Quantcast
Channel: Ziemia Lubawska - Moja Mała Ojczyzna
Viewing all 195 articles
Browse latest View live

Bohaterowie z Ziemi Lubawskiej walczący w powstaniu styczniowym (1863-1864)

$
0
0
Kosynierzy z Powstania styczniowego 1863, foto: Wikipedia/PD-Art
Data 22 stycznia 1863 roku jest ważna dla każdego prawdziwego Polaka, któremu historia Ojczyzny nie jest obojętna. To właśnie w tym dniu wybuchło powstanie styczniowe podczas którego Polak, Litwin i Rusin po raz ostatni walczyli ramię w ramię z najeźdźcą. I choć rozbici i rozbrojeni wykazali się odwagą i poświęceniem. Dziś to może brzmieć dziwnie Polak, Litwin i Rusin? Razem? A jednak! Historia Polski i Litwy walczącej wspólnie z wrogami sięga czasów wielkiego księcia litewskiego Władysława Jagiełły, który w 1386 roku został królem Polski. 

Dalsza integracja naszych krajów nastąpiła 1 lipca 1569 roku na mocy unii lubelskiej, która połączyła Polskę, Litwę, Ukrainę i Białoruś w jeden kraj. Nazwę kraju zmieniono wówczas na Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Wysoki poziom ówczesnej Polski, w której od końca XIV wieku funkcjonowała demokracja szlachecka przyciągał do nas sąsiadów. O wyjątkowości przedrozbiorowej Polski można napisać wiele. Niewątpliwie ważny jest rok 1493 który stanowi początek polskiego parlamentaryzmu. W Piotrkowie odbyły się wówczas pierwsze obrady dwuizbowego sejmu walnego. 

Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że bez tej wiedzy nikt nie pojmie podstawowej przyczyny, która w 1863 roku doprowadziła do wybuchu powstania styczniowego, a ponad trzydzieści lat prędzej powstania listopadowego. Co z tego, że ktoś zna na pamięć daty, bitwy i nazwiska przywódców obu powstań , a nie rozumie o co oni walczyli? 

Godło powstania styczniowego

Powyżej widzimy godło powstania styczniowego. Przyjrzyjcie się mu uważnie. Orzeł Biały oznacza Polskę, Pogoń symbolizuje Litwę, a Michał Archanioł patron Rusi Kijowskiej Ukrainę. Dostrzegacie to? Powstańcy walczyli o kraj katolicki, wielonarodowy, tolerancyjny, walczyli o istniejącą przed zaborami Rzeczpospolitą. Gdyby było inaczej to chwyciliby za broń tylko Polacy z samym Orłem.

Z lekcji historii wiele osób (niestety nie wszyscy) wie, że w XIX wieku podczas powstań narodowych Polacy walczyli o odrodzenie Ojczyzny, chcieli żeby Polska ponownie wróciła na mapy świata. No ok taka wiedza to już coś ale musicie mieć świadomość, że Polacy walczyli o taką Polskę jaka istniała w wiekach XVIII, XVII i wcześniejszych. Polacy pragnęli odzyskać Polskę w granicach istniejących przed I rozbiorem do którego doszło w 1772 roku kiedy to nasi "przyjaźni" sąsiedzi Rosja, Prusy (Niemcy) i Austria odebrali nam znaczną część kraju. Prusy zajęły wówczas między innymi całą Ziemię Lubawską z Nowym Miastem Lubawskim, Lubawą, Lidzbarkiem Welskim, Kurzętnikiem, Bratianem, Tylicami, Radomnem i innymi miejscowościami. Tereny te powróciły do Polski dopiero w styczniu 1920 roku.

Taki obszar zajmowała Rzeczpospolita przed rozbiorami


O bohaterach z Ziemi Lubawskiej...

Granica między Ziemią Lubawską, a zaborem rosyjskim (Kongresówką) przebiegała za Lidzbarkiem Welskim. Postępująca rusyfikacja w zaborze rosyjskim i narastające napięcia społeczne doprowadziły do wybuchu powstania styczniowego, które trwało od 22 stycznia 1863 do jesieni 1864 roku. Walki toczyły się m.in. na terenie Królestwa Polskiego, Litwy (Emilia Plater), Rusi i Żmudzi, a więc daleko od Ziemi Lubawskiej, co nie zmienia faktu, że wielu lokalnych patriotów ruszyło z pomocą rodakom walczącym w sąsiednim zaborze. Z opisywanych terenów szły na południe całe rzesze ochotników, kupców, duchownych, nauczycieli i urzędników, którzy przekradali się przez lidzbarskie lasy i rzekę Działdówkę, aby zasilić szeregi walczących powstańców. Jednym z takich bohaterów był Jan Fryderyk Wandel oficer o pseudonimie Ewald, który stanął na czele Czwartej Kompanii Lubawskiej składającej się z lokalnych patriotów, mieszkających na Ziemi Lubawskiej i Mazurach. Kompania dowodzona przez Ewalda składała się z ok. 400 ludzi wśród których byli strzelcy, kosynierzy i kilkudziesięciu jeźdźców. 

Najlepszym wyposażeniem mogli poszczycić się strzelcy uzbrojeni w nowoczesne belgijskie sztucery, w nieco gorszej sytuacji znajdowali się kosynierzy, którym brakowało kos. Z tego powodu w starej kuźni Sobocińskiego (weterana – kosyniera), stojącej na skraju wsi Rybno, przy wschodniej granicy Ziemi Lubawskiej, naprawiano stare kosy i oddawano je kosynierom z Czwartej Kompanii Lubawskiej.

W nocy z 30 na 31 marca 1864 roku mały oddział dowodzony przez Jana Fryderyka Wandela wyruszył w stronę południowej granicy Ziemi Lubawskiej. Ewald chciał przeprawić się przez rzekę Działdówkę i wkroczyć na tereny Królestwa Polskiego (Kongresówki, zaboru rosyjskiego). Liczył, że w mrokach nocy uda mu się ominąć wojska graniczne i dołączyć jednej z kilku armii partyzanckich. Niestety wkrótce po przekroczeniu granicy Czwarta Kompania Lubawska została zaatakowana przez rosyjską straż graniczną. Po dzielnej walce poległo 17 powstańców, 8 poniosło ciężkie rany, a 58 dostało się do rosyjskiej niewoli. Nielicznych uciekinierów złapano po jakimś czasie. Dowódca dzielnego oddziału z Ziemi Lubawskiej został stracony 2 kwietnia 1864 roku w Mławie. Teofil Ruczyński w następujący sposób opisuje śmierć Ewalda: „(…) wśród słonecznego kwietniowego poranka przed plutonem egzekucyjnym na rynku mławskim stanął Ewald. Nie pozwolił zawiązać sobie oczu. Nim rozbrzmiała salwa spojrzał wokoło, jak gdyby tym ostatnim spojrzeniem chciał pożegnać polską ziemię, o której wolność walczył. Tak zginął Ewald, ostatni dowódca ochotniczego oddziału lubawskiego. Wódz dzielny, ale niefortunny”.

Z obszaru Ziemi Lubawskiej wiele osób przedarło się przez granicę i ruszyło z pomocą walczącym powstańcom. Ewald był jednym z wielu bohaterów tamtych dni. Innym był doktor Teofil Rzepnikowski, założyciel Banku Ludowego w Lubawie i lokalny działacz niepodległościowy. Poza nim szeregi powstańców dowodzonych przez Romualda Traugutta (dyktatora powstania) zasilili m.in.: Antoni Kamiński, Antoni Miecznikowski oraz Władysław Wysakowski z Lubawy; Stanisław Skolmowski z Targowiska, Pierzyński ze Złotowa, Franciszek Stecki z Boleszyna, Teodor Dembiński oraz Władysław Somerau z Tylic i wielu innych. Ludzie ci należeli do różnych środowisk i wykonywali rozmaite zawody. Wśród nich byli zarówno biedni jak i bogaci, oczytani i nieoczytani, wykształceni oraz tacy, którzy nie potrafili pisać i czytać. 

Pierwszymi mieszkańcami Ziemi Lubawskiej, którzy wzięli udział w powstaniu byli prawdopodobnie uczniowie prywatnego progimnazjum księdza Hunta w Kurzętniku. Jednym z nich był Mieczysław Brzozowski z Wlewska, który 29 lipca 1863 roku zmarł w Dziwach koło Kuczborka z powodu odniesionych w powstaniu ran. Innym uczniem progimnazjum był Bonawentura Splettstosserow ze Słupa (koło Lidzbarka), któremu udało się wrócić po powstaniu do rodzinnej wsi.

Poza wyżej wymienionymi osobami w powstaniu styczniowym wzięli jeszcze udział mieszkańcy wsi Krzemieniewo (Ziemia Lubawska, klucz kurzętnicki). Byli to Bonawentura Splettstösser, syn nauczyciela z Krzemieniewa i uczeń progimnazjum w Kurzętniku. W powstaniu walczył również chłop z Krzemieniewa Franciszek Sadowski - urodzony w roku 1843, zmarł w roku 1935, był ostatnim żyjącym na Ziemi Lubawskiej uczestnikiem powstania styczniowego. W 1863 roku w wyniku poniesionych ran (w okolicach Płocka) stracił oko i ucho. Franciszek Sadowski po powstaniu przez dwa lata pracował przymusowo w rocie aresztanckiej przy budowie linii kolejowej Moskwa - Orzeł. Razem z nim pracowali też inni mieszkańcy Ziemi Lubawskiej, którzy prędzej walczyli o odrodzenie Ojczyzny podczas powstania styczniowego. Byli to m.in.: Teodor Dembiński z Tylic, Stanisław Skolmowski z Targowiska i Józef Otremba z Mikołajek. Po dwóch latach ciężkiej przymusowej pracy Franciszek Sadowski został przekazany władzom pruskim, które kazały mu się osiedlić w Sampławie (nie pozwolono mu wrócić do rodzinnego Krzemieniewa).

Rzeczpospolita odzyskała niepodległość dopiero po I wojnie światowej w roku 1918 ale tereny Ziemi Lubawskiej włączono do niej po uprawomocnieniu się postanowień traktatu wersalskiego w styczniu 1920 roku. Żyjący uczestnicy powstania styczniowego oraz ich rodziny zostali natychmiast otoczeni opieką państwa, była to jedna z pierwszych decyzji marszałka Józefa Piłsudskiego. Powstańcy styczniowi otrzymali stałą rentę oraz mieszkania państwowe. Byli stawiani za wzór, a mieszkańcy II Rzeczypospolitej traktowali ich z wielką czcią i szacunkiem. To byli prawdziwi bohaterowie. Bycie krewnym uczestnika powstania styczniowego stanowiło powód do dumy. Stanisław Sadowski w II RP otrzymał tytuł weterana powstania styczniowego i tak jak każdemu weteranowi przyznano mu stopień podporucznika Wojsk Polskich, specjalny ubiór składający się z surduta, spodni, płaszcza i czapki.

Poza Lubawą ważną rolę w powstaniu styczniowym odgrywał Lidzbark Welski, położony w południowej części Ziemi Lubawskiej, blisko granicznej rzeki – Działdówki. Falkowski Jan pisze, że miasto to miało strategiczne położenie i dlatego stanowiło punkt magazynowania i przerzucania broni. Z Lidzbarka i okolicy wielu lokalnych patriotów przedostawało się przez granicę, aby podobnie jak Ewald spróbować dołączyć do jednego z oddziałów partyzanckich i wziąć udział w powstaniu. Właśnie tak było 9 lutego 1863 roku we wsi Wlewsk położonej pod Lidzbarkiem Welskim. Władze pruskie ostrzelały wówczas, z karabinu maszynowego ochotników, którzy chcieli dostać się na teren Królestwa Polskiego. Raniono wielu niedoszłych powstańców, a ci którym nie udało się uciec zostali aresztowani i osadzeni w więzieniu w Brodnicy. Mimo tej wpadki szacuje się, że w marcu 1863 roku granicę na rzece Działdówce przekroczyło około dwustu ochotników z Ziemi Lubawskiej, Warmii i Mazur. Najczęściej byli to zwykli ludzie, rzemieślnicy, robotnicy zatrudnieni przy spławie drewna oraz inteligencja reprezentowana m.in. przez lekarzy i nauczycieli. Przez cały okres powstania władze pruskie przeprowadzały u podejrzanych osób rewizje i najczęściej je aresztowały. Taki los spotkał m.in. Władysława Różyckiego z Wlewska, który był członkiem Towarzystwa Rolniczego Ziemi Michałowskiej co wystarczyło by wzbudzić podejrzenia władz zaborczych.

W walkach powstańczych na terenie Królestwa Polskiego wzięło udział ponad 200 tys. patriotów z terenu Królestwa Polskiego, Ziemi Lubawskiej, Warmii oraz Mazur. Stoczono ok. 1200 bitw i potyczek. Oddziały powstańcze były słabo uzbrojone i miernie przeszkolone, w przeciwieństwie do 300 tysięcznej armii rosyjskiej. W powstaniu poległo ok. 20 tys. Polaków, a po jego upadku stracono na szubienicach ok. 1000 osób, kilkaset zmarło w więzieniach, ok. 30 – 40 tys. zesłano w głąb Rosji, pozostałych, czyli ok. 10 tys. osób zmuszono do emigracji.


"Idea narodowości jest tak potężną i czyni tak wielkie postępy w Europie, że jej nic nie pokona" - Romuald Traugutt



Bibliografia:

Grabowski Stanisław, Z dziejów Kurzętnika i okolic, Warszawa 2008.

Powstanie styczniowe [w:] Dzieje Polski – Atlas ilustrowany, wydawca Demart SA, Warszawa 2008.

Ruczyński Teofil, Ziemia Lubawska w powstaniu styczniowym, w setną rocznicę heroicznego zrywu narodu, Olsztyn 1973.

Ruczyński Teofil, Opowiadania z pogranicza, Łódź 1973.

Falkowski Jan, Ziemia lubawska, Toruń 2006.

Śliwiński Józef, Lubawa z dziejów miasta i okolic, Olsztyn 1983.

Klemens Edward, Lidzbark Welski. Dzieje miasta i gminy, Warszawa 1992.

O symbolach narodowych słów kilka




Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Ochotnicza Straż Pożarna w Gwiździnach, Marzęcicach i Krzemieniewie

$
0
0


Zabytkowa sikawka OSP Gwiździny.
O wszystkich wymienionych w tytule OSP napisałem książki, z których dwie (o OSP Gwiździny i OSP Krzemieniewo) ukazały się drukiem. Ochotnicze Straże Pożarne są jedną z najpopularniejszych organizacji społecznych. Wiele z nich powstało jeszcze w okresie zaborów i od początku swojego istnienia odwoływało się do swojej polskości. Druhowie z licznych OSP, we wszystkich zaborach organizowali życie kulturalne na wsi. Okoliczna ludność często mogła bawić się w remizach, które były najczęściej jedynym miejscem rozrywki, miejscem promowania polskiej kultury i polskich wartości. Organizacje takie jak OSP niewątpliwie przyczyniły się do odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1918.

            Wiele jednostek strażackich ma bardzo długi rodowód, długoletnie tradycje są w nich przekazywane z pokolenia na pokolenie. Tradycje te są bardzo ważne, szczególnie w obecnych czasach zdominowanych przez rozmaite prądy niszczące wartości takie jak rodzina, wiara i ojczyzna. Mimo tego druhowie z OSP dalej trwają przy swoich wartościach, nie boją się narażać życia kiedy bliźni jest w potrzebie, nie wstydzą się pokazywać swojego przywiązania do ojczyzny. 


Najstarsza miejska Ochotnicza Straż Pożarna (OSP) na Ziemi Lubawskiej powstała w 1885 roku w Nowym Mieście Lubawskim, kolejną utworzono w 1889 roku w Lidzbarku Welskim oraz w 1895 roku w Lubawie. Jeśli zaś chodzi o wiejskie straże na Ziemi Lubawskiej to bez wątpienia jedną z najstarszych jest założona w 1891 roku OSP w Kuligach (gmina Grodziczno).

Na chwilę obecną nie dysponujemy materiałem, który by pozwolił ustalić  dokładną datę powstania straży w Gwiździnach (wsi położonej w okolicy Nowego Miasta Lubawskiego), najbardziej odległa w czasie wzmianka dotycząca sikawki gaśniczej oraz remizy strażackiej zbudowanej w tej miejscowości pochodzi z lat 90 – tych XIX wieku. Oznacza to, że istniała już wówczas jakaś zorganizowana grupa ludzi odpowiedzialna za gaszenie pożarów. Gdyby udowodniono, że grupa ta była zarejestrowaną Ochotniczą Strażą Ogniową to wówczas OSP w Gwiździnach zaliczałaby się do najstarszych na Ziemi Lubawskiej. W pozostałych wsiach straże powstały w: Skarlin 1900 rok, Radomno 1902 rok, Nowy Dwór 1903 rok, Mroczno 1905 rok, Mroczenko 1906 rok, Jamielnik 1919 rok, Marzęcice 1912 rok, Łąkorz rok 1923, Tereszewo 1926 rok oraz w Bratianie w roku 1926.


Zarys historii
            Historia pożarnictwa na Ziemi Lubawskiej jest niezwykle bogata. Najstarsze ochotnicze straże powstały na tych terenach w drugiej połowie XIX wieku. Były to czasy, w których Polska, nasza Ojczyzna nie istniała, a Ziemia Lubawska w całości należała do pruskiego zaborcy. Niemcy mimo licznych prób nie dali rady Nas zgermanizować, nie udało się zniszczyć polskiej kultury, na próżno zakazywano Polakom w zaborze pruskim (i m.in. na Ziemi Lubawskiej) mówić, czytać i modlić się w języku polskim.

            Nie ulega wątpliwości, że gdyby w okresie zaborów udało się zniszczyć polską kulturę i religię to dziś polski by nie było, nie odrodziła by sie po I wojnie światowej w roku 1918. Powinniśmy więc pamiętać komu zawdzięczamy to, że odzyskaliśmy Niepodległość (11 listopada 1918 roku) oraz walczyliśmy w jej obronie w latach 1939 - 1945 (okres II wojny światowej). Musimy pamiętać o pokoleniach Polaków, które przez cały wiek XIX walczyły o odzyskanie wolności o przywrócenie Polski na mapie Europy.

            Powyższe słowa są potrzebne dla zrozumienia tematyki strażackiej. Ochotnicze Straże Pożarne (OSP), które licznie powstawały w drugiej połowie XIX wieku we wszystkich trzech zaborach, były ostoją polskości - szczególnie w małych miejscowościach i we wsiach. W zaborze pruskim we wsiach Ziemi Lubawskiej pierwsze OSP, zwane wówczas Strażami Ogniowymi bądź ochotniczymi Strażami Ogniowymi tworzyli okoliczni mieszkańcy. Druhowie aktywnie działali na rzecz polskiej kultury, edukowali mieszkańców jak powinni zabezpieczać swój dobytek przed pożarami, a w swoich remizach organizowali imprezy i spotkania kulturalne.

W XIX i na początku XX wieku na Pomorzu, do którego zaliczamy całą Ziemię Lubawską, Straże Ochotnicze były jednymi z nielicznych legalnych organizacji, które obok Towarzystw Czytelni Ludowych oraz Towarzystw Gimnastycznych „Sokół”[1] były ostoją polskości. Bardzo ciekawy tekst dotyczący pierwszych ochotniczych jednostek pożarniczych (w drugiej połowie XIX wieku) znajduje się w czasopiśmie Strażak, jego treść jest następująca: „Choć kierownictwo straży ogniowych najczęściej sprawowali osadnicy i koloniści niemieccy, to jednak podstawowy trzon oddziałów bojowych rekrutował się z Polaków i oni nadawali strażom w swej istocie charakter”. Możemy śmiało stwierdzić, że OSP tworzone pod zaborami były organizacjami służby publicznej. Szczególnie na wsi organizacje tego typu swoją działalnością dawały przykład mieszkańcom, kultywowały i rozwijały uczucie troski o dobro innych oraz zdjęły z mieszkańców obowiązek stawiania się w miejscu pożaru. Wiejscy oraz miejscy strażacy ochotnicy przyczynili się do rozwoju wiedzy o zwalczaniu pożarów, tłumaczyli mieszkańcom jak powinni się zachowywać w kryzysowych sytuacjach, stanowili coś w rodzaju elity ochraniającej wiejską gromadę oraz mieszkańców miast przed ogniem i klęskami żywiołowymi.

Sprzęt strażacki w okresie zaborów
W drugiej połowie XIX wieku, dzięki rozwojowi technicznemu zaczął pojawiać się coraz bardziej profesjonalny sprzęt przeznaczony do walki z ogniem. Członkowie państwowych i ochotniczych straży ogniowych w zaborze pruskim, w bogatszych wsiach i miastach mieli do dyspozycji m.in. sikawki pomostowe i kołowe, jedno- i dwuosiowe. Poza tym bardzo dużą popularnością w zaborze pruskim cieszyły się sikawki konne niemieckiej produkcji Gustava Evalda z Kostrzynia nad Odrą, które były wykorzystywane przez strażaków jeszcze po II wojnie światowej.






Górny rysunek przedstawia XIX wieczny beczkowóz dwukołowy, jednokonny o pojemności ok. 500 l. Na rysunku dolnym widzimy wyprodukowaną w drugiej połowie XIX wieku sikawka dwucylindrowa o podwoziu jednoosiowym doczepiana do wozu rekwizytowego (fot. Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 415)






Ochotnicza Straż Pożarna w Gwiździnach

Początki jednostki pożarniczej z Gwiździn są owiane nutką tajemnicy. Na chwilę obecną nie znamy dokładnej daty powstania jednostki. Najstarsza znana nam wzmianka zapisana w szkolnej kronice pochodzi z ostatnich lat XIX wieku. Ówczesny kierownik szkoły, Niemiec Franz Lahsmann, który prowadził kronikę od 20 IV 1894 do 1 VI 1899 roku zapisał, że „w ostatnim czasie została zbudowana przy wiejskiej kuźni remiza strażacka, żeby sikawka pożarna była w każdej chwili do dyspozycji mieszkańców w przypadku pożaru”. We wsi była więc sikawka, którą zakupiono jeszcze przed wybudowaniem remizy. Mało prawdopodobne jest to, że w razie pożaru gaszono ogień w myśl zasady „kto pierwszy dobiegnie do sikawki ten gasi”. Moim zdaniem sołtys oraz dziedzic z majątku (folwarku) w Gwiździnach wybrali kilka osób, które stworzyły pierwszą straż ogniową we wsi.

Prawdopodobnie twórcą pierwszej straży ogniowej, a później Ochotniczej Straży Pożarnej był dziedzic z majątku w Gwiździnach, którym od 1854 był kapitan Conrad, a po nim od 1886 do 1899 roku jego syn, porucznik Ernst Conrad. Zasługi pierwszego ze wspomnianych dziedziców są bardzo duże. Kapitan Conrad odbudował stary dwór na majątku we wsi, kazał rozebrać zniszczone upływem czasu budynki, a w ich miejsce wznieść nowe, powiększył majątek kupując 10 chat chłopskich (prędzej należących do wsi) i przyczynił się do rozwoju majątku, a później wsi – m.in. dzięki niemu powstał nowy trakt (droga) z Gwiździn do Nowego Miasta Lubawskiego. W Kronice Szkoły w Gwiździnach odnotowano, że za jego rządów ilość mieszkańców folwarku wzrosła do 160, a wsi do ok. 500. Dla porównania obecnie wieś, łącznie z terenami po dawnym majątku liczy ok. 800 mieszkańców. Jest wielce prawdopodobne, że dziedzic ten chcąc zadbać o dobrze prosperujący majątek oraz przylegającą do niego wieś w okresie swoich rządów (1854 – 1886) zakupił wzmiankowaną w kronice sikawkę pożarniczą.




Przedwojenne zdjęcie z członkami Ochotniczej Straży Ogniowej w Gwiździnach przy nieistniejącej już remizie, która znajdowała się obok kuźni za szkołą. Po wojnie oba budynki należały do kowala Władysława Jabłońskiego. Niestety tożsamość większości z tych osób pozostaje dla nas tajemnicą. Wiemy tylko, że w przedostatnim rzędzie od prawej stoi Dąbrowski, obok niego Konstanty Kopański (Kostek); czwarty od prawej w tym samym rzędzie to Leonard Domżalski, sołtys wsi, któremu w kwietniu 1939 roku spłonął dom kryty strzechą. W pierwszym siedzącym rzędzie (na krzesełkach)  po lewej stronie tajemniczej postaci w kapeluszu (nauczyciela? Wójta?) w czapce, bez munduru siedzi Jan Cegielski – w jego domu, w latach 1934 – 1937, znajdowała się opisana prędzej kaplica, w której odprawiano Mszę św. (fot. Krzysztof Kliniewski).


Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego.

Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego.
OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski)

OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski)

OSP Gwiździny po II wojnie światowej. Uroczyste wręczenie jednostce motopompy (fot. Krzysztof Kliniewski)

Ochotnicza Straż Pożarna w Marzęcicach

Działalność jednostki zapoczątkowały dwie osoby Antoni Rzemiński i Alojzy Kozłowski. Obaj byli mieszkańcami wsi, pierwszy posiadał własne gospodarstwo, a drugi był kowalem. Dzięki ich staraniom w 1910 roku w Marzęcicach powołano Oddział Samoobrony Przeciwpożarowej, który przez dwa lata ćwiczył i prowadził zbiórkę pieniędzy na profesjonalny sprzęt gaśniczy.

W Kronice OSP Marzęcice znajduje się informacja, że w pierwszych latach swojej działalności członkowie Oddziału nie dysponowali żadnym sprzętem, co nie oznacza, że w XIX wieku i prędzej takiego sprzętu tu nie było. Pewne jest to, że dopiero w 1912 roku dzięki działaniom podjętym ponownie przez Antoniego Rzemińskiego i Józefa Kozłowskiego rozpoczęto zbiórkę pieniędzy na zakup sprzętu. Zakupiono wówczas: sikawkę o ciągu konnym i dwa beczkowozy o pojemności 800 litrów. Rolę remizy na początku spełniało prywatne mieszkanie, w którym druhowie trzymali swój sprzęt. Dopiero po roku udało się wybudować oddzielny budynek, w którym przechowywano sikawkę i beczkowozy. Rok 1912, w którym udało się zakupić sprzęt umożliwiający profesjonalne gaszenie pożarów symbolicznie uznano za datę oznaczającą początek istnienia jednostki w Marzęcicach.

W okresie międzywojennym OSP w Marzęcicach brała udział w kilku akcjach gaśniczych. Jedną z większych było gaszenie zabudowań majątku w Nawrze w 1932 roku. Druhowie z Marzęcic przybyli na miejsce jako pierwsi i uratowali majątek dziedzica. Starosta nowomiejski nagrodził ich pochwałą oraz darami materialnymi w postaci: 6 hełmów bojowych, 6 toporów, 6 kompletów materiału na mundury, 2 linek ratowniczych i 2 tys. złotych.






Najstarsze zachowane zdjęcie Członków Ochotniczej Straży Pożarnej z Marzęcic. Zrobione w latach 1963 – 1967. Pierwszy rząd od lewej: Stanisław Morenc, Alojzy Kozłowski, Anastazy Płoski, ... Ochocki (prezes powiatowy Związku OSP), Jan Olszewski (naczelnik OSP w Marzęcicach), Józef Morenc, Józef Orzepowski. Drugi rząd od lewej: Władysław Kurkiewicz, Józef Zapolski, ... Tchorzewski, Franciszek Rau, Jan Płoski, Bernard Kowalski (fot. Kronika OSP Marzęcice).


W tym miejscu chciałbym się pochwalić książką o Ochotniczej Straży Pożarnej w Marzęcicach. Napisałem ją z okazji 100 lecia jednostki, które było obchodzone 28 września 2012 roku.



Książka napisana przez autora bloga (fot. Tomasz Chełkowski)

Kilka zdjęć z jednostki OSP w Marzecicach, zrobiłem je swoją lustrzanką cyfrową Canon 350D (więcej znajdziecie w książce):


Członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej w Marzęcicach


Zabytkowy sprzęt. Sikawka pochodzi z pierwszej połowy XX wieku. Druhowie z OSP w Marzęcicach korzystali ze sprzętu tego typu do 1957 roku. Później otrzymali swoje pierwsze auto i weszli w nową erę koni mechanicznych



























Ochotnicza Straż Pożarna w Krzemieniewie

Książka autora bloga, która ukazał się drukiem w 2013 roku
(fot. Tomasz Chełkowski)

             Wieś Krzemieniewo ma wiele powodów do dumy. Założona prawdopodobnie w XIV wieku mimo obecności Krzyżaków na tych terenach od samego początku była zamieszkiwana przez Polaków. Przez setki lat przeważał w niej język polski i przywiązanie do polskości. Nawet w okresie niemieckich zaborów wielu mieszkańców dało temu dowód. W roku 1906 dzieci ze szkoły w Krzemieniewie wzięły udział w fali szkolnych strajków ponieważ zaborcy zabronili prowadzenia lekcji religii w ich ojczystym języku. Patriotyczną postawą wykazali się też Bonawentura Splettstösser i Franciszek Sadowski. Obaj w 1863 roku wzięli udział w powstaniu styczniowym. Franciszek Sadowski zmarł w roku 1935, był najdłużej żyjącym uczestnikiem powstania styczniowego na Ziemi Lubawskiej.

            Nic dziwnego, że w miejscowości tej są tak silne tradycje strażackie. Przywiązanie do munduru, gotowość niesienia pomocy i ryzykowania własnym życiem oraz odwaga to wartości, które są tu przekazywane z ojca na syna. W miejscowości tej żyją wielopokoleniowe rody strażaków, wystarczy wspomnieć o rodzinie Śmiechowskich. Józef Bolesław Śmiechowski w 1923 roku założył jednostkę OSP w Krzemieniewie, a jego syn, weteran pożarniczy służył we Włoszech w armii Generała Andersa. Na uwagę zasługuje też pierwszy prezes OSP Leonard Guzowski oraz wielu innych druhów bez których ochotnicza straż by nie dotrwała do naszych czasów.
      
       Formalnie za datę powstania Ochotniczej Straży Pożarnej we wsi Krzemieniewo przyjmuje się rok 1923. W tym miejscu chciałbym wyjaśnić, że myli się ten kto sądzi, że dopiero od 1923 roku pojawili się we wsi ochotnicy interweniujący w razie zagrożenia pożarowego. Rok ten jest datą rejestracji jednostki, która funkcjonowała w Krzemieniewie i innych wsiach na Ziemi Lubawskiej od XIX wieku. Prędzej w każdej wsi i mieście funkcjonowały Ochotnicze Straże Ogniowe oraz tzw. straże przymusowe, a gaszenie pożarów było obowiązkiem od którego mieszkańcy nie mieli prawa się uchylać. Warto wyjaśnić, że straże przymusowe istniały na długo przed utworzeniem Ochotniczych Straży Ogniowych i w przeciwieństwie do nich nie były jednostkami zorganizowanymi. Pod pojęciem straż przymusowa powinno się więc rozumieć obowiązek mobilizacji osób w wieku od 16 do 60 lat, które podczas pożaru miały się stawić na miejscu i podjąć interwencję. W drugiej połowie XIX wieku w miejscowościach, w których utworzono Ochotnicze Straże Ogniowe straże przymusowe były likwidowane lub istniały dalej ale były podporządkowane strażakom ochotnikom, którzy wykorzystywali zmobilizowane osoby do donoszenia wody, pompowania dźwigniami drewnianej sikawki, czynienie przecinki dojazdowej itp







Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)






[1]Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Organizacja ta ma ogromne zasługi w obronie polskości na Ziemi Lubawskiej. W latach 1893 – 1939  „Sokół” wychowywał m.in. lubawską młodzież, „wpajał” jej hasła niepodległościowe oraz dbał o jej zdrowie i rozwój fizyczny. W czasach zaboru pruskiego był nie tylko organizacją gimnastyczną, ale także ogólnospołeczną, promującą wartości patriotyczne. Przez wiele lat była to jedyna pod zaborem pruskim i w Rzeszy Niemieckiej organizacja polska krzewiącą kulturę fizyczną. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” wypracowało własny system gimnastyczny oraz stworzyło podstawy ruchu sportowego na Pomorzu. Poza zajęciami sportowymi „Sokół” prowadził, wśród młodzieży, akcję oświatową w duchu narodowym, a w latach poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej rozpoczął szkolenia paramilitarne, które miały przygotować młodzież do walki o niepodległość Polski.  Poza tym członkowie „Sokoła” uczestniczyli czynnie w działaniach zbrojnych w latach 1918 – 1921, szkolili przyszłe kadry administracji państwowej, policji i wojska. Sokola idea, hasła i praca wychowawczo - sportowa w okresie międzywojennym przyciągnęła szerokie rzesze polskiej młodzieży. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” działało w zaborze pruskim i na ziemi lubawskiej do wybuchu drugiej wojny światowej w 1939 roku.

Legendarne dzieje Prusów (część I)

$
0
0

          Legendy dotyczące Prusów, naszych przodków, którzy kiedyś zamieszkiwali tereny na wschód od Wisły aż po obwód kaliningradzki i Litwę są bardzo ciekawe i warte opowiedzenia jak największej ilości osób. W granicach Prus znajdowała się cała Ziemia Lubawska, a szerzej obecne województwo warmińsko-mazurskie oraz część województwa kujawsko-pomorskiego (Toruń, ziemia chełmińska). Zasięg terytorium, które zamieszkiwali Prusowie przedstawiają poniższe mapy.





          Zgodnie z legendami opisanymi przez Romana Apolinarego Reglińskiego w książce pt. "W kręgu legend krzyżackich"ziemie pruskie tworzyły kiedyś jeden silny kraj. Początek "państwowości" pruskiej jest związany z dwoma tajemniczymi przybyszami Bruteno i Waidewutem, którzy przypłynęli do Prus w VI w. n.e. Ich pochodzenie jest dość tajemnicze. W legendach czytamy, że obaj przybyli z wyspy o nazwie Gottlandia na Morzu Bałtyckim. Podobno pochodzili ze Skandynawii. Jako dwaj królowie Gotlandii musieli razem ze swoimi poddanymi opuścić wyspę ponieważ nie byli w stanie obronić się przed władcami Danii i plemionami Gotów.

          Bruteno i Waidewut płynęli z Gotlandii przez Bałtyk aż w końcu dotarli do wybrzeży krainy, której później nadano nazwę Prusy. Okoliczna ludność na początku obawiała się obcych lecz z czasem przybysze i miejscowi znaleźli wspólny język. Okazało się, że obcy posiadają wiele ciekawych i przydatnych umiejętności. Jedną z nich była recepta Waidewuta na przyrządzanie odurzającego miodu pitnego, czyli napoju alkoholowego.

          W legendach opowiadających o Prusach w czasach pogańskich zainteresowało mnie kilka wątków. Jednym z nich są opisy trybutu jaki płacili okoliczni mieszkańcy książętom z Mazowsza. Oczywiście trybut ten Prusowie płacili Mazowszanom przed przybyciem Bruteno i Wajdewuta. Czy w VI w. n.e. Prusowie byli słabsi od mieszkańców pogańskiego Mazowsza i musieli być im podporządkowani? Czy w legendzie tej jest jakieś "ziarenko prawdy"? Nie znam odpowiedzi na postawione pytania ale wątek ten mnie zaciekawił. Poza tym ciekawa jest forma trybutu (daniny), który płacono książętom z Mazowsza w niewolnikach "najpiękniejszych dziewczętach i dorodnych młodzieńcach"[1]. Ciekawe prawda? Prusowie płacili władcom Mazowsza daninę w postaci niewolników i niewolnic.

          Bruteno i Wajdewut szybko zdobyli uznanie wśród tutejszych mieszkańców. Z czasem Prusowie Wajdewuta wybrali na swojego króla, a Bruteno uczynili najwyższym kapłanem, który otrzymał nazwę (przydomek) Kriwo, Kriwe lub Kriwaito. Przydomki te oznaczały: "Nasz pan najbliższy boga".

          Bruteno jako najwyższy pogański kapłan w miejscowości Romowe, w Nadrowi, na północ od Jeziora Mamry, założył Święty Gaj, w którym na najstarszym drzewie dębowym powiesił wizerunki trzech pruskich bogów: Perkuna, Potrimposa i Patollo. Bogów tych nazywano Trójcą z Romowe. Posiadamy ich wyobrażenia oraz rysunek Świętego Gaju w Romowe:

Ciekawy artykuł. Troszkę odbiega od przekazu płynącego z legend przytoczonych w moim artykule.

Święty dąb i świątynia pogańskich bogów. Święty Gaj z Trójcą z Romowe.
Trójca z Romowe - więcej informacji znajdziesz w tym artykule:
Duchowość pogańskiego Prusa


          Bogowie ci należeli do Trójcy najważniejszych bóstw w pruskim panteonie. Perkun (Perkunas)był bogiem grzmotu, władcą piorunów. Według legendy włosy na jego brodzie i głowie były czarne i kędzierzawe. Z jego głowy wydobywały się ogniste płomienie. Kolejny bóg należący do Trójcy o imieniu Potrimpos był panem rolnictwa i bogiem wojny o wyglądzie silnego, ciągle uśmiechniętego młodzieńca. Jego głowę ozdabiał wieniec z kłosów żyta. Ostatnim należącym do Trójcy z Romowe był bóg śmierci o imieniu Patollo. Przedstawiano go jako starszego mężczyznę z siwą brodą. Zgodnie z legendami prastary dąb w Świętym Gaju na którym wisiały wizerunki trzech bogów był okrążony wysokim ogrodzeniem aby postronne osoby nie mogły ujrzeć wizerunku bogów i świętego ognia. Bruteno jako najwyższy pogański kapłan odprawiał tam modły ku czci pruskich bogów. Pomagały mu w tym kapłanki niższego stopnia.
           


Opis ze Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich:




[1] Legenda pt. "Jak Bruteno i Wajdewut odmówili Mazowszanom płacenia trybutu" [w:] Roman Apolinary Regliński, W kręgu legend krzyżackich, wydanie II, Gdynia 2008, s. 22.




Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Halibo - tajemnicza wyspa na Zalewie Wiślanym

$
0
0
W ostatnim artykule rozpocząłem opisywanie legendarnych dziejów Prusów. Wspomniałem między innymi o tajemniczych przybyszach zwanych Bruteno i Wajdewut, którzy w VI w. n.e. przypłynęli do Prus. Bruteno został najwyższym pogańskim kapłanem, który oddawał cześć bogom w Świętym Gaju w Romowe. On oraz jego następcy są czasem przez zachodnich (chrześcijańskich) kronikarzy określani mianem "papieża Prusów". Jeśli zaś chodzi o Wajdewuta to podczas wiecu starszyzna mianowała go królem całych Prus. 

Legendy podają interesujące informacje dotyczące podziału Prus na plemiona i krainy przez nie zamieszkiwane. Tak wiele osób pisze o tym, że Prusowie byli podzieleni na plemiona. I tak np. plemię Warmów zamieszkiwało Warmię, a plemię Sasinów Ziemię Sasińską, plemię Pomezan domem nazywało Pomezanię itd. Skąd wzięły się te nazwy? Z odpowiedzią na zadane pytanie przychodzi do nas legenda zgodnie z którą król Waidewut miał dwunastu synów między których po jego śmierci podzielono całe Prusy. 

Imiona synów Waidewuta brzmiały następująco: Litwo, Samo, Sudo, Nadro, Schalau, Natango, Barto, Galindo, Warmio, Hoggo, Pomezo i Culmo. Ten ostatni odziedziczył ziemię położoną między Wisłą, Osą i Drwęcą. nazwał swoją krainę ziemią chełmińską (Culmerland, Terra Culmensis - Ziemia Chełmińska). Pierwszy z synów Litwo otrzymał w spadku Litwę, Pomezo zamieszkał w Pomezanii i tak dalej. Zastanawiający jest fakt, że żaden z synów nie nosił imienia związanego z Ziemią Sasinów bądź z Ziemią Lubawską.


Halibo tajemnicza wyspa...

Na poniższej mapie zaznaczyłem Wam wyspę o którą chodzi. Zauważcie, że na innych mapach, które dodałem przy poprzednim artykule tej wyspy już nie ma. Czy zatonęła tak jak mityczna Atlantyda? Wiem wiem szaleję i puszczam "wodze fantazji" ale z drugiej strony, czy to niemożliwe, że w Zalewie Wiślanym istniała kiedyś wyspa, która zatonęła? A jeśli była to wyspa tak duża jak widzimy na poniższej mapie to czy nie możemy pokusić się o teorię zgodnie z którą mogły istnieć na niej grody, Święte Gaje i inne oznaki cywilizacji pogańskich Prusów?


Szymon Grunau, dominikanin z klasztoru gdańskiego w XVI wieku opisał dzieje pogańskich Prusów. Ciekawe w tym wszystkim jest to, że Grunau opierał się na książce, którą podobno napisał w XIII wieku biskup Chrystian. Przypomnę, że w 1216 roku dwaj pruscy władcy Surwabuno (z okolic obecnej Lubawy) i Warpoda (władca pruski z Lanzanii lub Ziemi Łążyńskiej) dzięki namowom Chrystiana przyjęli chrzest. 

Książka napisana przez biskupa Chrystiana nosiła tytuł: "Liber Filiorum Belial cum suis superstitionibus Brutice factionis incipit cum moestilia cordis"("Księga synów Beliala...") i opowiadała o Prusach, których nawracał on na chrześcijaństwo. Prusowie wierzący w wielu bogów i modlący się w Świętych Gajach byli dla misjonarzy sługami szatana, których dusze trzeba ratować za wszelką cenę. Bardzo wiele interesujących informacji na temat chrystianizacji Prusów oraz Słowian znalazłem w książce Erica Christiansena pt."Krucjaty północne". Jeśli zaś chodzi o tajemniczą książkę, której autorem był biskup Chrystian to zachęcam do zapoznania się z poniższymi fragmentami:




Powyższe fragmenty pochodzą z wydanej w 1846 r. kroniki pt."Kronika polska, litewska, żmódzka i wszystkiej Rusi" - darmowa wersja elektroniczna (kliknij)  Każdy, kto zna chociaż pobieżnie historię starożytną dostrzeże pewne nieścisłości - np. cesarz August i Płock nie bardzo do siebie pasują. W czasach cesarza Oktawiana Augusta (63 r.p.n.e. - 14 r.n.e.), czyli ponad 2 tys. lat temu Płock jeszcze nie istniał. Owszem Płock jako gród może się pochwalić bardzo starą historią, podobno został założony w X w. n.e. no ale w czasach cesarza Augusta raczej jeszcze go jeszcze nie było. Choć z drugiej strony dysponujemy informacjami, że od czasów starożytnych na naszej Ziemi Lubawskiej krzyżowały się szlaki bursztynowe wiodące w stronę Bałtyku. Podobno niedaleko Lubawy znajdowało się ogromne Targowisko utworzone jeszcze w czasach starożytnych (stąd nazwa wsi Targowisko). Poza tym cesarz Neron podobno wysyłał swoich ludzi do krainy Prusów po bursztyn, który mu się bardzo podobał. (W nawiasie warto dodać, że nazwy takie jak "Ziemia Lubawska", "Lubawa"pojawiły się dopiero w średniowieczu).

Wróćmy teraz do naszej wyspy na Zalewie Wiślanym (zwanym kiedyś Zatoką Fryską lub Zalewem Fryskim). W Internecie można znaleźć wiele ciekawych artykułów o tajemniczym królestwie, które istniało kiedyś na wyspie w Zalewie Wiślanym. Artykuły te często różnią się w szczegółach ale łączy je jedno. Owe tajemnicze królestwo znajdowało się na wyspie i nie należało do Słowian. Istnieje teoria zgodnie z którą legendarni Bruteno i Waidewut, którzy przypłynęli do Prus w VI w.n.e. byli Gotami, którzy dali początek królestwu Gotów na wyspie Halibo. 

Istnieją inne teorię, które mówią o wcześniejszych początkach panowania Gotów na wyspie Halibo. Znalazłem artykuł, w którym autor omawia historię panowania królów na wyspie Halibo i nawet niektórych z nich wymienia:  

1. Berig (ok. 200 r.n.e.)
2. nieznany
3. nieznany
4. nieznany
5. Gadareiks (ok. 320 r.n.e.)
6. Filimer (ok. 350 r.n.e.)

Inna wersja listy wg Olafa Magnusa (Historiae de gentibus septentrionalibus von Olaus Magnus)

1 Berico primus Gothorum rex exterus
2 Gaptus
3 Augis
4 Amalus
5 Baltus
6 Gadaricus dictus Magnus
7 Philmerus

Oto źródło powyższych rewelacji: www.merkuriusz.wieczorna.pl/historia-starozytna...





Podróżnik Wulfstan dokonujący w IX wieku podróży z Hedeby (w Szlezwiku- Holsztynie) do Truso (koło Elbląga) opisał wyspę o tej nazwie zlokalizowaną w Zalewie Wiślanym. Pisma Wulfstana opowiadają nie tylko o tajemniczej wyspie Halibo ale też dostarczają nam wielu informacji o Prusach.

Oto pochodzący z X w. n.e. fragment z pism Wulfstana: "Tacyt pisał, że byli bardziej karni i lepiej zorganizowani niż inne plemiona germańskie, bo podlegają władzy królewskiej. Goci jako pierwsi barbarzyńcy przyjęli chrześcijaństwo w wersji ariańskiej(z doktryną głoszącą, że Jezus nie jest częścią Trójcy Świętej, tylko został stworzony przez Boga), a gocki apostoł Wulfila przetłumaczył w IV w. Biblię na język gocki". Tyle jeśli chodzi o przekaz Wulfstana. Wielu upiera się, że dotyczy on Gotów, którzy kiedyś żyli na nie istniejącej w naszych czasach wyspie gdzieś na Zalewie Wiślanym. Jeszcze inni są zdania, że Wulfstan opisywał miasto Gotów na Półwyspie Helskim. To ciekawa teoria, którą zainteresował się Mirosław Kuklik dyrektor Muzeum Ziemi Puckiej. Jeśli kogoś interesują dzieje zaginionego miasta, które zostało zabrane przez morze na Mierzei Helskiej to niech koniecznie przeczyta ten artykuł: www...krolestwo-helibo-istnialo-na-baltyckiej-wyspie-u-ujscia-wisly Od siebie dodam, że artykuł ten jest bardzo ciekawy.



Zakończenie:
Czy wyspa na Zalewie Wiślanym naprawdę istniała? A jeśli tak to, czy znajdowała się na niej jakaś gocka, cymbryjska albo pruska cywilizacja? Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania ale sam temat bardzo mnie zaciekawił. Możliwe, że trop z Zalewem Wiślanym jest fałszywy, a królestwo (miasto) o nazwie Halibo (lub Helibo) znajdowało się u ujścia Wisły na Półwyspie Helskim.




Polecam powiązane artykuły:



Widewuto i Bruteno- twórcy Prus





Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Zbieram fundusze dla Rafała mojego ucznia. Proszę o finansowe wsparcie :)

$
0
0
Jestem wychowawcą kl. I Technikum Cyfrowych Procesów Graficznych w Zespole Szkół Zawodowych w Kurzętniku. Rafał Kłosowski jest uczniem mojej klasy. Proszę o wsparcie finansowe dla Rafała, który po operacji musi być poddany kosztownej rehabilitacji.



P.s. od siebie dodam, że Rafał świetnie się uczy z historii. Lekcje z nim to sama przyjemność. Chłopak jest bardzo zdolny.

Ślady po dawnych mieszkańcach pozostawione na chórze w kościele w Nowym Mieście Lubawskim

$
0
0
Prawdziwym arcydziełem rąk ludzkich umieszczonym w nawie głównej w Kolegiacie pw św. Tomasza Apostoła w Nowym Mieście Lubawskim jest późnorenesansowy chór – pochodzący z pierwszej połowy XVII wieku. Pośrodku widnieje postać Michała Archanioła trzymającego w prawej ręce błyskawice. Po bokach drewnianego chóru widnieją portrety czterech fundatorów. Na szczególną uwagę zasługują organy, ufundowane przez Pawła Działyńskiego na początku XVII wieku. Na ich szczycie stoją figury Dawida oraz dwóch trąbiących aniołów. 

Konserwacja malowideł z pierwszego przęsła. Widok z chóru.


Na chórze znajdują się ślady po dawnych mieszkańcach naszego miasta. Oto kilka ujęć (jest tam tego bardzo dużo. Postaram się zrobić w najbliższym czasie więcej zdjęć): 






















Pamiętajcie o tych, którzy ginęli za Ojczyznę

$
0
0


W piątek 13 marca 2015 roku w Mszanowie odbyło się spotkanie poświęcone pamięci Żołnierzy Wyklętych. Dzieci z Jamielnika zafundowały nam prawdziwe katharsis, za które im serdecznie dziękuję. Oby jak najwięcej tak utalentowanych i wspaniałych młodych ludzi kształciło się w polskich szkołach. Pani z Instytutu Pamięci Narodowej również zrobiła na mnie duże wrażenie opowiadając m.in. o pierwszych latach po zakończeniu II wojny światowej, które były bardzo trudne dla naszej ojczyzny. Jedną z głównych atrakcji spotkania była prezentacja nowej książki weterana Armii Krajowej, polskiego bohatera i patrioty Pana Józefa Zbigniewa Polaka pt.: "Impresje o Żołnierzach Wyklętych".

            W zaprezentowanej książce zamieszczono obok każdej impresji ciekawe i wartościowe z patriotycznego punktu widzenia opisy historyczne miejsc związanych z Żołnierzami Wyklętymi i ich tragicznym losem po II wojnie światowej. Znajdziecie tu pomniki, kaplice, budynki, zabytki itp. lokacje pamiętające ich chwałę i cierpienie, pot i łzy. Z naszego regionu  wybrano m.in. Siedzibę Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) na ul. Grunwaldzkiej w Nowym Mieście Lubawskim (obecnie PZU) oraz Dom Józefa Rydla we wsi Otręba, w którym znajdowała się baza Marcjana Sarnowskiego ps "Cichy". Z terenów położonych poza granicami Ziemi Lubawskiej warto zwrócić uwagę np. na celę Danuty Siedzikówny ps "Inka" w Gdańsku. "Inka" była sanitariuszką w 5 Wileńskiej Brygadzie AK, którą dowodził mjr Zygmunt Szendzielarz ps "Łupaszka".


Siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) na ul. Grunwaldzkiej w Nowym Mieście Lubawskim (obecnie PZU). W tym miejscu w sposób bestialski po II wojnie światowej torturowano polskich żołnierzy.


