Quantcast
Channel: Ziemia Lubawska - Moja Mała Ojczyzna
Viewing all 195 articles
Browse latest View live

Alfons Mechlin proboszcz w trudnych komunistycznych czasach

$
0
0
Ks. Alfons Mechlin.
W Polsce po zakończeniu II wojny światowej w 1945 roku komunistyczne władze koncentrowały się przede wszystkim na zniszczeniu opozycji politycznej (PPS, PSL) oraz likwidacji polskich patriotów walczących o przywrócenie władzy prawowitemu rządowi polskiemu w Londynie. W 1948 roku komunistyczna Polska Partia Robotnicza (PPR) wchłonęła Polską Partię Socjalistyczną (PPS), z czego narodziła się Polska Zjednoczona Partia Robotnicza (PZPR), która do 1989 roku rządziła Polską i we wszystkim była posłuszna władzom w Moskwie. Głównym celem komunistów było wychowanie Polaków w duchu socjalistycznym i ateistycznym. Chciano stworzyć posłuszne władzy społeczeństwo, które nie potrzebuje Kościoła katolickiego i własności prywatnej. Władze nie doceniły przywiązania Polaków, a szczególnie mieszkańców Pomorza i Ziemi Lubawskiej do wiary katolickiej. Kościół w okresie PRL-u walczył o polskość równie mocno jak pod zaborami, a najlepszym tego dowodem jest poufna informacja złożona 26 lutego 1968 roku na posiedzeniu egzekutywy KP PZPR (Komitetu Powiatowego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej), w której ówczesny sekretarz w następujący sposób oceniał rolę Kościoła katolickiego na Ziemi Lubawskiej:  „Z powiatu nowomiejskiego wywodziło się wielu księży i biskupów. Dziś jeszcze wiele rodzin posiada krewnego – księdza czy krewną – zakonnicę. Ten cały kompleks historycznych wydarzeń spowodował sytuację, w której ludność powiatu została całkowicie podporządkowana Kościołowi”.

Kolejnym przykładem bezsilności komunistów wobec silnej wiary Polaków jest dyskusja, do której doszło na konferencji sprawozdawczo – wyborczej PZPR obradującej 3 lutego 1962 roku w Nowym Mieście Lubawskim. Tematem dyskusji było m.in. ateistyczne wychowywanie dzieci w szkołach oraz kontrowersyjna sprawa usunięcia religii ze szkół. Jeden z dyskutantów stwierdził, że rząd powinien brać przykład z Kościoła, który potrafi przyciągać do siebie tłumy. „Gdy odbywa się procesja to Kościół potrafi zorganizować społeczeństwo, my natomiast (…) nie potrafimy nawet zorganizować „uczciwej zabawy” dla społeczeństwa podczas uroczystości 1 Maja”. Innym ciekawym przykładem sukcesów Kościoła jest opinia sekretarza Komitetu Powiatowego (KP) PZPR wyrażona 1968 roku: „(…) pomimo upływu 23 lat, podczas których ówczesne władze prowadziły mniej lub bardziej otwartą politykę antykościelną, w sytuacji Kościoła jak gdyby nic się nie zmieniło. Cała ta polityka okazała się po prostu nieskuteczna. Prowadzone z dużym nakładem sił i środków kampanie antykościelne (…) trafiały w próżnię, nie tylko nie osłabiły Kościoła, ale wręcz przeciwnie, jego pozycja uległa wzmocnieniu”.

Od połowy 1948 roku stosunki Państwo – Kościół zaczęły się „ochładzać”. Władze denerwował fakt, że uroczystości religijne gromadzą wielkie rzesze wiernych, a większość duchownych z Ziemi Lubawskiej czynnie angażuje się w rozmaite społeczne inicjatywy mające charakter charytatywny. Najbardziej wyrazistym duchownym tamtych lat był nowomiejski proboszcz (od 1945 do 1986 roku) ks. Alfons Mechlin, który nie bał się krytykować publicznie władzy. Represjonowany podczas II wojny światowej, aresztowany w październiku 1939 roku i przetrzymywany w więzieniu w Lidzbarku Welskim, a następnie przewieziony do więzienia w Oborach, obozu w Stutthofie i na końcu do Sachsenhausen, wówczas jeszcze wikariusz w Chojnicach stał się silnym człowiekiem, który nie boi się mówić tego, co myśli. Od 14 grudnia 1940 roku więziono go w obozie koncentracyjnym w Dachau, w którym z numerem 22803 czekał na śmierć. Zwolniono go 30 sierpnia 1941 roku dzięki interwencji komisarza biskupiego dla powiatu lubawskiego ks. Jana Mantheya.

Ks. bp K. J. Kowalski w Nowym Mieście Lubawskim w 1946 roku. Obok biskupa siedzi ówczesny starosta Stanisław Przybysz. 


W 1945 roku ks. Mechlin został proboszczem w Nowym Mieście Lubawskim. Swoją funkcję pełnił przez 40 lat do 1986 roku. Dzięki niemu w miasteczku swoją działalność rozpoczęła Polska Organizacja Młodzieży Katolickiej, która dbała o duchowy rozwój młodych ludzi. Poza tym pełnił on obowiązki prezesa Oddziału Caritas w Nowym Mieście Lubawskim. Dzięki niemu przedszkole Caritas funkcjonowało tu do końca lat osiemdziesiątych.  Patriotyczna działalność nowomiejskiego proboszcza musiała złościć władze komunistyczne, czego wyrazistym dowodem jest fakt, że w 1949 roku władze polityczne i państwowe zorganizowały w powiecie nowomiejskim 52 wiece, na których podejmowano różne antykościelne rezolucje.

Dzięki prałatowi Mechlinowi parafia nowomiejska stała się centrum różnego rodzaju działalności charytatywnej. Dożywiano potrzebujących, m. in. z paczek UNRRA oraz z pozostawionych przez Niemców magazynów spożywczych. W maju 1945 roku nowomiejski proboszcz założył Kuchnię Parafialną (tzw. Ludową) dla najbiedniejszych. Jego największym marzeniem była odbudowa klasztoru w Łąkach Bratiańskich, dawniej zwanego „Częstochową Północy” i reaktywacja ruchu pielgrzymkowego na tych terenach. Niestety ustrój polityczny, w którym przyszło mu żyć nie pozwolił na realizację tych marzeń. Z inicjatywy Ks. Mechlina w latach 60 – tych w całości odnowiono nowomiejską bazylikę oraz uporządkowano cmentarz parafialny.  Funkcję proboszcza pełnił do 1 października 1986 roku, a zmarł 12 września roku 1991. Jego następcą na posadzie proboszcza był ks. mgr Stefan Rejewski.


Ciekawostka:
Na początku lat 60-tych w nowomiejskim kościele były prowadzone prace konserwatorskie na dużą skalę. Konserwowano m.in. freski w nawie głownej. Proboszczem był wówczas Alfons Mechlin (ur. 1905 - zm. 1991). Proboszcz z lat 1945 - 1986 sprzedał wówczas ziemię należącą do parafii. W tamtym czasie oczyszczano malowidła w prezbiterium i nawie głównej za pomocą suchego chleba. Najstarsi mieszkańcy miasta pamiętają jak ksiądz z ambony wzywał mieszkańców do znoszenia suchego chleba dla konserwatorów. W 2012 roku dr Jacek Stachera (adiunkt, Pracownia Konserwacji i Restauracji Rzeźby Polichromowanej i Rzemiosła Artystycznego - UMK w Toruniu) nadzorujący ówczesne prace konserwatorskie podkreślał, że znoszenie suchego chleba nie jest już konieczne, ponieważ konserwatorzy mają tzw. gumki chlebowe służące do oczyszczania malowideł.

Jako kolejną ciekawostkę można dodać, że na początku lat 60-tych konserwatorzy korzystali z drewnianych rusztowań. W XXI wieku każdy, kto widział solidne, metalowe rusztowania, które w kościele w Nowym Mieście Lubawskim wynosiły konserwatorów pod same sklepienie nawy głównej, może tylko próbować sobie wyobrazić jak niebezpieczne i ryzykowne musiało być korzystanie w czasach komunistycznych (i dawniejszych) z drewnianych rusztowań.



Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 10 CISZA PRZED BURZĄ)

$
0
0




             

Płock, stolica Mazowsza, maj 1223 rok:

           W dawnych czasach, tysiące lat przed narodzinami Chrystusa doszło do strasznej wojny. Zgodnie z Biblią wybuchła ona w Niebie. Archaniołowie wraz z podległymi sobie aniołami walczyli wówczas z panem zła, pradawnym smokiem, upadłym archaniołem o imieniu Lucyfer. Dobrych archaniołów służących Bogu było wielu, a wśród nich imiona trzech, tj. Michał, Gabriel i Rafał, zapisano na kartach Pisma Świętego. Pradawny smok, Lucyfer był potężnym przeciwnikiem, który przekabacił na swoją stronę wielu archaniołów, aniołów oraz innych potężnych istot władających niesamowitymi mocami. Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu, stwórcy świata. Miał dość, nie chciał już być Jego sługą. Szalę goryczy przelało stworzenie przez Boga człowieka, który w oczach Stwórcy był doskonalszy od aniołów.
            Po stronie Lucyfera stanęło wiele anielskich zastępów, a wśród nich potężni archaniołowie tacy jak Asmodeusz, Lewiatan, Belial, Samael, Uzjel i wielu innych. Wszyscy władali mocami, magią, posiadali moc siejącą zniszczenie. Ostatecznie jednak przegrali z armią Boga i jego trójcą potężnych archaniołów Michałem, Gabreielm i Rafałem. Porażka nie oznaczała jednak ich śmierci. Pradawny smok i jego aniołowie zostali wygnani z Nieba i upadli na ziemię. Tam wielu z nich łączyło się z ziemskimi kobietami, co spowodowało narodziny mieszańców z nadludzkimi mocami zwanych Nefalemami lub olbrzymami, gigantami, półbogami. Bogu to się nie podobało, dlatego zesłał na ziemię potop. Wody zalały wszystko, miasta, wsie, ludzi dobrych i złych…
            Wielka powódź jednak nie była w stanie uśmiercić pradawnego smoka i jego wojsk. Lucyfer stworzył swoje mroczne królestwo głęboko po ziemią i nazwał je Piekłem, przeciwieństwem Nieba. Mijały wieki, w Piekle, pomiędzy Lucyferem i jego wyznawcami zaczęły się tworzyć konflikty, niektórzy żałowali rozpoczęcia wojny ze Stwórcą. Próbowali nawet powrócić do Raju jednak Bramy Niebieskie się przed nimi nie otwarły. Inni z kolei twierdzili, że Lucyfer powinien oddać przywództwo nad upadłymi aniołami Lewiatanowi lub Belialowi. I wreszcie byli też tacy, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo Lucyferowi i rozeszli się na wszystkie strony świata.
            Ci ostatni mieli już dosć Lucyfera i jego obsesyjnej nienawiści do Boga. Sami jednak też nie chcieli powrócić do Nieba. Skierowali, więc swój wzrok na ludzi. Wiedzieli, że Bóg wybrał sobie tylko jeden naród - Żydów, reszta Go nie interesowała.  W tamtych czasach, na długo przed narodzinami Chrystusa, na świecie istniały liczne narody, setki królestw, które wierzyły w wielu nieistniejących bogów. Upadli aniołowie, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo Lucyferowi, doszli do wniosku, że zaopiekują się tymi narodami, przyjmą imiona, jakie każdy z nich wymyślił dla swych bóstw, podszyją się pod nich, zajmą ich miejsce i dadzą im życie. Będą się objawiać ich kapłanom, podawać za bogów, w których wierzą, nauczą ich magii, dadzą moc, pokażą cuda. W zamian wyznawcy składali im dary, modlili się do nich. Im więcej modłów wznosili, tym bardziej ich boska moc rosła.
            Tak oto świat podzielił się na trzy części. Pierwszą było Niebo z Bogiem i jego archaniołami oraz aniołami. Drugą Piekło z Lucyferem i jego demoniczną armią składającą się z upadłych archaniołów i aniołów. Trzecią stanowili ci, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo Lucyferowi i zamieszkali między ludźmi, jako ich bogowie. Przedstawiciele trzeciej grupy byli bogami starożytnych Sumeryjczyków, Babilończyków, Rzymian, Greków, Chińczyków i wielu innych. To właśnie oni byli bogami Słowian oraz Prusów, Celtów i Germanów. Żaden człowiek nie zna ich starożytnych imion, nikt nie wie skąd się wzięli. Ta wiedza przepadła w odmętach historii. Tylko oni pamiętają o wielkiej wojnie z Bogiem w Niebie, ale wyrzekli się swej przeszłości i przyzwyczaili do imion, jakie nadali im ich wyznawcy. Część z nich natrafiła kiedyś na oddający cześć naturze lud plemienny, który sobie szczególnie upodobała. To byli Prusowie, którzy nadali swoim bogom wiele imion m.in. Kurke, Perkuns, Patrimpus, Pikuls, Medinis…
            Trzecia grupa miała się dobrze do czasów narodzin Chrystusa, syna Boga. Powstanie chrześcijaństwa zmieniło wszystko. Nagle okazało się, że jeden naród Bogu nie wystarcza. Wszechmocny nagle zachciał roztoczyć swą opiekę nad wszystkimi narodami, które wierzą w wielu bogów, upadłych aniołow. Ci jednak się bronili przed wyznawcami Chrystusa. Mijały wieki, a chrześcijanie zyskiwali przewagę, nawracali coraz więcej narodów. Zginęli lub uciekli bogowie starożytnego Rzymu i Grecji, upadli bogowie Germanów, Celtów i Słowian. Teraz trzynaście stuleci po narodzinach Chrystusa nadszedł czas na bogów plemion żyjących u wybrzeży Bałtyku, pomiędzy rzeką Wisłą i Niemnem. Nadszedł czas na bogów pruskich, którzy upadną lub przetrwają… wszystko zależy od dziecięcia dwóch religii, od dziewczyny w pruskiej puszczy zrodzonej, która jest przez puszczę kochana i przez krzyż chroniona…

            - Co się dzieje?! Dlaczego ona pluje krwią?! Co będzie dalej? Co z tą dziewczyną? Jak ma na imię? Gdzie jej szukać?! Mów!
            Mężczyzna w masce sokoła potrząsał leżącą na łóżku, zakrwawioną wieszczką, która miała wizję przeszłości i przyszłości. Była medium, jednym z największych sekretów księżniczki Agafii i jej męża księcia Mazowsza Konrada mazowieckiego. Trzymali ją głęboko w podziemiach pod płocką katedrą na Wzgórzu Tumskim. Ludzie Mroku byli odpowiedzialni za strzeżenie jej i spisywanie wizji. Teraz jednak ta niespełna dwudziestoletnia dziewczyna, nazywana medium, czarownicą lub diabelskim nasieniem umierała. Racibor mimo tego starał się wydusić z jej wątłego ciała jakieś szczegóły odnośnie przepowiedni.
            - Ta dziewczyna w pruskiej puszczy zrodzona, jak ma na imię? Gdzie ją znajdę?! – Krzyczał Racibor potrząsając ciałem wieszczki.
            Ostatnie słowa, jakie wydobyły się z zakrwawionych ust dziewczyny brzmiały:
            - Jednorożec jest blisko dziewczyny zwanej Mojmira, pogańskie bóstwo strzeże dziewczęcia z ukrycia. Nigdy jej nie znajdziesz. - Uśmiechnęła się i wyzionęła ducha.
            - Pozbądźcie się jaj ciała. Ja muszę zdać raport księciu Konradowi i księżnej Agafii. – Powiedział Racibor do dwóch mężczyzn, których twarze zakrywały maski zwierząt. Obaj, tak jak on byli członkami Ludzi Mroku.



Rzym, stolica Państwa Kościelnego, maj 1223 rok:

Rzym to wyjątkowe dla chrześcijan miasto, które od połowy VIII wieku było stolicą Państwa Kościelnego. Za jego murami swoją siedzibę mieli papieże. Najważniejszym budynkiem była Bazylika św. Piotra zbudowana w IV wieku przez cesarza Konstantyna Wielkiego. Po deszczowej nocy niewyspany Ojciec Święty przebudził się, aby rozpocząć kolejny dzień… Honoriusz III, papież od 18 lipca 1216 roku, wybrany na biskupa Rzymu z woli Boga Najwyższego siedział właśnie na tronie i cierpliwie słuchał swego kanclerza, który czytał mu nadesłane listy. Wszyscy królowie, biskupi, niektórzy bogatsi książęta oraz wojewodowie mieli swoje kancelarie, czyli urzędy, w których fachowcy zwani kancelistami lub notariuszami pisali listy, redagowali dokumenty i dbali o archiwa. Kanclerz papieski, który właśnie czytał listy Ojcu Świętemu miał na imię Guido.
Papież był w złym humorze z powodu słabo przespanej, deszczowej nocy. Poza tym znów zaczęło padać, więc drażnił go dźwięk ulewy na zewnątrz. Deszcz uderzający o dach i witraże jego pałacu był do prawdy irytujący. Miał już dać znak ręką, że ma dość na dziś. Wszak ile godzin on „głowa” Kościoła katolickiego może siedzieć i słuchać próśb i skarg? Książęta proszący o koronację na króla, władcy donoszący o grzechach swoich sąsiadów, monarchowie żądający pozwolenia na rozwód z żonami, których od dawna już nie kochają. Ojciec Święty nie lubił lizusów, zwłaszcza takich, którzy przysyłają mu złoto oraz inne dary, przymilają się, aby uzyskać wpływy i poparcie Kościoła. Cenił za to władców i biskupów walczących z poganami zarówno w Ziemi Świętej jak i w Europie. Dlatego zmienił zdanie i postanowił wysłuchać tego dnia treści jeszcze jednego listu. Dodatkowo zrobiła na nim wrażenie informacja, że goniec wiózł ten list z Lubawy do Rzymu tylko pięć tygodni. Co stanowiło niesamowity wyczyn, ponieważ listy z polskich miast do stolicy Państwa Kościelnego najczęściej docierały po siedmiu, a niekiedy nawet ośmiu tygodniach. Zimą terminy te były jeszcze dłuższe.
            Papież, kardynałowie, kanonicy, legaci i inni dostojnicy kościelni w skupieniu wpatrywali się w kanclerza, który właśnie zaczynał czytać list od Chrystiana, biskupa Prus, młodej diecezji utworzonej w roku 1216. Początek tak jak w każdym liście był oficjalny. Jednak im dalej, tym mina Honoriusza III była coraz bardziej przepełniona złością i niedowierzaniem. Biskup Chrystian najpierw skarżył się, że na krucjatę do Prus w minionym 1222 roku nie przybyli między innymi namiestnik Pomorza Gdańskiego Świętopełk II [Wielki] i książę Małopolski Leszek Biały. Później biskup pisał o tym jak pruskie plemiona z Pomezanii podstępnie zaatakowały jego wsie i grody na Ziemi Chełmińskiej. W liście tłumaczył się, że całe wojsko krzyżowców było wówczas na Ziemi Sasinów i oblegało pogański Święty Gaj zwany Lobnic. Krzyżowców przybyło po prostu za mało, dlatego nie był on w stanie zabezpieczyć swoich posiadłości na Ziemi Chełmińskiej… W dalszej części listu biskup Chrystian prosił Ojca Świętego o pozwolenie zorganizowania kolejnej wyprawy krzyżowej, tym razem zbrojni powinni przybyć w okolice Chełmna i Grudziądza, aby umocnić północną część Ziemi Chełmińskiej, wzdłuż rzeki Osy, a następnie zaatakować pogan w Pomezanii. Biskup Chrystian tłumaczył, że taka strategia będzie najwłaściwsza, ponieważ Lubawa i okoliczne kasztelanie na Ziemi Sasinów są już opatrzone siecią warownych grodów, strażnic i wałów, co stanowi doskonałe zabezpieczenie przed niespodziewanymi atakami pogan z Pogezanii, Galindii lub Barcji.
            Ojciec Święty bez chwili namysłu odpowiedział do swego kanclerza:
            - Guido, macie sporządzić cztery oddzielne pisma. – Mówił papież. – Jeden uprzejmy list do biskupa Chrystiana, w którym zgadzam się na zorganizowanie wyprawy krzyżowej przeciwko wszystkim poganom żyjącym na terenie Prus. W liście napiszcie, że zapewniam biskupa Chrystiana o tym, że tym razem przybędzie o wiele więcej chrześcijańskich książąt razem ze swoimi rycerskimi hufcami. Kolejne dwa listy mają być adresowane do namiestnika Pomorza Gdańskiego Świętopełka II i księcia Leszka Białego. W obu treść taka sama. Jeśli tym razem nie wezmą udziału w krucjacie mogą zostać ukarani ekskomuniką. Ta sama groźba dotyczy wszystkich pozostałych polskich książąt. Jednak o tym napiszecie w czwartym piśmie, które ma być odczytane zamiast kazania we wszystkich polskich diecezjach. Niech każdy wie, że papież nawołuje wszystkie książęta, całe rycerstwo do wzięcia udziału w krucjacie przeciwko pogańskim Prusom.
            Ojciec Święty skończywszy wydawać polecenia uderzył o posadzkę dolną częścią pastorału, który trzymał w lewej ręce i wstał ze swego tronu. Kiedy się oddalił dostojnicy kościelni zaczęli plotkować i analizować, czy aby słusznie uczynił strasząc ekskomuniką książęta piastowskie sprawujące władzę w rozbitej na dzielnice Polsce.

            Honoriusz III po odprawieniu wieczornej Mszy świętej udał się na spoczynek do swej pałacowej komnaty. Służba natychmiast otoczyła papieża, zdejmując z niego odzienie i przebierając w strój nocny. Kiedy już spełnili swoją posługę Ojciec Święty kazał im wyjść, ponieważ pragnął pozostać sam w swej komnacie. Przez chwile stał i w ciszy nasłuchiwał jak trzaska drzewo palące się w kominku. Bardzo lubił takie krótkie relaksujące medytacje. Po kilku minutach zdjął z palca złoty sygnet zwany pierścieniem rybaka i schował go do szkatuły. Następnie połozył się do swego łoża i rozmyślał.
            - W tak wielu krainach dalej żyją poganie, błądzący, wierzący w fałszywych bogów. Praktycznie przegraliśmy w Ziemi Świętej, straciliśmy w 1187 roku Jerozolimę. Dobrze, że chociaż w Europie udało się nawrócić na prawdziwą wiarę wiele pogańskich plemion, Germanów, Słowian i dzięki biskupowi Albertowi von Buxhövden założycielowi Rygi wiarę w Chrystusa przyjęli mieszkańcy Liwonii [Łotwy]. Na ale między Słowianami i Łotwą żyją jeszcze plemiona pogańskich Litwinów i Prusów. Tych drugich z wielkim poświęceniem nawraca biskup Chrystian, którego należy wspierać ze wszystkich sił.– Ojciec Święty zasnął rozmyślając o nawracaniu pogan. Śnił o tym, że wszystkie ludy świata padły u jego stóp, wszyscy wierzyli w Chrystusa i papieża, jako głowę jedynego prawdziwego Kościoła, jedynej prawdziwej Wiary.


Jedna ze wsi lokowanych w granicach kasztelanii Divana nazywała się Sokolniki. To właśnie tam szkolono sokoły, szlachetne ptaki od wieków wykorzystywane do polowań. Książę Surwabuno oraz jego żona niezwykle wysoko cenili te drapieżniki. Jeden z nich właśnie wbił pazury w grubą rękawicę założoną na prawą rękę Iws, żony księcia Ziemi Sasinów. Oboje pozostawili w grodzie swoją córeczkę pod opieką Mojmiry i postanowili wyruszyć na polowanie razem z sokołem. Iws i Surwabuno galopowali obok siebie, a za nimi pędziło kilku zbrojnych. Książę nigdy nie ukrywał, że lubi u swej żony zamiłowanie do polowania. W ostatnich miesiącach tyle się działo. Wyprawa krzyżowa, objawienia Matki Boskiej, którą ludzie nazwali „Lipską”. Bo objawiła się w pogańskim gaju pełnym drzew lipowych. Najgorszy był jednak zamach na ich córeczkę, którą przed śmiercią lub porwaniem uchronił rycerz Ścibor. Obecnie pełni on urząd kasztelana i jest, obok Divana, jednym z najbardziej zaufanych doradców księcia. Na to wszystko nałożyła się jeszcze wstrząsająca historia z dziesięcioma zbójami, którzy gwałcili kobiety i potem sprzedawali je na targu niewolników. Tylko trzech z nich uszło z życiem po walce ze Ściborem i jego ludźmi. Ale ta trójka też już nie żyje, ponieważ Surwabuno kazał katu ściąć ich głowy na środku lubawskiego rynku.
Iws galopowała na swym koniu zerkając na sokoła i rozmyślając o tym wszystkim. Bała się tego, co przyszłość przyniesie. Nagle wyjechali z lasu na otwartą przestrzeń.
- Jeszcze rok temu znajdowała się tu gęsta puszcza. – Pomyślała Iws. – A teraz są tylko łąki i pola uprawne.Kasztelan Gryźlin zaiste nie próżnuje, lokuje nowe wsie i dokonuje wycinki drzew.
Nagle poczuła ból w ręce. Sokół odbił się swymi pazurami od rękawicy tak mocno, że przebił gruby materiał raniąc jej rękę. Księżna Iws była jednak odporna na ból. Pruskie kobiety nie należały do słabych i płaczliwych. Zatrzymała swego konia i patrzyła w niebo na sokoła, który właśnie wbił się swymi pazurami w kuropatwę. Jego ofiara nie miała żadnych szans w starciu z drapieżnym ptakiem. Kiedy usiadł na ziemi zbrojni podbiegli do sokoła zabierając mu ciało jego ofiary.
- To już siódmy ptak, którego dziś upolował. – Powiedział Surwabuno podjeżdżając do konia, na którym siedziała jego żona.
- Ten sokół jest moim ulubionym. Szkoda tylko, że tak często przebija rękawicę i rani mi rękę. – Odpowiedziała Iws.
Psy myśliwskie biegały blisko konnych jeźdźców. Łącznie całej grupie poza ptakami udało się upolować dwa dziki i kilka lisów.
- Wracajmy do grodu. Na dziś wystarczy. – Powiedział nagle książę.
Zostawili za sobą zbrojnych razem z sokołem oraz upolowaną zwierzyną i ścigali się konno pędząc w stronę Lubawy. Kiedy już dotarli do grodu i zostawili konie stajennemu, oboje wzięli kąpiel i ruszyli do wykonywania swych obowiązków. Książę Surwabuno wysłuchiwał dziś skarg i próśb swych poddanych, a księżna Iws razem z córeczką miała zajęcia z magistrem, który uczył je dworskiej etykiety obowiązującej na dworach zachodnich i piastowskich.  

Mojmira i Divan całowali się w pokoju hotelowym swojej ulubionej karczmy Lubawska. Od czasu tragicznych wydarzeń z bandytami, którzy uprowadzili i prawie zgwałcili Drogis ich uczucie kwitło coraz bardziej.
- Zaczynałam, jako twoja niewolnica, a teraz jestem szanowaną członkinią dworu księżniczki Lulki. Książę Ziemi Sasinów dał mi tak wiele, ale tobie zawdzięczam jeszcze więcej. Gdybyś wówczas nie polecił nas, mnie i Skarbmiry, na nauczycielki dla córki księcia to bym tak daleko nie zaszła. – Mojmira mówiła to leżąc na łóżku i całując namiętnie Divana.
- Księżniczka Lulki robi postępy w nauce? – Zapytał nagle Divan.
- O tak pojętna z niej uczennica. Poza tym, dzięki Skarbmirze nauczyłam się języka pruskiego i mogę z Lulki rozmawiać sama. To było takie zagubione dziecko, zwłaszcza po tej próbie zabójstwa, którą udaremnił Ścibor. Ale nie rozmawiajmy już o sprawach dworskich, cieszmy się sobą…
Divan bawił się jej czarnymi rozpuszczonymi włosami i patrzył w zielone oczy ukochanej. Mojmira lubiła, kiedy tak robił. Dłużej nie potrafiła się powstrzymać. Całowała swojego kasztelana coraz namiętniej, po chwili rozpięła sprzaczkę jego pasa, a potem powoli…
Kiedy już było po wszystkim oboje leżeli na łóżku. Do kasztelanii Divana było daleko, a w grodzie książęcym dwoje kochanków nie chciało się umawiać na miłosne igraszki. Oboje doszli do wniosku, że w pokoju hotelowym ich ulubionej karczmy, tej samej, w której poznali Drogis, będą bezpieczniejsi. Gdyby ciągle się spotykali w grodzie to zapewne ludzie by zaczęli plotkować. A tak, wieczorami, kiedy Mojmira ma wolny czas codziennie idzie z grodu do karczmy Lubawskai tam pije piwo czekając na Divana. Nawet, gdyby nie miała kochanka to i tak by odwiedzała karczmy w Lubawie. Nikt nie lubił cały dzień przebywać w grodzie albo w domu, bo co można tam robić? W każdym mieście i wsi centrum życia stanowią karczmy i kościoły. No, ale do tych drugich chodzi się na msze tylko w niedziele i święta. Natomiast karczmy większość mieszkańców wsi i miast odwiedza codziennie, aby się napić piwa, wina, kumysu lub miodu, niekiedy coś zjeść, poplotkować, a czasem skosztować innych atrakcji...
W ciągu tygodnia Divan daje radę się z nią spotykać dwa, czasem trzy razy.  Mojmira chciałaby z nim przebywać codziennie i zarazem rozumiała, że jako kasztelan ma wiele obowiązków.  Wszyscy kasztelani na Ziemi Sasinów od miesięcy umacniają swoje grody i tworzą własne oddziały zbrojne. Groźba kolejnej wojny z poganami z Pomezanii, Pogezanii, Barcji lub Galindii jest coraz bardziej realna. Dobrze, że chociaż tutejsi poganie, z okolic Świętych Gajów Lobnic i Ciemnik otworzyli się na chrześcijaństwo i wpuścili do swoich lauksów misjonarzy.

Drogis już doszła do siebie po tych dramatycznych wydarzeniach sprzed miesiąca. Kiedy ranna, pobita i rozbita psychicznie leżała w łóżku, w grodzie, Mojmira i Izbor często przy niej byli, wspierali ją, pomagali wrócić do zdrowia. Wiele razy dziękowała kasztelanowi Ściborowi, który często odwiedzał gród księcia Surwabuno. Była szczęśliwa, kiedy mała Lulki, Skarbmira i Mojmira wstawiły się za nią i wyprosiły u księcia żeby ją zostawił u siebie na służbę. Życie na książęcym dworze i przyjaźń z małą księżniczką Lulki były dla niej zupełnie nowymi doświadczeniami. Nikomu jednak nie powiedziała prawdy o sobie. Bała się przyznać, że jest poganką z Pomezanii, która szuka małej siostrzyczki uprowadzonej przez chrześcijan w niewolę. Nawet giermkowi Izborowi, który stara się o jej względy o tym nie powiedziała. Raz widziała się z ojcem Grzegorzem, cystersem, który skierował ją do karczmy Lubawska. Miał wyrzuty sumienia, kiedy dowiedział się, co ją spotkało jednak Drogis zapewniła go, że nie jest niczemu winny. Chciał dobrze, a wyszło jak wyszło.

Biskup Chrystian miał na głowie dużo obowiązków. Za dużo jak na jednego człowieka. Dysponował, co prawda swoją kapitułą, dla której siedzibę utworzył w grodzie Łoza na Ziemi Chełmińskiej, to była jednak zbyt mała pomoc, biorąc pod uwagę ogromne potrzeby diecezji. W grodzie Łoza wznosił również swoją katedrę, jednak prace budowlane przerwano z powodu walk z poganami zza rzeki Osy. Chrystian starał się objąć siecią parafii wszystkie swoje ziemie. Oficjalnie od 1216 roku był biskupem całych Prus. W praktyce jednak mógł budować kościoły tylko tam, gdzie sięgały wpływy chrześcijaństwa, a więc na Ziemi Chełmińskiej oraz w nawróconej części Ziemi Sasinów, zwanej przez katolików Ziemią Lubawską, która obejmowała między innymi niedawno utworzoną kasztelanię Ścibora oraz tereny nad Jeziorami Łąkorz i Zwiniarz. O wiele trudniej sytuacja wyglądała w pogańskiej części Ziemi Sasinów. Tamtejsi Prusowie, po tym jak biskup razem z krzyżowcami oblegał ich Święty Gaj zwany Lobnic [dziś Łąki Bratiańskie] zmienili nieco swoje wrogie nastawienie. Z oporem, ale jednak kilka tygodnii temu pozwolili na budowę drewnianego kościoła i lokację chrześcijańskiej wsi za rzeką Drwęcą, u podnóża góry, na której stoi potężny drewniany gród pogańskiego rijkasa Dorotha.

[Chodzi o górę we wsi Kurzętnik. W obecnych czasach znajdują się na niej ruiny zamku kapituły chełmżyńskiej]

W zamian za pozwolenie na lokację wsi i przyjęcie chrztu przez wielu pogan zza Drwęcy biskup Chrystian zobowiązał się do zaprzestania wszelkich działań zbrojnych przeciwko wszystkim poganom z Ziemi Sasinów. Biskup Prus mógł się dzięki temu skupić na zabezpieczeniu Ziemi Chełmińskiej i zorganizowaniu wyprawy krzyżowej do Pomezanii. Poganie nie byli jednak jedynym zmartwieniem biskupa Chrystiana. Równie mocno trapiły go sprawy wewnętrzne dotyczące diecezji. Największy problem w tej materii stanowił niski poziom duchowieństwa, które często wykazywało braki w podstawowej wiedzy. Miał za to zaufanie do cystersów z Oliwy, w nich nie wątpił, ponieważ sprawdzali się oni doskonale, jako misjonarze nawracajacy pogan na prawdziwą wiarę. Martwił się o zwykłych proboszczów i kleryków, którzy często nie znali wszystkich wymaganych modlitw i nie potrafili odprawiać poprawnie Mszy świetej. Biskup Chrystian jednak nie próżnował. Jednym z jego kroków było rozesłanie po wszystkich parafiach diecezji swych kancelistów, aby egzaminowali proboszczów i zdawali mu raporty. Kazał im jednak pominąć kontrolę kościołów w największych grodach, takich jak: Łoza, Chełmno, Grudziądz i Radzyń, ponieważ był pewien kompetencji i merytorycznego przygotowania tamtejszych proboszczów. Wiedział, że ich znajomośc Biblii oraz rytuałów Kościoła katolickiego jest wystarczająca.
Biskup Chrystian właśnie wszedł do największej z sal na swoim zamku w Lubawie. Rozejrzał się dookoła i kiedy był pewien, że są obecni wszyscy kanceliści uspokoił się. Urzędnicy z jego kancelarii stanowili obok członków kapituły grupę najmądrzejszych, najlepiej wykształconych osób w diecezji pruskiej. Nie tylko potrafili pisać i czytać po polsku i łacinie. Znali też doskonale historię oraz Biblię. Niewątpliwie stanowili elitę diecezji.
- Raportujcie po kolei. Nie oszczędzajcie mnie. – Powiedział do zebranych.
- Ekscelencjo, biskupie diecezji pruskiej. – Odezwał się jeden z kancelistów. – Tak jak mi kazałeś dokonałem, w twoim imieniu wizytacji pięciu wsi na Ziemi Chełmińskiej… Niestety w czterech zastałem liczne problemy. Szczegóły, nazwy… wszystko znajdziesz w moim raporcie. Wiedz jednak, że w jednej wsi pod ołtarzem znalazłem kurę, która uwiła sobie gniazdo i znosiła jajka. Zdarzało się, że proboszczowie zabierali eucharystię ze sobą na plebanię. Poza tym w dwóch parafiach proboszczowie byli święcie przekonani, że za wszystkie sakramenty, łącznie ze spowiedzią i namaszczeniem chorych powinni pobierać opłaty.
- To bulwersujące! – Powiedział podniesionym głosem biskup. – A co jak ktoś nie miał pieniędzy i umarł bez spowiedzi albo bez namaszczenia?! To skandaliczne!
- Ekscelencjo, w moim przypadku było jeszcze gorzej. – Zaczął raportować kolejny z zebranych. – Jeden z proboszczów nie tylko brał pieniądze za sakramenty, ale też żył z kobietą i do tego nie dochowywał tajemnicy spowiedzi świętej.
Po sali rozeszły się szmery, a na twarzach zebranych pojawiły dziwne uśmieszki, które raczej wskazywały, że zebrani podczas swoich wizytacji mieli podobne doświadczenia.
- Cisza! - Krzyknął biskup! - Sobór Laterański IV, który został zwołany przez poprzedniego papieża Innocentego III daje mi mocne narzędzia do działania w takiej sytuacji. Poprzedni papież był wizjonerem, to on ochrzcił Surwabuno i utworzył diecezję pruską na czele, której postawił mnie! Teraz razem z Chrystusem, Matką Boską i Świętymi mnie z Nieba obserwują, a ja Ich nie zawiodę i zwalczę te grzechy, postawię tamę moralnemu upadkowi niektórych duchownych. Po pierwsze, zgodnie z postanowieniami Soboru będę dokonywać osobiście wizytacji każdej parafii w mojej diecezji. Poinformujecie o tym wszystkich proboszczów, nawet tych w grodach. Dodajcie, że każdy z nich będzie musiał obowiązkowo wyspowiadać się u mnie. Przypomnijcie im też, że za kłamstwo albo pominięcie jakiegoś grzechu podczas spowiedzi czekają ich męki piekielne i wykluczenie ze stanu kapłańskiego.
Po sali rozeszły się ponowne szmery, które biskup Chrystian uciszył gestem reki i swoim twardym spojrzeniem.
- Poza tym przypomnijcie albo uświadomcie każdemu o najważniejszych postanowieniach soboru. Szczególnie o tym, że wierni są zobowiązani do spowiadania się przynajmniej raz w roku i ten obowiązek dotyczy każdego, kto został ochrzczony. Natomiast szafarz [ spowiednik ] za wyjawnienie grzechu, który usłyszał podczas spowiedzi zostanie usunięty z urzędu i będzie odbywać pokutę do końca życia w klasztorze.
Na sali podniosły się głosy, wszyscy mieli zszokowane miny. W końcu jeden z kancelistów się odezwał:
- Ekscelencjo, wybacz mi śmiałość, ale czy to nie jest zbyt surowa kara za wyjawienie tajemnicy spowiedzi?
- Takie są postanowienia Soboru Laterańskiego IV! – Powiedział biskup Chrystian. – Sprzeciwiacie się postanowieniom papieża i Soboru? Przypominam, że każdy, kto podważa nauki Kościoła może zostać nazwany heretykiem!
Wszyscy w sali zamilkli. Już nikt nie śmiał podnieść głosu sprzeciwu. Każdy w duszy wiedział, że biskup ma rację. Każdy czuł, że ten wielki człowiek jest zdolny do dokonania najtrudniejszych reform, aby wzmocnić wiarę w swej diecezji. 
- Jest jeszcze sprawa pogańskich obrzedów, które są wciąż silne. Co możecie mi o nich powiedzieć?
- Ekscelencjo. – Odezwał siejeden z kancelistów. – Wielu pogan po przyjęciu chrztu chodzi w niedzielę i święta na Mszę.
- Uważasz, że to źle? – Zapytał biskup ze zdziwioną miną, a reszta zebranych wybuchnęła smiechem.
- Eksclenecjo to dobrze, że chodzą do kościoła, nawet bardzo dobrze, ale mimo tego praktykują też pogańskie obrzędy. Niektórzy traktują Jezusa, jako jednego z wielu bogów, inni twierdzą, że Matka Boska i bogini Kurche to to samo. Są też tacy, którzy dalej składają na kamieniach ofiary ze zwierząt i pokarmów. Podobno w wigilię, święta Jana Chrzciciela albo nawet prędzej planują obchody Nocy Kupały, niektórzy mówią, że to Noc Świętojańska. Nazwali pogańskie święto „Świętojańskim”, czyli poświęconym świętemu Janowi.
- Czyli mieszają prawdziwą wiarę z pogaństwem. – Stwierdził biskup. – Nakazuję wszystkim być łagodnym i wyrozumiałym w stosunku do ochrzczonych Prusów, którzy tak robią. Starajmy się nie wylać dziecka z kąpielą. Oni przez wieki trwali w pogaństwie, więc nie dziwmy się, że nie potrafią z dnia na dzień zapomnień o fałszywych bogach. Z roku na rok prawdziwa wiara będzie dla nich coraz ważniejsza, a pogańskie wierzenia będą odchodziły w zapomnienie. Zaufajcie mi! Tak będzie! Kiedyś nadejdą czasy, w których tutejsi zapomną, że kiedykolwiek byli poganami, mądlącymi się do wielu bogów w Świetych Gajach i składającymi im ofiary na kamieniach ofiarnych. Same kamienie zarosną, zostaną, zapomiane…


Czerwiec 1223 rok. Noc Kupały:

            [Nadszedł dzień letniego przesilenia, który dla Prusów był wyjątkowy. W tym dniu dzień był najdłuższy, a w każdym kolejnym światłość będzie przegrywała z ciemnością aż do przesilenia zimowego, kiedy to słońce ponownie zacznie mieć przewagę nad nocą. Prusowie nie znali chrześcijańskich kalendarzy jednakże ich kapłani i kapłanki dzięki obserwacji nieba zawsze wiedzieli, kiedy jest przesilenie letnie, a kiedy zimowe. My Polacy XXI wieku musimy popatrzeć w kalendarz, aby stwierdzić, że np.: 21 czerwca 2016 roku będzie przesilenie letnie, a 21 grudnia 2016 roku przesilenie zimowe. Oni wiedzieli to bez kalendarza, ba nawet bez umiejętności czytania i pisania.
            Prusowie znali tylko dwie pory roku dagis (lato) i semo (zimę). Noc świętojańska oddzielała jedną porę roku od drugiej i była jednym z pierwszych obrzędów, których Prusowie najwięcej obchodzili właśnie latem. Lato było wręcz sezonem religijnych, tradycyjnych i ludowych obrzędów, które często odprawiano nocą.
            Kościół wiedział, że dzień letniego przesilenia w drugiej połowie czerwca pogańscy Prusowie obchodzą uroczyście. Tak samo było u Polan, którzy przyjęli chrzest w roku 966. Chrześcijańscy kapłani, aby powstrzymać pogańskie obrzędy postanowili wprowadzić święto Jana Chrzciciela - stąd nazwa "Noc Świętojańska" od św. Jana. Pierwotnie poganie nazywali swoje święto „Nocą Kupały”. Wigilia tego święta miała za zadanie zasymilowanie się (połączenie) z pogańskimi obrzędami. Asymilacja miała dokonać stopniowej zmiany obrzędów pogańskich na obrzędy w pełni chrześcijańskie. Tak zakładała teoria wymyślona przez kościelnych myślicieli. W praktyce ludzie szli na mszę do kościoła, a potem do lasu obchodzić Noc Świętojańską, Noc Kupały. ]
         
             Rozebrane tańczące dziewczęta, obrzędy magiczne i wróżby były ważnym elementem pruskiego święta. Mojmira jeszcze nigdy nie brała udziału w obchodach Nocy Kupały. Zrobiła się czerwona na twarzy, kiedy usłyszała od jednej ze staruszek, że tej nocy bogowie pozwalają na dowolne erotyczne igraszki, realizację najskrytszych seksualnych fantazji. Zaintrygował ją zwyczaj, który polega na puszczaniu przez dziewczęta w rzece Drwęcy swoich dziewiczych wianków, które następnie wyławiają mężczyźni. Podobno każdy bierze za żonę właścicielką zdobytego wianka.
 - Z ojcem we Francji i Italii uczestniczyłam w niedzielnych i świątecznych mszach. Zawsze 24 czerwca obchodziliśmy święto Jana Chrzciciela, a prędzej wigilię tego święta. Nigdy jednak nie sądziłam, że ujrzę coś takiego! Więc poganie w tym okresie obchodzą święto zwane Nocą Kupały! - Myśli buzowały w jej głowie. - Czy u nas Polan też kiedyś odprawialiśmy takie obrzędy? W Szampanii i Włoszech nigdy czegoś takiego nie widziałam! - Rozmawiała w myślach sama ze sobą.

             Przy świętej dla pogan rzece zwanej Dreuanza [Drwęca] zebrały się setki wiernych nie tylko z Ziemi Sasinów. Mojmira trafiła na obchody tego pogańskiego święta raczej przypadkowo. Zaintrygowała ją rozmowa kilku mężczyzn, którą podsłuchała niechcący wczoraj w karczmie. Piła akurat piwo razem z Drogis i kilkoma przyjaciółkami z grodu, kiedy nagle do ich uszu zaczęły docierać fragmenty rozmowy przy sąsiednim stoliku. Drogis i inne dziewczęta znały to święto. Dla Mojmiry to była jednak nowość.
            - Ty naprawdę nie masz pojęcia o pruskich zwyczajach?– Pytanie zadane przez Drogis wytraciło Mojmirę z zamyślenia.
            - Przecież ci opowiadałam jak znalazłam się na Ziemi Sasinów. Całe życie żyłam daleko stąd. A kiedy w końcu przybyłam do Polski to dostałam się do pruskiej niewoli…
            - Wiem, wiem znam twoją historię. – Odpowiedziała uśmiechnięta Drogis.
            - A ja wciąż nie znam twojej. – Odpowiedziała Mojmira. – Msze święte w kościele wydają się być dla ciebie udręką, a tu podczas pogańskich obrzędów aż promieniejesz. Uśmiech nie znika z twojej twarzy.
            - Mojmiro może kiedyś powiem ci więcej o sobie, a teraz bawmy się. W końcu to ty, moja kochana i przykładna chrześcijanko chciałaś zobaczyć jak wygląda jedno z naszych pogańskich świąt. – Powiedziała roześmiana Drogis, złapała za rękę Mojmirę i pociągnęła ją w stronę tańczących dziewcząt.
            - „…jak wygląda jedno z naszych pogańskich świąt”– Więc ona jednak jest poganką, udaje ochrzczoną ale tak naprawdę nie wierzy w Chrystusa? To jest jej sekret? Nie, czuję, że chodzi o coś więcej. – Pomyślała Mojmira i dała się porwać przyjaciółce między tańczące dziewczęta.
            - Mojmiro, dlaczego tak się wszystkim przyglądasz?
            - Nie zdwałam sobie sprawy…
            - Z czego?
            - Oj, Drogis, chodzi o to, że wielu z tych ludzi, co niedziele chodzi na Mszę do kościoła w Lubawie. Niektórych widziałam jak chrzczą swoje dzieci. A teraz widzę ich tu jak cieszą się pogańskim świętem.
            - Ty Mojmiro też chodzisz do kościoła, a mimo tego tu przyszłaś. Dlaczego więc im się dziwisz? Wielu z nich przez całe życie wierzyło w swoich bogów i przyjęło chrzest ze strachu, a nie z przekonania. Myślałaś, że ktoś, kto przez całe życie był wychowywany w wierze w pruskich bogów teraz nagle uwierzy, że ci bogowie nie istnieją?
            - Chyba byłam zbyt naiwna. – Powiedziała Mojmira.
            - Słyszałaś o obrzędzie zmywania chrztu? – Zapytała nagle Drogis.
            - Zmywania chrztu?
            - No tak na to mówią. Zmywanie chrztu albo dechrystianizacja. Prusowie, którzy przyjęli chrzest i dali ochrzcić swoje dzieci przychodzą do naszych kapłanów, którzy anulują moc chrześcijańskiego obrzędu.
            - Słyszałam, o tym w kasztelanii Divana, jeszcze wtedy ja i Skarbmira byłyśmy jego niewolnicami. Nie sądziłam jednak, że tak wielu Prusów tylko udaje prawdziwych Chrześcijan, a potajemnie dalej oddaje cześć swoim bogom – Odpowiedziała Mojmira. – Ty również jestes poganką? Prawda?
            - Więc w końcu się zorientowałaś? Nawet Izborowi o tym nie powiedziałam. – Drogis zrobiła smutną minę. - Teraz pewnie mnie wydasz i książę Surwabuno mnie z grodu wyrzuci.
            - Nic nikomu nie powiem, ale po powrocie do grodu musisz mi opowiedzieć całą swoją historię. Ze szczegółami. Słyszysz?! Bo jak nie to ci nie dam spokoju i będę męczyła w dzień i w nocy.
            - Nawet w nocy?
            - O tak, nawet w nocy.
            - No to ci wszystko opowiem, ale pod warunkiem, że nikomu nie powtórzysz. Zwłaszcza Izborowi. Gdyby się dowiedział to mógłby zrobić coś niebezpiecznego. – Odpowiedziała Drogis.
            - Więc jednak go trochę lubisz? – Zapytała Mojmira.
            - Może trochę.
            Mojmira cieszyła się pogańskim świętem, w którym pierwszy raz w życiu brała udział. Nagle podczas tańca dostrzegła Divana, którego się tu nie spodziewała. Zostawiła roztańczoną Drogis i zaczęła się przeciskać między ludźmi w stronę swojego kasztelana.
           
            - Więc z nią już wszystko dobrze? – Divan patrzył na siedzacą obok niego Mojmirę i wskazywał ręką dyskretnie na Drogis tańczącą z dziewczynami.
            - Tak w końcu doszła do siebie. Dzięki Bogu jest już zdrowa.
            - Skąd wiedziałeś, że tu będę?
            - Co roku organizują tu Noc Kupały. Byłem w grodzie, mała Lulki mówiła, że poszłaś gdzieś razem z Drogis i innymi dziewczynami. Z kolei Skarbmira dopowiedziała mi na osobności, że macie brać udział w jakimś pogańskim święcie organizowanym przy rzece na północ od brodu. Skarbmira mówiła jeszcze, że to sekret i mam nic nie mówić księciu Surwabuno.
            - U ciebie w kasztelanii też tak jest. Prawda?
            - O co ci chodzi?
            - No o to, że ludzie niby dają się ochrzcić, a potem i tak modlą się do pogańskich bogów.
            - Nie wszyscy tak robią… To dla wielu trudne, zrezygnować z wierzeń, których nauczycli ich rodzice. – Odpowiedział kasztelan.
            - Czy taki chrzest ma w ogóle sens? Nie wydaje ci się, że wielu z tych Prusów daje się ochrzcić ze strachu przed wyznawcami Chrystusa?
            - Mojmiro, tak to już jest, że życie nie jest proste. Pewne sprawy są bardzo skomplikowane. Z czasem starzy bogowie odejdą w zapomnienie, a może i nie odejdą tylko chrześcijańskie i pogańskie wierzenia się ze sobą zmieszają? Nie wiem tego. Obecnie wielu Prusów dodało Jezusa w poczet swoich bogów i modli się do Chrystusa, a potem do bogini Kurke, boga Perkunsa i innych. Widziałem jak niektórzy po wyjściu z kościoła składali bogom zwierzęta na kamieniach ofiarnych i pod starymi drzewami. 
            - Dlaczego oni tak bardzo wierzą w pogańskich bogów? Pamiętam staruszkę, która leczyła Skarbmirę. Kim ona była? Ta kobieta, nazywałeś ją starą kapłanką… Czy pruscy bogowie naprawdę istnieją? Ta staruszka wspominała o bogu Medinisie, że on ją ochrania…
            - Mojmiro zadajesz tak wiele pytań. Ja jednak nie chcę rozmawiać o starych bogach, ponieważ już nie mam z nimi nic wspólnego. Powiem ci tylko, że Bóg chrześcijan jest najsilniejszy. Widziałaś jak na targu niewolników pokonałem wikinga. Zwyciężyłem dzięki sile, którą uzyskałem po chrzcie.
- Sile, którą uzyskałeś po chrzcie?
Widział, że dziewczyna patrzy na niego z ciekawością, więc odczepił od pasa pochwę miecza i pokazał jej jednorożca wygrawerowanego na pochwie i rękojeści. Ten miecz w Rzymie dał mi pewien chrześcijański duchowny, ojciec Tomasz. To on nauczył mnie pisać i czytać. Ten wygrawerowany jednorożec jest bardzo tajemniczy…
            - Jednorożec to zwierzę, które symbolizuje Chrystusa. – Stwierdziła. – Ojciec mi kiedyś opowiadał o tym mitycznym stworzeniu.
            - No właśnie! Tak jak powiedziałaś, jednorożec symbolizuje Chrystusa. Ojciec Tomasz dał mi go razem z pochwą wiedząc, że jestem neofitą, świeżo ochrzczonym poganinem. Nie dał go biskupowi, nie dał go księciu Surwabuno. Dał go właśnie mi. Często zastanawiam się, dlaczego wybrał mnie? Ten miecz wygląda na cenny, ma w sobie niesamowitą moc. Kiedy go dobywam, czuję, że mogę pokonać każdego przeciwnika…
            - To faktycznie Divanie niesamowita historia. Twoje i moje życie jest pełne dziwnych, tajemniczych wydarzeń. Może, dlatego jest nam razem tak dobrze? Pomimo, że dużo w życiu czytałam w sprawie tego miecza ci nie pomogę. Nigdy nie słyszałam żadnej legendy, podania, nie natrafiłam na jakikolwiek zapisek, wpis w kronce, czy fragment manuskryptu mówiący o broni z wygrawerowanym jednorożcem.  Jedno jednak wiem na pewno.
            - Co takiego?
            - Bóg chciał żebyśmy się spotkali, w jakimś celu sprawił, że w twoje ręce wpadł ten miecz. Do tego w pogańskim gaju objawiła się Matka Boska, nazwana przez ludzi Lipską. Żyjemy w ciekawych czasach, w pogańskiej krainie, która stoi na rozdrożu, przechodzi z jednego ładu w drugi. Opowiedz mi więcej o tym jak ochrzczeni poganie podchodzą do nowej religii.
            - Widzę, że uparcie drążysz ten temat. – Stwierdził kasztelan. – Mojmiro powiem ci tak: W mojej kasztelanii wielu Prusów nie potrafi zapomnieć o wierze przodków, a ja nie chcę ich do tego zmuszać. Niektórzy kasztelani pod groźbą użycia siły starają się zniechęcić ludzi do dawnych wierzeń. Ja jednak uważam, że wymuszona wiara nie jest prawdziwa. Pleban z mojego grodu nad Jeziorem Zwiniarz - kontynuował Divan - nazywa nasze dawne wierzenia pogaństwem, którym Chrystus się brzydzi. Wielu jednak, nawet ci, którzy przyjęli chrzest, wierzy, że puszczą dalej rządzą, po dawnemu starzy bogowie. Zdaniem plebana pocieszające jest to, że ludzie często uznają wyższość Chrystusa nad starymi bogami. Z drugiej strony smutne jest to, że do tych słabszych, pogańskich bogów też się modlą. Mojmiro wielu Prusów po chrzcie zastąpiło czary na modlitwy, inni modlą się i dalej uprawiają magię. Natomiast relikwie chrześcijańskich świętych traktuje się tu, jako ochronę przed urokami i klątwami. Wielu księży uważa, że starzy bogowie nie istnieją albo są demonami. Ich zdaniem ludzie z czasem zapomną imiona starych bogów, a dla bogów brak czczących ich wyznawców oznacza zapomnienie, bogowie bez wiernych nie mogą istnieć.
            Mojmira wyglądała na zaskoczoną. Słowa Divana wydawały się być mądre i przemyślane. Z jednej strony nie krył, że jest chrześcijaninem, a z drugiej nie zabraniał swoim niewolnikom i mieszkańcom kasztelanii praktykowania dawnych obrzędów.
            - Więc uważasz, że starzy bogowie nigdy nie istnieli?
            - Ależ Mojmiro oni istnieją, ale są słabsi od Boga Wszechmogącego. Niektórzy z nas ich dawniej widywali.
            Dziewczyna widocznie nie potraktowała poważnie tego, co usłyszała, ponieważ po chwili namysłu zmieniła temat.
            - Divanie, dlaczego te nagie dziewczęta i mężczyźni obmywają się razem w strumieniu?
            -  Według dawnych wierzeń tak powinna wyglądać podczas Nocy Kupały rytualna kąpiel, która oczyszcza z grzechów i tworzy ochronę przed złem na cały rok aż do kolejnego letniego przesilenia, do kolejnej Nocy Świętojańskiej. Wierzymy, że taka kąpiel leczy i ochrania przed chorobami.
            - Wierzycie? Ty też?
            - Kiedyś wierzyłem, że tak jest. Ciekawe, czy w tym roku zobaczymy rusałki.
             Słowa Divana przywołały u Mojmiry wspomnienia sprzed roku, kiedy to latem w Płocku spotkała zakapturzonego nieznajomego. Ojciec wspominał wówczas o rusałkach, a nieznajomy opowiadał o jej matce, która podobno żyje w pruskiej puszczy.
            - Rusałki? Co to takiego? - Zapytała dziewczyna.
            - Mojmiro rusałki są mieszkańcami jezior, stawów i rzek. Nazywamy je też undinami. Czytałem, że starożytni Grecy nazywali je nimfami, córkami boga Zeusa. W mojej kasztelanii znajduje się Jezioro Zwiniarz, które od wieków uchodzi za święte, ponieważ poza rusałkami mieszka w nim duch opiekun Elżernis, który chroni jezioro i żyje na jego dnie. Ale rusałki pokazują się tylko nielicznym, tylko tym, którzy trwają przy wierze w starych bogów.
            - Ktoś mieszka na dnie jeziora? Mojmira zadała pytanie mając na ustach duży uśmiech. Nie zauważyła, że ich rozmowie przygląda się stara kobieta, która zrobiła oburzoną minę i odeszła rzucając prędzej dziewczynie groźne spojrzenie.
            - Uważaj. - Powiedział Divan. - Tradycja i dawne wierzenia są tu ważne dla wielu osób. Lepiej bądź ostrożna...
            - Ale ja nie miałam zamiaru...
            - Wiem, ale i tak bądź ostrożna.
            - Martwisz się o mnie?
            - Tak szkoda by było, gdyby ktoś zrobił ci krzywdę. Nie miał bym, z kim spędzać wieczorów w karczmie Lubawska.
            Twarz Mojmiry zrobiła się czerwona za złości, a Divan śmiał się i pocałował ją z zaskoczenia. Po chwili, dłuższej chwili, gdy skończyli się całować Mojmira poprosiła Divana żeby przyniósł jej kufel piwa. Kiedy jej kasztelan się oddalił dziewczyna stała i wpatrywała się w płomienie rozpalonych ognisk. Całość tworzyła niesamowity widok. Wszystkie ogniska paliły się buchającym, jasnoczerwonym płomieniem. Wielu Prusów wrzucało do ognia garstkę ziół, co według ich tradycji miało przynieść szczęście, zdrowie i urodzaj. Młodzież tańczyła dookoła ogniska, co według starych wierzeń chroniło przed chorobami. Następnie dziewczęta puszczały na wodę wcześniej uplecione wianki ze świeczkami. Nad strumieniem wytworzyła się specyficzna, poniekąd straszna atmosfera, spowodowana przez światło ogniska, dym oraz mgłę unoszącą się nad powierzchnią. Dawało to niezapomniane wrażenie połączenia się dwóch jakże sprzecznych ze sobą żywiołów ognia i wody.
            Kiedy księżyc był wysoko na niebie, w środku nocy, wszyscy zaczęli się inaczej zachowywać. Tańce ustały. Nagle jakiś starzec ogłosił, że nadszedł czas na poszukiwanie magicznego, mitycznego kwiatu paproci, który zakwita tylko raz w roku właśnie w noc letniego przesilenia [w Noc Świętojańską; Noc Kupały]. Wszyscy ruszyli na poszukiwania, nawet Mojmira i Divan, oboje - dołączyli do poszukiwań kwiatu paproci przy świetle księżyca.
            Mojmira nie pamiętała, kiedy ostatni raz tak dobrze się bawiła. Ostatnie miesiące, począwszy od lata, kiedy zaatakowano Płock, były dla niej naprawdę ciężkie. Dopiero w kasztelanii Divana, a później w grodzie, jako służąca księżniczki Lulki poczuła się bezpiecznie i pewnie. Tu na Ziemi Sasinów ścierały się ze sobą różne żywioły, stara i nowa religia, których wyznawcy żyli obok siebie. Niejedna osoba, którą widziała na mszy w kościele dziś razem z innymi tańczyła przy ognisku i wyruszyła na poszukiwanie magicznej paproci. Było w tym coś niesamowitego. Z drugiej strony zapadły jej w pamięci kazania księdza z Lubawy o bogach i półbogach, rusałkach, wiłach, południcach, wampirach, topielcach i innych demonach, które nazywał on diabelskimi pomiotami. Mojmira rozmyślała o tym jak Divan opowiadał jej, że w puszczy, a zwłaszcza nad jeziorami można spotkać te nadprzyrodzone stoty.

            - Mojmiro, gdzie jesteś! Mojmiro! Gdzie ona się podziała?! Na chwilę straciłem ją z oczu, mówiła, że między drzewami coś widzi.  Przecież kwiat paproci to legenda. Nie musiała tego traktować tak dosłownie. I skąd się tu wzięła tak gęsta mgła? – Divan coraz bardziej zaczynał się martwić o ukochaną, która zniknęła gdzieś w głębi puszczy.

            Mojmira czuła coraz, większy niepokój. Divan nagle zniknął jej z oczu, w ułamku sekundy stała sama w strasznej puszczy. Do tego był środek nocy. Krzyczała, wołała, jednak po Divanie i innych ludziach nie było śladu. Dodatkowo pojawiła się mgła, która była tak gęsta, że dziewczyna nie widziała nic mimo pochodni trzymanej w prawej ręce.
            - Dziewczyno uważaj to nie jest zwyczajna mgła.
            Głos, który usłyszała w swej głowie ją przeraził. Zaczeła się rozglądać jednak w tej mgle nie miała żadnych szans na dostrzeżenie kogokolwiek albo czegokolwiek.
            - Kim jesteś? – Zapytała. – Nie chowaj się.
            - Znasz moje imię. Jestem przy tobie, od dnia, w którym przekroczyłaś próg chaty starej kapłanki. To dzięki mojej pomocy kapłance udało się uzdrowić tę małą dziewczynkę o imieniu Skarbmira. Znasz mnie doskonale, choć nigdy nie zdawałaś sobie sprawy, że przy tobie czuwam.
            - Chesz mnie zabić? Pokaż się?
            - A ty dalej swoje. Dziewczyno skup się. Zbliża się do ciebie groźny człowiek. Zrób trzy kroki do przodu i skręć w lewo. I zgaś tę pochodnię.
            - Ale ja nic nie widzę w tej mgle!
            - Zamknij się i słuchaj moich słów.
            Mojmira postanowiła zaufać nieznajomemu głosowi. Przerażona zgasiła pochodnię zasypując ją ziemią. Następnie zrobiła trzy kroki, a potem skręciła w lewo. Znalazła ogromny dąb, a pod nim niedźwiedzią gawrę.
            - Ale tam może być niedźwiedź! Boję się tam wejść!
            - Ta gawra jest opuszczona, nie ma w niej niedźwiedzia. Właź tam natychmiast!
            Mojmira weszła do nory i nasłuchiwała. Po chwili do jej uszu dotarły odgłosy rozmowy i brzęk oręża.
            - Tu jej nie ma. Cholera nie mogę utrzymywać tej mgły w nieskończoność. Gdzie ona polazła?
            - Daj spokój z mgłą to będziemy mieli lepszą widoczność. Już nam nie ucieknie. Zresztą mamy środek nocy. Niepotrzebnie użyłeś tak silnego zaklęcia.
            - Jeszcze chwilę temu czułem jej obecność i strach. Jednak teraz nie czuję nic. Zupełnie jakby się rozpłynęła w powietrzu…
            - Musimy ją znaleźć! Wielki kapłan Kriwe z Romowe chce mieć ją żywą!

            Na zewnątrz rozmawiało kilku mężczyzn trzymających w rękach pochodnie. Głos jednego z nich wydał się jej znajomy. Mojmira wychyliła się nieznacznie z gawry i spojrzała na zbrojnych stojących niedaleko. Ku jej zdziwieniu mgła zniknęła. Od razu rozpoznała właściciela znajomego głosu. To był zakapturzony, którego spotkała w Płocku. Ten tajemniczy człowiek, który mówił o jej mamie i pawężach…
            - Dziewucho, co ty wyprawiasz! Natychmiast się schowaj, wejdź z powrotem w głąb tej gawry.– Głos w jej głowie był bardzo stanowczy i władczy. – Że też muszę się opiekować taką niesforną dzieczyną, do tego wrogą nam chrześcijanką! Stara kapłanko mam nadzieję, że mi to jakoś wynagrodzisz!
            - Kim ty jesteś? I dlaczego musisz nademną czuwać?
            - Nie teraz dziewucho! Zamknij się!

            Zakapturzony i jego towarzysze usłyszęli szelest dochodzący z niedźwiedziej gawry.
            - Niech ktoś tam wejdzie i sprawdzi.
            - A jeśli w środku jest niedźwiedź?
            - Nie uznaję sprzeciwu i tchórzostwa. – Stwierdził zakapturzony. – Kapłan z Romowe rozkazał, aby przyprowadzić tę dziewczynę, Mojmirę do niego żywą.
            - Ale jeśli tam jest niedźwiedź to na pewno już ją rozszarpał.
            - Mimo tego wejdź tam i sprawdź! Natychmiast!
            Poganin ostrożnie zaczął iść w stronę niedźwiedziej nory. W prawej ręce trzymał miecz, którego sztych właśnie skierował przed siebie, tak żeby wszystko to, co z tamtąd wyskoczy się na niego nadziało. 
            - Jeden z nich się tu zbliża. Dziewczyno będziesz musiała z nimi walczyć.
            - Ale ja nie mam przy sobie broni. – Odpowiedziała.
            - Masz w sobie moc, choć nie zdajesz sobie z tego sprawy. Żyjesz nie wiedząc, do czego jesteś zdolna. – Odrzekł tajemniczy głos w jej głowie.
            Po chwili głos w jej głowie odezwał się ponownie:
- Zatkaj uszy Mojmiro. Postaram się ich odstraszyć.
Kiedy Mojmira zatkała uszy z gawry zaczął wydobywać się ryk niedźwiedzia. Słyszała go mimo zasłoniętych uszu i rozglądała się z przerażeniem. Jednak gawra, we wnętrzu, której siedziała była pusta.
Odgłosy dzikiego zwierzęcia wystraszyły bandytę, który zbliżał się do wejścia.
- Tam jest niedźwiedź. – Powiedział jeden z napastników patrząc w stronę zakapturzonego, który nimi dowodził. 
Zakapturzony wpatrywał się chwilę w swoich podwładnych i w niedźwiedzią gawrę, po czym powiedział:
- W końcu ją znajdziemy i dostarczymy do Wielkiego Kapłana. To tylko kwestia czasu.
Po chwili napastnicy ruszyli w głąb puszczy oddalając się od ukrytej przed ich oczyma w niedźwiedziej gawrze Mojmiry.

             
            [A teraz przerwijmy akcję powieści i poznajmy trochę prawdziwej historii, która pokarze nam ile prawdy historycznej jest w powyższym tekście. Zacznijmy od prawdziwego Jeziora Zwiniarz w fikcyjnej kasztelanii Divana, które faktycznie mogło być dla Prusów z plemienia Sasinów miejscem świętym. Potwierdza ten fakt Grzegorz Białuński w czasopiśmie Pruthenia z 2009 r., w pracy pt.: "O zasiedlaniu Ziemi Lubawskiej w okresie przedkrzyżackim w świetle źródłem pisanych i toponomastycznych"pisze on o Jeziorze Zwiniarz i okolicznej wsi Łążyn w taki oto sposób: "Dodałbym jeszcze jedno źródło poświadczające osadnictwo pruskie, choć niepiśmienne, mianowicie słynny skarb z Łążyna, ukryty po 1135 r. Co prawda skarb ten uznawany jest za słowiański, ale zawiera ewidentnie pruską „domieszkę”. Zatem ostrożnie – gdyż nie znamy pochodzenia tego skarbu, mógł to być np. skarb wędrownego kupca handlującego z Prusami – można wskazać kolejny punkt z obecnością ludności pruskiej. Nazwa Łążyna pozostaje jak dotąd niewyjaśniona, pierwotny jej zapis (Lansin, przed 1349 r.) mógłby wskazywać na źródłosłów pruski, wystarczy porównać ją z pruską ziemią Lansania. Jednak występowanie nazwy Lansin na ziemi chełmińskiej w XIII–XIV w. w zasadzie wyjaśnia jej polskie pochodzenie i powstanie w okresie późniejszej kolonizacji. Nie wyklucza to jednak wcześniejszego pruskiego osadnictwa, zwłaszcza, gdy zwrócimy uwagę na nazwę pobliskiego jeziora i wsi Zwiniarz (pierwszy raz, jako Swiner, Swyner, 1336), które może powstało od pr. swints "święty", a więc byłyby to okolice świętego miejsca, zwykle położonego na krańcach osadnictwa. Nazwa (i jej ewentualne przekształcenia pod wpływem języka niemieckiego i polskiego) wymaga jednak odrębnego rozpatrzenia przez językoznawców. W bliskim sąsiedztwie znajdujemy jeszcze jeden dawny punkt osadniczy, którego istnienie poświadcza dokument biskupa chełmińskiego Ottona (1324–1349). Otóż nadał on w nim pewnemu Stefanowi (einem gewiβen Stephan) dobra w Szczepankowie, które pierwotnie zwano Skole. Istniejąca stara nazwa, najwyraźniej pruskiego pochodzenia (wystarczy przywołać inne pokrewne nazwy z obszaru Prus – Scholen, Scholewythen, Scoliten, Skolmen) zdaje się potwierdzać wcześniejsze osadnictwo pruskie". ]


Maj 1223. Półwysep Sambijski.

            W sambijskie góry wcinała się zatoka Morza Bałtyckiego, nad którą leży bogata osada, szczycąca się wspaniałą drewnianą zabudową, otoczona drewniano ziemnymi umocnieniami. Jej wnętrze wypełniają liczne warsztaty z piecami dymarkowymi, których wyroby są znane aż w Skandynawii i Jutlandii. W ogromnej osadzie można było kupić wszystko. Począwszy od wyrobów bursztynowych, narzędzi i broni, poprzez stroje i obuwie z najlepszych zwierzęcych skór, a skończywszy na ziołowych i bursztynowych maściach leczniczych. Osad takich w nadmorskiej części kraju Prusów było wiele, a najbogatsze były lokowane na Półwyspie Sambijskim, który nazywano "królestwem bursztynu".
            Do przystani osady wpływały właśnie cztery statki wypełnione po brzegi towarami. Były to statki handlowe zwane byrthing, długie i szerokie, z niewielką liczbą wioseł, zdolne do odbywania morskich podróży po całym Bałtyku. W każdym z nich wioślarze, w większości niewolnicy, w pocie czoła zmagali się z morskimi falami. Niewolnicy nie byli jednak niczym skrępowani, nie nosili kajdan jak jeńcy na muzułmańskich galerach. W kraju Prusów większość niewolników z czasem się asymilowała, niekiedy stawała członkiem rodziny. Każdy z drewnianych statków miał jeden żagiel i na każdym znajdował się ktoś, kto wydawał się być przywódcą. Można to było wywnioskować po tym, że zamiast wiosłować stał i wydawał odpowiednie rozkazy. Na przodującym statku rolę przywódcy pełnił mężczyzna, a na pozostałych kobiety.

            Vidgautr jako pierwszy przycumował swój statek w pruskim porcie nad Zalewem Wiślanym. Początek dagis, czyli lata był raczej chłodny. Wiał silny wiatr.Pruski kupiec i podróżnik po raz kolejny pomyślał, że może chrześcijanie mają rację nazywając ten okres wiosną. Po chwili jednak powiedział sobie cicho:
- lepiej nie myśleć za dużo o chrześcijanach i ich dziwnych wierzeniach.
            Vidgautr był potomkiem słynnego sambijskiego kupca o tym samym imieniu. Jako człek światowy poznał różne kultury i z dumą lubił opowiadać o swoim przodku, np.: o tym jak wymknął się on piratom kurońskim i wpłynął niespodziewanie swoim statkiem do portu Hedeby - miasta w duńskiej Jutlandii. Vidgautr - przodek - spotkał się tam z wielką gościnnością, za którą  zapłacił królowi Kanutowi skarbem w postaci ośmiu tysięcy białych skórek futrzanych - o tak mój przodek był niesamowity ja też chcę być sławny tak jak on!
            Jego rozmyślania nagle przerwały dźwięki rozmowy prowadzonej na pomoście, do którego przycumował swoim statkiem. Jakiś Prus i Norman dyskutowali właśnie o wieściach, które dotarły do nadmorskiej osady. Vidgautr posłyszał niektóre zwroty: chrześcijanie, wielu rycerzy z krzyżami, chrześcijańska bogini...
            Ostatnie słowa wyraźnie zainteresowały kupca, dlatego podszedł bliżej i zapytał:
            - O jakiej chrześcijańskiej bogini rozmawiacie? Przecież ci dziwni ludzie wierzą w jednego boga.
            - Dobry Panie daleko na południowym - zachodzie blisko ziem chrześcijan doszło do dziwnych wydarzeń. Powiadają, że wielu Prusów przyjęło chrześcijaństwo, wycięto drzewa w wielu Świętych Gajach. Podobno bogini chrześcijan się objawiła.
            Vidgautr był znany z żądzy przygód, zamiłowania do dalekich podróży handlowych, marzył o odkrywaniu nowych ziem i poszukiwaniu skarbów. Niektórzy żartobliwie nazywali go nawet Poszukiwaczem Przygód. On sam często się śmiał z tej nazwy, ale nie złościło go, kiedy najbliżsi się tak do niego zwracali.
            - Chrześcijanie nie wierzą w żadną boginię. Nigdy o tym nie słyszałem. Czy wiecie coś jeszcze?
            - Nie Panie. Nic nie wiemy.
            Po tych słowach się oddalili zostawiając Vidgautra sam na sam ze swoimi myślami. Po chwili kupiec przerwał burze myśli w swojej głowie powrócił do rzeczywistości. Zszedł z pomostu na stały ląd i jak każdy pobożny Prus ucałował Matkę Ziemię. Całował ziemię wypływając w podróż handlową do miasta Åhusw Szwecjii teraz całuje ją po powrocie do Sambii - jednej z pruskich krain. Przechodzący niedaleko pomostu Prusowie widząc jego godne pochwały zachowanie pokiwali głowami z aprobatą.
            Vidgautr już w duszy się cieszył, że wyruszy na spotkanie nowej przygody. Nie byłby sobą, gdyby nie zweryfikował osobiście tych plotek. Tym bardziej, że jego wyprawa do skandynawskiego Åhus była owocna.Sprzedał kilka skrzyń z bursztynem, za które zapłacono mu pięknymi kolczugami z kapturem, kilkoma wspaniałymi mieczami z posrebrzaną głownią i trzonem ozdobionym w ornamenty roślinne. Ornamenty takie pokrywały również pochwy mieczy. Pruski kupiec przywiózł jeszcze ze sobą, kilkaset skór zwierzęcych, grzebienie, buty oraz rogi, z których Prusowie lubili pić kumys, a Słowianie piwo. Nie jest to oczywiście cała zapłata, jaką otrzymał za bursztyn, wszak bursztyn był skarbem, o który zabiegali możni tego świata. W czasach antycznych cesarze z Rzymu, a później cesarze niemieccy. Skamieniałą żywicę kupowali też możni z Bliskiego i Dalekiego Wschodu, zwłaszcza z Biznacjum.
            Vidgautr był jednym z największych ekspertów, wręcz znawcą bursztynu. Wiedza, którą posiadał jest w jego rodzinie przekazywana z pokolenia na pokolenie. Inne pruskie rody oczywiście też posiadały na ten temat wiele informacji jednakże jego rodzina przodowała z wiedzą w tej materii.
            Kopalnie bursztynu Vidgautra były jednymi z największych w Sambii. Pracowało w nich prawie 100 niewolników, których liczący dopiero 28 lat Vidugard kupił, bądź odziedziczył po swoim tragicznie zmarłym ojcu. Byli oni dla niego jak rodzina, dlatego Prus odwdzięczał się im opieką, zapewniał dach nad głową i godne życie. Dzięki kopalniom zyskał wysokie znaczenie we wszystkich nadmorskich osadach aż po Szwecję, Jutlandię i Brytanię. Jako miłośnik żeglugi Vidgautr skupiał się na handlu morskim w osadach położonych nad Morzem Bałtyckim. Teraz planował wyprawę lądową w głąb państwa pruskiego! Podniecenie ogarniało go na samą myśl o przyszłej podróży. W końcu nie zapuszczał się jeszcze nigdy na ziemie innych pruskich plemion - nie licząc nadmorskich osad u Natangów i Warmów. Już w głowie planował podróż: zorganizuję wozy z bursztynem i innymi towarami i wyruszę konno przez Natangię do Warmii - nie to niemożliwe, poprawił się po chwili. O tej porze roku konno z wozami nie przejadę przez puszczę. Zimą byłoby łatwiej.
            Po chwili przypomniał sobie o starej mapie Prus, którą dawno temu zdobył jego ojciec. Natychmiast popędził do swojego domu znajdującego się na terenie osady. Nocował w nim zawsze, kiedy nie miał możliwości powrotu do swojego lauksu znajdującego się na wybrzeżu, na południe od osady, w której właśnie przebywał. Z portu do domu stojącego blisko jednej z czterech bram wjazdowych, które razem z drewnianą palisadą i zewnętrznym wałem ochronnym stanowiły zabezpieczenie w razie oblężenia, było daleko, dlatego podniecony Vidgautr biegł nie zważając na dziwne spojrzenia mijanych osób. Osada jak zwykle tętniła życiem i była wypełniona kupcami z basenu Morza Bałtyckiego oraz krain położonych daleko na południu. Obecność przybyszów z Jutlandii, krain zamieszkiwanych niegdyś przez wikingów, kupców z Bizancjum, Italii i Egiptu nikogo tu nie dziwiła. Ludzie ci przybywali drogą morską, wielu z nich wypływało z portu w Gdańsku, inni głównie Prusowie z Warmii, Pomezanii i Pogezanii przypływali Zalewem Wiślanym. Prawie nikt poza Prusami z Nadrowii, Natangii, Barcji i oczywiście dalszych regionów Sambii nie przybywał od strony południowej, którą pokrywała pruska puszcza.
            Vidgautr wpadł do swojego domu i zaczął przeszukiwać jedną ze skrzyń stojących przy łóżku. Stare mapy, pergaminy, książki ze zwierzęcej skóry, miał tu wszystko, co było dla niego cenne. W końcu znalazł starą mapę pokazującą Prusy. Na północy kolorem zielonym z napisem "SAMBIA" był oznaczony Półwysep Sambijski, na brzegu, którego się właśnie znajdował. Natomiast na południowym zachodzie dostrzegł napis "LÓBAV". Słyszał już kiedyś o tej krainie i władającym nią władcy zwanego Surwabuno.
- To musi być tam! - Myśl taka od razu przyszła mu do głowy.
            - Popłynę Zalewem Wiślanym do krainy Warmów, a potem rzeką Pasłęką na ziemie Sasinów - tam jest "LÓBAV" [Lubawa]. Tylko ta rzeka, Pasłęka jej koryto chyba nie jest zbyt szerokie. Czy moje statki nie będą za duże? Chyba zdecyduję się na mniejsze statki, które po brzeki wypełnię bursztynem i innymi towarami. Na miejscu znajdę jakichś tragarzy i przewodników - wiele pozytywnych uczuć grało w jego umyśle piekną pieśń - bogini, chrześcijanie, ciekawe, jakie towary uda mi się u nich kupić? Zapewne sprzedam im dużo bursztynu - myśli wręcz wirowały w jego głowie, a ekscytacja, mieszała się z podnieceniem i wizją bogactwa zdobytego podczas dalekiej wyprawy.
            Kiedy podekscytowany wpatrywał się w mapę zupełnie zapomniał o towarze, który zostawił na statkach w porcie. Dopiero po kilkudziesięciu minutach przypomniał sobie o tym drobnym fakcie, zamknął kufer i opuścił swój dom. Szedł w stronę portu, trzymając zwiniętą w ręku mapę. Wiedział, że nie powinien się z nią rozstawać.



            Po dotarciu na miejsce zauważył, że dziewczęta zajęły się rozładunkiem, a dokładniej poganiały tragarzy, którzy wynosili towary ze statku na zaprzężone wozy. Vidgautr przyglądał się im, jak rozporządzają jego towarem.
 - To już dwa lata. - Pomyślał. - Bez nich moje życie nie byłoby takie ciekawe. Co by było gdybym ich wówczas nie znalazł? - Pogrążył się we wspomnieniach.
             Dziewczęta były typowymi potomkiniami ludów celtyckich, Które kiedyś zamieszkiwały Irlandię. Vidgautr spotkał je właśnie w Irlandii, kiedy przechadzał się po wschodnim wybrzeżu nad brzegiem morza, niedaleko Dublina. Tereny te były już wówczas kontrolowane przez nawróconych na chrześcijaństwo Anglików. Mimo przyjęcia chrześcijaństwa w głębi wyspy wierzenia celtyckie przetrwały, a dziewczęta są dobrym tego przykładem. Kiedy je spotkał po raz pierwszy dwie z nich leżały na plaży nieprzytomne przy szczątkach swojego statku, a trzecia, ranna w nogę i rękę, zaatakowała go gołymi pięściami. Wzięła go za bandytę i stanęła w obronie swoich sióstr. Pokonanie jej nie stanowiło dla niego problemu jednakże zaskoczyły go słowa, które krzyczała podczas ataku. Brzmiały one mniej więcej tak: "Chrześcijaninie przyszedłeś nas dobić?! A może chcesz nas wziąć w niewolę?!". Vidgautr dzięki licznym podróżom był w stanie zrozumieć jej mowę, podobną do tej, jaką posługują się ludzie mieszkający daleko w głębi irlandzkiej wyspy.
            Vidgautr wiedział, że piraci, często udający chrześcijańskie statki kupieckie oraz inni najemnicy albo bandyci atakują statki samotnie pływające po Morzu Irlandzkim, Morzu Bałtyckim i innych wodach. Zasady, których go uczono od dzieciństwa, czyli obowiązek okazywania gościnności obcym, pomaganie słabszym i honor nie pozwalały mu przejść obojętnie obok trzech umierających na plaży dziewcząt. Prusowie są ludźmi honoru, tego uczył go ojciec. Dlatego pomógł całej trójce. Pojawił się w ostatniej chwili. Rozpalił ognisko i udał się do lasu po zioła, aby opatrzyć ich rany.
            Nagle jego wspominanie przeszłości przerwał silny pstryczek palcami w czoło. Ocknął się, spojrzał nieco w dół i ujrzał kasztanowe włosy, a potem niebieskie oczy dziewczyny ubranej w niedawno kupioną, zieloną suknię uszytą z jedwabiu. Kupiec, od którego Vidgautr kupił suknię jakiś czas temu zaklinał się, że pochodzi ona z dalekich Chin, kraju, w którym znajdują się liczne cuda i ogromne miasta. Schannon - jedna z trójki celtyckich dziewcząt, której imię w języku Irlandzkim oznaczało "mądra" - patrzyła na niego swoimi kasztanowymi oczyma i robiła groźną minę.
            - Schannon, malutka, za co to było? Pytał i dotykał ręką bolącego czoła - przezwisko malutka było związane z jej niskim wzrostem.
            - Jak długo chciałeś tu stać i patrzeć jak inni pracują? Może byś tak nam pomógł? Jest jeszcze tyle do zrobienia. Musimy to wszystko zawieść do posiadłości.
            Kiedy do niego mówiła, machając rękoma jej wisior nieznacznie poruszał się. Vidgautr zawsze się łapał na tym, że naszyjnik, który nosiła Schannon przyciąga jego wzrok, zresztą nie tylko jego. Coś takiego po prostu rzuca się w oczy. Schanon nosi na szyi srebrny naszyjnik wielkości dłoni z krzyżem celtyckim, który swoim wyglądem przypomina krzyże chrześcijan. Z tą tylko różnicą, że czteroramienny celtycki krzyż na jej szyi jest umieszczony w okręgu, a krzyże chrześcijan to po prostu dwie przecinające się linie. Często z tego powodu niektórzy brali dziewczynę za chrześcijankę.
            - Ale ja chciałem jeszcze iść do Świętego Gaju się pomodlić! - Vidgautr próbował się wytłumaczyć.
            - Modlić się będziesz jak już się z tym wszystkim uporamy. Bogowie są wszędzie, więc równie dobrze możesz się do nich modlić u siebie w domu.
            - Vidgautr wiedział, że w dyskusji z Schannon nie wygra. Dziewczyna była uparta i niezwykle wojownicza, zawsze nosiła przy sobie łuk i sztylet, które dodawały siły jej argumentom - gdyby tylko nie była taka niska, uśmiechnął się kiedy ta myśl wpadła do jego głowy. 
            - Poszukiwaczu Przygód już prawie wszystko jest załadowane na wozach!
            - Schannon i Vidgautr odwrócili głowy w stronę wołającej do nich ze statku Meary [celtyckie imię Meara oznacza "radosna"].
            - Ile razy, Mearo, mam ci powtarzać żebyś mnie tak nie nazywała? Vidgautr wołał do niej nie ukrywając uśmiechu.
            - Poszukiwaczu Przygód wozy są już pełne, możemy ruszać.
            - Hilde, ty też tak do mnie mówisz? Zmówiłyście się przeciwko mnie! [ Hilde, imię dziewczyny w mowie celtyckiej oznacza walcząca albo dziewczyna z pola bitwy, co zresztą nie raz znajdzie odzwierciedlenie na stronicach mojej powieści ].
            Hilde była najwyższa i najlepiej umięśniona z całej trójki. Tylko Vidgautr mógł się pochwalić minimalnie wyższym wzrostem. Dziewczyna właśnie siedziała uśmiechnięta na zaprzężonym w dwa konie wozie, a jej piegowatą twarz oświetlały promienie słońca. Zielone oczy, jasna cera i rude, sięgające tylko do szyi, włosy zawsze wprawiały Vidgautra w zakłopotanie. Jako jedyna chodziła w spodniach, co budziło zdziwienie, szczególnie na ziemiach zamieszkiwanych przez chrześcijan, dla których kobieta w spodniach i do tego z mieczem była i jest czymś rzadko spotykanym. Zamiłowanie do czarnego koloru, a co za tym idzie czarnych strojów, niezwykła odwaga i waleczność składały się na jej barwną osobowość.
            Każdy, kto spotykał Hilde po raz pierwszy dziwił się bądź podziwiał ją nie tylko z powodu strojów, broni i fryzury, ale też z powodu noszonego na szyi wisiora. Okrągła ozdoba, na którą składa się znak powstały z trzech złączonych spiral roślinnych, tak zwany triskel została wykonana z brązu i emalii. Dziewczyna jest bardzo przywiązana do tego wisiora jednakże nigdy nie powiedziała skąd go ma. Poza tym na prawej dłoni nosi szeroką bransoletę ze skóry, na której są wypalone przeplatające się (wijące się jak pnącza) ornamenty roślinne.
            - Już idziemy. - Odpowiedział Vidgautr patrząc w stronę Hilde.
            Łącznie zapełniono towarami siedem wozów, każdy zaprzęgnięty w dwa konie. Podróż do gospodarstwa - kaym - trwała jakieś cztery godziny. Pierwszą czynnością, jaką podjęły dziewczęta po przejechaniu bramy ogromnego, ufortyfikowanego, okrążonego drewnianą palisadą gospodarstwa było udanie się do drewnianej łaźni.
            Do łaźni wchodziło się po drewnianych schodkach. W środku znajdowało się już kilka dziewcząt, z którymi trzy celtyckie ulubienice Vidgautra się przywitały. Wszystkie były nagie, w różnym wieku. Kawałek płótna służył im, jako ręcznik. Dziewczyny miały oczywiście do swojej dyspozycji mydło, które wytwarzano z mieszanki łoju zwierzęcego, oleju roślinnego i popiołu. W łaźni pod drewnianymi kadziami utrzymywano wysoką temperaturę dzięki żaroodpornym cegłom. Każda dziewczyna siedziała w swojej kadzi, które wyglądem przypominały wanny. Wszystkie relaksowały się pod wpływem wysokiej temperatury.

            Vidgautr pogrążony w rozmyślaniu o czekającej go podróży wydał rozkazy niewolnikom – tym, którzy wiosłowali prędzej na statkach - aby rozładowali wozy. Sam udał się do pobliskiego grodu, w którym pozostawił najwierniejszych wojowników. Mieszkańcy lauksu wyszli mu na spotkanie, wielu udało się na jego gospodarstwo obejrzeć towary, które przywiózł z dalekiej podróży. Ludzie traktowali go jak przyjaciela, choć był tutejszym dożywotnim rijkasem, władcą lauksu. W drodze do grodu wiele osób zagadywało do niego:
              Jedna z kobiet pytała go właśnie, czy przywiózł ze Skandynawii jakieś stroje albo maści. Na co odpowiedział jej grzecznie:
- Tak są na wozach, proszę się udać na moje gospodarstwo. Któraś z dziewcząt je Pani sprzeda.
            Inni pytali o wieści ze świata, o to czy widział morskie potwory, smoki, rusałki i inne tajemnicze istoty, o których opowiadali wędrujący kupcy i bardowie lub minstrele.
            Vidgautr oczywiście nie widział żadnego z tych stworzeń, co też ludziom tłumaczył. W końcu udało mu się dotrzeć przez most zwodzony do grodu. Nie lubił tego miejsca. Było małe, mocno ufortyfikowane z wysoką wieżą obserwacyjną. Utrzymanie grodu i zbrojnej załogi, którą zaopatrywał w broń, było jednak konieczne. W razie ataku wszyscy mogli się tu schronić i bronić przed wrogimi wojownikami, czekać aż z nadmorskiej osady, w której zacumował statki przybędzie pomoc.
           
            Po tygodniu od powrotu ze Skandynawii pruski kupiec był już gotowy do kolejnej podróży, ostatecznie doszedł do wniosku, że najlepszym środkiem transportu będą mimo wszystko wozy i konie. Zabierze ze sobą dziewczęta oraz kilku niewolników dla ochrony.
            - Cztery wozy wypełnione towarami powinny wystarczyć. Prawda?
            - Schannon była tak zamyślona, że odpowiedziała dopiero, kiedy Vidgautr zapytał ją o to po raz drugi.: Tak cztery wozy wypełnione bursztynem oraz wyrobami bursztynowymi, futrami i innymi towarami w zupełności wystarczą. Tam zapewne będzie wielu Polan? - Zapytała go dziewczyna.
            - Tak Schannon z tego, co słyszałem na ziemiach Surwabuny przebywają ich setki, chrześcijanie żyją tam razem z Prusami.
            - Mam złe przeczucia, co do tej wyprawy. W porcie słyszałam, że wiele plemion w głębi lądu zmierza w tamtą stronę. Czy to, aby na pewno dobry pomysł żebyśmy teraz udawali się na same krańce ziem pruskich? Tam gdzie znajduje się granica z Polanami, z chrześcijanami?
            - Schannon ty zawsze się za bardzo wszystkim martwisz.
            Oboje odwrócili się i spojrzeli na podchodzącą do nich Hilde, która była wyraźnie zadowolona, że ruszają na kolejną wyprawę.
             - Dziewczyna, tak jak Vidgautr lubi podróżować i przeżywać przygody - pomyślała sobie Schannon - i odpowiedziała: dobrze, już dobrze więcej nie będę próbowała was odwieść od kolejnej przygody.
            -  Zabrałam ze sobą dużo leczniczych maści, mam też suszone zioła. Jeśli chodzi o mnie to jestem gotowa do drogi - słowa - jak zwykle uśmiechniętej - Meary nikogo nie zaskoczyły. Dziewczyna lubiła dalekie wyprawy, ale nienawidziła walki i cierpienia. Zawsze wszystkim starała się pomóc.
            -  A zabrałaś książki i zwoje?
            -  Oczywiście - pytanie Vidgautra było rutynowe.
            - Dziewczyny ta podróż będzie inna od poprzednich. Jeszcze nigdy, z wyjątkiem portu w Gdańsku - nie byliśmy przy granicy z krajem Polan. Tam na włościach Surwabuny podobno żyje wielu chrześcijan.
            - Dziewczęta obawiały się chrześcijan, ponieważ ich misjonarze często próbowali narzucać innym swoją religię. Wielu Prusów uważało chrześcijan za dzikusów nie szanujących puszczy i przyrody.
            Czekała ich długa i niebezpieczna podróż przez wiele pruskich krain aż do Ziemi Sasinów i włości Surwabuno. Co zastaną, kiedy już tam dotrą?