            Dlaczego powojenne lata w naszym kraju były tak trudne? Dlaczego mimo rozwiązania Armii Krajowej i zakończenia II wojny światowej w 1945 roku tak wielu polskich żołnierzy postanowiło walczyć dalej, tym razem z okupantem sowieckim (z ZSRR)? Postaram się wam to wyjaśnić. Otóż okupacja hitlerowska Ziemi Lubawskiej zakończyła się w styczniu 1945 roku, wraz z wkroczeniem wojsk sowieckich, które według oficjalnej propagandy wyzwalały Polskę, a naprawdę mordowały i kradły co się dało. No i oczywiście wprowadzały w naszym kraju komunizm niszcząc wszelkie przejawy demokracji. Oto kilka przykładów, które pokazują ogrom bestialstwa żołnierzy Armii Czerwonej:


·       sowieci po wkroczeniu na Ziemię Lubawską strzelali na oślep pociskami zapalającymi, wzniecając w ten sposób liczne pożary. W Lidzbarku Welskim okradli większość mieszkańców, dla zabawy podpalili wiele domów oraz zastrzelili kilkanaście osób. Wśród ofiar znaleźli się Ci którzy próbowali się buntować widząc poczynania „wyzwolicieli”. Najmniejszy ślad niezadowolenia najczęściej powodował wywleczenie na ulicę i rozstrzelanie na oczach mieszkańców. W taki sposób Rosjanie zamordowali rodzinę szewca, który mieszkał na lidzbarskim rynku. Ciała szewca, jego żony, córki i synka przez kilka dni leżały na podwórku za domem. Wszystkim zabrano buty, które Rosjanie traktowali jako najcenniejszą wojenną zdobycz. Tak wyglądało wyswobodzenie Lidzbarka Welskiego przez Armię Czerwoną.

·       w Nowym Mieście Lubawskim w wyniku działań żołnierzy ZSRR spłonęło 56 domów, co stanowiło 20% ówczesnych zabudowań. Żołnierze rosyjscy grabili prywatne i społeczne mienie oraz okradali ludzi ze wszystkiego, czego nie zdążyli zabrać im uciekający Niemcy. Pod koniec stycznia NKWD rozpoczęło aresztowania i wywózki w głąb Rosji osób zdolnych do pracy. Większość z 319 mieszkańców wywiezionych z terenów Ziemi Lubawskiej trafiła do łagrów w Donbasie i na Uralu.

·       Rosjanie tak samo jak Niemcy dopuszczali się mordów na okolicznych mieszkańcach. Dnia 21 stycznia 1945 roku z zimną krwią zamordowali we własnym gospodarstwie Bernarda i Walerię Bartkowskich z Marzęcic oraz nieznaną z nazwiska dziewczynę z Łąk bratiańskich, która przebywała w tym czasie w Marzęcicach. Do jednego z najbardziej wstrząsających mordów doszło w wigilię Bożego Narodzenia, 24 grudnia 1945 roku. Dwóch rosyjskich żołnierzy napadło wówczas na dom rolnika Stanisława Ciołka ze wsi Szwarcenowo, którego zastrzelili na oczach dzieci ozdabiających choinkę.


               To tylko kilka z tysięcy przykładów obrazujących okrucieństwo żołnierzy Armii Czerwonej. Czy wiedząc to wszystko kogoś jeszcze dziwi, że w 1945 roku wielu naszych żołnierzy postanowiło chronić polskie społeczeństwo przed tymi bandytami? Propaganda komunistyczna z nich szydziła, przez cały okres PRL-u nazywano ich bandytami, ohydnymi karłami reakcji, zdrajcami. A oni tak naprawdę byli polskimi bohaterami, wiernymi rządowi polskiemu, a nie komunistom.

            W XXI wieku Polacy wydają się być coraz mniej zainteresowani historią. Często w towarzystwie osoby próbujące poruszyć jakieś zagadnienie np. z historii Polski spotykają się z dezaprobatą. Mamy wąskie grupy historyków i pasjonatów, które są świadome tego jak ważna jest wiedza o przeszłości oraz masy, które nierzadko wręcz podkreślają, że ich takie tematy nie interesują. Książki o bohaterach m.in. z Armii Krajowej i Ruchu Oporu Armii Krajowej (ROAK) walczących za Polskę wydają się przegrywać z tandetną i popularną dziś literaturą masową. Nieraz słyszałem opinie mówiące o tym, że patriotyzm, ojczyzna, honor, naród są hasłami nieaktualnymi, wręcz nie pasującymi do naszych czasów. Nawet w szkołach ogranicza się lekcje historii zapominając o tym, że "z nieznajomości czasów minionych wypływa nieuchronnie niezrozumienie teraźniejszości. Ale również daremne będą zapewne próby zrozumienia przeszłości, jeżeli się nie wie nic o dniu dzisiejszym" Marc Bloch wypowiedział te słowa jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Jakże aktualne one są w dniu dzisiejszym.
            W tych trudnych dla naszej ojczyzny czasach musimy jeszcze głośniej mówić o polskich bohaterach, którzy na stałe zapisali się na kartach historii. Może poniższy fragment wspomnień niemieckiego żołnierza z września 1939 roku uświadomi wam dlaczego Polaków walczących za swój kraj nazywamy bohaterami:



            "To był pierwszy polski żołnierz, którego ujrzały moje oczy. Na progu granicznej zagrody leżał we krwi z ziemistą twarzą, skurczony z bólu, kolana przy piersiach. Z jego zaciśniętych warg wyrwał się ledwo dosłyszalny szept. "Wody". Napojony skonał z uśmiechem. Spoczywa teraz na miejscu, na którym padł, pod prostym drewnianym krzyżem, ozdobionym jedynie polskim hełmem i napisem: "10 polskich żołnierzy".

            Ten polski piechur zginął jak prawdziwy żołnierz. bronił nakazanego stanowiska do końca. Jego ładownice były puste, a w magazynku karabinu znajdowały się tylko dwa naboje w chwili, gdy trafił go śmiertelny strzał.

            Bronił swego stanowiska do ostatka, choć wiedział, że to śmierć. A obok przy oknach zagrody, zamienionych w strzelnice, we wnękach strzeleckich, wykopanych w ogrodzie, hen gdzieś na granicy, śniło w tym momencie już swój wieczny sen 9 jego towarzyszy piechurów. Drużyna, którą tworzyli, zajmowała stanowisko w zagrodzie, o kilkaset metrów od granicy. Tu 10 ludzi z jednym ręcznym karabinem maszynowym i 10 karabinami oczekiwało niemieckiego natarcia. Nie mieli za sobą innych silniejszych oddziałów. Wojska polskie koncentrowały się o kilkadziesiąt kilometrów w głąb. By spełnić swe zadanie straży granic Rzeczypospolitej i zasygnalizować ich przekroczenie przez wroga musieli decydować się na śmierć lub niewolę, albo gwałtowny odwrót po kilku strzałach, odwrót tak podobny w oczach nieprzyjaciela do ucieczki.

            Żołnierze ci rozumieli swój los, który musiał się spełnić, w chwili gdy armia niemiecka poważnymi siłami przekroczy granicę. Wiedzieli, że opór ich może zatrzymać, nieprzyjaciela tylko przez kilka godzin najwyżej, a może nawet minut. Jasnym było dla nich, że potem przewaga sił nieprzyjacielskich ich zmiażdży.

            Tych 10 nie myślało jednak o odwrocie. Nie przyszło im do głowy wsiąść na stojące w pogotowiu na tyłach zagrody rowery. Zostali w zagrodzie trwając w pogotowiu.
            A gdy o mglistym świcie dnia 1 września 1939 r. świsnęła od strony niemieckiej pierwsza kula, złożyli się ze swych karabinów, odpowiadając strzałem na strzał.
            Monotonnie terkotał karabin maszynowy i każdy pełnił swą służbę tak, jak na mustrze w koszarach.
            Ani jeden z nich nie opuścił żywy zagrody na granicy, powierzonej ich straży.

            Takim był żołnierz polski, wytrwały i rozjuszony, a jednocześnie skromny i niewymagający pod względem zaopatrzenia, gdziekolwiek spotykaliśmy go, choćby w najmniejszej jednostce, o ile ta zachowała swą spójnię wewnętrzną. Czy to były grupy rozbitków, które w rozległych lasach i błotach trzymały się jeszcze całymi dniami bez żywności i uzupełnienia amunicji, odcięte od swoich pułków, bez jednolitego dowództwa, które przyprawiały nas często o ciężkie straty, napadały na kolumny zaopatrzeniowe i jeszcze długo niepokoiły obszar leżący za naszym frontem. Czy to były oddziały kawalerii polskiej, przebijające się często z odwagą szaleńczą po otoczeniu, czy to byli prości piechurzy, którzy okopawszy się przed jakąś wsią, bronili stanowiska, aż każdy z kolei rażony kulą w swym wnęku strzeleckim kończył walkę wraz z życiem.

            Niezapomniany będzie dla mnie obraz takich okopów. Poprzed bastion z ciężkimi karabinami maszynowymi wysunięte w szachownicę rowy strzeleckie, głębokie na człowieka i w każdym z nich, jak we własnoręcznie wykopanym grobie, opadła ku ziemi postać strzelca o woskowym obliczu, skrwawionym mundurze i dłoniach, które częstokroć jeszcze po śmierci nie wypuściły karabinu...".



Powyższy zacytowany fragment pochodzi z książki pt: "Kampania wrześniowa w oświetleniu niemieckim", opracował płk Alojzy Horak, wydawnictwo "Polonia Militaris", Warszawa 2005, s. 5-6.


Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            

Drwęca i Wel (Wla) największe rzeki na Ziemi Lubawskiej

$
0
0
        
Drwęca (zdjęcie ŚP Pan Kopiczyński)
Pogoda coraz bardziej zachęca do spacerów, przejażdżek rowerowych oraz spływów kajakowych. Dziś chciałbym opisać Wam dwie największe rzeki na Ziemi Lubawskiej, które swym pięknem z roku na rok przyciągają coraz większe rzesze turystów lubujących się w kajakowych spływach. 

        Dwie największe rzeki Ziemi Lubawskiej Drwęcai Wel ukształtowały się po ostatnim zlodowaceniu, a kto nadał im obowiązujące do dziś nazwy – tego możemy się tylko domyślać. Nazwa Drwęca w źródłach pisanych pojawiła się po raz pierwszy w 1222 roku i brzmiała Dreuanza. Wiemy, że takim określeniem posługiwali się zarówno Słowianie, Prusowie jak i przedstawiciele innych ludów wielokrotnie odwiedzających te malownicze tereny. Mieczysław Łydziński twierdzi, że etymologia (pochodzenie) nazwy wiąże się z wedyjskim słowem dreva, łacińskim Dreuentia, germańskim druhen lub staropruskim dreoso– słowa te w tłumaczeniu na język polski znaczą: bieg rzeki[1].

        Drwęca to rzeka o długości 249,1 km, w tym ok. 50 km przepływa w granicach Ziemi Lubawskiej. Stanowi prawy dopływ dolnej Wisły. Wypływa spod pagórka o wysokości 191 m n.p.m.  należącego od Gór Dylewskich (mezoregion Grabu Lubawskiego) – skąd w różne strony świata oprócz niej wypływają rzeki takie jak: Marózka, Szkotówka, Łyna, Nida, Wel oraz Grabiczek. Drwęca stanowi wielką atrakcję dla kajakarzy, których przyciągają urozmaicone brzegi, urwiste zbocza, liczne meandry oraz gęste zadrzewienie linii brzegowej. Niezwykle zachęcające dla turystów, bogate w różnorodne imprezy wodniackie, sportowe i kulturalne są „Dni Drwęcy” (szczegółowe informacje znajdują się m.in. na stronie Miejskiego Centrum Kultury  w Nowym Mieście Lubawskim - www.mcknml.pl) organizowane w czerwcu we wszystkich miastach leżących nad rzeką. Poza tym w lipcu lub sierpniu jest organizowany Międzynarodowy Spływ Kajakowy „Drwęcą – Wisłą”, który może się poszczycić wielką renomą[2].   

Drwęca to łatwy i malowniczy szlak kajakowy, który każdego roku odwiedzają liczne rzesze turystów lubiących spędzać wakacje na wodzie. Rzeka na całej swej długości stanowi rezerwat przyrody o nazwie „Rzeka Drwęca”, na terenie którego podlegają ochronie m.in. pstrągi i łososie. W swoim górnym biegu, przez pierwsze 4 km rzeczka płynie na północ wśród lasów w głębokim wąwozie zwanym Czarcim Jarem. Następnie bogaci się w wodę i płynie na północ, pod Ostródą zmienia swój kierunek na zachodni, przepływa przez Jezioro Drwęckie, a następnie płynie Doliną Drwęcy w stronę Ziemi Lubawskiej, do której wpływa w okolicy najdalej wysuniętej na północ wsi Gierłoż Polska. Dalej płynie przez Ziemię Lubawską, przepływając obok wsi Rodzone i Biała Góra, przepływa przez Mszanowo oraz Nowe Miasto Lubawskie kierując się w stronę Brodnicy. Ostatecznie ok. 6 km na wschód od Torunia, Drwęca wpływa do Wisły[3].
       
        Kolejną, krótszą od Drwęcy i zarazem najdłuższą (90, 8 km na Ziemi Lubawskiej) rzeką jest Wel (Wla). Wypływa ona z łąk w pobliżu wsi Tułodziad, w okolicach Grunwaldu, gdzie w 1410 roku wojska polsko – litewskie rozgromiły armię Zakonu Krzyżackiego. Rzeka po przepłynięciu trzech jezior  od wschodu wpływa na teren Ziemi Lubawskiej przepływając przez Jezioro Rumian, Jezioro Zarybinek, Jezioro Tarczyńskie, Jezioro Grądy, Jezioro Zakrocz, Jezioro Lidzbarskie oraz Jezioro Tylickie. Ostatecznie wpływa do Drwęcy w miejscowości Bratian, gdzie u styku dwóch rzek stał niegdyś zamek komturów krzyżackich i starostów bratiańskach. Legenda mówi, że na zamku tym w XIII wieku mieszkał brat Jan, który zbudował kapliczkę dla „cudami słynącej” figurki Matki Boskiej Łąkowskiej[4].

        Wel jest jedną z najpopularniejszych rzek wśród kajakarzy, którzy chwalą jej szlaki kajakowe, gdyż składają się one z urozmaiconych krajobrazowo odcinków. Spływ Welą (Wlą, Wlem) jest idealny na długi weekend ponieważ można go „pokonać” w trzy lub cztery dni. Wytrwali mogą wpłynąć do Drwęcy, z którą rzeka łączy się we wsi Bratian i rozszerzyć swoją przygodę o szlaki Pojezierza Brodnickiego. Obszar doliny rzeki Wel obejmuje tereny gmin Nowe Miasto Lubawskie oraz Lidzbark. Dolina zachęcająca turystów pięknymi formami morfologicznymi i stanowi „korytarz ekologiczny” pomiędzy Górznieńsko – Lidzbarskim Parkiem Krajobrazowym, lasami okolic Iławy oraz Brodnickim Parkiem Krajobrazowym. Welski Park Krajobrazowy, który prawie w całości leży w granicach ziemi lubawskiej swoją nazwę wziął właśnie od przepływającej przez jego obszar rzeczki, która urzeka swym pięknem i z roku na rok przyciąga coraz większe rzesze kajakarzy oraz pieszych turystów[5].

Drwęca (zdjęcie ŚP Pan Kopiczyński)

Drwęca przepływająca przez Nowe Miasto Lubawskie. Zdjęcie otrzymałem od ŚP Pana Kopiczyńskiego, fotografa z mojego miasteczka. 


Poniżej prezentuję zdjęcia mojego autorstwa:

Drwęca między Nowym Miastem Lubawskim i Mszanowem.

Drwęca między Nowym Miastem Lubawskim i Mszanowem.

Drwęca między Nowym Miastem Lubawskim i Mszanowem.

Drwęca między Nowym Miastem Lubawskim i Mszanowem.

Drwęca przepływająca przez Nowe Miasto Lubawskie.

Drwęca przepływająca przez Nowe Miasto Lubawskie.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.






[1]Łydziński Mieczysław, Pochodzenie nazwy Drwęca, Drwęca, nr 3, 2000, s. 3.
[2]Drwęca [w:] Lityński Marek, Goleń Jan, Drwęca oraz Wel i Pojezierze Brodnickie, Warszawa 2003, s. 3; Grabowski Stanisław, W cieniu bratiańskiego zamku, s. 15; Sperski Eugeniusz, Drwęca i jej dorzecze, przewodnik kajakowy, Warszawa 1974, s. 15; Błachowski Aleksander, Z biegiem Drwęcy - przewodnik, Toruń 2008, s. 9; Falkowski Jan, Ziemia Lubawska,  s. 39.
[3] Lityński Marek, Goleń Jan, Drwęca oraz Wel i Pojezierze Brodnickie, Warszawa 2003, s. 3 – 4; Sperski Eugeniusz, op. cit., s. 16.
[4] Kopiczyński Adam, Wel – rzeka zapomniana, Drwęca, nr. 9, 1996, s. 6 – 7; Błachowski Aleksander, Z biegiem…, s. 9 – 10; Sperski Eugeniusz, Drwęca…,s. 15; Rzeka Wel - http://www.nowemiasto.com.pl/wel.htm, 1 III 2010.
[5]Wel [w:] Lityński Marek, Goleń Jan, op. cit., s. 29 – 30; Rzeka Wel - http://www.nowemiasto.com.pl/wel.htm, 1 III 2010.

Wizyta w Mortęgach u Pana Szynaki

$
0
0
Mortęgi są położone 4,5 km na południowy zachód od Lubawy (województwo warmińsko-mazurskie, powiat iławski).
Magdalena Mortęska:

Razem z Adamem Kopiczyńskim we wtorek udaliśmy się na spotkanie zorganizowane w Mortęgach przez pana Szynakę. Gospodarz z wielką pasją opowiedział nam historię Magdaleny Mortęskiej, kseni i reformatorki zakonu benedyktynek. Pomyśleć, że Ziemia Lubawska, która jest tak małą krainą historyczną może pochwalić się tyloma wielkimi postaciami, barwnymi legendami oraz piękną historią. Gdyby tylko szersze grono ludzi zechciało się bliżej zainteresować dziejami tych pięknych terenów, sięgnąć do swoich lokalnych korzeni i uświadomić sobie, że ich Mała Ojczyzna (Ziemia Lubawska) zapisała na kartach swojej historii wiele niesamowitych wydarzeń.

Jak podaje Marcin Michalski "dobra rycerskie Mortęgi od niepamiętnych czasów dziedziczyła zacna rodzina Mortęskich herbu Orlik, którzy byli pochodzenia staropruskiego"źródło: http://historiami.pl/staropruska-rodzina-z-morteg/


Mortęscy byli osiadłą pierwotnie w Pomezanii rodziną, która przeniosła się na Ziemię Lubawską po nadaniu im tu przez Wielkiego Mistrza Dietricha von Altenburga w 1338 roku dóbr Mortęgi rozciągających się na 66 łanów. 


Jedną z najwybitniejszych przedstawicielek tegoż rodu była żyjąca w latach 1554 - 1631 Magdalena Mortęska. "Pochodziła z rodziny senatorskiej. Ojciec jej, Melchior, był podkomorzym malborskim, matka, Elżbieta z Kostków, była siostrą biskupa chełmińskiego Piotra Kostki. Przez nią spokrewniona była z możnym rodem Kostków, w tym ze św. Stanisławem Kostką, choć było to dalsze pokrewieństwo" źródło: http://www.niedziela.pl/artykul/96650/nd/Sluzebnica-Boza-Magdalena-Morteska


Ta niezwykła kobieta żyła w ciekawych czasach, w których Kościół katolicki przeżywał kryzys, a w wielu europejskich krajach ludzie byli zafascynowani reformacją, zwłaszcza tezami głoszonymi przez Marcina Lutra i Jana Kalwina. Reformatorzy w XVI wieku mocno krytykowali Kościół katolicki, który popadł w kult pieniądza, czego najlepszym przykładem było zepsucie wielu księży przejawiające się np. sprzedażą odpustów i relikwii. Nawet nasz polski papież Jan Paweł II mówił kiedyś, że w pewnym sensie rozumie Marcina Lutra, który krytykował Kościół w XVI wieku.

Magdalena Mortęska, kobieta z Ziemi Lubawskiej, której mieszkańcy od setek lat są mocno związani z wiarą katolicką, dostrzegała problemy Kościoła katolickiego ale mimo tego nie zniechęciła się do wiary, nie dała się skusić reformatorom wypowiadającym posłuszeństwo papieżowi. Tylko tchórz widząc kryzys w swojej rodzinie (w Kościele katolickim) ucieka do innej rodziny (luteran, kalwinów, ewangelików itp.) i krytykuje swoją dawną rodzinę. Na szczęście mieszkańcy Ziemi Lubawskiej tchórzami nigdy nie byli. Magdalena wbrew woli ojca postanowiła w 1578 r. wstąpić do chełmińskiego klasztoru benedyktynek, który wówczas podobnie jak cały Kościół był w kryzysie. 

W klasztorze szybko dostrzeżono jej geniusz. Przedsiębiorczość, żarliwą wiarę i niezwykłą odwagę Magdaleny możemy śmiało porównać do innej wielkiej benedyktynki żyjącej w XII wieku św. Hildegardy z Bingen. Obie pozytywnie i trwale zapisały się na kartach historii Kościoła katolickiego. Magdalena Mortęska już w 1579 roku została ksienią (najwyższą przełożoną) konwentu benedyktynek w Chełmnie. Pochodząca z Ziemi Lubawskiej zakonnica zdołała zreformować regułę św. Benedykta i wyprowadzić z kryzysu cały zakon benedyktynek. Nowością wprowadzoną przez Magdalenę Mortęską było m.in.  dopełnienie komplementacyjnego charakteru klasztoru o nauczanie dziewcząt oraz położenie nacisku na wykształcenie mniszek (musiały uczyć się pisać i czytać w języku polskim i łacińskim). Kolejna zmiana na lepsze polegała na odejściu od wielu surowych ascetycznych zaleceń oraz na rozwijaniu duchowości (swego wnętrza), medytacji i rozmyślaniach. Każdy kto interesuje się fascynująca historią św. Hildegardy z Bingen dostrzeże w tym miejscu wiele podobieństw. Hildegarda również wysoko ceniła medytację i rozwój wewnętrzny. 


"Rok po wstąpieniu do zakonu, bezpośrednio po odbyciu nowicjatu i złożeniu ślubów, została wybrana na ksienię, czyli najwyższą przełożoną klasztoru. Miała wówczas zaledwie 25 lat. Zajęła się od razu gorliwie odbudową życia zakonnego, gdyż klasztor chełmiński był prawie opustoszały - było wówczas tylko kilka starszych zakonnic, zaś w klasztorze Benedyktynek w Toruniu, którym Magdalena także od razu się zajęła, pozostała tylko jedna zakonnica. Wydarzenia te odbiły się głośnym echem w Polsce i dotarły aż do Rzymu" - źródło: http://www.niedziela.pl/artykul/96650/nd/Sluzebnica-Boza-Magdalena-Morteska



Magdalenie Mortęskiej zawdzięczamy utworzenie szkół dla kobiet pochodzących z rodzin szlacheckich i mieszczańskich, w których uczono śpiewu, pisania, czytania, rachunków i robót ręcznych. 

Długo mógłbym pisać o tej niesamowitej zakonnicy pochodzącej z Ziemi Lubawskiej, która moim zdaniem powinna zostać beatyfikowana, a następnie kanonizowana.


"Zmarła w opinii świętości. Opinia ta szerzyła się nie tylko wśród zakonnic, gdyż podzielali ją także jezuici. Za życia cenili wysoko m. Mortęską biskupi i nuncjusze papiescy za wskrzeszenie obserwancji zakonnej. Kult zaczął się zaraz po jej śmierci. Jezuita o. Brzechwa napisał żywot przeznaczony wyraźnie do przygotowania procesu beatyfikacyjnego. Ciało zostało uroczyście przeniesione do osobnego grobu w krypcie przed wielkim ołtarzem przy udziale jezuitów" 


Zdjęcie Kaplicy Mortęskich ufundowanej w XVII wieku przez Magdalenę Mortęską przy farze w Lubawie (fot. Tomasz Chełkowski).


(fot. Tomasz Chełkowski)

(fot. Tomasz Chełkowski)

Fara w Lubawie (fot. Tomasz Chełkowski)





Pałac w Mortęgach:

W Mortęgach na Ziemi Lubawskiej znajduje się pałac datowany  na 4 ćw. XIX w. Do 1945 roku jego właścicielami była rodzina Geiger. Po II wojnie światowej należał on do Spółdzielni Produkcyjnej „Przyszłość”. Od połowy kwietnia 2013 roku pałac jest własnością firmy JS PPUH i E “Szynaka”. Nowy właściciel przeprowadza gruntowny remont na zewnątrz i wewnątrz pałacu oraz buduje za nim duży hotel. Marzeniem Pana Szynaki z jednej strony jest doprowadzenie do beatyfikacji Magdaleny Mortęskiej, a z drugiej odtworzenie historii posiadłości i przyciągnięcie turystów, których uda się zaciekawić historią Ziemi Lubawskiej, a zwłaszcza ksieni zakonu benedyktynek. Działania firmy zaczynają wchodzić w życie, czego pierwsze efekty można już zobaczyć. Zapraszam do odwiedzenia strony http://www.palacmortegi.pl/ gdzie można zapoznać się z aktualnymi informacjami dotyczącymi m.in. pałacu w Mortęgach.


Moje zdjęcia z wtorkowej wizyty w Mortęgach:













Po lewej w oddali widzimy fragment pałacu. Po prawej fragment hotelu budowanego przez pana Szynakę.














Budowany hotel.

















Polecam świetne artykuły:


Służebnica Boża Magdalena Mortęska



Staropruska rodzina z Mortęg


Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            

1263 rok.Bitwa pod Lubawą

$
0
0
Ziemia Lubawska do XIII wieku była zamieszkiwana przez pogan, a precyzyjniej przez pruskie plemię Sasinów (Zajęcy). Prusowie byli podzieleni na wiele plemion (np. Warmów, Natangów, Pomezan, Pogezan) i zamieszkiwali tereny obecnego województwa warmińsko-mazurskiego oraz obwodu kaliningradzkiego. 

Na początku XIII wieku jeszcze przed przybyciem na te tereny Zakonu krzyżackiego arcybiskup gnieźnieński Henryk Kietlicz postanowił zorganizować w Prusach misję chrystianizacyjną. Na jej czele postawił Chrystiana, mnicha z opactwa cystersów w Oliwie. Biskup Chrystian dzielnie nawracał Prusów, a w 1216 roku udało mu się namówić do przyjęcia Chrztu dwóch znacznych pruskich rijkasów (nobilów), Surwabunę z okolic obecnej Lubawy oraz Warpodę z Ziemi Łężańskiej (Lanzanii).


Mapa przedstawia Ziemię Lubawską w pierwszej połowie XIII i XIV wieku
Surwabuno za namową biskupa udał się razem z Warpodą do Rzymu, gdzie odbywały się obrady Soboru Laterańskiego IV. Ten sam papież, który przyjmował świętego Franciszka z Asyżu przyjął i ochrzcił też władcę z Ziemi Lubawskiej. Spróbujmy odtworzyć tamte chwile:
           

         Surwabuno i Warpoda, tak jak pozostali pruscy wojowie, byli dumnymi Prusami. Pierwszy z plemienia Sasinów, a drugi z ludu Warmów. Ziemie pierwszego na południu graniczyły z Mazowszem, a drugi władał terenami nad morzem położonymi - blisko jego ziem Elbląg i gród Zantyr zbudowano, osada Truso też tam kiedyś stała, a krainę do dziś dnia się Warmią nazywa. Obaj zapewne stanęli przed Innocentym III z włócznią i tarczą (słynnym pruskim pawężem). Z pewnością przybyli do Stolicy Apostolskiej razem ze swoimi drużynami, a więc grupą najmężniejszych wojowników. Obaj władcy oddali swe ziemie, grody i pola pod opiekę papieża, przyjęli sakrament chrztu i zdecydowali się odstąpić od religii przodków. Dawni poganie, dzielni pruscy wojownicy byli zapewne wstrząśnięci widząc bogactwo i poziom infrastruktury w Państwie Kościelnym. Wkraczając do Rzymu musieli być pełni podziwu i zarazem przerażenia, że stawiali kiedyś zbrojny opór cywilizacji stojącej od nich na o wiele wyższym poziomie. Utwierdzili się zapewne w tym, że przyjęcie chrześcijaństwa jest dla nich jedynym i najlepszym rozwiązaniem. Razem z chrześcijaństwem szedł wyższy poziom życia, pewna gwarancja bezpieczeństwa, edukacja - wszak przez setki lat duchowni kształcili prostych i możnych, budowali szkoły parafialne i tłumaczyli poganom, że natura, gwiazdy, drzewa, kamienie itp. nie są bogami.
            Jakże wielkie musiało być zdumienie papieża Innocentego III? Ciekawe czy tak jak na filmie pt. "Święty Franciszek z Asyżu" wstał on ze swego tronu i podszedł tak jak do św. Franciszka przywitać nowo nawróconych dumnych i dzielnych wojowników, których przodków nie dał rady pokonać nawet Bolesław Krzywousty podczas licznych wypraw wojennych. Wydarzenie to było zapewne wyjątkowe i przejmujące, a papież potwierdził je specjalną bullą wydaną 18 lutego 1216 roku, w której po raz pierwszy w historii użyto nazwy "terra Lubouia", czyli Ziemia Lubawska. Tak oto chrzest przyjęli i od ślepej wiary w pogańskich bogów odstąpili: Warpoda z Ziemi Łężańskiej - Lanzanią przez wielu nazywanej położonej w północnej części Wysoczyzny Elbląskiej - i Surwabuno, rijkas z grodu, który dziś Lubawą nazywamy.


Powyższa historia dotyczy wydarzenia historycznego, jednak sam opis jest stworzoną przeze mnie fikcją literacką. Faktem jest jednak, że nawrócenie obu władców przez Chrystiana było wydarzeniem tak znacznym i doniosłym, że w nagrodę w 1216 roku papież Innocenty III mianował Chrystiana biskupem całych Prus. Całe Prusy, a więc Ziemia Sasinów również stały się jego diecezją. Biskup Chrystian otrzymał wiele przywilejów: dysponował wyłącznym prawem do udzielania zezwoleń na wchodzenie zbrojnych oddziałów do Prus, był odpowiedzialny za prowadzenie misji chrystianizacyjnych, nadawanie odpustów uczestnikom krucjat oraz za karanie nieposłusznych karami kościelnymi. 

            W tym miejscu warto dodać, że biskup Chrystian nawracał Prusów w sposób pokojowy, w przeciwieństwie do Krzyżaków, którzy pojawili się na Ziemi Sasinów i w Lubawie ok. 1230 roku.

            Biskup Chrystian na terenie Ziemi Sasinów założył wiele szkół misyjnych, zbudował liczne kościoły oraz wykupywał dziewczynki pruskie, które poganie czasem mieli w zwyczaju zabijać. Dlaczego to robili? Ciężko jednoznacznie stwierdzić, zbyt duża ilość dziewczynek w okresie nieurodzaju, wojen, była dla nich zapewne problematyczna. Poza tym wierzyli, że każdy zabity Prus odrodzi się jako daleki krewny, a jego życie będzie bardziej dostatnie od obecnego. Na wiarę w życie pozagrobowe Prusów nieco światła rzuca (stronniczy i anty pruski) traktat dzierzgoński z 7 lutego 1249 roku. Oto jego fragment, w którym pokonani przez Krzyżaków Prusowie mieli obiecać odstąpienie od pogańskich praktyk: "Zaniechają dorocznych ofiar z owoców ziemi składanych bóstwu, które nazywają Kurche albo wszystkim innym bóstwom, bo te przecież nie są stworzycielami nieba i ziemi. Prusowie przyobiecali wytrwać w posłuszeństwie Kościołowi Katolickiemu. Obiecali też zrezygnować i nie korzystać z wyroczni wróżbitów nazywanych tulissones i ligossones, bo są to zwykli szarlatani i kłamcy. Oni zło nazywają dobrem, bo na pogrzebach sławią zmarłych za ich grzeszne czyny, takie jak napady i morderstwa. Ci wróżbici do góry wznoszą głownie i wołają, że widzą zmarłego na koniu pośrodku nieba, przy odzianego w lśniącą zbroję w orszaku innych rycerzy. Takimi to mamidłami karmią oni ludzi. Prusowie przyobiecali tych wieszczów ze swego środowiska wyeliminować".


Dokument papieża z 1216 roku jest pierwszym źródłem pisanym, w którym pada nazwa Ziemia Lubawska (Terra Lubouia lub terra lubawia). Misja cysterska prowadzona m.in. na terenie obszaru położonego na wschód od Drwęcy, zajętego wówczas przez ludność sasińską powinna pozbawić stronę polską (książąt mazowieckich) pretekstu do najazdów i wymuszania danin. Możliwe, że Prusowie z Ziemi Lubawskiej dostrzegli w nowej religii sprawniejszy od systemu wierzeń i kultów pogańskich instrument, wspierający ewolucję polityczną społeczeństwa. Papież Innocenty III docenił działalność misyjną biskupa Chrystiana  i w 1216 roku postawił go na czelne nowo utworzonego biskupstwa pruskiego (w granicach którego znajdowała się Ziemia Lubawska). Tym samym został on mianowany przez „głowę” Kościoła pierwszym biskupem misyjnym dla Prus. Była to nagroda za nawrócenie Sasinów z Ziemi Lubawskiej oraz innych plemion pruskich osiadłych na prawym brzegu Wisły i w Pomezanii.

Od początku XIII wieku na pograniczu polsko – pruskim mnożyły się starcia zbrojne. W latach dwudziestych plemiona pruskie stały się stroną atakująca i zaczęły coraz odważniej zapuszczać się na tereny kontrolowane przez chrześcijan. W tym samym czasie na nowo nawróconej Ziemi Lubawskiej trwały walki między ochrzczonymi Prusami, zwanymi neofitami, a pogańską ludnością, która nie chciała odejść od rodzimej wiary. Starcia były bardzo krwawe i ostatecznie doprowadziły do zniszczenia Lubawy oraz wielu okolicznych miejscowości. Wojna domowa na Ziemi Lubawskiej i coraz liczniejsze najazdy pogańskich Prusów coraz bardziej niepokoiły chrześcijańskich władców z Mazowsza. Rycerze Konrada mazowieckiego oraz zakon rycerski Braci Chrystusa nie potrafili podołać pruskim najazdom. Sytuację z tamtych lat jednostronnie przedstawia Kronika oliwska, w której czytamy: „W owym czasie Prusowie obelżywie napadali na ziemie chrześcijańskie (…), ogałacali je z ludności, niszczyli ogniem i zabijali mężczyzn, kobiety i dziewice bezcześcili oraz brali do wiecznej niewoli (…) ”. Piszę jednostronnie ponieważ powszechnie znany jest fakt, że chrześcijanie z Zachodniej Europy często zapuszczali się wgłąb Prus wracając z licznymi łupami.

Ziemia Lubawska w pierwszej połowie XIII wieku
(Źródło mapki: Okulicz - Kozaryn Łucja, Dzieje Prusów)

Ok 1230 roku książę Konrad Mazowiecki sprowadził na tereny Ziemi Chełmińskiej Zakon Niemiecki Najświętszej Maryi Panny – potocznie zwany Krzyżakami (Kreuzritter) lub Zakonem Krzyżackim, który miał pomóc w odparciu pruskich ataków i prowadzeniu akcji chrystianizacyjnej. Niestety przebiegli zakonnicy poza nawracaniem pogańskich Prusów rozpoczęli budowę własnego państwa oraz zagarnęli dobra biskupa Chrystiana.



Wielka bitwa w okolicy Lubawy

W XIII wieku doszło do kilku powstań ludności pruskiej, która zbuntowała się przeciwko krzyżackiemu panowaniu. Podczas krwawych walk kilkukrotnie spustoszono ziemie położone nad Drwęcą i Welem– dwiema największymi rzekami przepływającymi przez Ziemię Lubawską. Do największych zniszczeń na tych terenach doszło podczas drugiego powstania pruskiego, które trwało od 1260 do 1274 roku. W pierwszych latach powstania Prusowie z plemienia Sudatów zdobyli oraz doszczętnie zniszczyliLubawę i znajdujący się w niej drewniany wówczas zamek. W 1263 roku Herkus (Henryk) Monte, słynny wódz pruskiego plemienia Natangów, któremu poświęcono kilka książek najechał Ziemię Chełmińską, a kiedy wracał „szczęśliwy” z łupami i niewolnikami do Prus jego wojska zostały zaatakowane przez pościgowy oddział krzyżacki z mistrzem krajowym Helmerichem von Wurzburgiem na czele.

Obie armie stoczyły wówczas bitwę w dolinie między wzniesieniem Fiugajki a wsią Fijewo znajdującą się kilka kilometrów od Lubawy. Prusowie pod dowództwem Herkusa Monte pokonali krzyżaków, wciągając ich w zasadzkę. Poganie w krytycznej fazie bitwy uciekli w zarośla na wzgórzu Fiugajki. Krzyżacy rozpoczęli pościg podczas, którego rozproszyli się po okolicy. Prusowie wówczas ponownie zaatakowali i takim sposobem rozgromili chrześcijan. W bitwie tej poległo czterdzieścioro braci zakonnych w tym sam mistrz krajowy Helmeryk. W historiografii niemieckiej bitwę tą nazywa się największą klęską chrześcijan w walce z poganami. Krzyżacki kronikarz Piotr z Dusburga opisuje krzyżacką klęskę w następujący sposób: „(...) polegli w niej prawie wszyscy znakomici i doborowi mężowie, których mądrość i zapobiegliwość rządziła ziemią pruską i kierowała wojnami. W miejscu tej bitwy mieszkał później pewien pustelnik, który wiele razy widział nocą palące się świece; ich obecność najwyraźniej świadczyła o tym, że polegli tam mężowie otrzymali już koronę męczeńską od Króla Męczenników” . Krzyżaccy kronikarze opisując tą bitwę nigdy nie wspominają o Lubawie, co może sugerować, że 1263 roku osada ta cały czas leżała w gruzach po najeździe Sudawów sprzed czterech lat.








Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            


Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)

$
0
0








ROZDZIAŁ 3

DROGA DO LUBAWY

       
           Wschodzące słońce oświetlało usypaną z ziemi górę, tzw. ziemny nasyp, na którym z drewnianych zgliszczy unosił się dym. Nic nie ocalało z zabudowy grodu. Spłonęły drewniane umocnienia zwane palisadą, wieża obserwacyjna oraz magazyn na broń, spichlerz i pozostałe budynki. Nie tylko Pikowa Góra została spalona. Niewykorzystane maszyny oblężnicze oraz okoliczne gospodarstwa Surwabuno również kazał puścić z dymem. Poza tym w ramach kary za to, że okoliczna ludność się nie poddała i nie przeszła na chrześcijaństwo zniszczono znajdujące w okolicy posągi przedstawiające wizerunki pogańskich bogów [tzw. pruskie baby] oraz zabito lub wzięto do niewoli napotkanych wajdelotów i kapłanki. Wiele osób uciekło w stronę Świętego Gaju nad rzeką Dreuanzą [Drwęcą; dziś Łąki Bratiańskie]. Surwabuno nie kazał ich jednak ścigać i zabronił przedzierać się w pogoni przez puszczę w stronę gaju. Wiedział, że zbyt wielu z jego ludzi zginęło podczas oblężenia i rozumiał, że Święty Gaj znajduje się w granicach innego luksu, w którym są kolejne grody i zapewne wielu wojowników gotowych walczyć aż do śmierci w obronie swoich rodzin i religii.
       Dla Mojmiry był to kolejny poranek na tych pogańskich ziemiach. Dziewczyna nie wiedziała co ją czeka. Z rąk jednych pogan przeszła w niewole kolejnej grupy barbarzyńców. Były co prawda pewne różnice, w grodzie niewolników wykorzystywano do pracy fizycznej, zakuwano w łańcuchy, a na noc zamykano w klatkach. Tych mniej pokornych zabijano lub chłostano albo zakuwano w dyby. Ich nowi właściciele wykorzystywali natomiast same liny, którymi związali wszystkich schwytanych niewolników i ustawili parami jedna za drugą. Mojmira siedziała ze związanymi za plecami rękoma oraz związanymi nogami przy drzewie, przy którym Divan dogaszał ognisko i obserwowała nieszczęśników oraz pruskich wojowników przygotowujących się do podróży. Nie miała jednak powodu do narzekania. Nowy właściciel jeszcze ani razu jej nie uderzył ani nie próbował zgwałcić, co w grodzie było dość częstym zjawiskiem. Sama co prawda nie została zgwałcona ale była za to świadkiem wielu gwałtów na kobietach schwytanych w Płocku. Dziewczyna zauważyła, że najeźdźcy poza końmi, których dosiadało tylko kilkunastu z nich, mieli ze sobą zaledwie kilka wozów wyładowanych nielicznymi łupami.
            Po chwili do Mojmiry podszedł jej nowy właściciel i rozwiązał jej ręce, a następnie skrępował je sznurem ponownie ale z przodu. Później wziął kolejny dłuższy sznurek i przywiązał jeden jego koniec do siodła, a drugi do jej skrępowanych rąk. Dziewczyna wiedziała już co ją czeka. Marsz za koniem swojego nowego pana.

            Divan włożył lewą nogę w strzemię i dosiadał grzbiet Witry. Następnie chwycił prawą ręką wodze i powoli ruszył. Nie miał ze sobą zbyt wiele, nie licząc kilku pergaminów umieszczonych w jednym z tobołków przytwierdzonych do siodła i kolejnego tobołka z jedzeniem.
            - Divanie, jak ci się podoba twoja nowa niewolnica? Prawda, że agresywna? Wiedzieliśmy, że ci się spodoba.
            - Mówiłem, że nie potrzebuję nowych niewolników. W moim lauksie i tak mam ich zbyt wielu.
            - Więc pewnie sprzedasz ją w Lubawie na targu niewolników?
            - A co mam z nią zrobić? Odrzekł Divan. Najlepiej ją sprzedać.
            - Młoda, ładna. Powinieneś dostać za niedobrą cenę. Odpowiedział Graude.
            Mojmira przysłuchiwała się dwóm Prusom ale nie znała ich języka więc nie potrafiła zrozumieć o czym rozmawiają.

            Był już dzień ale mimo tego w wielu miejscach między gąszczem drzew dominowały ciemności. Często było słychać dźwięki zwierząt i trzask gałęzi. Pruska puszcza była przerażająca. Ścieżka, którą właśnie szli była szeroka na dwa konie idące obok siebie. U Prusów nie było czegoś takiego jak szerokie drogi albo ogromne łąki. Wszędzie tylko drzewa i wrażenie, że ciągle ktoś cię obserwuje. Widok po lewej i prawej stronie ścieżki był taki sam, gdzieniegdzie przebijało się światło słoneczne ukazujące bagna i czającą się w oddali dziką zwierzynę. Kto wie jakie potwory i demony się tam znajdują? Dziewczyna wiedziała, że nie ma sensu próbować się uwolnić i uciekać. Próba ucieczki w głąb puszczy dla kogoś, kto nie zna tych terenów nie mogła się skończyć dobrze.
            Nagle pruski wojownik jadący z przodu na białym koniu uniósł dłoń, dając tym gestem znak aby wszyscy się zatrzymali. Mojmira coraz wyraźniej słyszała dobiegający z lewej strony dziwny dźwięk, jakby łoskot i pomrukiwanie. Coraz głośniejszy odgłos szeleszczących liści i pękających gałęzi niewątpliwie oznaczał, że coś dużego przedziera się przez gęstwinę drzew. Prusowie nagle stali się niespokojni, kilku ruszyło na zwiady między drzewa, a pozostali pilnowali łupów i niewolników.

Graude wziął do ręki swój topór i dał znak Gryźlinowi żeby chwycił za łuk i kołczan, które zawsze wozi ze sobą przytwierdzone do siodła. Po chwili obok nich stanął umięśniony Prus o imieniu Stenke, który trzymał swoją włócznię oraz pawęż i czekał na rozwój wydarzeń. Wszystko działo się niezwykle szybko. Zwierzę z ogromnymi rogami, o wiele większe od byka skoczyło na Stenke, który w ostatniej chwili zasłonił swoją klatkę piersiową ogromną tarczą. Pawęż pękła pod naporem ogromnego cielska i rogów, a pruski wojownik został odrzucony kilka metrów w tył. Jego masywne ciało z ogromną siłą uderzyło w drzewo przy którym pozostał leżąc w bezruchu cały we krwi.
Gryźlin widząc rozwój wydarzeń wystrzelił kilka strzał w stronę tura, bo tak zwało się to zwierzę, które wbiły się mocno w jego cielsko. Rozwścieczona, ranna bestia właśnie pędziła w stronę łucznika próbując go nadziać na swoje długie rogi. Nagle z zaskoczenia z krzaków wyskoczył Graude, który zamachnął się swoim toporem szyję tura. W tym samym czasie Gryźlin wpakował w niego jeszcze kilka strzał. Po kilku chwilach ogromna bestia, jedna z największych żyjących w pruskiej puszczy leżała na ziemi między drzewami.
            W tym samym czasie na przedzie pochodu z puszczy wyłoniły się kolejne dzikie bestie. Wszystko wyglądało tak jakby bogowie chcieli ukarać Surwabuno za spalenie Pikowej Góry i walkę z ludźmi starej krwi. Mojmira słyszała liczne opowieści o turach, ogromnych bestiach, z długimi rogami zdolnymi do staranowania każdej przeszkody. Pierwszy raz jednak mogła zobaczyć i to aż dwa okazy tych zwierząt na własne oczy. Wielu opowiadało, że ich ciała ważą tyle co pięciu tęgich mężczyzn.
            - Rozmyślania dziewczyny szybko zostały przerwane poprzez krzyki na tyłach pochodu. Okazało się, ze tam również bestie zaatakowały.
            - Divan natychmiast odciął sznur, którym była przywiązana do siodła, co nie zmieniło faktu, że jej ręce i tak były dalej związane. Miała jednak wolne nogi, a ręce skrępowane z przodu nie utrudniały poruszania się w takim stopniu jak nadgarstki spętane za plecami.
            - Co robimy? Krzyczał Divan jadąc konno w stronę Surwabuno przy którym zebrało się już kilku wojowników.
            - Musimy je wszystkie pozabijać. Coś je spłoszyło. Tury nigdy nie atakują uzbrojonych ludzi poruszających się w tak dużej grupie. Odrzekł przywódca siedzący na swoim białym koniu.
            Na szczęście mocne tarcze oraz liczne włócznie okazały się przydatne w walce. Nie obyło się jednak bez ofiar. Poza Stenke zginęło jeszcze pięciu Prusów oraz dwóch niewolników. Kiedy było już po wszystkim Divan podjechał w miejsce, w którym pozostawił Mojmirę, której nigdzie nie mógł dostrzec.
            -Gdzie ona się podziała? Zastanawiał się po czym dostrzegł świeże ślady wiodące w głąb puszczy.



            - Musisz biec, uciekaj, biegnij… Mojmira pędziła przez puszczę przerażona. Nie pojmowała skąd wzięły się w jej głowie te dziwne głosy. Wiedziała jednak, że musi uciekać. Przedzierała się przez krzaki, na obszarze bagnistym i pełnym dzikiej zwierzyny oraz jak wierzyła pogańskich demonów. Ciemność i jasność były nieodłącznymi elementami obserwowanego przez nią krajobrazu. Kilka razy upadła z powodu ciemności, z kolei w innym miejscu musiała przedzierać się przez gęste krzewy na obszarze, który był częściowo oświetlony przez słoneczne promienie. Głosy stawały się coraz silniejsze. Nagle potknęła się o wystający korzeń i stoczyła z kilkunastometrowego wzniesienia. Z trudem się podniosła i po chwili ponownie upadła z powodu bólu lewej kostki, którą  jak sądziła skręciła. Po chwili zauważyła, że znajduje się w dziwnym miejscu. Była to mała przestrzeń, między drzewami w centrum której znajdował się ogromny kamień swoimi rozmiarami dorównujący turom, które jakąś godzinę temu zaatakowały Prusów zmierzających z niewolnikami w stronę Lubawy.
            Kamień był otoczony przez kilkanaście mniejszych kamieni, które tworzyły krąg oddalony od centralnego kamienia jakieś dwa metry. Ponad to w miejscu tym znajdowały się liczne posągi pruskich bóstw, które Mojmira widziała często podczas niewoli w Pikowej Górze. Stały tam również posągi przedstawiające wizerunki wojowników trzymających miecz oraz takich z włócznią i pawężem. Dziewczyna była pod wrażeniem tego tajemniczego miejsca. Nie docierały tu odgłosy puszczy, tak jakby w pobliżu nie czaiły się żadne zwierzęta.
            - Gdzie ja jestem? W głowie jej szumiało, ręce dalej miała związane z przodu, jednak najgorszy był ból lewej nogi, którą zahaczyła o korzeń. Mimo tych trudności usłuchała głosów w swojej głowie i doczołgała się do stojącego w środku ogromnego kamienia. Po czym zemdlała.
            - Czy to sen? Mojmira niby znajdowała się w tym samym miejscu ale jakby na jawie, tak jakby obserwowała wydarzenia z przeszłości. Przy każdym z mniejszych kamieni znajdowały się kobiety w kapturach, a przy największym kamieniu dwóch zakapturzonych mężczyzn trzymających pochodnie. Obok nich znajdował się ołtarz, którego prędzej nie dostrzegła. Na ołtarzu płonął ogień, który zgromadzeni traktowali z wielką czcią.
Po chwili oczom Mojmiry ukazał się widok gospodarstw rozsianych po puszczy oraz drewniane grody. Widziała bawiące się dzieci oraz kapłanów modlących się przy starych drzewach. Widziała różne pruskie plemiona, które wyznają podobną religię i czczą tych samych bogów. Nagle ponownie usłyszała tajemnicze kobiece głosy:
            - Tak było dawniej dziecię starej krwi. Rzekł jeden głos.
            - Tak jest obecnie ale już nie wszędzie dziecię starej krwi. Powiedział drugi głos.
            - Kim jesteście? Co to jest dziecię starej krwi?
            - Ty jesteś dzieckiem starej krwi. Naszej krwi. Odrzekł trzeci głos.
            - Ja urodziłam się na ziemi Polan, jestem chrześcijanką odrzekła Mojmira.
            - Jesteś jedną z nas dziecię starej krwi. Twoja matka też była jedną z nas.
            - Moja matka pochodziła z Płocka była chrześcijanką. Mojmira krzyczała, wstrząśnięta i przerażona tym co się działo dookoła niej.
            - Chrześcijanie zabili twoją matkę. Dla nich tacy jak my są złem, demonami. Chrześcijanie odrzucają magię jako złą, każde bóstwo jest dla nich złym demonem. Chrześcijanie niszczą puszczę i zabijają tych, którzy nie chcą modlić się do ich boga.
- Chrześcijanie są dobrzy. Nasz bóg jest prawdziwy. Odrzekła Mojmira.
- Dziecię starej krwi my też jesteśmy prawdziwi, puszcza daje nam moc dlatego wyznawcy krzyża tak ją niszczą.
- Zabijają tych, którzy modlą się w Świętych Gajach. Rzekł jeden z głosów.
- Prześladują tych, którzy czczą wieczny ogień. Dodał drugi głos.
- Chrześcijanie są złem, wyznawcami boga z oddali, który sieje zniszczenie. Dodał kolejny głos.
- Chrześcijanie chcą żeby poganie przyjęli chrzest i zostali zbawieni. Dodała Mojmira.
- Dziecię co sądzisz o mieszkańcach miast Polan? Tych co odrzucili starych bogów i za sprawą zdrajcy o imieniu Dagome przyjęli nową religię. Dagome po chrzcie nazwali Mieszkiem. Oni to odeszli od swoich bogów i przyjęli chrzest. Dziecię, czy uważasz, że wyznawana przez nich religia jest sprawiedliwa?
- Myśli w głowie Mojmiry wirowały. Cierpienie, które widziała w tylu chrześcijańskich miastach we Francji, Włoszech i Polsce. Nawet to co widziała w Płocku kara śmierci i osoby zakute w dyby. Wszystko przelatywało jej przed oczyma. W duszy wiedziała, że w krajach chrześcijańskich religijność jest powierzchowna. Wszystko tam sprowadza się do chodzenia do kościoła, a moralnością i ewangelią niewielu się przejmuje. Niewolnictwo, tortury, kary śmierci i domy publiczne są tam czymś normalnym.
- Dziecko widzimy i słyszymy twoje myśli, widzimy twoje wspomnienia. Tyś jest dziecię starej krwi, jesteś nasza, nie ich. Czy pozwolisz im zniszczyć swój dom? Czy pozwolisz im zgładzić puszczę, a wraz z nią twoich pruskich braci?
- Ziarno niepewności zostało zasiane. Odrzekł pierwszy głos.
- Naiwność i chrześcijańskie kłamstwa zostały przełamane. Dodał drugi głos.
- Prawdę musisz odnaleźć sama. Dodał trzeci głos.
- A teraz obudź się dziecię starej krwi…


            - Ciesz się, że poszedłem w głąb puszczy za twoimi śladami i cię znalazłem. Gdyby nie ja już byś pewnie była martwa, rozszarpana przez wilki. Mojmira spojrzała na nogę, którą pokrywała jakaś ziołowa papka, a następnie zerknęła na Divana.
            - Dlaczego mnie szukałeś?
            - Niewolnicy są cenni - odrzekł, a zwłaszcza młode dziewczyny prezentują dużą wartość. Dodał. Po czym pomógł jej wsiąść na swojego konia, który na szczęście nie ucierpiał podczas niespodziewanego ataku.
            - Mojmira zrobiła smutną minę i już o nic nie pytała.
- Po chwili dosiadała grzbiet Witry, konia należącego do Divana. Ręce miała cały czas związane z przodu. Divan usiadł za nią, a następnie objął ją rękoma, aby uchwycić końskie wodze.
- Surwabuno kazał załadować ciała poległych Prusów na wozy, a ciała martwych niewolników rozkazał spalić. Następnie wszyscy ruszyli w dalszą drogę.
            - Divanie, dlaczego twoja niewolnica nie idzie pieszo, tak jak pozostali jeńcy?
            - Pytanie zadane przez Graudego w języku pruskim, wprawiło Divana w zakłopotanie. W duszy sam się zastanawiał dlaczego nie każe jej iść kulejącej pieszo. Nowo schwytani niewolnicy nie zasługiwali na wygody, kiedyś, kiedy jeszcze wyznawaliśmy starą wiarę składaliśmy po każdej bitwie jednego z jeńców bogom w ofierze. Divan po krótkim namyśle odpowiedział w pruskiej mowie: ta kobieta kuleje, została ranna podczas ataku, teraz ledwo chodzi. Boję się, że będzie nas spowalniała. Chciałbym ją jak najszybciej sprzedać.
            - No cóż opóźnienie podróży z powodu kobiety nie byłoby miłe. Chcę jak najprędzej dotrzeć do swojego lauksu i napić się kumysu.
            - O tak kumys, odparł Divan, ja też dziś się upiję. Po wypowiedzeniu tych słów zaczął ponownie się zastanawiać nad swoim zachowaniem. Dlaczego tak dbam o tę dziewczynę? Dlaczego jej tam nie zostawiłem? Przecież i tak sprzedam ją w Lubawie na targu niewolników. A może zostawię ją dla siebie? Wtedy czekałby ją los służącej, będzie musiała pracować w moich włościach. Po wielu latach prawdopodobnie tak jak inni niewolnicy przyzwyczai się do naszego stylu życia i stanie się jedną z nas. Tak najczęściej bywało. Choć zdarzały się sytuacje, które wymagały zabicia sprawiającego ciągłe problemy niewolnika, który nie chciał zaakceptować swojego losu, często uciekał albo gardził naszymi wierzeniami. Po chwili jego rozmyślania przeniosły się na bardziej miłe wspomnienia o domu, którego nie widział od kilku tygodni. Doszedł do wniosku, że zaraz po powrocie rozkaże przygotować dla siebie ucztę, na której będzie pił kumys i jadł zwierzynę upolowaną przez służbę.  

[          Średniowieczni Prusowie pili najczęściej dwa rodzaje trunków kumys i miód. Ten pierwszy był dostępny tylko dla nobilów, rijkasów, elity oraz najbardziej zamożnych wojowników. Miód był natomiast przeznaczony dla pospólstwa i niewolników. ]

            - Ta puszcza jest straszna. Drzew, jezior i bagien jest tu o wiele więcej niż na Mazowszu i w innych krainach Polan. Dlaczego ojciec uparł się na podróż w stronę Michałowa i nocleg w wiejskiej karczmie? Dlaczego mnie to wszystko spotyka? - rozmyślała Mojmira. Ludzie mówili nam, że puszcza Prusów jest opanowana przez złe duchy, że tylko nieliczni próbują się przez nią przedrzeć i wkroczyć na ziemie pogan. Nawet nie rozumiem ich języka! To takie irytujące! Ten Prus jest pierwszym, który zrozumiał moją mowę. Ciekawe, czy mnie zabije?
            Dziewczyna rozejrzała się dookoła, dwóch wojowników jechało za nimi konno w dość dużej odległości, na samym końcu konnej drużyny ciągnięto na linach związanych niewolników.
            - Dlaczego ja nie jestem razem z nimi, tylko jadę na koniu razem z tym Prusem? Dopiero teraz oszołomiona, zadała sobie to pytanie. Po chwili zaczęła się dalej rozglądać. Jeden z dwóch jadących za nimi, na czarnym koniu z ciemną grzywą, potężnie zbudowany wojownik uzbrojony we włócznię, na plecach miał przyczepioną tarczę - pawęż, pomyślała. Są takie same jak te, które sprzedawaliśmy. Poznała go od razu. To on schwytał ją w grodzie i obezwładnił kiedy się broniła, a potem przyprowadził do Divana. Obok niego jechał wyższy i o wiele lepiej zbudowany, ubrany w zwierzęcą skórę wojownik z ogromnym toporem przypiętym do pasa. Dziewczyna nie potrafiła sobie przypomnieć, czy widziała kogoś jeszcze kto by władał toporem pozostali mieli włócznie i tarcze z umbem lub bez. Niektórzy byli uzbrojeni w miecze. Najbardziej okazale wyglądał jednak wojownik jadący z przodu na białym koniu.
[ Mojmira nie wiedziała wówczas, że białe konie miały dla Prusów szczególne znaczenie i dosiadały je tylko osoby o wysokim statusie. ] Jeździec ten był trochę podobny do rycerzy, których poprzedniej wiosny widziała z ojcem podczas podróży po krainie Ślężan. Swoim uzbrojeniem wyróżniał się spośród wszystkich Prusów, których spotkała do tej pory. Największą zagadką było dla niej uzbrojenie wojownika.

            Tym jeźdźcem był oczywiście Surwabuno. Jako jedyny nosił on dużą tarczę o migdałowym kształcie, która w pozycji stojącej jest w stanie osłonić jego ciało od szyi do stóp. Obecnie tarcza założona na plecy była pokryta krwią. - Czy jest to krew obrońców Pikowej Góry, a może to krew tych dziwnych zwierząt, które nas zaatakowały? Zastanawiała się.

[Tarcze tego typu pochodziły z Normandii, wyrabiano je z drewna i obciągano utwardzaną skórą. Były one przeznaczone do walki na grzbiecie konia, choć wykorzystywała je też piechota. ]

Mojmira zauważyła, że umb na tarczy rijkasa jest pokryty tajemniczymi znakami. Duże wrażenie zrobił na niej jego ogromny miecz. Dziewczyna nie wiedziała, że miecz i tarcze Surwabuno kupił od wikingów na "Froum lubovie" (targu w Lubawie). Surwabuno był odziany w kolczugę z kapturem, która chroniła jego ciało przed uderzeniami mieczem i ataki sztyletem, jakich mogli ewentualnie próbować dokonać, skrytobójcy wysyłani przez jego wrogów pragnących pozostać przy starej religii. Dodatkowo jego głowę osłaniał stożkowaty szyszak.
            - Kim jest ten wojownik jadący przed nami? Zapytała bez zastanowienia Divana?
            - To Surwabuno, nasz przywódca, pan grodu Lubawa, pod jego rozkazami służy wielu sławnych Prusów, nawet tacy, którzy kiedyś byli jego wrogami.
            - Więc to jest przywódca - pomyślała.
            - Nasz pan przyjął chrzest z rąk biskupa Chrystiana i udał się kilka lat temu do papieża do Rzymu. Byłem tam razem z nim - dodał z dumą Divan.
            - Ostatnie słowa wywarły na dziewczynie ogromne wrażenie. Przecież to kraj barbarzyńców składających ofiary z ludzi! Nie wiedzą czym jest piwo i modlą się do drzew, zabili wielu misjonarzy próbujących ich nawrócić. barbarzyńcami nazywają ich w Płocku i na całym Mazowszu, nawet w Krakowie, mówią o nich barbarzyńcy z północy.  Papież, Rzym mierzenie czasu w latach? Przecież ojciec opowiadał mi, że Prusowie liczą czas od jednych plonów do drugich. Skąd oni wiedzą kim jest biskup i papież? Nagle uświadomiła sobie, że wypowiadała głośno te słowa i zrobiła się blada - zabiją mnie, za to co powiedziałam, pomyślała.
            - Divan, który cały czas obejmował ją rękoma trzymając lejce swojego gniadego konia milczał. Czy to już mój koniec? Ci dwaj jeźdźcy jadący za nami na pewno słyszeli moje słowa. Boże ja tu zginę! Negatywne myśli w jej głowie były tak intensywne, a jej skóra blada, związane z przodu ręce trzęsły się ze strachu. Nagle usłyszała głos Prusa, który do tej pory jechał za nimi. Był to ten duży wojownik, z toporem. Podjechał na swoim czarnym koniu, którego głowa zrównała się z grzywą karego konia, dosiadanego przez nią i tajemniczego Prusa, Divana.
            - Graude, czego chcesz?
            - Divan, co mówiła ta kobieta? Nie słyszałem zbyt dokładnie jej słów.

            Jej słowa, choć wypowiedziane na głos, nie były wyraźnie słyszane przez osoby jadące za nimi, odstęp między koniem dosiadanym przez Mojmirę i Divana, a jeźdźcami jadącymi z tyłu był dość znaczny. Co innego Surwabuno, który jechał dosłownie kilka łokci przed nimi. On musiał słyszeć wszystko, jednak mimo tego milczał.
             Divan jako przyjaciel rijkasa z Lubawy zawsze jechał zaraz za nim albo obok niego. Poza tym gęste puszcze i wąskie ścieżki uniemożliwiały, więcej niż dwóm jeźdźcom, jazdę obok siebie. Pozostali członkowie drużyny Surwabuno jechali najczęściej parami jeden za drugim. Za nimi na wąskiej ścieżce wiodącej przez gęstą puszczę, pieszo szli schwytani po bitwie pod Pikową Górą niewolnicy i zwyczajni wojownicy, ubrani w skóry zwierząt i uzbrojeni we włócznie, niektórzy mieli miecze, nieliczni miecz i drewnianą tarczę.
            - Ona się odwróciła - mówił Divan - spojrzała na ciebie i powiedziała w języku Polan, że ten duży wojownik z toporem musi być naszym przywódcą. Jest największy, ma największego konia i wygląda na najsilniejszego. Mówiąc to Divan nie ukrywał śmiechu, śmiał się bardzo głośno.
            - Graude również zaczął się śmiać, zerkając kontem oka na jeźdźca jadącego z przodu na białym koniu. On jednak się nie śmiał, nawet nie odwrócił głowy - choć było wiadomo, że wszystko słyszał.
            - Graude, jak ona mogła pomylić cię z naszym władcą? Dodał śmiejąc się Divan, pozostali, z wyjątkiem Surwabuno też się śmiali.
            - Po chwili Divan, delikatnie ścisnął piętami boki Witry, który podjechał do jeźdźca jadącego z przodu na białym koniu.
            - Następnie pierwszy przemówił: słyszałeś to co ona mówiła? Ukarzesz ją?

               Mojmira cały czas była przerażona. Dlaczego oni się śmiali? Nagle spostrzegła, że zbliżają się do jeźdźca, o którego prędzej pytała. Divan przemówił, a ona zamarła. Mówi w języku, który rozumiem - pomyślała - O co chodzi z karaniem mnie? Boże złożą mnie bogom w ofierze! Nagle, po raz kolejny uświadomiła sobie, że swoje myśli wypowiedziała głośno.

            Surwabuno po raz pierwszy odwrócił głowę, spojrzał w jej zielone oczy, patrzył długo zanim przemówił.
            - Dużo mówisz, odważna jesteś.
            - Dziewczyna znowu zbladła.
            - Minęło wiele wiosen odkąd ostatni raz kazałem złożyć ofiarę z człowieka. Wiesz?
- Ci, z którymi walczyliśmy przy Pikowej Górze wierzą, że bogowie cieszą się ze składanych im ofiar. A ty jak uważasz?
- Po ataku na Płock i okoliczne wsie widziałam jak żywcem spalili człowieka. Zapewne to była ofiara dla bogów.
- Masz rację. Odrzekł Surwabuno. Oni dalej wierzą, że takie ofiary mają sens. Ofiary z ludzi, zwierząt i pokarmów. Kościół to wszystko nazywa pogaństwem, za którym stoi szatan.
- Twoja mowa faktycznie jest podobna do tej z kraju Mieszka. Nagle Surwabuno zmienił temat co wyraźnie zaskoczyło Mojmirę.
- W ciągu tego samego dnia ponownie słyszę o Mieszku najpierw te dziwne głosy, a teraz on. Pomyślała.
- Mieszko nawrócił Słowian na chrześcijaństwo. Jako poganin miał na imię Dagome.
- Surwabuno i Divan byli wyraźnie zaskoczeni wiedzą schwytanej niewolnicy. Która mówiła dalej:
            -Ojciec opowiadał mi kiedyś, że Mieszko przyjął chrzest i nawrócił Słowian na wiarę w jednego Boga. Mówił, że teraz jest lepiej, że starzy bogowie wymagali krwawych ofiar. Ojciec często wspominał, że Mieszko był wielkim władcą i dzięki niemu zaczęli pojawiać się liczni kupcy, przybywający z kraju Czecha. Nasi kupcy też mogli tam podróżować i sprzedawać swoje towary. Poza tym dzięki nowej religii pojawili się liczni duchowni potrafiący czytać i pisać.
            - Divan słysząc wzmiankę o pisaniu i czytaniu, wyprostował się dumnie w siodle.
            - Divan też to umie. Potrafi czytać i pisać tak jak duchowni, zna też wiele języków Polan.
            - Słysząc te słowa Mojmira spojrzała na Divana tak jak jeszcze nigdy przedtem.
            - Czy w jej oczach to był podziw? Pomyślał Divan. Co ta kobieta sobie myśli! Przecież ona jest niewolnicą!
            - Surwabuno kontynuował swój wywód: jedne z twoich słów brzmią tak jak w kraju Ślężan, a inne są podobne do tych z Gniezna albo Płocka. Podczas podróży do Rzymu i w drodze powrotnej odwiedziłem wiele waszych miast, Kraków, Płock, Gniezno. Słyszałem waszą mowę, Polanie na południu mówią inaczej niż ci z północy. A Ty mówisz tak jak kupcy, którzy przez całe życie podróżują po różnych krainach i sprzedają swoje towary. U nas w Lubawie do niedawna ludzie nie wiedzieli czym są miasta, z osób tu obecnych tylko ja i Divan je widzieliśmy. Lubawa będzie pierwszym miastem w Prusach. Od kiedy przyjęliśmy chrzest do mojego grodu przybyło wielu kupców oraz osadników z kraju Polan. Chciałbym żeby Lubawa stała się tak duża jak Gniezno. 
            - Chrzest? - zapytała.
            - Tak kilka lat temu przybył do nas biskup Chrystian i przyniósł nam nową wiarę. Kiedy zobaczył naszą siłę stwierdził, że powinniśmy zostać ochrzczeni przez władcę chrześcijan zwanego papieżem. W 1216 roku biskup Chrystian udał się z nami do Rzymu, gdzie papież Innocenty III nadał mi imię Paweł, a Warpodzie, mojemu przyjacielowi, potężnemu rijkasowi, który również przyjął chrzest nadał imię Filip. Papież ochrzcił mnie i członków mojej drużyny. Po powrocie biskup Chrystian ochrzcił też innych rijkasów i wielu zwykłych Prusów. Kiedyś na Ziemi Sasinów było nas wielu, obecnie ja władam prawie całym terytorium.
            - Nagle Mojmira zapytała. Skoro przyjąłeś chrzest, czy to oznacza, że nie złożysz mnie w ofierze?
            - Surwabuno zaśmiał się głośno. I dodał po chwili: ja nie złożę cię w ofierze ale jesteś niewolnicą Divana, a on nie jest tak dobry jak ja.
            Surwabuno i Divan zaśmiali się głośno.
            - Mojmira, znowu zbladła ze strachu. Co się ze mną stanie? - pomyślała, tym razem już bez wypowiadania słów.
            - Przez dalsza drogę dziewczyna postanowiła, że już nie będzie nic mówiła.
            - Krótko po rozmowie do jej uszu zaczęły dolatywać dźwięki śpiewu. Słowa wydobywające się z ust Prusów były dla niej niezrozumiałe, jednak śpiewali wszyscy, łącznie z Divanem i Surwabuno.
            Dziewczyna wiedziała, że z czasem zrozumie pruską mowę. Zawsze tak było, w krainie Czechów, na Rusi, u Ślężan, gdziekolwiek nie pojechała z ojcem handlować towarami, zawsze po kilku tygodniach zaczynała rozumieć obcą mowę. Ojciec powiedział jej kiedyś, że to rzadki dar, którym Bóg obdarza tylko nielicznych. Najczęściej obdarzonymi są kupcy, którzy muszą podróżować, nie tylko między wsiami i miastami ale też między całymi krainami, księstwami, a czasem nawet królestwami.
            - SENDÎNGTWEI (...) KWAITÎSNA, EBWARÎTUN, GIRSNA. Pojedyncze słowa pieśni wpadały do jej uszu. Ciekawe co oznaczają?
            Długo tak jechali i śpiewali, w końcu Prusowie w wielu krainach, nawet u Wikingów, byli znani ze swojego zamiłowania do śpiewu. Wszyscy, którzy kiedykolwiek odwiedzili jakieś z pruskich plemion, Sasinów, Galindów, Pomezan, Pogezan, Warmów, Natangów, Sambów, plemiona zamieszkujące Barcję albo Nadrowię,  wiedzieli, że łączą ich wszystkich wspólne cechy: waleczność i gościnność. Wiedzieli również, że wszystkie pruskie plemiona są niezwykle rozśpiewane i roztańczone. Prusowie kochali śpiew, śpiewali przy każdej okazji, pracując, idąc na wojnę, śpiewali w domu, w polu, w lesie, w okresie wielkiej radości i w czasie wielkiego smutku. Można rzec, że śpiew był nieodłącznym towarzyszem życia każdego Prusa.
            - Mojmira dała się zaczarować słowom płynącym z pruskich gardeł. Poczuła jak ogarnia ją spokój, strach odszedł gdzieś, jej serce przestało bić jak szalone, uspokoiła się. Jechała z zamkniętymi oczyma, słuchając pruskich pieśni.

            Minęło już wiele godzin odkąd opuścili Pikową Górę. Podróż przez wąskie ścieżki ukryte w gąszczu puszczy nie należała do łatwych. Podróżnicy, którzy zapuszczali się bez przewodników do Prus często tonęli w bagnach bądź padali ofiarą dzikiej zwierzyny. Ci którzy mieli wrogie zamiary byli prześladowani i czasem zabijani przez Medinisa, pruskiego leśnego ducha. Medinis potrafił sprawić, że podróżnik gubił się lub ginął wśród prastarej kniei, wypełnionej sosnami, modrzewiami, świerkami, cisami, dębami, lipami, bukami i brzozami.

             Gród zwany Pikową Górą upadł w nocy, a o świcie wszyscy wyruszyli w stronę Lubawy oddalonej o jakieś 15 km w kierunku północno-wschodnim. Gdyby nie atak dzikich bestii oraz naturalne przeszkody w postaci puszczy, bagien oraz licznych jezior podróż trwałby o wiele krócej. Jednak trzeba było poruszać się krętymi ścieżkami, niektóre były wąskie. Puszcza wydawała się być gęsta i przepełniona niebezpieczeństwami czychajacymi na podróżników nie znających tutejszych szlaków. Wiele dróżek prowadziło do nikąd, niektóre mogły doprowadzić wprost do bagna, ruchomych piasków albo legowiska wilków.

            [Teren którym podróżują bohaterowie powieści w czasach nam współczesnych należy do południowo-zachodniej części województwa warmińsko-mazurskiego. Wyobraź sobie czytelniku, że przenosisz się w czasie do pierwszej połowy wieku XIII, do czasów Surwabuno, Divana i Mojmiry. Na próżno mógłbyś się rozglądać za asfaltowymi ulicami, droga krajowa nr 15 prowadząca do Lubawy nie istnieje, na jej miejscu znajduje się bujna roślinność, bagna, drzewa i jeziora, których kiedyś było o wiele więcej niż dziś. Ścieżki i skróty które znasz powstaną za kilkaset lat. Tam gdzie dziś są pola kiedyś znajdowały się drogi, w miejscu w którym dziś rośnie las kiedyś mogło stać potężne grodzisko, a w jego pobliżu pruskie chaty i pola uprawne. Dlatego warto rozglądać się chodząc po polu albo po lesie. Jeśli dostrzeżesz kamień z tajemniczymi wgłębieniami albo znakami, gdzieś w środku lasu, odkopiesz taki kamień na polu, to wiedz czytelniku, że może to być stary pogański kamień ofiarny (z wgłębieniem) albo kamień graniczny (tajemnicze znaki) oddzielający jeden pruski lauks (pole, "wieś") od drugiego. Mniej też świadomość, że akcja powieści rozgrywa się w czasach, w których Nowe Miasto Lubawskie, Kurzętnik i Lidzbark Welski nie istnieją, zostaną zbudowane dopiero w kolejnym wieku. W ich miejscu może mieszkali wówczas jacyś Prusowie, a może znajdowały się same bagna. Któż to wie?
            Gęsta prastara dziewicza puszcza pokrywała nie tylko Ziemię Sasinów, na której rozgrywa się akcja powieści, ale całe Prusai (Prusy) aż po rzekę Pregołę i Niemen (obwód kaliningradzki). Było to królestwo roślin, zwierząt, obszar na którym królowała natura i współżyjący z nią na dobre i złe Prusowie. Prastara dziewicza puszcza, warstwa torfowisk, moczarów, bagnisk i mokradeł. Kraina połyskująca lustrem niezliczonych rozlewisk i jezior, które znamy dzisiaj pod takimi nazwami jak: Jezioro Skarlińskie, Jezioro Partęczyny Wielkie, Jezioro Grądy, Jezioro Tarczyńskie, Jezioro Rubkowo, Jezioro Zwiniarz i wiele innych.
            Czytelniku powinieneś jeszcze mieć świadomość tego, czego współcześni mieszkańcy Ziemi Lubawskiej (zachodnia część dawnej Ziemi Sasinów) nie uważają za wyjątkowe ponieważ jest to ich codziennością i się do tego widoku przyzwyczaili. Otóż jadąc z Brodnicy, dawnej Ziemi Michałowskiej, drogą krajową nr 15 do Nowego Miasta Lubawskiego i Lubawy po chwili dostrzeżesz liczne wzniesienia, pagórki małe i całkiem wysokie góry. Tak czytelniku, twoje domysły są słuszne, nie dość, że opisywaną krainę pokrywała bujna roślinność i gęsta puszcza to jeszcze był (i dalej jest) to obszar górzysty, z licznymi dolinami. Tysiące polodowcowych wzniesień, charakterystycznych dla obszarów górskich, mnogość rzecznych dolin, musisz to wszystko uwzględnić czytając o przygodach Divana i Mojmiry.
            Niezwykle gęsta puszcza była dla Prusów naturalnym "murem" obronnym, była to naturalna zapora, która od południa i zachodu oddzielała Ziemię Sasinów od chrześcijan żyjących na Ziemi Chełmińskiej i Ziemi Dobrzyńskiej, w której od XI wieku głównym centrum był gród (potem osada i miasto) Dobrzyń. Puszcze i bagna ochraniały też przed niebezpieczeństwem płynącym z Mazowsza, na którym już od X wieku głównym ośrodkiem miejskim był Płock. Z tych trzech regionów od setek lat przybywali Polanie, dawniej Słowianie, którzy w 966 roku dzięki Mieszkowi, zwanemu też Dagome, przyjęli chrzest. Od tamtej pory chcieli oni zaszczepić swoją nową wiarę u Prusów. Ziemię Sasinów najeżdżali synowie i następcy Mieszka. Bolesław nazwany Chrobrym dotarł nawet do rzeki Osy, która stanowiła granicę za którą żyły pruskie (sasińskie) plemiona. Bardzo dotkliwe były najazdy Bolesława po śmierci nazwanego Krzywoustym, który władał Polanami w latach 1102-1138. Prusowie nie pozostawali dłużni i organizowali liczne ataki odwetowe na ziemie chrześcijan. Obie strony plądrowały domostwa nieprzyjaciela, gromadziły liczne skarby i brały w niewolę mężczyzn, kobiety oraz dzieci. Nie można jednych nazwać dobrymi, a drugich złymi. Obie strony chciały zdobyć liczne łupy, obie strony zabijały i brały w niewolę. ]

            - Śpiew nagle ustał, co natychmiast zwróciło uwagę Mojmiry. Nagle zauważyła, że puszcza się kończy. Po chwili stali już na otwartym polu. Spod Pikowej Góry wyruszyli o świcie, po kilku godzinach jazdy był środek dnia, a słońce na bezchmurnym letnim niebie oświetlało dolinę.
            - Co tu się dzieje? Pomyślała Mojmira. Jej oczom nagle ukazał się niespodziewany widok. Ogromny obszar, na którym wycięto drzewa. Ze wzgórza na którym stali dziewczyna wszystko widziała doskonale. Jedna mała rzeczka płynęła sobie spokojnie od zachodu. Od wschodu natomiast dostrzegła dwie kolejne rzeki. Widok zapierał dech w piersiach. Oni budują miasto! Ta myśl jako pierwsza przyszła jej do głowy. Wszędzie kręciło się wiele osób, stały rusztowania, można było dostrzec licznych budowlańców. Ze wzgórza dostrzegła gród, większy od tego w którym była więziona. Na wschód od niego, w widłach dwóch rzek [Sandeli i Jesionki] wznoszono duży, drewniany zamek. Jednak największe wrażenie robił ogromny plac budowy znajdujący się pomiędzy grodem i budowanym zamkiem.  Od razu domyśliła się, że jest tam budowane coś większego niż gród, czy zamek. Tam wznoszono miasto!
            Na niektórych z wydzielonych pod zabudowę działek ludzie wznosili drewniane budynki. Na innych działkach stały już w pełni ukończone, drewniane, kryte strzechą lub dachówką, karczmy, warsztaty rzemieślnicze, kramy kupieckie, domy mieszkalne. W centrum miasta kończono zakładanie dachówek na dachu drewnianego kościoła. Więcej szczęścia miał budynek ratusza i szkoły parafialnej, przy kościele, których budowa się już zakończyła. Naokoło miasta jacyś ludzie wznosili drewniane umocnienia, jeszcze inni kopali wzdłuż tych umocnień głęboki rów - to będzie fosa, pomyślała. Przy budowanym kościele znajdował targ, a na nim kramy kupieckie,  wielu kupców i rzemieślników sprzedawało tam swoje wyroby.
            - Mojmira ze wzgórza dostrzegła też liczne wozy kupieckie. Targ, gród, miasto i zamek w jednym miejscu. Nie spodziewała się, że w kraju Prusów, nazywanych barbarzyńcami zaskoczy ją taki widok!
            Jeździec siedzący za jej plecami popędził konia naprzód, tak aby inni nie usłyszeli jego słów. Następnie zapytał:
            - Dalej masz nas za barbarzyńców?
            - Nie, już tak nie uważam.
            - Kiedyś faktycznie mogliście nas tak postrzegać. Jednak teraz jesteśmy inni. Siedem lat temu znajdował się w tym miejscu tylko gród, który stąd widać. Poza tym wszędzie były drzewa i kilka gospodarstw, które my Prusowie nazywamy kaym. Wszystko zmieniło się w dniu, w którym pojawił się tu biskup Chrystian, wówczas jeszcze nie był biskupem, lecz zwykłym misjonarzem. Przybył do grodu Surwabuny - wskazał ręką na gród stojący w oddali - w bogato wyglądającym stroju, z licznymi sługami oraz uzbrojonymi wojownikami. Przybyli jak jacyś bogowie. Misjonarz Chrystian zrobił wrażenie na naszym władcy, który postanowił ugościć tajemniczego przybysza.
            - Chrystian znał naszą mowę, twierdził, że jesteśmy słabi. "Jest was za mało, żyjecie w trudnych warunkach, na brzegach morza, na północy jest wiele bogactw oraz bursztyn, którego wszyscy pragną. Na wasze nieszczęście tędy wiodą na północ stare rzymskie szlaki bursztynowe. Wasze ziemie leżą zbyt blisko Mazowsza i Ziemi Chełmińskiej. Puszcze nie będą was wiecznie chroniły.Lecz jeśli teraz przyjmiecie naszą wiarę i dacie się ochrzcić to Polanie przestaną was nękać i przybędą tu jeśli znajdziecie się w niebezpieczeństwie". Minęło wiele dni, odbyto dziesiątki rozmów. Surwabuno długo się zastanawiał, czy odstąpić od starych bogów. Wajdelota z lipowego Świętego Gaju, który jest niedaleko był oburzony i namawiał do wypędzenia przybyszów.
            - Divan dalej kontynuował swoją opowieść: Surwabuno chciał chyba posłuchać rad naszego wajdeloty, kiedy nagle biskup Chrystian powiedział: "Możesz zostać dla Sasinów tym, kim Mieszko był dla Polan".
            - I jak Surwabuno na to zareagował? Dopytała zaciekawiona Mojmira.
            - Najpierw zapytał kim był Mieszko. Na co Chrystian odpowiedział mu, że był to władca plemienia Polan, który pod znakiem krzyża zjednoczył pozostałe plemiona, stawił opór wielu wrogom, zbudował liczne miasta, sprawił, że Polanie stali się silni. Krzyż pokonał dawne słowiańskie bóstwa, a plemiona się zjednoczyły akceptując Mieszka jako jedynego przywódcę. Pamiętam, że Surwabuno słuchał opowieści z ciekawością. Później Chrystian dodał: "ty też możesz być taki jak Mieszko, zjednocz Sasinów wprowadzając naszą religię. Z Chrystusem dasz radę. Zostań władcą wszystkich grodów, od rzeki Osy, aż po wschodnie granice Sasini. Może nawet Twoja władza na wschodzie sięgnie aż po Galindię. Kto wie? Z krzyżem osiągniesz wiele. Będziesz jak książęta i królowie, na pewno słyszałeś o królach".
            - Mojmira, zafascynowana zapytała. I Surwabuno się zgodził, prawda? Pragnie opanować jak najwięcej grodów i nakłonić wszystkich do nowej wiary?
            - Jest tak jak mówisz Mojmiro. A ja go w tym wspieram i utwierdzam. Zobacz ile dobra przyszło razem z Chrystianem. Nie prowadzimy już krwawych bitw z chrześcijanami, oni nie atakują nas, a my nie atakujemy ich. Tylko nieliczni trwają przy dawnych wierzeniach i czasem prowokują Polan. Ale już niedługo ich wszystkich przekonamy, że lepiej jest żyć w zgodzie ze Słowianami i odejść od starych bogów.
            Nagle oboje spostrzegli, że Surwabuno i reszta ruszyli w stronę Lubawy.
            - Ruszajmy, powiedział Divan.
            - Co teraz ze mną zrobisz? Dopytywała Mojmira.
            - Divan nic nie odpowiedział.




Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)


            

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)

$
0
0
     
Na wstępie chciałbym podziękować wszystkim, którzy okazali zainteresowanie moją powieścią. Nie sądziłem, że spodoba się ona tak wielu osobom. Dziękują Wam za tak dużo fajnych maili. 

Pozdrawiam wszystkich czytelników oraz wszystkie czytelniczki :)
  



ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE

         Król ptaków rozpostarł swe skrzydła i wzbił się do lotu. Dumnie przeleciał nad Lubawą, a dokładniej nad wielkim placem budowy. Orzeł spojrzał w locie na krzątających się na dole ludzi. Obserwował narodziny nowego ładu, budowę miasta oraz lokowanie wsi kilka kilometrów dalej. Widział pruskie małe „krainki” zwane lauksami, które do niedawna były w pełni pogańskie. Lauksy, czyli obszary z rozsianymi ufortyfikowanymi gospodarstwami oraz warownym grodem obecnie przeżywały wielkie zmiany. W wielu z nich obok grodów wyrastały wsie zakładane przez chrześcijańskich osadników, Prusowie, z których wielu mimo przyjęcia chrztu modliło się do dawnych bogów w Świętych Gajach musieli żyć wspólnie z chrześcijanami dla których pogańskie wierzenia były czymś obcym i tajemniczym.
            Jakże spokojny był jego lot. Król latający po niebie w przeciwieństwie do ludzi stąpających po ziemi nie miał trosk, nie musiał się przejmować tyloma rzeczami. Jego powinnością było polowanie, najlepiej na ryby, których w licznych jeziorach obecnych w pruskiej puszczy było pod dostatkiem. Zdobycie pokarmu i dumne latanie po niebie wydawało się być dla niego sensem życia. Inaczej było z ludźmi, którzy borykali się z wieloma problemami. Dla orła to był tylko lot, przeleciał spokojnie nad Lubawą i popędził na wschód. Im dalej zmierzał tym bardziej krajobraz się zmieniał. Obszary, na których karczowano lasy, „zabijano” puszczę i lokowano wsie były coraz rzadsze. Ostatnie znajdowały się przy ogromnej górze zwanej Górą Dylewską. Dalej rozciągała się wschodnia część Ziemi Sasinów do której chrześcijaństwo jeszcze nie dotarło. Tam tak jak dawniej puszcza była gęsta, a drzewa wycinano tylko w ostateczności pozostawiając kawałek pnia z korzeniami z szacunku dla dusz mieszkających w drzewie. Tamtejsza ludność po staremu czciła naturę i wierzyła w bóstwa posiadające różne imiona. Ważnym bogiem był dla nich Patrīmpus władający magią oraz Pikuls lub Patollus będący bogiem śmierci. Ogromne znaczenie miał też bóg błyskawic Perkūnas oraz bogini Kurke (Kurche).
            My jednak nie będziemy dalej śledzić lotu niebiańskiego króla. Powrócimy teraz na ziemię, gdzie toczy się akcja naszej powieści.

            Brama przez którą wjeżdżali do miasta była już ukończona. Stały jeszcze przy niej co prawda  rusztowania jednak wydawało się, że wszystko jest już na swoim miejscu. Opuszczana krata była podniesiona, most zwodzony opuszczony nad, póki co jeszcze suchą fosą, a dokładniej fragmentem fosy, który w tej części miasta był już wykopany. Jednak droga do całkowitego zakończenia budowy miejskich fortyfikacji była jeszcze daleka. W wielu miejscach drewniana palisada nie została jeszcze wzniesiona, a rów, który w przyszłości zostanie wypełniony wodą okrążającą miasto nie był jeszcze wykopany we wschodniej i południowej części miasta. W Lubawie znajdowało się kilka studni oraz już w pełni zbudowany browar, który wykorzystywał z nich wodę. Dzięki temu Prusowie mogli poznać smak piwa trunku, który dla Słowian [Polaków] ma wyjątkowe znaczenie.
Kiedy Surwabuno razem ze swoimi wojami wjechał między błotniste ulice Lubawy nakazał kilku zbrojnym utorować ścieżkę przez ludzką ciżbę. Pokrzykiwali i poganiali konie, niemalże gotowi stratować każdego, kto w porę nie ustąpi z drogi. Tłumy schodziły na boki, niektórzy nieśmiało rzucali przelotne spojrzenia, nikogo nie dziwili konni jeźdźcy, piesi wojownicy oraz niewolnicy. Taki widok mieszkańcy średniowiecznych miejscowości obserwowali często i uznawali za coś naturalnego.
            Mojmira z uwagą obserwowała ludzi kłębiących się na targowisku. Osoby ubrane w zwykłe, najtańsze stroje i obuwie oraz bogato wyglądające kaftany i płaszcze chodziły od jednego kramu kupieckiego do drugiego. Wielu szczególnie na przedmieściach, czyli przed murami Lubawy oraz w samym mieście paradowało w obszarpanych ubraniach. Na drogie stroje mogli sobie pozwolić nieliczni. Ulice miasta tętniły jednak życiem, a stragany były wypełnione różnymi towarami. Liczni kupcy zachwalali swoje towary, właściciele kramów kupieckich namawiali przechodniów aby kupili wyroby ułożone na stołach. Mojmira dostrzegła wśród tłumu wielu sprzedawców owoców, ostrzycieli noży, rzeźników, bartników i wielu innych mężczyzn i kobiet oferujących swoje usługi albo towary. Lubawa podobnie jak inne średniowieczne miasta tętniła życiem. Na ulicach dało się dostrzec wędrownych artystów, bardów, minstreli, ludzi grających na harfach i fletach, którzy wykonywali akrobacje lub żonglowali.
            - Froum lubovie, tak przybysze z kraju Polan nazywają ten targ, powiedział nagle Divan. Znajdziesz tu handlarzy z całych Prus oraz z kraju Brytów, Wikingów, Mazowsza, a nawet z kraju Ślężan i z miasta króla Kraka. Kiedyś wielu z nich z nami walczyło, a dziś dzięki biskupowi Chrystianowi budują nam miasto i sprzedają u nas swoje rzemieślnicze wyroby. Niestety nad rzeką Drwęcą oraz na północy w Pomezanii i we wschodniej Sasinii oraz Galindii żyje jeszcze wielu Prusów, którzy trwają przy starych wierzeniach. Kto wie, może kiedy tu przybędą i ujrzą rozrastającą się Lubawę to wówczas sami zechcą się zmienić?
            - Myślę, że marzenie twojego władcy się spełni. Biskup Chrystian faktycznie buduje wam piękne miasto. Odpowiedziała Mojmira.
            - Oczy córki handlarza natychmiast zaczęły wędrować od jednego stoiska kupieckiego do drugiego. Niedaleko niej jakiś Prus sprzedawał biżuterię wykonaną z bursztynu. Miał też na sprzedaż sam bursztyn, który w kraju Polan uważano za jeden z największych skarbów ziem pruskich znajdujących się nad Morzem Bałtyckim - najwięcej można go było znaleźć na półwyspie Sambijskim [obecnie obwód kaliningradzki].

            [Jako autor chciałbym w tym miejscu dopowiedzieć ci szanowny czytelniku, że wyprawy do Prus po bursztyn organizowano od czasów starożytnego Rzymu, a może i jeszcze prędzej. Znawcy tematu znają historię o "bursztynowych igrzyskach" zorganizowanych przez cesarza Nerona w I w. n.e. Bursztyn bałtycki, czyli zastygłą w głębi morskiej przed milionami lat kopalną żywicę drzew iglastych znano i ceniono również w Helladzie, Arabii, Egipcie oraz Persji. Rzymianie kochający luksus i bogactwo często próbowali zdobyć ten "skarb Bałtyku". Z jego powodu Prusów często napadali Wikingowie oraz Brytowie i Polanie. Już w I w. n.e. na Ziemi Sasinów przecinały się dwa szlaki bursztynowe: rzymski i wołyński. Pierwszy wiódł do Italii, a drugi do Arabii, Egiptu, a od VII wieku do "świata Islamu". Pierwszym z nich zagraniczni kupcy podążali po bursztyn nad Bałtyk, a drugim od ujścia Wisły przez Wołyń nad Morze Czarne.
            Spośród licznych archeologicznych znalezisk (np.: naszyjnik z monet arabskich w Sambii; rzymskie naczynia z II i III wieku n.e.; srebrne perskie monety z VI i VII w. n.e. ; liczne kolie bursztynowe i naszyjniki) chciałbym przybliżyć kilka z Ziemi Lubawskiej dowodzących obecności Rzymian na tych terenach. Mam na myśli m.in. skarb składający się z 1134 monet rzymskich z lat 54 – 211 n.e. znaleziony w 1740 roku we wsi Gierłoż (gm. Lubawa) położonej nad rzeką Gizelą, która kiedyś przepływała przez jeden z pruskich lauksów. Innym dowodem dalekosiężnych kontaktów handlowych jest pierścień ze złota wykopany pod Byszwałdem (gm. Lubawa), srebrny naszyjnik znaleziony w Rybnie Lubawskim oraz dwie monety rzymskie znalezione w Łąkorzu, wsi położonej w powiecie nowomiejskim, w gminie Biskupiec. Monety przedstawiają Antoniusza Piusa władającego Imperium Rzymskim w latach 131 – 161 n.e. oraz jego żonę Faustynę, zmarłą w 141 roku. ]

            Mojmira długo wpatrywała się w stoisko z bursztynem, gdyby nie więzy to zapewne podeszła by bliżej pooglądać bursztynową biżuterię. Później dostrzegła kolejnego kupca sprzedającego futra oraz kaftany z upolowanej, w pruskiej puszczy zwierzyny, zauważyła, że jego oferta jest dość szeroka -niedźwiedź, lis, wilk, tur, żubr, łoś, bóbr, dziki koń  i wiele innych skór z większej i z drobnej zwierzyny. Na kolejnym stanowisku ktoś sprzedawał koninę - pruski przysmak, a na jeszcze innym chleby, z wypieków których Prusowie byli znani i cenieni.
            Kolejne stoisko było z bronią - miecze i włócznie oraz pruskie tarcze, które miejscowi nazywają pawężami. Hełmy stożkowe, sztylety i kolczugi. Tuż obok ktoś miał kolejne stanowisko ze zwierzęcymi skórami ale wyglądającymi inaczej - czy to skóry z Rusi? Zastanawiała się. Dalsze stoiska były już "typowo pruskie" ponieważ oferowały to czego tutejszym nigdy nie brakowało, czyli wyroby wełniane oraz lniane. Mojmira zauważyła, żewielu pruskich mężczyzn lubi nosić odzież wełnianą, a kobiety stroje lniane.

            [Ubraniami noszonymi przez Prusów były m.in. kaftany, płaszcze, koszule, futrzane czapki i spodnie zwane lagno.]

            Tak duże targi Mojmira widziała w Krakowie, Gnieźnie i Płocku. Nie spodziewała się jednak, że ujrzy na własne oczy targ i miasto w kraju Prusów. Stoisk, handlarzy i kupców było tu wiele. Nie brakowało jubilerów, krawców, szewców, kartografów, cieśli, garncarzy, tkaczek, wytwórców łuków, wapienników, piekarzy, piwowarów, kuśnierzy. Niedaleko targu stały dwie karczmy, w których Polanie oferowali piwo, a Prusowie jakiś swój mleczny alkoholowy trunek [kumys]. Miasto żyło, a ludzie, którzy jeszcze kilka lat temu byli wrogami teraz wspólnie budowali miejskie fortyfikacje, handlowali i wyglądali na zadowolonych. Mojmira wiedziała jednak, że są to tylko pozory. Wielu z nich zmuszono do zrezygnowania z religii przodków, inni żyli w Lubawie ale dalej trwali przy dawnych wierzeniach. Dziewczyna podejrzewała, że jest jeszcze wielu Prusów, którzy podobnie jak ci z Pikowej Góry pragną walczyć z chrześcijanami i wypędzić ich ze swoich ziem.
            Oczy Mojmiry wędrowały z podziwem po miejskich zabudowaniach. Teraz zatrzymały się na szkole parafialnej. Dziewczyna widziała już takie przy kościołach w innych miastach. Pruskie i Słowiańskie dzieci uczy się w nich śpiewu, łaciny, pisania, czytania, a czasem arytmetyki i stylistyki, czyli umiejętności pisania listów, testamentów, zleceń. Ona jako córka kupca również potrafiła rachować, czytać i pisać. Wielu kupców w kantorach uczyło swoje dzieci pisania i rachowania. Kupiec, który nie potrafił liczyć nie miał szans przetrwać w tej branży. Inaczej było z kupcami, którzy potrafili rachować (liczyć) ale nie posiedli umiejętności pisania i czytania. Musieli oni korzystać z pomocy osób, które pisały zamiast nich listy i inne wymagane w zawodzie kupca pisma - najczęściej usługi tłumaczy odpłatnie oferowali duchowni.

            - Nagle Divan spojrzał w jej zielone oczy jakby się nad czymś zastanawiał, ostatecznie jednak się do niej nie odezwał. W międzyczasie w mowie pruskiej przemówił do wszystkich Surwabuno:
            - Odnieśliśmy wielkie zwycięstwo nad Pikową Górą, coraz mniej grodów w zachodniej Sasinii wyznaje wiarę w starych bogów, jeszcze kilka zwycięskich wypraw i opanujemy wszystkie lauksy, aż po rzekę Osę. Poprzedniej wiosny dołączył do nas Gryźlin, którego biskup Chrystian ochrzcił osobiście - Surwabuno wypowiadając te słowa wskazał gestem na potężnie zbudowanego Prusa o imieniu Gryźlin -  niestety wojownicy z Góry Pikowej nie mieli tyle rozsądku i woleli zginąć w walce. Teraz powróćcie na swoje gospodarstwa, do swoich lauksów, sprzedajcie na targu niewolników, albo zabierzcie ich ze sobą, cieszcie się zdobytymi łupami i czekajcie na moje kolejne wezwanie.
            Po tych słowach wszyscy zaczęli się rozchodzić. Surwabuno z kilkoma przybocznymi ruszył w stronę grodu odpocząć po ciężkiej wyprawie. Inni, łącznie z Divanem i Mojmirą ruszyli w stronę stajni, w których prędzej zostawili konie. Zabudowania dla koni znajdowały się daleko od froum lubovie, przy bramie południowej.
            - Oczy Mojmiry zwróciły się w stronę związanych jeńców, były wśród nich płaczące kobiety i dzieci. Prusowie prowadzili wszystkich w jedno miejsce.
              - Gdzie oni ich prowadzą? Zapytała.
       - Tam, gdzie my też się udamy, na targ niewolników, znajdujący się za miastem odpowiedział Divan.
            - W oczach dziewczyny pojawiły się łzy, chciała uciec ale jej ręce cały czas były związane z przodu krótszym sznurkiem, a dłuższy Divan prędzej przewiązał dookoła jej pasa aby mógł ją za sobą prowadzić.
            - Mojmira po zapachu wiedziała, że zbliżają się do miejsca, w którym prędzej zostawili konie. Zbudowana kilka metrów na zachód od stajni garbarnia wytwarzała nieprzyjemny, wręcz ohydny smród.
            - Pewnie dlatego zbudowali te budynki z drugiej strony miasta, daleko od targu, kościoła i ratusza - Mojmira sama się zastanawiała dlaczego w takiej sytuacji w jej głowie rodzą się rozmyślania o tak błahych sprawach.
            - Kiedy zbliżali się na miejsce mężczyźni przy garbarni zaczęli patrzeć w ich stronę. Mojmira czuła, że wzbudziła ich ciekawość, może nawet współczucie?
            - Ona również ze łzami w oczach patrzyła w ich stronę. Warsztat garbarza znajdował się na podwórku obok obdrapanego domu i składu. Po podwórzu, między budynkami biegał pies.  Garbarz siedział i czyścił skórę - była to robota brudna i cuchnąca. Drugi mężczyzna z koszykiem i kosturem podróżnym siedział na pieńku obok rzemieślnika i pokazywał mu jakieś karciane sztuczki - o czym świadczyła rozsypana obok niego talia kart.
            - Może to jakiś podróżny minstrel albo bard? Mojmira doszła do wniosku, że to musi być jakiś wędrowny artysta, który robi sztuczki, opowiada historie, śpiewa i zabawia gawiedź oraz możnych. Nie miała zbyt wiele czasu na zastanawianie się kim jest ów wędrowiec ponieważ po chwili siedziała już z Divanem na koniu i jechała w nieznane.

            Targ niewolników, kilka kilometrów za miastem, wyglądał inaczej niż froum lubovie. Na środku stało drewniane podwyższenie, na którym przywiązywano do pala niewolnika albo niewolnicę. Zebrani Wikingowie, Brytowie, Polanie, Sasi, Normani, przybysze z dalekiej Italii i z Egiptu oraz członkowie różnych pruskich krain między innymi Natangowie i Warmowie, prześcigali się właśnie w licytowaniu młodej dziewczyny o skandynawskich rysach twarzy. Jej jasna cera, błękitne oczy oraz długie, jasne włosy zapewne urzekały większość zebranych. Dziewczyna stała jakby zamroczona. Musiała pochodzić z dobrego domu. Na pewno nie była to córka skandynawskiego chłopa lecz kogoś bardziej zamożnego. Poparciem tych domysłów był jej strój: nosiła suknię wykonaną z tkaniny wyglądającej na drogą, tkanina przylegająca w górnej części do bioder opadała poniżej luźno licznymi fałdami ku ziemi. Jej obuwie, pasek oraz nakrycie głowy również świadczyły o zamożności. Poza tym na prawym nadgarstku nosiła szeroką bransoletę, której jej zapewne nie zabrano bo chciano podkreślić jej wysokie pochodzenie i uzyskać wyższą cenę.
            Mojmira zawsze ze współczuciem obserwowała kobiety, mężczyzn i dzieci, którymi handlowano jak każdym innym towarem. Jedni, ze związanymi sznurem rękoma, inni zakuci w gąsior, dyby lub łańcuchy, a jeszcze inni przetrzymywani w stojących lub wiszących klatkach, wycieńczeni, ze spojrzeniem, w którym ciężko było dostrzec coś pozytywnego. Ich rysy twarzy były różne po jednych było widać, że pochodzą z dalekiej północy, Jutlandii albo nawet zza morza. Natomiast inni wręcz przeciwnie przypominali Polan albo Rusinów. Byli też tacy, którzy wyglądali tak dziwnie, tajemniczo. Mojmira nie potrafiła rozszyfrować ich pochodzenia. Potencjalni kupcy licytowali się kto da więcej, a właściciele opowiadali o walorach sprzedawanych niewolników - silny, pracowity, kobieta potrafi gotować, szyć i jest posłuszna. Towary, czyli ludzi kupowano za pieniądze bądź wymieniano je na inne towary. Tak wyglądały targi niewolników, które razem z ojcem spotykała - rzadziej w Europie Zachodniej i częściej w kraju Polan. Natomiast w kraju Prusów podobnie jak w krajach muzułmańskich niewolnictwo było bardzo powszechne, a targi niewolników liczne.