Spis Treści. Moja powieść i przerywniki z nią związane:

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 1 PRASTARA KNIEJA)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 2 SPOTKANIE)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)

Ziemia Lubawska. Kilka faktów przydatnych dla czytelników powieści.

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 5 RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU)

Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską






Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)



Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 11. Rok 1223. Oblężenie Lubawy i kolejna wyprawa krzyżowa)

$
0
0




Legenda mapy:


Miejsca na Ziemi Chełmińskiej, w których w połowie lipca 1223 roku zebrały się dwie armie krzyżowców dowodzone przez biskupa Chrystiana oraz książęta: Leszka Białego, Konrada Mazowieckiego, Świętopełka II Wielkiego (chrześcijańskiego namiestnika Pomorza Gdańskiego) oraz jego brata księcia Warcisława. Do walki z błądzącymi poganami stawiło się też wielu innych europejskich książąt razem ze swym rycerstwem.







Rysunkiem takim oznaczyłem miejsca kontrolowane w pełni lub częściowo przez chrześcijan. Na Ziemi Sasinów (ciemny zielony kolor) w wielu miejscach ludzie mimo przyjęcia chrztu dalej trwali przy pogaństwie (np. w świętym gaju Lobnic w Łąkach Bratiańskich; Krzemieniewie, Gwiździnach, Nielbarku…).












Miejsca kontrolowane przez pogańskich Prusów.



















MAPA PRUS



Pierwsza połowa lipca 1223:

Trzej bracia z gospodarstwa położonego w głębi galindzkiej puszczy, sąsiadującej z ziemią Sasinów, na której biskup Chrystian rozbudowywał Lubawę, właśnie wracało z nieudanego polowania. Znali oni chrześcijan tylko ze słyszenia, uchowali się w swoim małym lauksie nie doświadczając kontaktów z tymi tajemniczymi ludźmi. Słyszeli o nich tylko z opowieści przekazywanych przez starszych. Czasem w głębi pruskiej puszczy żyli ludzie, którzy nie utrzymywali kontaktów ze światem zewnętrznym. Wszak należy pamiętać, że pruskie lauksy podobnie jak chrześcijańskie wsie, były samowystarczalne. Jadło, ubiór, religia wszystkie potrzeby ludzie zaspokajali sobie sami. Prusowie w lauksach i okolicy mieli swoje święte drzewa, gaje i kapłanów. Bogini Kurche była świętą ziemią, po której stąpali, a bóg Perkuns był niebem, które mieli nad głowami. Drzewa lipowe, które ich otaczały były przejściowym mieszkaniem dla dusz kobiecych, które po śmierci ciała czekały na ponowne odrodzenia. Analogicznie drzewa dębowe były takim mieszkaniem dla dusz mężczyzn. Ich religia była bardzo barwna i rozbudowana, a panteon bogów, którym oddawali cześć był liczny.

            W różnych pruskich krainach, w Sasinii, Galindii, Barcji, Sambii i pozostałych zdarzały się pewne różnice, ale ogólnie plemiona pruskie były do siebie bardzo podobne i zupełnie inne od świata chrześcijan. Jedną z podstawowych różnic było to, że Prusowie nie korzystali z pieniędzy. Denary, podatki, cła, myta nie były i obce, po prostu nie pasowały do ich stylu życia. Wszyscy w swoich gospodarstwach byli samowystarczalni. Owszem, pruscy kupcy, którzy udawali się na ziemie chrześcijan często musieli nauczyć się korzystać z denarów - i z innej waluty - ale po powrocie za wielką puszczę nie korzystali z pieniędzy. Wyjątek stanowiły tylko nadmorskie osady. Podobnie było na targach niedaleko Lubawy, na które czasem przybywali chrześcijanie. Oj światy pogańskich Prusów i chrześcijańskich Polaków bardzo się różniły i jednocześnie ze sobą graniczyły, a oddzielała je od siebie tylko wielka, dziewicza puszcza ze swoim gąszczem drzew, bagien, turów, dzikich koni, wilków, duchów, demonów i licznych bóstw. Do tego jedni Prusowie mieli duży kontakt ze światem zewnętrznym, a inni mniejszy bądź zerowy. I tak na przykład Prusowie mieszkający na północnym wschodzie w Sambii [obecnie obwód kaliningradzki] dzięki nadmorskiemu położeniu mogli się udawać na dalekie morskie wyprawy i handlować z obcymi ludami w nadmorskich osadach. Z kolei Prusowie z plemienia Sasinów doświadczyli kontaktu z chrześcijanami dzięki swojemu położeniu - blisko Mazowsza, nieopodal Michałowa. Dlatego Sasinia tak szybko się nawróciła dzięki biskupowi Chrystianowi, a z zachodnich ziem tej krainy utworzono chrześcijańską Ziemię Lubawską.

            Wróćmy jednak do trzech braci, którzy nigdy nie opuszczali swoich ziem i nie mieli kontaktów z chrześcijanami. Mieszkali w swoim gospodarstwie na terenie jedynego na przestrzeni wielu kilometrów lauksu. Otóż bracia ci właśnie są na polowaniu...
            Pięć dni spędzonych na wypatrywaniu zwierzyny oraz sen pod gołym niebem było dla nich wyraźnym dowodem na to, że bogowie im nie sprzyjają. Kiedy wyruszali ze swojego gospodarstwa [kaym] planowali zabić dużego zwierza, który wystarczyłby dla członków ich rodziny. Bogowie jednak nie byli dla nich łaskawi. Najpierw bóg Perkuns zesłał srogie semo [zimę], a następnie bogini Kurche przez ciepłe miesiące dagis [lata] nie dała im wystarczająco obfitych plonów. Z powodu złej, deszczowej pogody żniwa w ich lauksie położonym nieopodal wielkich jezior były wyjątkowo marne. Zebranego zboża ledwo wystarczyło do wykarmienia zwierząt hodowanych w kaym: koni, owiec i kóz.
            Po kolejnej nocy spędzonej w lesie bracia postanowili, że spróbują raz jeszcze i niezależnie od wyniku powrócą do swoich bliskich. Obudzili się o świcie by upolować jelenia, gdy będzie jadł zieloną trawę albo spragniony zbliży się do pobliskiego strumienia. Długo go wypatrywali z łukami i procami gotowymi do strzału, mieli też przy sobie włócznie. Niestety upragniona przez nich zwierzyna się nie pojawiła.
            - Przecież złożyliśmy bogom ofiarę, a kapłanki wywróżyły nam, że polowanie będzie udane. Więc dlaczego po tylu dniach udało nam się złapać tylko kilka królików? Wajdelota ze Świętego Gaju mówił, że z każdego gospodarstwa młodzi synowie mają wyruszyć na polowanie. Jak myślisz, czy pozostałym bogowie sprzyjają bardziej niż nam? - Pytał głośno swoich dwóch braci Asis - chłopak, którego imię w języku Prusów oznacza jesion.
            - Nie wiem, ale nie traćmy wiary może i do na nas bogowie sie uśmiechną. Timens - kolejny z braci - wypowiedział te słowa z rozbawieniem oraz ze zwątpieniem wyczuwanym w głosie. Timens, co w języku pruskim tłumaczy się, jako cień, był z jednej strony doskonałym wojownikiem, a z drugiej wszyscy wiedzieli, że często powątpiewa w istnienie bogów, a nawet czasem niepochlebnie się o nich wypowiada, przez co nieraz miał problemy.
            Asis słysząc powątpiewanie swojego brata zmarszczył brwi, lecz nic nie odpowiedział. Czcił bogów Perkunsa, Pikulsa, Patrimpusa, boginię Kurche i pozostałych bez żadnych zastrzeżeń i wolałby, żeby Timens nie mówił o nich takim tonem, zupełnie pozbawionym szacunku. Asis mógłby zganić go jakoś, ale znał Timensa, aż za dobrze, wiedział, że kłócąc się z nim sprowokuje go do bardziej niestosownego zachowania wobec bogów. Dlatego też milczał.
            Asis uchodził za najmądrzejszego młodzieńca w swoim lauksie, zamieszkiwanym przez niewielu Prusów. Ogólnie cała Puszcza Galindzka była wyludniona z powodu licznych wojen, które toczyły się zanim bracia przyszli na świat z plemionami zamieszkującymi Jaćwież, Barcję i Nadrowię. Poza tym przez wieki liczne plemiona galindzkie walczyły między sobą oraz z chrześcijanami. Wyludniona puszcza była niezwykle trudnym miejscem do zamieszkania, ale mieszkańcy małego lauksu jakoś potrafili przetrwać w ciężkich warunkach. Żyli tak sami od kilku dekad. Puszcza była dla nich jak matka i opiekunka, a Święte Gaje były najświętszymi miejscami, w których oddawali cześć swoim bogom, ucztowali i słuchali nauk wajdeloty oraz kapłanek. Od dawna nie widzieli innych Prusów, z wyjątkiem mieszkańców gospodarstw położonych na terenie ich lauksu.
            Wszyscy mieszkańcy małego lauksu tworzyli coś w rodzaju plemienia. Na ich czele, tak jak u innych Prusów stała starszyzna, która zarządzała drewnianym grodem położonym nad wielkim jeziorem, w którym podobno mieszkały rusałki i pomniejsi bogowie oraz boginki. Asis znał o nich liczne historie opowiadane od dzieciństwa im przez matkę, którą w wiele lat temu, przed ich urodzeniem uprowadzono z ziemi Polan. Kobieta wychowała się, jako niewolnica na ich małym lauksie i została żoną Ramsa - ojca trzech braci. Imię Rams w pruskim dialekcie tłumaczy się, jako cnotliwy, zaiste imię godne ich ojca wielkiego i mądrego wojownika.
            Trzecim bratem był zwinny i niezwykle biegły w strzelaniu z łuku Arellis. Jego imię oznacza orzeł, król nieba. Nie było to przypadkowe, ponieważ Aerllis był szybki i ze swojego łuku potrafił trafić w zwierzynę stojącą od niego w znacznej odległości. Niestety od kilku dni strzelał jedynie do drobnej zwierzyny.
            Cała trójka - Asis, Timens, Arellis - wychowywała się w grodzie i gospodarstwie swojego ojca Ramsa.
            Nagle bracia zamarli. Asis uniósł dłoń, dając tym gestem znak, aby wszyscy się zatrzymali. Do ich uszu coraz wyraźniej dobiegał dziwny dźwięk, jakby łoskot i pomrukiwanie. Coraz głośniejszy dźwięk szeleszczących liści i pękających gałęzi niewątpliwie oznaczał, że coś dużego przedziera się przez suche krzaki. Asis chwycił za swoją włócznię i dał znak Arellisowi żeby poszedł ze swoim łukiem na prawo. Timens, jako największy i najbardziej umięśniony chwycił za swoją włócznię oraz pawęż i czekał na rozwój wydarzeń - po chwili żałował tego, że nie poszedł za żadnym z braci.
            Wszystko działo się niezwykle szybko. Zwierzę z ogromnymi rogami, o wiele większe od byka skoczyło na Timensa, który w ostatniej chwili zasłonił swoją klatkę piersiową ogromną tarczą. Pawęż pękła pod naporem ogromnego cielska i rogów, a pruski wojownik został odrzucony kilka metrów w tył. Jego ogromne umięśnione ciało z ogromną siłą uderzyło w drzewo, leżał zakrwawiony, nie ruszał się.
            Arellis widząc rozwój wydarzeń wystrzelił kilka strzał w stronę tura, bo tak zwało się te zwierzę, które wbiły się mocno w jego cielsko. Rozwścieczona, ranna bestia właśnie pędziła w stronę łucznika próbując go nadziać na swoje długie rogi. Nagle z zaskoczenia z krzaków wyskoczył Asis i wbił swoją włócznię w szyję tura. W tym samym czasie Arellis wpakował w niego jeszcze kilka strzał. Po kilku chwilach ogromna bestia, jedna z największych żyjących w pruskiej puszczy leżała na ziemi między drzewami.
            Asis słyszał liczne opowieści o turach, ogromnych zwierzętach, z długimi rogami zdolnymi do staranowania każdej przeszkody. Wielu opowiadało, że ich ciała ważą tyle, co pięciu tęgich mężczyzn. Asis doszedł do wniosku, że bóg Perkuns wysłuchał jego modlitw i obdarzył ich tak hojną zdobyczą. Leżące na ziemi zwierzę miało sierść koloru brunatnego oraz ogromne rogi o barwie jakby pożółkłej bieli.
            - Asis! Z Timensem jest źle! Chodź tu! Wołanie Arellisa obudziło go z szoku. Dopiero uświadomił sobie, że stoi nad ciałem martwego zwierzęcia, a jego brat leży zakrwawiony przy pobliskim drzewie.
            - Bardzo krwawi, musimy coś z tym zrobić, bo umrze. Asis wiedział, co mówi, ponieważ często podglądał starca, który w lauksie najlepiej znał się na ranach i ziołach. Asis zawsze powtarzał, że chciałby opanować trudną sztukę leczenia.

Tur. Dzikie zwierzę, które żyło w pruskiej puszczy do XVI wieku




Tajemnicza Prusinka o imieniu Meldi, co w języku Prusów tłumaczy się, jako błyskawica, właśnie śpi w swoim łóżku w dużej drewnianej chacie, która jest tylko do jej dyspozycji. Jako jedyna w lauksie mieszka sama, ludzie, od kiedy sięga pamięcią boją się jej tajemniczych mocy, niektórzy czasem mają odwagę poprosić ją, aby przepowiedziała dla nich przyszłość. Jednak zawsze oddalają się z ulgą, kiedy tylko zrobi to, o co ją proszą. Tylko synowie Ramasa – Asis, Arellis i Timens - traktują ją jak siostrę i się z nią przyjaźnią od dzieciństwa. Meldi zdaje sobie sprawę, że jest najbardziej wyjątkowa ze wszystkich kapłanek. Pozostałe kapłanki owszem również czasem miewają wizje, składają bogom ofiary i potrafią przewidzieć przyszłość. Meldi jednak od pozostałych kapłanek różni się tym, że została naznaczona przez bogów, urodziła się podczas burzy, była martwa tak samo jak jej matka, która zmarła podczas porodu. Wajdelota, najstarszy kapłan w lauksie, oraz rada starszych i Ramas obecni podczas porodu kazali spalić ciało matki i jej córki. Jednak w chwili, w której Ramas wypowiedział te słowa w świętą lipę w pobliskim gaju uderzył piorun. W tej samej chwili usta martwej dziewczynki się otworzyły i wydobył się z nich głośny płacz. Wszyscy wiedzieli, co to oznacza. Był to wyraźny znak od bogów, którzy przywrócili dziecko do życia. Bogowie pragnęli żeby dziecko żyło, bóg Perkuns uderzając błyskawicą w lipę, święte drzewo, w którym tymczasowo mieszkają dusze kobiece sprawił, że dusza powróciła z drzewa z powrotem do ciała dziewczynki.
            Meldi wiła się podczas snu, to nie był pierwszy raz, kiedy we śnie doświadczała wizji. Jednak nigdy nie widziała czegoś takiego: Postać w bieli, z krzyżem zawieszonym na szyi, z długą laską, która w górnej części miała ślimakowo zwinięte zakończenie. Postać śmiała się głośno widząc jak grupa wojowników ścina świętą lipę w gaju, ale nie w okolicy. Ten gaj ze snu był gdzieś indziej, należał do innych Prusów. To nie działo się w jej lauksie. Później dostrzegła inną postać, dziwnie ubraną z wielkim pasem. Niewątpliwie był to wojownik, można to było stwierdzić po mieczu, który znajdował się w pochwie przymocowanej do pasa. Wojownik był Panem grodu, który oblegali Prusowie z różnych plemion. Gród upadł, a wojownik z wizji dostał się do niewoli. Z upadającego grodu uciekały kobiety, a wśród nich jedna dziewczyna w jej wieku i dwie dziewczynki. Te trzy – tak Meldi czuła – były bardzo ważne. Nad głową najmłodszej dziewczynki Meldi dostrzegła czarną aurę, co oznaczało, że grozi jej wielkie niebezpieczeństwo. Później jej oczom ukazał się inny wojownik, z takim samym krzyżem na szyi, ale za to wyglądał jak Prus. Walczył mieczem, na którym był wygrawerowany jednorożec, zwierzę święte. Następnie Meldi zobaczyła… Nagle jej sen przerwał krzyk ludzi na zewnątrz chaty. Było już jasno. Nie miała czasu zastanawiać się nad dziwnymi wizjami. Natychmiast wybiegła zobaczyć, co się dzieje.

            Na zewnątrz zauważyła, że w gospodarstwie z innych chat, też powychodzili ludzie. Podobnie w innych gospodarstwach rozsianych na terenie lauksu. Wszyscy zmierzali w stronę chaty uzdrowiciela. Meldi również poszła zobaczyć, co się dzieje. Na miejscu wszyscy się rozstąpili z szacunku do kapłanki, więc mogła podejść bliżej i wejść do środka. Jednak przy drzwiach do chaty dostrzegła grupę mieszkańców lauksu, którzy ciągnęli wóz, na którym leżało coś dużego. Postanowiła podejść bliżej. Nagle jej oczom ukazało się martwe ciała zwierzęcia, które w Puszczy uchodziło za święte. To był tur, martwy tur.
            - Jak do tego doszło? - Zapytała jednego z mężczyzn ciągnących wóz.
            - Synowie Ramasa go zabili. Bronili się przed nim. Zaatakował ich, kiedy byli na polowaniu.
            - Gdzie oni teraz są?
            - W chacie uzdrowiciela, jeden z nich umiera.
            Meldi dobrze znała Asisa, Arellisa i Timensa. Lubiła z nimi przebywać, przyjaźnili się od dzieciństwa. Kiedy wbiegła do chaty uzdrowiciela zauważyła, że w środku jest Ramas, wajdelota i inni kapłani oraz kapłanki. Oczywiście stali też członkowie starszyzny. Kiedy podchodziła do zakrwawionego ciała Timensa łzy same zaczęły jej spływać po policzku. Tak bardzo go lubiła. Najpierw ta wizja, a teraz to. Dziewczyna nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. Schyliła głowę i przyłożyła ucho do ust Timensa, nasłuchiwała, nasłuchiwała, nasłuchiwała... i nic nie poczuła. Nie było już w nim życia. Pozostaje wierzyć, że jego dusza przebywa teraz w świętym drzewie dębowym i czeka na ponowne odrodzenie.Odsunęła głowę od ciała Timensa i rozejrzała się dookoła. Nikt ze zgromadzonych w chacie się nie odzywał. Ramas stał i wpatrywał się w ciało swego syna, wierząc, że ten się odrodzi w przyszłości albo w przeszłości.
            Dzięki poświęceniu trojga braci Ramas, jego żona i niewolnicy, jednym słowem wszyscy mieszkańcy ich gospodarstwa mieli, co jeść. W innych gospodarstwach sytuacja też zaczęła być bardziej korzystna, ponieważ polowania się udały. Bogowie widocznie zaczęli im w końcu sprzyjać.

            Meldi nikomu nie opowiedziała o swojej wizji. Po śmierci Timensa i wieści o upolowaniu tura postanowiła, że nie będzie kłopotała nikogo swoimi snami. Doszła do wniosku, że zaczeka do końca obrzędów pogrzebowych. Nie spodziewała się jednak, że to jeszcze nie jest koniec dziwnych i zaskakujących wydarzeń. Następnego dnia w ich lauksie po raz pierwszy od wielu lat pojawili się inni Prusowie, którzy przybyli do nich z daleka. Ani ona, ani starsi od niej Asis i Arellis nigdy nie widzieli obcych. Czasem oddalali się podczas polowania na kilka, kilkanaście kilometrów od granic lauksu, nawet nocowali w puszczy, ale nigdy nie widzieli ludzi z innych lauksów.  Poza tym obcych było wielu, jak opowiadali są z różnych plemion z obszaru całych Prus. Jedni opowiadali, że pochodzą z krainy zwanej Barcją, a inni, że z Warmii. Jeszcze inni swoje rodzinne ziemie nazywali Sambią albo Natangią. Obcy przynieśli dziwne wieści o tym, że idą walczyć z jakimiś wrogami bogów na zachodzie. Tłumaczyli, że niszczą oni Święte Gaje i zagrażają naszym bogom. Meldi słysząc to wszystko była zszokowana i przerażona bestialstwem najeźdźców. Jeszcze bardziej zdziwiła się, gdy usłyszała o objawieniach obcej bogini, którą czczą ci najeźdźcy i o tym, że jeden z ich bogów został ukrzyżowany. Jeden z Prusów pochodzących z Natangii powiedział jej, że ci najeźdźcy nazywają siebie chrześcijanami. Meldi najbardziej zaciekawiły opowieści o ukrzyżowanym bogu, ponieważ słysząc je przypomniała sobie wizje, w której w upadającym grodzie stał drewniany krzyż.
            Ramas jeszcze przed przybyciem obcych na ich ziemie położył ciało syna w swojej chacie. Dzięki sekretowi chłodzenia, który był znany u pruskich plemion ciało Timensa cały czas pozostawało zimne mimo wysokich temperatur panujących na zewnątrz. Goście z innych pruskich plemion śpieszyli się atakować Lubawę, dlatego ucztowanie przy ciele zmarłego nie mogło trwać zbyt długo. Normalnie Prusowie potrafili pić i bawić się przy ciele nawet kilka tygodni. Teraz jednak musiały im wystarczyć tylko trzy dni, bo tylko tyle mogli na nich czekać przybysze. Dlatego też po trzech dniach ucztowania przygotowano stos, na którym spalono ciało Timensa.
            Zgodnie z tradycją droga Prusa na tamten świat musiała prowadzić przez stos grzebalny. Zadaniem płomieni było strawienie zwłok młodego wojownika razem ze wszystkimi przedmiotami, jakich używał on za życia. Tak, więc razem z Timensem spalono jego ubrania, pawęż, włócznię, siekierę, sztylet, kosztowności i wszystko inne, co było wytworzone ręką ludzką i do niego należało. Ponad to na drogę dano Timensowi chleb, dzban miodu i kumys. Obrzęd pogrzebowy we wszystkich pruskich plemionach wyglądał podobnie. Prusowie wierzyli, że rzeczy stworzone ludzką ręką - szczególnie z drewna - mają swoją duszę, która w trakcie palenia ulatuje, aby na tamtym świecie dalej służyć swojemu właścicielowi. Pogrzeb Timensa był, więc taki jak wszystkie pochówki u Prusów, którzy trwali nieprzerwanie w swoich rodzimych wierzeniach. 
            Wszyscy wpatrywali się w płonący stos. Asis, Arellis, Ramas, Meldi, wajdelota, kapłanki, starszyzna i inni mieszkańcy lauksu. Było też wielu z obcych, którzy niedawno przybyli z niesamowitymi wieściami o upadku Świętych Gajów na zachodzie.
            Podczas krótkiego wiecu w Świętym Gaju wajdelota, Ramas i starszyzna podjęli decyzję, że dołączą do wyprawy zmierzającej na zachód. Wszyscy zapragnęli walczyć w obronie swoich bogów.
            Z kobiet - ku zdziwieniu wszystkich - tylko Meldi zdecydowała się wyruszyć na wyprawę u boku swoich przyjaciół Asisa i Arellisa. Obaj już otrząsnęli się po stracie brata i byli gotowi do drogi w nieznane. 


            [ Opis zwyczajów pogrzebowych u Prusów jest jak najbardziej prawdziwy lub zbliżony do prawdziwego. Podobnie opisy tajemniczej techniki zamrażania zwłok i trunków nawet latem przy wysokich temperaturach są historycznie udokumentowane. Pisali o nich między innymi anglosaski podróżnik Wulfstan żyjący w IX w. n.e. oraz Lech Z. Niekrasz w książce pt."Gdzie jesteście Prusai?". A oto dotyczący Prusów cytat z Wulfstana: „Gdy umrze tam jakiś człowiek, nie spalony leży on w swym domu u rodziny i przyjaciół jeden miesiąc lub niekiedy dwa; (…) niekiedy przez pół roku nie są oni spaleni i leżą na wierzchu w swoich domach. A przez cały ten czas, kiedy nieboszczyk jest w domu, piją tam i bawią się aż do dnia, w którym go spalą (...) posiadają taką umiejętność, że potrafią wytwarzać zimno. I dlatego nieboszczyk leży tam tak długo i nie rozkłada się, ponieważ działają na niego zimnem (…). A jeżeli postawi się dwa naczynia pełne piwa lub wody, potrafią oba zamrozić, obojętne, czy jest lato, czy zima”. ]




15 lipca 1223 r. okolice Lubawy.

List:
Raport, który mi przysłałeś był niepokojący. Umocnił mnie w przekonaniu, że Mojmira jest dzieckiem z przepowiedni. To jej narodziny prawdopodobnie zostały przepowiedziane przez Bruteno, pierwszego Wielkiego Kapłana. Pamiętaj, że obiecałeś dochować tajemnicy. Nikomu nie możesz powtórzyć przepowiedni, którą ci opowiedziałem. Przez głupotę nie ześlij na siebie gniewu bogów!
W raporcie pisałeś, że ta dziewczyna zawsze umyka twoim zasadzkom. Nawet podczas Nocy Kupały, kiedy za pomocą magii przywołaliście mgłę ona wam uciekła, tak jakby dysponowała nadprzyrodzonymi zdolnościami. Postanowiłem poprosić bogów o pomoc. Złożyłem ofiarę z trzech niewolników i dwóch turów. Najwyżsi obdarzyli mnie łaską i przemówili do mnie we śnie. Wyjaśnili mi, że Mojmira ma w sobie moc, ale nie jest jej świadoma. Nie zdaje sobie sprawy z tego, kim jest i do czego jest zdolna. Jeśli będzie w niebezpieczeństwie to może użyć mocy nieświadomie, świadomie raczej jeszcze nie potrafi. Na chwilę obecną jej wewnętrzna moc nie stanowi jednak największego problemu. O wiele większe niebezpieczeństwo stwarza Medinis, zdrajca wyrzucony z panteonu naszych bogów, który razem ze starą kapłanką jest naszym zaciekłym wrogiem. Widocznie ta stara jędza kazała mu strzec dziewczyny…
Bogowie są jednak po naszej stronie, dlatego przysłałem ci pakunek. W środku znajduje się mała buteleczka oraz srebrna bransoleta. Eliksir w buteleczce został nasycony mocą osobiście przez boga Perkunsa. Kiedy go wypijesz zyskasz moc dopplera, dzięki której będziesz mógł się zmienić na około godzinę w dowolnego człowieka lub zwierzę. Przybierzesz kształt Divana, kochanka Mojmiry, o którym pisałeś mi w ostatnim raporcie. Musisz ją zwieść i podarować bransoletę, którą ci przysłałem. Bransoleta ma moc niwelowania wszelkiej magii, bez problemu stłumi wszystkie moce dziewczyny oraz zerwie jej połączenie z Medinisem. Wystarczy, że założy ją na rękę.

Dzięki temu będziesz mógł przywieźć Mojmirę do mnie. Czekam na ciebie i dziewczynę.


            Wielki Kapłan Prusów Kriwe z Romowe




- Jak długo szukałeś mnie z tym listem?
- Panie wyjechałem z Romowe dziesięć dni temu.
- Dziesięć dni z Nadrowii pędziłeś przez gęstą puszczę aż tu do Ziemi Sasinów. Ziaste bogowie ci sprzyjali, chcieli żebyś odnalazł mnie jak najszybciej. Wielki Kapłan Kriwe kazał mi coś jeszcze przekazać?
- Mówił, że w ciągu dwóch tygodni, licząc od dnia, w którym wyjeżdżam plemiona z Pogezanii, Barcjii i Galindii oraz Warmii, Sambii i Nadrowi zaatakują Lubawę. To będzie ogromny atak różnych plemion, który raz na zawsze zakończy nasze problemy z tymi chrześcijańskimi szkodnikami.
Pruski zabójca, którego twarz była ukryta pod kapturem czarnego płaszcza uśmiechnął się słysząc słowa gońca, który dostarczył mu list. Po chwili namysłu powiedział:
- Wracaj do Wielkiego Kapłana i przekaż mu, że dostarczyłeś wiadomość. Powiedz też, że niedługo do niego powrócę razem z prezentem, o który prosił w liście.


Zakapturzony mężczyzna w czarnym płaszczu zaraz po oddaleniu się gońca podarł przeczytany list, aby nie dostał się w niepowołane ręce. Był to ten sam człowiek, którego Mojmira spotkała kiedyś na targu w Płocku, ten sam, który próbował ją uprowadzić podczas Nocy Kupały. Nikt poza Kriwe z Romowe nie znał jego prawdziwego imienia. Mojmira mówiła o nim „zakapturzony”, wtajemniczeni nazywali go prawą ręką Wielkiego Kapłana i darzyli wielkim szacunkiem. Poza tym bano się go, ponieważ był najskuteczniejszym z zabójców i szpiegów oddanym bez reszty Wielkiemu Kapłanowi. 



 
16 lipca 1223 r. na Ziemi Chełmińskiej i w Pomezanii:

            W połowie lipca 1223 roku zorganizowano kolejną wyprawę krzyżową. Tym razem celem chrześcijan było umocnienie Ziemi Chełmińskiej, która została przed rokiem spustoszona przez pogan zza rzeki Osy. W przeciwieństwie do krucjaty z 1222 roku teraz chrześcijanie byli lepiej zorganizowani. Na pomoc biskupowi Chrystianowi przybyło o wiele więcej książąt piastowskich. Do walki z pogańskimi Prusami stanął książę krakowski Leszek Biały, jego brat Konrad mazowiecki oraz Świętopełk II Wielki będący namiestnikiem Pomorza Gdańskiego. Razem ze Świętopełkiem II Wielkim przybył Warcisław jego brat. Niestety nie dotarł ze Śląska książę Henryk Brodaty. Surwabuno natomiast pozostał w swoim grodzie na Ziemi Sasinów, ponieważ niepokoiły go raporty zwiadowców donoszące o dużej aktywności pogańskich Prusów w sąsiedniej Pogezanii, Barcji i Galindii. Książę Ziemi Sasinów nie wiedział jak to interpretować. Jego doradcy twierdzili, że poganie z zachodu i północy przemieszczają się w stronę Pomezanii, która lada dzień zostanie zaatakowana przez armię krzyżowców. Surwabuno jednak postanowił zaufać kasztelanowi Ściborowi, który twierdził, że Lubawa jest obecnie idealnym celem, ponieważ całe chrześcijańskie rycerstwo znajduje się w okolicy Grudziądza i jest zajęte przygotowaniami do kolejnej krucjaty.

            Nadszedł dzień 15 lipca 1223 roku, w którym biskup Chrystian stwierdził, że nie ma już sensu czekać na kolejnych krzyżowców. Zgromadził wszystkich razem w okolicy Grudziądza tworząc jedną dużą armię liczącą ok. 3 tys. zbrojnych. Następnie, jeszcze tego samego dnia, wydał rozkaz wymarszu na ziemie pogan położone za rzeką Osą.  Dnia 16 lipca krzyżowcy po spustoszeniu kilku pogańskich lauksów rozpoczęli oblężenie ogromnego grodu zwanego Kwedis. Pierwszy etap polegał na odcięciu dostaw żywności do grodu, czyli okrążeniu go. Następnie rozpoczęto wycinkę pobliskich drzew i budowę maszyn oblężniczych – trebusza i katapulty.  
            Biskup Chrystian oraz dostojnicy, doradcy, książęta zebrali się w namiocie dowódcy, który dopiero, co wzniesiono w obozie krzyżowców. Obóz założono na tyle daleko od grodu, aby strzały obrońców go nie dosięgły, a żołnierze mogli wypoczywać w namiotach.
            - Ekscelencjo biskupie, uważam, że jest nas zbyt wielu. Na ten gród wystarczy spokojnie połowa. Kwedis jest okrążony fosą, więc taranem bramy nie wyważymy. Musimy, więc prowadzić ostrzał i czekać aż się poddadzą lub poumierają z głodu. – Stwierdził Świętopełk II Wielki.
            - Zgadzam się z namiestnikiem. Powinniśmy zostawić tu jedną trzecią armii i wyruszyć z głównymi siłami na Kerseburg. – Dodał Konrad, książę Mazowsza.
            Zebrani w namiocie przytakiwali z aprobatą słysząc rady dostojników. Biskup Chrystian po chwili namysłu odpowiedział:
            - Kwedis jest mało znaczącym grodem. Dlatego zgadzam się z wami. Wyruszmy z głównymi siłami zdobyć Kerseburg.
- Ekscelencjo. Kerseburg jest ogromnym grodem, w którym rządzi rijkas o imieniu Kerse. Podobno zgromadził on liczne bogactwa. Zdobycie go będzie ogromnym sukcesem i zarazem potężnym ciosem zadanym poganom.
Słysząc wzmiankę o bogactwie wielu zebranych się uśmiechnęło.
- Mnie najbardziej doskwiera to, że w Kerseburgu istnieje potężny Święty Gaj, w którym głosi się religię w fałszywych bogów. Musimy zawrócić pogan z tej błędnej ścieżki. Więc postanowione wyruszamy. Pozostawcie tu w armii oblężniczej tysiąc zbrojnych, a pozostałe dwa tysiące przygotujcie do wymarszu.

            [ Na kartach mej powieścipostanowiłem dać życie rijkasowi (zamożnemu Prusowi) o imieniu „Kerse” z Dzierzgonia. W mojej książce używam średniowiecznej, starszej niż „Dzierzgoń”, nazwy „Kerseburg”. Wiecie, że ja tego nie wymyśliłem? Już w XIX wieku Max Toeppen pisał, że nazwa „Dzierzgoń” wywodzi się od nazwy „Christburg”, a ta z kolei pochodzi od zamożnego Prusa o imieniu „Kerse”. Najpierw gród i lauks Prusa Kerse nazywano od jego imienia „Kerseburg” lub „Kirsburg”. Z czasem, zapewne po jego śmierci, nazwa ewoluowała w „Christburg”. Nazwę „Dzierzgoń” wymyślili dopiero w czasach późniejszych Niemcy (Krzyżacy albo niemieccy osadnicy).

            Warto mieć świadomość, że „Kerseburg” to dzisiejszy Dzierzgoń. Natomiast nazwa „Kwedis”odnosi się do dzisiejszego Kwidzynia. Kwidzyn w pierwszej połowie XIII wieku był pogańskim grodem nazywanym właśnie Kwedis, który został zniszczony podczas walk z chrześcijanami (tak samo jak w mojej powieści w rozdziale jedenastym). Dopiero w 1233 roku Zakon krzyżacki odbudował i nadał prawa miejskie Kwidzyniowi oraz Toruniowi i Chełmnu na Ziemi Chełmińskiej.

Bardziej szczegółowe historyczne opisy miejscowości umieszczonych na mapie oraz informacje dotyczące odkryć archeologicznych dodałem w rozdziale ósmym. ]




17 lipca 1223 r. w Lubawie:

            Nic nie zapowiadało dramatycznych wydarzeń, do jakich miało niedługo dojść. Ładna słoneczna pogoda, prawie bezchmurna. Ot, co kolejny dzień targowy w Lubawie. Kupcy już wyłożyli swoje towary. Ich stoiska, kramy stały na placu targowym i największych miejskich ulicach. Wszędzie królował gwar, ludzkie rozmowy, śmiechy, bawiące się dzieci, biegające zwierzęta oraz żebracy byli nieodłącznym elementem każdego miasta. Lubawę przepełniało życie. Przy bramach strzegących miasta tak, jak każdego dnia stali strażnicy uzbrojeni w miecze lub włócznie i pobierali opłaty od osób pragnących wejść do środka. Na drewnianej palisadzie okrążającej miasto wartę pełnili zbrojni obserwujący teren. Zamek biskupa, poza zwykłymi zbrojnymi, był dodatkowo strzeżony przez trzech członków zakonu Pruskich Rycerzy Chrystusowych. Pozostali rycerze z tego zakonu wyruszyli, jako ochrona biskupa Chrystiana na Ziemię Chełmińską, gdzie gromadzili się krzyżowcy pragnący wziąć udział w kolejnej wyprawie krzyżowej.
            Mojmira i Drogis wykorzystując piękną pogodę postanowiły wyruszyć na targ. Słyszały, że pojawiło się w Lubawie wielu nowych kupców z rzadkimi towarami. Chciały zweryfikować te plotki osobiście.
            Było dopiero wczesne przedpołudnie, ale mimo tego targ był pełen ludzi. Dziewczyny chodziły od stoiska do stoiska aż w końcu dostrzegły kupca ubranego w drogo wyglądającą ciemnozieloną koszulę i czarne spodnie. Obok niego stały trzy dziewczyny, wszystkie uzbrojone.
            - Widzę, że towary naszego Vidgautra wam się spodobały. Przywieźliśmy je aż z Sambii. Stamtąd pochodzimy. O przepraszam nie przedstawiłam się. Mam na imię Schannon i podróżuję razem z nim i tymi dwiema. Ta po lewej ma na imię Hilde, a tamta to Meara.
            - Ja mam na imię Mojmira.
            - A ja jestem Drogis.
            Schannon i jej towarzysze stanowili niecodzienny widok. Ich stroje, uzbrojenie, styl zachowania się pokazywały, że pochodzą z daleka. Jednak to Schannon Mojmirze najbardziej przypadła do gustu. Była bardzo wesoła, miała niebieskie oczy i kasztanowe włosy. Była niższa od Vidgautra, kupca, z którym przybyła. Ciągle się uśmiechała i opowiadała o tym jak usłyszawszy o objawieniach chrześcijańskiej bogini postanowili przyjechać do Lubawy aż z nadmorskiej osady na Półwyspie Sambijskim. Natomiast Drogis znalazła wiele wspólnych tematów z Mearą.
            Mojmira i Drogis tego dnia zaprzyjaźniły się z całą trójką dziewcząt. Wszystkie postanowiły zostawić Vidgautra przy stoisku i ruszyć na zwiedzanie Lubawy. Najpierw Drogis opowiedziała im o tym, że w miejscu objawień maryjnych znajdował się pogański Święty Gaj pełen lipowych drzew. Potem Mojmira zaprowadziła wszystkich do kościoła, gdzie opowiedziała o licznych cudach dokonanych za sprawą małej drewnianej figurki Matki Boskiej, która przed rokiem objawiła się w świętym gaju. Schannon, Meara i Hilde z ciekawością przyglądały się małej drewnianej figurce przedstawiającej matkę z dzieciątkiem.
            Po wyjściu z kościoła ruszyły do najbliższej gospody na kilka piw i coś na ząb. Później Mojmira i Drogis pokazały im zamek biskupa i gród księcia Surwabuno znajdujący się niedaleko murów miejskich. Około południa wszystkie wróciły na lubawski targ zobaczyć jak Vidgautr radzi sobie ze sprzedażą towarów.
            - Spotkajmy się jeszcze. Wszyscy zatrzymaliśmy się „Pod rozbrykanym kucykiem”. To ładna karczma, przy budynku cechu piwowarów. – Stwierdziła Schannon.
- Daje w niej występy wyjątkowo uzdolniony bard. – Dodała z uśmiechem i lekkim zaczerwienieniem na twarzy Meara.
- Coś często mówisz o tym bardzie. Chyba podoba ci się nie tylko jego śpiew.
Słowa Hilde sprawiły, że Meara zrobiła się jeszcze bardziej czerwona i zawstydzona. Mojmira i Drogis śmiały się z jej zawstydzenia, a Schannon poklepała przyjaciółkę po głowie. Po chwili Mojmira dostrzegła w oddali Divana, który krążył po targu jakby kogoś szukał. Powiedziała do dziewczyn, że zaraz wróci i im kogoś przedstawi.
- Kogo ona chce nam przedstawić? – Zapytała Hilde.
- Tamtego mężczyznę. Widzisz tam, przy stoisku z bronią. Ma na imię Divan. Oni są razem. – Powiedziała Drogis. 

            Mojmira była zaskoczona widząc Divana. Liczyła, że spotkają się dopiero wieczorem w karczmie. Zaczęła mu opowiadać o kupcu z Sambii, którego towary przed chwilą oglądała. Chciała go zabrać i wszystkim przedstawić. On jednak nie bardzo chciał słuchać, nalegał, aby poszła z nim. Zaprowadził ją w jedną z pobliskich bocznych uliczek, których pełno było w Lubawie. Dziewczyna była zdziwiona jego stanowczością. W końcu znaleźli się w miejscu bez świadków, na tyłach budynku cechu lubawskich szewców, którzy handlowali obuwiem.
            - O co chodzi? Jesteś dziś jakiś inny. Jakbyś się czegoś obawiał.
            „Divan” ku zaskoczeniu Mojmiry kazał jej zamknąć oczy. Następnie ją pocałował.
            - Może się tak za mną stęsknił, że nie chciał czekać do wieczora, aż się spotkamy w karczmie? – Pomyślała.
            Po chwili poczuła, że „Divan” łapie ją za nadgarstek lewej ręki i coś na nią zakłada. To była bransoleta, szeroka, srebrna, piękna ze zdobieniami wyglądającymi jak runy.
            - To prezent dla ciebie. – Powiedział.
             Mojmira się uśmiechnęła. Po chwili poczuła jak ręka ja piecze, a bransoleta zaciska się na nadgarstku. Później straciła przytomność.