            - Mojmira obserwowała licytację dziewczyny o skandynawskich rysach twarzy ze współczuciem. To nie jest moja pierwsza wizyta na targu niewolników ale niewolnicą jestem po raz pierwszy, pomyślała ze strachem.
            Wrzaski nagle ustały, okazało się, że dziewczę kupił jakiś możny, ubrany w drogie obuwie oraz szaty, z których najbardziej rzucał się w oczy pourpointz wężowej skóry. Strój tego typu był rzadkością na tych terenach. Możny ten prawdopodobnie przybył tu z jednego z zamorskich krajów, wysiadł w jednej z nadmorskich pruskich albo wikińskich osad np. w Sambii i udał się w głąb lądu. Tak zapewne trafił na targ niewolników za Lubawą. Możliwe też, że dostał się tu poprzez Gdańsk i ziemie pruskich plemion Pomezan lub Pogezan.
            - Mojmira, przestała patrzeć na smutną dziewczynę, którą właśnie zabierał jej nowy właściciel. Dziewczyna postanowiła rozejrzeć się dokładniej po targu: jej oczy zatrzymały się chwilę na stojących w znacznej odległości od niej i Divana Prusach, z którymi przybyła do Lubawy. Pilnowali oni niewolników schwytanych przy Pikowej Górze - zapewne czekają na swoją kolej aby ich sprzedać - Pomyślała dziewczyna. Po chwili spojrzała na swoje więzy, a potem na stojącego po jej prawej stronie Divana - on patrzył na kolejnego niewolnika wprowadzonego właśnie na podwyższenie - i po raz kolejny uświadomiła sobie, że zapewne ją czeka taki sam los.
            - Po chwili jednak rozwiała negatywne myśli i zaczęła się przyglądać młodej dziewczynie zamkniętej w klatce, która stała na ziemi. Kilka razy widziała na targach niewolników ludzi zamkniętych w klatkach, które stały na ziemi albo nad nią wisiały. Mimo tego nie potrafiła oderwać oczu od tej dziewczyny. Tak jakby coś w niej ją przyciągało.

            - W umyśle Divana trwał prawdziwy spór - jest młoda, ma najwyżej 20 lat, i do tego jest ładna. Uzyskałbym za nią pokaźną sumę. Są tu kupcy z różnych krain, możliwe że zapłacą mi monetami, arabskimi albo weneckimi cekinami - z drugiej strony zapłata "po staremu" w towarze też by była miła, przydałby mi się nowy kaftan, może nawet ktoś zapłaci mi za dziewczynę przeszywanicą z kolczugą? Kolczuga wykonana z drobnych stalowych kółek oraz nowa przeszywanica, gdybym takie miał to nie musiałbym się obawiać ciosów zadawanych mieczem. Kto wie może nawet Rayde ze swoim toporem nie byłby w stanie mnie zranić! Te zwierzęce skóry są coraz mniej skuteczne i słabsze od pancerzy chrześcijańskich rycerzy z Mazowsza.
            - Divan nagle przerwał swoje rozmyślanie i skierował ponownie oczy na stojącą obok niego dziewczynę. Ona akurat nie zwracała na niego uwagi, on jednak, po raz kolejny, zaczął uważnie się jej przyglądać. Faktycznie jest ładna, te jej zielone oczy i długie czarne włosy. To jak zachowywała się od naszego pierwszego spotkania, na pewno bardzo się boi, a jednak stara się ukrywać ten strach. Jest ubrana jak zamożniejsi kupcy, a raczej była bo obecnie jej płaszcz jest podarty, brudny i do tego śmierdzi. Prusowie z Pikowej Góry jej go nie zabrali więc pewnie podarł się prędzej już podczas pojmania. Divan nagle uświadomił sobie, że wzrok dziewczyny jest skupiony na czymś, co znajduje się za jego plecami.
            - Na co tak patrzysz?  Zapytał nagle.
            - Mojmira aż drgnęła zaskoczona pytaniem. Patrzę na tamtą dziewczynkę, zamkniętą w klatce. Wygląda na przerażoną, jest młoda, ma najwyżej dziesięć lat. Co się z nią stanie?
            - Divan usłyszawszy jej słowa poczuł się dziwnie. Ta dziewczyna powinna martwić się o siebie. Jak ona może w takiej sytuacji myśleć o innych? Potem przypomniał sobie o naukach, które pobierał w Rzymie u ojca Tomasza, o Ewangelii, którą tłumaczył mu on ustnie z łaciny na zrozumiały dla niego język. Te wszystkie opowieści o byciu dobrym, przykazania, nauki. Zasady obowiązujące w nowej religii, które kłębiły się w jego głowie były bardzo dziwne, nowe, obce, tajemnicze i zupełnie inne od rodzimych wierzeń.
- Po chwili przypomniał sobie dokładnie ostatnią z lekcji jakie pobierał w 1216 roku w Rzymie u ojca Tomasza:


- Więc do niedawna wierzyliście w wielu bogów? Zapytał Tomasz.
- Tak, mamy Święte Gaje, w których składamy bogom ofiary.
- Czy ofiary z ludzi też składacie?
- Tak, takie ofiary również są wymagane przez bogów.
- Wasi bogowie są okrutni - mówił ojciec Tomasz - Jezus, Bóg Wszechmogący każe nam się wzajemnie szanować. Ofiary z ludzi by go tylko rozgniewały. Dla Niego najlepszą ofiarą jest bycie dobrym człowiekiem i wykonywanie Jego przykazań.
- Wierzycie w zbawienie? Co się z wami dzieje po śmierci, wiesz czym jest Piekło, Niebo, Raj?
- Wierzymy - mówił Divan - w wędrówkę dusz, nasze dusze po śmierci opuszczają ciało i wcielają się w drzewa, dusze męskie w dęby, a kobiece w lipy. Dusze mieszkają we wszystkich roślinach i  zwierzętach. Później dusza odradza się jako jeden z naszych dalekich krewnych. Końcem wędrówki duszy, którego doświadczają tylko najodważniejsi i najbardziej waleczni Prusowie jest podziemny raj bogini Kurke [Kurche], do którego wchodzi się przez dziewięć bram.
- Ojciec Tomasz po chwili namysłu odpowiedział. I do tego raju idą najodważniejsi i najbardziej waleczni? A co z tymi, którzy są słabi albo chorowici? A co z dziećmi, które giną za młodu? Co z kobietami, które umierają rodząc dzieci?
- Divan nie wiedząc co powinien odpowiedzieć stwierdził tylko, że na szacunek bogów zasługują najsilniejsi.
- A ja ci powiadam, że Bóg jest jeden i kocha wszystkich, a Raj jest w Niebie, a nie pod ziemią. I po śmierci dusza się nigdzie nie odradza albo idziesz do Piekła ponieważ byłeś złym człowiekiem albo byłeś dobry i pójdziesz do Nieba. Jeśli ktoś był bogaty i waleczny ale zabijał dla przyjemności, a nie w obronie własnej, walczył choć nie musiał, gwałcił i plądrował to taka osoba choćby była bardzo silna i budziła strach nie zostanie przez Boga wpuszczona do Raju. Bóg prędzej wpuści tam żebraka, który przez całe życie nikogo nie skrzywdził.
- Divan, wstrząśnięty odpowiedział: żebrak byłby dla Boga ważniejszy od wojownika?
- Dla Boga liczą się twoje uczynki, a nie wielkość miecza i zawartość sakiewki, Bóg patrzy na twoje serce, na to co myślisz, na to jak traktujesz innych.
- Pamiętaj o jednym. Skoro przyjąłeś chrzest i jesteś już jednym z nas to dam ci radę: będziesz oglądał w swoim życiu wiele okrucieństw, część z twojego ludu zapewne stawi zbrojny opór przeciwko nam chrześcijanom, zabili Wojciecha i innych misjonarzy, więc będą również prześladować ciebie, tobie podobnych i biskupa Chrystiana. Pamiętaj, że w chwili zwątpienia, powinieneś zawsze kierować się tym co czujesz w sercu. Jeśli serce podpowiada ci, że coś jest złe to nie rób tego, nawet jeśli będzie to niezgodne z tym co nakazują ci władcy. Zawsze kieruj się swoim wnętrzem. I pamiętaj, że jeśli kiedyś pojawią się ludzie, którzy będą  się uważać za ludzi wiary, za chrześcijan, a zamiast miłością będą nawracali Prusów mieczem i przemocą, pamiętaj wówczas żeby nigdy nie stawać po ich stronie. Przemocą nigdy nikogo szczerze nie nawrócisz.
- Po wypowiedzeniu tych słów ojciec Tomasz dał mi prezent, powiedział, że jest to nasze ostatnie spotkanie. Tym prezentem był miecz z tajemniczymi znakami i zdobieniami. Prosiłem go o dalsze nauki, tłumaczyłem, że jeszcze wielu rzeczy nie rozumiem. Lecz on odrzekł mi, że w przyszłości wszystko zrozumiem.
- Kiedy kolejnego dnia przyszedłem na miejsce naszych spotkań zastałem, tak jak każdego dnia, mały kościółek, jednak pomieszczenie w którym mieściła się pracownia ojca Tomasza było puste. Próbowałem o niego pytać jednak nikt go nie znał, nikt o nim nie słyszał...


            - Divan nagle się ocknął ze wspomnień, znowu był na targu niewolników. Po chwili zauważył wikinga zbliżającego się do klatki z dziewczyną.
         Wikingowie byli groźnymi wojownikami z ziem skandynawskich położonych za Morzem Bałtyckim. Budzili strach wśród wielu ludów, byli uzbrojeni w potężne miecze, często z dekoracjami, niektórzy z nich władali włócznią bądź toporem. Wiking zbliżający się do klatki z dziewczyną miał kolczugę i zdobiony miecz, co dowodziło jego wysokiego statusu. Otworzył klatkę i złapał dziewczynę za włosy. Dziewczyna płakała, próbowała bronić się swoimi drobnymi rękami jednak w starciu z potężnie zbudowanym wojownikiem nie miała żadnych szans. Takie sceny na targu niewolników były czymś normalnym, dlatego poza Mojmirą i Divanem, niewiele osób patrzyło w stronę klatki.
            - Nagle zirytowany wiking uderzył pięścią dziewczynę w brzuch. Krzyczał na nią w swoim języku, następnie złapał swoją ogromną ręką jej gardło i podniósł do góry.
            - On ją udusi pomyślała Mojmira, z jej oczu popłynęła mała łza, łza poświęcona tej młodziutkiej dziewczynie. Chciała chociaż w ten sposób okazać jej współczucie. Wiem, że nie jestem w stanie jej pomóc, sama zapewne jeszcze dziś zostanę sprzedana, może mnie też ktoś będzie bił.
            - Mojmira stała pogodzona już z tym, że za chwilę ujrzy, jak wiking na śmierć zatłucze nieszczęśniczkę. Postanowiła, że do końca będzie patrzyła, że przynajmniej ona nie będzie obojętna na to co się z nią dzieje. Uprowadzona, zapewne gdzieś w dalekiej krainie - z wyglądu nie przypominała ani Prusów ani tym bardziej Polan, stąd domysł, że jest z daleka -  i następnie przywieziona na targ niewolników. Mojmira kątem oka zauważyła, że Divan również spogląda na katowaną dziewczynkę. Ciekawe o czym on teraz myśli? Pozostałe osoby obecne na targu niewolników nie przejmowały się pospolitymi wydarzeniami tego typu do których często dochodziło.
         - Mojmira ponownie spojrzała w stronę klatki i nagle zobaczyła nie dwie ale trzy postacie: wikinga, duszoną - jedną ręką - dziesięciolatkę i Divana! Kiedy on tam dotarł? Przecież przed chwilą stał obok mnie pomyślała przerażona.
        - Po co on tam pobiegł? Czy chce kupić tę dziewczynkę od wikinga?
            - Zbliżywszy się Mojmira spostrzegła, że Divan próbuje się porozumieć z przybyszem, który dalej trzymał w powietrzu za szyję, jedną ręką, biedną przerażoną dziewczynkę.
            - Wiking spojrzał ze złością na Prusa.
         - Tak jednak chce ją kupić - stwierdziła - widząc jak Divan łapie za swoją sakiewkę z pieniędzmi, którą nosił przypiętą do pasa. Wiking bardzo się zdziwił, jednak gestem ręki odprawił Divana.
            - To już koniec pomyślała Mojmira.
            - Wiking wyciągnął mały sztylet.
          - On ją zabije, jednak wszędzie jest tak samo, słabi giną z ręki silnych. Mojmira po raz kolejny zdała sobie sprawę, że wypowiedziała swoje myśli głośno, poza tym podeszła tak blisko całego zajścia, że zapewne słyszała ją cała trójka - oczywiście jeśli dziewczyna była w stanie jeszcze coś słyszeć, a wiking rozumiał jej język.
            - "...jednak wszędzie jest tak samo, słabi giną z ręki silnych"Divan słysząc te słowa po raz kolejny poczuł wewnątrz siebie to dziwne uczucie.
            Ręka wikinga tymczasem razem ze sztyletem zmierzała w stronę jego własności, czyli duszonej dziewczyny. Nagle cały tłum spojrzał w stronę klatki, w jednej chwili wszyscy zaczęli się interesować tym co się tam dzieje.
            - Mojmira również patrzyła z przejęciem i nie wierzyła własnym oczom.
            Divan najpierw złapał wikinga za nadgarstek prawej ręki, ścisnął tak mocno, że ten wypuścił sztylet. Rozzłoszczony wiking rzucił dziewczyną w Prusa z całych sił. Divan się tego spodziewał i złapał ją. Jego ruchy zrobiły wrażenie na ludziach obserwujących całe zajście. Podszedł do Mojmiry, trzymając na rękach zapłakaną, pobitą, przerażoną i nie mającą pojęcia co się dzieje dziewczynkę. Następnie położył ją na ziemi - z bólu nie potrafiła ustać na nogach - i wyjął sztylet, którym przeciął więzy Mojmiry.
            - Pilnuj tej dziewczynki. Następnie wolnym krokiem szedł w stronę wikinga, który wyciągnął z pochwy swój ogromny ozdobiony rozmaitymi wzorami miecz.
            - Divan nie spodziewał się, że Wiking posunie się tak daleko. Wyjęcie sztyletu i próba zabicia niewolnika nie stanowiło naruszenia żadnego prawa, co innego wyciągnięcie miecza z pochwy i próba ataku kogoś o znacznym statusie. Nie mając wyboru Divan również wyjął swój miecz, ten sam który otrzymał od ojca Tomasza w Rzymie. Na jego rękojeści i pochwie był wygrawerowany jednorożec - Divan od dawna się zastanawiał nad znaczeniem tych tajemniczych zdobień.
            Wiking  Zaczął krzyczeć na Divana w niezrozumiałym języku. Później na jego ustach pojawił się uśmiech, górował nad Prusem wzrostem i muskulaturą.
            - Divan dobył swojego miecza, od którego odbiły się promienie słoneczne - obrona słabszych, walka w słusznej sprawie, słowa ojca Tomasza nagle mu się przypomniały - takiej stali zgromadzeni na targu musieli jeszcze nie widzieć ponieważ było słychać z ich ust różne pomruki i gesty niedowierzania. Prędzej wielu postawiło swoje denary, floreny lub inne monety na wikinga teraz coraz więcej osób zaczęło stawiać na zwycięstwo pruskiego wojownika.
            - Wydawało się że miecz, w ręce Divana, żyje własnym życiem, szybkość zadawanych przez niego ciosów, precyzyjne parowanie uderzeń chaotycznie zadawanych przez wikinga. Pozy przyjmowane przez pruskiego wojownika, precyzja z jaką zadawał ciosy sprawiły, że ludzie zamarli. Obaj walczący nie korzystali z tarcz, używali samych mieczy. Jednak wiking był ubrany w kolczugę ale bez kolczego kaptura, a Divan w zwykły skórzany kaftan. Mimo tego Prus atakował z niesamowitą szybkością. Jego uderzenie wymierzone z góry wiking sparował w ostatniej chwili ratując głowę. Pchnięcie stanowiące jego kontratak nie zaskoczyło Divana, który zablokował je  i zamachnął się na przeciwnika od lewej strony na wysokości ramienia. Wiking został zepchnięty do defensywy, ledwo blokował ciosy zadawane z niezwykłą szybkością. Po kilkunastu atakach Divanowi udało się płynnym ruchem, dowodzącym jego rycerskiego wręcz kunsztu, wytrącić miecz z ręki przeciwnika. Chciał na tym poprzestać, zrobił dwa kroki w tył, odwrócił plecami do pokonanego przeciwnika i ruszył w stronę Mojmiry, która znajdowała się jakieś dziesięć metrów od niego. Przeczucie mówiło mu jednak by nie chował miecza do pochwy dlatego szedł trzymając go w prawej ręce. W tym momencie wiking dobył sztyletu, którym prędzej chciał zabić dziewczynę i rzucił się na Divana. Jedyną szansą na zabicie kogoś kto nosił kolczugę było atakowanie głowy albo pchnięcie. Divan wybrał pierwszy wariant, nie chciał próbować przebić zbudowanej z małych metalowych krążków kolczugi więc zamachnął się z całych sił ścinając wikingowi głowę, która potoczyła się między osoby obserwujące walkę. Divan jako zwycięzca podszedł do ciała pokonanego przeciwnika, ściągnął z niego kolczugę oraz zabrał sakiewkę z pieniędzmi. Zgodnie z prawem mógł wziąć to co należało do osoby, która bezprawnie go zaatakowała na ziemiach biskupa Chrystiana. Tak więc niewolnicy wikinga również należeli do niego.
            Ludzie przyglądający się walce po chwili wrócili do swoich spraw, ciałem wikinga nikt się nie przejął. Licytowano kolejnych niewolników, powróciły wrzaski i śmiechy.
       - Divan podszedł do Mojmiry.    
- Zemdlała z bólu - powiedziała i pozwoliła mu wziąć dziewczynkę na ręce. Czy w Lubawie albo w grodzie za miastem jest jakiś cyrulik? Zapytała.
       -  W Lubawie jest jeden ale zawsze tłumy czekają do niego. Ona potrzebuje natychmiastowej opieki - odrzekł Divan. Poza tym ta dziewczynka ledwo żyje. Zwykły medyk może nie wystarczyć. Chodź za mną.
             

     - Drewniana chata, nie różniła się niczym od tych, które budowali Polanie. Jedynym wyjątkiem były charakterystyczne dla Prusów pale, na których stała cała konstrukcja. Prusowie, którzy od setek lat żyli w puszczy wiedzieli, że budowanie chat, albo grodów, na palach wbitych w ziemię lub w dno jeziora, stanowi wspaniałe zabezpieczenie przed atakami dzikich zwierząt. Niska, o owalnym kształcie, zwężającym się delikatnie od dołu do góry, kryta słomianą strzechą. Otwór w ścianie, zwany lanxto, był oknem i zarazem spełniał funkcje komina, czyli otworu na ujście dymu. Na środku izby znajdowało się ognisko przy którym na leżącym pniu drzewa siedziała stara, licząca jakieś osiemdziesiąt lat kobieta. Nad ogniskiem wisiał duży kocioł.
            - Kobieta śpiewała jedną z pruskich pieśni i przygotowywała jakąś ziołową miksturę. Nagle do jej uszu doleciał dźwięk szczekających psów, a potem tętent końskich kopyt. Po chwili drzwi chaty z hukiem otworzył Divan, wnosząc na rękach nieprzytomną i krwawiącą dziewczynkę. Za nim weszła Mojmira.
            - Stara kapłanko ona potrzebuje pomocy.
            - Czy twój nowy bóg nie potrafi jej pomóc? Odpowiedziała Divanowi nie wstając nawet od kociołka.
            - Cyrulik, który leczy ludzi w Lubawie jak zawsze jest oblegany, a jego wiedza na temat ziół nie jest tak duża jak twoja. Kobieto rusz się!
            - Stara kapłanka zawsze darzyła Divana sympatią, pamiętała jak w dzieciństwie z żarliwością oddawał cześć bogu magii Patrīmpusowi i Perkunasowi, który w pruskich wierzeniach był bogiem błyskawic. Nawet czasem powtarzał, że w przyszłości zostanie wajdelotą. Teraz jednak jego marzenia z dzieciństwa nie miały znaczenia, były to tylko wspomnienia starej kobiety.
            -  Połóż ją na łóżku. Divan posłusznie wykonał polecenie.
            - Kobieta podeszła i zaczęła badać pobitą dziewczynkę. Dotykała jej głowy, później przesuwała ręce nad jej biodrami, brzuchem i nogami.
- Jej życiowa energia jest ciągle silna, gdybyśmy zabrali ją do gaju, do miejsca mocy to może...
            - Wiesz, że chrześcijanie potępiają miejsca mocy. Biskup Chrystian mówił, że moc płynąca z kamieni i drzew jest mocą szatana, nawet jeśli czasem uzdrawia i leczy to jednak jest to złe.
            - Matka Ziemia nie jest zła – odpowiedziała staruszka – Przecież drzewa mają w sobie uzdrawiającą moc, dąb, buk, kiedy je przytulasz czujesz się lepiej. Tak samo zioła są darem Matki Ziemi.
            - Biskup mówił, że zioła są dobre ale korzystanie z energii płynącej z drzew, wód i kamieni biskup potępił.
            - Staruszka wiedziała, że nie ma sensu sprzeczać się z Divanem. Po chwili namysłu odrzekła: więc użyję ziół. Podeszła do stołu na którym leżały i nad którym wisiały różnego rodzaju zioła oraz specyfiki. Najpierw nałożę na rany dziewczyny ziołowy balsam; następnie podam jej wywar. 
            -  Divan i Mojmira z uwagą obserwowali staruszkę.
            - Kobieta nagle powiedziała głośno. Nie stójcie tak! Divan wiesz jak wyglądają zioła, uczyłam cię przecież. Biegnij do mojego ogródka za domem, a jak nie znajdziesz to pędź szukać w lesie. Potrzebuję: krwawnika pospolitego, czosnku niedźwiedziego i babkę lancetowatą, bez niej nie wyleczę płuc dziewczyny.
            - No idź już, a Ty zostań tu i mi pomóż.
            - Mojmira dopiero teraz zauważyła, że kobieta cały czas używała mowy Polan.
            - Divan właśnie wybiegł, a Mojmira wykonywała polecenia staruszki.
            - Obmyj jej rany, a ja przygotuję ziołowy balsam.
            - Myślałam, że nie masz wszystkich ziół.
            - Staruszka uśmiechnęła się i powiedziała: mam tu wszystko czego mi potrzeba. Zioła o które go prosiłam zostawię sobie na inną okazję, poza tym w moim ogródku nie ma ziół, które wymieniłam więc będzie musiał iść na poszukiwania do lasu. Zdążymy porozmawiać zanim wróci, nie za często miewam tu gości spoza Prus. Mój dom znajduje się spory kawałek od Lubawy, nie prowadzi tu żadna ze znanych ścieżek. Tylko Divan i kilku miejscowych o mnie pamięta. Przybysze raczej nigdy nie zapuszczą się tu sami. Poza tym duchy mnie ochraniają?
            - Mojmira właśnie skończyła obmywać rany dziewczynki - Jakie duchy?
            - Staruszka mówiła nakładając balsam na obitą głowę: duchy przodków mieszkają w pobliskich drzewach, a leśny duch, opiekun lasu, o imieniu Medinisochrania mnie, kapłankę wierzącą w starych bogów, wy tak ich nazywacie – starymi bogami. Poza tym pamiętaj, że licho nie śpi.
- Licho – zapytała Mojmira.
- Licho jest słowiańskim demonem, który od dawna mieszka w pruskiej puszczy. Teraz kiedy Słowianie są chrześcijanami i wycinają lasy wielu z ich demonów schroniło się u nas. Licho nigdy nie śpi, zawsze jest gotowy do walki o dobro puszczy.
- Przecież demony są dziełem szatana, podobnie jak pogańska religia. Powiedziała Mojmira.
- Mówisz jak radykalni chrześcijanie, wyznawcy martwego boga, jakiegoś Chrysta wiszącego na krzyżu ale tak do końca nie wyglądasz na jedną z nich. Powinnaś wiedzieć, że nikt nie ma prawa przekreślać całej religii i zmuszać ludzi do odejścia od wierzeń przodków. Ja wolę swoich bogów, drzewa, puszczę, zwierzęta. Bogowie są wszędzie, nawet teraz czuję ich obecność. Musisz być dobrym człowiekiem skoro Medinis, bóg lasu pozwolił ci odnaleźć moją chatę.
- Słyszałam o tym Medinisie, zbrojny w Płocku mi o nim opowiadał to duch lasu, który zabija każdego kto mając wrogie zamiary wchodzi do puszczy.
            - Tak było kiedyś jednak obecnie jego moc osłabła z powodu chrześcijan - odparła staruszka. Ale moja chata dalej jest pod jego ochroną nawet Surwabuno nie wie, że jeszcze tu żyję.
            - Mojmira, zdziwiona zapytała: a dlaczego mi o tym opowiadasz? Nie boisz się, że komuś powiem? Jestem przecież chrześcijanką.
            - Skoro Medinis ci zaufał to i ja ci ufam.
            -  Mówiłam ci, że słyszałam o tym bogu, wiem Mojmiro, że o nim słyszałaś. Powiedział mi o tym.
            - Skąd znasz moje imię? Rozmawiasz z tym bogiem? Dziewczyna zrobiła znak krzyża i zaczęła się rozglądać po chacie.
            - Nie musisz się go bać odrzekła staruszka, on krzywdzi tylko tych, którzy zagrażają naszym wierzeniom, tych którzy chcą mnie skrzywdzić.
            - Ale ja przecież jestem chrześcijanką, zawsze z ojcem w niedzielę uczestniczyłam we Mszy świętej.
            - Wasze msze, chrześcijaństwo, wasz krzyż, pod jego znakiem wprowadzacie swoją religię, niszczycie puszczę, która stała tu od tysięcy lat, niszczycie nasze wierzenia i zabijacie naszych bogów.
            - A wy składacie ofiary z ludzi! Odrzekła nagle Mojmira, czy płocki zbrojny, którego po naszym porwaniu spalono na stosie był czemuś winien? Kto dał wam prawo decydować o życiu i śmierci? Nasz Bóg nie wymaga krwawych ofiar, to Bóg miłości. A puszcza? Czy drzewa są ważniejsze od człowieka? Drzewa, rzeki, kamienie, zwierzęta są Bożym dziełem, dzieło to ma służyć człowiekowi. Wy modlicie się do tego co Bóg stworzył, a powinniście modlić się do Stworzyciela.
       - Ofiary z ludzi są konieczne, nasi bogowie ich od nas wymagają. Tak bardzo wierzysz w swojego Boga...
            - Divan nagle wszedł do środka, przerywając ich rozmowę.
            - Przyniosłem wszystkie zioła.
            - Połóż je na stole, odrzekła pogańska kapłanka.
            - Zostali w domu staruszki na noc, wszyscy spali na podłodze owinięci zwierzęcymi skórami, których kobieta miała dużo w swojej chacie.
            - Ranna dziewczynka w nocy jęczała, zapewne miała koszmarne sny. Starsza kobieta kilka razy wstawała i wkładała jej pod język jakiś dziwny specyfik. Za każdym razem najpierw upewniała się czy Divan śpi tak jakby robiła coś co on by od razu potępił. Później w ciszy staruszka recytowała nad swoją pacjentką jakieś słowa w języku Prusów. Mojmira udawała, że śpi jednak w rzeczywistości obserwowała dziwne zachowanie gospodyni chatki. Ku jej zdziwieniu nad ranem stan dziewczynki się poprawił. Rany przestały krwawić. Kolejna noc była już spokojniejsza, co nie zmienia faktu, że staruszka kontynuowała za plecami Divana swoje tajemnicze zabiegi medyczne.
Dwa dni później, kilka godzin po świcie nieznajoma się obudziła. Najpierw lekko podniosła powieki, następnie zaczęła z lękiem rozglądać się po chacie. Była wyraźnie zdezorientowana, nie wiedziała gdzie jest.          
- Dopiero teraz Divan i Mojmira uświadomili sobie, że jej wygląd jest typowo słowiański, niebieskie oczy, długie za pas włosy o słomianym kolorze, łagodne rysy twarzy, rumiane policzki.
            - Pochodzi z kraju Polan, Rusi albo z kraju Czechów, powiedziała Mojmira - nie odrywając wzroku od twarzy dziewczynki.
           
            Mówili coś do niej, lecz ona milczała.
            - Może nie rozumie naszej mowy? - Dopytywał Divan.
            - Rozumie ale boi się mówić, widziała śmierć swoich rodziców, napadli ich na statku piraci. Powiedziała staruszka, Divana w przeciwieństwie do Mojmiry nie zdziwiły jej słowa.
            - Skoro tak mówisz to zapewne tak właśnie było. Czy możemy ją zabrać ze sobą?
            - Możecie ale nie sadzajcie jej na koniu, zaprzęgnijcie swojego konia do wozu za domem i jedźcie do Lubawy, a potem zabierz dziewczynkę w miejsce w którym będzie mogła wypocząć i nakarm ją. Staruszka wypowiadała te słowa cały czas patrząc na Divana. I jeśli chcesz ją zabrać poza Lubawę to niech leży na wozie, pamiętaj niech nie jedzie konno, bo rany jej się otworzą.
            - Mojmira uśmiechnęła się do dziewczynki, wyciągnęła rękę i ucieszyła się widząc, że dziewczynka ją złapała. Obie wyszły z chaty. Divan miał już iść za nimi, kiedy staruszka nagle się do niego odezwała:
            - Ta dziewczyna, dlaczego nie sprzedałeś jej na targu niewolników? I czemu zaopiekowałeś się tą małą? Czy chrześcijaństwo cię tak zmieniło? Dawny Divan by sprzedał tę zielonooką Mojmirę na targu niewolników, a dziewczynkę pozwolił wikingowi zatłuc na śmierć.
            - Dawny Divan nie potrafił nawet czytać i pisać i jak sama powiedziałaś nie potrafił okazywać litości i współczucia. Czy nie uważasz, że teraz jako chrześcijanin jestem lepszym człowiekiem?
            - Staruszka milczała. Po chwili dodała: Divan puszcza płacze. Oni nie szanują drzew, wycinają je pod budowę ogromnych miast. Myślisz, że Kirwe z gaju w Romowe pozwoli im niszczyć puszczę i naszych bogów?
            -  Divan słysząc przydomek Kirwe poczuł uczucie strachu. Słyszał wiele razy o potężnym wajdelocie, który był dla Prusów kimś kogo chrześcijanie nazwaliby papieżem. Biskup Chrystian nie wierzył, że ktoś taki istnieje, niewielu było takich, którzy twierdzili, że widzieli pruskiego papieża.
            -  Stara kapłanko, czy on naprawdę istnieje?
            - Istnieje i jest potężny, starzy bogowie mu sprzyjają, nauczyli go magii, obdarzyli mocami. Stoi przy nim wielu potężnych rijkasów. Niedługo dojdzie do wojny, czuję, że w Świętym Gaju przy Lubawie wydarzy się coś, co wszystko zmieni. Divan bądź ostrożny lepiej wyjedź z Lubawy jak najszybciej. Udaj się do swojego lauksu. Gród nad Jeziorem Zwiniarz jest potężny w połowie położony na jeziorze. Tam będziecie bezpieczni. Słyszałam, że biskup Chrystian kazał lokować wieś na terenie twojego luksu. Tak więc nawet u ciebie są już domy wyznawców nowej krwi, nowej wiary.
            - Taka jest cena naszego przejścia na chrześcijaństwo - odparł Divan. Biskup Chrystian otrzymał od papieża w Rzymie nasze ziemie. Nazwali te tereny Ziemią Lubawską. My teraz jesteśmy jego sługami. Biskup jednak skupia się na budowie miasta i sprowadzaniu osadników aby zakładali wsie. W moim lauksie stoi już drewniany kościół, a o świętych kamieniach w lesie nikomu nie powiedziałem. Obiecałem ci przecież, że nie powiem o nich nikomu. Jednak w moim grodzie pojawili się już kilka lat temu zbrojni chrześcijanie. Ale całością cały czas zarządzam osobiście.
            - Do czasu Divan, do czasu. Twój biskup teraz zapewnia ciebie i Surwabuno, że możecie pozostać w swoich grodach. Mówi wam, że wy rijkasi będziecie jak książęta u Polan.
            - Surwabuno jest księciem poprawił Divan. Ja służę jemu, a on biskupowi.
            - Twój biskup zapewne jest wściekły po tym jak Prusai czczący starych bogów spalili Płock i wiele wsi. Medinisdoniósł mi, że biskup wraca do Lubawy z wieloma chrześcijańskimi wojami. Zapewne wyruszą w głąb puszczy ale najpierw rozprawią się z tymi którzy przeżyli przy Pikowej Górze, w Świętym Gaju w Lobnic [obecnie Łąki Bratiańskie]. Później ruszą spalić Ciemnik i stojący na pobliskiej górze gród[obecnie ruiny zamku w Kurzętniku] w którym mieszka rijkas Doroth.
            - Zapewne tak właśnie będzie z czasem chrześcijanie opanują całą Sasinię - odparł Divan i dodał: dziękuję ci za pomoc kapłanko, masz w sobie dużo dobra. Po tych słowach wyszedł po schodach na zewnątrz.
            - Dużo dobra? Kapłanka po cichu powtórzyła te słowa - wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Po chwili spojrzała na krzesło stojące przy stole i zapytała jakby sama siebie: Medinisie czy te dwie są naprawdę tak ważne?Czy przeznaczenie ich obu splata się we wzorze bogów z przeznaczeniem Divana? Skoro tak twierdzisz to proszę ochraniaj tych troje. Chroń ich przed demonami oraz złymi i chciwymi ludźmi, których wielu przybyło razem z chrześcijanami. Medinisie ja już jestem stara, nie jestem tak ważna jak on proszę ochraniaj go. Po chwili krzesło się poruszyło, choć nikt na nim nie siedział. W chacie zrobiło się cicho kobieta powróciła do śpiewu, a szumiący wiatr poruszał drzewami tak jakby las chciał śpiewać razem z nią.

            - Słuchaj śpiewu lasu Mojmiro, wsłuchajcie się wszyscy w śpiew Matki Natury. Musicie zrozumieć, że bez puszczy życie nie ma sensu, życie w ogromnych, brudnych miastach kosztem puszczy nie ma sensu. Opamiętajcie się i powróćcie do starych bogów. Mówiła do siebie staruszka jednak już nikt jej nie usłyszał.


Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            

Ziemia Lubawska. Kilka faktów przydatnych dla czytelników powieści.

$
0
0

Poniższy tekst  jest odpowiedzią na liczne pytania dotyczące granic Ziemi Lubawskiej i Ziemi Sasinów na przełomie XII i XIII w. oraz roli i zasięgu misji chrystianizacyjnej biskupa Chrystiana. Mam nadzieję, że te informacje okażą się pomocne. Myślę, że osoby czytające moją powieść wybaczą mi ten jeden artykuł, który będzie stanowił przerywnik między publikacją kolejnych rozdziałów powieści o przygodach Mojmiry i Divana. Oczywiście nie dałem rady w tym poście opisać wszystkiego ale to czego poniżej nie znajdziecie  (np. o ratowaniu przez biskupa Chrystiana pruskich dziewczynek, które miały być zabite) jest w publikowanej powieści. Wszystko razem stanowi ogromną porcję wiedzy o naszej Małej Ojczyźnie J



Tak więc zaczynajmy…
W okresie wczesnego średniowiecza Kościół katolicki stosował dwa rodzaje misji chrystianizacyjnej i ewangelizacji. Pierwszą była misja indywidualna, którą stosowano w krajach śródziemnomorskich, a drugą grupowa stosowana wśród plemion germańskich, słowiańskich, ugrofińskich i bałtyjskich. Tereny Ziemi Lubawskiej, jako część Prus podlegały chrystianizacji grupowej. Polegała ona na tym, że chrzest miał znaczenie symboliczne i początkowo nie prowadził do zmiany obrządków i wierzeń pogańskich. Inaczej mówiąc Prusowie byli chrzczeni ale zarazem mogli dalej modlić się w Świętych Gajach i czcić swoje bóstwa.  Takich nowo ochrzczonych pogan nazywano neofitami[1].

        Na terenie Prus o przyjęciu nowej religii zawsze wiec na którym zbierała się starszyzna oraz wybierani przez nią władcy luksu (tzw. rijkasi). W tym miejscu należy podkreślić, że od IX wieku w Europie ścierały się dwa nurty, które były akceptowane przez Stolicę Apostolską. Pierwszy o wiele bardziej szlachetny i bliższy naukom Jezusa propagował pokojową potrzebę głoszenia Ewangelii wszystkim ludziom. Drugi zakładał, że na mocy boskich wyroków ci którzy przeszkadzają w ustanowieniu ładu chrystusowego na ziemi są skazani na potępienie i z tego powodu trzeba ich zwalczać mieczem. Idea ta stała się przyczyną organizowania wypraw krzyżowych w celu walki z niewiernymi. Według uczonych Kościoła ta druga ideologia polegająca na walce z niewiernymi usprawiedliwiała zabijanie, przemoc i grabieże[2].  

        Omawiane tereny doświadczyły obu nurtów ewangelizacyjnych. Jako dobry przykład osób, które próbowały pokojowo nawrócić Prusów na chrześcijaństwo można podać św. Wojciecha, biskupa praskiego, który w 977 roku zginął śmiercią męczeńską ponieważ wszedł do pogańskiego gaju. Należy wyjaśnić, że zarówno pruskie jak i słowiańskie tzw. „Święte Gaje” były miejscami kultu, otoczonymi ogrodzeniem. Nie wolno było w nich polować ani wycinać drzew, a każdy obcy, który wszedł na ich teren był karany śmiercią. To może usprawiedliwiać Prusów, którzy wymierzyli św. Wojciechowi karę zgodną ze swoimi wierzeniami. Kolejną pokojową akcję chrystianizacyjną podjął w 1009 roku Brunon z Kwerfurtu, który razem z zespołem misjonarzy udał się do Prus. Jego misja również się nie powiodła[3]
        Bolesław Chrobry widząc, że pokojowe wyprawy misyjne nie przynoszą pożądanego efektu zdecydował się na zmianę swojej polityki wobec Prusów. W 1015 roku podjął zbrojną wyprawę na tereny kontrolowane przez pogańskie plemiona. Opanował wówczas Ziemię Chełmińską i dotarł aż do rzeki Osy, która stanowi zachodnią granicę Ziemi Lubawskiej. Chodzi tu oczywiście o współczesne granice stworzone przez Jana Falkowskiego ponieważ pierwotna Ziemia Lubawska obejmowała tereny dookoła Lubawy. Według Jana Długosza polski król w 1015 roku wbił żelazny słup na środku rzeki, o ćwierć mili od miejscowości Rogóźno. Królewski kronikarz musiał pisać prawdę, czego dowodzi fakt, że wieś położona w tym miejscu do dnia dzisiejszego nosi nazwę Słup. Jako dowód poniżej umieszczam mapy i zdjęcia satelitarne:






Do kolejnych prusko – polskich potyczek doszło za panowania Władysława Hermana (1079 – 1102). Zarówno Słowianie jak i poganie przez cały czas ograniczali się do łupieżczych najazdów, porywania kobiet i dzieci oraz wypraw odwetowych[4].  
        Do największej fali krucjat na tereny Sasinów i Galindii doszło za panowania Bolesława Krzywoustego (1102 – 1138), który był ostatnim polskim królem przed rozbiciem dzielnicowym. Jak prędzej wspomniałem tereny Ziemi Chełmińskiej aż do Osy zostały zdobyte przez Bolesława Chrobrego, co oznacza, że krucjaty z XI wieku odbywały się na ziemiach położonych za rzeką Osą – kontrolowanych przez plemiona Sasinów[5].

        Do pierwszej wyprawy Krzywoustego za rzekę Osę doszło na przełomie lat 1107/1108. Gall Anonim w swojej kronice zanotował, że król Bolesław podczas tej krucjaty „(…) zgromadził niezmierne łupy, biorąc do niewoli mężów i kobiety, chłopów i dziewczęta, niewolników i niewolnice, niezliczone paląc budynki i mnogie wsie: z tym wszystkim wrócił bez bitwy do Polski, choć właśnie bitwy ponad wszystko pragnął”[6]. Na odwetowy atak Prusów sprzymierzonych z Pomorzanami trzeba było czekać do przełomu 1109 roku. Polacy zaatakowali ponownie zimą 1111 roku, złupili Sasinów i Galindię oraz porwali wiele osób w niewolę. Na przestrzeni kolejnych lat doszło jeszcze do wielu potyczek, które nie miały nic wspólnego z pokojowym nawracaniem bliźniego. Wręcz przeciwnie obie strony atakowały się wzajemnie jedynie w celu pozyskania niewolników i kosztowności. Według Kazimierza Grążawskiego walki do których doszło w XI i XII wieku nie spowodowały znacznego rozszerzenia chrześcijańskich wpływów na obszarze Prus, a tereny Ziemi Lubawskiej do pierwszej połowy XIII wieku pozostały pod wpływem religii pogańskiej[7].

        Najbardziej przełomowy okres dla rozwoju chrześcijaństwa na omawianych terenach przypada na lata 1209 – 1230 i wiąże się z Chrystianem, cysterskim mnichem pochodzącym z Oliwy. Chrystian skutecznie wprowadzał nową wiarę w pruskiej puszczy. Mimo jego prężnej działalności, wprowadzenia chrześcijaństwa w wielu pruskich lauksach, doprowadzenia do chrztu dwóch pruskich rijkasów Surwabuno i Warpody, Konrad mazowiecki i tak zdecydował się na sprowadzenie Krzyżaków, którzy z czasem (podstępem, wykorzystując dostanie się biskupa do pruskiej niewoli) zastąpili Chrystiana w jego ewangelizatorskiej misji. Zakon Krzyżacki bez wątpienia opierał się na drugim ze wspomnianych prędzej nurtów czego najlepszym przykładem jest zmuszanie Prusów do chrztu i tzw. nawracanie mieczem. W XIII wieku wielu pogańskich mieszkańców Ziemi Lubawskiej i okolicznej Galindii poległo w obronie swojej rodzimej wiary, a ich miejsce z czasem zajęli  osadnicy, głównie z Niemiec i Mazowsza, którzy w XIII i XIV wieku licznie przybywali na dawną ziemię Sasinów. Nowi mieszkańcy osiedlali się w pruskich folwarkach i grodach, takich jak np. Lubawa o której najstarsze podanie pochodzące z drugiej połowy XIII wieku, mówi: „(…) okolica była tu malownicza i pięknie położona, a lasy otaczały zewsząd osadę, przez którą przepływały rzeki Sandela i Jesionka (…)”. W tym miejscu należy wyjaśnić, że nie wiemy kiedy i kto wybudował Lubawę. Miasto zapewne zaczęto budować z inicjatywy biskupa Chrystiana jeszcze przed przybyciem Krzyżaków. Sama nazwa wskazuje na polskie pochodzenie miasta, co może oznaczać, że zbudowali je kupcy, którzy  wędrowali ze swoimi towarami do okolicznej  miejscowości zwanej Targowisko, w której od zamierzchłych czasów znajdowało się ogromne miejsce targowe. Targowisko było odwiedzane zarówno przez handlarzy pochodzących z terenów piastowskiej Polski jaki i z odległych krajów południowej i wschodniej Europy[8].

Ziemia Lubawska na początku XIII wieku była lauksem zamieszkiwanym przez Prusów z plemienia Sasinów, których przywódcą (rijkasem) był Surwabuno. Prusowie zapewne wierzyli, że przyjęcie chrześcijaństwa spowoduje zaprzestanie łupieżczych najazdów, zwłaszcza ze strony chrześcijańskiego księcia Konrada mazowieckiego. Surwabuno za namową biskupa Chrystiana udał się razem z Warpodą, rijkasem z Ziemi Łążyńskiej do Rzymu, gdzie papież Innocenty III 18 lutego 1216 roku w dokumencie Terra Lubouiapotwierdził, że jest on prawowitym, nawróconym na chrześcijaństwo władcą tych obszarów. Dokument papieża jest pierwszym źródłem pisanym, w którym pada nazwa Ziemia Lubawska (Terra Lubouia lub terra lubawia). Misja cysterska prowadzona m.in. na terenie obszaru położonego na wschód od Drwęcy, zajętego wówczas przez ludność sasińską została przychylnie przyjęta przez większość okolicznych Prusów. Zapewne wierzono, że  przyjęcie chrześcijaństwa pozbawi stronę polską pretekstu do najazdów i wymuszania danin. Możliwe też, że okoliczna starszyzna dostrzegła w nowej religii sprawniejszy od systemu wierzeń i kultów pogańskich instrument, wspierający ewolucję polityczną społeczeństwa. Papież Innocenty III docenił działalność misyjną Chrystiana  i w 1216 roku postawił go na czelne nowo utworzonego biskupstwa pruskiego. Tym samym został on  mianowany przez „głowę” Kościoła pierwszym biskupem misyjnym dla Prus. Była to nagroda za skuteczne nawracanie Prusów na Ziemi Sasinów (Surwabuno), Warmów (Warpoda) oraz innych plemion pruskich osiadłych na prawym brzegu Wisły i w Pomezanii[9].

Biskup Chrystian otrzymał od papieża Honoriusza III (1216 – 1227) wiele przywilejów: dysponował wyłącznym prawem do udzielania zezwoleń na wchodzenie zbrojnych oddziałów do Prus, był odpowiedzialny za prowadzenie misji, nadawanie odpustów uczestnikom krucjat oraz za karanie nieposłusznych karami kościelnymi[10]. Utworzenie w 1216 roku biskupstwa pruskiego sprawiło, że Chrystian stał się panem tych ziem, a w tym i Ziemi Lubawskiej odpowiedzialnym za chrystianizację i krzewienie swojej wiary wśród pogan. W ciągu kolejnych lat władza biskupa była coraz większa. W 1218 roku otrzymał od Konrada Mazowieckiego gród Chełmno, a w 1222 roku (w którym rozpoczyna się akcja mojej powieści) ten sam książę w zamian za zgodę na wkroczenie krzyżowców (nie mylić z Zakonem krzyżackim) do Prus nadał Chrystianowi Ziemię Chełmińską w formie kasztelanii majątkowej. Biskup Prus w latach 1216 – 1218 utworzył Zakon Pruskich Rycerzy Chrystusowych zwany też Kawalerami Jezusa Chrystusa lub Braćmi dobrzyńskimi. Był to jedyny zakon rycerski, który powstał i ukształtował się na ziemiach polskich. Jego zadaniem była obrona Mazowsza,  Kujaw, Ziemi Dobrzyńskiej, Michałowskiej oraz Ziemi Lubawskiej przed najazdami plemion pruskich. W 1228 roku utworzenie zakonu zatwierdził papież Grzegorz IX,  a książę Konrad mazowiecki nadał im w posiadanie część Ziemi Dobrzyńskiej, razem z Dobrzyniem nad Wisłą. W 1235 roku Zakon ten został wchłonięty przez Krzyżaków[11].

Od początku XIII wieku na pograniczu polsko – pruskim mnożyły się starcia zbrojne. W latach dwudziestych plemiona pruskie stały się stroną atakująca i zaczęły coraz odważniej zapuszczać się na tereny kontrolowane przez chrześcijan. (W 1222 r. nie tylko w mojej powieści ale również w rzeczywistości Prusowie zaatakowali Mazowsze i dotarli aż do Płocka). W tym samym czasie na nowo nawróconej Ziemi Lubawskiej trwały walki między ochrzczonymi Prusami,  zwanymi neofitami, a pogańską ludnością, która nie chciała odejść od rodzimej wiary. Starcia były bardzo krwawe i ostatecznie doprowadziły do zniszczenia Lubawy oraz wielu wsi niedawno lokowanych przez chrześcijańskich osadników. Wojna domowa na Ziemi Lubawskiej i coraz liczniejsze najazdy pogańskich Prusów coraz bardziej niepokoiły chrześcijańskich władców z Mazowsza. Rycerze Konrada mazowieckiego oraz zakon rycerski Braci Chrystusa nie potrafili podołać pruskim najazdom. Sytuację z tamtych lat bardzo trafnie przedstawia Kronika oliwska, w której czytamy: „W owym czasie Prusowie obelżywie napadali na ziemie chrześcijańskie (…), ogałacali je z ludności, niszczyli ogniem i zabijali mężczyzn, kobiety i dziewice bezcześcili oraz brali do wiecznej niewoli (…)[12].

 W 1226 roku książę Konrad Mazowiecki  sprowadził na tereny Ziemi Chełmińskiej Zakon Niemiecki Najświętszej Maryi Panny – potocznie zwany Krzyżakami (Kreuzritter) lub Zakonem Krzyżackim, który miał pomóc w odparciu pruskich ataków i prowadzeniu akcji chrystianizacyjnej. Wspomniana kronika opisuje te wydarzenia następująco: „(…) książę odbywszy (…) naradę z panem Chrystianem (…) i innymi biskupami i rycerzami w swoim księstwie na skutek wieści o braciach zakonu niemieckiego, wysłał posłów do brata Hermana von Salza (…) prosząc pobożnie, aby z zakonu swego pewną liczbę braci do ziemi jego skierował celem uśmierzenia okrucieństw wspomnianych Prusów; obiecał jednocześnie, że będzie stale dobroczyńcą zakonu tych braci, których [w. mistrz] do niego skierował (...)”[13].  Krzyżacy nie potrafili odrzucić zaproszenia księcia z Mazowsza, który dodatkowo w 1228 roku oddał  im „ (…) ziemię chełmińską i lubawską prawem dziedzicznym na wieczne posiadanie, aby bronili chrześcijaństwa przeciw wspomnianym poganom (…)”. Elementem rozpoznawczym rycerzy Zakonu Krzyżackiego były czarne krzyże noszone na białym płaszczu[14].
Zakon ten był jednym z trzech, obok Joannitów i Templariuszy wielkich zakonów powstałych podczas wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej. Został utworzony w Akkon w Palestynie w 1191 roku do walki z Muzułmanami. W XIII wieku Krzyżacy przenieśli się na tereny Zachodniej Europy i próbowali stworzyć własne państwo. Do pierwszej próby doszło na Węgrzech gdzie zakon przybył na zaproszenie króla Andrzeja II w 1211 roku. Węgierski władca poprosił o obronę swoich granic przed Połowcami i nadał braciom zakonnym liczne ziemie. Krzyżacy od początku próbowali uniezależnić się od władz węgierskich i przywłaszczyć sobie tereny otrzymane od króla. Ich postępowanie z czasem zirytowało Andrzeja II, który w 1225 roku wyrzucił zakonników z Węgier[15]

Kolejna szansa na stworzenie własnego państwa pojawiła się wraz z zaproszeniem Konrada mazowieckiego. Bracia zakonu krzyżackiego po wyparciu Prusów z Ziemi Chełmińskiej od razu przystąpili do budowy własnego państwa. W latach 1230 – 1231 przekupili biskupa Chrystiana, który„(..) w zamian za dwieście pługów, pięć dworów oraz czynsz w pszenicy przekazał im wszystkie swoje posiadłości”[16] (fragment naciągany, w który osobiście wątpię).
Przejęcie dóbr i przywilejów biskupich było ostatnim krokiem zakonu, który jeszcze w 1230 roku rozpoczął krwawą akcję chrystianizacyjną, o której profesor Henryk Łowmiański w książce Prusy – Litwa - Krzyżacy napisał: „Ci misjonarze (…) odznaczali się niesłychaną bezwzględnością w postępowaniu z tubylcami i zmuszali ich do posłuszeństwa, nie cofając się przed okrutnymi środkami, budzącymi grozę nawet w niezbyt wrażliwej na fizyczne cierpienia średniowiecznej Europie”[17].