17 lipca 1223 r. Lubawa i okolice:

            Divan pędził konno do Lubawy jak szalony. Przysnął tylko na chwilę, rzadko zdarzało mu się spać za dnia. We śnie usłyszał jedno krótkie zdanie: „Chrześcijaninie i zdrajco naszych bogów Mojmira jest w niebezpieczeństwie. Ja już nie mogę jej strzec”. Obudził się zlany potem i kazał natychmiast siodłać swojego konia o imieniu Witra. Wojskiemu, swojemu zastępcy wydał rozkazy, że ma dowodzić kasztelanią póki nie wróci. Wyjechał z grodu nad Jeziorem Zwiniarz w swojej kasztelani galopem. Droga wiodąca do Lubawy była dość szeroka. Masowe sprowadzanie osadników i ciągłe wycinanie drzew bardzo przetrzebiły puszczę. Imię jego rumaka nie bez powodu tłumaczyło się, jako „wiatr”.
            Najpierw wpadł do grodu księcia jednak tam od Skarbmiry dowiedział się, że Mojmira i Drogis ruszyły razem na lubawski targ. W samym mieście doświadczył czegoś dziwnego. Spotkał Drogis, która też szukała Mojmiry i zapytała go gdzie ją zabrał. Divan tłumaczył jej, że dopiero przyjechał do Lubawy i jeszcze nie widział się z Mojmirą. Drogis była zdziwiona i uparcie twierdziła, że Mojmira zauważyła go przy jednym ze stoisk i potem razem gdzieś poszli.
            - Drogis ja dopiero przyjechałem. Nie widziałem się dziś z Mojmirą! Dziewczyno, po co miałbym kłamać!
            Divan zaczynał się niecierpliwić. Po chwili przeprosił Drogis za to, że uniósł głos i poprosił jeszcze raz żeby mu wszystko opowiedziała, o tym, co robiły, z kim rozmawiały.
            Im więcej się dowiadywał, tym większy niepokój go ogarniał. Wiedział o tym, że Mojmirę ścigali uzbrojeni ludzie podczas Nocy Kupały. Mojmira w końcu opowiedziała mu też o dziwnym głosie, który wówczas ocalił jej życie. Miał też w pamięci dziwne wydarzenia, do których doszło przed rokiem. Wówczas zaatakowały ich zwierzęta, kiedy wracali po zwycięskim oblężeniu Pikowej Góry. To właśnie wtedy poznał Mojmirę.
            Wszędzie o nią pytał jednak nikt nic nie wiedział. W grodzie, w mieście, nawet na zamku. Niektórzy rozpoznawali jej opis, mówili, że była z innymi dziewczynami, ale nikt nie potrafił powiedzieć mu niczego konkretnego. On jednak czuł, że Mojmirze grozi niebezpieczeństwo. Jeszcze nigdy nie miał tak realistycznego snu. Musiał myśleć szybko.
            Divan wpadł do miejskiej stajni, w której prędzej zostawił konia. Zabronił stajennemu zdejmować siodło. Czuł, że Witra powinien zostać osiodłany. Teraz wiedział, że jego decyzja była słuszna. Wystrzelili z Lubawy niczym strzała. Witra pędził w stronę puszczy, piana leciała mu z pyska.
            - Abym tylko zastał ja w chacie. Tylko ona może mi pomóc.
            Im bardziej oddalał się od Lubawy, tym więcej drzew mijał. Najpierw jednak przejechał obok miejsca, w którym kiedyś znajdował się lipowy pogański gaj i wielkie drzewo, na którym przed rokiem objawiła się Matka Boska. Teraz po gaju nie było śladu, wszystkie drzewa wycięto z rozkazu biskupa. Kilka kilometrów od miasta wjechał do lasu, a potem był już w gęstej puszczy. Musiał zwolnić, ponieważ miejsce, do którego jechał było oddalone od znanych szlaków, a co za tym idzie ciężko było tam galopować. Nikt się w te tereny nie zapuszczał. Po około dwóch godzinach jazdy nagle dookoła niego pojawiła się gęsta mgła. Zsiadł z konia i zaczął iść przed siebie. Witra kroczył za nim. Nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech.
            - Znalazłem!
            Wszedł do chaty, w której przy stole na drewnianym krześle siedziała staruszka i piła jakieś zioła.
            - Więc wróciłeś do mnie po ponad roku. Mała Skarbmira ma się dobrze?
            - Przecież wiesz stara kapłanko. Ty zawsze wszystko wiesz.
            - Czasem lubię zapytać, tak jakbym była zwyczajną staruszką. Więc czego ode mnie chcesz?
            - Zapewne już wiesz, że Mojmira zaginęła?
            Po prostu ruszyła w dalszą drogą, na końcu, której zrozumie swoją rolę w grze bogów.
            - Grze bogów?
            - To nieważne, Divanie.
            - A co jest ważne stara kapłanko?
            - Ważne było to żeby mała Skarbmira przeżyła. Dlatego przed rokiem ją uzdrowiłam. Ważne było też to żebyś zaopiekował się Mojmirą, aż do tej chwili. Teraz twoja rola się skończyła. Wracaj do swej kasztelanii Divanie.
            - Co się z nią stało?! Mów stara kapłanko! Nie ruszę się stąd póki mi nie powiesz!
            Divan usiadł na krześle i patrzył na staruszkę, która niewzruszenie brała kolejny łyk ziół. Po chwili zapytała:
            - Kochasz ją?
            - Przecież wiesz. - Odpowiedział.
            - W tym wszystkim Divanie nie jest istotne to, co ja wiem. Pytam o to, co ty wiesz, albo raczej, co czujesz. Więc kochasz Mojmirę?
            - Tak kocham.
            - A gdybym ci powiedziała, że ona nie jest do końca człowiekiem?
           - I tak ją kocham. Widziałem wtedy w puszczy ciała spalonych zwierząt. Jakaś nadprzyrodzona siła zabiła bestie, które na nią polowały. Coś wówczas ocaliło Mojmirę i nie był to człowiek.
            - Wiesz tylko, że dookoła niej dzieją się rzeczy nadprzyrodzone. A jeśli bym ci powiedziała, że ona jest demonem?
            - To musiałby być dobry demon, który modli się do chrześcijańskiego Boga. Czy ktoś tak dobry jak Mojmira może być demonem?
            Staruszka uśmiechnęła się, po czym powiedziała:
            - Ona faktycznie nie jest demonem. Chociaż z drugiej strony, jeśli twoi księża dowiedzą się prawdy o niej to będą chcieli ją zgładzić.
            Divan zbladł. Przez chwilę w chacie zapanowała cisza, którą przerwały słowa kasztelana:
            - Mimo wszystko kocham ją, nie chcę bez niej żyć.
            - Widzę, że nie zmienisz zdania. Uprowadzili ją ludzie Kriwe, zwanego Wielkim Kapłanem. Słyszałeś o nim. Wśród chrześcijan krążą plotki o wielkim wajdelocie zwanym papieżem Prusów. To właśnie on. Właśnie wiozą ją do niego.
            - Czyli gdzie?
            - Święty Gaj, w którym znajdziesz Kriwe znajduje się w Romowe. Potężna magia skrywa jego dokładną lokalizację. Jeśli chcesz odnaleźć Mojmirę musisz udać się do Nadrowii i odszukać Kriwe. Więcej ci powiedzieć nie mogę.
            Divan wybiegł z drewnianej chatki niczym huragan. W Lubawie kupił rzeczy najbardziej potrzebne do długiej podróży. Napisał trzy listy, do wojskiego, który jest jego zastępcą w kasztelanii, do Ścibora oraz do księcia Surwabuno. Napisał im, że wajdelota Kriwe z Romowe kazał porwać Mojmirę. A on rusza do Nadrowii, aby ją uratować.  Divan wiedział, że nie ma innego wyjścia. Czuł, że listy tego typu zdziwią wszystkich, zwłaszcza księcia Surwabuno, ale zupełnie się tym nie przejmował. Jeśli spyta księcia Surwabuno o pozwolenie na podróż do Nadrowii to ten mu nie pozwoli, ponieważ jest kasztelanem, który musi na miejscu wykonywać swoje obowiązki. Stwierdził, więc, że napisze listy i postawi wszystkich przed faktem dokonanym. Pragnienie ocalenia ukochanej przesłoniło mu wszystkie inne sprawy. Nagle chęć odnalezienia Mojmiry stała się dla niego najważniejsza. Szybko w Lubawie znalazł wolnego gońca, który za odpowiednią opłatą zgodził się rozwieść jego listy.
            Dopiero, kiedy na jednej z lubawskich ulic patrzył na gońca odchodzącego z listami zaczęło do niego docierać, na co się porywa, jak daleko jest pruska kraina zwana Nadrowią. Nigdy tam nie był, dlatego stwierdził, że najbezpieczniej będzie ruszyć na zachód, poprzez Ziemię Chełmińską dotrzeć do Wisły, a potem statkiem popłynąć tą rzeką aż do Gdańska. Tam popłynie na Półwysep Sambijski jednym ze statków kupieckich, których z Gdańska do nadmorskich osad w Sambii pływa wiele.
- Sambia graniczy z Nadrowią, więc tak chyba będzie najlepiej. – Powiedział sam do siebie i pogalopował siedząc na grzbiecie Witry.

 [ Divan historię związaną z atakiem zwierząt na Mojmirę opowiadał przyjacielowi w rozdziale siódmym. Kto nie pamięta niech przeczyta. ]
Noc z 17 na 18 lipca 1223 r. w Świętym Gaju Lobnic oraz w kasztelanii Ścibora:
Wiec z wajdelotą w Lobnic.

Pod ochroną nocy w Świętym Gaju Lobnic zebrali się na tajnym wiecu ci, którzy przy starych bogach trwali. Byli wśród nich Doroth, którego gród znajduje się w lauksie na wysokim wzgórzu niedaleko Ciemnika
[ w Kurzętniku, na zamkowej górze ], Cropolin z Nielbarka, Nags z Krzemieniewa oraz Gwizd z Gwiździn. Oficjalnie wszyscy stosowali się do słów zakapturzonego wysłannika przysłanego przez Wielkiego Kapłana Kriwe z Romowe, który kazał im „przekazać, że w tej walce wasze lauksy nie będą osamotnione. W głębi Prus wiele plemion niedługo rozpocznie przygotowania do ataku na chrześcijan. Jednak na razie postępujcie tak jak nakazał wam (…) wasz wajdelota. Zwódźcie i oszukujcie chrześcijan. Niech myślą, że jesteście ich przyjaciółmi, a kiedy nadejdzie czas wbijecie im nóż w plecy i w niewolę weźmiecie ich kobiety. Kiedy bogowie dadzą (…) znak w stronę Lubawy wyruszą setki wojowników z Sambii, Nadrowii, Natangii, Warmii i Pomezanii oraz Pogezanii. Wszyscy się sprzymierzą, aby pokonać chrześcijan”. [cytat jest fragmentem rozdziału 9].


            No i ten znak, zapowiadany w kwietniu teraz się ukazał. To był sen, w którym wajdelota z Lobnic widział Wielkiego Kapłana Kriwe z Romowe. We śnie otrzymał instrukcję, aby wzniecić bunt przeciwko kasztelanowi Ściborowi, zaatakować go tak by nie był w stanie wyruszyć na pomoc oblężonej Lubawie.
            Na wiecu zebrali się wszyscy wierni, aby dopracować szczegóły ataku na kasztelanię Ścibora. Już od dawna potajemnie wszystko przygotowywali. Każdy z nich wiedział, że decyzje, które zapadają na wiecu są ostateczne. A na tym wiecu miała zostać podjęta decyzja o natychmiastowym rozpoczęciu buntu przeciw kasztelanowi. Najpierw kapłanki odprawiły rytuały do pruskich bóstw żeńskich, następnie rozpoczęły się wróżby, aby wybadać, czy bogowie dadzą im zwycięstwo. Była to raczej formalność, wymóg tradycji, ponieważ wiedzieli, że w tej walce bogów mają po swojej stronie.
            Ważną część wiecowych obrzędów stanowiły wieszczby. Poganie byli materialistami, wierzyli, że ofiary składane bogom są zapłatą za otrzymane łaski. Jeśli za coś dziękowali, albo czegoś chcieli to składali ofiary. Im lepsza ofiara tym pewniejsze było to, że bogowie ich wysłuchają. Tej nocy na kamieniach ofiarnych i przy świętym ogniu oraz świętym drzewie składano liczne ofiary z łupów wojennych, płodów roli i zwierząt, które zabijano i spalano. Nadchodząca walka miała przynieść zwycięstwo nad najeźdźcami, nad chrześcijanami, którzy byli wrogami ich religii. Dlatego Prusowie nie szczędzili ofiar. Zabili w ofierze dla bogini Kurche i boga Perkunsa wiele owiec, byków, kur oraz kilka koni. Jednak najważniejszą z ofiar stanowili chrześcijanie, których za dnia zwabili w odludne miejsce i związali czekając na wieczorny wiec. Specjalnie wybrali ludzi nietutejszych, takich, którzy pielgrzymowali traktem w stronę Lubawy. Nie pochodzili stąd, więc nikt ich nie będzie szukał.
            To było trzech mężczyzn i jedna kobieta. Każde z nich przywiązywano po kolei do kamienia ofiarnego i podrzynano gardło, aby krew wypełniła misę ofiarną. Kiedy misa była pełna krew przelewano do specjalnego naczynia. Później ciała całej czwórki spalono w świętym ogniu. Składanie ofiar z ludzi, zwłaszcza chrześcijan było najmilsze bogu Perkunsowi i bogini Kurche. Wajdelota chodził z naczyniem wypełnionym ludzką krwią i polewał nią ostrza mieczy, włóczni, toporów i innych broni. Obrzęd ten stanowił ostateczne uświęcenie broni, która zostanie wykorzystana do walki ze złem, do walki z chrześcijanami, którzy próbują im narzucić swoją irracjonalną religię w jednego Boga wiszącego na krzyżu.
            Kiedy wszystkie obrzędy się zakończyły wajdelota przemówił:
            - Moje oczy się radują widząc tylu wiernych gotowych oddać życie za nasze Święte Gaje, za boginię Kurke, boga Perkūnsa i wszystkich innych bogów. Przybyliście tu, ponieważ wiara jest w was silna, wiecie, że chrześcijanie niszczą puszczę i za nic mają nasze wierzenia. Musimy ich wszystkich zabić lub wypędzić. Na szczęście w walce tej wesprze nas wielki wajdelota Kriwe z Romowe. Walka w obronie rodzimej wiary, walka w obronie wierzeń przodków jest naszym świętym obowiązkiem. Nie możemy pozwolić im, aby w Lobnic i Ciemniku tak jak w Lipach zgasili święty ogień i wycięli święte drzewa. Musimy ich zgładzić, a kasztelana Ścibora złożyć bogom w ofierze. To jedyne wyjście.
            Gwizd, Nags oraz pozostali wojownicy kiwali głowami okazując w ten sposób, że się w pełni zgadzają ze słowami swojego kapłana. Podobnie pozostali, których potajemnie w Świetym Gaju Lobnic zebrało się kilkuset.
            - Jeśli ktoś jest przeciwnego zdania niech teraz nas opuści. - Kontynuował wajdelota. - Widzę, że wszyscy zostaliście. Dobrze, niech tak będzie! Natychmiast wyruszcie na Ścibora, spalcie wszystko, pokonajcie chrześcijańskich najeźdźców, którzy nie potrafią uszanować tego, co święte. Znaczna część chrześcijańskiego rycerstwa wyruszyła razem z biskupem Chrystianem, aby walczyć z naszymi braćmi, Prusami z Pomezanii. Nikt nie przybędzie, aby ocalić Ścibora. I pamiętajcie, że w dworzysku kasztelana, Chroślu i innych wsiach jest wielu naszych braci, którzy staną do walki z wrogami bogów. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to ten, którego wybraliśmy otworzy dla nas bramę dworzyska. Nie zapominajcie również, że tej nocy Lubawa zostanie zaatakowana przez naszych braci z Pogezanii, Barcji i innych krain. Tak nam obiecał Wielki Kriwe.
            Pod osłoną nocy setki pogańskich Prusów wyruszyło z Lobnic w stronę Chrośla walczyć z chrześcijanami.

            Izbor nie mógł spać, dlatego trenował przy świetle księżyca różne formy walki mieczem. Noc była ciepła, więc postanowił, że od pasa w górę pozostanie nagi. Znajdował się za ostrokołem dworzyska, które było okrążone przez palisadę oraz małą fosę. Most zwodzony był podniesiony, tak jak każdej nocy. Na wieży obserwacyjnej stał jeden ze zbrojnych. To był zaufany chrześcijanin, którego znał od kilku miesięcy. Przy bramie stało dwóch mężczyzn strzegących łańcuchów, które służyły do opuszczania i podnoszenia mostu zwodzonego. Obaj byli poganami, jednego z nich znał ponad pół roku i często namawiał go do chrztu, nawet się z nim zaprzyjaźnił. Drugi był nowy, od około miesiąca znajdował się na służbie kasztelana.
            Piętnastoletni, młody giermek przeszedł przez ostatni rok ciężkie szkolenie. Nie tylko w walce mieczem, ulubionej broni rycerzy, ale również w posługiwaniu się sztyletem, łukiem i w walce wręcz. Ścibor nie marnował czasu i od pierwszego dnia zadawał mu bolesne, trudne ćwiczenia. Nauczył go zapasów oraz ćwiczeń wzmacniających i rozluźniających mięśnie. Izbor potrafił już zabić dorosłego człowieka gołymi rękoma. Ćwiczył codziennie. Lubił, kiedy jego mięsnie się napinały, a stawy trzeszczały. Zawsze po ciężkim, bolesnym treningu, kiedy bolał go każdy pojedynczy mięsień czuł się o wiele lepiej. Wiedział, że ból mięśni oznacza, że trening był skuteczny. Dzięki żmudnym treningom jego zmysły bardzo się wyostrzyły.
            Chłopak jeszcze rok temu nie miał pojęcia, że bycie rycerzem oznacza ciągłe ćwiczenie ciała i umysłu. Najbardziej wyrył mu się w pamięci jego pierwszy nocny trening w puszczy. Kasztelan zostawił go samego, kazał mu przenocować pod gołym niebem, dał mu miecz, aby upolował sobie jakąś zwierzynę. Pamięta jak po udanych łowach, cały poobijany leżał i patrzył w niebo. A potem wsłuchiwał się w głosy, jakie nocą słychać w mrocznej pruskiej puszczy. Od tamtej pory odbył wiele podobnych treningów. Dzięki nim nauczył się odróżniać naturalne dźwięki od sztucznych, czyli np. powodowanych przez skradających się ludzi.
            Po roku bycia giermkiem stał się wyszkolonym wojownikiem, gotowym walczyć, a nawet zabijać w słusznej sprawie. Teraz wiedział, na czym naprawdę polega bycie rycerzem. W ciszy śmiał się z ludzi, którzy byli przekonani, że rycerze całymi dniami walczą w turniejach, przeżywają przygody i starają się o względy dworskich dam. Owszem rycerze to też robili. Jednak, wbrew powszechnemu przekonaniu nie to było najważniejsze. Podobnie pas rycerski, zbroja i ostrogi, które są atrybutem rycerza – jego znakiem rozpoznawczym. Sam fakt, że ktoś je posiada nie oznacza, że jest prawdziwym rycerzem. Owszem otrzymanie pasa rycerskiego w powszechnym przekonaniu świadczy o tym, że ktoś został wyniesiony do godności rycerskiej, stąd nazwa - pasowanie na rycerza, czyli otrzymanie rycerskiego pasa. Izbor jednak nauczył się od swojego mistrza, że na świecie jest wiele osób pasowanych na rycerzy i czyniących zło. Mistrz Ścibor opowiadał mu jak podczas wyprawy krzyżowej chrześcijańscy rycerze złupili Konstantynopol. Ludzie noszący rycerskie pasy mordowali niewinnych. Pasować kogoś na rycerza mógł biskup, książę, król albo cesarz. Dość często rycerski pas dostawał się w ręce osób, które sercem były dalekie od rycerskich ideałów. A według Ścibora to wiara i ideały powinny być dla rycerza najważniejsze. Mistrz Ścibor kazał mu codziennie powtarzać słowa wykutego na pamięć rycerskiego kodeksu:
Rycerz na pierwszym miejscu stawia dobro bliźnich.
Rycerz zawsze pomaga potrzebującym.
Rycerz nie kłamie.
Rycerz nie łamie danego słowa.
Rycerz zawsze doba o rozwój swojej siły fizycznej.
Rycerz nigdy nie atakuje słabszych.
Rycerz nie walczy z przeciwnikiem, który jest bezbronny.
Rycerz codziennie się modli i na każdym kroku służy Chrystusowi.

            - Minął dopiero rok, a w moim życiu nastąpiło tyle zmian. Z chłopaczka żebrzącego w Płocku zmieniłem się w giermka i to nie byle jakiego rycerza. Mój Pan Ścibor teraz jest kasztelanem, a za młodu walczył podczas wypraw krzyżowych w Ziemi Świętej.– Nagle jego przemyślenia przerwał odgłos trzeszczących desek. Spojrzał za siebie i dostrzegł, że jeden z wartowników leży na ziem, a drugi opuszcza most zwodzony. Po chwili do jego uszu dotarł odgłos uderzenia ciała spadającego z wieży obserwacyjnej. Podbiegł do martwego chrześcijanina i dostrzegł strzałkę wbitą w jego szyję.
            - Ktoś zabił go zatrutą strzałką wystrzeloną z dmuchawki.– Po chwili dotarł do niego tragizm tego, co się właśnie działo.
            - Żołnierze do mnie! Obudźcie kasztelana atakują nas! Nie pozwólcie mu opuścić mostu zwodzonego! – Krzyk giermka postawił na nogi całe dworzysko.
            W tym samym czasie z zewnątrz zaczęły nadlatywać strzały wystrzeliwane z łuków. Izbor wiedział, co należy uczynić. Odwiązał od pasa martwego żołnierza woreczek, w którym znajdowały się przybory służące do rozniecania ognia. Następnie chwycił za tarczę, która leżała obok i zaczął się wspinać po drabinie na wieżę obserwacyjną. Napastnicy celowali w niego z łuków i dmuchawek. Chcieli go strącić z drabiny. On jednak sparowywał tarczą wszystkie nadlatujące w jego stronę strzały i strzałki. Kiedy już dostał się na górę zrobił to, co należało uczynić w takiej sytuacji. Napastnicy zapewne o tym wiedzieli, dlatego najpierw niepostrzeżenie, cichaczem zdjęli zbrojnego stojącego na wieży. Kasztelan Ścibor bardzo dużą wagę przykładał do spraw związanych z obroną kasztelanii, szkolił nawet chłopów, aby potrafili posługiwać się mieczami i sztyletami oraz strzelać z łuków. Sieć wieży obserwacyjnych była jednym z elementów obrony wymyślonych przez kasztelana Ścibora.
            Izbor otworzył woreczek i wyjął z niego hubkę oraz krzesiwo i krzemień. Na szczycie każdej wieży obserwacyjnej specjalnie umieszczano kilka ogromnych pochodni. Giermek właśnie krzesał ogień uderzając krzesiwem o krzemień. Po kilku uderzeniach udało mu się zapalić jedną z pochodni. Zaczął nią machać. Chciał, aby dostrzegli go zbrojni z pozostałych wież obserwacyjnych umieszczonych w okolicznych wsiach, strażnicach i grodach w granicach kasztelanii. Patrzył, ale nie mógł dostrzec w oddali żadnych ognistych znaków, jakiejkolwiek reakcji świadczącej o tym, że jego starania odniosły skutek. W końcu zirytowany i narażony na ostrzał wroga postanowił podjąć radykalne środki. Sama wieża była wykonana z drewna, a jej dach pokryty drewnianą dachówką. Izbor zapalił pozostałe pochodnie i rozsypał na podłodze całą hubkę, czyli łatwopalny materiał wykonany z nadrzewnych grzybów. Udało mu się wytworzyć ogień na tyle duży, że zapaliła się wieża. Teraz musiał tylko uciec przed ogniem na dół po drabinie. Ogień buchający z płonącej wieży był ogromny, widoczny na wiele kilometrów. Po chwili w oddali można było dostrzec zapalone pochodnie z innych wież, a potem z kolejnych. Nagle w kościołach w całej kasztelanii zaczęły bić dzwony, a chłopi ruszyli do magazynów z bronią. Kobiety z dziećmi uciekały w stronę grodu, który znajdował się najbliżej nich, czyli do Pikowej Góry albo grodu na Jeziorze Skarlińskim. Kasztelania Ścibora ruszyła do walki, a sam kasztelan waśnie stał z mieczem przy cały czas podniesionym moście zwodzonym. Obok leżało zmasakrowane ciało pogańskiego zdrajcy. Z miecza kasztelana kapała krew.



Noc z 17 na 18 lipca oraz dni następne 1223 r. Lubawa i okolice:

            W Lubawie będącej miastem biskupim i grodzie księcia Surwabuno stosowano ten sam system obronny. Główne jego elementy stanowiła fosa z mostami zwodzonymi oraz palisada z basztami. Palisada od wewnętrznej strony była rozbudowana tak, że mogli chodzić po niej żołnierze. Całość przypominała drewniane „mury obronne”. Trzech strażników miejskich stało właśnie na jednej z baszt. Znajdowali się mniej więcej na wysokości pierwszego piętra.  Jeden z nich patrzył przez małe okienko w drewnianej ścianie baszty, a pozostali rozmawiali. Nagle mężczyzna patrzący przez okienko zrobił zaniepokojoną minę. Po chwili zaczął wrzeszczeć.
            - Wsie płoną! Poganie wypełzli z puszczy! Widzę dziesiątki pochodni!
            W tym samym czasie było słychać krzyki z innych baszt okalających miasto. Dzwony kościoła zaczęły alarmować całe miasto o zbliżającym się niebezpieczeństwie.  Ludzie ze swoich domów wybiegli na ulice. Pijani z kuflami wypełnionymi piwem, winem lub kumysem wyszli z karczm zobaczyć, co się dzieje. Po chwili wszyscy uświadomili sobie powagę sytuacji. Każdy, kto był w stanie walczyć zaczął pędzić w stronę baszt i magazynów z bronią. Karczmarze rozsuwali stoły i przygotowywali miejsca dla rannych. Mieszkańcy Lubawy i okolicznych wsi przybyli na ziemie biskupa w poszukiwaniu lepszego życia, wielu z nich wolało zginąć niż dostać się do pogańskiej niewoli.
O świcie zbrojnym stojącym na miejskiej palisadzie ukazał się ponury widok. Dopalające się zgliszcza wsi stojących blisko Lubawy jeszcze dymiły. Chłopi leżeli pomordowani, część tych, którzy przeżyli związano i wzięto do niewoli, reszta rozbiegła się po puszczy. Zaatakowano niespodziewanie, pod osłoną nocy, kiedy mosty zwodzone w mieście i grodzie były podniesione, dlatego nikt nie miał szans na ucieczkę do Lubawy lub grodu księcia Surwabuno. Podczas kolejnych dni obrońcy musieli zmagać się z ostrzałem łuczników osłanianych przez oddziały z tarczami. Prusowie ostrzeliwali miasto i gród zapalonymi strzałami, które powodowały liczne pożary. Jednakże największy popłoch wybuchł po południu, kiedy armia oblężnicza zaczęła korzystać z katapult.  Chrześcijanie po raz pierwszy doświadczyli czegoś takiego. Do tej pory poganie nie korzystali z machin oblężniczych.
- Musieli nająć jakiegoś mistrza rzemieślników, który buduje im trebusze i katapulty.
- Do tego stosują taktykę ostrzału ogniem. Wiedzą, że budynki w mieście i grodzie są drewniane.
Tak rozmawiali ze sobą dwaj zbrojni stojący w jednej z drewnianych baszt zespolonych z miejską palisadą. Jeden z nich był ubrany w grubą przeszywanicę i uzbrojony we włócznię i okrągłą drewnianą tarczę. Drugi miał pawęż i topór. Teraz jednak obaj chwycili za łuki i strzały, których w baszcie mieli pod dostatkiem. Z małych okienek ostrzeliwali oddziały pogańskich Prusów. Wszyscy obrońcy, w mieście i grodzie postąpili tak samo – ostrzeliwali wroga, czym tylko się dało. W najtrudniejszej sytuacji byli żołnierze stojący na palisadzie, ponieważ drewniane belki nie dawały pełnej ochrony. W nieco lepszym położeniu znaleźli się obrońcy, którzy zajęli stanowiska obronne nad bramami miejskimi i w basztach, gdzie znajdowały się zadaszone konstrukcje z małymi okienkami, przez które z łuków i kusz strzelali do armii oblężniczej.

Podczas kolejnych dni katapulty nieustannie ostrzeliwały Lubawę i gród. Ogromne kamienie spadały jeden po drugim powodując liczne straty w mieście, niszcząc część palisady oraz wiele budynków gospodarczych. Obrońcy dziękowali Bogu za szeroką i głęboką fosę okalającą całe miasto oraz siedzibę księcia Surwabuno.  W samym mieście znajdował się jeszcze drewniany zamek biskupa, który miał dodatkowo swoją palisadę i własną małą fosę. Tylko, że obrońcy zamku podnieśli most zwodzony, zamknęli bramę i nie chcieli wpuścić mieszczan do środka.
Począwszy od nocy, w której rozpoczęło się oblężenie proboszcz kościoła w Lubawie modlił się żarliwie przy drewnianej figurce Matki Boskiej Lipskiej, dzięki której tak wielu pogan nawróciło się na prawdziwą wiarę. Modlił się o opamiętanie, aby szatan odstąpił od pogan atakujących miasto.
- Boże spraw, aby rzucili broń pod nogi i rozdarli swe szaty. Matko Boska uchroń nas przed tym nasieniem zła, które błądzi i podnosi rękę na wyznawców prawdziwej wiary w Zmartwychwstałego Chrystusa.
Kobiety i dzieci modliły się razem z nim. Wszyscy byli wpatrzeni w cudowną figurkę Maryi z Dzieciątkiem licząc na jej interwencję. Ludzie żarliwie prosili Boga o jak najszybsze zakończenia oblężenia. Jedni modlili się w kościele, inni pochowani w piwnicach swoich domów, jeszcze inni w zamkowej kaplicy.
W budynkach położonych w środku miasta, jak najdalej od murów obronnych gromadzono rannych. Karczmy, sklepy, siedziby rzemieślników cechowych były pełne rannych jęczących z bólu, z połamanymi kończynami, strzałami wbitymi w ciało. Najgorzej wyglądali ci, których trafiły kamienie wystrzeliwane z katapult. Najczęściej ginęli od razu, a jeśli ktoś przeżył takie uderzenie to i tak był bliski śmierci, ze zmiażdżoną kończyną lub ciężkimi złamaniami. Kat, który, na co dzień wykonywał wyroki śmierci i torturował podejrzanych o przestępstwa miał pełne ręce roboty. Nastawiał złamane ręce, wkładał kończyny wytracone ze stawów. Często miał do czynienia z otwartymi złamaniami. Podobnie cyrulik, który poza tym, co robił kat dysponował jeszcze wiedzą medyczną dotyczącą ziół leczniczych, które przyspieszały gojenie ran.
Sambijski kupiec Vidgautr oraz jego towarzyszki Schannon, Meara i Hilde mieli wynajęte dwa pokoje na poddaszu w karczmie „Pod rozbrykanym kucykiem”. Kiedy rozpoczęło się oblężenie spali. Vidgautr w swoim pokoju, a dziewczyny we trójkę w drugim. Obudził ich dźwięk dzwonów bijących w kościele oraz krzyki ludzi. Kiedy zaczęli otwierać drewniane okiennice dostrzegli wielu zbrojnych stojących z pochodniami na palisadzie oraz ludzi z pochodniami biegających po ulicy. Po chwili na miasto zaczęły spadać pierwsze płonące strzały. Ich karczma znajdowała się w środku miasta, niedaleko kościoła, dlatego żadna z zapalonych strzał nie była w stanie dolecieć tak daleko. 
Nagle Vidgautr zaczął walić pięścią w drewniane drzwi pokoju wynajmowanego przez dziewczęta.
- Dziewczyny wstawajcie! Miasto jest oblężone.
Po chwili cała trójka siedziała razem. Zastanawiali się, co robić.
- Kto? – Zapytała, jako pierwsza Hilde przerywając ciszę, która zapanowała w pokoju.
- Prusowie z plemienia Sambów, Warmów, Natangów. Chyba wszyscy. – Odpowiedział ze smutną miną kupiec.
- I co chcesz zrobić? Skoro w armii oblężniczej są nawet wojownicy z Sambii to chyba powinieneś być po ich stronie? Mamy zacząć zabijać ludzi w mieście i spróbować otworzyć bramy? – Zapytała Hilde.
Vidgautr milczał łapiąc się za głowę.
- Ale ja nie chcę walczyć z mieszkańcami Lubawy. Drogis i Mojmira były takie miłe. Mieszka tu tylu życzliwych ludzi. Co z tego, że większość to chrześcijanie? – Powiedziała ze łzami w oczach Meara.
Hałasy dobiegające z dołu były coraz głośniejsze. Kiedy zeszli po schodach w gospodzie nie było śladu po biesiadnej atmosferze, która panowała tu jeszcze kilka godzin temu. Na podłodze układano rannych, którym podawano piwo oraz polewano alkoholem rany. Meara widząc, co sie dzieje podbiegła do karczmarza z pytającym spojrzeniem i zmarszczonym czołem.
- Karczmarzu, dlaczego nikt z wiedzą medyczną nie opiekuje się tymi rannymi?! Gdzie cyrulik, gdzie kat?!
Karczmarz rozdrażniony złapał dziewczynę za ramiona i niemalże nią potrząsnął.
- Obudź się głupia! W Lubawie jest tylko jeden cyrulik i jeden kat! Obaj opiekują się rannymi, których dziesiątki leżą przy kościele. Sami nie dadzą rady pomóc wszystkim.
Do Meary dopiero teraz dotarł tragizm całej sytuacji. W Lubawie mieszkało tak wiele osób. A przecież byli tu jeszcze przyjezdni, kupcy, wędrowcy, duchowni, wszyscy wynajmowali pokoje w karczmach i gospodach. Nagle spojrzała pytająco na twarz stojącego na schodach Vidgautra, kupca, który był jej właścicielem. Choć traktował ją i pozostałem dziewczęta jak przyjaciółki. Patrzyła na niego, świdrowała go swoim spojrzeniem. On wiedział, o co jej chodzi. Meara nie potrafiła przejść obojętnie obok rannej osoby. Ta celtycka dziewczyna miała w sobie wrodzoną dobroć. Nagle serce sambijskiego pogańskiego kupca zmiękło.
- Rób, co chcesz. Wszystkie róbcie to, co uważacie za słuszne. – Powiedział.
Dziewczęta ruszyły opatrywać rannych. Schannon i Meara wyjęły ze swoich tobołków różne maści i eliksiry. Nacierały nimi bandaże i nakładały na rany. Vidgautr w tym czasie podszedł do stołu, na którym ułożono konającego rycerza. Nie rozpoznawał jego herbu. Strzały przebiły kolczugę i wbiły się w brzuch nieszczęśnika. Sambijski kupiec patrzył na niego. Na szyi rycerz nosił krzyż z ukrzyżowanym Bogiem. Vidgautr wiedział, co nieco o chrześcijańskiej religii. Zawsze dziwiła go wiara w Boga, który zstąpił z nieba stał się śmiertelnikiem i dał się ukrzyżować. Meara, która po chwili podbiegła i sprawdziła jego rany dała kupcowi do zrozumienia, że rycerz nie przeżyje. Do karczmy cały czas znoszono nowych rannych, jęki i krzyki wypełniały cały budynek. Vidgautr jednak stał jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w rycerza, który złapał obiema rękoma krzyżyk i modlił się. Prosił Boga żeby ten przyjął jego nieśmiertelną duszę do raju. Przepraszał Boga za grzechy, których dokonał za życia. Pogański kupiec nie rozumiał, nie pojmował, jednak patrzył, nie potrafił oderwać oczu. Aż w końcu rycerz już nic nie mówił, leżał bez ruchu, a życie go opuściło. Poganin podszedł i zamknął mu oczy. Nie rozumiał tego, co się z nim działo, był wstrząśnięty głęboką wiarą i żarliwą modlitwą rycerza w chwili śmierci.
- Aż do końca nie zwątpił w swego Boga. Dlaczego w chwili śmierci mówił, że przebacza wszystkim, którzy go skrzywdzili? Nawet poganom, nawet temu, którego ręce wypuściły śmiertelne strzały. – Vidgautr nie rozumiał, stał przy ciele rycerza, rozmyślał nad tym i nie potrafił pojąć.
- To dlatego, że niektórzy rycerze są ludźmi wielkiej wiary. Chrześcijański rycerz to nie tylko wojownik, to ktoś więcej, człowiek żyjący wiarą i rycerskim kodeksem.
Vidgautr odwrócił się i spojrzał na staruszka, który wypowiedział te słowa.
- Jesteś księdzem?
- Jestem ojciec Grzegorz z zakonu cystersów w Oliwie. Wy poganie często nie odróżniacie księży, zakonników i misjonarzy.
- Dlaczego on prosił waszego Boga o przebaczenie grzechów?
Ojciec Grzegorz uśmiechnął się. Swojego czasu spotkał pogankę o imieniu Drogis, a teraz tego kupca.
- W naszej religii tylko ci, którym Bóg odpuścił grzechy mogą dostąpić życia wiecznego w raju. Tam nie ma śmierci, nie ma biedy. Jest tylko miłość.
- No, ale to przecież był rycerz. Nasi bogowie akceptują tylko dusze silnych wojowników, takich, którzy za życia pokonali wielu przeciwników, zdobyli duże bogactwa i licznych niewolników. Im większy wojownik, tym większe ma uznanie wśród bogów. A ten chrześcijanin mówił takie rzeczy. Przepraszał swojego Boga za to, że kiedyś zgwałcił pogankę, i że często się upijał, nie znalazł sobie żony, nie spłodził z nią dzieci nie założył rodziny, tylko hulał całe życie z różnymi kobietami. Ja nie rozumiem. Co z tego, że ją zgwałcił? Przecież my poganie jesteśmy waszymi wrogami. Wrogów się zabija, a ich kobiety gwałci i bierze w niewolę. To przecież coś normalnego. A żonę można kupić na targu z niewolnikami. My Prusowie tak robimy. Niektórzy z nas mają po kilka kupionych żon oraz niewolnic-kochanek. – Vidgautr zasypał ojca Grzegorza pytaniami. Żądał od niego odpowiedzi, ponieważ chciał zrozumieć.
- Komuś takiemu jak ty poganinie trudno będzie nas zrozumieć. Nasza religia pozwala na tylko jedną żonę i nie można jej kupić na targu. Należy ją kochać, nie można jej zmusić do ślubu, a seks mąż może uprawiać tylko z nią. Nasz Bóg brzydzi się ofiarami składanymi ze zwierząt, ludzi i pokarmów. U nas chrześcijan nie ma czegoś takiego jak ofiary. Bóg chce żebyśmy żyli zgodnie z Jego naukami, kocha nas i chce żebyśmy byli dobrymi ludźmi.
Vidgautr słuchał słów cystersa, ale wielu z nich nie potrafił pojąć. Prędzej myślał, że chrześcijanie są dziwni. Teraz miał straszny mętlik w głowie. Zresztą ich rozmowa nie trwała długo. Rannych przybywało. Sambijski kupiec ruszył pomóc dziewczynom ich opatrywać, a ojciec Grzegorz poszedł modlić się przy umierających.




21 lipca 1223 r. w pogańskiej Pomezanii:

Trebusz, czyli kilkunastometrowa katapulta miotająca dużymi kamieniami, których w pruskiej puszczy nie brakowało, stanowił potężną broń i budził strach u obrońców obleganego grodu. W stronę Kwedis głazy leciały jeden za drugim. Łucznicy natomiast ostrzeliwali gród płonącymi strzałami. W skrócie trebusz można opisać, jako rusztowanie, na którym w najwyższym punkcie było zamocowane długie ramię. Na krótszej stronie ramienia wieszano skrzynię wypełnioną kamieniami albo ziemią. Natomiast na dłuższym ramieniu trebusza wisiało coś podobnego do procy. Przeciwwagę unoszono za pomocą korb do góry i blokowano. Gdy blokada zostawała zwolniona przez krzyżowców przeciwwaga gwałtownie opadała, a dłuższe ramię wyrzucało pocisk.
Obrońcy Kwedis bronili się dzielnie. Dziesiątki ludzi stały na drewnianej palisadzie i ostrzeliwały z proc, łuków i kusz chrześcijan, którzy przybyli, aby zniszczyć ich religię i kulturę oraz zamordować mężczyzn, a kobiety i dzieci wziąć do niewoli.
Duży problem dla liczącej ok. tysiąc osób armii oblężniczej stanowiła, szeroka na klikanaście metrów fosa, która ochraniała gród. Obrońcy zdążyli podnieść mosty zwodzone, co praktycznie uniemożliwiało wykorzystanie tarana służącego do wyważania bram.  Krzyżowcy ogołocili doszczętnie wszystkie luksy w okolicy Kwedis. Wiele kobiet wzięli do niewoli, znaleźli dużo ziemianek z jedzeniem, spichlerzy ze zbożem. Łupy były obfite. Tu i tam na drzewach wisiały ciała, pogańskich kapłanów i rolników, którzy stawiali opór i nie chcieli się podporządkować armii najeźdźczej.
            Podobnie, tylko na o wiele większą skalę wyglądała sytuacja w okolicy obleganego Kerseburga. Tam główne siły krzyżowców dowodzone przez biskupa Chrystiana zbudowały kilka trebuszy i cały czas prowadziły ostrzał grodu, chronionego przez fosę i drewnianą palisadę.



2 sierpnia 1223 r. Lubawa (miasto i gród):
            To już był koniec. Tak duża ilość płonących strzał, ostrzał prowadzony z łuków, kusz i dmuchawek, świadomość kończących się zapasów jedzenia spowodowały załamanie morale obrońców grodu. Ciała wielu z nich pływały w fosie, która zmieniła kolor na czerwony. Po tylu dniach oblężenia nad zwłokami zaczęły unosić się chmary much. Sierpniowe upały sprzyjały rozwojowi robactwa na rozkładających się trupach oraz nie pomagały w gaszeniu pożarów wywoływanych przez zapalające strzały wystrzelone z łuków. Dzień prędzej Prusowie prawie wdarli się do Lubawy. Upadek miasta wydawał się być coraz bardziej realny. Około południa książę Surwabuno wezwał do siebie dwóch zbrojnych, aby wydać im rozkazy, które miały ocalić życie jego córki. Tylko ona się teraz dla niego liczyła. Jego żona zginęła przed tygodniem. Strzała przebiła jej szyję zabijając księżną na miejscu. Gród upadał, nawet nie miał czasu pożegnać się z córką. Wyjął miecz i ruszył do swego ostatniego boju pogodzony z własnym losem.
            Drogis, Skarbmira, mała księżniczka Lulki oraz inne dziewczęta dworskie nie ukrywały zdziwionych min. Okazało się, że poza księciem o tunelach wiedział tylko dowódca grodu i kilku zaufanych zbrojnych. Wejście znajdowało się w piwnicy, schowane za beczkami z kiszoną kapustą. Z dziewczynami szło dwóch mężczyzn, jeden z przodu i jeden na końcu. Obaj trzymali w rękach zapalone pochodnie. Tunel był wąski, przeciskali się nim idąc jeden za drugim. Wyższe osoby musiały kroczyć w pozycji zgarbionej. W pewnym momencie pojawił się kolejny tunel, skręcający w prawo.
            Stęchłe powietrze w tunelu osłabiało już i tak wycieńczone dziewczyny. Skarbmirze zakręciło się w głowie, jednak wyższa od niej Drogis w ostatniej chwili ją złapała i uchroniła przed upadkiem.
            - Musimy iść prosto. Nie możemy skręcić, ponieważ byśmy dotarli do wyjścia w piwnicy na zamku w Lubawie. Miasto płonie, możliwe, że upadnie. Jeśli tak się stanie to zamek też pewnie wkrótce zdobędą. – Powiedział idący na czele zbrojny.
Dalej w milczeniu wszyscy posłusznie poszli prosto przed siebie. Sieć tuneli łączących zamek, miasto i gród była niezbędna dla księcia i biskupa. W każdym mieście, zamku i grodzie tunele, którymi można się ewakuować stanowiły ważny element. Ich istnienie zawsze trzymano w ścisłej tajemnicy, kłamano, że nie istnieją, jeśli ktoś o nie pytał. Tak było zarówno u Prusów, jak i u Polaków, Francuzów, Niemców, wszędzie.
Kiedy dotarli do końca tunelu ujrzeli drabinę oraz drewnianą klapę zamkniętą na kłódkę. Zbrojny idący z przodu wszedł po szczeblach i wyjął z kieszeni klucz. Ostrożnie podniósł klapę rozglądając się dookoła. Do środka posypało się trochę ziemi, gałęzi i liści, które maskowały wejście do podziemnego tunelu. Po chwili wyszedł na zewnątrz i dał znak żeby wszyscy powoli wdrapali się do góry.
Drogis nie znała tej okolicy. Po lewej stronie znajdowało się bagno, wszędzie gęstwina drzew, krzaków, zarośli. Puszcza była tu tak gęsta, że tylko nieliczne promienie słoneczne dawały radę się prześlizgnąć między gałęziami i ledwo oświetlić ten teren. Mimo, że był środek dnia czuli się tak jakby wyszli późnym wieczorem. Jednak taki półmrok stanowił doskonałe zabezpieczenie. Kto by pomyślał, że w tej gęstwinie zarośli, między bagnami znajduje się wyjście z tajnego tunelu? Kupcy, podróżnicy, zbrojni trzymali się znanych szlaków i nie zapuszczali wgłąb puszczy.
- Co teraz zrobimy? – Mała lulki pytała patrząc na Drogis. Miała łzy w oczach, dziewczyna zaczęła współczuć małej księżniczce, która straciła matkę, a możliwe, że i ojca.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Musisz być silna, jesteś księżniczką Ziemi Sasinów, a księżniczki są silne. Księżniczki muszą być silne. Nie płacz. – Powiedziała do niej czule.
            Słowa Drogis nie uspokoiły Lulki, która była przerażona. Drogis widząc zapłakaną, ośmioletnią księżniczkę szczerze jej współczuła.
            - Zawsze była rozpieszczana, wychowywana w luksusie, od urodzenia dostawała to, czego pragnęła, a teraz spotkała ją taka tragedia. – Pomyślała Drogis. - Po czym spojrzała na kolejną dziewczynkę. Skarbmirę. Miała prawie jedenaście lat i była zupełnym przeciwieństwem Lulki. Doświadczona przez życie, uratowana z niewoli przez Divana, wiedziała, czym jest głód i cierpienie. Widziała już niejedną śmierć – zupełnie jak ja, pomyślała Drogis.

            Drogis powiedziała sobie, że nie da im zginąć, ocali te dzieci. Obie w jakimś stopniu przypominały jej zaginioną siostrę Genkis. Lulki miała podobny uśmiech, a Skarbmira była równie odważna jak jej uprowadzona w niewolę siostrzyczka.
            Dwóch zbrojnych po naradzie doszło do wniosku, że nie mogą tu zostać. Muszą się oddalić od Lubawy. Znajdowali się jakiś kilometr od rzeczki zwanej Elszka. Stwierdzili, że udadzą się w jej stronę.
- W Elszce nie będą pływały żadne ciała, woda będzie zdatna do picia. To mała rzeczka. Główne siły pogan okrążyły Lubawę, zapewne ruszyły też na kasztelanię Ścibora, Gryźlina i Divana.  Jak dojdziemy do Elszki ruszymy w stronę Jeziora Drwęckiego. Znajdziemy w puszczy kryjówkę i będziemy tam siedzieć modląc się żeby nas nikt nie znalazł. Nie mamy innego wyjścia. – Powiedział zbrojny, a drugi stojący obok mu przytaknął.
Kobiety patrząc na ich wystraszone, niedostrzegające nadziei i szans na przeżycie miny dopiero w pełni uświadomiły sobie grozę i powagę sytuacji. Prawie ze wszystkich stron byli okrążeni przez setki wrogo nastawionych pogańskich Prusów.

Drogis czuła, że plan mężczyzn jest słaby. Jednak sama nie potrafiła wymyślić nic mądrzejszego, więc milczała. Wyruszyli natychmiast. Po kilku godzinach zaczęło się ściemniać. Robiło się coraz chłodniej. Dziewczęta miały same suknie, uciekły z grodu w panice bez płaszczy. Tylko Drogis miała na sobie swój płaszcz z kapturem. Mała lulki też była dość grubo ubrana. Gorzej ze Skarbmirą i pozostałymi dziewczynami.
- Nie martw się. Już nie raz nocowałam na chłodzie. Bywało, że w podartych ubraniach siedziałam zamknięta w klatce przez wiele dni i nocy. Często bez jedzenia. Jestem silna. Byłej niewolnicy nie zabije jedna chłodna noc. – Lekko się uśmiechnęła wypowiadając te słowa.
Drogis była zaskoczona słysząc słowa Skarbmiry. Zastanawiała się skąd takie dziecko domyśliło się, o czym myśli.

Ich największym błędem po dotarciu nad Elszkę było rozpalenie ogniska. Myśleli, że puszcza jest tu na tyle gęsta, że nikt nie dostrzeże ognia. Mylili się. Atak pogan był szybki i niespodziewany. Dwóch zbrojnych Prusowie zabili od razu z zaskoczenia rzucając w nich sztyletami. Biedacy nawet nie wiedzieli, że śmierć nadchodzi. Kiedy obaj martwi leżeli na ziemi około dziesięciu uzbrojonych wojów wyskoczyło z krzaków łapiąc kobiety, którym skrępowali sznurami ręce. Te, które próbowały się bronić, wyrywać, uciekać nie uniknęły ciosów pięścią w brzuch albo w twarz. Drogis wiedziała, co się święci, podobnie Skarbmira, dlatego obie kazały małej księżniczce Lulki być posłuszną i wykonywać wszystkie polecenia.
- Pod żadnym pozorem nie mów im, że jesteś księżniczką. Nie wspominaj, że twoim ojcem jest Surwabuno. Gdyby cię pytali mów, że twoi rodzice byli rolnikami, którzy zginęli. - Powiedziała Drogis do przerażonej Lulki.
- Najlepiej cały czas płacz i udawaj, że obie jesteśmy twoimi siostrami, ani słowa o tym, że uciekłyśmy z grodu. – Powiedziała spokojnym i opanowanym głosem Skarbmira robiąc wrażenie na dziewiętnastoletniej Drogis. 
Kobiety skrępowane poprowadzono w stronę Lubawy. Tam najeźdźcy właśnie łupili zdobyty gród i okoliczne wsie. Kiedy już zgromadzili na wozach, koniach, w kieszeniach i sakiewkach wszystkie łupy, zamordowali tych, którzy nie nadawali się na niewolników i podpalili gród oraz wsie, w których stały jeszcze jakieś budynki. Potem podzielili się sprawiedliwie niewolnikami. Dziewczęta stały i obserwowały wszystko z przerażeniem. Ręce miały związane za plecami, dodatkowo wszystkie były przywiązane w pasie liną jedna do drugiej. Były tylko one trzy, stały skrępowane przy wozie z łupami. Pozostałe dziewczęta z grodu zaprowadzono gdzieś indziej – przepadły bez śladu. Mimo, że miały wolne nogi nie mogły uciec z powodu liny, która w pasie je wszystkie łączyła i była przywiązana do wozu. Zresztą próby ucieczki karano śmiercią. Nie pozostawało im nic innego jak pogodzić się ze swoim losem. Nagle do ich uszu dotarły głosy zbliżających się do nich nowych właścicieli. Rozmawiali w języku pruskim:
- Meldi jesteś pewna? Po co nam te niewolnice?
- Asis to moja sprawa.
Jej spojrzenie było pewne siebie, nie uznające sprzeciwu.
- No, ale Meldi. Zdobyliśmy w grodzie tyle broni, jedzenia. Tak dużo pięknych szat. Naprawdę chcesz ciągnąć do domu te niewolnice? No chyba, że sprzedamy je gdzieś?
Asis, Arellis znacie mnie całe życie. Proszę zaufajcie mi. Te trzy dziewczyny chcę dostać, jako moje niewolnice. Inne łupy mnie nie interesują. Zdobyliśmy tyle zapasów jedzenia, że wasz upolowany tur wygląda przy nich jak mała zakąska do kumysu.
- Meldi, skoro, jako kapłanka chcesz mieś własne służące to może wybierz sobie inne, starsze, bardziej doświadczone w posługiwaniu? – Zapytał Arellis.   
Twarz Meldi się naburmuszyła. Obaj czuli, że z nią nie wygrają. Zresztą wiedzieli, że lepiej się jej nie sprzeciwiać. Meldi była najpotężniejszą kapłanką w ich lauksie. Obaj ją lubili i zarazem obawiali się mocy, z której czasem korzystała, kiedy ktoś ją zdenerwował. Nigdy jednak nie kierowała swoich umiejętności przeciw przyjaciołom. Dziewczyna widząc po ich minach, że nie rozumieją jej zachowania powiedziała w końcu:
- Bogowie do mnie przemówili we śnie i kazali uchronić je przed śmiercią. Jeśli powiecie o tym komukolwiek to was przeklnę, zamienię obu w żaby.
Bracia spojrzeli na siebie z dziwnymi minami. Zastanawiali się, czy Meldi sobie z nich żartuje, czy też jest poważna. Na wszelki wypadek postanowili, że pozwolą jej robić, co chce i nie będą się wtrącać. Obaj wrzucili ostatnie tobołki z łupami na znaleziony w ruinie okolicznej chrześcijańskiej wsi wóz. Znaleźli nawet konia, którego do niego zaprzęgli. 

            Meldi spojrzała na swoje niewolnice. Wszystkie widziała prędzej wizji. Kiedy jej oczy skierowały się na trzęsącą się ze strachu i płaczącą małą dziewczynkę coś w niej pękło. Od razu poczuła, że jest wyjątkowa. Wszystkie trzy w jakimś dziwnym sensie wydawały jej się być niezwykłe. Przecież bez powodu bogowie by całej trójki nie umieszczali w jej wizji. Podeszła i kucnęła przy płaczącej dziewczynce. Pozostałe dwie niewolnice patrzyły na nią z ciekawością i lękiem. Nie bały się jednak o swój los, raczej martwiły się, czy nie zrobi czegoś ich małej towarzyszce.
            - Jak masz na imię? Ile masz lat? – Zapytała najspokojniej i najbardziej czule jak potrafiła. Nie bój się, nic ci nie zrobię. Tamci dwaj też cię nie skrzywdzą. Niedługo dołączymy do pozostałych wojowników powracających do naszego lauksu, ale im też nie pozwolę zrobić ci krzywdy.
            - Lulki, tak mam na imię. Mam osiem lat. Dziewczynka po lewej to Skarbmira ma jedenaście lat, a Drogis ma już dziewiętnaście lat. Bolą mnie ręce.

            Meldi spojrzała na więzy małej niewolnicy. Nagle zszokowana zauważyła, że sznury na rękach związanych za plecami mocno otarły jej nadgarstki. Podobnie było w przypadku pozostałych niewolnic. Meldi „ryknęła” patrząc na wóz z łupami:
            -  Arellis, Asis dlaczego związaliście je tak mocno?! Do Licha boga, to nie są zwierzęta!
            Drogis zrobiła zdziwioną minę. Martwienie się o niewolników było rzadkością.
            - Rozwiążę cię, muszę wyjąć sztylet żeby przeciąć sznur. Nie bój się.
            - Meldi, co ty…?
            - Asis oglądaj swoje łupy, przymierzaj zbroje, które zdobyłeś i nie wtrącaj się do tego, co robię ze swoimi niewolnicami.
            Lulki się nie bała. Meldi szybko odgięła płaszcz i odczepiła od pasa przyczepiony do niego sztylet. Sprawnymi ruchami przecięła więzy dziewczynki. Następnie wyjęła ze swojego tobołka maść, którą posmarowała jej nadgarstki. To samo uczyniła ze Skarbmirą.
            - Chłopcy przesuńcie swoje łupy na tył wozu. One będą jechały z nami. Nie będziemy ich ciągnąć za wozem pieszo tak daleko.
            Obaj spojrzeli na siebie i wykonali polecenie przyjaciółki, która lubiła im rozkazywać i patrzeć na to jak bardzo ich to drażni.





5 sierpnia i dni następne 1223 r. powrót biskupa Chrystiana:

            Wieści o tym, co wydarzyło się na Ziemi Sasinów dotarły do biskupa późno. Miał już wówczas zbudowane machiny oblężnicze i z głównymi siłami krzyżowców oblegał Kerseburg. Przed rokiem podczas krucjaty nie udało mu się zdobyć zarówno Kerseburga jak i Kwedis, przy którym teraz pozostawił jedną trzecią wojsk. Dlatego na początku zbagatelizował informacje, które docierały do jego uszu. 19 lipca przybył do niego zdyszany Izbor, giermek kasztelana Ścibora, który poinformował o buncie pogan z Ziemi Sasinów i ataku na kasztelanię jego pana. Biskup stwierdził wówczas, że Ścibor poradzi sobie z buntownikami i zawsze może poprosić o wsparcie księcia z Lubawy. Dopiero 22 lipca wieczorem biskupa zaniepokoiły wieści od kolejnego posłańca opowiadającego o setkach, jeśli nie tysiącach pogan, którzy zaatakowali Lubawę i okoliczne kasztelanie. W kolejnych dniach wieści było coraz więcej, dlatego biskup odstąpił od oblegania Kerseburga i wydał rozkaz odwrotu. Kiedy główna armia dotarła do Kwedis gród był już zdobyty, a chrześcijanie właśnie liczyli łupy i dzielili się jeńcami.
            Biskup połączył ponownie obie armie w jedną. Następnie, po naradzie z książętami, kazał utworzyć stałe garnizony na Ziemi Chełmińskiej, wzdłuż rzeki Osy na granicy z pogańską Pomezanią oraz dodatkowy w okolicy Kwedis. Sam gród kazał spalić. Zadaniem garnizonów, czyli drewnianych warowni, sieci umocnień, grodów i wałów była obrona Ziemi Chełmińskiej przed atakami pogan. Książęta piastowscy umówili się z biskupem, że w przyszłości warty na Ziemi Chełmińskiej będą na zmianę pełnili chrześcijańscy rycerze z całej Polski. Biskup kazał pozostać kilkuset rycerzom i książętom w celu przygotowania wszystkiego. Następnie z pozostałymi wyruszył na ratunek Lubawie. Dotarł na miejsce 5 sierpnia zastając zgliszcza grodu księcia Surwabuno, spalone wsie i Lubawę, która jeszcze, co prawda się broniła przed oblegającą armią, ale w samym mieście płonęło wiele budynków. Krzyżowcy natychmiast ruszyli miastu z odsieczą przepędzając pogan.
            Rycerze z Zakonu Braci Dobrzyńskich, zwanych też Pruskimi Rycerzami Chrystusowymi okrążyli biskupa, który ze łzami w oczach szedł pomiędzy setkami zwęglonych, pociętych, zmasakrowanych, lub zabitych w inny sposób ciał. Ciała pogan atakujących miasto, chrześcijańskich chłopów starających się uciec objęciom śmierci oraz obrońców miasta, którzy spadli z palisady do fosy wymieszały się ze sobą.  Mieszczanie z okrzykami radości otworzyli bramy i opuścili mosty zwodzone wpuszczając biskupa i rycerzy do Lubawy. Drewniany zamek i kościół ocalały, jednak wiele budynków spłonęło doszczętnie. Niewiele budynków pozostało nienaruszonych. W jednym miejscu dzieci płakały przy ciałach rodziców, w innym matki trzymały w rękach dzieci, które miały wytrzeszczone, pozbawione życia oczy. Psy rozszarpywały zwłoki. Rycerze starali się opanować ten chaos.  Przeżyło niewielu chłopów z okolicznych wsi, a część z tych, którzy przeżyli postradało zmysły.
            Kiedy już biskup Chrystian pozbierał się psychicznie kazał szpiegom, których rozesłał po okolicy zdać raport. Okazało się, że najlepiej sytuacja wygląda w kasztelanii Ścibora, gdzie grody były trudno dostępne, a dworzysko kasztelana oparło się atakowi buntowników. Nikt z ocalałych nie wiedział nic o losach księcia Surwabuno i jego najbliższych. Gród spłonął doszczętnie. Znaleziono tylko ciało księżnej Iws. Biskup zastanawiał się, czy książę Ziemi Sasinów przeżył, a może zginął tak jak żona, a jego ciało leży tam gdzieś zwęglone w ruinach grodu? Kasztelania Divana również przetrwała. Natomiast zrównano z ziemią kasztelanię Gryźlina, a głowę kasztelana wbito na pal przy zgliszczach jego grodu.

            Jeszcze tego samego dnia biskup zwołał naradę wojenną.
            - Gdyby nie bunt pogan z gaju Lobnic, z grodu na wzgórzu i Nielbarka to wówczas kasztelan Ścibor mógłby przybyć Lubawie z odsieczą i szybko przysłać do mnie posłańca z wieściami. Chciałem nawracać tutejszych pogan pokojowo na chrześcijaństwo. I co osiągnąłem? Zgliszcza, setki trupów, podjąłem tyle starań w krzewieniu na Ziemi Sasinów prawdziwej religii! Ktoś to zaplanował!
            Ostatnie słowa biskupa wyraźnie wstrząsnęły zebranymi.
            - Co ekscelencja biskup ma na myśli? Zapytał Konrad Mazowiecki.
            - To, co usłyszałeś! Głupie plemiona pogan by nie skoordynowały takiego ataku. Czekali aż wyruszymy walczyć z Pomezanami, następnie podburzyli rijkasów z Nielbarka i grodu na wzgórzu, aby się zbuntowali i zaatakowali kasztelanię Ścibora. Kiedy ten bronił się przed atakiem buntowników od strony Pogezanii z puszczy niepodziewanie wyłoniła się armia pogan, która splądrowała kasztelanię Gryźlina i zaatakowała Lubawę. Pogańscy Prusowie nie mają królów i książąt, co jednak nie oznacza, ze nikt nie ma nad nimi władzy.
            Słowa biskupa wstrząsnęły wszystkimi.
            - Szpiedzy donieśli mi kiedyś o człowieku zwanym Kriwe, podobno jest najbardziej szanowanym spośród wszystkich Prusów. Plemiona uznają go za najwyższego kapłana swej pogańskiej religii. Powiadają, że ma swoją siedzibę daleko, gdzieś w Nadrowii.
            Książę Konrad Mazowiecki powiedział głośno to, o czym myślało wielu z nich. Plotki o papieżu Prusów krążyły od dawna wśród Krzyżowców.
            - To tylko plotki. Stwierdził Świętopełk II Wielki.
            Większość zebranych miała miny jakby zaczęła wierzyć w opowieści o Kriwe.
            - Wyślemy więc wiadomość do papieża Prusów. Jeśli istnieje to go to zaboli, i to bardzo. Od tej pory pogaństwo zostaje zakazane przez prawo na Ziemi Sasinów i Ziemi Chełmińskiej, w całej mojej diecezji pruskiej. Każdy kto będzie praktykował wiarę w fałszywych bogów zostanie surowo ukarany. Rozkazuję zebrać wszystkie siły, wszystkich ocalałych. Zemścimy się. Spalimy pogański gaj Lobnic, a następnie rozprawimy się ze wszystkimi buntownikami.
            Wielu buntowników oraz ci z armii najeźdźców, którzy się nie wycofali z powrotem do Pogezanii oblegało właśnie grody i dworzysko w kasztelanii Ścibora. Biskup już prędzej, jak pędził na pomoc Lubawie kazał części armii zaatakować buntowników. Teraz jednak ruszył z głównymi siłami do kasztelanii Ścibora i zabronił brać jeńców. Szybko odparto pogańskich buntowników, którzy oblegali Pikową Górę, gród na Jeziorze Skarlińskim, dworzysko Ścibora oraz gród na Jeziorze Łąkorz. Potem biskup ponownie podzielił armię chrześcijan na dwie. Jedna armia pod dowództwem Ścibora rozpoczęła oblężenie Świętego Gaju Lobnic, a druga pod dowództwem samego biskupa oblegała gród na wzgórzu, w którym schronił się rijkas Doroth. Chrześcijanie byli zmotywowani. Wielu tutejszych chłopów, którzy ocaleli z masakry pragnęło zemsty i dołączyło do krzyżowców. Książę Konrad mazowiecki kazał sprowadzić posiłki z Płocka.
            Łącznie rycerze chrześcijańscy byli o wiele bardziej liczni od pogan, którzy zaatakowali Lubawę i pospiesznie się wycofali w głąb puszczy, do Pogezanii lub Galindii. Wielu uciekło, kiedy tylko usłyszeli, że biskup z armią krzyżowców wraca. Puszcza stanowiła tu największy problem. Krzyżowcy mieli chęci żeby gonić pogan, ale puszcza była zdradziecka, nie wiadomo, którymi szlakami poganie się wycofali. Pozostawało, więc zemścić się na tutejszych, którzy ośmielili się zbuntować.
Oblężenie Świętego Gaju Lobnic [ Łąki Bratiańskie ] trwało dwa tygodnie. Gród na wzgórzu [Kurzętnik, góra zamkowa] bronił się do końca sierpnia, a następnie poddał się chrześcijanom licząc na ich łaskę. Później krzyżowcy zaatakowali Nielbark, który doszczętnie spalili. Przepędzono lub zgładzono pogańskich kapłanów i kapłanki, zmuszono lokalną ludność do chrztu i założono nowe parafie. Był to kolejny krok w stronę oczyszczenia Ziemi Sasinów z pogaństwa. Na początku października 1223 roku biskup Chrystian zakazał używania nazwy „Ziemia Sasinów” i we wszystkich dokumentach nakazał stosowanie nazwy „Ziemia Lubawska”.
Nie zmieniło to jednak faktu, że gród Surwabuno został zniszczony, a Lubawa bardzo ucierpiała. Koncepcja, która zakładała, że Surwabuno będzie księciem Ziemi Sasinów upadła. Poganie z Pomezanii nieustannie organizowali rajdy na chrześcijańskie strażnice wzniesione w miejscu spalonego grodu Kwedis i w północnej części Ziemi Chełmińskiej. Atakowali, co kilka dni, czasem, co kilka tygodni. Podobnie było w okolicach Lubawy. Biskup starał się odbudować zniszczenia w mieście oraz mianował swojego człowieka na kasztelana w miejsce poległego Gryźlina, ale co sprowadził budowniczych, co wziął się za próbę odbudowy miejskiej palisady, co sprowadził osadników i założył nowe wsie to zawsze następował niespodziewany atak pogan, którzy wyłaniali się niepostrzeżenie z puszczy. Jednego dnia atakowali konno w grupie kilkudziesięciu, czasem kilkuset od strony Pomezanii, a innego od strony Galindii. Ich ataki zawsze były szybkie i niespodziewane. Zabijali, podpalali, brali do niewoli i uciekali zanim nadciągnęli z odsieczą zbrojni biskupa.

Mimo licznych trudności biskup Chrystian dwoił się i troił, aby wzmocnić Lubawę i okolice. Sprowadzał osadników, lokował nowe wsie, odbudowywał stare. Tym czasem we wrześniu 1223 r. Pomezanie zdobyli chrześcijańską strażnicę wzniesioną w miejscu, w którym stał gród Kwedis i rozpoczęli odbudowę spalonego grodu. Niepokojące było to, że poganie coraz częściej przekraczali rzekę Osę i atakowali chrześcijańskie strażnice wzniesione na Ziemi Chełmińskiej podczas ostatniej krucjaty.

           

[ Kilka faktów historycznych:

Spora część tego rozdziału jest fikcją literacką, więc nie drzyjcie szat, nie przelewajcie łez i nie piszcie mi mailów z pytaniami skąd wytrzasnąłem owe rewelacje. Powieść ma to do tego, że akcja, która się w niej toczy może być zmyślona. Podczas oblężenia Częstochowy też nie było kolubryny, a mimo tego Henryka Sienkiewicza uznaje się za wielkiego powieściopisarza.

Jeśli zaś chodzi o fakty historyczne to o części z nich pisałem już w poprzednich rozdziałach. Krucjaty, wyprawy krzyżowe do Prus w roku 1222 i 1223 są faktem historycznym. Skupmy się na wyprawie krzyżowej z roku 1223. W książkach wyczytałem, że przygotowano ją starannie i że została wsparta przez Świętopełka II Wielkiego oraz jego brata Warcisława. Faktem jest to, że krzyżowcom udało się opanować Ziemię Chełmińską, na której utworzono stałe garnizony mające dbać o bezpieczeństwo ziem piastowskich. W zorganizowanych na granicy "stróżach" wartę mieli pełnić na zmianę rycerze z całej Polski. Jednak brak koordynacji zadań i niewystarczająca ilość użytych środków zakończyła się klęską chrześcijan i odzyskaniem przez Prusów części pogranicza. Zapewne chodzi o odzyskanie części Ziemi Chełmińskiej i części Ziemi Sasinów.]
 

Koniec sierpnia 1223 r. upadek grodu na wzgórzu:


        Rijkas Doroth, siedział w swoim grodzie, pił kumys i zastanawiał nad zaistniałą sytuacją. Dzięki podziemnym przejściom szpiedzy mogli opuszczać oblężony przez chrześcijan gród i przynosić mu informacje o tym jak się sprawy mają. Wieści o upadku Świętego Gaju Lobnic bardzo nim wstrząsnęły. Szpiedzy donieśli mu, że biskup Chrystian osobiście ściął siekierą święte, kilkusetletnie drzewo.
            - Czy słusznie uczyniłem buntując się przeciwko Ściborowi? Z drugiej strony, czy mogłem nie posłuchać wezwania Wielkiego Kapłana z Romowe? – Zastanawiał się siedząc w jednym z najbezpieczniejszych miejsc grodu.
Gród zbudowany na szczycie góry, po lewej stronie rzeki Drwęcy robił niesamowite wrażenie na oblegającej go armii krzyżowców. Doroth wziął swój kielich z kumysem w podszedł do okna. Z masywnej, drewnianej wieży spoglądał na znajdującą się w dolinie armię chrześcijan. Czuł w sercu, że nie wygra z tą potęgą.  Wielki kapłan Kriwe z Romowe potrzebował ich tylko po to żeby odwrócili uwagę chrześcijan buntując się przeciwko kasztelanowi Ściborowi.
Postanowił, że dalsze stawianie oporu nie ma sensu. Poddał gród chrześcijanom licząc na łaskę biskupa. Nie mylił się. Chrześcijanie byli wycieńczeni ciągłą walką, a widok potężnego grodu, którego zdobycie wymagałoby wielu tygodni oblężenia nie podnosiło ich morale. 



17 lipca i dni następne roku 1223. Losy uprowadzonej podstępem Mojmiry:

          Kiedy Mojmira odzyskała świadomość jechała konno, a dokładniej siedziała z przodu siodła i była objęta rękoma siedzącego za nią jeźdźca, który trzymał uzdę. Miała na sobie ubrany ciemny płaszcz z kapturem, który zasłaniał jej twarz. Nie wiedziała jak się on znalazł na jej ciele. Pamiętała, że prędzej była w samej sukni. Jechali wolno, wąskim szlakiem, z wieloma korzeniami wystającymi z ziemi. Ciężko to było nawet nazwać ścieżką. Puszcza była tu bardzo gęsta, mroczna i pozbawiona jakichkolwiek śladów obecności ludzi.  Powoli zaczynała wracać jej pamięć. Rozmawiała na targu w Lubawie z miłym kupcem o imieniu Vidgautr. Towarzyszyły mu trzy kobiety: Hilde, Schannon i Meara. Oglądała jego towary, uśmiechała się, była szczęśliwa. Później pojawił się Divan, poprosił żeby z nim poszła w boczną uliczkę, tam gdzie nie ma ludzi. Po chwili niespodziewanie ją pocałował i wyjął z kieszeni w płaszczu prezent. Piękną, szeroką bransoletę wykonaną ze srebra i pokrytą tajemniczymi znakami, podobnymi do run. Założył ją na jej na lewą rękę. Pamiętała jak zapięcia bransolety zamykają się okrążając cały jej nadgarstek. Zaciskały się mocno, poczuła zawroty głowy, potem zemdlała…

            - Nie próbuj więcej zdejmować tej bransolety. Każda taka próba zakończy się dla ciebie ogromnym bólem. Jeśli od nas uciekniesz to zostaniesz z nią na zawsze. Tylko tam, gdzie jedziemy znajduje się człowiek, który posiada moc na tyle dużą, że jest zdolny do uwolnienia cię od tego brzemienia.

            - To nie był Divan prawda? Nie wiem jak to zrobiłeś, ale udało ci się mnie oszukać.

            - Twój Divan niedługo prawdopodobnie zginie, a Lubawa upadnie. Nasi bogowie niebawem powrócą na Ziemię Sasinów.  Teraz, kiedy my siedzimy przy tym ognisku Lubawa jest atakowana przez setki Prusów z różnych plemion.

            Mojmira usłyszawszy te słowa wstała gwałtownie i próbowała biec. Jednak w porę złapała ją kobieta, której twarz zakrywał kaptur. Uderzyła ją pięścią w brzuch tak mocno, że Mojmira osunęła się na ziemię, leżała na boku krztusząc się, próbując złapać oddech.

            Porywaczka zdjęła z głowy kaptur i zaczęła się śmiać.

            - Głupia dziewucho wiesz ile czasu cię obserwowaliśmy? Zdajesz sobie sprawę jak długo planowaliśmy twoje porwanie? Mamy zadanie dowieść cię w pewne miejsce i je wykonamy. Jeśli jeszcze raz będziesz próbowała uciec to nie potraktuję cię tak łagodnie. A może ty lubisz ból? Czeka nas wiele dni podróży, chcesz być cały czas bita? A może mam cię związać i ciągnąć za koniem? Pogódź się z tym, że już nie powrócisz do tamtego życia, już nie ujrzysz Lubawy, już nigdy nie pocałujesz tego swojego Divana. A teraz siadaj przy ognisku i bądź grzeczna.

            Trzej mężczyźni jedli dalej nie przejmując się tym, że ich towarzyszka uderzyła i zbeształa uprowadzoną przez nich Mojmirę. Dziewczyna po dłuższej chwili podniosła się z ziemi i usiadła przy ognisku, blisko przywódcy porywaczy. Tak przynajmniej wywnioskowała, że to on tu dowodzi. Wiedziała, że to ten sam człowiek, którego widziała kiedyś w Płocku na targu, ten sam, który powiedział, że jej matka żyje, a potem próbował ją uprowadzić w Noc Kupały. Nie wiedziała, dlaczego, ale czuła, że on zna odpowiedzi na wiele dręczących ją pytań. Nie miała już jednak odwagi go o nic pytać. Nie teraz, kiedy pozostali porywacze siedzący przy ognisku by wszystko słyszeli. Bała się, że jeśli się odezwie to otrzyma kolejne ciosy, więc jadła w milczeniu nie podnosząc głowy.

            Mojmira nie miała wyjścia. Musiała być posłuszna po ciosie, który otrzymała, nie odważyła się zadawać więcej pytań. To, czego się dowiedziała na temat bransolety ją przeraziło. Zastanawiała się, czy jest przeklęta, a może magiczna, zaczarowana? Na wszelkie sposoby starała się uciec od jej widoku na prawej ręce. Na szczęście mogła ją zakryć rękawem sukni oraz rękawem płaszcza, który nałożyli na nią porywacze zaraz po porwaniu. Zapewne po to żeby nie rzucała się w oczy. Płaszcz był ciepły, co doceniła podczas zimnych nocy. Ostatecznie po kilku dniach pogodziła się z tym, że nie może zdjąć bransolety, jest na nią skazana. Cieszyła się, że porywacze nie wiążą jej rąk i nóg, wiedziała, że nie muszą. Wywieźli ją tak daleko, że nawet gdyby próbowała uciec w nocy to i tak by zapewne zginęła w tej mrocznej puszczy. Poza tym nocą zawsze jeden z porywaczy pełnił wartę i strzegł pozostałych. Tylko Mojmira, co zrozumiałe, i mężczyzna, którego nazywała zakapturzonym spali zawsze całą noc i byli zwolnieni z obowiązku pełnienia warty. Utwierdziło ją to w przekonaniu, że ten mężczyzna dowodzi całą grupą.

Trzeciego dnia od uprowadzenia Mojmira usłyszała jak rozmawiający ze sobą porywacze stwierdzili, że właśnie przekroczyli granicę Pogezanii z Barcją. Miał o tym świadczyć ogromny kamień ofiarny, który właśnie minęli. Dziewczyna starała się sobie przypomnieć mapę pogańskich Prus. Wiedziała, że Ziemia Sasinów graniczy z Pogezanią od Północy, a potem dalej na wschód mieszkają pogańskie plemiona Bartów. Pamiętała, że Barcja jest duża. Zastanawiała się, czy to właśnie w tej krainie znajduje się cel ich podróży.

            Każdy dzień i noc ich podróży przez puszczę wyglądały podobnie. Za dnia jechali konno, czasem na wąskich szlakach musieli zsiadać z ich grzbietów i prowadzić je za sobą. Wędrowali tak ponad jedenaście dni. Nocowali śpiąc pod gołym niebem. Unikali skupisk ludzkich, gospodarstw i grodów. Puszcza chwilami była tak gęsta, że nawet za dnia królowały ciemności albo półmrok. Tego dnia również po wielu godzinach, najczęściej wolnej jazdy konnej, przeplatanej z marszem przez trudno dostępne szlaki jej porywacze znaleźli kolejne miejsce na rozpalenie ogniska i przenocowanie. Jednak tym razem, po raz pierwszy dwóch mężczyzn i kobieta poszli razem zapolować na kolację i zebrać chrust na ognisko. Mojmira i przywódca porywaczy zostali sami razem z końmi. Nie spodziewała się, że to on odezwie się do niej pierwszy.

            - Niedługo znajdziemy się w granicach Nadrowii. Ani Divan, ani chrześcijańskie rycerstwo nigdy tu nie dotrą. Nie przez puszczę. Musisz pogodzić się ze swoim losem Mojmiro.
            Dziewczyna po chwili się otrząsnęła i zapytała:
            - W Płocku mówiłeś, że moja matka żyje. Czy spotkam ją tam, dokąd zmierzamy?
            - Ty naprawdę nic nie wiesz? Nie dziwię się. Byłaś wtedy malutka.  Tyle o tobie wiem, teraz pamiętam. Lubisz patrzeć na słońce. Kochasz taniec. W dzieciństwie lubiłaś wchodzić na dach chaty, na dachy innych budynków albo na wzgórze by obserwować wschodzące słońce. Uwielbiasz przyrodę, lubisz przebywać między drzewami. Im starsze drzewa tym więcej radości i siły daje ci ich dotykanie i siedzenie pod nimi. Zapewne lubiłaś i dalej lubisz też wdrapywać się na drzewa. Im dalej jesteśmy od chrześcijan, tym bardziej puszcza raduje się z twej obecności. Gdyby nie ta bransoleta to byś to czuła.
            - Skąd wiesz, co lubiłam robić w dzieciństwie?! Kto ci powiedział, że kocham taniec?! – Jak możesz tyle o mnie wiedzieć?! Kim ty jesteś?!
            To był dla niej kolejny cios. Nie spodziewała się usłyszeć od niego szczegółów ze swojego życia.
            - Mojmiro wiem o wiele więcej. Twoja matka przed twoimi narodzinami była kochana przez wszystkich Prusów pozostających przy prawdziwej wierze. Demony i złe duchy drżały przed nią. Ty odziedziczyłaś część jej mocy. Dlatego przeżyłaś aż do tej pory. Nie potrafiła cię zabić, sprzeciwiła się Wielkiej Trójcy bogów z Romowe Perkunsowi, Patrīmpusowi i Patollusowi. Za to została ukarana, na wieki uwięziona przez Perkunsa w otchłani, w więzieniu dla bogów sprzeciwiających się woli Wielkiej Trójcy z Romowe.
            - Jak moja matka mogła sprzeciwić się pogańskim bogom? O czym ty do diabła mówisz?!
            - Jeszcze nie rozumiesz Mojmiro? Dalej nic nie pojmujesz? Kiedy po raz pierwszy ujrzałem cię w Płocku poczułem bijącą od ciebie moc. Wówczas zrozumiałem, że pochodzisz od nas, Prusów, że wywodzisz się z jednego z pruskich plemion. Od twojego ojca nie wyczułem nic. To był zwykły chrześcijanin. Domyśliłem się, że odziedziczyłaś moc po matce.
            - Ale wtedy, w Płocku mówiłeś, że moja matka żyje i powinnam wkroczyć do pruskiej puszczy żeby ją spotkać. – Weszła mu w słowo zszokowana tym, co usłyszała.
            - Bo to prawda. Masz w sobie o wiele więcej mocy niż nasze kapłanki i kapłani. Po odpowiednim treningu staniesz się potężna. Taką moc mógł ci przekazać tylko rodzic należący do nieśmiertelnych, któryś z bogów lub istot pomniejszych południca, wiła może rusałka lub driada albo jeden z demonów. Dzieci takie jak ty, Mojmiro, rodzą się niezwykle rzadko. Tylko ze związku istoty nadprzyrodzonej ze śmiertelniczką, lub ze śmiertelnikiem przychodzą na świat ludzie półkrwi. Taka była moja wiedza jak rozmawialiśmy w Płocku. Tyle wiedziałem aż do naszego pocałunku.
- Pocałowałeś mnie?!
- Zaraz przed porwaniem. To nie był Divan, tylko ja. Zmieniłem swój wygląd za pomocą mikstury, która pozwoliła mi na pewien czas zyskać moc Dopplera.
- Dopplera? – Dopytywała.
- Teraz to nieważne. Pocałowałem cię i dopiero potem założyłem ci przeklętą bransoletę blokującą twoją moc. Jak tylko zetknęły się nasze wargi mikstura przestała działać. Moc bransolety po chwili zaczęła jednak blokować twoją siłę, stałaś się bezbronna i straciłaś przytomność. Nasz pocałunek sprawił, że zaczęła wracać mi pamięć. Wspomnienia wymazane ponad dwadzieścia lat temu.
            - Wspomnienia sprzed tak dawna? Z czasów moich narodzin?
- Nawet jeszcze sprzed dnia, w którym się narodziłaś. Od naszego pocałunku wspomnienia wracały stopniowo. W dzień i w nocy obrazy napływały do mojej głowy. Teraz wiem, że prędzej nie doceniałem tego jak wyjątkowa jesteś. Teraz pamiętam wszystko. Twój ojciec był naszym wrogiem, za młodu należał do Zakonu Świętych Rycerzy, którzy poprzysięgli zniszczyć naszych bogów. Wtedy w Płocku wydawało mi się, że znam skądś jego twarz. Jednak dopiero teraz przypomniałem sobie o nim, o wydarzeniach sprzed dwudziestu jeden lat. Bo tyle masz lat. Prawda? Dwadzieścia jeden.

            Mojmira kiwnęła głową potwierdzając jego słowa.
- Pamiętam tego rycerza. On zakochał się w kobiecie, złotowłosej, pięknej. Uratowała mu życie, wyleczyła jego rany. Ty Mojmiro czarne włosy odziedziczyłaś po ojcu, jednak zielone oczy masz po matce.  Wróćmy jednak do meritum. Zakochali się w sobie. Potem ty przyszłaś na świat, a on dowiedział się prawdy. Dowiedzieli się też inni bogowie i wpadli w szał. Twój ojciec zabrał cię i uciekł z pruskiej puszczy, uciekł do dalekich krain. Tam, gdzie oczy naszych bogów nie sięgają. Bogowie mają najwięcej siły tam, gdzie dominuje żarliwa wiara i są wznoszone szczere modły. Im więcej wiernych czczących danego boga, tym silniejszy on się staje. Dlatego pruscy bogowie są najpotężniejsi w pruskiej puszczy. Tak teraz wszystko ułożyło mi się w solidną całość – stwierdził z radością zakapturzony. Jest jeszcze tyle faktów, o których powinnaś wiedzieć jednak nie mamy zbyt wiele czasu. Oni niedługo wrócą.  
- Jak miała na imię moja matka? Dlaczego straciłeś pamięć? Mój ojciec naprawdę był kiedyś rycerzem, który walczył z Prusami w puszczy?

Dziewczyna była roztrzęsiona. Pot kapał jej z czoła, a potok pytań wylewający się z jej ust wręcz zalał zakapturzonego rozmówcę.
- Mamy niewiele czasu, a ja mówię ci o tym ze względu na dobroć, jaką kiedyś okazała mi twoja matka. Dopiero teraz o tym wszystkim sobie przypomniałem. Wiedz, że chrześcijanie od setek lat najeżdżali pruską puszczę, chcieli zniszczyć naszą religię, zgładzić bogów, w których wierzymy. To, że nieśmiertelni mają czasem dzieci ze śmiertelnikami nie powinno cię dziwić. U Słowian też tak kiedyś było. Jednak Piastowie odrzucili wiarę przodków. Dzieci śmiertelnika z nieśmiertelnym zawsze rodzą się wyjątkowe, zostają kapłankami, kapłanami lub wielkimi wojownikami. Jednak czasem w takich dzieciach budzi się wyjątkowa moc…
- Moc?
- Tak. Moc dającą wyjątkowe zdolności, jasnowidzenia, czytania w myślach, uzdrawiania, nadludzką siłę, dopplera i wiele innych. Zdarza się też, że dzieci takie rodzą się, jako demony, wilkołaki, wampiry. Jednak z tobą jest jeszcze inaczej. Zacznijmy od początku, wówczas zrozumiesz. Ponad dwadzieścia dwa lata temu, rok przed twoimi narodzinami do wybrzeży Półwyspu Sambijskiego przybiły statki Zakonu Świętych Rycerzy. Były ich setki. Mordowali naszych braci z plemienia Sambów, a potem ruszyli w głąb puszczy. Dotarli aż do Nadrowii. Szukali naszego najświętszego miejsca kultu Świętego Gaju w Romowe. Wierzyli, że jego zniszczenie będzie ostatecznym ciosem, po którym nasza religia się rozpadnie, a puszcza straci swą żywotną moc.

Doszło do wielkiej bitwy. Prusowie zwyciężyli. Puszcza spłynęła krwią. Perkuns, Patrīmpus, Patollus, bogini Kurche i pozostali bogowie, wszyscy byli przekonani, że nikt z Zakonu Świętych Rycerzy nie uszedł przed pnączami śmierci. Ich ciała leżały zmasakrowane, na świętej pruskiej ziemi. Jednak doszło do rzeczy niespodziewanej. Kiedy o świcie, po bitwie wschodziło słońce i bogini Saūli przechadzała się po polu bitwy dostrzegła, że w jednym z leżących na ziemi rycerzy tli się iskierka życia. Żaden z bogów nie wiedział, że ktoś przeżył.  Perkuns prędzej ogłosił, że wszyscy wrogowie zostali zgładzeni. Saūli podeszła do ledwo żywego chrześcijanina, który był nieprzytomny. Chciała go zgładzić jednak, z nieznanych mi powodów, nie potrafiła. W tajemnicy przed wszystkimi opatrywała jego rany… Nigdy nie powiedziała mu, kim jest naprawdę.  Twój ojciec myślał, że Saūli jest zwyczajną rusałką. W tajemnicy, przed Perkunsem zamieszkali w jednej z nadmorskich osad, których pełno jest w sąsiedniej Sambii. Twoja matka szybko uświadomiła sobie, że dziecko, które nosi w łonie ma wielką moc, moc, która nie umknie uwadze bogów. Wiedziała też, że jeśli inni pruscy bogowie dowiedzą się, że pokochała śmiertelnika, który w dodatku jest wyznawcą wrogiego boga, chrześcijańskiego boga to zainterweniują.

Saūli wiedziała, że złamała prawo ustanowione przez Perkunsa, najważniejszego z pruskich bogów. Perkuns wieki temu surowo zakazał związków bogów z grzesznikami, ludźmi pochodzącymi z innych krain, wierzącymi w innych, obcych bogów. Krótko po twoich narodzinach wyznawcy Świętej Trójcy z Romowe dowiedzieli się…
- Świętej Trójcy? – Zapytała Mojmira.
- Niedługo się dowiesz, kim oni są, a teraz słuchaj dalej. Wyznawcy Perkunsa i pozostałych należących do Trójcy dowiedzieli się, że Saūli złamała prawo. Perkuns rozkazał, aby Saūli zabiła ciebie i twojego ojca. Tylko tak mogła zmazać swoje przewinienie przeciw innym bogom. Ona jednak nie potrafiła tego zrobić. Powiedziała twemu ojcu, że grozi wam niebezpieczeństwo. On nie chciał wyjeżdżać bez niej, nie wiedział do końca, że Saūli jest boginią. Dlatego twoja matka wpłynęła na niego swoją mocą. Zmieniła mu pamięć. Od tamtej pory twój ojciec wierzył, że Saūli była rusałką, która zginęła z rąk wyznawców Perkunsa. Zabrał cię i wierząc, że twoja matka nie żyje uciekł z puszczy, odpłynął jednym ze statków płynących w stronę Gdańska. Saūli następnie wymazała wspomnienia wszystkim, którzy znali prawdę, w tym mnie swojemu słudze.  Później została ukarana, na wieki uwięziona przez Perkunsa w otchłani, w więzieniu dla bogów sprzeciwiających się woli Wielkiej Trójcy z Romowe.
- Musisz obiecać, że nie zdradzisz tego, co ci powiedziałem osobie, która kazała cię porwać. Nie mów mu nic. On nie może się zorientować, że jesteś córką Saūli, bogini słońca.

Mojmira patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziała, co powiedzieć, jak się zachować… jej świat ponownie został wywrócony go góry nogami. To, czego się dowiedziała o sobie i rodzicach wstrząsnęło nią dogłębnie. Wiedziała, ze on mówi prawdę, czuła to. Odgięła rękaw i spojrzała na bransoletę. Potem jej oczy skierowały się na niego. Patrzyli tak na siebie przez chwilę.
- Pomożesz mi? Ocalisz mnie?
- Teraz mam innego Pana. Do niego cię prowadzę. Zresztą nikt, poza nim nie jest w stanie zdjąć z ciebie tej bransolety.
- Czym jest ta bransoleta? – Zapytała.
- To przeklęty przedmiot. Blokuje wszelką magię. Powoli będzie wysysała z ciebie życiową energię.
- Więc po tym wszystkim po prostu pozwolisz mi umrzeć?
- Mojmiro to od tego, któremu służę będzie zależało czy umrzesz. Jestem z nim nierozerwalnie związany. Zabójcy tacy jak ja muszą dochowywać przysiąg.
- A co z czasami, w których służyłeś mojej matce? Co z jej wyznawcami?
- Perkuns kazał zniszczyć kult twojej matki. Sprawił, że Saūli popadła w zapomnienie. Bogini bez wiernych jest martwa. Uwięziona w czeluściach otchłani. Powiedziałem ci prawdę przez wzgląd na dawne czasy, o których sobie przypomniałem.
- Jak masz na imię? – Zapytała nagle zaskakując go zupełnie.
Nie spodziewał się, że przyjdzie jej do głowy takie pytanie. Nikt poza Wielkim Kapłanem Kriwe z Romowe nie znał jego prawdziwego imienia. Ci, którzy kiedyś je znali już dawno nie żyją. Zastanawiał się chwilę…
- To martwe imię, którego od lat nie używałem. Dawno temu nosiłem imię Wūrs, co w języku pruskim oznacza „starodawny”. Jednak teraz jestem bezimiennym sługą. Niedługo ujrzysz tego, komu służę.

Mojmira stała opierając się o konia. Czuła, że zaraz się przewróci. Wszystko w jej głowie wirowało. W oddali było słychać odgłosy rozmowy pozostałych porywaczy, którzy wracali. Po chwili dwaj mężczyźni wyłonili się z puszczy trzymając chrust i upolowaną zwierzynę. Wūrs wówczas był już daleko od Mojmiry, siedział na kamieniu i czytał jakiś manuskrypt.
Po kilkunastu dniach od porwania Mojmira dowiedziała się od porywaczy, że dziś dotrą do celu. Po przekroczeniu granicy Barcji z Nadrowią krajobraz po jakimś czasie powoli zaczynał się zmieniać. Puszcza rzedła, a do ich uszu zaczynały docierać odgłosy ludzi, rolników, bawiących się dzieci. Co jakiś czas mijali ufortyfikowane gospodarstwo i Prusów zerkających na nich z ciekawością. W końcu dotarli do miejsca, w którym mieli się spotkać z tym, który kazał uprowadzić Mojmirę.





Spis Treści. Moja powieść i przerywniki z nią związane:


Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 1 PRASTARA KNIEJA)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 2 SPOTKANIE)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)

Ziemia Lubawska. Kilka faktów przydatnych dla czytelników powieści.

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 5 RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU)

Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską


Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 6 BISKUP CHRYSTIAN I OBJAWIENIE MATKI BOSKIEJ W LIPACH ZA LUBAWĄ)






Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 9 OWOCE KRUCJATY W 1222 ROKU)


Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 10 CISZA PRZED BURZĄ)



Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com



Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)


 
 
 


W styczniu 1920 roku Ziemia Lubawska powróciła do Macierzy

$
0
0

Żołnierze na Rynku w Nowym Mieście Lubawskim. Okres międzywojenny. (fot. Krzysztof Kliniewski)

              Polska odzyskała niepodległość 11 listopada 1918 roku. Jednak dopiero 10 stycznia 1920 roku uprawomocniły się postanowienia traktatu wersalskiego, dzięki którym Pomorze, a wraz z nim cała Ziemia Lubawska powróciły do Polski. Po 148 latach pruskiej niewoli, z krótką przerwą na czas przynależności do Księstwa Warszawskiego na tereny te znowu powróciła polska administracja. Od tej pory ziemie położone po obu stronach Drwęcy stały się obszarem przygranicznym. Na północnej i wschodniej granicy Ziemi Lubawskiej w okresie międzywojennym (1920-1939) przebiegała linia graniczna oddzielająca II Rzeczpospolitą od Rzeszy Niemieckiej. Długość granicy z Niemcami na omawianym terenie wynosiła ponad 100 km, z ośmioma przejściami granicznymi: m.in. w Radomnie, Rodzonem i Gierłoży.

               Wraz z przyłączeniem Pomorza do Polski rozpoczęło się wyzwalanie poszczególnych miast byłego zaboru pruskiego. W styczniu 1920 roku Błękitna Armia gen. Hallera wkroczyła do Nowego Miasta Lubawskiego, Lubawy i Lidzbarka Welskiego zwiastując ludziom wolność i niepodległość. Odrodzenie Ojczyzny, jako pierwsi na Ziemi Lubawskiej odczuli mieszkańcy Lidzbarka Welskiego, gdzie polskie oddziały pod dowództwem porucznika Jana Czerkieskiego wkroczyły 19 stycznia o godzinie ósmej rano. Mieszkańcy witali ich z radością, na domach i ulicach pojawiło się mnóstwo biało – czerwonych flag oraz napisy „Niech żyje Polska”. Z domów zrywano pruskie orły i ścierano niemieckie napisy. W wyzwolonym mieście natychmiast odprawiono mszę świętą, a później zorganizowano defiladę. Mieszkańcy ze łzami w oczach śpiewali „Boże coś Polskę”. Jeszcze tego samego dnia miasto opuściły wojska niemieckie, które pomaszerowały w kierunku Dąbrówna.