Pod panowaniem krzyżackim (1228 – 1466):
Krzyżacy do końca XIII wieku „uporali się” ze wszystkimi pogańskimi plemionami zamieszkującymi tereny Prus. Ziemie podbite przez rycerzy zakonnych były bardzo atrakcyjne dla chrześcijańskich osadników, którzy licznie przybywali i zajmowali grody strażnice oraz warownie, pozostałe po Sasinach. W okresie panowania krzyżackiego Ziemia Lubawska przeżywała duży rozwój gospodarczy. Dzięki licznym źródłom wiemy, że w tym okresie intensywnie eksploatowano zasoby leśne. Poza tym nastąpił dynamiczny rozwój rolnictwa, wzrost zamożności okolicznych mieszkańców oraz duży skok cywilizacyjny. Krzyżacy na terenie zajętej Ziemi Chełmińskiej, Ziemi Michałowskiej i Ziemi Lubawskiej, a potem całych Prus wprowadzili nowy podział administracyjny. Państwo krzyżackie zostało podzielone na komturie, zarządzane przez komturów rezydujących wraz z konwentem na warownym zamku. W Państwie Zakonu Krzyżackiego w Prusach powstała gęsta sieć warownych zamków stanowiących siedzibę dla urzędników krzyżackich. Do najbardziej znanych zamków wybudowanych w granicach ziemi lubawskiej należą: zamek w Bratianie, zamek kapituły chełmżyńskiej w Kurzętniku oraz zamek biskupi w Lubawie[18].

W XIII wieku omawiane terytorium zostało podzielone na trzy odrębne części. Pierwszą z nich był tzw. klucz biskupiz centralnym ośrodkiem w Lubawie, drugą część stanowiło wójtostwo w Nowym Mieście Lubawskim, które w 1343 roku zostało przeniesione na zamek w Bratianie, wsi położonej 4 km za miastem (na trasie Toruń – Olsztyn). Trzecią część stanowił tzw. klucz kurzętnicki zlokalizowany na zamku kapituły chełmżyńskiej w Kurzętniku[19]. Dzięki takiemu podziałowi szczególne znaczenie uzyskała Lubawa, która od 1257 roku była miastem biskupim. Na początku XIV wieku w mieście tym rozpoczęto budowę gotyckiego zamku biskupów chełmińskich. Czytelnika może zastanawiać dlaczego omawiane tereny podzielono w ten właśnie sposób, dlatego w tym miejscu postaram się to wyjaśnić.  Otóż w drugiej połowie lat trzydziestych XIII wieku trwał ostry spór o Ziemię Lubawską między rycerzami zakonu krzyżackiego a księciem Konradem mazowieckim i jego synami: Bolesławem mazowieckim i Kazimierzem kujawskim (ojcem Władysława Łokietka). Skłócone strony nie potrafiły dojść do porozumienia, dlatego o rozstrzygnięcie konfliktu poproszono w 1240 roku legata papieskiego Wilhelma z Modeny, który przyznał dwie trzecie Ziemi Lubawskiej Krzyżakom i jedną trzecią biskupowi Chrystianowi. Decyzja legata nie uwzględniała roszczeń księcia z Mazowsza, który dalej walczył o zwierzchność nad omawianym terenem. Do ostatecznej ugody doszło w 1242 roku wówczas Ziemię Lubawską podzielono na trzy równe części: dla Krzyżaków, biskupa Chrystiana i Konrada mazowieckiego. Poza tym ten sam legat 28 lipca 1243 roku podzielił Prusy na cztery diecezje pomezańską, warmińską, sambijską i chełmińską w granicach której znalazło się omawiane terytorium. Od tej pory całe Prusy stały się własnością Stolicy Apostolskiej, której reprezentantem na tych terenach miał być podlegający bezpośrednio papieżowi Zakon Krzyżacki[20].

Do kolejnego sporu o Ziemię Lubawską doszło po śmierci Chrystiana w 1245 roku. Biskup zmarł w trakcie pierwszego powstania pruskiego, które trwało od 1242 do 1249 roku. Jego następcą został Hidenryk pochodzący z zakonu dominikanów. Powstanieosłabiło Krzyżaków i spowodowało kolejny spór o przynależność Ziemi Lubawskiej. Konflikt zaostrzył się po śmierci Konrada mazowieckiego w 1248 roku, kiedy to jego syn Kazimierz kujawski zażądał części terytorium, którą otrzymał w tym samym roku.  Kilka lat później a dokładnie 16 września 1257 roku ten sam książę przybył nad Drwęcę i przekazał swoją część kapitule chełmżyńskiej rezydującej na zamku w Kurzętniku – tym samym wzmocnił on klucz kurzętnicki. Taki podział utrzymał się aż do II pokoju toruńskiego w 1466 roku[21].

Lidzbark Welski w omawianym okresie znajdował się poza granicami Ziemi Lubawskiej wytyczonymi przez prof. Jana Falkowskiego. Miasto to przez cały okres rządów krzyżackich stanowiło administracyjnie wójtostwo i wchodziło w skład komturstwa brodnickiego. Jeśli zaś chodzi o administrację kościelną to w tym wypadku Lidzbark Welski i jego okolice, tak jak Nowe Miasto Lubawskie i Lubawa należał do diecezji chełmińskiej[22].   


Podział administracyjny ziemi lubawskiej w XIV wieku
(Falkowski Jan, op. cit., s. 109)



Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)




[1] Radzimiński Andrzej, Chrystianizacje i ewangelizacja Prusów, Toruń 2008, s. 4 – 5.
[2] Grążawski Kazimierz, Ziemia lubawska na pograniczu słowiańsko – pruskim w VIII – XIII w. Studium nad rozwojem osadnictwa, Olsztyn 2009 s. 125.
[3] Radzimiński Andrzej, Kościół w Państwie Zakonu Krzyżackiego w Prusach 1243 – 1525, s. 9; Sypkowie Agnieszka i Robert, Krzyżacypodgój Prus – dzieje militarne, Warszawa 2004, s. 15; Grążawski Kazimierz, Ziemia lubawska na pograniczu słowiańsko – pruskim…, s. 127.
[4] Orłowicz Mieczysław, Ilustrowany przewodnik po województwie pomorskim, Lwów – Warszawa 1923, s. 27; Grążawski Kazimierz, Ziemia lubawska na pograniczu słowiańsko – pruskim…, s. 128 – 129.
[5] Ibidem, s. 129; Radzimiński Andrzej, Kościół w Państwie Zakonu Krzyżackiego w Prusach 1243 – 1525, Malbork 2006, s. 9.
[6]Anonim tzw. Gall, Kronika Polska, oprac. R. Grodecki, Kraków 1965, s. 24.
[7] Powierski J., Stosunki polsko – pruskie do 1230 roku, ze szczególnym uwzględnieniem roli Pomorza Gdańskiego, Toruń 1968, s. 102 – 103; Białuński G., Studia z dziejów plemion pruskich i jaćwieskich, Olsztyn 1999, s. 26; Achremczyk S., Historia Warmii i Mazur. Od pradziejów do 1945 roku, Olsztyn 1992, s. 22; Grążawski Kazimierz, Ziemia lubawska na pograniczu słowiańsko – pruskim…, s. 129 – 130.
[8] Radzimiński Andrzej, Kościół w…, s. 10; Korecki Andrzej, Historyczna Ziemia Lubawska, Drwęca, marzec 2009, s. 9; Ruczyński Teofil, Opowiadania z pogranicza, Łódź 1973, s. 15; Falkowski Jan, Ziemia Lubawska, s. 105 – 107; Grążawski Kazimierz, Ziemia lubawska na pograniczu słowiańsko – pruskim…, s. 135; Grążawski Kazimierz, Z problematyki badań nad pograniczem polsko-pruskim w dorzeczu górnej Drwęcy. Próba podsumowań i postulaty badawcze[w:] Pogranicze polsko-pruskie i krzyżackie, (II), …, Włocławek-Brodnica 2007, s. 395; Orłowicz Mieczysław, Ilustrowany przewodnik po województwie pomorskim, Lwów – Warszawa 1923, s. 27.
[9]Śliwiński Józef, Lubawa. Z dziejów miasta i okolic, Olsztyn 1982, s. 28; Grabowski Stanisław, Z dziejów Kurzętnika i okolic, Warszawa 2008, s. 12; Z historii dekanatu nowomiejskiego [w:] Diecezja Toruńska, historia i teraźniejszość, T. 13, dekanat nowomiejski, praca zbiorowa, pod red. Ks. Stanisława Kardasza, Toruń 1998, s. 8;
[10] Radzimiński Andrzej, Kościół w…, s. 11.
[11] Jonowska Grażyna, Józef Leliwa – Piotrowicz kronikarz ziemi lubawskiej, Pelplin 2006, s. 25; Wawrzeniuk Joanna, Ślady obrzędowości pogańskiej w wierzeniach Słowian i Bałtów w okresie średniowiecza i nowożytności [w:]   Pogranicze polsko-pruskie…,s. 354; Stanny Paweł, Kurzętnik 1410 - bitwa, której nie było, Toruń 2006, s. 61; Sliwiński Józef, Lubawa..., s. 30 ; Radzimiński Andrzej, Kościół w…, s. 11; Grabowski Stanisław, Z dziejów Kurzętnika…, s. 15; Park Krajobrazowy Wzgórz…, s. 35; Skurzyński Piotr, Ziemia chełmińska - przewodnik turystyczny, Gdynia 2006, s. 193 – 195; Falkowski Jan, op. cit., s. 105 - 107; Łucja Okulicz – Kozaryn, Dzieje Prusów, Wrocław 1997, s. 13; Z biegiem Drwęcy…, s. 47;  http://pl.wikipedia.org/wiki/Bracia_dobrzy%C5%84scy; 19 X 2009.
[12]Podbój Prus w świetle Starszej kroniki oliwskiej [w:] Zakon krzyżacki w Prusach – wybór tekstów źródłowych, praca zbiorowa pod red. Andrzeja Radzimińskiego, Toruń 2005, s. 105.
[13] Ibidem, s. 105 – 106.
[14]Ibidem, s. 106; Orłowski Mieczysław, Ilustrowany przewodnik po województwie pomorskim, Lwów – Warszawa 1923, s. 27; Śliwiński Józef, Studia z dziejów Lubawy i okolic do 1939 roku, Olsztyn 1996, s. 22; Śliwiński Józef, Lubawa z dziejów …, s. 30; Z historii dekanatu nowomiejskiego…, s. 8; Grabowski Stanisław, Z dziejów Kurzętnika…, s. 16; Falkowski Jan, op. cit., s. 107; Z biegiem Drwęcy…, s. 45; Wawrzeniuk Joanna, op. cit., s. 354; Biskup Marian, Zakon Krzyżacki i jego państwo nad Bałtykiem w dziejach Polski, Poznań 1966, s. 290; Nowak Zenon Humert, Granice państwa krzyżackiego w Prusach - Państwo zakonu krzyżackiego w Prusach. Podziały administracyjne i kościelne od XIII do XVI wieku, praca zbiorowa pod red. Nowaka Zenona Huberta, Toruń 2000, s. 7; Artykuł: Przybycie Krzyżaków. Początek podboju Prus- http://www.rycerze.org/krzyacy/30-przybycie-krzyakow, 20 X 2009; Artykuł: Chrystian, Biskup Prus. Problemy ochrony pogranicza Polsko – Pruskiego - http://www.rycerze.org/krzyacy/29-chrystian-biskup-prus, 20 X 2009.
[15] Sypkowie Agnieszka i Robert, op. cit., s. 28; Grabowski Stanisław, Z dziejów Kurzętnika…, s. 16; Iwicki Stefan, Pojezierze Brodnickie, Bydgoszcz 1985, s. 3-5; Hartmut Boockman, Zakon Krzyżacki, Gdańsk – Warszawa 2004, s. 21; Biskup Marian, Zakon Krzyżacki i jego państwo nad Bałtykiem w dziejach Polski, Poznań 1966, s. 290; Orłowski Mieczysław, Ilustrowany przewodnik…, s. s. 27 – 28.
[16] Wójcik Rafał, Dokument nr. 8 [w:] Zakon krzyżacki w Prusach – wybór tekstów źródłowych, praca zbiorowa pod red. Andrzeja Radzimińskiego, Toruń 2005, s. 31; Radzimiński Andrzej, Kościół w…, s. 12.
[17] Stanny Paweł, op. cit., s. 61 – 62; Łucja Okulicz – Kozaryn, Dzieje Prusów, s. 242; Falkowski Jan, Ziemia Lubawska., s. 95; Grabowski Stanisław, Z dziejów Kurzętnika…, s. 15-16; Biskup Marian, op. cit., s. 293.
[18] Grabowski Stanisław, Z dziejów Kurzętnika…, s. 58; Sypkowie Agnieszka i Robert, op. cit., s. 42;  Ulatowski Stanisław, Twarzą w twarz, Gazeta Nowomiejska, 25.09 - 1.10.2009, s. 2;  Hartmut Boockman, op. cit., s. 69.
[19] Więcej szczegółów na temat średniowiecznego podziału ziemi lubawskiej oraz zamków umieściłem w podrozdziale architektura obronna– rozdział III (Kultura).
[20]Wilhelm z Modeny, legat papieski, dokonuje podziału Prus i ziemi chełmińskiej na cztery diecezje: chełmińską, pomezańską, warmińską i sambijską [w:] Zakon krzyżacki w Prusach – wybór tekstów źródłowych, praca zbiorowa pod red. Andrzeja Radzimińskiego, Toruń 2005, s. 61;  Falkowski Jan, op. cit., s. 108 - 109; Grabowski Stanisław, Z dziejów Kurzętnika…, s. 18 – 19; Korecki Andrzej, Historyczna …, s. 9; Sypkowie Agnieszka i Robert, op. cit., s. 42; Śliwiński Józef, Lubawa z dziejów…, s. 3 – 33; ; Z historii dekanatu nowomiejskiego…, s. 8 – 9; Grabowski Stanisław, W cieniu bratiańskiego…, s. 20.
[21] Ruczyński Teofil, Opowiadania…, s. 16; Falkowski Jan, op. cit., s. 108; Grabowski Stanisław, Z dziejów Kurzętnika…, s. 18 – 19.
[22] Klemens Edward, Lidzbark Welski. Z dziejów miasta i okolic, Pojezierze 1976, s. 13.

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 5 RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU)

$
0
0
ROZDZIAŁ 5 
RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU

            [ Tyle bólu i cierpienia. Miasto płonęło, wiele osób płomienie trawiły żywcem, a ich krzyk było słychać z oddali. Płacz dzieci był taki głośny. I pomyśleć, że to wszystko było dziełem chrześcijan, którzy Roku Pańskiego 1202 wyruszyli do Ziemi Świętej na wyprawę krzyżową. Niestety siły piekielne i chciwość ludzka sprawiły, że europejscy rycerze zamiast pogan na Bliskim Wschodzie zaatakowali Konstantynopol. Po oblężeniu nastąpiła rzeź mieszkańców miasta. Jak do tego doszło? Dlaczego europejscy rycerze zabijali chrześcijańskich mieszkańców Konstantynopola? Czy ich serca i umysły opanowały siły piekielne? Nikt tego nie wiedział. Faktem jest jednak to, że mord na mieszkańcach miasta w 1204 roku był straszny. Z czasem wydarzenia z lat 1202-1204 nazwano czwartą wyprawą krzyżową. ]

            Ścibor obudził się zlany potem. Znowu ten sam sen o rzezi mieszkańców Konstantynopola. Te wydarzenia zmieniły go na zawsze, prześladowały każdej nocy w snach, krwawych, okrutnych, pokazujących do czego z powodu żądzy władzy i bogactwa mogą posunąć się ludzie. Był wówczas giermkiem, usługującym swojemu panu, marzącym o przygodach, walce z potworami i dostąpieniu godności rycerskiej. Myślał, że na wyprawie krzyżowej zyska chwałę, że dzięki posługiwaniu swojemu panu sam zostanie pasowany na rycerza. Co też nastąpiło ponieważ zabił łucznika, który wbrew zasadom honoru chciał zastrzelić jego pana, rycerza. Wszyscy wiedzieli, że honorowa walka rycerzy to walka jeden na jednego. Do walki takiej osoby trzecie nie miały prawa się wtrącać. Rycerze brzydzili się walki bronią dystansową i wierzyli, że tylko starcie jeden na jednego, konno na kopie lub pieszo na miecze jest honorowe. A przynajmniej powinni się brzydzić. Niestety wśród nich wielu było takich, którzy walczyli tylko dla łupów, nie zważając na honor i kodeks. Ścibor po pasowaniu na rycerza i opuszczeniu swojego pana postanowił, że będzie inny, przyrzekł, że zawsze będzie żył zgodnie z zasadami rycerskiego kodeksu.
            Podszedł do okna i otworzył drewnianą okiennicę. Na zewnątrz cały czas królowała noc, jednak dzięki jasnym promieniom księżyca było widać brukowaną ulicę ciągnącą się przy karczmie. Była to jedna z wielu karczm stojących w Płocku, w którym cały czas nie odbudowano wszystkich budynków po ataku pogańskich Prusów. Kiedy wieści o najeździe na Michałowo i Płock, o uprowadzeniu w niewolę wielu mieszkańców oraz o licznych ofiarach dotarły do jego uszu postanowił, że stawi czoło ohydnym poganom, którzy trwają przy wierze w swoje bóstwa i odrzucają zbawienie, które oferuje im Chrystus. Okazja nadarzyła się szybko ponieważ Chrystian, biskup, który nawrócił wielu pogan mając poparcie papieża po raz kolejny wzywał wszystkich chrześcijańskich rycerzy aby wkroczyli do wielkiej puszczy na Północ od Płocka i walczyli z poganami - oczywiście z tymi, którzy dalej trwają przy swoich bogach. Podobno biskupowi udało się nawrócić potężnego pruskiego władcę o imieniu Surwabuno, który był tak bogaty i wpływowy, że dostąpił zaszczytu audiencji u samego Ojca Świętego Innocentego III.
            Jego rozmyślania o biskupie i poganach nagle przerwał dźwięk dochodzący z sąsiedniej uliczki. Jakby odgłosy kroków i brzęk metalu. Zdziwił się ponieważ nocą, po zamknięciu bram miejskich do pilnowania porządku i sprawdzania, czy ktoś nie łamie ciszy nocnej wyznaczano żołnierzy - tzw. straż lub milicję miejską. Ludzie tacy byli w każdym mieście, zawsze za dnia i po zmroku kiedy zamknięto bramy miejskie, podniesiono mosty zwodzone pilnowali oni porządku. Dodatkowo w nocy patrolowali ulice i sprawdzali, czy nikt nie zapala ognia, ponieważ w mieście, w którym większość budynków była drewniana ogień mógł wywołać pożar.
            Ścibor postanowił, że sprawdzi skąd dochodzą te tajemnicze odgłosy. Natychmiast założył gruby, wykonany z lnianego płótna pikowany kaftan nazywany przeszywanicą, spodnie z tego samego wzmacnianego materiału, pikowany kaptur i rękawice. Następnie przez głowę narzucił na siebie kolczugę. Przewiązał się pasem rycerskim, założył na nogi skurzane buty, a potem ostrogi. Herbu swego nie posiadał. Mając już na sobie wszystkie atrybuty rycerza chwycił za miecz umieszczony w pochwie, którą przywiązał do pasa, zrobił znak krzyża i zszedł schodami na dół. Następnie wyszedł z karczmy na brukowaną kamieniami ulicę. Zdziwił się, że nigdzie nie było widać żadnych miejskich strażników. Przeszedł dookoła karczmy i nie natrafił nawet na jeden patrol. Wiedział, że w Płocku jest wielu rycerzy. Na wezwanie do walki z poganami ogłoszone przez biskupa Chrystiana do miasta zjechały się liczne hufce rycerskie. Każdemu z nich przewodził książę pochodzący z jednej z wielu gałęzi piastowskich. Na czele tutejszych Płockich zbrojnych oraz rycerzy stał Konrad mazowiecki zaliczający się do gałęzi mazowieckich Piastów. Można go było rozpoznać po herbie z białym orłem na czerwonej tarczy i ubraniu zakładanym na kolczugę. Mazowieccy Piastowie razem ze swoim księciem stanowili największą grupę rycerzy i zwykłych zbrojnych nie pasowanych, która w liczbie ok. sześciuset planowała wyruszyć do Lubawy aby wspomóc biskupa Chrystiana. Kolejną ale już nie tak liczną bo zaledwie czterystuosobową grupę tworzyli Piastowie śląscy, którym przewodził książę Henryk Brodaty tytułujący się herbem z czarnym orłem na złotej tarczy. Orzeł ten miał charakterystyczny znak w postaci srebrnej przepaski sierpowej biegnącej przez jego pierś i skrzydła. Przepaska ta była zwieńczona krzyżem. Kolejną osobistością, która zdecydowała się na wyprawę krzyżową do Prus był Władysław Odonic z linii wielkopolskich Piastów. Nazywano ich również Piastami z Wielkiej Polski lub Starszej Polski. Ich herb był taki sam jak Piastów mazowieckich i małopolskich czyli biały orzeł na czerwonej tarczy [ należy mieć na uwadze, że syn Władysława Odonica Przemysł I, który urodził się w roku 1220 był zafascynowany legendami arturiańskimi i wprowadził używanie herbu Lanselota, czyli wspiętego – stojącego na dwóch łapach – lwa oraz trzech lilii ]. Niestety na wezwanie biskupa nie odpowiedział Leszek Biały książę krakowski z małopolskich Piastów nazywanych Piastami z Małej Polski. Nie stawili się również do walki z pogaństwem przedstawiciele dynastii Gryfitów ale ich postawa jest w pełni usprawiedliwiona. Gryfici byli w trudnej sytuacji ich władca książę szczeciński i pomorski Bogusław II zmarł niespełna rok temu [w 1221 r.], a jego syn Barnim I ma dopiero dwanaście lat [urodził się w 1210 r.]. Jest więc za młody aby podjąć się walki w pruskiej puszczy. Poza tym jego księstwo szczecińskie musi być czujne aby nie dać się zaskoczyć wrogim rycerzom niemieckim z Marchii Brandenburskiej. Poza nimi w Płocku stawiły się hufce rycerskie z wielu niemieckich krain. Najbardziej liczny przybył właśnie z Brandenburgii.
Jedyny problem dla śmiałków pragnących zapewnić sobie zbawienie walką z poganami stanowiła przeprawa przez puszczę, która bez przewodników była praktycznie niemożliwa. Dlatego rycerstwo czekało na przewodników, których biskup przebywający obecnie w Grudziądzu obiecał przysłać do Płocka i innych miejscowości, w których zbierało się rycerstwo chcące odkupić swoje grzechy podczas walki z Prusami, wrogami wiary w Chrystusa.


[


Godło Piastów śląskich oraz portret Henryka I Brodatego.




Mniej więcej tak wyglądał rycerz w XIII wieku. Zwróćcie uwagę na to, że w tym okresie nie było jeszcze zbroi płytowych, które pojawiły się dopiero w późnym średniowieczu. Największą ochronę u rycerzy z XIII w. stanowiła wystająca spod stroju kolczuga. Pod kolczugą znajdował się gruby materiał zwany przeszywanicą. Poza tym rycerz nosił dwa pasy. Pierwszy był tzw. pasem rycerskim, który każdy książę/giermek otrzymywał podczas pasowania na rycerza. Natomiast do drugiego pasa podczepiano sakiewki i pochwę miecza. Jeśli zaś chodzi o ostrogi to są to te małe „kółeczka wystające za piętą”. Widać je na załączonym obrazku. ]

   Ścibor tymczasem szedł ulicą i dziwił się coraz bardziej.
            - Gdzie się podziali strażnicy miejscy? Pytał sam siebie. Przecież co najmniej dwa patrole powinny tędy przechodzić. Po chwili jego rozmyślania przerwał dźwięk dochodzący z małej uliczki za budynkiem miejskiego browaru. Położył rękę na rękojeści miecza, który cały czas znajdował się w pochwie przymocowanej do jego pasa i ostrożnie zaczął iść w tamtą stronę.
            W wąskiej uliczce zdążył zauważyć ciała czterech żołnierzy, którzy mieli za zadanie strzec Płocka podczas nocy po czym do jego uszu dobiegł ostrzegawczy krzyk: Uważajcie Panie on strzela z łuku! W tym momencie akcja zaczęła toczyć się bardzo szybko. Łucznik, choć niewątpliwie wytrawny ponieważ dał radę bez obudzenia mieszkańców miasta zastrzelić czterech strażników, tym razem nie trafił. Wypuścił w stronę Ścibora jedną strzałę, a potem następną ten jednak zręcznie poruszał się w ciemnościach i schował za stojącymi w pobliżu pustymi beczkami po piwie. Zamachowiec był niewidoczny w wąskiej uliczce, Ścibor wiedział, że jeden błąd może pozbawić go życia. Musiał myśleć szybko. Czas działał na jego korzyść ponieważ ostrzegawczy krzyk chłopca, którego nigdzie nie mógł teraz dostrzec obudziły kilku mieszkańców. Niektóre okiennice zaczęły się otwierać, kilku mieszkańców zapaliło nawet pochodnie, którymi oświetlali ulice wypatrując co się dzieje. Ścibor nagle usłyszał dobiegający znad jego głowy odgłos skrzypiącego drewna, wiedział co to oznacza dlatego natychmiast wypuścił z ręki miecz i chwycił za sztylet znajdujący się w małej pochwie przymocowanej do jego rycerskiego pasa. Po czym odwrócił się najszybciej jak potrafi i rzucił nim w stronę celującego do niego z dachu browaru łucznika.
            Łucznik zasłonił się łukiem dzięki czemu ostrze sztyletu nie było w stanie wbić się w jego ciało. Uderzenie było jednak na tyle silne, że stracił równowagę i spadł ze szpiczastego dachu. Upadek z małej wysokości nie zrobił mu krzywdy, mimo tego Ścibora zaskoczyła szybkość jego reakcji ledwo co dotknął ziemi, a już stał na nogach i ze swoim mieczem nacierał na rycerza.
            - Ki czort? To jakieś licho, czy co? Może to demon, który z puszczy zapuścił się aż tu?
            - Najpierw łuk, a teraz miecz? Kim on jest? Myśli takie narodziły się w tym momencie w głowie rycerza. Mimo zaskoczenia obcy nie był w stanie zadać mu żadnej rany. Umiejętności prawdziwego rycerza, który siekał już niejednego poganina były nieporównywalnie wyższe od umiejętności zwykłych wojów strzegących Płocka. Łucznik musiał już sobie zdawać z tego sprawę ponieważ jego mina była niezwykle skupiona. Każdy cios, który zadawał mieczem wydawał się być przemyślany. Nagle jednak szczęście go opuściło ponieważ Ścibor sparował cios, który miał rozpłatać mu czaszkę i swoim kontruderzeniem prawie odciął głowę tajemniczego łucznika. Nie miał zbyt wiele czasu na przyjrzenie się jego zwłokom, podobnie z rozglądaniem się za właścicielem głosu, który go ostrzegł. Hałas w mieście robił się coraz większy, ludzie zaczynali wychodzić z domów, a Ścibor nie chciał żeby go znaleziono samego przy zwłokach miejskich żołnierzy i ich zabójcy dlatego wrócił do swojego pokoju w karczmie.
            Już nie zasnął tej nocy. Nad ranem cały Płock żył opowieściami o zwłokach, które odnaleziono nie tylko przy budynku miejskiego browaru. Okazało się, że tej nocy widziano zakapturzone, tajemnicze postacie w kilku miejscach. Podczas snu zabito kilkunastu rycerzy z Brandenburgii oraz wielu strażników miejskich. Kim byli zakapturzeni mordercy pozostawało tajemnicą. Wszyscy szemrali, że to byli pruscy szpiedzy.
- Jeśli wszyscy Prusowie – zastanawiał się - posiadają takie umiejętności to walka z nimi nie będzie łatwa. Ścibor był pod wrażeniem spustoszenia jakiego byli w stanie dokonać podczas jednej nocy.
Całe miasto żyło plotkami i różnymi wersjami wydarzeń. Jedni opowiadali o tym, że wartownicy i rycerze zginęli walcząc z demonami, które zesłali na miasto pogańscy kapłani. Jeszcze inni twierdzili, że prawdziwym celem był niemiecki książę przebywający w grodzie w obronie, którego stanęli rycerze z Brandenburgii. Inni ich wyśmiewali i przekonywali, że to pruscy szpiedzy, którzy wkradli się do miasta i zostali zauważeni przez strażników. Jeszcze inni twierdzili, że byli to najemnicy niezwiązani z poganami mieszkającymi w puszczy. Jak to ludzie w mieście każdy uważał się za nieomylnego, każdy był przekonany, że jego wersja jest prawdziwa, wszyscy wyśmiewali tych, którzy mieli inne zdanie niż oni.
            Ścibor spacerował po mieście okryty płaszczem i nadstawiał ucha. Ucieszył go fakt, że w żadna z plotek nie wspomina o samotnym rycerzu, który zabił zakapturzoną postać i oddalił się z miejsca zbrodni. Wydaje się, że nikt go nie zauważył.

            W Kościele katolickim w średniowiecznej Polsce przedtrydencka Msza święta była niezwykłym przeżyciem. Życie ludzi w tamtych czasach było kompatybilne z kościelnym rokiem liturgicznym. Dzwony kościelne o poranku spełniały rolę zegara oznaczając początek dnia. Podobnie dzwony wzywające na Msze wieczorną świadczyły o tym, że dzień chyli się ku końcowi. Ścibor właśnie wchodził do pięknej płockiej katedry na Wzgórzu Tumskim. Najpierw przystąpił do spowiedzi, wiedział, że zakapturzony człek, którego zabił był wrogiem ale mimo wszystko należało się z tego czynu wyspowiadać przed przyjęciem Komunii świętej. Ksiądz potwierdził, że najwspanialszą pokutą dla Jezusa będzie wzięcie udziału w krucjacie do Prus. Po przyjęciu sakramentu pokuty usiadł w jednej ze środkowych ławek w nawie głównej i podziwiał gotyckie wnętrze świątyni. Po chwili zadumy rozpoczęła się Msza, najpierw śpiew w języku łacińskim, a potem formuła „In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti” (W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego). W średniowieczu Credo śpiewano po łacinie zaraz po ewangelii. Dopiero potem kapłan mówił kazanie. Cała Biblia była oczywiście napisana w tym języku, fragmenty Starego Testamentu, listów apostolskich i Ewangelii również były odczytywane po łacinie. Biblię mogli czytać tylko duchowni. Księga ta była trudno dostępna dla zwykłych ludzi. Ci którzy nie znali języka łacińskiego oraz ci, którzy uczyli się na pamięć Ojcze Nasz i Wierzę w Boga nie rozumiejąc co te modlitwy oznaczają w języku polskim nie byli w stanie pojąć znaczenia fragmentów Biblii czytanych podczas Mszy. Dopiero kazanie mówione w języku polskim było zrozumiałe dla wszystkich wiernych. Oczywiście kapłan odprawiał Mszę świętą tyłem do ludzi, a przodem do Ołtarza (przodem do Boga).
            Po wyjściu z katedry poczuł się lepiej. Kazanie o odpuszczeniu grzechów dla tych, którzy podejmą się walki z poganami utwierdziło go w tym, że warto udać się do pruskiej puszczy. Przechadzał się uliczkami Płocka i oglądał towary oferowane przez kupców w kramach oraz przez przekupki. Po kliku godzinach zgłodniał i postanowił wstąpić do pierwszej napotkanej karczmy. Na szyldzie wiszącym nad drzwiami wejściowymi widniała jej nazwa „Pod rozbrykanym kucykiem”. W środku było wielu zbrojnych oraz rycerzy, którzy pili piwo i byli pochłonięci rozmową o nadchodzącej wyprawie krzyżowej do Prus. Ścibor usiadł przy pustym stoliku, zamówił kufel piwa oraz porcję baraniny z warzywami. Do tego podpłomyki. Pił jadł i nasłuchiwał. Wiedział z doświadczenia, że w miejscach tego typu można zdobyć wiele ciekawych informacji, ludzie, którzy za dużo wypili potrafią powiedzieć więcej niż powinni.
            Czterej zbrojni siedzący przy stoliku po jego prawej stronie wyraźnie nie mogło się doczekać kiedy ich książę Konrad mazowiecki wyda rozkaz wymarszu do puszczy. Pan Mazowsza słynął ze swego zaangażowania w walkę z poganami, co było oczywiste biorąc pod uwagę, że ci poganie bezpośrednio z nim graniczyli i stanowili zagrożenie dla Płocka i Ziemi Chełmińskiej, którą w tym roku książę przekazał biskupowi Chrystianowi. Rycerze nie ukrywali swego podniecenia, śmiali się z pogan, którzy nie znają wiary w prawdziwego Boga i modlą się do drzew. Podkreślali ich prymitywizm i zacofanie. Poza tym byli żądni zemsty za spalenie ich miasta i grodu w Michałowie.
            W innej części karczmy było słychać rozmowę po niemiecku, był to język, którego Ścibor nie lubił. Jakoś instynktownie nie trawił Niemców, mieszkańców krain na zachód od rzeki Odry. Uważał ich za ludzi podstępnych, wyniosłych i niegodnych zaufania.
            - Biskup Chrystian od tych dzikusów kupuje dziewczynki. Zasłyszane w języku polskim słowa wyraźnie zainteresowały Ścibora, który pił piwo i dalej nasłuchiwał.
            - Ci poganie, jak ich tam zowią, Prusowie podczas wojen i w trudnym okresie zabijają dziewczynki wierząc, ze te odrodzą się w lepszym świecie.
            - Dasz wiarę?
            - I biskup poświęca swój majątek, żeby te biedactwa ratować, ochrzcić i uczyć w Lubawie i Grudziądzu o prawdziwej wierze.
            - Tak wspaniały i miłosierny jest to człowiek.
            - Poza tym papież zdecydował, że biskup jako jedyny będzie miał władzę nad tym co się dzieje w Prusach. Nikt uzbrojony nie może bez pozwolenia biskupa wejść do Prus.
            - Ścibor z ciekawością nadstawiał uszu. Jednak nie dowiedział się niczego nowego, nic nie wzbudziło w nim większego zainteresowania. Kiedy postanowił zapłacić i wyjść z karczmy spojrzał na niebo. Położenie słońca wskazywało, że jest wczesne popołudnie. Po przejściu kilkudziesięciu metrów zdał sobie sprawę, że ktoś go śledzi dlatego natychmiast się odwrócił.
            - Może mi się zdawało? - pomyślał. Patrzył uważnie jednak nie dostrzegł niczego dziwnego. Kilku starych Żydów przechadzało się po brukowanych uliczkach, żebracy też już siedzieli na swoich miejscach i wyczekiwali aż ktoś im da jałmużnę, dyby stały puste, kupcy stali przy swoich kramach z towarami, zamtuz z prostytutkami był cały czas zamknięty co zrozumiałe ponieważ te kobiety pracują do późna, a do południa śpią.
            - Chyba faktycznie mam jakieś przywidzenia. To pewnie dlatego, że tak mało sypiam. Pomyślał jeszcze chwilę i ruszył dalej przed siebie. Po kilku minutach dziwne uczucie, że jest śledzony powróciło dlatego postanowił przyspieszyć swój marsz. Po chwili skręcił w pierwszą boczną uliczkę, która się pojawiła na jego drodze.
            W tym momencie tajemnicza postać, która kryła się za jednym z kupieckich wozów zauważyła, że rycerz skręca w boczną uliczkę.
            - Zgubię go - pomyślał i pobiegł w tamtą stronę. Na pierwszy rzut oka uliczka była pusta. Z lewej strony stały jakieś skrzynie jedna na drugiej, kilka metrów dalej do bocznej ściany budynku przylegały schody, które prowadziły do wejściowych drzwi.
            - Poszedł prosto, czy wszedł do budynku? Nieznajomy wypowiedział te słowa cicho zastanawiając się nad odpowiedzią.
            - Ani jedno, ani drugie chłopcze - słowa, które usłyszał za swoimi plecami bardzo go wystraszyły. Odwrócił się gwałtownie i zaczął cofać przed podchodzącym coraz bliżej rycerzem.
            Chłopczyk tak się wystraszył, że zaczął uciekać jak szalony w głąb uliczki. Po chwili dobiegł do końca i wyłonił się na jednej z większych ulic Płocka. Wystraszony uciekał dalej, nie zauważył kobiety niosącej dzban z wodą na którą przez przypadek wpadł. Miał pecha ponieważ woda wylała się na jednego z trzech przechodzących obok mężczyzn. Cała trójka była uzbrojona w miecze i tarcze. Nosili stroje bojowe typowe dla biednych zbrojnych, których nie stać na kolczugę. Gruby pikowany kaftan zwany przeszywanicą oraz spodnie stanowiły dla nich jedyną ochronę przed ciosami. Tylko zamożne osoby było stać na dodatkowe elementy uzbrojenia takie jak m.in. kolczuga i np. kolczy kaptur. Jeden z mężczyzn uderzył przepraszającą za wylanie na niego wody kobietę, a drugi podszedł do chłopca.
            - Żebraku ja cię nauczę pokory powiedział ze złością po czym uderzył go kolanem z całej siły w brzuch. Chłopiec upadł na ziemię.
            - Takich żebraków jak ty powinno się zabijać na miejscu. Mieszczanie z nich jest jeszcze jakiś pożytek ale wy żebracy jesteście bezużyteczni.Towarzyszący mu dwaj mężczyźni zaczęli się śmiać i przytakiwać z aprobatą słysząc te słowa. Ten, który kopnął chłopca wyjął z pochwy swój miecz i powiedział: o jednego żebraka będzie mniej. Już szykował się do zadania chłopcu śmiertelnego ciosu kiedy nagle jego i licznych gapiów uwagę zwrócił mężczyzna w płaszczu.
            - Dlaczego znęcasz się nad chłopcem i pozwalasz na bicie kobiet?Kimże ty jesteś żeby odbierać żebrakom prawo do życia? - pytania Ścibora wyraźnie rozzłościły trzech mężczyzn.
            - A kim ty jesteś, że nas pouczasz? Kolejny żebrak. Cała trójka ponownie wybuchnęła śmiechem. Po chwili jeden z nich odpowiedział: odejdź żebraku bo zabijemy ciebie razem z chłopcem, kobietę też zabijemy. Jesteśmy rycerzami więc stoimy ponad żebrakami i mieszczanami.
            - Rzekłeś, że jesteście rycerzami - odrzekł spokojnie Ścibor. A gdzie są wasze pasy i ostrogi? Nie wiedzę ich.
            - Pasy i ostrogi? - zapytał jeden z mężczyzn.
            - Uważacie się za rycerzy, a nie wiecie, że każdy kto dostąpi zaszczytu pasowania na rycerza otrzymuje pas i ostrogi? Nie znacie kodeksu, który zakazuje atakowania kobiet i dzieci? Nie wiecie, że rycerz powinien szanować wszystkich chrześcijan? I co najważniejsze nie pojmujecie, że rycerz ma obowiązek pomagać słabszym i być dobrym dla dam oraz sierot?! Wy nie jesteście rycerzami, stoicie niżej niż ten chłopiec. Jesteście ludźmi, którzy budzą we mnie współczucie i smutek, wstręt i odrazę. Widziałem wielu łajdaków takich jak wy podszywających się pod rycerzy.
            Całą trójkę ogarnął szał po jego słowach. Wyjęli z pochew swoje miecze i okrążyli Ścibora, który cały czas stał nieruchomo, a jego ciało dokładnie zakrywał płaszcz z kapturem. Nagle jeden z mężczyzn zamachnął się mieczem w stronę jego głowy jednak nie dosięgnął celu ponieważ rycerz zrobił unik.
            - Odejdźcie, nie musicie tu ginąć. Jeszcze macie szansę na odkupienie swoich grzechów. Ostrzegł ich spokojnie. Jego miecz dalej spoczywał w pochwie zakryty płaszczem. W tym samym czasie liczni gapie rozmawiali między sobą kim jest ten szaleniec, który wyzwał do walki trzech mężczyzn. Ktoś innych już plotkował, że cała trójka to rycerze, jeszcze inni twierdzili, że ci trzej są demonami, a nieznajomy w płaszczu jest aniołem. Masy plotkowały, a mężczyźni nie posłuchali ostrzeżenia i ponownie ruszyli do ataku. Wszystko działo się niezwykle szybko. Gapie nawet nie potrafili dokładnie powiedzieć kiedy mężczyzna dobył miecza z pochwy pod płaszczem, jak on to zrobił, że jeden z napastników leżał martwy z rozpłataną klatką piersiową, a dwaj pozostali jęczeli z bólu na kamiennym bruku. Wyższy miał odcięty nadgarstek, a u niższego po lewej ręce, w której trzymał miecz pozostał tylko sterczący kikut. 
            Oszołomiony chłopiec, kobieta i liczni gapie patrzyli z osłupieniem na utalentowanego wojownika, który właśnie chował miecz do pochwy i zrobił znak krzyża dziękując Bogu za zwycięstwo. Doprawdy na prostych ludziach, żebrakach, kilku chłopach, którzy przywędrowali ze wsi - zapewne na miejski targ - oraz na mieszczanach widok ten musiał robić ogromne wrażenie. Wielu nie odróżniało rycerza od zwykłego woja, nieliczni wiedzieli, że rycerza można poznać po noszonym ubiorze. Rycerze byli niegdyś zwykłymi wojownikami, giermkami, których pasowano, wyniesiono do godności rycerskiej. Nie każdy mógł zostać rycerzem. Tylko ci, którzy opanowali dobrze sztukę walki, byli pobożni, wyróżniali się odwagą na polach bitw mogli zostać pasowani na rycerzy przez biskupa albo monarchę. Nie wiadomo ilu gapiów obserwujących całą sytuację miało na ten temat jakieś pojęcie.

            Kiedy na miejsce przybyła straż miejska Ścibor zdążył już się oddalić. Udał się do jednej z płockich stajen, w której zostawił swego rumaka. Następnie przez miejską bramę ruszył w stronę Michałowa, grodu, za którym rozciągała się pruska puszcza, w której biskup Chrystian nawracał pogan na wiarę w Chrystusa.
            Kiedy już znalazł się poza Płockiem odetchnął z ulgą. Cieszył się, że szczęśliwie może kontynuować swoją podróż na ziemie pogan. Nagle jego spokój zagłuszyło wołanie dobiegające zza pleców. Chudy, mały wyrostek, który najpierw go śledził i którego potem uratował teraz biegł za jego koniem. Ścibor przez chwilę patrzył na niego z podziwem ponieważ był w stanie biec za nim niezmordowanie aż z Płocka. Postanowił się zatrzymać.
            - Zdyszany chłopiec... po chwili rzekł: Panie wybacz mi moją śmiałość. Panie, czy Ty jesteś rycerzem?
            - Pytanie oraz śmiałość żebraka wyraźnie zaskoczyły Ścibora postanowił jednak odpowiedzieć: tak jestem rycerzem.
            -  Panie będę harował jak woły ciągnące pługi w polu, przyodziewku mi nie trzeba, mogę cały czas biec za Twoim koniem. Panie proszę weź Ty mnie na giermka. Słyszałem, że rycerze biorą młodych chłopców na giermków, którzy po wielu latach ciężkiej pracy mogą stać się rycerzami. Panie proszę! Pozwól mi kroczyć u Twego boku!
             - Więc chcesz zostać moim sługą? Nie brak ci odwagi. Jak cię zwą chłopcze?
            - Izbor, Panie.
            - Izbor powiadasz. To dobre słowiańskie imię, które pasuje do osoby walczącej, pasuje do rycerza. Ale ty chłopcze jesteś żebrakiem, dlaczego chcesz zostać rycerzem? Dla sławy? Dla pieniędzy? Pragniesz żeby cię wszyscy otaczali szacunkiem, pragniesz opanować sztukę władania bronią aby krzywdzić innych? Dlaczego chłopcze powinienem cię zabrać ze sobą?
            - Panie pókim Cię nie spotkał żyłem kradnąc jedzenie albo żebrząc. Nigdym nie doświadczył dobroci jaką Ty mi Panie okazałeś. Uratowałeś mnie Panie, gdyby nie Ty Panie to ten człek by mnie mieczem posiekał i tamtą kobietę również. Panie dzięki Tobie zrozumiałem, że można żyć inaczej, że nie muszę kraść i żebrać. Proszę Panie naucz mnie walczyć.
            - A kiedy już cię nauczę walczyć to co uczynisz?
            - Będę potrafił się bronić przed takimi ludźmi jak tamci w Płocku.
            - Chłopcze lepiej wróć do Płocka, ja udaję się za wielką puszczę do kraju pogańskich Prusów. Tam mam zamiar z nimi walczyć w imię Boże. Zginiesz jadąc ze mną.
            - Chłopiec po namyśle powiedział: Panie skoro jedziesz do Prusów to zapewne udasz się po drodze do Michałowa. Żyje tam pewien kupiec, który udawał się za pruską puszczę na targi i powracał stamtąd cały i zdrowy. Zabierz mnie panie ze sobą, a pokażę ci, który to jest. Wiele razy, kiedy był w Płocku, dawał mi jałmużnę i pozwalał oglądać swoje towary. On Panie wie jak szczęśliwie przejechać przez niebezpieczne ziemie Prusów, wie jak ustrzec się przed ich bogami i demonami strzegącymi puszczy.
            - Ścibor po namyśle wyciągnął rękę do małego chudzielca. Chodź chłopcze, nie pozwolę ci całą drogę biec za koniem. Może faktycznie nasze spotkanie nie było przypadkowe.

            Im bliżej grodu w Michałowie tym mniej domów mijali. Wiele wsi było opuszczonych po ostatnich atakach, po innych pozostały tylko zgliszcza. W jeszcze innych mieszkańcy pozostali i starali się odbudować spalone budynki. Atak do którego doszło latem [1222 roku] nie był jedyny. Po nim nadeszły kolejne fale, których twierdza w Michałowie nie była w stanie zatrzymać. Puszcza była zbyt rozległa, a ataki mogły nastąpić praktycznie z każdej strony. Okoliczna ludność żyła więc w ciągłym strachu. Wielu tutejszych nawoływało do zbrojnej wyprawy przeciwko pogańskim Prusom. Ścibor jechał konno i obserwował niedolę chłopów w przygranicznych wsiach. Wiedział, że mieszkanie blisko pogan, którzy zamordowali św. Wojciecha wiąże się z ciągłym zagrożeniem. Prusowie podobnie jak na innych terenach Jaćwięgowie albo Litwini, potrafili dokonać łupieżczego najazdu każdego dnia. Byli tak samo groźni dla chrześcijańskiej Polski jak muzułmanie zwani Saracenami dla Italii i Konstantynopola. Walki na terenie Mazowsza i Ziemi Chełmińskiej stały się bardzo zaciekłe, dochodziło do nich coraz częściej. Było to zapewne spowodowane działalnością biskupa Chrystiana, który udał się do pogańskiej puszczy, na ziemie plemienia Sasinów i nawrócił wielu Prusów, sprawił, że zaczęli oni walczyć między sobą. Ci, którzy przyjęli chrzest nie stanowili już zagrożenia dla mieszkańców kraju Polan. Problem stanowili ci, którzy kuszeni przez diabła uparcie dalej wyznawali wiarę w starych bogów.

            Izbor jechał na koniu za plecami rycerza. Chłopiec był podekscytowany tym, że opuszcza Płock. Był zafascynowany jeźdźcem, który wziął go ze sobą. Nigdy dotąd nie widział kogoś takiego. Jego zbroja i miecz wyglądały na bardzo drogie, zapewne warte tyle co cała wieś, a może i dwie wsie. Jeden z płockich kupców opowiadał mu kiedyś, że uzbrojenie rycerza jest bardzo kosztowne, często droższe niż kilka wsi. 
            Ścibor wśród rycerzy faktycznie zaliczał się do elity. Jego zachowanie było godne pochwały, a wygląd jednoznacznie pokazywał do jakiego stanu się zalicza. W średniowieczu rycerza można było poznać po wyglądzie. Oczywiście Ścibor nie był tu wyjątkiem. O tym, że jest rycerzem świadczyły przyczepione do pięt ostrogi oraz pas. Sama nazwa pasowanie na rycerza oznacza nic innego jak właśnie wręczenie rycerskiego pasa. Ścibor nosił pas rycerski, z przytwierdzonymi metalowymi płytkami, wykonany ze zwierzęcej skóry. Poza tym jego pas był ozdobiony srebrną klamrą, która pełniła rolę sprzączki. Do drugiego, zwykłego pasa była przymocowana skórzana pochwa, w której znajdował się solidnie wykonany miecz. Ubranie Ścibora również wskazywało na jego zamożność. Nogawice oraz kaftan wykonane z drogiej skóry i oczywiście kolczuga stalowa, z siatki dokładnie wiązanej. Przy kolczudze zwisał czepiec - kaptur - który założony na głowę ciasno obejmował skronie i podbródek zostawiając odsłonięte tylko oczy, nos i policzki.