               Kolejnym wyzwolonym miastem było Nowe Miasto Lubawskie, a zaraz po nim Lubawa, którą wojska niemieckie opuściły 19 stycznia. Jeszcze tego samego dnia Lubawianie zaczęli wywieszać polskie flagi, a pierwszy polski burmistrz Stanisław Wolski o godzinie piętnastej powitał na lubawskim Rynku II baon 47 pułku piechoty Strzelców Kresowych. Członkowie miejscowego organu Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” dbali o zachowanie porządku i bezpieczny przemarsz polskich oddziałów. Żołnierze, należący do gen. Hallera byli ubrani w błękitne mundury. W pełni uzbrojonym oddziałem wkraczającym do Lubawy dowodził podporucznik J. Ptaszek. Do naszych czasów dotrwał maszynopis autorstwa burmistrza, który następująco opisuje tamte wydarzenia: „A teraz poważnie wkracza na Rynek cały batalion wojska polskiego – II baon 47 pułku piechoty Strzelców Kresowych, w niebieskich mundurach hallerowskich, w pełnym uzbrojeniu. Obszerny Rynek zaledwie pomieścić może wojsko i tłumy rozentuzjazmowanego ludu”.

               Równie entuzjastycznie zachowywali się mieszkańcy Nowego Miasta Lubawskiego, w którym przejęcie władzy z rąk niemieckich miało bardzo uroczysty charakter. Nad ranem, również 19 stycznia, niemieckie oddziały Grenschutzu odmaszerowały w kierunku Iławy. Tuż za nimi czmychali niemieccy urzędnicy, którzy przez lata pastwili się nad Polakami. Dla Nowomieszczan, którzy za młodu byli bici przez Niemców za każdym razem kiedy tylko w szkole albo urzędzie odezwali się w swoim ojczystym języku lub śmieli stwierdzić, że Kopernik nie był Niemcem musiały to być piękne chwile.

               Polskie oddziały wkroczyły do miasta tego samego dnia, o godz. piętnastej, od strony Kurzętnika. Na ich czele stał porucznik Ryszard Wybraniec, którego oficjalnie przywitał na Rynku burmistrz Nowego Miasta Lubawskiego Antoni Kycler oraz radca Bolesław Michałek. Zwieńczeniem uroczystości powitalnych była zabawa zorganizowana w pomieszczeniach nowomiejskiego progimnazjum.
              
               Początek 1920 roku dla mieszkańców ziemi lubawskiej miał bardzo patriotyczny wydźwięk. W styczniu nastąpiło wyzwolenie i powrót do ojczyzny, a na początku lutego tereny te odwiedził osobiście generał Józef Haller. Twórca Błękitnej Armii najpierw w dniu 7 lutego odwiedził Lubawę i jeszcze tego samego dnia udał się do Działdowa. Następnego dnia przybył do Lidzbarka Welskiego, gdzie ludność miasta przywitała go z wielką życzliwością. Innymi ważnymi osobistościami, które odwiedziły ziemię lubawską byli: marszałek Józef Piłsudski, który w połowie 1920 roku odwiedził Lidzbark, a 8 czerwca 1921 roku zawitał do Lubawy oraz prezydent Stanisław Wojciechowski, który w kwietniu 1924 roku zatrzymał się w Lidzbarku. Inny ważny gość zawitał do Lubawy w latach trzydziestych, a był nim inspektor armii, późniejszy marszałek Polski Edward Rydz – Śmigły.

Żołnierze na Rynku w Nowym Mieście Lubawskim. Okres międzywojenny. (fot. Krzysztof Kliniewski)


Procesja Bożego Ciała w wyzwolonym Nowym Mieście Lubawskim (fot. Krzysztof Kliniewski)

Na Rynku w Nowym Mieście Lubawskim. Okres międzywojenny. (fot. Krzysztof Kliniewski)

Rynek w Nowym Mieście Lubawskim. Okres międzywojenny. (fot. Krzysztof Kliniewski)

Rynek w Nowym Mieście Lubawskim. Okres międzywojenny. (fot. Krzysztof Kliniewski)

Rynek w Nowym Mieście Lubawskim. Okres międzywojenny. (fot. Krzysztof Kliniewski)



Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Dnia 7 lutego 1249 roku Zakon krzyżacki podpisał w Dzierzgoniu z plemionami pruskimi traktat pokojowy kończący I powstanie pruskie

$
0
0
W XIII wieku doszło do kilku powstań pogańskiej ludności pruskiej, która zbuntowała się przeciwko krzyżackiemu panowaniu. Podczas krwawych walk kilkukrotnie spustoszono ziemie położone nad Drwęcą i Welem– dwiema największymi rzekami przepływającymi przez Ziemię Lubawską. W książkach możemy przeczytać o trzech powstaniach pogan. Pierwsze toczyło się w latach 1242-1249. Drugie powstanie wybuchło w roku 1260 i trwało do 1274 roku. Natomiast trzecie wybuchło w roku 1295. Do największych zniszczeń na tych terenach doszło podczas drugiego powstania pruskiego, o którym pisałem w tym artykule: "1263 rok. Bitwa pod Lubawą"

Dziś chciałbym zachęcić Was do przeczytania postanowień pokoju (traktatu) dzierzgońskiego. Podpisano go 7 lutego 1249 roku. Jak się zapewne domyślacie jest to traktat pokojowy podpisany między zwycięskim Zakonem krzyżackim i pokonanymi plemionami pruskimi. Dokument został przetłumaczony na język polski przez ks. prof. A. Szorca z UWM w Olsztynie.



Pokój dzierzgoński z 7 lutego 1249 r. zawarty między plemionami pruskimi a Zakonem Krzyżackim za pośrednictwem legata papieskiego Jakuba z Leodium.

Do wszystkich, którzy będą oglądać ten list: Jakub archidiakon leodyjski kapelan papieski i jego pełnomocnik na Polskę, Prusy i Pomorze śle pozdrowienia imieniem Zbawiciela.

1. Wasza Miłość niech przyjmie do wiadomości, że między pruskimi neofitami a Zakonem, tzn. wielkim mistrzem i braćmi Domu Niemieckiego w Prusach doszło do poważnego zatargu w kwestii następującej: wspomniani neofici twierdzą, że od papieży Honoriusza i Grzegorza, poprzedników papieża Innocentego IV, który z opatrzności Bożej obecnie przewodniczy kościołowi Bożemu, było im zapewnione prawo do wolności dzieci Bożych, skoro zostali odrodzeni z wody i Ducha Świętego. Oni byli przekonani, że winni posłuszeństwo i uległość tylko samemu Chrystusowi i Kościołowi. Tymczasem wspomniani bracia, wbrew tym obietnicom zmuszali ich do uciążliwych posług i to do tego stopnia, że sąsiedni poganie słysząc o ich ucisku nie mieli ochoty poddać się pod słodkie jarzmo Ewangelii. Te sprawy przez dłuższy czas były przedkładane papieżowi, ten jednak nie zdołał urobić zdania, która ze stron ma rację. Przysyła więc mnie, abym uśmierzył to zarzewie konfliktu i pogodził zwaśnione strony, w tym celu dał mi pisma i zlecenia, abym strony zawezwał i pertraktował z nimi w celu rozstrzygnięcia kwestii spornych. Przychodzę więc do Prus z mandatu apostolskiego, z posłuszeństwa papieżowi, aby obie strony tu wezwać i pertraktować z nimi dla dobra zgody między chrześcijanami.

2. Najpierw więc wspomniani bracia zakonni skoro, jak mówią, gorąco pragną rozszerzać tu wiarę chrześcijańską i głosić imię Chrystusa wśród pogan, neofitom już nawróconym na wiarę chrześcijańską i ochrzczonym, a także poganom wokół mieszkającym, potencjalnym kandydatom do chrztu i nawrócenia, w obecności naszej i biskupa chełmińskiego Heidenryka przyobiecali prawo do kupna każdej rzeczy od dowolnego człowieka lub nabycia w inny godziwy sposób to co kupią lub inaczej nabędą będzie ich własnością, którą przekazać mogą spadkobiercom. Jeśli więc któryś z Prusów odejdzie z tego świata a ma syna lub córkę niezamężną, to oni będą spadkobiercami po zmarłym ojcu. W przypadku gdyby ktoś nie posiadał dzieci, a żyć będą jeszcze jego rodzice, oni będą spadkobiercami po zmarłym synu. Jeśli zaś nie ma nikogo, ani syna, ani córki, ojca czy matki, przy życiu pozostaje syn jego syna (wnuk), to on odziedziczy spadek. Gdy nie ma nikogo z wymienionych krewnych w linii prostej, wówczas dziedzictwo przechodzi na brata. W przypadku zaś śmierci brata jego syn odziedziczy po stryju.

3. Ustalenia te neofici przyjęli z wdzięcznością, uznając je sobie za korzystne, bowiem w czasach pogańskich prawo do dziedziczenia po ojcu mieli tylko synowie. Neofici wobec legata papieskiego i innych obecnych wyrazili zgodę na to, aby w przypadku braku uprawnionych spadkobierców, wszystkie ich nieruchomości przechodziły na wielkiego mistrza i zakonników i ich dom, albo na rzecz innego pana, który będzie rządził krajem. Również ruchoma własność, o ile przez neofitę nie zostanie zadysponowana, po jego śmierci przejdzie na Zakon.

4. Zakonnicy pozwalają neofitom na swobodne dysponowanie swoimi dobrami, to znaczy mogą oni je komu zechcą darować lub sprzedać. Mogą też zbywać swoje dobra nieruchome swoim pobratymcom, bądź Niemcom lub Pomorzanom pod warunkiem jednak, że nabywcy są chrześcijanami i złożą Zakonowi odpowiednią gwarancję, że sprzedający ziemię nie ucieknie do pogan lub do obozów wrogów Zakonu.

5. Zakon zezwala neofitom na sprzedawanie testamentów i dysponowanie w nich rzeczami ruchomymi i nieruchomymi. Jeśli jakiś neofita swoje nieruchomo-ści zapisze Kościołowi lub duchownemu, to ci obdarowani po roku czasu zobowiązani są te dobra odsprzedać spadkobiercom zmarłego, pieniądze zaś mogą zatrzymać sobie. Jeśli te dobra nie zostaną po roku sprzedane, wówczas przechodzą na własność Zakonu.

6. Zakon stoi na stanowisku, że ziemia zdobyta w Prusach jest własnością Stolicy Apostolskiej i zakonnicy dzierżą ją z nadania papieskiego, nie mogą więc bez zgody tejże Stolicy rzeczonych posesji w jakikolwiek sposób odstąpić. Neofici powyższe ustalenia dotyczące transakcji dobrami przyjęli z zadowoleniem. Ponadto uznali prawo Zakonu do pierwokupu w przypadku, gdy inni ubiegający się oferują taką samą cenę. Zakon zobowiązał się przestrzegać rzetelności w konkurencji i drugiej strony nie zmuszać do zaniechania udziału w licytacji.

7. Zakon gwarantuje neofitom zupełną swobodę w doborze partnera przy zawieranych zgodnie z prawem małżeństwach.

8. Neofici mogą sądownie dochodzić swoich praw przed trybunałem kościelnym i świeckim przeciw wszystkim osobom przez nich obwinianym i podejmować dowolne akty prawne.

9. Chłopcy pruscy zrodzeni z prawego łoża mają pełny dostęp do stanu kapłańskiego i zakonnego, zaś neofici z rodzin szlacheckich (ex nobili prosapia) mogą zaciągać się do stanu zbrojnego i zdobywać pas rycerski.

10. Ogólnie rzecz ujmując Zakon zapewnia neofitom pełną wolność osobistą, pod warunkiem jednak wytrwania przez nich przy religii chrześcijańskiej i w posłuszeństwie Stolicy Apostolskiej, a także i tu w Prusach Zakonowi. Neofici przystali na te warunki i wyraźnie zgodzili się na sankcje, że ci, którzy odstąpią od wiary chrześcijańskiej, tym samym utracą przyrzeczoną im wolność.

11. Neofici zapytani przez legata papieskiego, jakim pragną rządzić się systemem prawnym, po naradzie w swoim gronie odpowiedzieli, że prawem swoich sąsiadów Polaków, na co Zakon nie wyraził sprzeciwu. Na prośbę Prusów wykluczono możliwość w sądzie wymuszania zeznania przez przypalanie żelazem, a legat papieski ogólnie uchylił wszystkie te zapisy w prawie polskim, które mogą być niezgodne z prawem Bożym i kościelnym. Krzyżacy zobowiązali się nie zabierać od Prusów bez prawomocnego wyroku sądowego posiadłości ziemskich.

12. Neofici, zwłaszcza ci z Pomezanii, Warmii i Natangii, zostali przez legata pouczeni o innej jeszcze niewoli duchowej, w która popada każdy, nawet wolny człowiek, mianowicie wówczas, gdy popełnia grzech. Zrozumieli to i przyobiecali zaniechać zakazanych przez Kościół spopielania zwłok oraz pochówków pogańskich: grzebania ze zmarłymi w zbroi konia lub człowieka (żywego), czy choćby cennych przedmiotów. Zobowiązali się swoich zmarłych grzebać po chrześcijańsku i tylko na wyznaczonych cmentarzach.

13. Zaniechają dorocznych ofiar z owoców ziemi składanych bóstwu, które nazywają Kurche albo wszystkim innym bóstwom, bo te przecież nie są stworzycielami nieba i ziemi. Prusowie przyobiecali wytrwać w posłuszeństwie Kościołowi Katolickiemu. Obiecali też zrezygnować i nie korzystać z wyroczni wróżbitów nazywanych tulissones i ligossones, bo są to zwykli szarlatani i kłamcy. Oni zło nazywają dobrem, bo na pogrzebach sławią zmarłych za ich grzeszne czyny, takie jak napady i morderstwa. Ci wróżbici do góry wznoszą głownie i wołają, że widzą zmarłego na koniu pośrodku nieba, przy odzianego w lśniącą zbroję w orszaku innych rycerzy. Takimi to mamidłami karmią oni ludzi. Prusowie przyobiecali tych wieszczów ze swego środowiska wyeliminować.

14. Złożyli też obietnicę, że nie będą sprzedawać córek na żony i kupować synowych. Nuncjusz słyszał o panujących tu takich ich pogańskich zwyczajach, że ojciec kupuje za wspólne pieniądze kobietę na żonę sobie i w spadku pozostawiają synowi. Neofici przyobiecali, że odtąd żaden mężczyzna nie weźmie swej macochy na żonę, nie będzie kobiety ani sprzedawać ani kupować. Zezwala się natomiast mężczyźnie i kobiecie przy zaręczynach dawać w upominku przyszłym teściom stroje czy klejnoty, bądź też składać gwarancje o późniejszym dostarczeniu tych rzeczy. Jeszcze raz ci neofici obiecali nie pojmować za żony macoch, a ponadto żon swoich braci, ani kogokolwiek z rodziny do czwartego stopnia pokrewieństwa i powinowactwa. Nikogo też nie dopuszczą do spadkobrania, kto nie został zrodzony z prawego małżeństwa chrześcijańskiego.

15. Nikt nie waży się zabić swego dziecka, sam czy przez kogoś innego, publicznie czy prywatnie. Zobowiązali się do ośmiu dni po urodzeniu dziecka ochrzcić je w kościele przez księdza. W razie niebezpieczeństwa o życie dziecka, należy ochrzcić je w domu zanurzając trzy razy w wodzie przy jednoczesnym wypowiadaniu słów: Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Prusowie sami przyznali, że przez długi czas nie mieli ani świątyni ani kapłanów, przeto wielu z nich zmarło bez chrztu, wielu też pozostało do ochrzczenia. Obecnie obiecują przyjąć chrzest w ciągu miesiąca.

16. Prusowie musieli zaakceptować pewne konsekwencje, mianowicie że konfiskacie ulegną dobra tych rodziców, którzy z pogardy dla chrześcijaństwa nie ochrzcili swych dzieci, a także posesje dorosłych, którzy z uporu sami nie dali się ochrzcić. Jedni i drudzy zostaną wypędzeni w jednej sukni poza granice kraju zamieszkałego przez chrześcijan, aby nie siać zgorszenia wśród nawróconych.

17. Prusowie z Pomezanii przyobiecali, że do najbliższych Zielonych Świąt odbudują zburzone przez siebie kościoły w dwunastu miejscowościach. Tak zapisano je w dokumencie: Pozoloue (inaczej Ruitz), Pastelina, Lingues, Lyopiez, Chamor, Sancti Adalberti, Bobus, Geria, Prozile, Resia, Alt-Christbork, Raydez, Neu-Christbork. Warmowie przyobiecali w tym samym terminie, do Zielonych Świątek zbudować kościoły w miejscowościach Jedun, Saurimes, Bandalis, Silina, Wuntenowie, Brusebergue. Natangowie zaś mieli zbudować, też w tym samym okresie kościoły w miejscowościach: Labegow, Tummonis, i Sutwiert. Wszystkie w wyżej wymienionych miejscowościach kościoły neofici zobowiązali się nie tylko zbudować, ale zaopatrzyć w szaty, naczynia i księgi liturgiczne. Do tych kościołów będą przydzielone wsie, których mieszkańcy mają tam uczęszczać na nabożeństwa i przyjmować sakramenty święte. Przyobiecali wspomniani Prusowie zbudowane przez siebie kościoły tak wewnątrz wystroić, aby modlącym się w nich ludziom stanowiły one bardziej atrakcyjne miejsce kultu niż pogańskie ośrodki w lasach. Zgodzili się też, że gdyby w wyznaczonym czasie kościołów nie zbudowali, uczyni to wielki mistrz wspólnie z zakonnikami i kosztami obciąży Prusów, proporcjonalnie do ich stanu majątkowego.

18. Zakon przyobiecał do każdego z kościołów do roku po ich zbudowaniu dać księdza i przeznaczyć mu beneficja. Neofici zaś zobowiązali się do swoich kościołów parafialnych uczęszczać we wszystkie niedziele i święta. Zakon pragnąc, aby w tych kościołach na zawsze była w sposób godny sprawowana służba Boża, sam nie czekając na Prusów, należycie w obecności legata papieskiego je i plebana wyposażył w niezbędne rzeczy. Mianowicie, każdemu z proboszczów przeznaczył osiem łanów ziemi, w tym cztery pola omego i cztery lasu, ponadto dziesięcinę w wysokości 20 uncji, dwa woły, jednego konia i jedną krowę. Jeśli dziesięcina nie będzie przygotowana księdzu na dzień objęcia przez niego parafii, otrzyma on od zakonu do pieczenia chleba przyrząd zwany bladum pewną ilość piwa, karmę dla konia i zboże na zasiew. To mu powinno wystarczyć aż do czasu, kiedy zacznie napływać od ludzi dziesięcina. Zapewne wierni sami z wdzięcznością zapewnią duchownemu różne ofiary i legaty.

19. Krzyżacy zapewnili, że gdy dojdzie do uspokojenia i utrwali się pokój oni ze swoich dwóch trzecich powierzchni jaką otrzymają przy podziale Prus wybudują większą ilość kościołów i uposażą je.

20. Dorośli neofici zobowiązali się w Wielkim Poście powstrzymać od spożywania mięsa i napojów mlecznych, zaś we wszystkie piątki roku od mięsa. W niedziele i święta zaniechają prac służebnych. Przynajmniej raz do roku będą spowiadać się przed swoim proboszczem, na Wielkanoc przystąpią do Komunii św. i w ogólności wypełnią wszystkie obowiązki należące do chrześcijan.

21. Wspomniani neofici okazali wdzięczność za otrzymane łaski, przyszli do legata i sami zaoferowali, że po wsiach będą zbierać dziesięcinę i wymłócone zboże odstawiać do spichlerzy zakonnych, zwalniając przez to Krzyżaków od uciążliwego wędrowania od wsi do wsi, młócenia i zwożenia tejże dziesięciny.

22. Zobowiązali się ochraniać życie, dobre imię i prawa wielkiego mistrza i zakonników i nie dopuszczać do jakiejkolwiek zdrady. Gdyby zaś dowiedzieli się o jakimś spisku na Zakon, niezwłocznie doniosą o tym, aby ci na czas mogli podjąć środki obronne. Nie będą też z nikim zawierać przymierzy skierowanych przeciw Krzyżakom. Owszem na wyprawy wojenne Zakonu pójdą razem należycie wyekwipowani stosownie do swoich możliwości. Krzyżacy zaś obiecali legatowi uwalniać z niego każdego Prusa, który razem szedł na wyprawę i został pojmany przez wroga.

23. Aby to wszystko, co wyżej zapisane było po wsze czasy wiernie przestrzegane, pruski mistrz krajowy Heinrich von Wida dał swoją gwarancję. Również wspomniani neofici w obecności legata papieskiego złożyli przysięgę na wierne wypełnienie podjętych zobowiązań.

24. Powyższe ustalenia podjęte zostały za zgodą obu stron z zastrzeżeniem praw Stolicy Apostolskiej, a także przełożonych kraju, obecnych i przyszłych czasów, z zachowaniem wolności kościelnych, a także przywilejów i wolności wielkiego mistrza i braci zakonnych, którzy Pomezanom przebaczają ich występki, a ci nawzajem przewinienia Zakonu. Przedstawiciele obu stron w obecności legata przekazali sobie pocałunek pokoju.

25. Na upamiętnienie i świadectwo niniejsze pismo zostało zaopatrzone w pieczęć wspomnianego biskupa legata, który osobiście był przy tym obecny. Pod nieobecność wielkiego mistrza Ditryka von Gruningen pieczęcie przyłożyli jego zastępca komtur Bałgi i marszałek Zakonu Heinrich Botel.

Działo się dnia 7 lutego 1249 r.
 





Polecam tekst źródłowy:

LUBITEL 166 B – aparat analogowy

$
0
0

Zdjęcie zrobione w Muzeum Ziemi Lubawskiej (fot. Tomasz Chełkowski)    


Spośród licznych atrakcji, które oferuje nam Muzeum Ziemi Lubawskiej na ul. 19 Stycznia w Nowym Mieście Lubawskim moją uwagę przykuł sprzęt dość nowoczesny w porównaniu z innymi eksponatami. Mam na myśli stary rosyjski aparat analogowy (czyli taki na klisze) z serii LUBITEL. Produkowano go w latach 1980 – 1989.

Informacje techniczne znajdziecie tu: http://stareaparaty.pl/aparaty/lubitel-166b/

Rozmowa na forum poświęcona aparatom LUBITEL: http://www.cyberfoto.pl/inne-marki/47351-lubitel-166b-fotki.htm

Czy ktoś z Was posiada w domu taką "fotograficzną perełkę"? :)


Marwałd - nazwa wsi pochodząca od imienia germańskiego

$
0
0

Marwałd wieża kościelna.

Marwałd to malowniczo położona wieś na terenie dawnych pogańskich Prus. Precyzyjniej na obszarze zajmowanym przez pruskie plemię Sasinów (Zajęcy). Miejscowość ta znajduje się obecnie w granicach powiatu ostródzkiego, w gminie Dąbrówno (województwo warmińsko-mazurskie). 

W Marwałdzie znajduje się Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Zwróciłem na niego uwagę podczas jednej ze swoich podróży. Niestety była akurat Msza święta, więc nie wszedłem z lustrzanką do środka. Na Wikipedii wyczytałem, że nazwa wsi jest identyczna z męskim imieniem germańskim „Marwałd”. Ciekawe prawda? Poza tym Wikipedia podaje jeszcze informacje, że we wsi znajduje się kościół z XV wieku, który został w 1657 roku zniszczony przez Tatarów i później odbudowany w stylu barokowym. Następnie rozbudowywano go w wieku XIX.

O samej wsi Wikipedia podaje dość dużo informacji historycznych, których nie będę tu powielał. Znam lepsze źródła wiedzy. Jednym z nich jest Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, który w tomie VI na str. 145 ładnie opisuje historię wsi – link: http://dir.icm.edu.pl/Slownik_geograficzny/Tom_VI/145

Każdy, kto kliknął powyższy link, mógł przeczytać w Słowniku geograficznym… ciekawy opis historii tej wsi. Moją uwagę najbardziej przykuł ten fragment: „Marwałd będąc wsią kościelną miał w 1638 roku 60 włók wraz z włókami kościelnymi. Spis posiadłości pustych i osiadłych z tegoż roku pochodzący, da zarazem poznać, jakie w ogóle w owych stronach były stosunki narodowościowe:
1) Kozłowski, posiadłość pusta.
2) Wczelowski, 3) Szwejkowski, posiadłość pusta.
4) Lipa, posiadłość pusta.
5) Podraza jest sołtysem i ma 6-cioro dzieci: 3-ch synów: Macieja, Adama i Michała, oraz 3-y córki: Kasię (Cascha), Basię (Baze) i Anusię (Anusch).
6) Kuna zbiegł. 7) Maciej Wczel. 8) Jan Schwytaj. 9) During Piekarz. 10) Krysiek Król. 11) Więcek Wieczorek, prowizor kościoła. (…)  21) Dychtowski; w tym posiadle mieszka karczmarz, który ma 2 synów i córkę Kasię. (…)".

Specjalnie przytoczyłem powyższy fragment wymieniający nazwiska osób mieszkających w Marwałdzie w 1683 roku. Jak widzicie mamy do czynienia z jednej strony z polskimi mieszkańcami, a z drugiej z niemiecką nazwą miejscowości.





            Kilka ciekawostek dot. Marwału skopiowanych z Wikipedii:

- W 1428 roku dwaj Prusowie: Mikołaj i Jorge otrzymali siedem włok na prawie pruskim w Marwałdzie.

- W 1470 r. , za zasługi wojenne w wojnie trzynastoletniej mistrz Henryk von Richtenber nadał Nicklisowi Sperlingowi 60 włók. Z kronik wynika, że w latach 1480-1510 majątek ziemski należał do niejakiego Branischa, a w 1540 do Gabnenzta. Z tego okresu wymieniane są nazwiska mieszkańców: Janike (Janicki) i Schaluski (Załuski).

- W 1579 roku w Marwałdzie było 28 chłopów uprawiających 60 włok ziemi (od 1,5 do 3 włok każdy). W tym czasie we wsi była huta szkła, a do tutejszej parafii należało 10 wsi i majątków ziemskich (m.in. Dylewo, Jagodziny, Nowa Wieś, Pląchwy, Stare Miasto, Tułodziad). W 1579 tutejszym pastorem został Jan Pietroszka. Od roku 1593 pastorem był Jakub Rutkowski. W 1630 na tutejszej parafii osiadł pastor Jan Hieronim.

- W 1657 r. wieś spustoszyli Tatarzy. Zniszczenia te były widoczne także w późniejszych latach.

- W latach 1657-1713 parafie w Marwałdzie obsługiwał pastor z Dąbrówna. W 1721 r. do tutejszej parafii włączono kościół filialny w Dylewie, a w latach 1758-1767 także kościół w Elgnowie. W 1820 r. we wsi były 23 domy i mieszkało tu 165 osób. W zapiskach z 1861 roku Marwałd określano jako wieś szlachecką, wraz z cegielnią liczyła 336 mieszkańców. Według danych z 1895 r. wieś obejmowała 439 ha gruntów a mieszkało w niej 516 osób. W 1886 r. powstała w Marwałdzie polska biblioteka Towarzystwa Czytelni Ludowych.


 Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny we wsi Marwałd - moje zdjęcia:
















 
Marwałd - wieś na mapie Polski (wystarczy kliknąć)

Tworzę historyczny album wsi w gminie Nowe Miasto Lubawskie

$
0
0


Uwaga, uwaga! :)

Mieszkańcy Ziemi Lubawskiej zatrzymajcie się na chwilę i przeczytajcie me słowa. Każdy, kto posiada stare zdjęcia, pocztówki, ma jakieś informacje o miejscowościach w gminie Nowe Miasto Lubawskie niech się ze mną skontaktuje:

ziemialubawska885@gmail.com
kom.: 690120252

Generalnie chodzi o wszystkie wsie na terenie gminy w okresie międzywojennym i w czasach zaboru pruskiego. Tworzę album z opisami, w którym chciałbym umieścić jak najwięcej starych kadrów, na których uwieczniono dawne dzieje tej pięknej gminy. 

Mapa gminy Nowe Miasto Lubawskie: 


Polecam powieść „Imię róży” Umberto Eco

$
0
0


Fabuła…
            Wydana w 1980 roku powieść osadzona w realiach średniowiecza autorstwa Umberto Eco pt: „Imię róży” jest do dnia dzisiejszego uznawana za jedną z najlepszych na świecie.  Wielowątkowa, fikcyjna fabuła osadzona w historycznych realiach robi ogromne wrażenie i nie pozwala oderwać czytelnikowi oczu od stronic książki.  Akcja ponad siedmiuset stronicowej powieści trwa tydzień i rozgrywa się w benedyktyńskim opactwie, gdzieś w północnych Włoszech (…).
            Mamy listopad 1327 roku. Do opactwa położonego na szczycie góry, słynącego ze wspaniałej biblioteki, przybywa uczony franciszkanin, Wilhelm z Baskerville oraz jego towarzysz, uczeń i sekretarz w jednej osobie Adso z Melku. W klasztorze panuje ponury nastrój. Opat zwraca się do Wilhelma z prośbą o pomoc w rozwikłaniu zagadki tajemniczej śmierci jednego z mnichów. Sprawa jest nagląca, gdyż za kilka dni w opactwie benedyktyńskim ma się odbyć ważna debata teologiczna, w której wezmą udział dostojnicy kościelni, z wielkim inkwizytorem Bernardem Gui na czele. Tematem debaty ma być (historyczny) spór papieża Jana XXII z zakonem franciszkanów wspieranym przez wrogiego papieżowi cesarza Niemiec, Ludwika Bawarskiego. Obie strony spierają się o zagadnienie ubóstwa Chrystusa, który według franciszkanów nie posiadał nic na własność i całe życie był biedny. Oczywiście opływającemu w bogactwo Janowi XXII i jego kardynałom takie nawołujące do ubóstwa, poglądy głoszone między innymi w Italii się nie podobają.
Sprawa komplikuje się coraz bardziej, dzień teologicznej dysputy zbliża się „wielkimi krokami”, pojawiają się nowe ofiary, a przenikliwy „detektyw” z Anglii Wilhelm z Baskerville orientuje się, że wyjaśnienia mrocznego sekretu należy szukać w klasztornej bibliotece. Bogaty księgozbiór, w którym nie brak dzieł uważanych za niebezpieczne (heretyckie) mieści się w salach tworzących labirynt. Intruz może tam łatwo zbłądzić, a nawet - jak opowiadają mnisi – postradać zmysły i zostać opętany przez demona.
           
Fakty historyczne…
            Powieść „Imię róży” podobnie jak „Trylogia Sienkiewicza” jest osadzona w prawdziwym świecie, a bohaterowie w mniejszym lub większym stopniu uczestniczą w prawdziwych, historycznych wydarzeniach. Papież Jan XXII żył naprawdę, był następcą Klemensa V. Rozpoczął swój pontyfikat w 7 sierpnia 1316 roku, dwa lata po śmierci Klemensa V. Okoliczności wyboru Jana XXII na władcę Państwa Kościelnego są bardzo tajemnicze. Wiemy, że po śmierci Klemensa V w 1314 roku nastąpił dwuletni wakat na tronie papieskim. Kardynałowie zebrali się na konklawe w Lionie (Francja), aby wybrać nowego papieża. Ostatecznie dzięki interwencji króla Francji Filipa V kardynałowie zostali zmuszeni do wybrania 70 – letniego biskupa d'Euse, który przyjął imię Jan XXII. Z racji jego wieku spodziewano się krótkiego pontyfikatu, nikt nie spodziewał się, że nowo wybrany papież będzie pełnił swoją posługę przez 18 lat, rozpęta spór z zakonem franciszkanów i podważy dogmat o Kulcie Świętych. Jan XXII uważał, że zarówno św. Franciszek, jak i inni zmarli oczekują na Sąd Ostateczny, a co za tym idzie nie mogą się wstawiać za ludźmi żywymi. Modlitwa o ich wstawiennictwo nic nie da. Takie poglądy były sprzeczne z naukami Kościoła o odpustach i w pewnym sensie podważały, opracowany w XIII wieku dogmat o czyśćcu. „Przez wieki powtarzano pogłoskę, iż uważał, że piekło nie istnieje, czego musiał wyrzec się tuż przed samą śmiercią, ponieważ nie otrzymałby ostatniego namaszczenia.W rzeczywistości podawał własną interpretację spraw ostatecznych, tego, co dzieje się z duszami po śmierci i kiedy dusze "oglądać będą Boga twarzą w twarz". Przez swych oponentów zmuszony do publicznego oświadczenia, iż wypowiadał swoje poglądy, jako osoba prywatna. Zapoczątkowana przez niego dyskusja na temat losów duszy ludzkiej doprowadziła jego następcę Benedykta XII do oficjalnego zdefiniowania problemu i aktualna jest po dzień dzisiejszy” (cytat z wikipedii).
            Z Janem XXII (1316 – 1334) związane są jeszcze dwie ciekawe historie. Pierwsza dotyczy roku 1311, kiedy był on jeszcze zwykłym biskupem i brał o udział w soborze w Vienne, na którym podjęto decyzję o kasacji zakonu templariuszy. Podobno Jan XXII był wielkim krytykiem templariuszy, uważał ich za heretyków. Jak wiemy templariuszy aresztowano 13 października 1307 roku, torturowano przez kilka lat i ostatecznie wielu spalono na stosie za herezję. Według niektórych historyków templariusze, którzy przeżyli założyli loże masońskie na terenie Szkocji (tezę taką głosi Alfred J. Palla w książce pt: Całun Turyński). 
            Druga ciekawa historia wydarzyła się na konklawe po śmierci papieża Klemensa V w 1314 roku. Kilka grup, skłóconych ze sobą kardynałów przez dwa lata nie potrafiło wybrać kolejnego przywódcy Państwa Kościelnego. Po dwuletnim wakacie ostatecznie wybór padł na 70 – letniego biskupa d'Euse, który przyjął imię Jan XXII. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że za takim wyborem stał król Francji, Filip V, który kazał zamknąć kardynałów na klucz, zmniejszać racje żywnościowe i nie wypuszczać póki nie wybiorą kolejnego papieża. Podobno ludzie bliscy królowi oraz sam biskup d'Euse rozpuszczali plotkę, że jest on ciężko chory i niedługo umrze. Kardynałowie dali się nabrać, tym bardziej, że d'Euse miał wówczas 70 lat. Liczono na krótki pontyfikat, ale ostatecznie Jan XXII zasiadał na tronie św. Piotra przez 18 lat.
            Akcja powieści „Imię róży” rozgrywa się w czasie pontyfikatu Jana XXII. Wspomniany inkwizytor Bernard z Guiprzewodzi legacji papieskiej i ma wrogie nastawienie w stosunku do wszystkich heretyków oraz zakonów medykanckich, w tym franciszkanów. Z drugiej strony mamy legację franciszkanów dowodzoną przez Michała z Ceseny, postać historyczną (był szesnastym generałem zakonu franciszkanów założonego w 1209 roku przez św. Franciszka z Asyżu). W powieści „Imię róży” obie legacje spotykają się w opactwie benedyktyńskim i dyskutują o swoich racjach. Poza nimi udział w dyskusji bierze Wilhelm z Baskerville franciszkanin i zarazem wysłannik od wrogiego papieżowi cesarza Niemiec (Ludwika Bawarskiego)
             

Bohaterowie powieści:
Wilhelm z Baskerville to główny bohater tej fascynującej powieści, która w znacznym stopniu porusza zagadnienia historyczne. Wilhelm należy do franciszkanów, zakonu założonego w 1209 roku przez włoskiego duchownego Franciszka z Asyżu. Warto wspomnieć, że Franciszek w roku 1228 został kanonizowany (uznany za świętego) przez papieża Grzegorza IX. Franciszkanie zaliczali się do tzw. grupy „zakonów żebrzących”, często nazywano ich zakonami medykanckimi. Pierwsze zakony tego typu powstały w XI wieku. Najczęściej zakładali je ludzie głęboko religijni, sprzeciwiający się ogromnemu bogactwu i rozpuście panującej w Kościele.
            Grupy medykanckie, oczywiście z wyłączeniem franciszkanów założonych przez św. Franciszka z Asyżu, z biegiem czasu nazwano heretykami. Kościół zwalczał je w sposób bezwzględny, co zresztą ukazuje m.in. Umberto Eco w książce „Imię Róży”. Można wymienić wiele mniej i bardziej groźnych grup heretyckich, które w średniowieczu były zwalczane przez inkwizytorów i władze świeckie. W powieści Umberto Eco (osadzonej w pierwszej połowie XIV wieku) pojawiają się m.in. waldensi, katarzy oraz apostołowie brata Dulcyna, dla których Inkwizycja nie miała litości.
            Inne zakony medykanckie, które razem z franciszkanami dotrwały do naszych czasów i są w dalszym ciągu uznawane przez Kościół to: dominikanie (założeni w 1216 roku przez Dominika Guzmana), augustianie (1256) oraz karmelici (założeni przez Bertolda z Kalabarii w 1156 roku).
            Wilhelm z Baskerville w młodości był inkwizytorem, czyli członkiem czegoś w rodzaju „kościelnej policji”, która od XIII do XIX wieku nawracała i karała heretyków – najczęstszą karą były tortury i spalenie na stosie. Dla każdego katolika jest to niewątpliwie, tak samo jak wyprawy krzyżowe najsmutniejszy okres historii Kościoła. W okresie tym kilkaset tysięcy niewinnych osób spalono na stosie za poglądy sprzeczne z nauką Kościoła, osoby te często zrzeszały ludzi biednych i nie stanowiły zagrożenia. Zdarzały się oczywiście wyjątki takie jak sekta brata Dulcyna, która mordowała bogatych mieszczan i duchownych.
            Jako ciekawostkę można dodać, że kiedy pojawiły się pierwsze grupy heretyków (ok. XI wieku) duchowni najczęściej starali się z nimi polemizować – w przeciwieństwie do władz świeckich, które opowiadały się za rozwiązaniami siłowymi. „W połowie XII wieku Bernard z Clairvaux pisał, że heretyków należy zwalczać przy pomocy argumentów, a nie broni. Duchowni w tym okresie często potępiali samosądy oraz arbitralne działania władz świeckich przeciwko heretykom (takie jak egzekucje w Goslarze w 1051 czy lincze w Kolonii i Liege w 1144). Generalnie jednak, mimo dawania pierwszeństwa przekonywaniu, większość duchownych (nie wyłączając Bernarda z Clairvaux) przyjmowała, że jeśli herezja została udowodniona, a heretyk uporczywie odmawia podporządkowania się Kościołowi, ten ostatni ma prawo odwołać się do pomocy władzy świeckiej [która karze herezję śmiercią – przypis autora]. Jednym z nielicznych wyjątków był biskup Wazo z Liege, który, odwołując się do ewangelicznej przypowieści o pszenicy i chwaście uważał, że heretyków należy zostawić w spokoju”[1]. (cytat z wikipedii)
            Wróćmy do meritum, czyli postaci Wilhelma z Baskerville, który nie potrafił się odnaleźć w roli inkwizytora dlatego zrezygnował z tej „zaszczytnej” funkcji i udał się na studia do Oksfordu (Anglia). Tam badał naturę i zapoznał się z naukami Roberta Bacona (postać historyczna), które zmieniły jego życie. Wilhelm często opisuje wady inkwizytorów. Według niego ból zadawany na torturach sprawia, że „wszystko coś zasłyszał, coś czytał, wraca ci do głowy, jakby uniesiono cię, lecz nie do nieba, ale ku piekłu. Na mękach powiadasz nie tylko to, czego chce inkwizytor, ale też to, co w twoim mniemaniu może być mu miłe, by ustanowiła się więź między nim a tobą (…) sam należałem do tych ludzi, którzy uważają, że za pomocą rozpalonych cęgów dobywają prawdę”[2]. Przytoczony cytat jest jednym z kilku momentów, w których Wilhelm wspomina ten smutny okres swojego życia. O wiele częściej mówi o tym, czego nauczył się na studiach w Oksfordzie od swojego mistrza franciszkanina Roberta Bacona.
            Robert Bacon jest postacią historyczną, żył w latach 1214 – 1292. Do jego nauk większość, współczesnych mu, uczonych podchodziła z nieufnością z powodu jego śmiałych hipotez. Niektórzy podejrzewali go o kontakty z siłami nieczystymi. Moim zdaniem Roger Bacon jest, obok św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu, jednym z najbardziej fascynujących myślicieli średniowiecza. Najbardziej niesamowite jest to, że niektóre jego hipotezy, przewidywania spełniły się dopiero w XX wieku. Bacon twierdził, że „Mogą być zbudowane okręty poruszające się bez wioślarzy, mogące żeglować zarówno po rzekach, jak i po morzu, prowadzone przez jednego człowieka, z większą prędkością niż gdyby były pełne wioślarzy. Podobnie można skonstruować wozy jeżdżące bez użycia zwierząt pociągowych, napędzane niewiarygodną energią, tak jak podobno jeździły uzbrojone w kosy rydwany starożytnych. Mogą być zbudowane maszyny latające, takie, że człowiek siedzący wewnątrz maszyny będzie nią kierował za pomocą pomysłowego mechanizmu i leciał przez powietrze jak ptak. Ponadto można sporządzić przyrządy, które choć same niewielkie, wystarczą, aby podnieść lub przytłoczyć największe ciężary... Mogą też być skonstruowane przyrządy podobne do tych, które wykonano na rozkaz Aleksandra Wielkiego, służące do chodzenia po wodzie lub do nurkowania”[3].
            Wilhelm z Baskerville główny bohater powieści „Imię róży”często wspomina swojego mistrza Rogera Bacona i jego przepowiednie, o tym, że kiedyś będą istniały maszyny latające. Poza tym sam korzysta z najnowocześniejszych zdobyczy techniki takich jak okulary, których zazdroszczą mu mnisi pracujący w klasztornym skryptorium (czytelni). Sam o okularach wypowiada się tak: „ (…) kiedy człowiek przekroczy połowę żywota, to choćby wzrok miał zawsze wyborny, oko twardnieje i nie chce już dostosować źrenicy, wskutek czego wielu ludzi uczonych jest jakby martwych dla lektury i pisania po osiągnięciu pięćdziesiątej wiosny. Wielka bieda dla tych, którzy mogliby dzielić się jeszcze przez wiele lat najlepszą cząstką swej mądrości. Z tego powodu chwalić trzeba Pana Naszego za to, że ktoś wymyślił i zrobił ten instrument. I mówił mi to, żeby wesprzeć teorie Rogera Bacona, który utrzymywał, że celem wiedzy jest także przedłużenie ludzkiego życia. („Imię róży”– str. 114).

            Bernard Gui (ur. w 1261lub 1262w Royèresw centralnej Francji, zm. 1331w zamku Laurouxw północno-zachodniej Francji) jest postacią historyczną.  Dominikanin, historyk Kościoła, inkwizytor i biskup, autor podręcznika inkwizycjiPractica Inquisitionis Haereticae Pravitatis. Bernard łącznie wydał 931 wyroków, w tym 41 osób skazał na śmierć, 17 nakazał odbycie pielgrzymki, 308 osób skazał na więzienie, a 136 osobom nakazał noszenie krzyży. Swoją działalnością przyczynił się do zniszczenia sekty katarów w południowej Francji[4]
            Wiedza oraz wątki historyczne poruszone w powieści przez Umberto Eco są godne podziwu. Akcja książki Imię róży” dzieje się w realnym świecie, w którym trwa konflikt między papieżem Janem XXII (oraz stojącym po stronie papieża królem Francji) i królem Niemiec Ludwikiem Bawarskim. Spór toczy się o nauki głoszone przez braci z zakonu franciszkanów. Wszystkie postacie historyczne są pokazane w sposób prawdziwy. Nawet słowa inkwizytora Bernarda Gui, który tłumaczy o tym jak można rozpoznać heretyków pochodzą z jego podręcznika inkwizycjiPractica Inquisitionis Haereticae Pravitatis. Tak więc Umberto Eco na stronie 557 „Imienia róży” nie zmyśla tylko wkłada w usta Bernarda Gui jego własne poglądy: „Stronników herezji można rozpoznać na podstawie pięciu wskazań dowodowych. Po pierwsze, to ci, którzy odwiedzają heretyków w ukryciu, gdy owi są trzymani w więzieniu; po drugie, ci, którzy opłakują ich schwytanie i byli w swym życiu ich bliskimi przyjaciółmi (trudno bowiem, by o działaniach heretyka nie wiedział ten, kto długo go odwiedza); po trzecie, ci którzy utrzymują, że heretycy zostali skazani niesprawiedliwie, nawet gdy dowiedziono im winy, po czwarte, ci którzy krzywo i z naganą patrzą na tych, co ścigają heretyków i z powodzeniem głoszą przeciw nim kazania; poznać da się to po oczach, nosie, po wyrazie twarzy, choć starają się go ukryć, okazując iż nienawidzą tych, którzy wywołują w nich gorycz, kochają zaś tych, nad których niełaską ubolewają. Wreszcie piątym znakiem jest, że zbierają spopielone kości spalonych heretyków i czynią z nich przedmioty czci… Ale ja przywiązuję najwyższą wagę do szóstego znaku i uznaję za jawnych przyjaciół heretyków tych, w których księgach (nawet jeśli nie obrażają one otwarcie prawomyślności) heretycy znaleźli przesłanki do swoich przewrotnych argumentacji”.