[ Wiele osób słysząc hasło „wyprawy krzyżowe” zawsze opowiada o walce z Saracenami na Bliskim Wschodzie. Niewielu wie, że papieże ogłaszali również krucjaty do Prus, między innymi na tereny Ziemi Chełmińskiej i Ziemi Lubawskiej. Pisał o tym Wojciech Kętrzyński w książce pt.: ”O ludności polskiej w Prusiech niegdyś krzyżackich” (Olsztyn 2009; s. 73-75). Na Ziemi Sasinów, terenie misyjnym biskupa Chrystiana Ojciec Święty zwoływał wyprawy krzyżowe w latach 1217, 1218, 1220 i 1221. Poza tym w latach 1222i 1223 na wezwanie biskupa Chrystiana, który miał od papieża uprawnienia do zwoływania krucjaty w Prusach, przybyło wiele hufców rycerskich z chrześcijańskiej Europy. Każdy kto zdecydował się na walkę z poganami w pruskiej puszczy zyskiwał odpuszczenie grzechów tak samo jak podczas wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej. Przypominam, że akcja naszej powieści cały czas toczy się w roku 1222, w którym latem Prusowie spalili Płock i uprowadzili Mojmirę do Pikowej Góry, gdzie przebywała przez kilka tygodni. Później nastąpiło siedmiodniowe oblężenie grodu. ]

[ Oto mapa, którą znalazłem w Internecie. Na potrzeby powieści muszę wyjaśnić kilka kwestii. Po pierwsze Ziemię Chełmińską w formie kasztelanii majątkowej biskup Chrystian otrzymał od Konrada mazowieckiego w roku 1222. Na mapie znajduje się Toruń miasto, które zostało założone przez Krzyżaków dopiero w 1231 roku, a prawa miejskie uzyskało w roku 1233 (w mojej powieści póki co o Krzyżakach ani widu, ani słychu). Prędzej w miejscu Torunia znajdował się pruski lub słowiański gród strzegący przeprawy przez Wisłę. Podobnie było z Chełmnem, które było zwykłym grodem i dopiero w latach 1228-1230 zostało rozbudowane i wybrane na stolicę Ziemi Chełmińskiej przez Zakon krzyżacki. Prawa miejskie Chełmno tak samo jak Toruń uzyskało w roku 1233. Warto dodać, że sama nazwa "gród Chełmno" pojawia się już w traktacie łowickim z roku 1222, w którym książę Konrad mazowiecki przekazał Ziemię Chełmińską biskupowi Chrystianowi. Natomiast Grudziądz już w 1218 r. został przekazany biskupowi Chrystianowi przez księcia Konrada mazowieckiego. Jeśli zaś chodzi o widoczny na mapie Zantyr to wiedzcie, że założył owe miasto (gród?) biskup Chrystian już w roku 1210. Jego lokalizacja nie jest ustalona. Możliwe, że naprawdę znajdował się w Lanzanii, czyli tam gdzie był lauks Warpody (okolice Elbląga, Pogezania). W 1233 roku Grudziądz stał się centralnym ośrodkiem misyjnym biskupa Chrystiana. Poza tym zwróćcie uwagę, że na mapie widać rozgraniczenie chrześcijańskiej Ziemi Lubawskiej od zapewne jeszcze pogańskiej „Sasna” (Ziemi Sasinów). Prędzej przed misją Chrystiana istniała tylko jedna, duża, wyznająca pruską religię Ziemia Sasinów. Ładnie to ukazuje poniższa mapa. ]



[    Warto wiedzieć, że w średniowieczu ludzie byli przyzwyczajeni do bólu i śmierci. W tamtej epoce ciężko było znaleźć osobę dwudziestoletnią, która by nigdy nie widziała czyjejś śmierci bądź sama kogoś nie zabiła. Niebezpieczeństw czyhających na ludzi było wówczas wiele. Na szlakach kupieckich grasowali bandyci, wsie były palone i plądrowane przez przechodzące wojska. Występowała wysoka śmiertelność podczas porodów. Średniowieczne chłopki i mieszczanki często rodziły nawet dziesięcioro dzieci, z czego zawsze kilkoro umierało podczas porodu albo w pierwszych miesiącach życia. Wypadki, w których ginęły dzieci i osoby dorosłe również były częste. Wystarczyło drobne przestępstwo aby zostać ukaranym karą zakucia w dyby lub gąsior na jednej z miejskich ulic albo przykucia do pręgierza, czyli wysokiego słupa stojącego na rynkach większości średniowiecznych miast. Za kradzież obcinano rękę, a za grzech cudzołóstwa jedna z kar polegała na tym, że brano delikwenta na most, przybijano jego jądra do poręczy mostu i dawano nóż aby obciął sobie „interes” lub spadł z poręczy mostu. Żonę, która zdradziła mąż mógł ukamienować albo ukarać łagodniej, czyli wziąć szczenięta suki i przyłożyć jej do piersi. Szczenięta ssały piersi kobiety, którą od tej pory nazywano „suką”. Z drugiej strony w średniowieczu żyło wielu wspaniałych świętych i mistyków, ludzi, którzy potrafili się zdecydować na wiele wyrzeczeń i poświęceń aby dostąpić zbawienia. Taka to była epoka, w której sacrumi profanum codziennie ścierały się ze sobą. Można dodać, że nie było w średniowieczu środków znieczulających więc wyrywanie zęba, nastawianie złamanej nogi/ręki, leczenie otwartego złamania itp. czynności wykonywano „na żywca”. Ludzie na pewno byli silniejsi fizycznie i bardziej odporni na ból on osób żyjących w naszych czasach. Niezwykle ważna w tamtej epoce była wiara. Nauka Kościoła katolickiego była dla ludzi w całej Europie zachodniej fundamentem. Wierzono w dosłowne przesłanie Biblii, dla ludzi było oczywiste, że po śmierci zostaną osądzeni przez Boga i pójdą do Piekła lub do Nieba. Trzecią możliwość dla duszy po śmierci, czyli czyściec wprowadził dopiero Sobór Florencki, którego obrady odbywały się w latach 1439 – 1442. Ich wiara była inna niż ludzi w XXI wieku. W średniowieczu wierzono, że zbawienie jest możliwe tylko dla osób ochrzczonych przez Kościół katolicki. Wyznawcy innych religii (np. muzułmanie, Prusowie) byli uznawani za pomioty szatana, a walkę z nimi uznawano za czyn chwalebny. Poniższe fragmenty pochodzą z niesamowicie fajnej książki Erica Christiansena pt.: „Krucjaty północne” i pokazują jak w średniowieczu niektórzy chrześcijanie traktowali pogan:

Str. 114: Eric Christiansen pisze: „(…) cel uświęca środki; bój w obronie Ziemi Świętej może przynieść nagrodę duchową; muzułmanie są tylko bezwolnym narzędziem w rękach szatana. Tego typu przekonania były podówczas nie tylko popularne, ale i uważane za szczytne – szczególnie wśród samych krzyżowców. Autor Pieśni o Rolandzie podsumował je, każąć arcybiskupowi Karola Wielkiego pobłogosławić armię przed bitwą z Saracenami, „a za pokutę zadać im natarcie”. „Jeśli polegniecie staniecie się świętymi męczennikami w raju zasiądziecie”.
W dalszej części książki Christiansen pisze: „Taka postawa nie miała wyraźnie określonego fundamentu teologicznego. Od czasów Grzegorza Wielkiego wielu teologów opowiadało się za łagodnym, racjonalnym i tolerancyjnym podejściem do niewiernych. Sam Bernard  - z Clairvaux – miał później dowodzić, że skoro przeznaczeniem Kościoła jest doprowadzić cały świat do Chrystusa przez nawracanie, lepiej pogan przekonywać niż się z nimi bić”.

Str. 94:Eric Christiansen cytuje fragment opisu misji Ottona z Bambergu w Szczecinie (w 1127 r.), który jest doskonałym przykładem metody pracy ówczesnych krzewicieli chrześcijaństwa: Oto ten fragment:

            Pewnego dnia Otton napotkał bawiących się na ulicy chłopców, których pozdrowiwszy w ich barbarzyńskiej mowie i pobłogosławiwszy w imię Pańskie znakiem krzyża, okiem łaskawym przypatrywał się ich rozrywkom. Oni zaś wkrótce porzucili grę i otoczyli go kręgiem, po pacholęcemu dziwując się jego cudzoziemskiej szacie i postawie. Sługa Boży zatrzymał się i przemówił do nich łagodnie, pytając, czy są wśród nich ochrzczeni. Popatrzywszy po sobie, malcy wskazali tych, którzy chrzest przyjęli. Biskup wziął ich na stronę i spytał, czy chcą trwać przy wierze, na którą się nawrócili; gdy zaś wolę taką potwierdzili, rzekł: „Jeśli chcecie być chrześcijanami i wiary swojej dotrzymać, nie powinniście pozwalać tym niewiernym poganom przyłączać się do waszej zabawy”. Podzielili się tedy zaraz, stająć z podobnymi sobie i ci, co do Kościoła należeli odtrącili tych drugich, do zabawy ich nie dopuszczając. Zaiste piękny był to widok, jak owi chłopcy radowali się swym przywiązaniem do imienia Chrystusowego, ochoczo słuchając nauczyciela nawet przy swawoli, podczas gdy inni trzymali się z dala jakoby skonfundowani i wystraszeni niewiernością swoją”. ]


Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            

Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską

$
0
0
Przywilej łowicki wydany 5 VIII 1222 r.

W imię świętej i niepodzielnej Trójcy. Ja Konrad z Bożej łaski książę mazowiecki, kujawski czynię wiadomym wszystkim wiernym, tak przyszłym jak obecnym, że czcigodnemu panu Chrystianowi, pierwszemu biskupowi pruskiemu, i jego następcom za to, że krzyżowcom: Henrykowi księciu śląskiemu, biskupom Wawrzyńcowi wrocławskiemu, Wawrzyńcowi lubuskiemu i ich baronom oraz innym krzyżowcom przeciwko Prusom, na prośbę moją i moich baronów, gród Chełmno, doszczętnie przez Prusów zburzony i przez wiele lat opustoszały, dobrowolnie odbudować pozwolił, część rzeczonego obszaru chełmińskiego, niegdyś grody: Grudziądz, Wabcz, Pokrzywno, Wieldządz, Kolno, Ruda, Gzin, Głębokie, Turzno, Pień, Płutowo, Postolsko, Kowalewo, Bielsk, Chełmonie, Ostrowite, Niewierz, Bobrowo, Wądzyń, Mileszewy, Osieczek, Płowęż, Jabłonowo, ze wszystkimi ich wsiami i przynależnościami, ze wszelkim wolnym pożytkiem i ze wszelkim prawem książęcym, na odpuszczenie grzechów moich jak najswobodniej darowałem. Dałem mu także w tymże władztwie chełmińskim sto wsi, posiadłości i dziedzin z ich przynależnościami prawem rzeczonych grodów, z których te posiadłości i wsi nadaje obecnie, mianowicie: Kozielsko (obecnie Cymbark), Naroczne, Mirakowo, Czarże, Bolumin, Ostromecko, oraz wszystkie wsie, które komes Żyra około Chełmna posiadał: Zajączkowo, Mlewiec, Kruszyn, Pasieczno, Wiećwino (miejscowość zaginiona, ze względu na nazwę kojarzona z jeziorem Wieczno), Unisław, Bieńkówka, Głowino (obecnie Mgowo), Połęcze, Nieznakiewice, Niedalin, Grubno, Tuszewo, Kiełp, Dębieniec, Zielnowo, Postolko, Pędzewo, Buk (miejscowość nieistniejąca, terytorialnie włączona do Jarantowic), Podwiesk, Trzebcz, Ujść, Partęczyn, Jeleniec, Klęczkowo, Ostrowo, oraz wszystkie moje dziedziny około Łozy (Chełmży), z ich przynależnościami oraz wszystkie moje wsie koło lasu Gruta, wraz z samym lasem Gruta oraz wszystkie moje lepsze wsie i dziedziny z ich przynależnościami aż do setki dziedzin w Ziemi Chełmińskiej nadałem ze wszelką wolnością. Ponadto cokolwiek z mojej ziemi pozostaje sporne pomiędzy mną a Prusami, dla dobra pokoju odstąpiłem temuż biskupowi. Aby zaś dobra wola i zgoda rzeczonego biskupa pruskiego przystała na odbudowę chełmińskiego grodu, wielebny pan Gedko biskup płocki ze swoją kapitułą zrzekli się na rzecz biskupstwa wymienionego biskupa pruskiego Czarnowa i Papowa oraz wszystkich wsi i posiadłości, a także prawa wszelkiego tak duchownego jak i świeckiego, które tenże biskup i jego kapituła w rzeczonym władztwie chełmińskim niegdyś posiadali, mianowicie od tego miejsca, gdzie Drwęca wypływa z Prus, wzdłuż granic pruskich do Osy i stąd w dół Osą do Wisły, a stąd Wisłą w górę aż do Drwęcy, stąd zaś Drwęcą w górę aż do miejsca, gdzie Drwęca wypływa z Prus. Prócz tego jeszcze w grodzie chełmińskim dwór własny i konwent, jak będzie chciał, ów biskup pruski mieć będzie. Cokolwiek zaś do władztwa obszaru chełmińskiego należy, wyjąwszy wymienione dobra, które wymieniony biskup pruski tam posiada, względnie w przyszłości jakimkolwiek prawnym sposobem, przez kupno lub darowiznę wiernych, posiadać będzie, ktokolwiek dzierżyć będzie ziemię chełmińską, wszelkie dochody tej ziemi podzieli po połowie z biskupem pruskim. Ponadto da ze swojej części biskupowi pruskiemu dziesięcinę od ludzi świeckich, wyjąwszy księcia śląskiego Henryka, który uczyni z biskupem, co im obydwu wydawać się będzie pożyteczne. Aby przeto moja i wymienionego biskupa płockiego i jego kapituły darowizna w przyszłości nie mogła zostać unieważniona, czego oby nie było, uznałem za godne wzmocnić to świadectwo niniejszego pisma tak moją pieczęcią, jak również biskupa płockiego i jego kapituły,….. (dalej następuje lista kolejnych świadków dokumentu).


Działo to się w Łowiczu, roku od Narodzenia Pańskiego 1222, 5 sierpnia.


Źródło: na podstawie Ziemia Chełmińska w przeszłości wybór tekstów źródłowych, redakcja Marian Biskup, Toruń 1961 r., str. 5-8.
Wyjaśnienia w nawiasach A. Czarnecki.

Wojciech Kętrzyński o Ziemi Lubawskiej

$
0
0
Artykuł przeznaczony dla wszystkich. Bardzo zachęcam aby czytelnicy mojej powieści zapoznali się z nim dokładnie oraz z poprzednim artykułem z 5 sierpnia 2015 r.

(Przypisy w kwadratowych nawiasach są moje)


               Wojciech Kętrzyński był historykiem, który zmarł prawie sto lat temu, dokładnie 15 stycznia 1918 roku. Urodził się z niemieckim nazwiskiem Albert von Winkler i pewnie by zmarł myśląc, że jest Niemcem, gdyby nie list, który otrzymał od siostry w roku 1856. Z tegoż listu dowiedział się, że ma polskie pochodzenie, jest Polakiem, którego rodzinę zniemczono. Był to okres zaborów, Polski na mapach Świata i Europy nie było, kraj taki nie istniał. Albert von Winkler z listu od siostry dowiedział się jeszcze, że jego dawne rodowe nazwisko brzmi Kętrzyński. List ten zmienił jego życie. Od tego dnia Wojciech Kętrzyński zainteresował się polską historią i rozpoczął naukę języka polskiego, który opanował perfekcyjnie. Warto zaznaczyć, że w 1859 r. zdał egzamin maturalny, a 13 października tego roku rozpoczął studia historyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Albertyna w Królewcu. Urzędową zmianę imienia i nazwiska na Wojciech Kętrzyński przeprowadził w roku 1861. Dał on przykład swemu rodzeństwu, które poszło w jego ślady. W 1873 roku Kętrzyński otrzymał stanowisko sekretarza naukowego w bibliotece Zakładu Narodowego im. Ossolińskich  we Lwowie. W 1875 r. w sierpniu wziął ślub ze swoją narzeczoną Wincentyną z Klińskich. Rok później urodził się im syn. W 1876 roku został nie tylko ojcem ale również dożywotnim dyrektorem Ossolineum. Oto przykład jego pięknej, patriotycznej postawy:

"Wiarę, mowę ukraść mi mogliście,
Ale serca z piersi nie wyrwiecie.
Serce me zostanie zawsze polskie!"
Wojciech Kętrzyński "W ojczystym kraju" 


Jednym z najwspanialszych dzieł Wojciecha Kętrzyńskiejgo jest napisana w języku polskim i wydana we Lwowie w 1882 roku książka pt.: „O ludności polskiej w Prusiech niegdyś krzyżackich”. Książka ta jest wspaniała, bogata w informacje oparte na źródłach, które istniały sto lat temu i które pochłonęły zawieruchy wojen światowych. Fragmenty wielu cennych tekstów, tysięcy dokumentów przetrwały dzięki Kętrzyńskiemu. I jeszcze jedno autor raczej ostrożnie powołuje się na Kronikę Piotra z Dusburga wiedząc, że był to członek Zakonu krzyżackiego. Osobiście uważam, że nie można wierzyć we wszystko co napisał Piotr z Dusburga ponieważ był to kronikarz stronniczy, który umniejszał jak tylko mógł rolę biskupa Chrystiana, krytykował i odbierał ludzkie cechy pogańskim Prusom jak tylko potrafił i wychwalał Zakon krzyżacki pod Niebiosa. W swojej kronice starał się uzasadnić to, że Konrad mazowiecki słusznie uczynił wzywając w 1226 roku jego zakon. Czytając Kronikę Piotra z Dusburga i wierząc w nią bezkrytycznie uzyskujemy obraz w moim mniemaniu mocno mijający się z rzeczywistością i praktycznie bagatelizujący całą działalność misyjną podejmowaną w Prusach przed przybyciem Zakonu krzyżackiego.


Poniżej dodaję wam wybrane przeze mnie fragmenty z książki Wojciecha Kętrzyńskiego dotyczące Ziemi Lubawskiej:


STR. 46 i 47:

„Prusacy [chodzi o pogańskich Prusów] byli, czego nawet przyjaciele im nie zaprzeczają, narodem charakteru łagodnego i wielce gościnnym. Nie lubowali się w strojach; łoże ich było twarde; delikatnych i wyszukanych potraw nie jadali; w użyciu napojów nie byli wstrzemięźliwi; panowie i bogacze pijali kumys, lud uboższy i niewolnicy miód; piwa nie znali. Mając gościa w domu, prędzej nie przestawali go częstować, aż gość razem z gospodarzem i całym domem był bez przytomności. Żony kupowano; stanowisko ich domu było poślednie; wobec męża żona była sługą a zazwyczaj zabijania dziewcząt, skoro ich więcej nad potrzebę urodziło, nie mógł się przyczynić do wskrzeszenia serdecznego stosunku pomiędzy żoną a mężem. Wobec doznanej urazy nie znali Prusacy przebaczenia; krew tylko krwią okupywać było można. Skłonni byli także do samobójstwa, mianowicie gdy nieprzewidziane nieszczęście serce ich napełniło trwogą. (…) trudnili się rolnictwem, pszczelnictwem, rybołówstwem i polowaniem dzikich zwierząt, na których w obszernych lasach tamtejszych nie zbywało (…)
Religia ich polegała na czci sił przyrodzonych, uosobionych w postaciach licznych bogów i bożków (…) Prócz bogów swych otaczali pewną czcią t.z. [tzw. – przypis a.b.] święte gaje, święte pola i źródła, których było niemało w Prusiech. Ciała umarłych palono wyprawiwszy im naprzód stypę; a ze wierzyli, że na tamtym świecie każdy żyć będzie jak na ziemi, palono z nimi wszystko, co na ziemi miało dla nich wartość, jak broń, konie, niewolników i niewolnice, psy i sokoły, oraz inne sprzęty. Po zwycięstwie czynili ofiarę bogom z jeńców, a przed każdym ważniejszem przedsięwzięciem radzili się wyroczni”.


STR 48:

„Krzyżacy na zajętych przez siebie ziemiach nie znaleźli wsi, lecz tylko osady pojedyncze bezimienne, nazwy bowiem były przywiązane do ziemi, a nie do osad pojedynczych. W najdawniejszych dokumentach mowa tylko o „Terre, territoria, campi, loci itp.”. Zwróćcie uwagę, że w mojej powieści również podkreślam, że na Ziemi Sasinów i w całych Prusach nie znano wsi tylko luksy z grodami i porozrzucanymi gospodarstwami (tzw. kaym).


STR 49:

            Wojciech Kętrzyński podaje ciekawe informacje na temat kupców i targów na terenie pogańskich Prus. „Potrzeba bowiem wymiany produktów krajowych na towary zagraniczne a mianowicie na broń, żelazo, sól, otworzyła już wcześnie miejsca, w których nie tylko krajowcy się schodzili, aby nawzajem wymieniać swe towary, lecz gdzie kupcy pograniczni i nawet zamorscy z towarami swoimi stawali. Aby to umożebnić w kraju takim jak Prusy, miejsca takie i targi same musiały mieć charakter święty, zapewniający wolność i bezpieczeństwo tak osób jako też towarów, bo inaczej by na targ taki nikt nie jechał. Nie powinniśmy jednak sobie wyobrażać jakoby miejsca , na których targi się odbywały, były podobne w czemkolwiek do miast naszych. Bynajmniej. Nie istniały w Prusiech miasta”. Zauważcie, że w mojej powieści w rozdziale pierwszym wspominam o tych targach, pruskich przewodnikach a potem o tym, że Prusowie nie znają miast. [Chociaż były nadmorskie osady np. w Sambii ale te kwestie poruszam w dalszych rozdziałach powieści wiec na razie je zostawmy]. W mojej powieści piszę, że pierwszym miastem, które była budowane przez chrześcijan na terenie Prus była Lubawa co pasuje ale udowodnić się tego nie da.


STR: 50:LITWINI NAPADLI NA ZIEMIĘ LUBAWSKĄ

            „Podczas walki nawet z zakonem, gdzie cały naród pruski zewsząd zagrożony niejako ciągle był na stopie wojennej, wyprawy pruskie do Polski nie liczyły nigdy zbyt wielu uczestników a śmieszną wcale nam się nie wydaje wiadomość Dusburga o splądrowaniu i spustoszeniu Polski przez 20 Prusaków [chodzi o pogańskich Prusów – przypis a.b.]. Tak jeszcze roku 1303 pięćdziesięciu Litwinów wpadło do ziemi lubawskiej, zrabowało kilka wsi i wymordowało lub w niewolę zabrało niemało chrześcijan”.


STR 57:Tylice, Kazanice – polskie przedkrzyżackie nazwy.

            „Zachodzi jednak wielka różnica pomiędzy prawem, które książęta polscy mieli do ziemi lubawskiej a tem co mieli do ziemi saskiej [Ziemi Sasinów] i gołędzkiej. Ziemie te ostatnie były niegdyś zdobyte, ale nigdy nie zajęte, bo Mazowsze pograniczne, wówczas stosunkowo słabo zaludnione, miało dla swych mieszkańców podostatkiem ziemi nieuprawionej; nie było wiec jeszcze potrzeby ani nawet możności zajęcia ziem zdobytych i osadzenia na nich kolonistów polskich. Ziemia zaś lubawska była nie tylko zdobyta ale i rzeczywiście zajęta; miała już swoję ludność polską i wsie polskie, choć może nieliczne (…) tam [na Ziemi Lubawskiej] już przed przybyciem Krzyzaków było nieco ludności polskiej, dowodzi polska nazwa Lubowa czyli dziś Lubawa (…) spotykamy na ziemi lubawskiej wsie z nazwami polskiemi i niemieckimi, a że polskie nazwiska po większej części są stare na to wskazują miejscowości jak Tylice, Kazanice i t.p., które zwykle oznaczają wsie osadzone poddanymi książęcymi; należą wiec niewątpliwie do czasów przedkrzyżackich. Tego rodzaju jest także miejscowość targowisko pod samą Lubawą, które nazwisko oznacza miejsce, gdzie niegdyś targi z Prusakami się odbywały. Gdy Krzyżacy przybyli, znaleźli już polską nazwę, którą swoim zwyczajem przekręcili na Targewisch, Therwisch. Że zaś gospodarstwo polskie było już rozpowszechnione po całej ziemi [lubawskiej] wynika stąd, że przy zakładaniu wsi nie wyznaczono tutaj pól In campo i t.p. jak to bywało w pruskich okolicach”. Jak zauważyliście w mojej powieści pierwsze wsie na Ziemi Sasinów (Ziemi Lubawskiej) pojawiły się dopiero wraz z osadnikami, którzy przybyli z Mazowsza, Wielkopolski i Niemiec zachęceni misją chrystianizacyjnę biskupa Chrystiana. Akcja mojej powieści cały czas rozgrywa się w roku 1222, a więc na długo przed przybyciem na te tereny Zakonu krzyżackiego.


STR 72 - 75:Biskup Prus

Wskutek gorliwej pracy i usilnej obrony wolności nawróconych wobec książąt polskich i pomorskich, liczba wiernych w Prusiech tak się powiększyła, że stolica apostolska widziała się zniewoloną ustanowić dla nich osobnego biskupa. (…) wybór mógł paść tylko na zakonnika Krystyna [Chrystiana – mój przypis], od wielu lat już w Prusiech pracującego, który jak Perlbach wskazał, prawdopodobnie był członkiem jednego z zakonów cysterskich (…) Wyświęcony został na biskupa (…) nawróceni pospieszyli wyposażyć swego biskupa dobrami, potrzebnemi do utrzymania godności. I tak Filip Warpoda i jego ziomkowie podarowali mu swoje posiadłości w Łężanii niedaleko drużyńskiego jeziora a Paweł Surwabuno i jego ziomkowie swe włości, które mieli pod Lubawą. Krystyan [Chrystian] był na najwyższym szczeblu swego powodzenia. Ustanowienie jednak biskupstwa i wyposażenie Krystyna [ Chrystiana] dobrami pruskiemi wywołało wielkie rozdrażnienie pomiędzy Prusakami[Prusami] poganami, którzy w tem wszystkiem upatrywali zawiązki obcego panowania nad sobą. Podnieśli więc broń przeciw nawróconym i ich pasterzowi, a zachęciło ich do tego jeszcze to, że książę Konrad mazowiecki wówczas haniebnie pozbawił życia wojewodę Krystyna [zabito go w 1217 r.], który był postrachem pogan. Bulle papieskie lat następnych ciągle zwołują chrześcijan na wyprawy krzyżowe przeciw Prusakom [Prusom] celem obrony nowonawróconych. Tak opiewają bulle z lat 1217, 1218, 1220 i 1221. Wołanie o pomoc nie było bez skutku, hufce krzyżowe przybyły do ziemi chełmińskiej i robiły stąd swe wypady przeciw Prusakom [Prusom pogańskim]. Ochroniły więc dostatecznie nowonawróconych i odparły zamachy pogan, że Krystyan znów swobodniej mógł działać. [Krzyżowcy zapewne atakowali pogańskich Prusów w Pomecanii i tej części Ziemi Sasinów, która opierała się działalności biskupa Chrystiana]. Zamyślał nawet zakładać szkółki misyjne, oraz wykupywać dziewczęta pruskie przeznaczone tamtejszym zwyczajem na śmierć, aby je chować po chrześcijańsku; postawił także kilka kościołów”.


            „Ta okoliczność, że wyprawy krzyżowe szły z ziemi chełmińskiej, musiała na nią ściągnąć gniew Prusaków i zemstę a zemsta nie dała długo na siebie czekać . Roku bowiem 1220 nawał pruski [z Pomezanii?] uderzył na nią, przyszedł widać niespodziewanie, bo wielu Polaków znalazło śmierc lub dostało się do niewoli. (…) Klęska była wielka a spotkała nie tylko Polaków, lecz także Krystyna[biskupa Chrystiana] i dobra jego w Prusiech położone [m.in. na Ziemi Sasinów]. Wzgląd na położenie biskupa, oraz okoliczność, że Krystyan [biskup Chrystian], głoszący z upoważnienia papieskiego wojnę świętą przeciw poganom, zdawał się być najodpowiedniejszą osobą nie tylko do obrony wiernych [neofitów] lecz także ziemi chełmińskiej, spowodowały księcia Konrada [Mazowieckiego] i szlachtę miejscową [baronów, rycerstwo i biskupa płockiego; chodzi o traktat łowicki z 5 sierpnia 1222 roku] do wielkich donacji dla niego, oraz do wyposażenia go władzą biskupią w obrębie ziemi chełmińskiej, która należąc do owej chwili do dyecezyi płockiej, tym sposobem została przyłączona do biskupstwa pruskiego. Równocześnie łączyli się książęta, biskupi i panowie polscy do walki z Prusakami [Prusami pogańskimi], bo w latach 1222 i 1223 widzimy ich dążących do ziemi chełmińskiej. Z lat następnych mało posiadamy wiadomości, a z nich tylko tyle poznać można, że misya nie zaniechałą swoich prac w Prusiech. I pokój był zachowany pomiędzy Polską i Prusami; stosunki musiały być nawet dobre, skoro Prusacy w porozumieniu z książętami polskimi i za ich namową rzucają się (1226-1227) na neofitów mieszkających w posiadłościach pruskich książąt mazowieckich”.



Spis Treści. Moja powieść i przerywniki z nią związane:

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 1 PRASTARA KNIEJA)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 2 SPOTKANIE)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)

Ziemia Lubawska. Kilka faktów przydatnych dla czytelników powieści.

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 5 RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU)

Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską


Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 6 BISKUP CHRYSTIAN I OBJAWIENIE MATKI BOSKIEJ W LIPACH ZA LUBAWĄ)

$
0
0










ROZDZIAŁ 6
BISKUP CHRYSTIAN I OBJAWIENIE MATKI BOSKIEJ W LIPACH ZA LUBAWĄ


            Wrzesień 1222 rok:

- Więc jak będzie? Twoje cierpienie zakończy się kiedy odpowiesz na moje pytania. Nie stawiaj oporu, nie warto się tak męczyć.
- Rysy twarzy jednoznacznie wskazywały na pruskie pochodzenie. Próbował się szarpać, wściekle zaciskał zęby oraz pięści, żyły na jego rekach się naprężały, agresja ta jednak nic mu nie dawała ponieważ nogi i ręce miał przykute do ściany solidnymi kajdanami z łańcuchem.
- Nie zerwiesz tych kajdan więc po co te nerwy? Jak poganinie podoba ci się loch zbudowany przez księcia Konrada Pana Mazowsza? Solidny prawda? Więc zacznijmy od początku grupa ubranych w kaptury tak jak ty zaatakowała nasze miasto, jednego znaleźliśmy martwego przy ciałach miejskich strażników, ciebie złapaliśmy, a pozostali rozpłynęli się w powietrzu. Gdzie oni są? Kto was tu przysłał? Co było waszym celem?
- Prus przykuty do ściany zaczął się śmiać. Chrześcijaninie nawet nie wiesz co was czeka, rozgniewaliście bogów, odważyliście się wkroczyć do Świętych Gajów. Zginiecie razem ze swoim dziwnym Chrystem na krzyżu!
- Tak, tak już słyszałem o tych twoich bogach. Po wypowiedzeniu tych sów uderzył go w lewy policzek rękojeścią sztyletu. Cios był mocny, czego najlepszym dowodem było to, że Prus wypluł dwa zęby.
Przesłuchujący jednak był dalej spokojny i kontynuował tortury.
            - Może kiedy połamię ci palce będziesz bardziej chętny do rozmowy? A może otwarte złamanie będzie dla ciebie lepszą zachętą? Spokój i  opanowanie Racibora, członka Ludzi Mroku, elitarnych szpiegów oddanych bezwarunkowo księciu Konradowi mazowieckiemu i jego małżonce Agafii Światosławównie, był cechą charakterystyczną dla wszystkich szpiegów. Trening opanowania, mordowania z zaskoczenia, wiedza o truciznach, wykrywanie wrogich szpiegów przysyłanych ze wszystkich piastowskich i zagranicznych dworów oraz infiltracja innych dworów oraz terenów pogańskich (puszcza sprawiała tu dość duży problem) należały do ich podstawowych obowiązków. Każdy członek Ludzi Mroku posiadał wiedzę na temat tortur i medycyny porównywalną, a niekiedy większą od umiejętności katów i cyrulików. O ich istnieniu wiedzieli tylko książę i księżna. Członków wybierano starannie, spośród dzieci porzuconych w lasach przez rodziców nie będących w stanie utrzymać kolejnego brzdąca. Niektórzy porzucali dzieci nocą przed jedną z bram wjazdowych do Płocka. Inni oddawali swe pociechy do cyrulika, który był poinstruowany aby o każdym takim przypadku informować księcia lub księżną. Innym znakomitym sposobem było pójście w ślady biskupa Chrystiana i wykupywanie dziewczynek od pogańskich Prusów. Dziewczynki urodzone z pruskimi rysami twarzy po odpowiednim treningu stawały się niezwykle skutecznymi zabójczyniami.
            Racibor przyglądał się obitej i krwawiącej twarzy schwytanego jeńca. Jego maska w miejscu oczu miała dziurki dzięki, którym widział wszystko doskonale. To była kolejna cecha Ludzi Mroku. Maska zwierzęca oraz czarny jak noc płaszcz były ich atrybutem rozpoznawczym. Jednak kto miał ich rozpoznawać skoro zawsze poruszali się niezauważeni? Ludzie mroku nigdy nie chodzili znanymi ścieżkami i szlakami, unikali przepełnionych ludźmi ulic. Jednak zawsze byli w stanie niezauważeni przybyć na miejsce. Każde miasto ma wiele bocznych, niewykorzystywanych uliczek. Lasy i puszcze można przejść w miejscach o których nikt nie ma pojęcia.
            - Maska Racibora miała wygląd sokoła. Prusie wiesz, że sokoły mają niezwykle ostre pazury, którymi duszą swoje ofiary?
Mówiąc nacinał sztyletem jego ciało, najpierw prawy policzek po którym ciekły duże strugi krwi, potem skute nad głową ręce od łokcia prawie do szyi, powoli z góry na dół, nie wzruszał go przeraźliwy krzyk osoby torturowanej. Tu i tak nikt go nie słyszał. No może z wyjątkiem jeńców w sąsiednich celach ale oni są nieistotni bo i tak niedługo zginą ścięci przez kata. Lochy okrutnika, którym niewątpliwie był książę Mazowsza budziły strach. Cele bez okien, w których zimą panował mróz, a latem upał – przez cały rok było w nich duszno.
            Mimo przeraźliwego bólu Prus dalej nie chciał mówić. Racibor znał jednak wiele rodzajów tortur. Zdecydował, że wyrywanie paznokci od nóg może być w tym momencie najwłaściwsze. Później kiedy ta dość delikatna metoda nie poskutkowała zaczął łamać mu palce przy lewej i prawej nodze. Cierpienia poganina trwały jeszcze kilka godzin. Aż w końcu…


            Dwudziestosiedmioletnia Agafia Światosławówna, córka księcia wołyńskiego Światosława III z ruskiego rodu Rurykowiczów, od 1210 roku żona Konrada mazowieckiego, stała nago w swej komnacie i czekała aż służki zakończą obmywanie jej ciała. Służba na dworze księżnej dla każdej dziewczyny była ogromnym zaszczytem i szansą na lepsze życie. Tu mogły nauczyć się manier i przebywać blisko ludzi będących u władzy. Kiedy księżna Mazowsza była już czysta rozpoczęto rytuał ubierania. Agafia nie mogła się zdecydować, którą suknię wybrać. Jednak zdecydowała się na jasnoczerwony surkot uszyty z drogiego materiału, który mąż niedawno dał jej w prezencie. Był to ciężki materiał lecz na jej smukłej sylwetce strój z niego uszyty ładnie leżał. Z tego samego materiału uszyto również suknie spodnie. Do tego wybrała ciemnoczerwone trzewiki, które właśnie wkładała jej najpierw na lewą, a potem na prawą nogę jedna ze służek. Na końcu jedna z dwórek założyła księżnej nałęczkę, a później diadem, który na głowie nosiła każda księżniczka. Cały dwór liczył dwadzieścia dziewcząt. Poza tym każde z jej i Konrada dzieci miało swoją osobistą opiekunkę lub opiekuna. Jedenastoletni Kazimierz [w przyszłości będzie zwany Kazimierzem kujawskim] uczył się fechtunku pod czujnym okiem starego rycerza Żyrosława. Najstarszy syn Bolesław [w przyszłości Bolesław I mazowiecki, książę sandomierski w latach 1229-1232] miał już czternaście lat i aspiracje do przejęcia władzy. Bardzo nalegał aby ojciec zabrał go na krucjatę. Niestety bezskutecznie. Kolejnym synem książęcej pary był siedmioletni Siemowit, córka Eudoksja, Salomea, Judyta, Ludmiła, Dubrawka i synek Mieszko byli jeszcze mali. Łącznie Konrad mazowiecki i Agafia doczekali się dziesięciorga dzieci. [Imiona dzieci oraz ich ilość są autentyczne].
            Uwagę Agafii nagle zwrócił dźwięk drozda dochodzący zza okna.
-   Idźcie przodem, niedługo do was dołączę i razem pójdziemy do katedry na Mszę świętą. Ciekawe, czy kazanie ekscelencji biskupa będzie ciekawe. No już dziewczęta. Idźcie przodem, ja zaraz do was dołączę.
-    Jak rozkażesz Pani, będziemy na ciebie czekały.
Kiedy wyszły Agafia odczekała jeszcze chwilę. Następnie rzekła:
-    Wejdź. Ukryte drzwiczki do sekretnego wejścia właśnie się rozsunęły. Jak poszło przesłuchanie poganina?
- Owocnie Pani, owocnie. Okazał się być niezwykle rozmownym człowiekiem.
-  Agafia czuła, że się uśmiecha. Choć nie widziała jego twarzy z powodu maski przedstawiającej sokoła.
-   Powiedział, że przysłał ich pruski władca o imieniu Doroth. Mieszka on w grodzie na wysokim wzgórzu niedaleko Świętego Gaju zwanego Ciemnikiem.
-   Wszyscy zakapturzeni, którzy zaatakowali nasz Płock zostali przysłani przez tego jednego poganina?
-     Tak Pani.
-  Nie możemy ich nie doceniać. Ilu członków Ludzi Mroku przebywa obecnie w Płocku?
            -   Pani, zgodnie z rozkazami księcia wezwaliśmy wszystkich rozsianych po europejskich i polskich księstwach. Tak jak książę rozkazał skupiliśmy się na działaniach obronnych i ochronie przed planowanymi atakami. Jednak z księstw niemieckich jeszcze wszyscy nie zdążyli powrócić. Obecnie w Płocku przebywa dwudziestu Ludzi Mroku. Dziesięciu strzeże twego grodu i dzieci, a pozostali są rozlokowani na podgrodziu. Kolejnych dziesięciu w tym „ona” udało się za pogańską puszczę razem z księciem, a kolejnych dwudziestu czuwa blisko granicy z pogańska Sasinią i Ziemią Chełmińską. Tym razem żaden atak nas nie zaskoczy.
            -     Dlaczego mój mąż wziął „ją” na krucjatę? Planuje jakieś morderstwo?
            -   Pani, „ona” jest najskuteczniejszą z naszych zabójczyń. Bez problemu przed laty wykryła spisek wojewody Krystyna zwanego „Tarczą Mazowsza”. Przecież to był rycerz, który za młodu walczył w Ziemi Świętej, budził strach u wielu pogan w Palestynie i w Prusiech, a  „ona” bez problemu wbiła mu sztylet w serce. Później trzeba było rozpuszczać plotki, że książę Konrad sam wykrył spisek i kazał oślepić, a po kilku dniach zabić zdradzieckiego wojewodę.
            -  Nie musisz mi przypominać jak naprawdę zginął wojewoda Krystyn. Przecież pięć lat temu razem z mężem wydaliśmy „jej” rozkaz zabicia tego zdrajcy. Czy przesłuchiwany Prus mówił coś jeszcze?
            -   Bredził o swoich pogańskich bogach i ich gniewie. Mówił też, że Doroth ma kilka żon. Podobno planują zaatakować Lubawę i zabić biskupa Chrystiana. Wątpię jednak, że odważą się uderzyć na miasto, zamek, gród i obóz, w którym przebywa tylu krzyżowców.
            -     Raciborze – szpieg słysząc, że Pani nazywa go po imieniu wyraźnie się podniecił, nie każdy mógł dostąpić takiego zaszczytu – dobrze się spisałeś. Wiedz jednak, że poganie wierzą w swoich wróżbitów, którzy czasem każą im podejmować wyprawy z góry skazane na klęskę. Oni są gotowi do każdego szaleństwa jeśli wmówi się im, że tego chcą ich bogowie. Nawet jeśli wydaje się to być szalone myślę, że oni zaatakują Lubawę. Niech członkowie Ludzi Mroku, którzy strzegą podgrodzia wyruszą różnymi szlakami.
            -    Cała dziesiątka ma wyruszyć?
            -   Tak, cała dziesiątka z podgrodzia. Wynik przesłuchania musi dotrzeć do uszu mego męża księcia Mazowsza.
            Zniknął jej z oczu tak samo tajemniczo i szybko jak się pojawił. Agafia tymczasem wyszła z komnaty i udała się do czekających przed grodem dwórek. Wszystkie razem w otoczeniu ochraniających je zbrojnych udały się do płockiej katedry na Mszę świętą odprawianą przez biskupa Gedko Powało.[Tego samego biskupa, który w traktacie łowickim z 5 sierpnia 1222 r. odstąpił biskupowi pruskiemu Chrystianowi jurysdykcję kościelną w Ziemi Chełmińskiej i Ziemi Lubawskiej ] 
           
           
            Wrześniowy, upalny dzień Roku Pańskiego 1222, w którym Divan z dziewczętami powrócił do Lubawy z chatki starej kapłanki, która opatrzyła rany dziewczynki nie należał do spokojnych. Aż dziw pomyśleć ile się zmieniło po trzech dniach nieobecności. Obecny widok był inny od tego, który zastali po powrocie z oblężenia Pikowej Góry. Teraz przed miejską palisadą i fosą rozlokowano ogromny obóz, który tworzyły setki namiotów stojących jeden przy drugim. Był on wypełniony licznymi zastępami chrześcijańskich zbrojnych. Najbardziej liczną część stanowili zwykli wojowie. Pasowani znajdowali się w mniejszości. Wiadomo tych, którzy dostąpili zaszczytu pasowania na rycerza nie było wielu. W obozie było widać herby powiewające na wietrze przy książęcych namiotach. Było ich kilkanaście, nie tylko polskich ale też niemieckich. Zwykli zbrojni, pełniący na co dzień funkcje strażników w grodach, wartowników przy bramach miejskich lub ochrony wynajmowanej przez podróżujących kupców marzyli nie tylko o sławie i przygodach ale też o poprawieniu swego bytu i dostąpieniu zaszczytu pasowania na rycerza. Byli też tacy, którzy za bohaterskie czyny spodziewali się nagrody w postaci własnego kawałka ziemi, który mógł im nadać każdy z książąt lub sam biskup. Wszystkich łączyła wiara w to, że biorąc udział w wyprawie krzyżowej, zgodnie z wezwaniem papieża i Chrystiana zyskają odpuszczenie grzechów za życia i zbawienie duszy po śmierci ciała.
            Innymi pobudkami kierowało się kilkunastu braci z zakonu Templariuszy, którzy również pojawili się w Lubawie. Jak mieli się nie pojawić skoro wzywano do walki z poganami? Oni po prostu służyli Kościołowi i walczyli z wrogami Chrystusa nie pragnąć żadnej nagrody. Całe swoje życie oddali Bogu, byli jego rycerzami i wiernymi sługami. Templariusze pojawili się na ziemiach polskich dzięki Henrykowi Brodatemu i Władysławowi Odonicowi, którzy również przybyli do Prus. Gdyby nie książę śląski i wielkopolski nie powstałyby na Śląsku i w Wielkopolsce żadne komandorie tegoż zakonu. Templariuszy można było rozpoznać po białych płaszczach z czerwonym krzyżem.
Jednak o wyjątkowości tego dnia stanowiło coś jeszcze. Otóż do wciąż budowanego miasta poza książętami, Templariuszami i zwykłymi wojami przybył dostojny gość. Mojmira przez te kilka dni spędzonych z Divanem słyszała o nim kilka razy.
            - Mówili, że to biskup o imieniu Chrystian - powoli przypominała sobie wszystkie zasłyszane na jego temat informacje. To dzięki niemu Surwabuno jako pierwszy na Ziemi Sasinów - i chyba jako pierwszy ze wszystkich Prusów - przyjął chrzest kilka lat temu. Razem z nim starych bogów odrzucił jeszcze jakiś inny rijkas, chyba miał na imię Warpoda - próbowała sobie przypomnieć.
            - Dziewczyna nie wiedziała na jego temat zbyt dużo. Więc postanowiła przyglądać się biskupowi, który właśnie przybył do Lubawy.

            [Szanowny czytelniku, w tym miejscu ponownie oderwę Cię od śledzenia przygód bohaterów mojej powieści. Muszę to uczynić abyś zrozumiał przyszłe wydarzenia, oraz to co działo się do tej pory. Tak więc przygotuj się na kilka, niezwykle ważnych i potrzebnych, wręcz niezbędnych, faktów historycznych. Dzięki temu twoja wiedza dotycząca biskupa Chrystiana będzie o wiele większa od wiedzy Mojmiry. Wiedz, że wszystkiemu dał początek arcybiskup gnieźnieński Henryk Kietlicz, który w 1212 roku, a więc dziesięć lat przed atakiem pogan na Michałowo i Płock, postanowił zorganizować misję chrystianizacyjną w Prusach. Na jej czele postawił Chrystiana, mnicha z opactwa cystersów w Oliwie. Chrystian dzielnie nawracał Prusów, a ok. 1215 roku udało mu się namówić do przyjęcia chrztu dwóch znacznych pruskich rijkasów Surwabunę, który pochodził z lauksu znajdującego się w okolicy obecnej Lubawy oraz Warpodę rijkasa z Ziemi Łężańskiej (Lanzanii) położonej w krainie Warmów.
            W roku 1216 obaj rijkasi, razem z wojami ze swoich lauksów, z  Chrystianem na czele udali się do Stolicy Apostolskiej, gdzie odbywały się obrady Soboru Laterańskiego IV. To niesamowite, że ten sam papież, który przyjmował świętego Franciszka z Asyżu pobłogosławił i ochrzcił Prusów z Ziemi Lubawskiej. Spróbujmy odtworzyć tamte chwile:
            Surwabuno i Warpoda byli dumnymi wojami. Pierwszy z plemienia Sasinów, a drugi z ludu Warmów. Lauks pierwszego na południu graniczył z Mazowszem, a drugi mieszkał na terenie nad morzem położonym - blisko jego ziem Elbląg i gród Zantyr zbudowano, osada Truso też tam kiedyś stała, a krainę do dziś dnia się Warmią nazywa. Obaj zapewne stanęli przed Innocentym III z włócznią i tarczą (słynnym pruskim pawężem). Z pewnością przybyli do Stolicy Apostolskiej razem ze swoimi drużynami, a więc grupą najmężniejszych wojowników. Obaj rijkasi oddali pruskie ziemie, grody i pola pod opiekę papieża, przyjęli sakrament chrztu i zdecydowali się odstąpić od religii przodków. Dawni poganie, dzielni pruscy wojownicy byli zapewne wstrząśnięci widząc bogactwo i poziom infrastruktury w Państwie Kościelnym. Wkraczając do Rzymu musieli być pełni podziwu i zarazem przerażenia, że stawiali kiedyś zbrojny opór cywilizacji stojącej od nich na o wiele wyższym poziomie. Utwierdzili się zapewne w tym, że przyjęcie chrześcijaństwa jest dla nich jedynym i najlepszym rozwiązaniem. Razem z chrześcijaństwem szedł wyższy poziom życia, pewna gwarancja bezpieczeństwa, edukacja - wszak przez setki lat duchowni kształcili prostych i możnych, budowali szkoły parafialne i tłumaczyli poganom, że natura, gwiazdy, drzewa, kamienie itp. nie są bogami.
            Jakże wielkie musiało być zdumienie papieża Innocentego III? Ciekawe czy tak jak na filmie pt. "Święty Franciszek z Asyżu" wstał on ze swego tronu i podszedł tak jak do św. Franciszka przywitać nowo nawróconych dumnych i dzielnych wojowników, których przodków nie dał rady pokonać nawet Bolesław Krzywousty podczas licznych wypraw krzyżowych. Wydarzenie to było zapewne wyjątkowe i przejmujące, a papież potwierdził je specjalną bullą wydaną 18 lutego 1216 roku, w której po raz pierwszy w historii użyto nazwy "terra Lubouia", czyli Ziemia Lubawska. Tak oto chrzest przyjęli i od ślepej wiary w pogańskich bogów odstąpili: Warpoda z Ziemi Łężańskiej - Lanzanią przez wielu nazywanej położonej w północnej części Wysoczyzny Elbląskiej - i Surwabuno, rijkas z grodu, który dziś Lubawą nazywamy.
            Powyższa historia dotyczy wydarzenia historycznego, jednak sam opis jest stworzoną przeze mnie fikcją literacką. Faktem jest jednak, że nawrócenie obu rijkasów przez Chrystiana było wydarzeniem tak znacznym i doniosłym, że w nagrodę w 1216 roku papież Innocenty III mianował Chrystiana biskupem całych Prus. Całe Prusy, a więc Ziemia Sasinów również stały się jego diecezją. Biskup Chrystian otrzymał wiele przywilejów: dysponował wyłącznym prawem do udzielania zezwoleń na wchodzenie zbrojnych oddziałów do Prus, był odpowiedzialny za prowadzenie misji chrystianizacyjnych, nadawanie odpustów uczestnikom krucjat oraz za karanie nieposłusznych karami kościelnymi.
            W tym miejscu warto dodać, że biskup Chrystian nawracał Prusów w sposób raczej pokojowy, w przeciwieństwie do Krzyżaków, którzy pojawili się na Ziemi Sasinów i w Lubawie po 1230 roku.
            W tym miejscu chciałbym jeszcze wspomnieć, że biskup Chrystian na terenie Ziemi Sasinów i Ziemi Chełmińskiej, a zapewne i w Pomezanii założył wiele szkół misyjnych, zbudował liczne kościoły oraz wykupywał dziewczynki pruskie, które poganie czasem mieli w zwyczaju zabijać. Dlaczego to robili? Ciężko jednoznacznie stwierdzić, zbyt duża ilość dziewczynek w okresie nieurodzaju, wojen, była dla nich zapewne problematyczna. Poza tym wierzyli, że każdy zabity Prus odrodzi się jako daleki krewny, a jego życie będzie bardziej dostatnie od obecnego. Jedno jest pewne biskupowi los tych biednych dzieci nie był obojętny. Jego zachowanie jest dowodem na to, że w XIII wieku obok cierpienia dzieci nie wszyscy przechodzili obojętnie. Mylą się ci, którzy twierdzą, że w średniowieczu z powodu dużej umieralności noworodków dzieci nie były do końca traktowane jak ludzie. Skoro biskup z takim poświęceniem starał się ratować życie pogańskich dzieci to pomyślcie jak bardzo musiał się troszczyć o dobro ludzi ochrzczonych.
            Wiemy już, co nieco, o biskupie Chrystianie, poznaliśmy kilka historycznych faktów, możemy więc z czystym sumieniem powrócić do Mojmiry obserwującej wjazd biskupa do Lubawy.]


            - Mojmira patrzyła z ciekawością na Chrystiana, który po przyjeździe do Lubawy od razu przeszedł przez targ i kroczył w kierunku stojącego niedaleko drewnianego kościoła. W jego wyglądzie można było dostrzec niezwykłą powagę, tak jak na osobę duchowną przystało. W końcu był to człowiek, który stał na czele całej nowo utworzonej diecezji pruskiej. Jego obowiązkiem było nawrócenie na chrześcijaństwo wszystkich pogańskich plemion. Chrystiana otaczało wielu zbrojnych oraz możnych. Ludzie kłaniali się kiedy przechodził obok nich, tylko obcy z daleka patrzyli i zastanawiali się "kto to jest?". Niezwykłe wrażenie robili dziwnie ubrani rycerze, których ok. dwudziestu kroczyło w pobliżu biskupa. Rycerze ci byli ubrani w białe płaszcze pokrywające kolczugę. Na płaszczach nosili swój znak zakonny, którym był czerwony miecz wraz z gwiazdą tego samego koloru.
            - Dziewczyna zamyśliła się spoglądając na przechodzącego w oddali biskupa i dziwnych rycerzy. Z transu nagle wyrwały ją słowa Divana:
            - Robią wrażenie. Prawda? Ci rycerze są nazywani Pruskimi Rycerzami Chrystusa, czasem mówią na nich Bracia dobrzyńscy lub Kawalerowie Jezusa Chrystusa. Ja jednak lubię pierwszą nazwę. Biskup utworzył ich zakon w 1216 roku zaraz po naszym powrocie z Rzymu. Wiedział, że jako nowo obrany władca duchowy Prus będzie potrzebował ochrony własnych rycerzy. Książę Konrad mazowiecki oddał im w posiadanie część Ziemi Dobrzyńskiej wraz z zamkiem w Dobrzyniu nad Wisłą. Dziś jednak rycerze ci przybyli na krucjatę aby ochraniać swego biskupa. Mają nawet swojego mistrza, który ma na imię Bruno. To ten wysoki, który idzie po prawej stronie biskupa.
            - Teraz kiedy Ziemia Chełmińska jest zrujnowana i została przekazana biskupowi Chrystianowi aby odbudował tamtejsze grody nie ma konieczności aby bracia strzegli zamku w Dobrzyniu. Na Ziemi Chełmińskiej znajduje się wielu Prusów z lauksów ochrzczonych przez biskupa, strzegą tam porządku i odbudowują Chełmno oraz inne grody. Pilnują też Grudziądza. Kiedyś Ziemia Chełmińska stanowiła zagrożenie dla Mazowsza ale to dawne dzieje. Teraz należy ona do dóbr naszego biskupa, - a z czasem całością będzie zarządzał książę Surwabuno - pomyślał Divan.
            - Bardzo dużo wiesz. Kim ty jesteś? Skąd u ciebie tak szczegółowe informacje?
            - Mojmiro nie zadawaj zbyt wielu niepotrzebnych pytań.
- Zastanawiam się dlaczego nie uciekłaś?
            - Mojmira dopiero po chwili uświadomiła sobie o co mu chodzi. Po powrocie od starej kobiety Divan w ogóle nie traktował jej jak niewolnicy, a od czasu walki na targu niewolników nie krępował jej rąk. Kiedy wyłonili się z Puszczy z jednym koniem, który ciągnął wóz z nimi i dziewczynką Divan podjechał na targ niewolników odszukać zbrojnych, którzy pilnowali łupów po pokonanym wikingu. Pruscy wojownicy zdziwili się kiedy zobaczyli Divana, z wolną Mojmirą i dziewczynką leżącą na wozie. Która wyglądała o wiele lepiej. Wśród zbrojnych Divana nie było nikogo z wojowników jadących blisko nich w drodze z Pikowej Góry. Nigdzie nie widziała potężnego Prusa z toporem albo tego, który ją przyprowadził z grodu do Divana. Sam Surwabuno też gdzieś zniknął.
            -   Dlaczego nie uciekłam? - Mojmira dalej zadawała sobie to pytanie.
            - Po naszym powrocie z chatki staruszki na targu niewolników byłem tak pochłonięty przygotowaniami do podróży, że nie zauważyłem kiedy się oddaliłaś. Myślałem, że uciekłaś już jechaliśmy do mojego lauksu kiedy kazałem wszystkim się zatrzymać ponieważ słyszałem o przyjeździe biskupa. Przyszedłem na targowisko zobaczyć biskupa Chrystiana i znalazłem tu ciebie. Pytam więc dlaczego nie uciekłaś?
            - Miałam wyruszyć sama przez puszczę w stronę Płocka? Zginęłabym! Słowa te wypowiedziała głośno ze łzami w oczach.
            - Chodź ze mną, Mojmiro. Musimy już jechać. W Lubawie robi się coraz bardziej niespokojnie. Stara kapłanka miała rację coś się szykuje. Za dużo tu zbrojnych z chrześcijańskiej Polski. Do tego przybył Konrad mazowiecki oraz inni książęta. Niewątpliwie nie przyjechali tu aby podziwiać piękno Lubawy. Oni zaatakują tych, którzy nie nawrócili się na wiarę w Chrystusa i prześladują nas neofitów, czyli świeżo nawróconych na chrześcijaństwo Prusów. Zapewne pierwszy atak pójdzie na luksy przy Pikowej Górze, które się nie nawróciły gaj w Lobnic [Łąki Bratiańskie] i Ciemnik [Kurzętnik].
            - Mojmira zdziwiła się, że ponownie nazwał ją po imieniu. Nie wiązał jej rąk ani do niczego nie zmuszał. Zanim jednak zareagowała na jego słowa postanowiła zapytać: wiem już kim są rycerze w białych płaszczach, a co z pozostałymimożnymi, którzy idą obok biskupa?
            - Divan był wyraźnie zaskoczony jej pytaniem - w duszy podobało mu się, że dziewczyna zamiast trząść się ze strachu pragnie zdobywać wiedzę i zaspokajać swoją ciekawość – dlatego po chwili odpowiedział: obok ekscelencji biskupa poza Pruskimi Rycerzami Chrystusowymi idą: książę mazowiecki…
- To wiem. Księcia Konrada mazowieckiego widziałam w Płocku. Chodzi mi o pozostałych.
-  Jest tam też – kontynuował Divan - książę śląski zwany Henrykiem Brodatym oraz Władysław Odonic władca Wielkopolski, a właściwie to tylko części Wielkopolski.
- Dlaczego Władysław Odonic nie włada całą Wielkopolską?
- Bo ma wrednego stryja zwanego Władysławem Laskonogim, któremu zabrakło odwagi aby przybyć do Prus. No i ten stryj z nim wojuje o Wielkopolskę. Poza tym Henryk Brodaty, nieobecny tu książę krakowski Leszek Biały i właśnie ten stryj Władysław Laskonogi tworzą sojusz przeciwko Odonicowi, chcą go zniszczyć.
- Dlaczego?
- Polityka Mojmiro, polityka. Piastowie na swoich dworach często knują jedni przeciw drugim. Tworzą sojusze, zwalczają się wzajemnie, wysyłają skrytobójców. I tak bez końca. Problemem jest to, że nie ma nad nimi króla, który by potrafił zapanować nad tym chaosem. Nie będzie dobrze póki Polacy nie wybiorą sobie króla.
- A pozostałe osoby?
- Ci kawałek dalej po lewej to ławnicy i rajcy miejscy oraz pisarz miejski. Oni wszyscy tworzą władzę miejską i sądowniczą. Ten wysoki w bogato zdobionym płaszczu jest sędzią, a ten mały obok niego jest przewodniczącym ławy miejskiej.
            - W miastach z Europie zachodniej już widziałam rajców i ławników - odparła. A kto stoi na czele rajców? Macie zasadźcę albo wójta?
            - Biskup Chrystian nadzorowanie budowy miasta oraz władzę wójta powierzył Surwabuno. On jako osoba szanowana wśród Prusów potrafi zapewnić bezpieczeństwo przybywającym osadnikom, dawny rijkas jest w stanie powstrzymać wyznawców starej i nowej wiary przed walkami. Jedni szanują go za to, że przyjął chrześcijaństwo i był u samego papieża, a inni słuchają go ponieważ pochodzi z tych ziem i był na nich szanowany zanim pojawili się tu misjonarze z biskupem Chrystianem na czele.
            - Mojmiro wystarczy tych pytań. Musimy iść.
            - Po chwili zastanowienia poszła za nim. Zbliżając się do bramy zauważyła, że stojące z boku dyby oraz gąsior są puste, co oznacza, że nie przyłapano nikogo na żadnym drobnym przestępstwie takim jak sprzedaż fałszywych relikwii, prowadzenie nieuczciwego handlu, mówienie nieprawdy. Dostrzegła za to dwóch mężczyzn prowadzonych w gąsiorze unieruchamiającym tylko ręce i szyję [tzw. gąsior mobilny”]. Pewnie byli niewolnikami.  Na brukowanych ulicach było dość dużo żebraków i ludzi chorych. Pod tym względem Lubawa nie różniła się niczym od Płocka i innych miast. Żebracy tworzyli tu swoją społeczność, najlepsi żebrali przy bramie wjazdowej i przy wejściu do kościoła, a ci którzy byli dalej w żebraczej hierarchii prosili o jałmużnę w bocznych uliczkach. Na uboczu siedział chłopiec, który musiał mieć problemy z chodzeniem ponieważ przy jego boku leżał kij służący do podpierania się przez osoby chrome.
            - Divanie dlaczego tu jest tylu żebraków i ludzi chorych? I skąd się wzięli w Lubawie ci wszyscy kupcy? Przeszli sami przez Puszczę?
            - Prus po chwili zastanowienia odpowiedział: wielka puszcza, która ochraniała nas przez setki lat już nie jest taka wielka jak kiedyś. Od strony Płocka może faktycznie wyglądać groźnie ale na północy u Pomezan puszcza jest coraz rzadsza. Chrystian jeszcze jako misjonarz, zanim dotarł do Lubawy najpierw przepłynął Wisłę i przeszedł z Gdańska przez ziemie Pomezan i Pogezan wielu z nich nawracając na nową wiarę. Dotarł nawet do krainy Warmów ale tam udało mu się nawrócić tylko Ziemię Łężańską [Lanzanię] rijkasa Warpody położoną nad morzem przy samej granicy z Pogezanią.  Później biskup ruszył na południe i dotarł do nas ale nasz rijkas Surwabuno był tak potężny, że podporządkowali mu się inni rijkasi ze swoimi lauksami tacy jak ja i ci których widziałaś walczących po naszej stronie przy Pikowej Górze. Biskup Chrystian widząc jakimi siłami dysponuje Surwabuno rzekł: "Ty Surwabuno, rijkasie z Lubawy wyruszysz razem ze mną do Rzymu aby papież Innocenty III ochrzcił cię osobiście". Surwabuno na tę daleką wyprawę wybrał mnie i kilku najbardziej zaufanych ludzi. Razem z nami do Rzymu udał się jeszcze Warpoda potężny rijkas z Ziemi Łężańskiej, zwanej też Lanzanią.
            - A gdzie leży ta Lanzania? Mojmirę jak zwykle nie ukrywała swojej ciekawości.
            - Lanzania i ziemie Warpody znajdują się daleko na północy nad morzem na terenie plemienia Warmów.
Ojciec Święty widząc potężnych rijkasów uradował się bardzo, ochrzcił ich, a Chrystiana mianował biskupem całych Prus. Dzięki temu zyskał on ogromną władzę, kazał zbudować u Pomezan i Pogezan nowe umocnione grody, które obsadził chrześcijańskimi zbrojnymi i neofitami. Prawda jest jednak taka, że chrztu nie przyjęli wszyscy. Wśród nas Sasinów jest jeszcze wielu trwających przy religii przodków - Divan w tej chwili pomyślał o Górze Pikowej [obecnie Nowym Dworze Bratiańskim], gaju w Lobnic [dzisiejszych Łąkach Bratiańskach], Ciemniku i innych... - podobnie u Pomezan graniczących z nami od północy. Tak samo u Pogezan. U Warmów nawrócili się tylko nieliczni nie licząc Warpody. Nawet w należącej do Biskupa Chrystiana Ziemi Chełmińskiej nie wszyscy są chrześcijanami. Pozostali Prusowie tacy jak: Natangowie, bogaci w bursztyn Sambowie oraz pozostałe plemiona włącznie z mieszkańcami Puszczy Galindzkiej, Jaćwieży, Nadrowii oni wszyscy dalej trwają przy wierze w starych bogów.
- Tak właściwie to dlaczego mamy wracać do twojego luksu skoro jest planowany kolejny atak na niewiernych Prusów?
- Mojmiro zadajesz za dużo pytań. Surwabuno powiedział mi, żebym się udał na swe włości więc tak uczynię. Mówił, że już wystarczająco się mu przysłużyłem. Poza tym zapewnił, że pośle po mnie jeśli będę potrzebny.


            Kiedy Divan z Mojmirą szykowali się do podróży biskup Chrystian pokazywał budowane miasto przybyłym książętom. Władysław Odonic i Konrad mazowiecki wydawali się być zachwyceni. Co innego Henryk Brodaty, który sprawiał wrażenie nieusatysfakcjonowanego zastanym widokiem.
            - Biskupie, czy to rozsądne budować miasto na ziemi pogan? Pytał śląski piast.
            - A co w tym złego? Przecież mieszkańcy tego luksu dali się ochrzcić. Odpowiedział biskup.
            - Neofici często szybko powracają do pogaństwa biskupie. Jak byłbym ostrożniejszy, najpierw wyciąłbym u nich wszystkie gaje, zniszczył wszelkie przejawy fałszywej religii, potem stworzył sieć parafii i siłą nawracał na chrześcijaństwo. Tych, którzy dalej trwaliby w grzechu kazałbym zabić albo wypędzić do pogan na wschodzie. Ty biskupie działasz nierozsądnie w Lubawie budujesz im kościół, a niedaleko miasta tolerujesz istnienie lipowego Świętego Gaju, w którym modlą się poganie.
            - Więc twoim zdaniem ekscelencja powinien wydać rozkaz zbrojnym aby zniszczyli gaj i zakazać wyznawania pogańskiej religii? Zapytał Konrad mazowiecki włączając się tym samym do rozmowy.
            - Ja sam mogę rozkazać aby moi zbrojni zrobili tu porządek – powiedział Henryk Brodaty.
            - Ty książę śląski, wy wszyscy nie macie tu żadnych praw. Ja jestem biskupem Prus i to mi Ojciec Święty dał prawo do decydowania o wszystkim co dzieje się w granicach mojej diecezji. Nigdy nie poprę bezsensownego zabijania. Musimy dawać poganom przykład swoim życiem. W Grudziądzu przebywa dwadzieścia pruskich dziewczynek, które wykupiłem od pogan. Zostały ochrzczone i w tamtejszej szkole pod czujnym okiem duchownych uczą się o naszej religii. Oni chcieli je zabić ponieważ wierzą, że w okresie wojen dziewczynki stanowią obciążenie.
            - Zabijają swoje własne dzieci? Dopytywał Władysław Odonic.
            - Ich pogańska religia jest pokrętna – tłumaczył biskup. U nich nie ma czegoś takiego jak Niebo, Zbawienie. Oni wierzą, że dusza po śmierci wędruje, ostatecznie odradza się w ciele innego Prusa, lecz zanim to nastąpi dusze męskie mieszkają w drzewach dębowych, a dusze kobiet zamieszkują w drzewach lipowych. Ścinając drzewa w Świętych Gajach szkodzimy duszom zmarłych Prusów. Oni w to wierzą.
            - Zaiste biskupie dziwna ta ich religia.
            - Ale dlaczego ekscelencja tak się poświęca aby ratować pogańskie dzieci?
            - Drogi książę dzieci, to dzieci. Nie są winne temu, że ich rodzice trwają uparcie przy fałszywych bogach. Naszą powinnością jako chrześcijan jest unikanie rozlewu krwi. Nawracanie mieczem nie jest miłe Chrystusowi.
            - Słyszałem, że zbrojni biskupa spalili gród i zabili Prusów, którzy nie chcieli się nawrócić. Czy to ekscelencja nazywa pokojowym nawracaniem?
            - Biskup był wyraźnie zaskoczony jednak po chwili odpowiedział: ten gród nazywano Pikową Górą. Wysłałem tam Surwabuno, neofitę i tutejszego władcę, którego ochrzcił papież Innocenty III. Później ja pasowałem go na rycerza. Mianowałem go tutejszym władcą, a nawet dążę do tego by postrzegano go jako księcia tegoż luksu, ponieważ był on ważnym przywódcą jeszcze w czasach pogańskich. Dzięki temu mam tu człowieka, który jest szanowany przez obie strony, neofitów oraz tych, którzy dalej trwają w pogaństwie. Surwabuno podjął złą decyzję. Mógł wziąć więcej osób w niewolę, spętać ich jak króliki we wnykach. Z czasem może by ochłonęli i się nawrócili.
            - A co potem by się stało z takimi niewolnikami? Dopytywał Konrad mazowiecki. Przecież to już nie są te czasy, w których niewolnicy pracują na ziemi swojego pana. Teraz opłaca się sprowadzać osadników, kmieci, którzy razem ze swoimi rodzinami pracują w nowo lokowanych wsiach i miasteczkach. Niewolnictwo jest przeżytkiem, które jest silne tylko u pogan muzułmanów i Prusów.
            - Zgadzam się nie popieram niewolnictwa i brzydzę się targiem niewolników, który znajduje się za Lubawą. Sprzedawanie ludzi jak zwierzęta na targu jest czymś ohydnym – mówił biskup. Ale z doświadczenia wiem, że pogan trzeba nawracać metodą małych kroków. Nie można kazać im od razu odrzucić wszystko w co wierzą od pokoleń. Święty Wojciech tego nie rozumiał i stał się przez to męczennikiem. Ja nie mam zamiaru popełniać jego błędów. Stopniowo sprawię, że sami dostrzegą swoje grzechy. Wyobraźcie sobie, że od razu każę im wszystko porzucić, wyciąć Święte Gaje, zlikwidować targi niewolników, mieć tylko jedną żonę. Wielu z nich ma po kilka żon, zgodnie z dawnymi pogańskimi zwyczajami. Przecież nie rozkażę im żeby sobie wybrali jedną żonę, a pozostałe przywiązali do drzewa i zostawili w puszczy. Owszem Surwabuno, podobnie jak przed wiekami Mieszko [chodzi o rok 966 r. i chrzest Polski], jako przywódca oddalił swoje pogańskie żony z wyjątkiem jednej, z którą ochrzciłem i udzieliłem im chrześcijańskiego ślubu.
            - Mieszko oddalił wszystkie pogańskie żony, a potem ożenił się z chrześcijanką, którą była czeska księżniczka Dobrawa – poprawił biskupa książę Władysław Odonic.
            - Wiem o tym książę ale mimo wszystko dostrzegam podobieństwa. W przypadku Surwabuno jest nawet lepiej ponieważ wybrał sobie najbardziej lubianą i szanowaną ze swoich pogańskich żon. Ich ślub nastąpił zaraz po powrocie z Rzymu i stanowił ważny krok w nawracaniu tutejszych pogan.
            - Oj biskupie wiara, a przede wszystkim cierpliwość są w tobie silne. Podziwiam twój upór – powiedział z ironią niedostrzeżoną przez biskupa –Henryk Brodaty.
            - Ale gdybyś biskupie był bardziej waleczny i ku chwale Chrystusa chętniejszy do zbrojnego działania to pogaństwa na tych terenach już dawno by nie było. Złośliwa docinka Konrada mazowieckiego szybko doczekała się ciętej riposty od biskupa:
            - Oj książę Mazowsza, gdyby twój brat Leszek Biały, książę krakowski spełnił swój chrześcijański obowiązek i przybył na wyprawę krzyżową do Prus to faktycznie byśmy dysponowali wystarczająco dużymi siłami. No ale cóż widocznie bratu twemu dobrze jest w Krakowie. Z tego co słyszałem odmówił prędzej papieżowi, który wzywał go na wyprawę do Ziemi Świętej. Podobno tłumaczył się, że w Palestynie nie znają piwa, a on nie będzie walczył z poganami tam gdzie piwa nie ma. No cóż u mnie w Lubawie browary stoją, a księcia Leszka Białego mimo to nigdzie nie widzę.
            - Konrad mazowiecki prawie wybuchł ze złości jednak opanował się w ostatniej chwili. Wiedział, że z biskupem Prus nie warto zaczynać. Dlatego po chwili spokojnie odpowiedział: mój brat Leszek Biały brał udział w krucjacie przeciwko pogańskim Jaćwięgom w Sudowi [Jaćwieży]. To również jest jedno z pruskim plemion.
            - Faktycznie ale na moje i papieża wezwanie do Prus nie przybył. No nic zostawmy ten temat odparł biskup.
- Dziękuję wam książęta niedługo wyruszymy w stronę Pikowej Góry. Dokończymy to co rozpoczął Surwabuno. Musimy nawrócić Sasinów z gaju Lobnic [Łąki Bratiańskie] i gaju w Ciemniku [Kurzętnik]. Wszystkie luksy, które oddzielają Lubawę od mojej Ziemi Chełmińskiej muszą przyjąć wiarę w Chrystusa. Nie mogę dalej tolerować ich ataków i zagrożenia jakie stanowią. Spalenie Płocka i Michałowa pokazało, że w stosunku do nich faktycznie musimy podjąć bardziej drastyczne metody.
- Liczę na to, że tamtejsza ludność widząc nasze siły nie podejmie walki i dobrowolnie nawróci się na chrześcijaństwo.
- A teraz wybaczcie mi muszę udać się na spoczynek. Podróż mnie wyczerpała. Wypowiedział te słowa po czym oddalił się.

- Co o nim myślicie? Zapytał po chwili Brodaty.
- Za dużo w nim kapłana, a za mało wojownika. Nie rozumie, że takim postępowaniem sprowadzi na siebie katastrofę – odrzekł Konrad mazowiecki.
- Słyszałeś jak podkreślił, że Ziemia Chełmińska jest jego? – pytał Władysław Odonic. Czy nie popełniłeś błędu oddając mu w sierpniu w Łowiczu Ziemię Chełmińską? [Chodzi o przywilej łowicki wydany 5 sierpnia 1222 r.] On i tak już był potężny, a od sierpnia dzięki twej darowiźnie stał się jeszcze bardziej wpływowy.
- Nie przesadzaj Ziemia Chełmińska obecnie jest ruiną, grody spalone, Chełmno zniszczone, Grudziądz opuszczony, nie ma nawet kompletnej palisady. Jedna wielka katastrofa, a mi szkoda złota i brakuje ludzi na przywrócenie tych terenów do życia. Niech biskup i jego neofici wszystko odbudują. Jak już to uczynią to w przyszłości może okazać się, że przywilej łowicki wymaga zweryfikowania.
- No ale z Ziemi Chełmińskiej czasem wyłaniają się Prusowie i atakują twoje Mazowsze.
- To pogańskie pomioty, które przybywają aż z Pomezanii albo z pogańskiej części Sasinii, którą lada dzień zrównamy z ziemią. Dobrze, że chociaż ci tutaj się nawrócili i nie stanowią już takiego zagrożenia.
- Jeśli chodzi o przywilej łowicki – kontynuował książę Konrad – to nie miałem wyjścia. Gród Chełmno upadł krótko po śmierci wojewody Krystyna [ w 1217 r. mazowiecki wojewoda Krystyn, który ochraniał Mazowsze przed atakami Prusów został zabity ]. Potężny gród usypany przez króla Mieszka II trzy km od Chełmna na górze św. Wawrzyńca również został spalony. Podobnie tamtejsze wsie i pozostałe grody. Ziemia Chełmińska praktycznie była wymarła, parafie lokowane jeszcze przez Bolesława Chrobrego i Mieszka II nie funkcjonowały, kmiecie w tamtejszych wsiach żyli w strachu. Wielu pogańskich Prusów powróciło do dawnych lauksów i pogańskiej religii. Dopiero teraz biskup Chrystian to wszystko naprawia. Przysłał swoich nawróconych na chrześcijaństwo neofitów do Ziemi Chełmińskiej, dogadał się z tamtejszymi chrześcijańskimi i pogańskimi mieszkańcami, ku uciesze moich baronów odbudowuje gród Chełmno, z Grudziądza planuje uczynić prawdziwą warownię. Dzięki niemu wsie powróciły do życia, a kapłani zaczęli powracać do tamtejszych kościołów. Cena jednak była wysoka. Diecezja płocka musiała się zrzec pretensji i pogodzić, z tym, że cała Ziemia Chełmińska odtąd będzie należała do diecezji pruskiej. Jednak nie zapominajcie, że jako książę Mazowsza zawsze mogę mu odebrać nadane tereny. Pretekst zawsze sie znajdzie.
- Teraz lepiej nie próbuj nic odbierać biskupowi ponieważ jest zbyt potężny i szanowany w Stolicy Apostolskiej – mówił Henryk Brodaty. Jak nawrócimy Prusów z lauksów na zachodzie i południu [ m.in. na terenie obecnych Łąk Bratiańskich, Kurzętnika i Nielbarka] to praktycznie teren między Lubawą i Ziemią Chełmińską będzie z nielicznymi wyjątkami wolny od pogaństwa, tzn. może nie tyle wolny co kontrolowany przez biskupa. Niewątpliwie dla Mazowsza to będzie korzystne ponieważ włości biskupa będą je oddzielały od pogańskich Prusów z Pomezanii i Pogezanii ale i tak zostanie jeszcze wschodnia Sasinia i cała Galindia oraz Jaćwież.
- Póki co nie pozostaje nam nic innego jak wspierać biskupa – oczywiście do czasu – słowa Władysława Odonica wywołały uśmiech na twarzy pozostałych książąt. A teraz chodźmy do karczmy skosztować tutejszego piwa.


Biskup Chrystian tymczasem szczęśliwy, że udało mu się wyswobodzić od książąt przybyłych na krucjatę udał się na niedawno zbudowany zamek. Najpierw sprawdził jak idą przygotowania do uczty, w największej z zamkowych sal. Biskup wydał prędzej rozkazy braciom z jego zakonu Pruskich Rycerzy Chrystusowych oraz zamkowym wartownikom aby czuwali nad przygotowaniami i nie dopuszczali do nich obcych. Wiedział, że nic nie ma prawa się wydarzyć. Morderstwo albo nie daj Boże otrucie kogoś z gości sprowadziłoby na niego podejrzenia. Wiedział, że ma wielu wrogów, którzy nie zawahają się przed takim czynem. Podobnie przybyli na krucjatę książęta. Wiadomość o ich śmierci ucieszyłaby niejednego Piasta albo przedstawiciela z co drugiej dynastii niemieckiej. Jego misja chrystianizacyjna budziła ogromne zainteresowanie na wielu dworach, nawet niemiecka Lubeka nie ukrywała swojego zainteresowania Prusami, podobnie Gdańsk i inne kupieckie miasta. Odetchnął dopiero kiedy wszedł do swej komnaty, której strzegło przy drzwiach dwóch rycerzy z jego Zakonu Dobrzyńców [Pruskich Rycerzy Chrystusowych] podekscytowany usiadł na dębowym krześle i chwycił za łabędzie pióro – bardziej preferował pióra łabędzie od gęsich. Oczywiście wyrwanie pióra ze skrzydła ptaka było tylko pierwszym krokiem. Aby było ono zdatne do pisania należało wykonać szereg skomplikowanych czynności takich jak hartowanie i utwardzanie, przycinanie aż do kwadratowej końcówki.  Biskup jednak miał od tego ludzi, którzy dostarczali mu gotowe do pisania pióra i inkaust [atrament] produkowany z węgla brunatnego.
Zaczął pisać w miejscu, w którym ostatnio skończył. Opisywał wszystko to co wydarzyło się w ostatnich dniach.
- „Księga synów Beliala” tak zatytułuję swoją kronikę. Niech przyszłe pokolenia wiedzą co się działo w Prusach za mego żywota. Zaiste Pan Bóg jest wielki. Powierzył mi tak wspaniałą misję nawracania pogan w tej dzikiej puszczy. Nie zawiodę Cię Panie, z czasem oni wszyscy odejdą od starych bogów i będą się modlić do ciebie, Prawdziwego i w Trójcy Jedynego, Wszechmocnego i Absolutnego Boga.
- Wiem, że mnie nie zawiedziesz biskupie- odezwał się znajomy głos. Ten sam, który kazał mu pisać kronikę i udać się z misją chrystianizacyjną do Prus. Wkrótce ześlę cud, który sprawi, że poganie zadrżą i się nawrócą. Niech wszyscy chrześcijanie, którzy przybyli walczyć z niewiernymi wstrzymają się do tego czasu. Każ im zostać w Lubawie, zabroń im jakichkolwiek działań na terenach zamieszkiwanych przez pogan.Niech czekają na mój cud, który pokaże, że ja jestem Bogiem Najwyższym. Biskup wyraźnie się podniecił. Głos ten nigdy go nie zawiódł. Chrystian wiedział, że Bóg nigdy nie opuszcza tych, którzy prawdziwie w Niego wierzą. Ciekawe jaki cud Pan ześle? Zastanawiał się jednak nie miał śmiałości zapytać na głos.


            Żona Surwabuno o imieniu Iws, co w mowie Prusów czyta się jako „cis” nie mogła się nacieszyć swoim mężem. Cis z jednej strony jest drzewem silnym, żywotnym, a z drugiej daje jedne z najbardziej trujących owoców na świecie. Imię nadane po urodzeniu kiedy jeszcze była poganką nie oddawało pełni jej charakteru. Nie była trująca, no chyba, że ktoś akurat stanął jej na drodze. Jednak wolała Iws od imienia nadanego jej na chrzcie.
            - Magdalena. Jak to dziwnie brzmi?
            - Nie podoba ci się imię nadane przez biskupa?
- Uśmiechnął się i klepnął ją w tyłek po czy dodał: Mi Paweł też jakoś nie pasuje. Surwabuno budzi szacunek, a Paweł, tego imienia Prusowie jakoś nie chcą zaakceptować.
            - Oj przy swoich mów, że jesteś Surwabuno, a przy chrześcijanach bądź Pawłem. Zresztą biskup czasem się zapomina i też cię nazywa po staremu.
            - I pomyśleć, że dziesięć lat temu kupiłem ją na targu jako swoją czwartą, najmłodszą żonę – znowu rozmyślam o przeszłości. No ale co tu poradzić? Musiałem oddalić trzy swoje żony bo chrześcijanie pozwalają mieć tylko jedną. Zresztą wszystkie były już podstarzałe i poza Iws nie kochałem żadnej.
            - Hej słyszysz mnie? Ugryzła go w ucho co wyraźnie sprawiło, że umysłem do niej powrócił i przestał rozmyślać o pogańskiej przeszłości.
Od kiedy jej mąż wrócił z wyprawy trzy dni temu nie traciła czasu aby się nim nacieszyć. Kilka razy spędzali namiętne chwile. Tylko we dwoje. Od dnia chrztu i ślubu ona była tą jedyną. Żadna inna nie miała prawa dzielić z nim łoża. To, że Surwabuno może kochać tylko ją, nie może wziąć sobie innej za żonę najbardziej podobało jej się w nowej religii. Teraz jednak czuła niepokój, tak jakby miało wydarzyć się coś wielkiego, coś niespodziewanego.
            - Tak wielu chrześcijańskich zbrojnych u nas jeszcze nie było. Powiedziała do męża, który leżał obok niej na łożu, w ich komnacie znajdującej się w grodzie blisko Lubawy. Kiedyś gród ten był największym budynkiem w lauksie. Jednak obecnie jest trzeci po Lubawie i zamku biskupa.
            - Zdobycie Pikowej Góry było tylko wstępem. Odrzekł. To był tylko jeden lauks, za nim są kolejne i potem Lobnic. Jednak dopiero kiedy zdobędziemy Ciemnik i upadnie Doroth z grodu na wzgórzu będę usatysfakcjonowany. [Chodzi o obecne wzgórze zamkowe we wsi Kurzętnik]. Dalej jest już kilka nieznaczących lauksów i ziemie Polaków, a dokładnie gród Michałowo. Jak już odniesiemy sukces to Michałowo nie będzie już musiało się obawiać ataków od strony Sasinii. Później będziemy mogli ruszyć na wschód za górę Dylewską.
            - Masz duże ambicje ale pamiętaj, że biskup jest przebiegły i ci chrześcijańscy książęta również. Każdy tylko patrzy żeby zagarnąć jak najwięcej dla siebie.
            - Surwabuno wstał i podszedł do okna, popatrzył na bezchmurne niebo, a potem na zbrojnych, którzy strzegli mostu zwodzonego i bramy wejściowej do grodu. Ich komnata znajdowała się w wysokiej drewnianej wieży, którą wznieśli chrześcijańscy budowniczy. Dzięki temu mógł z góry obserwować całą okolicę. Surwabuno, który pragnął aby Polacy traktowali go jak księcia równego książętom ich podzielonego kraju starał się rozbudowywać swój gród jak tylko mógł, inwestował w wystrój wnętrz, spełniał wszystkie zalecenia chrześcijańskich doradców z Niemiec i Wielkopolski oraz Mazowsza, których wraz z biskupem przybyło wielu. Gdybym pozostał przy religii przodków ta wielka armia może teraz oblegałaby mój gród? Często go nachodziły myśli o przeszłości, o decyzji, którą podjął kilka lat temu. Po chwili rozmyślania nad tym co było i co by było gdyby postąpił inaczej, odrzekł ukochanej:
- Ja zostanę, ja już jestem – poprawił się -  księciem tych ziem, a biskup jest i będzie tylko najwyższym kapłanem, przywódcą duchowym. Inaczej być nie może. Książę Mazowsza i inni przybyli na wezwanie biskupa jak już zrobią swoje będą musieli stąd odjechać razem ze swoimi rycerzami.  Jeśli nie odjadą to zawsze można ich wypatroszyć i winę zwalić na Pomezan, którzy trwają przy starych bogach– pomyślał i uśmiechnął się.
            - Obyś miał rację, na wszelki wypadek weź ze sobą więcej zbrojnych. Niech Graude, Gudicus albo Divan lub ktoś inny, zaufany chodzi wszędzie z tobą. Do czasu aż oni stąd odjadą. Wyślij też kogoś na przeszpiegi do obozu chrześcijan.
            - Nie ufasz im?
            - Mężu ja nawet biskupowi do końca nie ufam. Tylko do ciebie mam pełne zaufanie.
            - Z Tobą nigdy nie zginę kochana – mówił i uśmiechał się do Niej.
            - Cieszę się, że jesteś tego świadom najdroższy, a książętom nie ufaj i nie chodź nigdzie z nimi sam na sam.
            - Skoro jesteś księciem to znaczy, że ja jestem księżną sasińską albo lepiej księżną plemiona Sasinów lub Ziemi Sasinów.
            - Możesz być też księżną Ziemi Lubawskiej bo tak chrześcijanie teraz nazywają nasz lauks.
            - Najważniejszy jest tytuł „księżnej”, choć wolę nasze pruskie nazwy to w ostateczności zaakceptuję też księżną Ziemi Lubawskiej.
            - Jakaż ty łaskawa – lubił się z nią droczyć i kochał oglądać uśmiech na jej ślicznej twarzy.
            - Ale wiesz co słyszałam, że księżne u chrześcijan mają swój dwór. Divan opowiadał mi, że każda księżna ma swoje służące zwane służkami albo dwórkami, które zawsze pomagają jej się ubierać i rozbierać, myją je, czeszą i w każdej sprawie im usługują. Ja też tak chcę! Jeśli twoja księżniczka nie będzie miała swego dworu ze służkami to będziesz w oczach chrześcijan uchodził za słabego księcia ze świeżo nawróconego pogańskiego kraju. Na potrzeby mojego dworu musimy rozbudować nasz gród, a najlepiej przebudujmy go na zamek taki jakie mają chrześcijanie.
            - Spokojnie Iws, nie rozpędzaj się tak. Wiele mamy do zrobienia ale najważniejsze, że kroczymy we właściwą stronę. Prusów, którzy się nie nawrócą czeka upadek. Tak jak upadła Pikowa Góra upadną też inne luksy.
            - Upadną? A nie powinny się raczej nawrócić na nową wiarę?
            - Iws oni są tak bardzo oddani starym bogom, że zapewne podejmą z nami walkę, walkę, której nie mają szans wygrać.
- Ale żono wracając do tematu dworu masz rację. Muszę wybrać kilku, którzy będą moimi przybocznymi, moją drużyną. Na wieczerzy sama zobaczysz księcia Mazowsza i innych. Przy każdym z nich chodzi czterech, a czasem pięciu zbrojnych. Tak jak ich księżne posiadają swój dwór książęta mają drużynę zaufanych, którzy ich cały czas strzegą.
- Tylko, że członkowie takich drużyn są pasowani na rycerzy, a wśród Prusów póki co pas rycerski otrzymałem tylko ja.
-  A Divan?
-  Iws zrozum Divan nie jest kimś kto będzie za mną cały czas chodził. On się do tego nie nadaje.
-   Więc może uda się pozyskać kogoś wśród przybyłych chrześcijan?
- Tylko chwilę zastanawiał się nad pytaniem żony i ostatecznie stwierdził, że to muszą być zaufane osoby, które dobrze zna. 
-   Coś wymyślimy. Nie martw się. Do wieczerzy i tak drużyny i dworu nie zbierzesz. Uśmiechnęła się i znowu go pocałowała. A teraz skoro nie mam dwórek ty musisz mnie rozebrać i potem pomóc ubrać suknię na wieczerzę.
            Surwabuno właśnie zabierał się za wykonanie polecenia żony kiedy usłyszał znajomy głos, a raczej śmiech.
            - Od dawna tam stoisz? Zapytał spokojnie.
- Tylko chwilkę. Prawie nic nie słyszałam. Tato, czy ja też będę miała swój dwór? I służące takie jak mamusia?
- To była Lulki, jego siedmioletnia córeczka jedyne dziecko, które przeżyło tak długo. Spośród pięciu ciąży Iws troje dzieci zmarło kilka dni po porodzie, a jedno po dwóch miesiącach życia. Tylko Lulki udało się przetrwać tak długo i wszystko wskazywało na to, że już nic nie zagraża jej życiu.
            Książę Ziemi Sasinów wziął na ręce drobną córeczkę, z kręconymi czarnymi włosami, która właśnie podbiegła w jego stronę.
            - Jeśli chodzi o mamę to się zastanowię ale ty na pewno będziesz miała swoje dwórki. Obserwowanie uśmiechniętej miny córki było tym czego potrzebował. Niepokój związany z nadchodzącą ucztą nagle go opuścił. Po chwili szedł już z żoną i kilkoma zbrojnymi z grodu w stronę biskupiego zamku.


            - Izydor wstawaj! Po kilku uderzeniach pięścią w drewnianą ścianę nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi w sąsiednim pokoju.
            -  Panie już idę.
-  Pomóż mi ubrać zbroję.
-   Sam panie nie potrafisz się ubrać?
- Nie wymądrzaj się! Teraz jesteś moim giermkiem więc musisz pomagać mi ubierać zbroję. Taki już los giermka.
Najpierw nałożył mu na nogi grube pikowane nogawice, a potem pomógł ubrać przeszywanicę. Do tego wzmacniane nagolenniki i nałokietniki zakupione dziś na lubawskim targu. Teraz przyszła kolej na kolczugę oraz kolcze nogawice. Później pas rycerski ze srebrną klamrą i drugi pas zwykły do którego była przymocowana pochwa miecza. Najtrudniej było założyć kolczugę na wzmacniany kaftan. Ścibor był marudny, a to go gniotło pod pachą, a to znowu kolcza nogawica na lewej nodze źle leżała. Izydor chwilami podejrzewał, że jego nowy pan specjalnie tak narzeka, zupełnie jakby sprawdzał jego cierpliwość. Jednak giermek po chwili opanował sytuację i doprowadził rycerza do stanu gotowości bojowej.
- Panie dlaczego teraz masz zamiar wyjść?
- Już prawie słońce zaszło. Kiedy na dole w karczmie piłem piwo słyszałem jak ludzie powiadali, że na zamku u biskupa trwa jakaś uczta.
- Kiedy ja spałem ty chalałeś piwa za moje pieniądze?!
- Panie tylko dwa kufelki, tak się darłeś przez sen o jakimś paleniu Konstantynopola, że nawet w moim pokoju było słychać. Więc wszedłem i z twej sakiewki skorzystałem. Mówiłeś panie, że mi swemu giermkowi z głodu nie dasz umrzeć, rozumiem, że śmierci z pragnienia też mi nie życzysz?
 - I czego się dowiedziałeś o tej uczcie?
- Nic konkretnego, że biskup wydaje, na zamku, dla książąt i jakiegoś tam  Surwabuno, podobno dawnego poganina, który się na chrześcijaństwo nawrócił.
- Chodźmy się przejść. Czuję, że i tak nie zasnę. Potraktuj to jak część treningu. I wara od mojej sakiewki. Zrozumiałeś?
- Tak, tak jak rozkażesz panie.
Kiedy zeszli na parter z piętra na którym jak w większości karczm znajdowały się pokoje do wynajęcia zauważyli, że karczma jest wypełniona ludźmi. Stoliki były zajęte przez okolicznych mieszkańców, zbrojnych, można było też dostrzec kilku rycerzy. Wzrok przyciągało dwóch jegomościów w surkotach z drogo wyglądającego sukna podbijanego futrem wiewiórczym. Z drugiej strony przy wielu stolikach siedzieli zwykli chłopi w  znoszonych strojach. Prawdziwy przekrój różnych stanów.
- No cóż piwo jest dla każdego - pomyślał Ścibor.
Na zewnątrz było spokojnie. Słońce już prawie zaszło ale nie był to jeszcze zmierzch. Na ulicach nie kręciło się tak wielu ludzi jak za dnia, było raczej spokojnie i cicho. W przeciwieństwie do karczm, które mijali. Z wnętrza każdej z nich dochodziły odgłosy śpiewu, gwar bawiących się osób, a niekiedy odgłosy bijatyki. Pod tym względem Lubawa nie różniła się od innych chrześcijańskich miast.
- Wszędzie jest tak samo ludzie za dnia pracują, w niedziele i święta idą do kościoła, a wieczorami do karczmy – pomyślał Ścibor.
Ich widok był dość zaskakujący. Chłopiec w ubogo wyglądającym stroju i rycerz, po którym było widać, że do osób biednych nie należy.
- Izydorze rozejrzyj się dookoła. Czy dostrzegasz coś niepokojącego?
- O co ci chodzi panie? Jest spokojnie, ludzi na ulicach coraz mniej. Przy palu kata leży ręka co znaczy, że jak spałeś, a ja piłem ukarano kogoś za kradzież odrąbując mu rękę.
- Dziecko to, że w mieście odrąbuje się ręce za kradzież, albo przywiązuje kogoś do pręgierza, bądź zakuwa w dyby za drobne przestępstwa jest czymś normalnym.
-   Obserwuj dalej i mów czy widzisz coś niepokojącego.
-   Nie widzę zbrojnych, żadnych miejskich wartowników.
            - Bardzo dobrze. Zapewne wszystkich wezwano do obrony uczty na zamku.  No ale przed miastem znajduje się ogromny obóz krzyżowców więc zrozumiałe jest, że Lubawa jest bezpieczna i nawet nie trzeba zamykać na noc bram.
            -   Sugerujesz panie, że poganie mogą zaatakować z zaskoczenia?
            -  Dobrze kombinujesz ale zapewniam cię, że żaden duży atak na miasto dziś nie nastąpi. Obóz krzyżowców jest zbyt liczny. Nie znam pogan z tej puszczy ale wydaje mi się, że jest ich za mało żeby wydać otwartą bitwę tak dużej ilości chrześcijan. -  Mój giermku spójrz na niebo.
            -  Panie to czerwony zachód słońca.
- Dokładnie. A to oznacza, że tej nocy zostanie przelana krew. Czuję śmierć w powietrzu. Coś się szykuje.
            -   Więc panie idziemy w stronę zamku?
            -   Dlaczego w stronę zamku?
            -  No bo tam jest biskup i książęta. Jeśli ktoś ma zostać zabity to właśnie tam.
            - To możliwe ale w zamku jest zapewne tak dużo straży, że jeden rycerz z ze swoim giermkiem nie przechyli szali nawet jeśli dojdzie do jakiegoś zamachu. Cokolwiek ma się wydarzyć raczej nie wydarzy się na zamku. Poganie zapewne mają tu wielu swoich szpiegów. Jestem pewny, że dokładnie wiedzą co się dzieje w tym mieście.
            -      Ale mimo wszystko panie ubrałeś zbroje i masz złe przeczucia?
-  O tak mam bardzo złe przeczucia! Chodźmy w stronę obozu krzyżowców, a potem sprawdzimy okolice grodu.
           
            Ścibor miał rację tereny misyjne biskupa Chrystiana były ciągle narażone na niebezpieczeństwo. Dzięki jego działalności na Ziemi Lubawskiej prężnie wprowadzano chrześcijaństwo. Problemów było jednak wiele. Jednym z nich byli kapłani i kapłanki starej wiary oraz Święte Gaje w Ciemniku [Kurzętniku], Lobnic [Łąkach Bratiańskich] i w Lipach niedaleko Lubawy, który był najważniejszy ponieważ wielu Prusów z lauksów nawróconych na chrześcijaństwo dalej modliło się w nim do swoich bogów tuż pod nosem biskupa. W centrum lipowego gaju stało stare, najstarsze liczące kilkaset lat drzewo o niezwykłym kształcie. Wijące się grube gałęzie przypominały macki morskiego potwora, tak jakby chciały ochraniać wiekowy pień zamieszkiwany przez dusze przodków. Niedaleko niego stał Święty Ogień, przy którym modliła się zakapturzona postać. Był to tutejszy wajdelota, kapłan opiekujący się Świętym Gajem, człowiek stary i do niedawna cieszący się ogromnym autorytetem u wszystkich Prusów, zarówno rijkasów jak i zwykłych wojów i niewolników. Teraz część z nich się od niego odwróciła, elity łase na nowinki dały się omanić obietnicom przybyszów i odeszły od tradycji, odeszły od wiary naszych przodków. Najpierw rijkasi i ich wojownicy oraz niewolnicy, a potem część z pospólstwa. Wszystkim marzyły się wielkie bogactwa i władza jaką obiecywali chrześcijanie. Wajdelota nie był sam. Razem z nim modliły się cztery kapłanki.
            Pogański kapłan nosił imię Dangs - słowo to w pruskiej mowie oznacza "niebo", a samo imię nadano mu z powodu błękitnych przypominających niebo oczu - modlił się do bogów, prosił o znak, wskazówkę.
- Co mam czynić? Jak mogę uchronić naszą tradycję? Jak sprawić żeby ci ludzie się opamiętali? Pytał siebie i bogów. Za nim stały kapłanki, które odprawiały modły do bogini Kurche.
               Bogowie dali mu dziwny znak. Zesłali czerwony zachód słońca, który można odczytywać na wiele sposobów. Ktoś zostanie zabity albo nastąpi jakaś gwałtowna zmiana. Jedno było dla niego pewne czerwony zachód nigdy nie oznaczał czegoś dobrego.
            Nagle Dangs powstał i kazał wszystkim odejść na spoczynek. Sam też udał się do swojej chaty położonej w lesie niedaleko Świętego Gaju. Najpierw jednak zamknął bramę wejściową. Tutejszy gaj tak jak wszystkie Święte Gaje w kraju Prusów był otoczony wysokim płotem z bramą wejściową, płot oddzielał teren zwykłego lasu od obszaru świętego na którym nie wolno było polować, łowić ryb, ścinać drzew. Zbezczeszczenie świętego miejsca za ogrodzeniem karano śmiercią. Aby wejść na teren gaju konieczna była zgoda wajdeloty.
            - Dangs po dotarciu do swojej drewnianej, krytej strzechą chaty rozpalił ogień w ognisku na środku pomieszczenia i udał się na spoczynek. Na początku męczyły go koszmary, w których ludzie niosący krzyże ścinali drzewa i ośmielali się niszczyć rzeźby przedstawiające pruskich bogów. Dangs od dziecka kochał swoich bogów, swoją tradycję i wierzenia przodków. "Nie odejdę od naszej wiary, nie pozwolę im zniszczyć naszych świętych miejsc" - często słowa te powtarzał w myślach, zdarzyło mu się kilka razy wypowiedzieć je przy ludziach narażając się chrześcijańskim duchownym. Nawet teraz mamrotał je przez sen.

            Ścibor był z siebie zadowolony. Czuł, że coś się wydarzy. Kiedy szli w stronę grodu zauważyli dziewczynkę, która uśmiechnięta spacerowała trzymając za rękę jakąś pruską kobietę, prawdopodobnie niewolnicę – jej opiekunkę. Obie wyszły się przejść. Właśnie rozmawiały z dwoma zbrojnymi pilnującymi bramy przy opuszczonym moście zwodzonym aż do momentu, w którym ich gardła przebiły strzały. Podobny los spotkał wartownika na wieży, który przewrócił się nie zdążywszy nikogo zaalarmować.
            Następnie padła kobieta, którą zamachowiec zaszedł od tyłu. Najpierw lewą ręką zakrył usta, a następnie precyzyjnie poderżnął gardło kiedy ta próbowała krzyczeć.
            Siedmiu zamachowców podchodziło do dziewczynki próbując ją pochwycić. Izydor nie był w stanie dostrzec momentu, w którym jego pan ruszył i wbił swój miecz w plecy jednego z nich. Następnie obrócił się i zablokował uderzenie – błyskawicznie wytrącił miecz z ręki kolejnego wroga zadając mu śmiertelny cios w pierś. Nie miał jednak czasu na odpoczynek ponieważ w tej samej chwili musiał zrobić unik przed atakiem przeciwnika celującego w jego głowę. Ogarnął go bitewny szał, wręcz podniecenie. Przypomniały mu się szalone czasy w Ziemi Świętej kiedy podczas piątej wyprawy krzyżowej w 1218 roku oblegali twierdzę w pobliżu Damietty w Egipcie. Tam również został otoczony. Jednak kunszt bitewny Saracenów był o wiele wyższy od ludzi, którzy właśnie na niego nacierali.
            - Kim jesteście? Jak śmiecie atakować dziecko?
            - Milcz chrześcijaninie córka Surwabuno musi umrzeć. Bogowie żądają kary dla tego zdrajcy.
            Ścibor po chwili zamilkł. Wiedział, że z tyloma przeciwnikami nie może pozwolić sobie na błąd. W skupieniu parował wszystkie ciosy. Izydor i Lulki przyglądali się walce z wytrzeszczonymi oczami. Właśnie takimi umiejętnościami dysponował prawdziwy rycerz. Człowiek, który całe życie rozwijał w sobie rycerskie cnoty i doskonalił swój fechtunek. Tak walczył ktoś, kto jest godzien noszonego pasa.
            Tymczasem zza krzaków całej walce przyglądała się postać w czarnym płaszczu w masce kruka, ptaka symbolizującego śmierć i wojnę. Nie trudno się domyślić, że jest to członek Ludzi Mroku, szpiegów Konrada mazowieckiego.
            Ścibor uchylił się przed kolejnym ciosem i kopnął przeciwnika w brzuch. Błyskawicznie odwrócił się i zablokował uderzenie kolejnego z wrogów wycelowane w jego bark. Jednakże nie zdążył w pełni uchylić się przed kolejnym ciosem. Ostrze miecza przejechało po zwisającym mu z głowy kolczym kapturze, który obejmował skronie i podbródek zostawiając odsłonięte tylko oczy nos i policzki.
            - O mały włos i miałbym kolejną bliznę – pomyślał.
            Tymczasem odgłosy walki i krzyk dziewczynki, która chyba myślała, że ten cios w głowę zabił Ścibora w porę zaalarmowały zbrojnych we wnętrzu grodu. Trzech zamachowców będących cały czas przy życiu zaczęło nagle uciekać. Zbrojny z grodu dorwał jednego z nich swoją włócznią, która rzucona z niezwykłą precyzją przebiła mu plecy. Leżał teraz na ziemi i pluł krwią, jego dusza odchodziła właśnie w zaświaty aby odrodzić się w drzewach albo jako jeden z przodków. Kolejny poległ od miecza Ścibora, który dogonił go i pięknym ciosem odciął rękę. Kiedy ten krzyczał z bólu i machał wystającym kikutem rycerz rozpłatał mu głowę swoim mieczem. Kawałki mózgu rozprysły się na wszystkie strony. Niestety trzeci z zamachowców zdołał uciec.