[1] Hasło: Inkwizycja - http://pl.wikipedia.org/wiki/Inkwizycja
[2] Umberto Eco, Imię róży, s. 92.
[3]R. Bacon, Epistola de secretis operibus artis et naturae, tłum. Bolesław Orłowski [w:] L. Sprague De Camp, Wielcy i mali twórcy cywilizacji, Wiedza Powszechna, Warszawa 1968, s407. (Znalezione w Andrzej Kajetan Wróblewski, Historia Fizyki,PWN, Warszawa 2006).
[4] Hasło: Bernard Gui - http://pl.wikipedia.org/wiki/Bernard_Gui

Kilka słów o historii pożarnictwa

$
0
0
 Poniższy tekst jest fragmentem mojej książki o OSP w Gwiździnach, która niebawem ukaże się drukiem.

Na wstępie warto wspomnieć, że najstarsze wzmianki dotyczące gaszenia pożarów i ochrony przeciwpożarowej na terenie Polski pochodzą z XVI wieku. Wyszły one spod pióra urodzonego w Wolborzu[1]Andrzeja Frycza Modrzewskiego, wybitnego  polskiego uczonego, absolwenta założonej w 1364 roku Akademii Krakowskiej[2]i zwolennika reform w Rzeczypospolitej. W 1551 roku napisał swoje słynne dzieło, które zatytułował "Rozważań o poprawie Rzeczypospolitej ksiąg pięć".  Frycz Modrzewski zatytułował księgę drugą "O prawach, to jest o ustawach statutowych", w księdze tej z kolei cały rozdział XIII "O uwarowaniu pożogi i o gaszeniu"poświęcił gaszeniu pożarów i profilaktyce ogniowej, aby się przed pożarami uchronić. Całość jest spisana w języku staropolskim, dlatego znaczenie niezrozumiałych ludziom współczesnym słów wyjaśniam w przypisach. Na początku warto przyjrzeć się poglądowi renesansowego pisarza na profilaktykę pożarową w czasach mu współczesnych, czyli w XVI wieku: "(...) lenistwo i niedbalstwo nie tylko pospolitego ludu, ale też i zacnych ludzi, około przestrzegania i gaszenia pożogi[3]. A dlatego też rzadko się u nas ogień okaże, którym by cała ulica, a czasem i całe miasto nie ogorzało [spłonęło]"[4].
            Cytowany fragment z książki Andrzeja Frycza Modrzewskiego i jego ostre stwierdzenie o lenistwie i niedbalstwie nie powinny dziwić. W tamtych czasach, szczególnie na wsiach domy i zabudowania gospodarcze były drewniane, kryte łatwopalną strzechą. W razie wybuchu pożaru ofiarą płomieni padało wszystko warsztaty pracy, domy mieszkalne, stodoły, zwierzyna, a nawet zamki i klasztory. Często zdarzało się, że pożar pochłaniał całą wieś albo całe miasto.

            Warto przyjrzeć się bliżej polskim wsiom, w których pożary były w średniowieczu i czasach późniejszych najstraszniejszą plagą. Jedną z przyczyn szybkiego rozprzestrzeniania się ognia, obok drewnianej zabudowy i słomy (strzechy) okrywającej dach, był brak kominów. W niektórych polskich wsiach kominy pojawiły się dopiero w okresie zaborów w wieku XIX. Brak kominów na wsiach był przyczyną wielu pożarów, bez komina dym z paleniska roznosił się po całej chacie i znajdował ujście oknami oraz nieszczelnym drewnianym dachem. Andrzej Frycz Modrzewski już w XVI wieku pisał o kominach i zabezpieczeniu przed pożarami na wsiach, a oto kilka z jego spostrzeżeń i propozycji:

"Aby budowanie nie podejmowało szkody od ognia, każdy niech się stara o to, aby piece, kominy, ogniska i wszystkie miejsca, do palenia ognia uczynione, były gliną i inszymi rzeczami dobrze obwarowane (...) Kominy niech będą nad wierzch domów wyżej wywiedzione, aby iskry z nich wylatujące dachom nie szkodziły (...) Siano, słoma i takie paździerze[5] aby w mieście blisko tych miejsc, gdzie ognie czynią, a zwłaszcza na piętrach wysokich nie były chowane. Skoro się gdzie dom żazże  [zapali], gospodarz albo który domownik niech wnet z domu wybieże a ogień obwoływa. Jeśli tego nie uczyni, gardłem niech będzie karan (...) Każdy gospodarz u domu swego niech ma drabinę i osękę albo hak na długim drągu do rozrywania domu (...) Niech ma prześcieradło albo chustkę na długiej tyce, którą by rozmoczywszy ogień gaszono;ktemu niech ma siekierę, wiadro i fasy[6]lub stawnice przed domem pełne wody".

            Poza tym Frycz Modrzewski zalecał powołanie w miastach obowiązkowych straży ogniowych. Jak dobrze wiemy pierwsze takie straże pojawiły się na świecie dopiero 300 lat później w XIX wieku, co oznacza, że polski pisarz i absolwent Akademii Krakowskiej swą mądrością wyprzedził ludzi swojej epoki.

            Warto jeszcze dodać, że od czasów najdawniejszych w każdej wsi i mieście funkcjonowały tzw. straże przymusowe, a gaszenie pożarów było obowiązkiem, od którego mieszkańcy nie mieli prawa się uchylać. Straże przymusowe istniały na długo przed utworzeniem Ochotniczych Straży Ogniowych i w przeciwieństwie do nich nie były jednostkami zorganizowanymi. Pod pojęciem straż przymusowa powinno się więc rozumieć obowiązek mobilizacji osób w wieku od 16 do 60 lat, które podczas pożaru miały się stawić na miejscu i podjąć interwencję. W drugiej połowie XIX wieku w miejscowościach, w których utworzono Ochotnicze Straże Ogniowe straże przymusowe były likwidowane lub istniały dalej, ale były podporządkowane strażakom ochotnikom, którzy wykorzystywali zmobilizowane osoby do donoszenia wody, pompowania dźwigniami drewnianej sikawki, czynienie przecinki dojazdowej itp[7].


·       Geneza straży ogniowych w zaborze pruskim
Od 1772 do 1920 roku Gwiździny oraz cała Ziemia Lubawska znajdowały się w granicach zaboru pruskiego. W 1793 roku, dokładnie 7 kwietnia król pruski Wilhelm II wydał rozporządzenie (patent) pożarnicze, którego treść dotyczyła zarówno wsi jak i miast: „My, Fryderyk Wilhelm, z Bożej łaski Król Polski, miłościwie postanowiliśmy w dotąd do Korony Polskiej posiadłych, lecz teraz do nas w posesję wziętych terenach porządki ogniowe w miastach i na lądzie płaskim [wsiach – przypis autora] przekazujem policji dla ich ułożenia i ustanowienia. Dla większej wagi patent ten własną ręką podpisujem, królewską pieczęć przyłożyć nakazujem i w niemieckim i polskim języku ma być do druku podany i wszędzie opublikowany”[8].  Spośród wszystkich punktów cesarskiego pakietu warto przytoczyć jeden, który odnosi się bezpośrednio do wsi: „W razie pożaru stróż nocny czyni hałas, budzi sołtysa, szkólnika i kościelnego, aby ten dzwonił w dzwon, a szkólnik ocucił i zwołał gminę”[9].

Do drugiej połowy XIX wieku nie istniały instytucje takie jak straż pożarna, a przytoczone przepisy dotyczyły wszystkich mieszkańców danej miejscowości. Warto podkreślić, że w każdej wsi policja wyznaczała konkretnych mieszkańców z zaprzęgami konnymi, którzy byli zobowiązani do dostarczenia sprzętu gaśniczego na miejsce pożaru. Osoby takie nazywano strażakami przymusowymi. W różnych rozporządzeniach do gaszenia pożaru byli, co prawda zobowiązani wszyscy mieszkańcy wsi, ale jednak najczęściej w chwili krytycznej większość wpadała w panikę. Często, kiedy pojawiał się ogień ludzie ograniczali się do roli gapiów, modlili się lub wierzyli w zabobony, które mówiły, że np.: „Pożar od pioruna był zrządzeniem bożym, musiał zniszczyć, co Bóg mu nakazał, więc grzechem byłoby sprzeciwiać się Jego woli”[10].

Takie nastawienie mieszkańców, głównie na wsi zmusiło władze do wytypowania konkretnych ludzi, którzy tworzyli wspomnianą straż przymusową. Ich członkowie mobilizowali się tylko podczas pożarów i z nielicznymi wyjątkami nie prowadzili szkoleń oraz ćwiczeń ze sprzętem gaśniczym[11].

Do przełomowych zmian doszło w drugiej połowie XIX wieku. W zaborze pruskim zaczęły się wówczas rozwijać placówki profesjonalnej straży pożarnej (tzw. straże obowiązkowe, państwowe), które podlegały urzędnikom samorządowym. Równocześnie ze strażami obowiązkowymi rozwijały się ochotnicze straże ogniowe, które przyjmowały na siebie obowiązki gminne i po spełnieniu wszystkich wymagań otrzymywały środki finansowe od władz gminnych. W miejscowościach, w których funkcjonowały ochotnicze straże, straże obowiązkowe zawsze w razie interwencji pełniły funkcje pomocnicze i formalnie podlegały naczelnikom. W większości przypadków zarząd straży obowiązkowych tworzonych w pruskich miastach tworzyli Niemcy. Władze zaborcze, prowadzące germanizację były niechętne Polakom na kierowniczych stanowiskach. Inaczej było w wiejskich ochotniczych strażach ogniowych, a później w OSP, które często miały w swoich szeregach wielu członków z polskimi korzeniami[12].

W tym miejscu należy wyjaśnić, że zagadnienie obecności Polaków w strażach pożarnych na Pomorzu w okresie zaborów jest przedmiotem dyskusji wielu historyków. Część z nich twierdzi, że we wszystkich placówkach ogniowych na terenie Prus dominowali Niemcy, a inni wręcz przeciwnie uważają, że OSP (przynajmniej te na wsiach) były ostoją polskości. W przypadku Gwiździn w sporze tym decydujące znaczenie powinien mieć fakt, że omawiana wieś znajduje się w granicach historycznej Ziemi Lubawskiej, zaledwie kilka kilometrów od Nowego Miasta Lubawskiego. Według Jana Falkowskiego Ziemia Lubawska mimo silnej akcji germanizacyjnej była ostoją polskości, a dobry tego przykład przytacza Józef Śliwiński pisząc, że w 1844 roku w Lubawie na 1800 osób, które przystępowały do komunii, tylko 10 osób mówiło po niemiecku. Według niego świadczy to o tym, że dotychczasowa germanizacja nie osiągnęła większych postępów, a miejscowa ludność w dalszym ciągu myślała i mówiła po polsku. Podobnego zdania był ks. Józef Dembieński redaktor naczelny gazety Drwęca wydawanej w Nowym Mieście Lubawskim w okresie międzywojennym, który w swoim pamiętniku bardzo często pisze o dużym patriotyzmie, przeważającej roli Kościoła katolickiego i przywiązaniu do polskiej tradycji mieszkańców całego powiatu lubawskiego, a w szerszym rozumieniu całej Ziemi Lubawskiej z Nowym Miastem Lubawskim, Lubawą, Lidzbarkiem Welskim oraz wszystkimi okolicznymi wsiami[13].

Warto wspomnieć o jeszcze jednym fakcie przemawiającym za polskością Ochotniczej Straży Ogniowej w Gwiździnach. W 1908 roku władze pruskie uchwaliły ustawę o stowarzyszeniach, która dopuszczała na posługiwanie się podczas publicznych zebrań innym językiem niż niemiecki tylko w tych powiatach, w których 60% mieszkańców mówiło w języku „nie niemieckim”. Ostatecznie tylko w sześciu na dwadzieścia jeden pomorskich powiatów zezwolono na używanie języka polskiego. Powiat lubawski oczywiście znalazł się w „szóstce” zdominowanej przez ludność polskojęzyczną[14].

W XIX i na początku XX wieku na Pomorzu, do którego zaliczamy całą Ziemię Lubawską, a co za tym idzie również Gwiździny, straże ochotnicze były jednymi z nielicznych legalnych organizacji, które obok Towarzystw Czytelni Ludowych oraz Towarzystw Gimnastycznych „Sokół”[15]były ostoją polskości. Bardzo ciekawy tekst dotyczący pierwszych ochotniczych straży znajduje się w czasopiśmie Strażak, jego treść jest następująca: „Choć kierownictwo straży ogniowych najczęściej sprawowali osadnicy i koloniści niemieccy, to jednak podstawowy trzon oddziałów bojowych rekrutował się z Polaków i oni nadawali strażom w swej istocie charakter”[16]. Możemy śmiało stwierdzić, że OSP tworzone pod zaborami były organizacjami służby publicznej. Szczególnie na wsi organizacje tego typu swoją działalnością dawały przykład mieszkańcom, kultywowały i rozwijały uczucie troski o dobro innych oraz zdjęły z mieszkańców obowiązek stawiania się w miejscu pożaru. Wiejscy oraz miejscy strażacy ochotnicy przyczynili się do rozwoju wiedzy o zwalczaniu pożarów, tłumaczyli mieszkańcom jak powinni się zachowywać w kryzysowych sytuacjach, stanowili coś w rodzaju elity ochraniającej wiejską gromadę oraz mieszkańców miast przed ogniem i klęskami żywiołowymi.

Najlepszym przykładem tego jak nieskutecznie przebiegały akcje gaśnicze w okresie, w którym nie funkcjonowały zarejestrowane, posiadające własny status i odpowiednio przeszkolonych ludzi straże ogniowe jest pożar klasztoru w Łąkach Bratiańskich, który wybuchł 5 maja 1882 roku, trzy lata przed utworzeniem Ochotniczej Straży Ogniowej w sąsiednim Nowym Mieście Lubawskim. Relacje z pożaru klasztoru, w którym znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej Łąkowskiej znamy doskonale dzięki ówczesnej prasie, a dokładnie czasopismu Pielgrzym, który na swoich stronach w następujący sposób opisuje ówczesną tragedię: „Podczas wielkiej burzy, która wybuchła o północy z dnia 5-go na 6-go b. m. (z piątku na sobotę), o 1. godzinie w nocy piorun uderzył w małą wieżę w tyle za głównym ołtarzem i ją zapalił. Gdyby rychła pomoc była na miejscu, byłoby się zapewne udało ogień na ognisko swoje ograniczyć i dalszemu rozszerzeniu się zapobiedz. Ale ponieważ, jak wiadomo, klasztor Łąkowski w skutek kulturkampfu [walki Niemców z polską kulturą] jest zamknięty, przeto ogień bez żadnej przeszkody rozszerzył się na cały dach i zniszczył całe wiązanie dachowe razem z obiema wieżami. Inni twierdzą, że piorun uderzył w główną wieżę. Bądź co bądź, główna część się spaliła, tylko wnętrze kościoła ocalało, chociaż zostało przy ratowaniu trochę uszkodzone. Obrazy, książki i inne cenne przybory kościelne wyniesiono zaraz na początku. To wszystko, prócz cudownego obrazu, który przeniesiono do kościoła nowomiejskiego, wniesiono znowu w sobotę, sadząc, że już nie ma niebezpieczeństwa. Atoli w nocy ze soboty na niedzielę wybuchł znowu pożar. Wnętrze kościoła się zapaliło. Główny ołtarz i mniejsze ołtarze, chór, obrazy i inne sprzęty, znowu do kościoła wniesione, zgorzały. Kościół od czasu wydalenia zakonników [przez władze pruskie 27 września 1875 roku] nie był zabezpieczony. Tak więc owa piękna świątynia Pańska, w której tyle milionów ludzi się modliło i odzyskało zdrowie duszy, a wielu też zdrowie ciała, leży teraz w gruzach. Nie wątpimy, że ta wieść żałosnym tonem obrzmiewać będzie przez długi czas w sercach ludu naszego nie tylko w naszych stronach, ale het daleko aż za morzem, gdzie się znajdują nasi rodacy w rozproszeniu”[17]. Gdyby w okolicznym Nowym Mieście Lubawskim lub Bratianie funkcjonowała w tamtych czasach Ochotnicza Straż Ogniowa z odpowiednim sprzętem, sikawką i zaprzęgiem konnym, to możliwe, że klasztor by uratowano.

Kolejne informacje na temat pożaru w Łąkach Brtaiańskich pojawiły się w Pielgrzymie z 16 maja 1882 roku: „Łąki nad Drwęcą. O pożarze tutejszym podajemy jeszcze niektóre szczegóły. Ludu do ratowania domu Bożego zebrała się wielka liczba, co świadczy o wielkim przywiązaniu do miejsca świętego. Z niecierpliwością domagano się otworzenia kościoła, aby można czem prędzej cudowny obraz wynieść. Ale żandarm, odwołujący się na rozkaz landrata, wzbraniał się dać klucze. Już niektórzy z niecierpliwych zabierali się do rozbijania drzwi kościelnych, gdy nadszedł sam landrat z Nowegomiasta pan Grabs von Haugsdorff i rozkazał drzwi kluczem otworzyć. Lud, po części bez należytej ostrożności, wynosił sprzęty kościelne, przy czem wiele cennych rzeczy się połamało. Dopiero gdy sklepienie się mocno rozpaliło i groziło zapadnięciem, p 7 godz. rano rozkazał p. landrat wynieść też obraz cudami słynący. Stało się to pod kierownictwem byłych prowincjałów reformackich O. Rogiera Bińkowskiego i sędziwego Onufrego Laskowskiego, którzy nadbiegli z Nowegomiasta na pierwszą wieść o pożarze. Obraz cudowny cały zasłonięty na wozie przewieziono do kościoła parafialnego w Nowemmieście. Przy wnoszeniu obrazu do kościoła, prowincyał staruszek, który prawie całe życie swoje w klasztorze łąkowskim spędził, z żałości nad spustoszeniem kościoła omdlał ale wkrótce odzyskał znowu przytomność. Powtórny ogień w kościele łąkowskim spostrzeżono dopiero w niedzielę przed południem, a więc około 24 godzin po upatrzeniu pierwszego ognia. Ludu znowu zebrała się wielka siła ale nie mając ona narzędzi do gaszenia, mało co czynić mogli. Prawie wszystko we wnętrzu kościoła się spaliło; dzwony stopiły się, tylko paramenta ocalone i złożone w hotelu Habanda. I po ugaszeniu drugiego pożaru przybywało wiele ludu aby oglądać spustoszenia na miejscu świętym”[18].

W drugiej połowie XIX wieku, dzięki rozwojowi technicznemu zaczął pojawiać się coraz bardziej profesjonalny sprzęt przeznaczony do walki z ogniem. Członkowie państwowych i ochotniczych straży ogniowych w zaborze pruskim, w bogatszych wsiach i miastach mieli do dyspozycji m.in. sikawki pomostowe i kołowe, jedno- i dwuosiowe[19]. Poza tym bardzo dużą popularnością w zaborze pruskim cieszyły się sikawki konne niemieckiej produkcji Gustava Evalda z Kostrzynia nad Odrą, które były wykorzystywane przez strażaków jeszcze po II wojnie światowej[20].

Strażacy z OSP od pierwszych dni swojego istnienia do odzyskania niepodległości, która dotarła na teren Gwiździn i całej Ziemi Lubawskiej w styczniu 1920 roku, wspomagali nielegalnie działające organizacje patriotyczne. Większość ochotniczych straży poza uczeniem młodzieży ze swojego terenu zasad walki z ogniem starało się krzewić w młodych ludziach wartości patriotyczne, tak, aby w przyszłości zachęcić ich do walki o odzyskanie przez Polskę niepodległości. Należy wspomnieć, że pod koniec pierwszej wojny światowej polscy strażacy z miast oraz wsi, ze wszystkich zaborów pomagali rozbrajać wojska okupantów, a po odzyskaniu niepodległości wielu z nich pełniło służbę porządkową w policji ludowej[21].

Ochotnicza Straż Pożarna w Gwiździnach oraz wszystkie pozostałe straże z zaboru pruskiego od początku swego istnienia należały do utworzonego w 1863 roku Związku Towarzystw Pożarniczych i Ratunkowych. Poza tym w 1880 roku powstał Pomorski Związek Straży Pożarnych z siedzibą w Grudziądzu, do którego należała utworzona prawdopodobnie w 1910 r. Ochotnicza Straż Pożarna w Gwiździnach[22].

 

Przedwojenne zdjęcie z członkami Ochotniczej Straży Ogniowej w Gwiździnach przy nieistniejącej już remizie, która znajdowała się obok kuźni za szkołą. Po wojnie oba budynki należały do kowala Władysława Jabłońskiego. Niestety tożsamość większości z tych osób pozostaje dla nas tajemnicą. Wiemy tylko, że w przedostatnim rzędzie od prawej stoi Dąbrowski, obok niego Konstanty Kopański (Kostek); czwarty od prawej w tym samym rzędzie to Leonard Domżalski, sołtys wsi, któremu w kwietniu 1939 roku spłonął dom kryty strzechą. W pierwszym siedzącym rzędzie (na krzesełkach)  po lewej stronie tajemniczej postaci w kapeluszu (nauczyciela? Wójta?) w czapce, bez munduru siedzi Jan Cegielski – w jego domu, w latach 1934 – 1937, znajdowała się opisana prędzej kaplica, w której odprawiano Mszę św. (fot. Krzysztof Kliniewski).


Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego.

Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego.
OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski)

OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski)

OSP Gwiździny po II wojnie światowej. Uroczyste wręczenie jednostce motopompy (fot. Krzysztof Kliniewski)

Sprzęt strażacki w okresie zaborów
W drugiej połowie XIX wieku, dzięki rozwojowi technicznemu zaczął pojawiać się coraz bardziej profesjonalny sprzęt przeznaczony do walki z ogniem. Członkowie państwowych i ochotniczych straży ogniowych w zaborze pruskim, w bogatszych wsiach i miastach mieli do dyspozycji m.in. sikawki pomostowe i kołowe, jedno- i dwuosiowe. Poza tym bardzo dużą popularnością w zaborze pruskim cieszyły się sikawki konne niemieckiej produkcji Gustava Evalda z Kostrzynia nad Odrą, które były wykorzystywane przez strażaków jeszcze po II wojnie światowej.





Górny rysunek przedstawia XIX wieczny beczkowóz dwukołowy, jednokonny o pojemności ok. 500 l. Na rysunku dolnym widzimy wyprodukowaną w drugiej połowie XIX wieku sikawka dwucylindrowa o podwoziu jednoosiowym doczepiana do wozu rekwizytowego (fot. Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 415)




[1] Wolbórz - miasto położone w województwie łódzkim.
[2] Dziś Uniwersytet Jagielloński.
[3] Pożoga - w języku staropolskim oznacza pożar.
[4] Andrzej Frycz Modrzewski, O poprawie Rzeczypospolitej, tłumaczenie Cyprian Bazylik, wersja online dostępna na stronie http://wolnelektury.pl/.
[5] Paździerze - oddzielone od włókien części suchych łodyg konopi lub lnu.
[6]Fasa  - dawniej drewniane naczynie.
[7] Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego od XIX wieku do 1939 roku, Włocławek 2003, 27.
[8]Kieniewicz Stefan, Mencel Tadeusz, Rostocki Władysław, Wybór tekstów źródłowych z historii Polski w latach 1795 – 1864, Warszawa 1956, s. 16 – 17.
[9]Ibidem.
[10]Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego od XIX wieku do 1939 roku, Włocławek 2003, 24.
[11]Ibidem, s. 26.
[12]Kuta Stanisław, Ochotnicze Straże Pożarne w Polsce Ludowej 1944 – 1975. Zarys dziejów i działalność, Warszawa 1987, s. 29; Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 27.
[13]Śliwiński Józef, Studia z dziejów Lubawy i okolic do 1939 roku, Olsztyn 1996, s. 127; Śliwiński Józef, Lubawa. Z dziejów miasta i okolic, Olsztyn 1982, s. 118 – 119; Falkowski Jan, Ziemia lubawska, Toruń 2006, s. 118; Ruczyński Teofil, Opowiadania z pogranicza, Łódź 1973, s. 55.
[14]Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 44.
[15]Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Organizacja ta ma ogromne zasługi w obronie polskości na ziemi lubawskiej. W latach 1893 – 1939  „Sokół” wychowywał m.in. lubawską młodzież, „wpajał” jej hasła niepodległościowe oraz dbał o jej zdrowie i rozwój fizyczny. W czasach zaboru pruskiego był nie tylko organizacją gimnastyczną, ale także ogólnospołeczną, promującą wartości patriotyczne. Przez wiele lat była to jedyna pod zaborem pruskim i w Rzeszy Niemieckiej organizacja polska krzewiącą kulturę fizyczną. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” wypracowało własny system gimnastyczny oraz stworzyło podstawy ruchu sportowego na Pomorzu. Poza zajęciami sportowymi „Sokół” prowadził, wśród młodzieży, akcję oświatową w duchu narodowym, a w latach poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej rozpoczął szkolenia paramilitarne, które miały przygotować młodzież do walki o niepodległość Polski.  Poza tym członkowie „Sokoła” uczestniczyli czynnie w działaniach zbrojnych w latach 1918 – 1921, szkolili przyszłe kadry administracji państwowej, policji i wojska. Sokola idea, hasła i praca wychowawczo - sportowa w okresie międzywojennym przyciągnęła szerokie rzesze polskiej młodzieży. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” działało w zaborze pruskim i na ziemi lubawskiej do wybuchu drugiej wojny światowej w 1939 roku.
[16]Giziński S., Porządki ogniowe Pomorza Nadwiślańskiego, Strażak, nr 10, 1981, s. 18.
[17]Pożar w Łąkach , Pielgrzym, nr 53 z 11 maja 1882, s. 2 – 3. Elektroniczna wersja dostępna w Kujawsko Pomorskiej Bibliotece Cyfrowej - http://kpbc.umk.pl/dlibra/publication?id=37840&tab=3
[18]Łąki nad Drwęcą , Pielgrzym, nr 55 z 16 maja 1882, s. 3 – 4.
[19]Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 26.
[20]Ibidem, s. 37.
[21]Kuta Stanisław, Ochotnicze Straże Pożarne…, s. 31.
[22]Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 37.

Historia Heleny, która służyła u Modrowa w Gwiździnach opisana w książce Małgorzaty Przybyłowskiej.

$
0
0

Książkę Małgorzaty Przybyłowskiej pt.: „Banalne historie kilku rodzin”polecam wszystkim, którzy interesują się historią Gwiździn, a szerzej Ziemi Lubawskiej. Autorka jest wnuczką Henryka Modrowa, dziedzica zarządzającego dworem w Gwiździnach w latach 1925 – 1945. Dzięki wytrwałości udało jej się dotrzeć do osób, które pamiętają, jaki był jej dziadek. Książka jest napisana w konwencji dokumentu fabularyzowanego, czyli posiada prawdziwe tło historyczne, autentyczne są daty, imiona, nazwiska, nazwy ulic itp. Natomiast dialogi są z jednej strony zmyślone, a z drugiej „zakorzenione w faktach”.

Pani Przybyłowska we wstępie książki wyjaśnia, co skłoniło ją do podjęcia trudu badania dziejów swojej rodziny: „Co skłoniło mnie do napisania książki – faktycznie historii mojej rodziny? Kilka powodów. Na pewno chcę uporządkowania rodzinnej historii, która w pewnych fragmentach miała wiele niedomówień. Rozszyfrowanie zagadek było ciekawym wyzwaniem, które trzeba było pokonać. W tym celu dotarłam do kilku istotnych dokumentów, przynajmniej częściowo zapełniających puste miejsce układanki. Spotkałam się ze świadkami kilku zamierzchłych wydarzeń. Odszukałam rodzinę dziadka w Niemczech. Skontaktowałam się z państwowym Archiwum, w którym udało mi się odszukać interesujące mnie księgi gruntowe pradziadka – ojca mojej babci, ja też dziadka i pradziadka z majątku Gwiździny. Skompletowałam inne pisma urzędowe, listy i przyporządkowałam daty wydarzeniom. Wyszedł z tego – moim zdaniem – dość spójny i wiarygodny obraz przeplatany fabułą”.


Helena– jest babcią autorki książki. Była malutka, miała zaledwie sześć miesięcy, kiedy umarła jej matka Rozalia. Jej ojciec znalazł sobie drugą żonę, Annę, a potem wyruszył walczyć podczas I wojny światowej (1914-1918). Helena, jako najmłodsza z czworga rodzeństwa, (miała braci Franciszka i Maksa oraz siostrę Weronikę) nie miała łatwego dzieciństwa. Nie pamiętała swojej matki Rozalii, a macocha Anna kochała bardziej swoje dzieci (miała ich czworo). Łącznie w domu przebywało ośmioro dzieci, czworo z pierwszego małżeństwa.
Anna, macocha Heleny, była drugą żoną jej ojca Bernarda. Wyszła za mąż za Bernarda, który był wdowcem, ponieważ posiadał on po swojej żonie (Rozalii) 36-hektarowe gospodarstwo w Łążynie, wsi na Ziemi Lubawskiej. Niestety Bernard po powrocie z wojny w 1918 r. zastał gospodarstwo w złym stanie. Ostatecznie musiał je sprzedać, aby spłacić długi. Zdecydował, że wynajmie dom w Lubawie, a następnie on oraz najstarsze dzieci pójdą do pracy, a córki pośle na służbę do bogatych Niemców. W tym miejscu chciałbym przytoczyć fragment książki:

„ – Dotąd to my mieliśmy służbę… Właśnie je posiłek w oddzielnym pomieszczeniu – zauważyła Weronka.
- Myślicie, że mnie serce nie boli, że musimy zostawić wszystko? Jak wróciłem z wojny, starałem się wyciągnąć gospodarstwo z długów i może nawet udałoby mi się, gdyby nie hiperinflacja. Co zakupiłem wczoraj, nie mogłem z zyskiem sprzedać – ani inwentarza, ani płodów, bo ich cena spadła do wartości ziarna czy paszy! – powiedział rozgoryczony Bernard.
- Ojciec już oglądał budynek, który moglibyśmy wynająć z Lubawie, a właściwie piętro budynku. Niestety cała nasza dziesiątka nie zmieści się tam. Starsze dzieci, mówię to z bólem, będą musiały radzić sobie same.
- Czyli tak naprawdę wyrzucacie nas z domu! Jak to starsze dzieci, przecież to właśnie nam, sierotom po Rozalii, należy się najwięcej. Mieliśmy zasądzone w 1908 roku, czyli po śmierci naszej matki, po 1500 marek niemieckich. Dodaj poprawkę na hiperinflację i powiedz mi, jaka sumę otrzymasz. To ty przyszłaś do naszego gospodarstwa – nie krył oburzenia Maks.
- Zamilcz, Maks – strofował ojciec”.

Helena upatrzyła sobie 500 hektarowy majątek w Gwiździnach i poszła prosić tam Niemców żeby przyjęli ją na służbę. Pałacyk był zadbany, położony w malowniczej scenerii. Przy wejściu było widać pomieszczenia gospodarcze, budynki dla służby oraz gorzelnię. Majątek w Gwiździnach specjalizował się w hodowli ziemniaków, które wysyłano na eksport do Europy oraz zaopatrywano okoliczną gorzelnię. W gospodarstwie hodowano lokalną odmianę ziemniaków o nazwie modrow, od nazwiska właścicieli Wilhelma, a od 1925 r. Henryka Modrowa.

Tak oto siedemnastoletnia Helena zebrała się na odwagę i zakołatała do drzwi majątku w Gwiździnach. Zapewne otworzył jej majordomus, który był odpowiedzialny za kierowanie całą służbą. W środku dziewczyna poznała pana dworu Wilhelma Modrowa oraz jego syna młodego Henryka, który wówczas miał osiemnaście lat. Dziewczyna „na starcie” dostała własny jednoosobowy pokój, co było zaskakujące, ponieważ tylko najlepsi, najbardziej doświadczeni służący mieli własne pokoje. Młody Henryk z czasem się w niej zakochał, ale żeby poznać szczegóły musicie sięgnąć po książkę pani Małgorzaty Przybyłowskiej.


Na zakończenie podam jeszcze kilka ciekawostek:
- Wilhelm zmarł przed wybuchem II wojny światowej i został pochowany w ogrodzie niedaleko dworu. Dzięki przekazom ustnym wiemy, że w 1918 roku Wilhelm dał pieniądze na dwie nowoczesne sikawki niemieckiej produkcji Gustava Evalda z Kostrzyna nad Odrą. Jedną z nich przekazał strażakom we wsi, a drugą zabrał na swój majątek. Sikawki przywieźli do Gwiździn Walenty Tafel, Konstanty Kopański i Domżalski Leon.
- W 1925 r. majątkiem w Gwiździnach zaczął zarządzać Henryk, syn Wilhelma Modrowa.
- Henryk Modrow w 1945 r. musiał opuścić Gwiździny i uciekać przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Nigdy nie powrócił, jego bliscy nie odzyskali majątku do dnia dzisiejszego.
- Henryk Modrow podobno kochał Helenę, ale ojciec nie pozwolił mu na ślub ze służącą i do tego Polką.
- Henryk miał łącznie dwanaścioro dzieci: dwoje z pierwszą żoną niemiecką tancerką Else i dziewięcioro z drugą żoną Imgrad.
- Jedna, nieślubna córka Henryka pochodziła ze związku z Heleną, która urodziła ją w szpitalu w Grudziądzu. Helena nazwała córkę Henryka. W tym miejscu przytoczę fragment z książki: „W szpitalu w Grudziądzu, poleconym Helenie jako dobra „klinika położnicza”, przychodzi na świat dziewczynka, Henryka Helena. Kilkadziesiąt lat później wnuczka zapyta babcię, dlaczego dała mamie takie dziwne imię. Babcia, przez całe życie ukrywająca prawdę o tym, kto jest biologicznym ojcem jej najstarszej córki odpowie: - Chciałam, aby brzmiało podobnie jak moje, jest najbardziej podobne do Heleny… Prawda jednak była taka, że z miłości do Henryka dała córce imię jej ojca. W tym samym roku, kiedy urodziła się Henryczka, czyli w 1928 r. Henryk żeni się ze swoją pierwszą żoną Else”.








 
Znalazłem się w Podziękowaniach :) 
Ja również dziękuję za napisanie fajnej książki i Pozdrawiam, 
Tomasz Chełkowski :)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 12. BIAŁE PŁASZCZE Z CZARNYM KRZYŻEM)

$
0
0
[ Opis historyczny:


Historyczne opisy, wzbogacone o odkrycia archeologiczne dotyczące miejscowości na Ziemi Chełmińskiej i Ziemi Sasinów umieściłem w poprzednich rozdziałach – w kwadratowych nawiasach. Tu nie chcę niczego powielać, dlatego podam tylko trochę informacji dotyczących pogańskich miejscowości w Galindii i Barcji. Poza tym na mapie w Jaćwieży (Sudowi) zaznaczyłem kilka historycznych pogańskich lauksów. Ponad to przerywanymi liniami wskazałem, gdzie mniej więcej przez dawne pogańskie Prusy przebiega granica obecnej Polski. Nie zapominajcie, że Prusy, w XIII wieku znajdowały się na terenie obecnego województwa warmińsko – mazurskiego i obwodu kaliningradzkiego. Niektórzy odwołując się do pruskich legend twierdzą, że Ziemia Chełmińska również ma pruskie korzenie, a nie zapominajcie, że Ziemia Chełmińska leży w granicach województwa kujawsko-pomorskiego.

            BARCJA:
            Zacznijmy od pogańskiego lauksu Plicabarth(Plicabartha) w Barcji. Obecnie w jego miejscu znajduje się wieś Krokowo, gmina Jeziorany. O Plicabarth wspomina R. Klimek na tej stronie:


Podaje on informacje o legendzie, zapewne odwołującej się do czasów krzyżackich.  Według niej w Plicabarth, miał się znajdować zamek, który w wyniku klątwy zapadł się pod ziemię, a na jego miejscu powstało jezioro. Mieszkańcy zamku natomiast zostali zamienieni w ryby.
Prawdopodobnie w Plicabarth znajdowało się wzgórze z pruskim miejscem kultu. Lauks ten był położony w pobliżu granicy Barcji z Galindią.


            GALINDIA:
        Fabuła powieści zarysowana w poprzednim rozdziale pchnęła mnie w stronę Puszczy Galindzkiej. Dzieje Galindii są bardzo tajemnicze, o samym plemieniu Galindów też niewiele wiadomo. Nie chcę tu powielać informacji, które możecie znaleźć np. na Wikipedii, dlatego napiszę tak: W pierwszej połowie XIII wieku, w czasach mojej powieści tereny te były mocno wyludnione. Galindia była często atakowana zarówno przez Słowian, jak i plemię Jaćwingów. Słowianie, nawet po przyjęciu chrztu przez Mieszka w 966 roku prawdopodobnie nie zrezygnowali z łupieżczych wypraw do Prus. Wiemy, że zmarły w 1025 roku Bolesław Chrobry również atakował pogańskich Prusów, opanował Ziemię Chełmińską, możliwe, że urządził jakieś wyprawy na Ziemię Sasinów. Liczne wyprawy do Prus, zapewne na Ziemię Sasinów i Galindię urządzał też Bolesław Krzywousty (1102-1138), a potem jego syn książę mazowiecki Bolesław IV Kędzierzawy. Mocno z Prusami wojował też książę Konrad Mazowiecki, który na kartach mojej powieści pojawił się kilka razy.

            W pierwszej połowie XIII wieku w wyludnionej z powodu wojen z m.in. z Polakami i Jaćwingami Puszczy Galindzkiej zamieszkiwane były tylko dwa obszary: Ziemia Bertingen oraz Ziemia Gunlauken. Czy poza tymi dwoma lauksami, położonymi blisko granicy z Barcją i zarazem daleko od chrześcijańskiego Mazowsza, gdzieś jeszcze mieszkali Galindowie? Nie potrafię odpowiedzieć na te pytanie, ale w powieści w rozdziale 11 powołałem do życia Galindów z małego lauksu położonego blisko Jeziora Śniardwy – mam na myśli m.in. pogańską kapłankę Meldi oraz braci Arellisa i Asisa.


            P.s. Przy tworzeniu mojej mapy często korzystałem z podziału plemiennego Prus dokonanego przez Toeppena. Jeśli chcecie to możecie z nim porównać powyższą mapę, która wciąż rozwijam.


Koniec opisu historycznego ]

Sierpień 1223. Gdzieś w Galindii (Puszczy Galindzkiej):
Arellis siedział przy ognisku i przyglądał się Drogis, jednej z trzech niewolnic, które teraz były własnością Meldi. Dziewczyna miała związane nogi oraz ręce z przodu. Dzięki temu mogła sama jeść suszony ser i mięso, którego z łupów zdobytych w grodzie księcia Surwabuno mieli pod dostatkiem. Pozostałe niewolnice, mała Lulki oraz Skarbmira nie miały skrępowanych kończyn. Wszystkie trzy jadły w ciszy. Wzrok Arellisa jednak przyciągała tylko Drogis, dziewczyna o jasnej cerze i brązowych włosach, która wydawała mu się być najpiękniejszą istotą, jaką widział do tej pory. Kilka razy nawet na niego spojrzała. Cieszyło go, że w jej spojrzeniu nie dostrzegł nienawiści. W piwnych oczach dziewczyny dostrzegł za to strach, ogromny strach i niepewność tego, co będzie…

Drogis siedziała przy ognisku, jadła ser i zastanawiała się nad swoim losem. Patrzyła na sznur, którym związano jej dłonie. Dzięki maści, którą Meldi wysmarowała jej prędzej nadgarstki sznur nie ranił skóry.
- To dziwne – pomyślała.– Kiedy wyruszałam z Pomezanii chciałam uratować Genkis, moją siostrę, którą chrześcijanie uprowadzili w niewolę. Tylko ona przeżyła. Zimą 1222 r. chrześcijanie po przekroczeniu rzeki Osy plądrowali wszystkie przygraniczne luksy, zamordowali całą moją rodzinę, a siostrę uprowadzili. Mnie zostawili leżącą, nieprzytomną… przy zgliszczach gospodarstwa, ponieważ myśleli, że nie żyję. Podczas podróży w poszukiwaniu siostry poznałam giermka Izbora oraz ojca Grzegorza z zakonu cystersów w Oliwie. Przyjęto mnie nawet na służbę do grodu księcia Surwabuno. Poznałam księżniczkę Lulki, Skarbmirę, Mojmirę Divana i wiele innych osób. A teraz, co? Ostatecznie sama skończyłam, jako niewolnica. Skończyłam tak samo jak moja siostra, no tylko, że ją w niewolę uprowadzili chrześcijanie, a mnie Prusowie z plemienia Galindów.  – Rozmyślała ze smutną miną nad tym, co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku.
W miejscu, w którym nocowali, czyli na polanie, gdzieś w galindzkiej puszczy płonęło kilkanaście ognisk. Byli tu Prusowie, którzy oblegali gród i Lubawę. Wszyscy pochodzili z tego samego lauksu położonego blisko wielkich jezior na wschodzie Galindii. Drogis rozglądała się i dostrzegła, że inne grupy traktują schwytanych niewolników o wiele gorzej. Jedni bili, inni gwałcili. Nikt nie pozwalał swoim niewolnikom siedzieć przy ognisku i jeść razem ze swoimi nowymi panami życia i śmierci. Większość niewolników siedziała przywiązana do drzew lub kół od wozów, wiele kobiet płakało, niektóre były tak głośne, że zostały zakneblowane.
- W porównaniu do reszty my chyba jesteśmy traktowane najlepiej.– Pomyślała. - Skarbmira i Lulki nie są nawet związane, a mi Meldi dała maść na rany na nadgarstkach i potem związała moje ręce z przodu, tak żebym mogła sama jeść. Do tej pory nikt nie uderzył mnie i dziewczynek. Na szczęście nie wiedzą, że Lulki jest córką księcia Surwabuno. Ciekawe, czy nas rozdzielą? Co ta cała Meldi chce z nami zrobić?– Myśli tego typu kłębiły się w jej głowie. Martwiła się też o Lubawę. O ile gród upadł to, pamiętała, że kiedy odjeżdżali na wozie razem z Meldi i jej dwoma towarzyszami miasto jeszcze się broniło.
- Czy Lubawa upadła tak samo jak gród księcia Surwabuno? – Drogis wypowiedziała głośno swoje myśli, co zaskoczyło wszystkie osoby siedzące przy ognisku.
- Kiedy zdobyliśmy gród doszliśmy do wniosku, że czas na nas. W chrześcijańskich wsiach oraz grodzie zdobyliśmy wiele łupów. Najwięcej skarbów było jednak w kościołach. Wszyscy z naszego lauksu stwierdzili, że pora wracać do domu. Nie chcieliśmy dołączać do Prusów oblegających Lubawę. Oni byli z innych plemion. – Stwierdził Arellis, który wciąż nie potrafił oderwać wzroku od Drogis.

Nagle oczy wszystkich Prusów siedzących przy ogniskach skierowały się w stronę puszczy. Od zachodu było słychać zbliżające się odgłosy rozmowy, dźwięk łamanych gałęzi oraz płacz kobiet i dzieci. Po chwili z puszczy zaczęli wyłaniać się mężczyźni uzbrojeni we włócznie, miecze, topory i pawęże. Niektórzy trzymali w rękach łuki, inni proce. Niewielu było odzianych w kolczugi i przeszywanice. Większość nosiła zwierzęce skóry. Wielu z nich prowadziło za sobą niewolników, inni jechali konno ciągnąc za sobą wozy z łupami. Było ich kilkudziesięciu, stanowili część wielkiej armii, która oblegała Lubawę, kiedy Medli Asis, Arellis razem z łupami i trzema niewolnicami opuszczali Ziemię Lubawską po złupieniu grodu księcia Surwabuno.
Asis i Arellis kazali zostać Meldi i niewolnicom przy ognisku. Obaj poszli porozmawiać z nowoprzybyłymi Prusami. Tak samo zrobili mężczyźni siedzący przy pozostałych ogniskach. Po chwili wszystko było jasne. Oblężenie Lubawy zakończyło się klęską. Kiedy na pomoc obleganemu miastu przybył biskup Chrystian na czele ogromnej armii chrześcijańskich rycerzy i zbrojnych poganie musieli ratować się ucieczką. Wielu z nich ze złością musiało porzucić zdobyte łupy i zabić w pośpiechu związanych prędzej niewolników. Liczyli, że po zdobyciu miasta znajdą w nim liczne skarby. Ostatecznie musieli uciekać powrotem do puszczy. Większość pogan uciekła do Pogezanii oraz Barcji. Kilkudziesięciu zdecydowało się udać w stronę Puszczy Galindzkiej. To właśnie oni przed chwilą natrafili na polanę, na której obozowali Prusowie z małego lauksu położonego nad Wielkimi Jeziorami.