            Na zamku natychmiast zrobiło się głośno. Zaalarmowany o wszystkim Surwabuno natychmiast z żoną wyszedł z uczty i ruszył w stronę grodu. Za nim podążyli książęta oraz  przyboczni, a nawet biskup z kilkoma swoimi zakonnymi rycerzami.  
            Kto by się odważył na zamach na twoja córkę książę Surwabuno?
            - Biskup Chrystian podkreślał tytuł książę co wydawało się nie podobać piastowskim książętom, a zwłaszcza Konradowi mazowieckiemu.
            - Wiem jedno biskupie to nie byli chrześcijanie. Ten dzielny rycerz, Ścibor, który uratował moją córeczkę mówił, że bogowie chcą mnie ukarać za zdradę. Ci zamachowcy tak mówili. Musiał ich przysłać ktoś z Sasinów dalej wyznających starych bogów.
            - Ale kto dokładnie? – dopytywał biskup.
            - Ktokolwiek to był zapewne natrafimy na niego podczas wyprawy – powiedział Henryk Brodaty. Biskupie wydaj krzyżowcom rozkaz wymarszu na pogan.
            - Jeszcze nie możemy wyruszyć – biskup pamiętał, że nie może pozwolić im na atak póki Chrystus nie uczyni obiecanego cudu – zaczekajmy.
            - Na co mamy czekać biskupie?! O świcie musimy zaatakować te pomioty szatana.
            Biskup Chrystian nie wiedział co odpowiedzieć. Kiedy nagle jego uwagę zwrócił biegnący w jego stronę jeden z Pruskich Rycerzy Chrystusowych.
            - Ekscelencjo, ekscelencjo to niesamowite! Boże Przenajświętszy! Maryja Dziewica! Ekcelencjo!
            - Ale rycerzu mów co się stało! – Biskup wyraźnie żądał odpowiedzi.
            - Rycerz ze łzami w oczach wyrzekł: Maria Dziewica w gaju pogan się objawiła.


             Wajdelotę obudziło głośne walenie do drzwi. Kapłanie wstawaj! Kapłanie obcy wkroczyli do Świętego Gaju!
            - Na dźwięk usłyszanych słów Dangs poczuł ukucie w sercu. Świętokradztwo! Wykrzyczał. Ci głupcy ściągną na nas wszystkich gniew bogów.
            Po dotarciu na miejsce grupa Prusów, którzy byli wierni tradycji, wierni starym bogom stała przy bramie wejściowej do gaju. Do środka wtargnęli ci którzy odeszli od rodzimej religii i przyjęli chrześcijaństwo.
            - Nie może być Matka Najświętsza czczona obok bożyszcza pogan; dlatego dąb ów obalmy słowa te wypowiedział biskup Chrystian akurat w chwili pojawienia się wajdeloty.
             - Dangs z przerażeniem zaczął krzyczeć: jakim prawem chcesz ściąć święty dąb!?
            - Matka Najświętsza, Matka Boża objawiła się przy tym drzewie.
            - W tym momencie Dangs spostrzegł małą drewnianą figurkę leżącą obok świętego dębu. Figurka przedstawiała kobietę trzymającą w rękach dzieciątko. Co to jest? Zapytał po chwili.
            - Biskup Chrystian odpowiedział: poganinie ty nigdy tego nie zrozumiesz idź precz! Po czym odepchnął wajdelotę i oddalił się w stronę Lubawy razem ze zbrojną świtą, książętam Ściborem i innymi wiernymi Kościoła z ludu Polan oraz Prusów.
            - W Świętym Gaju pozostał tylko Dangs oraz mała, o wiele mniejsza niż zwykle grupka wiernych stojąca z pochodniami. Wszak był środek nocy.
            - Co tu się stało zapytał? Dangs słowa te skierował do jednego z Prusów, którzy przyszli prędzej do niego do chaty.
            - Czcigodny kapłanie najpierw usłyszeliśmy krzyki, kilku chrześcijan przybiegło do drewnianego zamku ale biskupa tam nie zastali więc przekazali informację jego rycerzom. Opowiadali im o jakimś ogromnym błysku w gaju, i wielkim świetle unoszącym się nad drzewami. Wtem biskup poinformowany o wszystkim zerwał się słysząc te słowa i przybiegł do Świętego Gaju. Swoim wiernym kazał sforsować bramę, a następnie wszyscy weszli do środka i zauważyli tę drewnianą figurkę, którą widziałeś. My natomiast natychmiast popędziliśmy do ciebie kapłanie. A potem... nagle do ich uszu dotarł dźwięk kościelnych dzwonów.
            - Co się dzieje? Zapytał Dangs. Przecież to za wcześnie na poranną mszę. Chodźmy sprawdzić co ten głupiec wyprawia.
           
            Lubawa oraz przedmieścia budziły się do życia. Było jeszcze ciemno choć poranek był już bliski. Wszędzie było widać zapalające się pochodnie. Wszyscy, których obudziły kościelne dzwony szli w stronę kościoła zobaczyć co się stało. Jedni budzili drugich, obawiano się, że miasto zostało zaatakowane. Surwabuno i jego najbliżsi oraz zbrojni wstrząśnięci próbą zamachu przebywali w kościele razem z biskupem, z karczm wybiegli wszyscy nocujący w nich kupcy i wojownicy z dalekich krain. Wielu z nich nie było chrześcijanami. Zebrali się żebracy, uwolniono skazańców uwięzionych w dyby, z zamkowych lochów wyprowadzono jeńców. Wszystkich sprowadzono do kościoła, stawili się Prusowie ze swoimi niewolnikami oraz rycerze z Mazowsza i innych części chrześcijańskiej Europy. Między nimi stali również Ścibor i jego giermek Izydor. W kościele zmieściła się tylko część, a reszta czekała na zewnątrz. Nagle oczom wszystkich pojawiła się dostojna postać, był to biskup Chrystian ubrany w białą albę oraz złocisty ornat. W lewej ręce trzymał pastorał zwrócony głowicą na zewnątrz. Na głowie miał założoną złocistą mitrę z białym krzyżem pośrodku. Prawą ręką błogosławił zebranych. Po chwili przemówił:
            Bracia moi, dzieci Boże stała się rzecz cudowna. Pani nasza, Matka Jezusa Chrystusa objawiła się nam. Cud to nad cudami. Wysłuchała waszych modlitw, przyszła utwierdzić was abyście jako nowo nawróceni neofici trwali przy prawdziwej chrześcijańskiej wierze. Przybyła też przestrzec, że tych, którzy będą trwać w pogaństwie czekają męki piekielne! W gaju się to stało. Przy źródle, które wytryskuje u stóp drzewa, tego drzewa przy którym kiedyś, kiedy wasze oczy były zaślepione składaliście ofiary.
            - Jedni płakali ze szczęścia, najbardziej kobiety, a inni jakby się zastanawiali. Jeszcze inni kiwali z niedowierzaniem. Nagle ktoś z tłumu krzyknął: chcemy zobaczyć to na własne oczy!
            - Nagle w tłumie ktoś krzyknął: to cud ja chodzę chociaż od dawna byłem kaleką.
            - Czy on nie leżał niedaleko bramy i nie żebrał? On faktycznie nie mógł chodzić zawsze się czołgał albo ktoś go nosił!
            -  Zebrani byli wstrząśnięci. Kolejne cuda pojawiały się jeden przy drugim. Niewidomi zaczęli widzieć, a  głusi słyszeć.
            Podekscytowany biskup ze łzami w oczach dał znak aby przyniesiono Cudowną Figurkę Matki Boskiej, która się objawiła w lipowym gaju kiedy nagle podbiegł do niego jeden ze zbrojnych i powiedział, że figurka zniknęła. Rozzłoszczony pan diecezji pruskiej kazał natychmiast aby wszyscy ruszyli za nim do gaju. "Musieli ją wykraść" - krzyczał.
            -   Razem z tłumem w stronę gaju ruszyli również Ścibor z Izydorem.
            - Wajdelota przyglądający się z małą grupą całej sytuacji postanowił wmieszać się w tłum i iść do Świętego Gaju razem ze wszystkimi. Wiedział, że wielu z tych ludzi tak naprawdę dalej wierzy w starych bogów, niejeden z nich ma wątpliwości.
            - Po dotarciu na miejsce Surwabuno oraz biskup otoczyli drzewo razem ze swoimi zbrojnymi. Okazało się, że figurka wróciła na miejsce, w którym się objawiła.
            - Ludzie patrzyli na małą drewnianą figurkę i zastanawiali. "Czy ta kobieta trzymająca na rękach dziecko jest boginią?". Nagle przy zbrojnych stanęli naoczni świadkowie objawienia, którzy się zaklinali, że widzieli "dziwną jasność, rozlaną wokół korony starego świętego drzewa, a po ustaniu jasności pojawiła się figurka". Po zapewnieniach świadków biskup Chrystian przemówił do tłumów: "Już myślałem, że figurkę skradziono ale ona po prostu sama wróciła na miejsce objawienia. Widocznie nie życzy sobie abyśmy ją przenosili. Matka Boska pragnie abyście zaprzestali pogańskich praktyk, przestańcie grzeszyć, nie bądźcie zaślepieni. Niech ten cud ostatecznie otworzy oczy wam wszystkim!".             - Po tych słowach biskup przypadł do pnia drzewa, które cześć boską odbierało, i sam dokonał pierwszego cięcia siekierą. W jego ślady poszli inni. Wiekowe drzewo runęło na ziemię. Nie wszyscy jednak się cieszyli i pragnęli zbudować w tym miejscu drewniany kościółek. Wielu było takich, którzy stali i patrzyli, czuli, że zniszczyli coś co pozostawili im ich ojcowie, coś co było święte dla wielu pokoleń. A wśród nich stał zapłakany Dangs oraz zaciekawieni Scibor z Izydorem. Wajdelota obserwował upadek drzewa, następnie mimo jego protestów - musiało go trzymać dwóch zbrojnych - zalano wodą Święty Ogień, potem zaczęto wycinać inne drzewa oraz niszczyć wzniesienia na których stały drewniane rzeźby pruskich bogów. Po kilku godzinach Święty Gaj przestał istnieć.
            Kolejne dni były jedną religijną ekstazą. Krzyżowcy i zwykli ludzie masowo się spowiadali. Biskup i jego kapłani nie nadążali z obsługą wiernych. Wielu Prusów, którzy prędzej uparcie trwali w pogaństwie teraz ze łzami w oczach modliło się przy kapliczce z cudowną figurką, którą wzniesiono w miejscu dawnego świętego drzewa. Na Msze święte i nieszpory w Lubawie i okolicznych chrześcijańskich wsiach ciągnęły prawdziwe tłumy. Nowo nawróceni Prusowie obiecywali, że wyruszą razem z krzyżowcami i zadośćuczynią Matce Boskiej za to, że tak długo trwali przy fałszywych bogach.
                                                                                                                                 
             [ Legenda: Plotki, wieści, nauki o objawieniu roznosiły się lotem błyskawicy. Z czasem dodano wiele szczegółów, ludzie przekręcili niektóre fakty. Powstało kilka wersji legendy. Oto jedna z nich:

„Wnet po nawróceniu się księcia Surwabuno jacyś ludzie zobaczyli w Lipach dziwną jasność, rozlaną wokół korony starego drzewa lipowego, uchodzącego za święte. Przy wytryskującym u jego stóp źródle składano od wieków krwawe ofiary. Jasność promieniowała z niewielkiej figurki Matki Boskiej, tkwiącej na gałęzi owego drzewa. Znalazcy zanieśli figurkę do kościoła już podówczas w Lubawie zbudowanego. Ale nie było to zgodne z zamiarami Bogurodzicy. Nie miasto wybrała sobie na swą siedzibę. Objawiła się by pomóc w pracy misyjnej i wyrugować resztki pogaństwa z Ziemi Lubawskiej. Najsilniej opierano się nowej wierze właśnie w Lipach. Tam, gdzie od niepamiętnych czasów zbierali się ku modlitwie Prusowie, postanowiła pozostać. Figurka znikła z lubawskiego kościoła w cudowny sposób i znowu ukazała się na drzewie lipskiego uroczyska. Cud się powtórzył, gdy ją na powrót przeniesiono do Lubawy. Wtedy dopiero stało się jasne, że Najświętsza Maryja Panna upodobała sobie Lipy. Pod przewodem biskupa Chrystiana i księcia Surwabuno z miasta wyszedł w procesji cały lud nowo nawróconych Lubawian. W lipskim gaju apostoł Lubawy wygłosił płomienne kazanie wzywając do zaprzestania praktyk pogańskich w miejscu objawienia Matki Bożej. Potem przypadł do pnia drzewa, które cześć boską odbierało, i sam dokonał pierwszego cięcia siekierą. W jego ślady poszli inni. Wiekowa lipa runęła na ziemię. W miejscu gdzie rosła wzniesiono drewnianą kapliczkę ku czci Matki Boskiej, ale cudownej figurki w niej nie postawiono z obawy, by jej kto w odludnym gaju nie zbezcześcił. Umieszczono ją w kościele parafialnym Lubawy obiecując, że co roku w święta maryjne przenosić się ją będzie do Lip i czcić w zbudowanej dla niej kaplicy”. ]

            [W tym miejscu warto dodać do legendy jeszcze kilka faktów historycznych. Niezwykle ciekawe informacje na temat objawień w Lipach znalazłem w czasopiśmie Pielgrzym(Pelplin; 23 i 30 VI 1991 R.II, nr 13), w artykule ks. Zygmunta Gutowskiego pt.: "Patronka Ziemi Lubawskiej".  Ksiądz Gutowski pisze w nim ciekawe rzeczy np.: "Kult Matki Bożej Lipskiej jest starszy niż cześć, jakiej doznaje Maryja na Jasnej Górze. Początkami sięga prehistorii Ziemi Lubawskiej, czyli czasów kiedy Lubawę i jej okolicę zamieszkiwały pogańskie plemiona Prusów (...) Czciły bożków pod drzewami w świętych gajach lub na brzegach jezior. W Łąkach Bratiańskich koło Nowego Miasta oraz w Lipach Lubawskich składały krwawe ofiary bogini Maiumie". W podobnym, trochę pogardliwym duchu brzmią słowa spisane przez biskupa Andrzeja Olszewskiego w protokole wizytacyjnym z lat 1667-1672: "Miejsce bardzo starodawne, od niepamiętnych czasów uchodzące za święte przez czcicieli poprzedniego zabobonu w uroczym gęstym gaju ocienione gałęziami bukowymi i lipowymi. Prusowie, gdy wracali z okolic bratiańskich, gdzie obecnie Łąki Bratiańskie, po bezbożnych uroczystościach ku czci Maiumy zmęczeni tu się zatrzymywali by się pogańskim obyczajem oddawać rozpuście". ]



[Większość pruskich imion spotykanych w mojej powieści pochodzi ze Słownika Odbudowanego Języka Pruskiego, Mikkels Klussis, bazowy słownik polsko-pruski dla dalszego odrodzenia leksyki (dialekt sambijski). Słowo „Lulki” zgodnie z tym słownikiem czyta się jako „fajka”. Fajnie brzmiący wyraz, który wybrałem jako imię córeczki Surwabuno. Pamiętajcie, że w średniowieczu umieralność przy porodach była spora dlatego wiele kobiet miało doświadczenia podobne jak Iws, fikcyjna bohaterka powieści. ]

[Jakiś czas temu dotarłem do niesamowitych informacji. Otóż w latach 1455 – 1530 żył pewien dominikanin związany z klasztorami w Elblągu i Gdańsku. Nazywał się Szymon Grunau. Świadomie pomijam jego poglądy i pisma, które nie dotyczą czasów i wydarzeń poruszanych w mojej powieści o przygodach Divana i Mojmiry. Ograniczę się tylko do wzmianki, że według Grunau biskup Chrystian napisał tzw. „Kronikę Chrystiana”, którą odnalazł w 1517 r. zamurowaną w ścianie (jakiegoś tam budynku). Kronika napisana przez biskupa Chrystiana nosiła tytuł: "Liber Filiorum Belial cum suis superstitionibus Brutice factionis incipit cum moestilia cordis" ("Księga synów Beliala...")i opowiadała o Prusach, których nawracał on na chrześcijaństwo. Ciekawe prawda? Niestety Kronika nie dotrwała do naszych czasów.

Więcej informacji na ten temat znajdziecie na tych stronach:









Spis Treści. Moja powieść i przerywniki z nią związane:

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 1 PRASTARA KNIEJA)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 2 SPOTKANIE)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)

Ziemia Lubawska. Kilka faktów przydatnych dla czytelników powieści.

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 5 RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU)

Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską






Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Jak żołnierze Napoleona zgwałcili dziewczyny z Pietrzwałdu i ograbili Lubawę

$
0
0
Niezwykle ciekawym okresem w historii Ziemi Lubawskiej są czasy napoleońskie, które dla tych terenów rozpoczęły się po rozgromieniu przez Napoleona wojsk pruskich pod Jeną i Auerstaedt w 1806 roku. Wojska francuskie zajęły wówczas większą część Prus Zachodnich, czyli Pomorza. Ziemia Lubawska na mocy traktatów pokojowych zawartych 7 i 9 lipca 1807 roku w Tylży weszła w skład nowo utworzonego Księstwa Warszawskiego. 
Okoliczna ludność wiązała duże nadzieje z Napoleonem wierzono, że przyniesie on Polakom upragnioną niepodległość. Niestety już pierwszy kontakt z Francuzami przyniósł rozczarowanie. Lubawa i okolice w wyniku kilkudniowego pobytu armii marszałka Jana Bernadotte zostały doszczętnie splądrowane w myśl zasady, która mówi, że „wojna żywi wojnę”. Józef Śliwiński przytacza ciekawy opis pobytu Francuzów na Ziemi Lubawskiej: „Podczas wojny prusko – francuskiej w roku 1807 w miesiącu lutym stanął w Lubawie marszałek francuski Bernadotte, późniejszy król szwedzki, z czterdziestotysięczną armią. W mieście mieli obywatele po 60 żołnierzy na kwaterze, co się nie zmieściło, to stanęło w obozie wkoło miasta. Z domów pozabierali wszystkie garnki, grapki, rundle, miski i różne naczynia do obozu. Pozwolony był rabunek trzydniowy dla szukania żywności, ale przy tej sposobności brali wszystko, co miało jaką taką wartość: pieniądze, bieliznę, garderobę, buty na ulicach ściągali z ludzi. Klasztor i kościół oo. Bernardynów ze szczętem zrabowali, zabrali monstrancje, kielichy, sukienki z ołtarzów, kapy, którymi się okrywali jak płaszczami. Wszystkie płoty, wrota i szczyty od stodół i dachy słomiane popalone w obozie (…)”. Powyższy cytat pokazuje jak bardzo Polacy zawiedli się na Napoleonie i jego armii.

Istnieje wiele innych źródeł i podań opowiadających o okrutnych poczynaniach wojsk napoleońskich na terenie Ziemi Lubawskiej. Żołnierze francuscy wierzyli w zasadę swojego wodza, która brzmiała wojna żywi wojnę i dlatego kradli wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. O ile na terenie Lubawy skończyło się tylko na rozczarowaniu mieszkańców o tyle w oddalonej o kilka kilometrów wsi Pietrzwałd (gmina Ostróda) sytuacja przybrała bardziej dramatyczny obrót. Żołnierze napoleońscy, w 1807 roku dokonali tam gwałtu na okolicznych dziewczętach. Mieszkańcy wsi w ramach zemsty zabili 18 żołnierzy, a ich zwłoki zatopili w okolicznym jeziorze. Marszałek Davot, na wieść o mordzie na swoich żołnierzach zagroził zniszczeniem całej wsi jeśli mieszkańcy nie wydadzą morderców. Przerażeni mieszkańcy wydali sprawców, którymi byli 27 letni Adam Pastewka oraz jego 20 letni brat Jan. Obydwaj zostali rozstrzelani w połowie maja 1807 roku w głównej kwaterze wojsk napoleońskich w Durągu pod Ostródą. To tragiczne wydarzenie sprawiło, że jezioro, w którym znaleziono zwłoki żołnierzy nazwano Jeziorem Francuskim prędzej nazywano je Jeziorem Sauk.

Przemarsz wojsk napoleońskich odcisnął swoje piętno na Ziemi Lubawskiej. 23 grudnia 1806 roku wojska francuskie, pod wodzą marszałka Ney stoczyły zwycięską bitwę z oddziałami rosyjskimi pod Bieżuniem. Kolejnego dnia francuski marszałek zaatakował wojska Pruskie dowodzone przez pułkownika Bulowa. Do starcia doszło pod Górznem w okolicy Lidzbarka Welskiego. Po zwycięskiej bitwie Ney wkroczył do miasta, a następnie ruszył do Działdowa.

Z poprzednich opisów dowiedzieliśmy się jak wyglądał pobyt wojsk napoleońskich w okolicznych miastach. W tym wypadku było tak samo. Francuzi w myśl zasady „wojna żywi wojnę” ograbili oba miasta. Poza tym w kościele Najświętszej Marii Panny w Lidzbarku Welskim żołnierze Napoleona umieścili pięciuset jeńców, którzy po jakimś czasie uciekli podpalając kościół. Świątynię, co prawda uratowano ale niestety uległa ona znacznym zniszczeniom.

Klęska Francji w wojnie z Rosją w 1812 roku spowodowała inwazję rosyjską i upadek Księstwa Warszawskiego. W 1815 roku Kongres Wiedeński ustanowił nowy ład w Europie. Jego postanowienia dotknęły też terenów Polski, znajdującej się pod zaborami. Na nowo określono granice Prus, Austrii i Rosji. Warszawa znalazła się w granicach zaboru rosyjskiego jako stolica nowo utworzonego Królestwa Polskiego. W zaborze pruskim powołano Wielkie Księstwo Poznańskie obejmujące obszar od Poznania po Toruń. Natomiast na południu powołano Rzeczpospolitą Krakowską, osobny twór pod patronatem wszystkich trzech zaborców. Początkowo ziemia lubawska miała znaleźć się w granicach Wielkiego Księstwa Poznańskiego, w którym obowiązywał język polski, a Polacy posiadali swobody narodowe. Niestety wskutek zabiegów Teodora von Hippla, prezesa rejencji kwidzyńskiej tereny te razem z całym obszarem położonym na wschód od Wisły zostały włączone do prowincji Prusy Zachodnie. Na jej czele stanął prezes Teodor von Schón, który słynął ze swojej antypolskości.

W dniu 1 kwietnia 1818 roku zaborcy wprowadzili nowy podział administracyjny Prus Zachodnich, które podzielono na rejencję gdańską, z ośmioma powiatami i rejencję kwidzyńską z trzynastoma powiatami. Omawiane tereny znalazły się wówczas w granicach dwóch nowo utworzonych powiatów: lubawskiego i brodnickiego. Wbrew powszechnym oczekiwaniom siedzibę władz powiatu lubawskiego zamiast w Lubawie utworzono w Nowym Mieście Lubawskim, które było stolicą powiatu aż do 1920 roku. W granicach powiatu znalazła się centralna i zachodnia część Ziemi Lubawskiej. Natomiast część południowo wschodnią, czyli Lidzbark Welski i okolice włączono do powiatu brodnickiego.


Bibliografia:

Leliwa – Piotrowicz Józef, Ziemia lubawska w legendzie, Nowe Miasto Lubawskie 1934

Wajda Kazimierz, Nowe Miasto Lubawskie w latach 1772 – 1914 [w:] Nowe Miasto Lubawskie, Zarys dziejów, praca zbiorowa, pod red. Mieczysława Wojciechowskiego, Nowe Miasto Lubawskie 1992.

Śliwiński Józef, Lubawa z dziejów miasta i okolic, Olsztyn 1983.

Ruczyński Teofil, Opowiadania z pogranicza, Łódź 1973.

Falkowski Jan, Ziemia Lubawska, Toruń 2006.

Klemens Edward, Lidzbark Welski. Dzieje miasta i gminy, Warszawa 1992.



Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone. 
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

11 listopada Narodowe Święto Niepodległości

$
0
0
Legendarne początki:
          Polska kraj, który narodził się przed wiekami. Nasza Ojczyzna, za którą tak wielu życie oddało. Kraj o legendarnych początkach, w których trzech braci Lech, Czech i Rus wyruszyło z dalekich, przeludnionych ziem w poszukiwaniu swojego miejsca w świecie. Cała trójka była władcami plemion słowiańskich. Na początku podróży trzej przywódcy razem ze swymi wojami, taborem, żonami i poddanymi wędrowali wspólnie. Słowianie pokładali w całej trójce wielkie nadzieje i wierzyli w mądrość swoich władców. Podczas podróży ludzie często modlili się do bogów o bezpieczne dotarcie do krainy, w której będą mogli się na stałe osiedlić. Mijały tygodnie, aż wreszcie ich oczom ukazały się żyzne równiny na których liczne rzeki przecinające teren mieniły się w słońcu. Gdy nadszedł czas postoju Rus przemówił do swych braci i poddanych:

            - Mój lud jest już zmęczony trudami tej podróży. Wiem, że tutaj będzie nam dobrze, tu właśnie będzie nasza osada. Na tych równinach powstaną nasze domostwa.



            Obaj bracia, Lech i Czech, pożegnali  się z bratem, składając przy tym obietnice, że jeszcze się spotkają. Następnie ruszyli w stronę słońca, które akurat było w zenicie. Wybrali tę drogę ze względu na Czecha, który lubił  promienie słoneczne i ich ciepło. Podróżowali wiele dni, aż ich oczom ukazały się wielkie góry. Tam też rozbili obóz. Czech spoglądał z podziwem na wysokie góry i rzekł do brata:

            - Ukochałem ciepło słońca, gdzie będę mógł być bliżej niego, jak nie na tak wysokich górach? Ziemie są tu żyzne. Więc dalej bracie musisz podążać sam, ja i mój lud osiedlimy się tutaj.

            Lech wiedział, że musi dalej szukać miejsca dla swego ludu, jednak trudno było rozstawać mu się z bratem. Nadszedł w końcu dzień w którym pożegnał Czecha, zanim jednak odjechał w swoim kierunku przypomniał bratu o złożonej przez trzech braci przysiędze, że jeszcze się spotkają. I tak Lech ruszył w drogę na północ. Po wielu dniach marszu, gdy rozbijano obóz, Lech rozglądał się uważnie po całej okolicy. Spodobał mu się widok rzek w których było mnóstwo ryb, lasy w których było dużo zwierzyny i żyzne ziemie, których pozazdrościli by mu bracia. Spoglądając na swój lud widział zmęczenie i wyczerpanie nieustanną podróżą. Postanowił więc przemówić:

            - To koniec naszej podróży.  Tu zbudujemy naszą osadę. W głębi duszy mam pewność, że to jest nasze miejsce i tu powinniśmy pozostać.

            Lud Lecha mimo iż ufał osądowi swego władcy był bardzo religijny i zapragnął aby bogowie dali jakiś znak, że to faktycznie w tym miejscu powinni się osiedlić.  W tej właśnie chwili nad ich głowami rozległ się wrzask. Wszyscy unieśli głowy i ujrzeli wielkiego, majestatycznego orła o mieniących się białych piórach. Wielki ptak właśnie lądował w swym gnieździe na szczycie wielkiego dębu. To był niesamowity widok, ujrzeć tak pięknego, białego orła na tle czerwonego, zachodzącego słońca.  Wszyscy dostrzegli w tym zjawisku znak od bogów, którego tak pragnęli.

            Tam, gdzie początkowo rozbito obóz z czasem wzniesiono ogromny gród z podgrodziem. Na pamiątkę orła zwiastującego Słowianom koniec podróży nadano mu kształt orlego gniazda. Gród nazwano Gnieznem, a biały orzeł na czerwonym tle od tamtej pory był godłem rodu Lecha, a następnie całego narodu polskiego.



Chrzest Mieszka I w 966 roku:
          Od czasów, w których Lech założył Gniezno minęło wiele pokoleń. Od tamtego czasu na okoliczne ziemie przybyły nowe słowiańskie plemiona. Jedni zwali się Ślężanami i mieszkali na ziemiach, które dziś zwiemy Śląskiem. Inni zwani Wiślanamibyli potomkami legendarnego króla Kraka, który zbudował gród nazwany od jego imienia Krakowem. Plemiona te były liczne, lecz najsilniejsi byli potomkowie legendarnego Lecha, założyciela Gniezna. Najpierw zwano ich Lechitami, a później nazwa ta ustąpiła miejsca określeniu Polanie. To właśnie z tego plemienia wywodził się pierwszy władca Polski zwany Mieszkiem, który podbił okoliczne plemiona i w 966 roku przyjął chrzest. Dzięki niemu powstało państwo polskie, które istnieje do dnia dzisiejszego. Przyjęcie chrztu oraz ślub z Dobrawą, księżniczkę czeską z dynastii Przemyślidów było przełomowe dla państwa polskiego. Dzięki temu książę Mieszko mógł włączyć swoje ziemie w zachodni krąg kultury chrześcijańskiej. Dawni bogowie, dawne wierzenia, odeszły w zapomnienie, a swoje pogańskie żony książę Mieszko po przyjęciu chrztu kazał od siebie oddalić.


Burzliwe karty polskiej historii...
            Na kartach historii Polski odnotowano wiele burzliwych i tragicznych okresów. Jednym z nich jest rozbicie dzielnicowe, które trwało w latach 1138-1320. Były to czasy, w których Polska nie miała żadnego króla, kraj był podzielony na dzielnice zarządzane przez przedstawicieli dynastii Piastów. Piastowie byli różni, jedni okrutni, a inni wręcz fanatycznie religijni. Często ze sobą walczyli. Piastowie ze Śląskatworzyli sojusze z Czechami, a Piastowie ze Starej Polski (zwanej też Wielkopolskąalbo Większą Polską) wchodzili w układy z Węgrami, którzy z kolei byli wrogami króla czeskiego. 

            Wielu Piastom marzyła się koronacja na króla Polski i ponowne scalenie wszystkich dzielnic w jeden kraj. Częściowo udało się to przedstawicielowi linii wielkopolskich Piastów, księciu Przemysłowi II, który w 1295 roku został koronowany w Gnieźnie na króla Polski przez arcybiskupa Jakuba Świnkę. Koronacja ta wzmocniła tożsamość narodową Polaków. Niestety król Przemysł II został zamordowany kilka miesięcy później. W większości podręczników historii przyjmuje się, że okres rozbicia Polski na dzielnice skończył się w 1320 roku kiedy arcybiskup Janisław w Krakowie na Wawelu koronował na króla Polski Władysława Łokietka pochodzącego z kujawskich Piastów.

            Po scaleniu kraju przez Władysława Łokietka nasza Ojczyzna istniała przez setki lat. W 1370 roku zmarł Kazimierz Wielki ostatni polski król z dynastii Piastów. W 1386 roku w Krakowie na Wawelu został koronowany Władysław Jagiełło pierwszy król z dynastii Jagiellonów. To właśnie on w 1410 roku w bitwie pod Grunwaldem pokonał Krzyżaków. Było to nasze wielkie zwycięstwo, które bardzo osłabiło Zakon. Czasy dynastii Jagiellonów charakteryzowały się dużym rozwojem terytorialnym naszego kraju. Ostatnim królem z tej dynastii był zmarły w 1572 roku Zygmunt II August. Jego śmierć zakończyła w Polsce czasy królów dziedzicznych. Kolejni królowie Rzeczypospolitej byli już wybierani w drodze wolnej elekcji. Najbardziej tragiczny dla naszej Ojczyzny był, przepełniony wojnami ze Szwecją i z Rosją, wiek XVII oraz wiek XVIII, w którym trzech zaborców Rosjanie (będący potomkami legendarnego Rusa), Austriacy oraz Prusy dokonało trzech rozbiorów Rzeczypospolitej. Ostatnim królem upadającej Polski, którą zaborcy wymazali z map świata był Stanisław August Poniatowski.



Odzyskanie niepodległości po 123 latach zaborów...
            III rozbiór Polski w 1795 roku podziałał na Polaków jak "zimny prysznic". Od tamtej pory staraliśmy się za wszelką cenę odzyskać swój kraj. Najpierw walczyliśmy po stronie Napoleona Bonaparte tworząc Legiony Polskie we Włoszech dowodzone przez gen. Jana Henryka Dąbrowskiego. W lipcu 1797 roku w miasteczku Reggio w północnych Włoszech Józef Wybicki skomponował pieśń dla naszych legionistów, którą nazwano Mazurkiem Dąbrowskiego. Sam autor zapewne nie spodziewał się, że będzie musiało upłynąć ponad sto lat, naznaczonych dwoma krwawymi powstaniami, zanim Polska odzyska niepodległość, a jego pieśń stanie się Hymnem Narodowym.
            Pierwsza nadzieja na odzyskanie niepodległości pojawiła się w czasach napoleońskich. Napoleon Bonaparte w 1806 roku pokonał Prusy, a rok później utworzył dla Polaków Księstwo Warszawskie. Niestety Napoleon przegrał wojnę z Rosją co z w efekcie sprawiło, że w 1815 roku Księstwo Warszawskie przestało istnieć. W jego miejscu powstało zależne od cara Rosji i o wiele mniejsze Królestwo Polskie, na terenie którego w XIX wieku wybuchły dwa wielkie powstania listopadowe i styczniowe.

            Realne szanse na odzyskanie niepodległości pojawiły się dopiero  podczas I wojny światowej, która wybuchła w 1914 roku. Wiedzieliśmy, że walka zaborców między sobą może doprowadzić do odrodzenia Polski po 123 latach zaborów. Tak też się stało w dniu 11 listopada 1918 roku Polska wróciła na mapy świata, orzeł biały ponownie wzleciał ku niebu. Tak samo jak przed wiekami kiedy Lech dostrzegł go w gnieździe i stwierdził, że w tym miejscu zbuduje stolicę swojego kraju. Jednak Ojczyzna w 1918 roku mocno krwawiła. Odzyskaliśmy niepodległość ale walczyć musieliśmy dalej. W latach 1919-1921 wojowaliśmy z Bolszewikami. Na Górnym Śląsku w 1919 roku, oraz w latach kolejnych wybuchały powstania ponieważ mieszkańcy chcieli należeć do Polski. Nawet mieszkańcy Wielkopolski jeszcze w 1918 roku chwycili za broń i zbuntowali przeciwko Niemcom ponieważ chcieli mieszkać w granicach Polski.

            Bardzo ważną postacią, która przyczyniła się do odzyskania przez Polskę niepodległości był Józef Piłsudski, który 10 listopada powrócił do Polski wypuszczony z niemieckiej niewoli. Wieść o jego powrocie rozniosła się po odradzającym się kraju lotem błyskawicy. 11 listopada Ignacy Daszyński wraz z całym rządem przyjechał do Warszawy. Tego samego dnia Józef Piłsudski otrzymał z rąk Rady Regencyjnej władzę wojskową i rozpoczął konsultacje z przedstawicielami stronnictw politycznych w sprawie utworzenia koalicyjnego rządu.

            A jak było na Ziemi Lubawskiej naszej Małej Ojczyźnie?
            Ziemia Lubawska od czasów pogańskich zamieszkiwana przez plemiona pruskie była obszarem pogranicza. We wczesnym średniowieczu było to pogranicze chrześcijańsko – pogańskie, a później tereny te należały do Państwa Zakonu Krzyżackiego w Prusach i znajdowały się blisko granicy z Polską. Po wojnie 13 – letniej toczonej w latach 1454 – 1466tereny te powróciły do Polski, a po I rozbiorze Polski w 1772 roku zostały zabrane przez Prusy. Dnia 11 listopada 1918 roku Ziemia Lubawska nie mogła się jeszcze cieszyć z odzyskanej niepodległości. Dopiero w 1920 roku, kiedy uprawomocniły się decyzje traktatu wersalskiego nasza Mała Ojczyzna w końcu znalazła się w granicach odrodzonej po 123 latach zaborów II Rzeczypospolitej. Tereny te znajdowały się przy granicy polsko – niemieckiej i z tego powodu na początku II wojny światowej, we wrześniu 1939 roku jako jedne z pierwszych padły ofiarą niemieckiej okupacji.

            Wielu regionalistów oraz historyków zadaje sobie pytanie:skąd w mieszkańcach Ziemi Lubawskiej bierze się tak duży patriotyzm, tak wielka miłość do Polski?Według Pani Ewy Rzeszutko, badaczki dziejów naszej Małej Ojczyzny tak silne przywiązanie do polskości, tradycji i religii katolickiej ma kilka przyczyn. Zacznijmy od tego, że na przestrzeni wieków na tym terenie było wielu bohaterów, młodych oraz starszych, często zamożnych, którzy narażali własne życie podczas wszystkich zrywów niepodległościowych. Przekraczali granicę zaboru rosyjskiego (tzw. Kongresówki) i walczyli w powstaniu listopadowym (1830 – 1831) oraz powstaniu styczniowym (1863 – 1864), przeciwstawiali się kulturkampfowi (czyli walce z polską Kulturą prowadzonej przez Bismarcka), opierali się silnej germanizacji, mówili, modlili się i śpiewali po polsku mimo niemieckich zakazów, ze łzami w oczach powitali Błękitną Armię gen. Hallera, która w styczniu 1920 roku wyzwalała te tereny spod władzy niemieckiego zaborcy. Również podczas kolejnej próby, która nadeszła w latach 1939-1945, czyli podczas II wojny światowej, dwa lata po jej zakończeniu do 1947 roku Polacy z Ziemi Lubawskiej dzielnie walczyli najpierw w Armii Krajowej, a od 1945 roku w  ROAK-u (Ruchu Oporu Armii Krajowej).

          Na zakończenie warto przytoczyć  mądre słowa Pani Ewy Rzeszutko, która godny naśladowania i podziwu patriotyzm okolicznych mieszkańców tłumaczyła w następujący sposób: „Miasta na Ziemi Lubawskiej w średniowieczu powstawały i rządziły się prawem chełmińskim ale największą siłą tych ziem były wsie, które w większości nadawano na prawie rycerskim. Co to znaczyło? A no to, że w zamian rycerz ten był zobowiązany stawać orężnie w obronie wiary i wolności tej ziemi. Ten nakaz był przekazywany z pokolenia na pokolenie (…) Przykładem ciągłości tego przekazu był udział mieszkańców (Nowego Miasta Lubawskiego, Lubawy, Lidzbarka Welskiego oraz większości wsi na Ziemi Lubawskiej) we wszystkich powstaniach mimo, że wybuchały one w zaborze rosyjskim (…) w powstaniu styczniowym z Prus Zachodnich (do, których w XIX wieku administracyjnie należała cała Ziemia Lubawska) wzięło udział aż 511 osób, wszystkich stanów, w tym 127 właścicieli ziemskich (…) potomków rycerzy, 101 chłopów i parobków, 40 służby folwarcznej, 154 kupców i rzemieślników, 29 księży i lekarzy”.


ZAPRASZAM NA PREZENTACJĘ, KTÓRĄ PRZYGOTOWAŁEM Z OKAZJI NARODOWEGO ŚWIĘTA NIEPODLEGŁOŚCI
 








A teraz zapraszam na trzyczęściowy film: 
"Początki Państwa Polskiego"

 Część 1 - jest dostępna pod tym adresem: https://www.youtube.com/watch?v=JSVaq8gqQfQ

 Część 2


Część 3







Ciekawy obrazek z tekstem, który znalazłem w zasobach internetowych.

Janusz Pawłowski, Mój zegar niesłoneczny

$
0
0


Aldous Huxley, autor słynnej powieści pt. "Nowy wspaniały świat", który swoim geniuszem dorównał Orwellowi, napisał kiedyś genialne słowa:

"Kto umie czytać,

posiadł klucz do wielkich czynów,

do nieprzeczuwanych możliwości,

do upajająco pięknego,

udanego i sensownego życia".


            Piękne, mądre i prawdziwe są to słowa. Każdy, kto posiadł umiejętność czytania i korzysta z niej na co dzień rozwija i wzbogaca się wewnętrznie. Ja niedawno przeczytałem bardzo ciekawą książkę Janusza Pawłowskiego pt. "Mój zegar niesłoneczny". Książka wspaniała ponieważ autor opisał w niej swoje wspomnienia, w których Ziemia Lubawska gra pierwsze skrzypce.

            Książka ta pokazuje jak wyglądało zwyczajne, codzienne życie w Kurzętniku i Nowym Mieście Lubawskim w okresie międzywojennym, podczas II wojny światowej (1939-1945) oraz w czasach powojennych. Bardzo się cieszę, że mogłem przeczytać wspomnienia pana Pawłowskiego ponieważ odnalazłem w nich coś cennego, opowieści naocznego świadka wielu interesujących wydarzeń. Oby jak najwięcej osób tak jak ja sięgnęło po "Mój zegar niesłoneczny".
           
            Zacznijmy od początku. Dziadek Pana Pawłowskiego, autora książki był burmistrzem w Dębicy (województwo podkarpackie) i w latach 1918-1919 walczył w obronie Lwowa, ba za życia chwalił się nawet dyplomem podpisanym przez gen. Tadeusza Rozwadowskiego. Różne koleje losu sprawiły, że rodzice autora sprowadzili się do Mikołajek, wsi położonej w obecnym powiecie nowomiejskim. Ojciec autora otworzył we wsi sklep spożywczy (tzw. kolonialkę). W 1938 roku rodzice autora przenieśli się z Mikołajek do Nowego Miasta Lubawskiego, gdzie założyli kolejny interes w postaci większej kolonialki (większego sklepu). Sklep ten znajdował się na ul. 3 Maja w budynku, który obecnie nie istnieje. W jego miejscu stoi dziś restauracja Tiffany. Jednak w okresie międzywojennym znajdował się w tym miejscu ładny hotel, którego właścicielką była Niemka, niejaka Bona. Niestety budynek ten został spalony przez Rosjan w roku 1945. Tak więc przed wybuchem wojny, od 1938 roku, rodzice autora wynajmowali u Bony lokal, w którym prowadzili swoją kolonialkę. W tym samym budynku mieszkali lekarze, przedsiębiorcy, przyjmowali doktorzy Piotrowski i Werner. Autor pisze, że przy tej samej ulicy znajdowało się więzienie. Poza tym odnotował on o obecnej ul. 3 Maja takie oto słowa: "Pamiętam też przez mgłę nowomiejskie pochody bezrobotnych, odbywały się na obecnej ulicy 3 maja, a wtedy - jeśli mnie pamięć nie myli - Różanej, bo była obsadzona różanymi drzewkami, w dodatku między nimi rozlokowano girlandy bluszczu, które rozciągały się od drzewka do drzewka. Była to taka nowomiejska promenada". Poniżej umieściłem zdjęcia ulicy 3 Maja z okresu II wojny światowej (1939-1945). Widać na nich nieistniejący dziś budynek, który należał do Niemki Bony.


(Fot. Ryszard Zawadzki)

(Fot. Ryszard Zawadzki)

 
   
            Książka Pawłowskiego jest prawdziwą skarbnicą wiedzy. Wystarczy wyjść na ulicę i zapytać młode osoby co oznacza robienie zakupów "na borg"? Starsze osoby jeszcze pamiętają, że "na borg" oznacza "na kredyt" (na zeszyt).
            A teraz zagadka na poniższym zdjęciu widać procesję Bożego Ciała na rynku w Nowym Mieście Lubawskim. Na środku widzimy częściowo zasłonięty napis sklepu: "BŁAWATNY" B. Gęstwicki. Czy wiecie co się znajdowało w tym lokalu? Otóż był to sklep bławatny. Niestety ta ładna kamienica już nie istnieje ponieważ spalili ją Rosjanie w 1945 roku. Obecnie w tym miejscu znajduje się apteka "Pod Orłem". No dobra ale co to znaczy sklep bławatny? Autor pisze, że w XXI wieku sklepy bławatne są rzadkością ponieważ obecnie większość Polaków kupuje gotowe ubrania. W sklepach bławatnych klient dostarczał, krawcowi-rzemieślnikowi materiał z metra, na przykład na ubranie. Klienci dostarczali materiał, a w zamian po jakimś czasie otrzymywali zamówiony strój. Sklep bławatny w Nowym Mieście Lubawskim prowadził miejscowy Żyd, który często stawał przed sklepem i nawoływał przechodniów, kłaniał się im i zachęcał do skorzystania ze swoich usług. Żyd ten "wysoki, szczupły, z charakterystyczną twarzą i specyficznym ubiorem, budził moją sympatię. Takie postępowanie to był ówczesny marketing. Polscy kupcy tak nie robili, więc i obroty mieli mniejsze".

(fot. Krzysztof Kliniewski)

(fot. Krzysztof Kliniewski)




            Książka "Mój zegar niesłoneczny" jest wspaniałą skarbnicą wiedzy o nauczycielach z Kurzętnika i Nowego Miasta Lubawskiego. I tak np. w okresie powojennym w NML nauczycielką historii była profesor Wnęk, o której autor pisze bardzo pozytywnie. Prof. Wnęk była absolwentką Uniwersytetu Lwowskiego. Prof. Grzebień i prof. Kołpacki uczyli języka polskiego. Prof. Grzebień zmarł w 1951 roku. W Nowomiejskim gimnazjum było jeszcze wielu wspaniałych nauczycieli, matematyki uczył najpierw prof. Krajewski, a potem. prof. Chmieliński. Natomiast języka francuskiego uczyła profesor Witkowska, a łaciny najpierw prof. Krajewski, a potem prof. Grzebień, który był ojcem znanego toruńskiego ortopedy. Nauczycielem gimnastyki był profesor Wierzbicki, którego dzieci nazywały Felek. "Wyróżniającą się postacią był profesor Eryk Buchwald. Uczył wielu przedmiotów, zajęć praktycznych, fizyki, śpiewu, prowadził chór szkolny. Bardzo mu psociliśmy, ale po zakończeniu nauki uznał nas za morową klasę".
           
            W powojennej szkole w Nowym Mieście Lubawskim działało wiele organizacji społecznych, które w swojej książce Pawłowski wymienia. Były to PCK, kółka zainteresowań, klub sportowy "Zgoda", Liga Lotnicza, Liga Przyjaciół Żołnierza i wie innych. Okoliczna młodzież miała w tamtym okresie swoje sukcesy. Najlepszymi biegaczami na sto i dwieście metrów byli Henio Pański, Miecio Marcinkowski i Zbigniew Mroczyński, który zakwalifikował się do kadry narodowej. Do klasy z autorem chodziła Stefania Krajnik, która w późniejszym czasie została żoną Renesława Czapnika. Poza tym do tej samej klasy chodził jeden z konstruktorów urządzeń programu Apollo Alfons Rachwalski. W tej samej klasie byli też przyszły minister środowiska Ludwik Ochocki oraz profesor Zyta Gilowska. Te nazwiska najlepiej pokazują jak wysoki był poziom szkoły w Nowym Mieście Lubawskim.

            We wspomnieniach autora natkniemy się też na postać Jana Jedy, który po wojnie założył Polską Organizację Młodzieży Katolickiej. Znajdziemy również ciekawy opis pożaru miasta w 1945 roku. 

            W tym miejscu chciałbym poświęcić kilka słów Ludwikowi Ochockiemu, absolwentowi nowomiejskiej szkoły, który chodził do klasy razem z Januszem Pawłowskim. Otóż został on ministrem środowiska, a w Nowym Mieście Lubawskim mieszkał na ul. Kościelnej obok organistówki (naprzeciw bramy wjazdowej na teren plebanii). Ojciec ministra był przedwojennym nowomiejskim kupcem. Jego sklep znajdował się obok sklepu bławatnego i jest widoczny na powyższych zdjęciach. Po wojnie kupiec Ochocki został czołowym działaczem Spółdzielni Spożywców "Społem". Urodzony w NML Ludwik Ochocki w latach 1972-1981 był ministrem środowiska, ukończył studia na Wydziale Transportu Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Szczecinie, gdzie uzyskał tytuł doktora nauk ekonomicznych.

            Na zakończenie chciałbym poruszyć wydarzenia, które wzbudziły moje zainteresowanie. Otóż napisałem kiedyś artykuł pt. "Obozy w których mordowano Żydówki. Poznaj czarne karty z historii Ziemi Lubawskiej".  W artykule tym opisałem obozy dla żydowskich kobiet w Gwiździnach, Naguszewie, Gutowie, Krzemieniewie i Brzoziu Lubawskim. Niemcy latem 1944 roku zwozili do tych obozów żydowskie kobiety, których zadaniem była budowa umocnień. Od wschodu zbliżała się Armia Czerwona, a umocnienia miały ją powstrzymać. Zapewne w 1944 roku Niemcy jeszcze wierzyli, że będą walczyć na tych terenach z Rosjanami. Ostatecznie w styczniu 1945 roku Rosjanie wkroczyli na Ziemię Lubawską, a Niemcy bez walki uciekli na zachód. Wspominam o tym artykule ponieważ Janusz Pawłowski w swojej książce fajnie opisuje wspomnienia z tamtego okresu: "Latem 1944 roku Niemcy zarządzili akcję kopania rowów strzeleckich i dołów przeciwczołgowych na okolicznych polach. Wszyscy młodzi ludzie, mężczyźni i kobiety zostali zmuszeni do stawienia się z łopatami w wyznaczonym miejscu i pod kierunkiem nadzorców i majstrów budowali transzeje. Rowy te ciągnęły się kilometrami po stokach okolicznych wzgórz. Umacniano ich boczne ściany faszyną przytrzymywaną przez kołki sosnowe. Poszczególne stanowiska dowodzenia łączono kablem telefonicznym wkopywanym w ziemię. Po wojnie kable te wydobywano, bo nadawały się do użytku. takie okopy budowano na całym Pomorzu. Podobnie i rowy przeciwczołgowe. I ja, mimo, że miałem tylko dwanaście lat, byłem zmuszony do tej pracy. Długo po wojnie rowy te straszyły na okolicznych stokach wzgórz i stanowiły miejsce zabaw dziecięcych. To samo doły przeciwczołgowe. Po latach zapadły się bądź zostały zasypane"



Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone. 
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
Viewing all 195 articles
Browse latest View live