Asis i Arellis po chwili powrócili do ogniska, nad którym siedziała Meldi i jej trzy niewolnice: Drogis, Skarbmira i Lulki.
- To nie wygląda dobrze – powiedział niepewnym głosem Asis.
- Musieli przerwać oblężenie miasta i uciekać przed armią chrześcijan. Wzięli tylko to, co mieli pod ręką, trochę łupów i niewolników. Są rozgoryczeni. Najgorsze jest to, że w tej grupie znajdują się członkowie z różnych plemion,  Bartowie, Pomezanie, jest tam też kilkunastu Natangów. Teraz już nie mamy wspólnego celu, wracają waśnie plemienne, a oni są rozzłoszczeni, kiedy patrzą na nasze ogromne łupy. – Stwierdził Arellis zerkając na wóz ze zdobytymi skarbami, bronią i prowiantem, a potem przenosząc wzrok na Drogis, Skarbmirę i Lulki.
            - Czuję, że tej nocy przeleje się krew. – Powiedziała nagle Meldi.
            - Więc nas zaatakują? – Zapytał Arellis.
- Natangowie i Bartowie nigdy nie przepadali za nami, Galindami. Poczekają aż zaśniemy i spróbują odebrać nam łupy oraz niewolników. Nas jest około trzydziestu, tylko mieszkańcy naszego lauksu będą walczyć z nami „ramię w ramię”. Pewne jest to, że nowoprzybyli Prusowie z wrogich nam plemion, spragnieni łupów staną przeciw nam. – Asis i Arellis niestety musieli przyznać rację Meldi, która jako kapłanka rzadko się myliła.
- My planowaliśmy powrócić do naszego lauksu nad Wielkimi Jeziorami. Oni zapewne planują odebrać nam to, co mamy łącznie z niewolnikami i następnie ruszą na targ niewolników w Bertingen, a potem do Gunlauken i do Barcji. – Powiedziała Meldi.
- Do Gunlauken? Gdzie to jest? Tam sprzedadzą na targu te biedne dziewczyny? Wiele z nich znam, niektóre mieszkały razem ze mną w grodzie… - Pytania małej Lulki, najmłodszej z trzech niewolnic zaskoczyły wszystkich siedzących przy ognisku.
- Mam ją zakneblować? – Zapytał Asis patrząc na Meldi, jej właścicielkę.
- Nikogo nie będziesz kneblował. To moje niewolnice, jeśli chcą to mogą z nami swobodnie rozmawiać. Wszystkie zapewne znacie język pruski? Mała Lulki zrozumiała mnie, jak wtedy [chodzi o wydarzenia z poprzedniego rozdziału], kiedy zdejmowałam jej więzy, nawet powiedziała mi swoje i wasze imiona. To dobry moment żebyśmy poznali się lepiej.
- Co stało się z pozostałymi mieszkańcami grodu? Czy mój ojcie… to znaczy, czy książę Surwabuno został zabity? – Mała Lulki zadawała pytania ze łzami w oczach.
- Słyszałem, że Surwabuno został pochwycony. – Arellis nawet, kiedy wypowiadał te słowa nie mógł oderwać wzroku od Drogis.
Nagle nastała chwila ciszy oznaczająca, że nikt nie posiada więcej informacji o losach księcia Surwabuno. Drogis chciała ją przerwać i zapytać o to, co teraz będzie, już otwierała usta, kiedy do jej uszu doleciał krzyk kobiety… Jeden z nowoprzybyłych Prusów, gruby i brodaty zdarł ubrania ze swojej niewolnicy, zapewne pochwyconej w jednej z chrześcijańskich wsi w okolicach Lubawy. Kobieta krzyczała, wzywała Boga na pomoc jednak to nic nie dało. Prus zaciągnął ją w krzaki, aby ulżyć swym męskim potrzebom.
Z kolei przy innym, dopiero, co rozpalonym ognisku czterej nowoprzybyli Prusowie zabawiali się z czterema niewolnicami, które miały ręce związane za plecami. Wszystkie wyglądały na pochodzące z raczej zamożnych rodzin, o czym świadczyły dość drogo wyglądające suknie. Dziewczyny płakały, jedna krzyczała, druga ze łzami w oczach i z drżącym głosem zadawała pytania:
- Co z nami zrobicie?
Prusowie ryknęli śmiechem.
- Będziemy się tak z wami zabawiać całą drogę na targ niewolników w Bertingen. A potem was sprzedamy temu, kto da najwięcej.
- Jeszcze parę dni i się was pozbędziemy. – Powiedział chichocząc kolejny z Prusów siedzących przy ognisku.
            Nagle inny z tych czterech Prusów stwierdził, że zupa, którą przyrządzał w kociołku wiszącym nad ogniskiem jest już gotowa. Obok niego stało osiem miseczek, napełniał je i podawał mężczyznom. Kiedy już każdy z nich miał swój przydział nalał zupę do pozostałych czterech miseczek i postawił je na ziemi jakieś dziesięć metrów od ogniska. Cztery niewolnice patrzyły w osłupieniu nie pojmując.
            - To proste, musicie się tam doczołgać i zjeść zupę. – Wytłumaczył im jeden z Prusów, który już trzymał w rękach swoją miseczkę z zupą i jadł za pomocą drewnianej łyżki.
            - Nie rozwiążecie nam rąk i nóg? Mamy jeść jak zwierzęta?! – Zapytała jedna z czterech dziewcząt.
            - Jeśli nie chcecie to nie jedzcie. - Stwierdził Prus. Wasza sprawa.

            Drogis, Skarbmira i Lulki z przerażeniem obserwowały sceny, do których dochodziło przy ogniskach nowoprzybyłych Prusów. Nawet Meldi, Asis i Arellis byli zniesmaczeni tym, jak są traktowane przez nich chrześcijańskie niewolnice. Ze związanymi za plecami rękami i ze skrępowanymi nogami biedaczki czołgały się do miseczek z zupą, którą próbowały jeść za pomocą samych ust.
            Sceny tego typu nie były niestety rzadkością. Zarówno poganie jak i chrześcijanie traktowali niewolników jak przedmioty. Z tą różnicą, że w XIII w. w świecie chrześcijańskim niewolnictwo powoli przemijało, ponieważ w miastach wykształcał się stan mieszczański, a na wsiach chłopski. Trzeci stan stanowili rycerze, kolejne zwykli zbrojni, żebracy, kupcy i oczywiście duchowieństwo. Pod tym względem świat chrześcijański się bardziej ucywilizował, w przeciwieństwie do pogańskich Prusów, Litwinów, Jaćwingów, Muzułmanów itp. u nich o wiele dłużej, niż u chrześcijan istniały liczne targi niewolników, na których człowiekiem handlowano tak jakby był zwykłym przedmiotem lub zwierzęciem.
            Czterej Prusowie jedli ze swoich miseczek i piejąc ze śmiechu obserwowali jak ich niewolnice się czołgają i w upodleniu próbują zjeść zupę. Nic nie zapowiadało masakry, która miała za chwilę nastąpić. Nagle powietrze zaczęły przecinać strzały wystrzelone z kusz i łuków. Okazało się, że nowoprzybyli pogańscy Prusowie nie spostrzegli się, że ktoś ich śledzi. Część polskiego rycerstwa przybyłego na odsiecz Lubawie oraz zbrojni, ochrzczeni Prusowie z plemienia Sasinów (Zajęcy) ruszyła za nimi w pościg. Stało się to, kiedy biskup roztrzęsiony chodził po mieście i obserwował zniszczenia.
            Chrześcijańscy rycerze wyłaniali się na koniach z puszczy jeden za drugim. To była prawdziwa rzeź. Krew lała się strumieniami, poganie na próżno próbowali stawiać opór lub wzywać na pomoc swoich bogów. Rycerze nie mieli litości dla tych, którzy odważyli się zaatakować chrześcijańskie biskupie miasto oraz gród ochrzczonego w 1216 r. księcia Surwabuno. Meldi, Arellis i Asis próbowali walczyć z napastnikami. Nie mieli jednak szans z doświadczonymi w boju, prawdziwymi rycerzami.
            Arellis, Asis i Meldi stali oparci o siebie plecami. Kapłanka trzymała w rękach sztylet, a jej towarzysze miecze. Chrześcijańscy rycerze ich okrążyli. Już się szykowali do zabicia ich tak samo jak pozostałych. Tylko ta trójka pogan pozostała przy życiu, pozostali przedstawiciele różnych pruskich plemion leżeli martwi lub umierali w męczarniach, z szyją przebitą przez strzałę, brzuchami, z których wystają wnętrzności, niektórzy z odciętą ręką lub nogą. Byli też tacy, których głowy zostały zmasakrowane od uderzenia mieczem. Polana zmieniła się w morze krwi, chrześcijanie uwalniali jeńców, zdjęli więzy wszystkim ochrzczonym kobietom, które były traktowane w tak podły sposób.
            - Rozstąpcie się! Natychmiast! – Głos ośmioletniej Lulki był zdecydowany. Księżniczka widząc chrześcijańskich rycerzy stała się pewna siebie.
            - Kim jest to dziecko? – Zapytał jeden z rycerzy. Jego herb na tunice wskazywał, że pochodzi z Mazowsza.
             Na twarzach chrześcijańskich rycerzy najpierw zaczęło się malować niedowierzanie, potem zdumienie.
            - To księżniczka Lulki! – Krzyknął jeden z ochrzczonych Prusów.
            - Masz rację to córka księcia Surwabuno. – Potwierdził któryś z rycerzy.
            Nagle wszyscy chrześcijanie zaczęli się cieszyć, wiedzieli, że w grodzie znaleziono ciało księżnej Iws, losy Surwabuno były nieznane. Wszyscy myśleli, że ich córka zginęła. Meldi i jej towarzysze dalej stali oparci o siebie plecami czekając na atak chrześcijan.
            - Powiedziałam, że macie się rozstąpić! Zostawcie tych troje w spokoju!
            - Ależ księżniczko! To są poganie, zaatakowali Lubawę oraz gród twego ojca, tacy jak oni spalili wiele wsi i nawet zabili twoją matkę, księżną Iws.
            Mała Lulki wiedziała, że jej matka zginęła jeszcze podczas oblężenia grodu. Jednak wzmianka o jej śmierci sprawiła, że zabolało ją w klatce piersiowej.
            - Mimo tego… wiedz, że ci poganie dobrze nas traktowali, gdyby nie oni to, kto wie, co by się z nami stało? Zabierzcie im broń i zostawcie w spokoju.
            - Ależ księżniczko…
            - Zamknij się i rób, co mówię!
            Rycerze i zbrojni nie mieli wyjścia rozbroili Meldi oraz Asisa i Arellisa nie robiąc im krzywdy. Dla bezpieczeństwa jednak związali im ręce za plecami. Cała trójka była przerażona, nie zdawali sobie sprawy z tego, że Lulki jest księżniczką, byli też zdziwieni tym, że ocaliła ich przed śmiercią.
            - Co wiecie o moim ojcu?
            - Księżniczko bardzo szybko ruszyliśmy w pościg. Chłopi nam powiedzieli, że widzieli grupę Prusów uciekających w stronę Galindii, wskazali nam nawet, którymi szlakami weszli w głąb puszczy. Wśród nas jest kilku tropicieli potrafiących czytać ślady, więc ruszyliśmy w pościg. Prędzej jednak słyszeliśmy, że książę Surwabuno został uprowadzony po zdobyciu grodu. Po cichu modliliśmy się, że może książę będzie właśnie tu. – Odpowiedział jeden z rycerzy.  
            - Wracamy do Lubawy - odpowiedziała po chwili księżniczka.
            Wszyscy byli pod wrażeniem siły drzemiącej w tej ośmioletniej dziewczynce.
           

Rok 1225:
        Atak na Lubawę w roku 1223 nie był ostatni. W kolejnych latach Ziemię Lubawską oraz Ziemię Chełmińską poganie atakowali dziesiątki razy. Nowi osadnicy bali się przenosić na tak niebezpieczne tereny, w wyniku czego wiele wsi i grodów opustoszało. Jedynie w Lubawie oraz kilku pobliskich wsiach mieszkali chrześcijanie. Z powodu częstych najazdów znacznie ucierpiały kasztelanie Ścibora oraz Divana. Ludzie ze strachu uciekli z miejscowości położonych blisko rzeki Osy, co sprawiło, że gród Grudziądz i pobliskie wsie straszyły pustkami. Ataki pogan były coraz odważniejsze. Jaćwingowie często atakowali Mazowsze. W Lubawie i Chełmnie zrobiło się tak niebezpiecznie, że w 1225 r. biskup Chrystian przeniósł się do Płocka.
           
            Lato Roku Pańskiego 1225. W płockim grodzie Konrad mazowiecki rozkazał służbie rozpocząć przygotowania do wielkiej uczty. Właśnie otrzymał list, w którym książę śląski Henryk zwany brodatym napisał, że za trzy dni przybędzie do niego w odwiedziny razem z żoną Jadwigą. Podobno oboje muszą omówić z księciem Mazowsza pewną ważną, nie cierpiącą zwłoki sprawę. Konrad mazowiecki zdziwił się bardzo, ponieważ książę śląski z żoną od dawna go nie odwiedzali.
            Henryk śląski i jego żona Jawdiga stanowili ciekawą parę. Kiedy brali ślub Jadwiga miała dwanaście lat, wiek dla dziewczynki odpowiedni do stanięcia przed ołtarzem i złożenia przysięgi małżeńskiej. [Tak przynajmniej uważano w średniowieczu.] Troszkę inaczej było w przypadku księcia Konrada mazowieckiego, jego żona Agafia w dniu ślubu miała o kilka lat więcej od Jadwigi [nie wiemy ile dokładnie].

            Na uczcie zorganizowanej z okazji wizyty dostojnego gościa ze Śląska zebrali się wszyscy możni z Mazowsza i okolic. Do najważniejszych dostojników należeli: biskup Prus Chrystian, biskup płocki Jan Gozdawita oraz arcybiskup gnieźnieński Wincenty z Niałka. Przybyli również wojewodowie, baronowie, kasztelani oraz wielu bogatych rycerzy razem ze swymi giermkami – ci ostatni, giermkowie, jedli w oddzielnych pomieszczeniach przeznaczonych dla gości niższego statusu.
            Kiedy wszyscy zebrali się w głównej sali przybył książę Konrad mazowiecki razem z małżonką Agafią. Oboje usiedli na swych krzesłach, przy suto zastawionym stole. Wolne pozostały tylko trzy krzesła przeznaczone dla księcia śląskiego, jego żony i tajemniczego dostojnika, który miał z nimi przybyć. Po pewnym czasie służba otworzyła drzwi i do wielkiej sali oświetlonej setkami świec wszedł książę śląski Henryk, brodatym przez lud zwany oraz jego żona Jadwiga. Oboje słynęli ze swej religijności, co udowodnili w 1209 r., kiedy, już po spłodzeniu potomstwa, złożyli przed Bogiem i Kościołem śluby czystości. Małżonkowie ślubowali wstrzemięźliwość seksualną aż do śmierci. Oboje byli fundatorami wielu kościołów, w tym klasztoru sióstr cysterek w Trzebnicy. Ubrani w drogie stroje sprawili ogromne wrażenie na zebranych. Po chwili oczy wszystkich przeniosły się na tajemniczą postać, która weszła do sali za księciem i jego małżonką.
            Był to groźnie wyglądający, wysoki mężczyzna, umięśniony z brodą. Nosił przeszywanicę oraz kolczugę z kolczym kapturem. Całość przykrywał biały płaszcz, z naszytym po lewej stronie czarnym krzyżem. Rycerz ten nosił też elegancką tunikę wykonaną z drogich materiałów oraz kolcze rękawice. Do rycerskiego pasa miał przywiązaną pochwę z mieczem. Ten tajemniczy dostojnik podszedł do stołu, przy którym siedział książę Konrad i ukłonił się, po czym rzekł:
            - Hermann, rycerz Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Doszły nas słuchy, że poganie, wrogowie Matki naszej Kościoła i Boga Najwyższego atakują na twych ziemiach ludzi ochrzczonych w prawdziwej wierze. Książę śląski zachęcił nasz Zakon do zaoferowania pomocy księciu Mazowsza i biskupowi Prus.
            - Książę Konrad siedział i patrzył na Krzyżaka, po chwili przeniósł wzrok na biskupa Chrystiana, arcybiskupa i innych dostojników, którzy nie ukrywali zdziwienia i zarazem patrzyli błagalnie na księcia. W ich wzroku dało się dostrzec nadzieję, jaką wiązali z ofertą pomocy przedstawioną przez Zakon krzyżacki.
            Jeden z doradców zaczął coś tłumaczyć na ucho księciu Konradowi, który potakiwał głową. Po chwili pan Mazowsza odpowiedział:
            - Szlachetny rycerzu usiądź z nami do stołu. Musimy omówić jak wspólnymi siłami stawimy opór pogaństwu, które atakuje nas wyznawców prawdziwej wiary.

            Tak oto książę Konrad podjął decyzję, która na stałe zapisała się na kartach polskiej historii. Decyzja ta miała ogromne konsekwencje, przyczyniła się do upadku kultury pogańskich Prusów i sprawiła, że na północnym zachodzie w ciągu niespełna stu lat powstało krzyżackie państwo, graniczące z Polską i wrogo do Niej nastawione. Tej nocy jednak uczta trwała w najlepsze, pito piwo, wino oraz śmiano się do późna. Prusowie mieszkający w swych lauksach, w puszczy rozciągającej się aż po Półwysep Sambijski nie przeczuwali tego, co nadchodzi.


            Rok 1227. Fragment z dziennika Divana:
        Minęły już cztery lata, a mi dalej nie udało się odszukać Mojmiry. Kiedy opuściłem Ziemię Lubawską, dnia 17 lipca 1223 roku, popędziłem na grzbiecie Witry ku Wiśle, a potem statkiem dostałem się do Gdańska. Myślałem, że szybko uda mi się znaleźć jakiś okręt płynący do jednej z nadmorskich osad na Półwyspie Sambijskim. Niestety, kupcy, owszem pływali, ale z Gdańska do Rygi i do miast niemieckich. Do pogan z powodu wojny wszyscy bali się płynąć. Dopiero po dwóch miesiącach sytuacja się ustabilizowała. Cały czas mieszkałem w Gdańsku, w jednej z karczm prowadzonych przez starego przyjaciela. W międzyczasie usłyszałem plotki o ataku pogan na Lubawę. Chwilami chciałem wracać do swojej kasztelanii, martwiłem się. Zaatakowano tego samego dnia, tj. 17 lipca, w nocy. To wyglądało tak jakbym za dnia odjechał wiedząc o nadchodzącym ataku. A ja przecież wyruszyłem w podróż, aby ratować Mojmirę!
Kiedy usłyszałem, że Lubawa ledwo się obroniła, gród upadł, Surwabuno zaginął, a jego żona Iws zginęła serce mi pękło. Potem do mych uszu dotarły plotki mówiące o tym, że biskup Chrystian pozbawił mnie urzędu kasztelana, ponieważ uciekłem, może nawet wiedziałem o ataku, planowanym przez pogan. Do licha! Czego się można spodziewać po Prusie, nawróconym na chrześcijaństwo, takim jak ja? Tak pewnie pomyślał biskup i pozbawił mnie urzędu! Posiadam tylko to, co miałem przy sobie, w tobołku przyczepionym do siodła, czyli przybory do pisania, z którymi się nie rozstaję, mój płaszcz i miecz z wygrawerowanym jednorożcem. Resztę szlak trafił, cały mój dobytek, który zgromadziłem w grodzie nad Jeziorem Zwiniarz przejął biskup, a dokładniej nowy kasztelan, którego tam osadził.
Najbardziej szalone w tym wszystkim jest to, że nie żałuję swojej decyzji. Cały czas myślę o Mojmirze, to już cztery lata od porwania. Kiedy w końcu udało mi się znaleźć śmiałka, który zabierze mnie razem z koniem na Półwysep Sambijski byłem bardzo szczęśliwy. Wierzyłem, że z Sambii szybko dostanę się do Nadrowii i odszukam pogańskiego kapłana Kriwe z gaju w Romowe, który kazał uprowadzić moją ukochaną. Bóg jednak chciał inaczej. Na Półwyspie Sambijskim nikt nie potrafił mi powiedzieć jak mogę odszukać Romowe, zupełnie jakby nie wiedzieli, albo bali się. To wszystko jest bardzo dziwne, kiedy tylko pytałem kogoś o wielkiego kapłana, największego z pruskich duchownych Krwie z Romowe to ludzie udawali głupich, a niektórzy wręcz odwracali się do mnie plecami i odchodzili. Nie znalazłem nawet jednego przewodnika, który chciałby mnie poprowadzić zdradzieckimi przez puszczę aż do Nadrowii.
Z czasem zrozumiałem, że muszę zmienić taktykę. Przestałem się golić, zapuściłem brodę, zacząłem mówić tylko w języku pruskim i udawać poganina, który przybył z dalekiej Ziemi Sasinów i pragnie pomodlić się do bogów w Świętych Gajach w Nadrowii. Po kliku miesiącach stosowania tej strategii znalazłem przewodnika, który poprowadził mnie do jednego z lauksów położonych na terenie Nadrowii. Pozwolono mi nawet pomodlić się w tutejszym Świętym Gaju, musiałem zabić krowę ku chwale bogini Kurche. Nie robiłem tego od wielu lat, mam nadzieję, że Chrystus wybaczy mi, że aby uratować ukochaną udaję poganina.
Po jakimś czasie zacząłem nieśmiało pytać pogańskich wajdelotów o wielkiego Kriwe. Jakie było moje rozczarowanie, kiedy usłyszałem, że ktoś taki nie istnieje. Tłumaczyli mi, że są to tylko legendy. Powiedzieli, że na terenie Nadrowii nie ma żadnego Wielkiego Kapłana, który by miał władzę rozkazywać wszystkim pruskim plemionom. To wszystko jest bardzo dziwne. Nie ma tu żadnych znaków granicznych, wszędzie gęsta puszcza, którą mogę przemierzać całymi latami i nie natrafić na cel mej podróży.
Kilka dni temu wydarzyło się coś dziwnego. Okoliczny lauks, w którym zamieszkałem u życzliwych Prusów zaatakowali poganie z plemienia Natangów. Bez zastanowienia sięgnąłem ręką pod płaszcz i dobyłem swego miecza. Okoliczne rodziny, pomimo, że pogańskie przyjęły mnie w gościnę, a ja nie potrafiłem patrzeć jak Natangowie ich zabijają. Szybko uporaliśmy się z napastnikami. Jednak to nie to było niesamowite. Kiedy stałem nad ciałami napastników tutejsi zaczęli wpatrywać się we mnie, a dokładniej w mój miecz, z jednorożcem wygrawerowanym na rękojeści. Po tym wydarzeniu, wszystko się zmieniło. Zostałem wyproszony z lauksu, nikt już nie chciał przyjąć mnie w gościnę, więc nocuję pod gołym niebem i poluję żeby przetrwać. Z moimi umiejętnościami przetrwanie w puszczy nie stanowi problemu. Ja i Witra poradzimy sobie. Ciągle zastanawiam się, dlaczego ten miecz tak ich wystraszył?
Musze przerwać pisanie, ponieważ słyszę odgłosy kroków, chyba ktoś się zbliża…

[Fakty historyczne:


Niniejszy opis historyczny jest bardzo ważny. Skonstruowałem go w oparciu o wiele książek i artykułów. Uważam, że powyższa mapa najdokładniej pokazuje kierunki podboju pogańskich Prus przez Zakon krzyżacki. Zauważcie, że Krzyżacy w pierwszej dekadzie podbojów nie byli zainteresowani wschodnią częścią Ziemi Chełmińskiej oraz Ziemią Lubawską /Ziemią Sasinów.
            Strategia Zakonu krzyżackiego była inna, nikt do tej pory nie próbował podbić /schrystianizować pogańskich plemion pruskich w taki sposób.
            Historia Zakonu krzyżackiego jest bardzo ciekawa. Pisałem już w rozdziale ósmym, że w 1222 roku książę śląski Henryk Brodaty nadał Krzyżakom wieś Lasocice koło Namysłowa na Dolnym Śląsku. To on, jako pierwszy sprowadził ten Zakon na ziemie polskie.
Henryk Brodaty z żoną Jadwigą Śląską (późniejszą świętą Kościoła katolickiego) namówił Konrada mazowieckiego do sprowadzenia Krzyżaków na Ziemię Chełmińską. Otóż wydaje mi się, że na Mazowszu zrównywano Zakon krzyżacki z templariuszami i joannitami. Oba zakony miały swoje komandorie (siedziby) m.in. na Śląsku i w Wielkopolsce. Konrad mazowiecki zapewne naiwnie myślał, że Krzyżacy będą postępować tak samo, zbudują na Ziemi Chełmińskiej kilka komandorii i będą nawracać na chrześcijaństwo Prusów. To właśnie, dlatego w latach 1225-1226 książę Mazowsza zwrócił się do Zakonu krzyżackiego z propozycją nadania im Ziemi Chełmińskiej w zamian za przyjęcie przez nich obowiązku obrony pogranicza Mazowsza i pogańskich Prus. Konrad mazowiecki zapewne łudził się, że za pomocą Krzyżaków podbije Prusy, zmarginalizuje znaczenie biskupa Chrystiana i stanie się najpotężniejszym z książąt piastowskich.
W praktyce okazało się, że to Zakon krzyżacki wspierany przez Fryderyka II Hohenstaufa podbił Prusy, zbudował tam swoje państwo i zmarginalizował całą konkurencję. Mówiąc prostszym językiem: Krzyżacy wykiwali wszystkich.


Krzyżacy – polityka oraz strategia podboju pogańskich plemion pruskich:

Zakon krzyżacki był jednym z trzech, obok Joannitów i Templariuszy wielkich zakonów powstałych podczas wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej. Został utworzony w Akkon w Palestynie w 1191 roku do walki z Muzułmanami. W XIII wieku Krzyżacy przenieśli się na tereny Zachodniej Europy i próbowali stworzyć własne państwo. Do pierwszej próby doszło na Węgrzech gdzie zakon przybył na zaproszenie króla Andrzeja II w 1211 roku. Węgierski władca poprosił o obronę swoich granic przed Połowcami i nadał braciom zakonnym liczne ziemie. Krzyżacy od początku próbowali uniezależnić się od władz węgierskich i przywłaszczyć sobie tereny otrzymane od króla. Ich postępowanie z czasem zirytowało Andrzeja II, który w 1225 roku wyrzucił zakonników z Węgier. 

Kolejna szansa na stworzenie własnego państwa pojawiła się wraz z zaproszeniem Konrada mazowieckiego. Pierwsze rozmowy księcia mazowieckiego z Zakonem odbyły się w latach 1225-1226.

Książę Konrad mazowiecki sprowadził na tereny Ziemi Chełmińskiej Zakon Niemiecki Najświętszej Maryi Panny – potocznie zwany Krzyżakami (Kreuzritter) lub Zakonem krzyżackim, który miał pomóc w odparciu pruskich ataków i prowadzeniu akcji chrystianizacyjnej. W tym miejscu warto zacytować publikację pt.: „Podbój Prus w świetle Starszej kroniki oliwskiej” [w:] Zakon krzyżacki w Prusach – wybór tekstów źródłowych, praca zbiorowa pod red. Andrzeja Radzimińskiego, Toruń 2005, s. 105: „(…) książę odbywszy (…) naradę z panem Chrystianem (…) i innymi biskupami i rycerzami w swoim księstwie na skutek wieści o braciach zakonu niemieckiego, wysłał posłów do brata Hermana von Salza (…) prosząc pobożnie, aby z zakonu swego pewną liczbę braci do ziemi jego skierował celem uśmierzenia okrucieństw wspomnianych Prusów; obiecał jednocześnie, że będzie stale dobroczyńcą zakonu tych braci, których [w. mistrz] do niego skierował (...)”.  Krzyżacy nie potrafili odrzucić zaproszenia księcia z Mazowsza, który dodatkowo w 1228 roku podobno oddał im „(…) ziemię chełmińską i lubawską prawem dziedzicznym na wieczne posiadanie, aby bronili chrześcijaństwa przeciw wspomnianym poganom (…)”. Elementem rozpoznawczym rycerzy Zakonu Krzyżackiego były czarne krzyże noszone na białych płaszczach.

 Musicie wiedzieć, że dopiero w 1228 r. na Mazowsze przybyli dwaj Krzyżacy Filip von Halle i Henryk Böhme oraz rycerz nie należący do Zakonu o imieniu Konrad.

W tym czasie, czyli w roku 1228 rodzi się problem. Powszechnie uważa się, że Konrad mazowiecki przekazał wówczas Krzyżakom Ziemię Chełmińską i zarazem zachował dla siebie całość książęcych prerogatyw. Problemem jest biskup Chrystian, któremu przecież przekazano całą Ziemię Chełmińską na mocy traktatu łowickiego z 5 sierpnia 1222 r. (o traktacie łowickim pisałem tu:

Jak to, więc jest z tą Ziemią Chełmińską? Czyja ona w końcu była? Księcia Konrada mazowieckiego, Krzyżaków, czy biskupa Chrystiana? Moje zdanie jest takie: w 1228 r. w wyniku ciągłych walk Ziemia Chełmińska znalazła się ponownie pod panowaniem pruskiego plemienia Pomezan. W wyniku licznych walk chrześcijańscy osadnicy zapewne opuścili wsie i grody na tych terenach. Biskup Chrystian w tym czasie prawdopodobnie sprawował realną władzę tylko na części lub całej Ziemi Sasinów. Możliwe, że uczynił z Lubawy twierdzę, która była jego ostatnią linią obrony przed poganami. Sytuacja musiała być dramatyczna skoro książęta polscy szukali pomocy z zewnątrz i poprosili o wsparcie Zakon krzyżacki, który okazał się być „lekarstwem gorszym od samej choroby”.

            Opisując Krzyżaków z pierwszej połowy XIII w. językiem współczesnym należy stwierdzić, że byli oni wytrawnymi politykami. Sprytu, pomysłowości i przebiegłości im nie brakowało. Wszystko dzięki zasługom dwóch najważniejszych przywódców Zakonu, którymi byli Hermann von Salza (wielki mistrz Zakonu krzyżackiego w latach 1210-1239) oraz Hermann von Balk (mistrz krajowy Zakonu krzyżackiego, „założyciel” Chełmna i Torunia). Ci dwaj przywódcy wszystko rozegrali wyśmienicie, kiedy było trzeba potrafili nawet posunąć się do fałszowania dokumentów. Świadomie nie będę podawał tu nazw tych dokumentów. Zrobiłem wyjątek dla traktatu łowickiego z 5 sierpnia 1222 r., który jest dokumentem autentycznym. No, mogę ewentualnie wspomnieć jeszcze o Złotej Bulli z Rimini, którą Krzyżacy sfałszowali w roku 1235 i zapisali, że jest to stary dokument wydany przez cesarza niemieckiego w 1226 r.

            W polityce międzynarodowej zaakceptowano dokument, jako autentyczny wydany 26 marca 1226 roku w mieście Rimini przez cesarza rzymsko-niemieckiego Fryderyka II. W bulli tej cesarz ubzdurał sobie, że jest uniwersalnym władcą chrześcijańskiej Europy, a w tym i Prus. Czujecie to? Cesarz niemiecki w Złotej Bulli z Rimini uznawał za legalne wszystkie krzyżackie podboje w Prusach, to co Krzyżacy zdobyli było ich, a Polacy mają się odczepić. Nagle okazało się, że biskup Chrystian nie ma prawa do niczego, wszystko należy się Krzyżakom, bo tak powiedział Fryderyk II – „pan ówczesnego świata”.

            Zostawmy jednak fałszowanie dokumentów. Krzyżacy od początku dążyli do podboju całych pogańskich Prus i zbudowania swojego chrześcijańskiego państwa. Byli gotowi posunąć się do wszystkiego, aby oszukać biskupa Chrystiana i księcia Konrada mazowieckiego. Zresztą biskup Chrystian do końca swojego żywota powtarzał, że od 1216 r. jest biskupem całych Prus aż po półwysep Sambijski. Z kolei Konrad mazowiecki naiwnie wierzył, że może kontrolować Krzyżaków i wyrzucić ich, kiedy tylko będzie chciał. Wszyscy dali się oszukać wytrawnym przywódcom Zakonu krzyżackiego.

            Ciekawe jest to, że realne działania zbrojne Zakon krzyżacki rozpoczął dopiero ok roku 1230.  Najpierw (zgodnie z legendą) siedmiu rycerzy Zakonu osiedliło się w Nieszawie – po lewej stronie Drwęcy. Na poniższej, mojej mapie pokazałem kierunek ich początkowej ekspansji. W 1231 r. przekroczyli Wisłę i wkroczyli na Ziemię Chełmińską. Opanowali tamtejszy gród i założyli miasto, które nazwali Toruń. W miejscu tym na mapie umieściłem „gród słowiański”, który strzegł przeprawy przez rzekę. Nie wiemy czyj on był na początku lat 30 XIII wieku. Możliwe, że znajdował się pod panowaniem Prusów. Jest to logiczne. Prawdopodobnie Prusowie z plemienia Pomezan opanowali Ziemię Chełmińską, dotarli aż do miejsca, w którym Drwęca wpływa do Wisły, a przerażony Konrad mazowiecki wezwał na pomoc Krzyżaków.
           

            Strategia podboju Prus:

            Taktykę walki Zakonu krzyżackiego najtrafniej opisał Eric Christiansen w książce pt.: „Krucjaty północne” Oto jego słowa:„Kluczem do sukcesu Zakonu Niemieckiego był przykład Kawalerów Mieczowych z Inflant. Trzeba było zacząć od zbudowania szeregu nadrzecznych zamków, które posłużyłyby za bazy dla krzyżowców; dopiero potem można było pomyśleć o systematycznym zdobywaniu dalszych terenów i posuwaniu się na wschód za Niemen”. Od siebie uzupełnię, że biskup Albert von Buxhövden w 1201 r. w Inflantach założył Rygę, a rok później utworzył wspomniany przez Christiansena Zakon Kawalerów Mieczowych.
           
            Rycerzy Zakonu krzyżackiego nie przybyło wielu. Jednakże dzięki wytrawnej polityce i poparciu cesarza niemieckiego mogli liczyć na ogromne wsparcie niemieckiego rycerstwa i tamtejszych osadników. „Szli jak burza”, wzdłuż Wisły kierowali się ku północy na początku nie zapuszczając się w głąb pogańskiej puszczy. Nie popełniali błędów swoich poprzedników. Prędzej wszystkie wyprawy krzyżowe przeciwko Prusom kierowały się na wschód, w głąb lesistego kraju.

            Mistrz krajowy Zakonu Herman von Balk uznał jednak strategię swoich poprzedników za błędną, dlatego kierował się wzdłuż Wisły. Najpierw po przekroczeniu Wisły w ok. 1231 r. zajęto „gród słowiański”, któremu, w 1233 r. nadano prawa miejskie i nazwano „Toruniem”. W tym samym roku prawa miejskie otrzymał gród Chełmno. Lokacja miasta na prawie niemieckim stanowiła ogromny postęp. Niemieckie prawo lokacyjne tworzyło miasta i wsie z prawdziwego zdarzenia, z miejskimi /wiejskimi władzami samorządowymi. To była nowość na ziemiach polskich. Poza tym miasta tworzone przez Zakon krzyżacki były prawdziwymi fortecami. Krzyżacy nie „bawili się” w tworzenie drewnianych umocnień. Owszem na początku wznosili drewnianą palisadę jednak potem bardzo szybko ściągali osadników z Niemiec i Polski, nadawali prawa miejskie i rozpoczynali budowę ceglanych murów obronnych oraz zamków. Nowoczesne, zbudowane na wzór zachodni miasto z fosą, ceglanym murem obronnym i zamkiem było fortecą, którą pogańscy Prusowie mogli, co najwyżej obserwować z daleka. Nie mieli absolutnie żadnych szans na ich zdobycie. Poza tym do nowych, założonych przez Krzyżaków miast i wsi, czyli na początku lat 30 XIII w. do Torunia, Chełmna i wsi lokowanych w okolicy przybywali poza osadnikami rycerze z Zachodu, razem ze swą służbą i giermkami.

            W tym samym 1233 r. Zakon krzyżacki przy wsparciu polskiego i niemieckiego rycerstwa opanował pruski gród Kwedis w pogańskiej Pomezanii. Nadano mu prawa miejskie i zmieniono jego nazwę na Kwidzyn. Rok później, czyli w 1234 r. Krzyżacy nadali prawa miejskie Radzyniowi na Ziemi Chełmińskiej.

            Był to dopiero początek niemieckiego podboju. Później zorganizowano krucjatę dowodzoną przez margrabię miśnieńskiego, która mocno dała się we znaki (już i tak osłabionemu) pogańskiemu plemieniu Pomezan. Pomezanie zostali zmuszeni do zawarcia pokoju i przekazania Krzyżakom dwóch dużych jednostek rzecznych, które Hermann von Balk wykorzystał wyśmienicie. Popłynął Wisłą na północ i założył twierdzę i miasto Elbląg, z której mógł razić pogan od północy. Później złamał warunki pokojowe z Pomezanami i zajął ich pogański gród Kerseburg, któremu nadał prawa miejskie. Kerseburg to oczywiście dzisiejszy Dzierzgoń. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że w 977 r. w okolicy Dzierzgonia Prusowie zabili św. Wojciecha, który przypłynął tu łodzią z Gdańska.

            Lata 30 XIII wieku kończy założenie w 1239 r. nad Zalewem Wiślanym (ok. 50 km na północny-wschód od Elbląga) zamku w Bałdze. (Balga obecnie znajduje się w obwodzie kaliningradzkim).

            Tak oto minęły lata 30 XIII w., plemiona Pomezan i Pogezan otrzymały dotkliwe ciosy. Zachodnia część Ziemi Chełmińskiej, Pomezania i część Pogezanii przeszły pod panowanie Zakonu krzyżackiego.


Streszczenie pierwszego etapu podboju Prus w latach 1230-1240 przez Zakon krzyżacki:

Krzyżacy byli wspierani przez ciągle napływające posiłki rycerstwa i zbrojnych przysyłane przez cesarza niemieckiego Fryderyka II oraz Konrada mazowieckiego. Dzięki nim, zdołali całkowicie opanować (podbić /schrystianizować) zachodnią Ziemię Chełmińską oraz Pomezanię i część Pogezanii aż do rzeki Pasłęki. Krzyżacka strategia prowadzenia wojny polegała na stopniowym eliminowaniu rozproszonych gniazd oporu Prusów i umacnianiu dopiero, co zdobytej władzy za pomocą systemu błyskawicznie budowanych fortyfikacji (z kamieni i cegieł).


Ciekawostka historyczna na zakończenie:

Łozatak do 1251 roku nazywano dzisiejszą Chełmżę. Poniżej wklejam ciekawy tekst ks. Stanisława Kujota, który wyjaśnia jak Łoza stała się Chełmżą:

"Powyżej dowiedliśmy, że już przed wystawieniem przywileju dla Chełmna i Torunia (czyli przed 1233 rokiem – mój przypis)porozumieli się Krzyżacy z Chrystyanem (biskupem Chrystianem – mój przypis) o zamianę dziesięcin biskupich z ziemi chełmińskiej na daninę zbożową. Nadto przyznali Krzyżacy biskupowi 600 włók ziemi, które mu pod Łozą czyli późniejszą Chełmżą, w Wąbrzeźnie, Bobrowie i nad Drwęcą, w późniejszem Mszanie – in Loża . .. et in Wambrez et in Boberow et super Drivanciam – wymierzyli. Może już Chrystian założył w swojej Łozie jakąś siedzibę duchowieństwa misyjnego, Heidenrych (Hidenryk był biskupem diecezji chełmińskiej w latach 1246-1263 – mój przypis) osiadł w niej od samego początku i wyniósł ją na stolicę dyecezyi, albowiem r. 1248 mówi o miarach zboża, które kościołowi chełmżyńskiemu dawane bywają – que ecclesie Culmseensi solvuntur – Niezawodnie on nadał też jako Niemiec swej siedzibie nazwę Culmsee, przypominającą nazwę dyecezyi od głównego miasta Chełmna wziętą. Obok nowej nazwy pierwotna poszła prędko w zapomnienie, choć jeszcze r. 1246 mistrz w. tylko Łozę – Loża – znał. Lud okoliczny przerobił nazwę Culmsee na Chełmżę”.


Aby lepiej zrozumieć tło historyczne warto przeczytać mój krótki tekst o biskupie Chrystianie i Zakonie krzyżackim:



Oto moja mapa, na której zaznaczyłem pierwszy etap podboju Prus w latach 1230-1240 przez Zakon krzyżacki. W sumie to podbój ten skupił się na opanowaniu zachodniej Ziemi Chełmińskiej oraz Pomezanii i części Pogezanii do rzeki Pasłęki plus gród Bałda, jako przyczółek do podbojów dalej na wschód.
Białe strzałki pokazują kierunek ekspansji Zakonu krzyżackiego. Wszystko zaczęło się w Nieszawie. 


Spis Treści. Moja powieść i przerywniki z nią związane:

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 1 PRASTARA KNIEJA)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 2 SPOTKANIE)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)

Ziemia Lubawska. Kilka faktów przydatnych dla czytelników powieści.

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 5 RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU)

Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską


Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 6 BISKUP CHRYSTIAN I OBJAWIENIE MATKI BOSKIEJ W LIPACH ZA LUBAWĄ)






Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 9 OWOCE KRUCJATY W 1222 ROKU)


Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 10 CISZA PRZED BURZĄ)


Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 11  Rok 1223. Oblężenie Lubawy i kolejna wyprawa krzyżowa)






Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Wieś Pokrzydowo - Gottersfeld (Pole Bogów)

$
0
0

           
Pokrzydowo - kościół (fot. Tomasz Chełkowski)
 

Pokrzydowo znajduje się poza granicami historycznej Ziemi Lubawskiej. Obecnie wieś administracyjnie należy do powiatu brodnickiego i gminy Zbiczno. Z historycznego punktu widzenia wieś możemy przypisać do Ziemi Chełmińskiej. W Pokrzydowie znajduje się parafia pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Tamtejszy kościół ten zbudowano w roku 1864. 

Najstarsze wzmianki dotyczące Pokrzydowa pochodzą z 1414 r., czyli z okresu tzw. wojny głodowej toczonej między Polską i Zakonem krzyżackim. Jest bardzo prawdopodobne, że wieś powstała jeszcze w czasach pogańskich, o czym może świadczyć stara niemiecka nazwa wsi Gottersfeld (Pole Bogów). Skoro w czasach krzyżackich Niemcy właśnie tak nazwali wieś to musi oznaczać, że znajdowało się tu jakieś pogańskie miejsce kultu - Pole Bogów. Ciekawe, prawda? 

W czasach krzyżackich Pokrzydowo było wsią czynszową należącą do komturstwa brodnickiego. Po wojnie 13-letniej (1454-1466) wieś znalazła się w granicach starostwa brodnickiego. Kilka wzmianek o tej wsi znalazłem w tomie VIII na str. 545 „Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych i innych krajów słowiańskich”. Autorzy słownika żyjący w XIX wieku o Pokrzydowie odnotowali następujące informacje:

„Pokrzydowo wieś, powiat brodnicki. Posiada kościół katolicki, parafię, szkołę katolicką, agenturę pocztową, kółko rolnicze polskie, fabrykę krochmalu, cegielnię (…) W 1868 r. 63 budynki, 34 domy, 354 mieszkańców, 319 katolików, 35 ewangelików. Parafia ewangelicka Brodnica, z którą tutejsza stacja pocztowa połączona jest codzienną pocztą posłańcową. 

Tutejszy kościół p. w. Niepok. Pocz. N.M.P., kolacyi rządowej, został w latach 1864-1866 nowo zbudowany i d. 16 września 1866 konsekrowany. Przy nim istnieje bractwo trzeźwości (od 1855 r.). W 1867 r. liczyła tutejsza parafia (dekanat brodnicki) 1136 komunikantów a 1807 dusz, roku zaś 1886 dusz 2196. W jej skład wchodzą: Pokrzydowo, Szramowo, Kuligi, Topiele, Jajkowo, Jelonek, Kantyla, Świecie, Pokrzywnica, Gaj Grzmiętów, Grzmięca, Strzemiuszek, Karaś, Szafarnia, Tęgowiec, Czystebłoto, Świniarnia, Kąciki, Lipowiec, Ławy-Drwęcy, Zastawie, Staw, Równica i Bochotek. Z wizytacyi Potockiego z r. 1706 dowiadujemy się, że Pokrzydowo było wówczas filią do Polskiego Brzózia należącą. Kościół p.w. św. Wawrzyńca był drewniany, zawierał 2 ołtarze. Do probostwa należały 4 włóki. Komunikantów było 160. Kanonik Strzesz donosi w wizytacji z r. 1667, że kościół za czasów Zygmunta Augusta zabrali heretycy. W kościele stały 3 formy z herbami Białobłockich h. Ogończyk. Do parafii należały podówczas: P., Jajkowo, Szramowo, Bachotek, Świecie, Kantyła i młyn Grzmięca. Komunikantów było ok. 160”. 


W końcowej części opisu dowiadujemy się, że Pokrzydowo jest (chodzi o czasy autorów Słownika, czyli XIX w.) majętnością prywatną posiadającą cegielnię, parową fabrykę krochmalu oraz hodowlę bydła.



Moje zdjęcia kościoła we wsi Pokrzydowo:

















































Zamek w Szymbarku, w ruinach którego podobno ukryto Bursztynową Komnatę.

$
0
0
Ruiny zamku w Szymbarku.
Ruiny zamku w Szymbarku są niezwykle urokliwe. Położone daleko od głównych dróg, wręcz schowane przed ludźmi czekają na tych, którzy mają w sobie duszę odkrywcy. Powinniście wiedzieć, że w tym niesamowitym miejscu kręcono niektóre sceny filmu pt.: „Król Olch”. Film ten, wyreżyserowany przez Volkera Schlöndorffa ukazał się na ekranach w 1996 roku. Jego akcja toczy się w okresie II wojny światowej i pokazuje jak straszny był nazizm oraz jak duże pranie mózgu Niemcy robili dzieciom.
Warto też mieć świadomość, że w ruinach zamku w Szymbarku prawdopodobnie ukryto Bursztynową Komnatę. Tak, tak dobrze czytanie. Jest bardzo możliwe, że Komnata ta znajduje się w zasypanych podziemnych tunelach. Niestety nie wiadomo, gdzie znajduje się wejście do tych tuneli…


Zdjęcia satelitarne ruin zamku w Szymbarku znajdziesz tu: - Kliknij


A teraz przybliżę Wam zarys historii zamku. Jego budowę rozpoczęto Roku Pańskiego 1386 dzięki proboszczowi kapituły pomezańskiej Henrykowi ze Skarlina.  Skąd o tym wiemy? Otóż kiedyś nad bramą zamkową wisiała tablica z inskrypcją: „Hec Porta Constructa Est Anno Domini MCCCLXXXVI Tempore Fratris Henrici De Skarlin Prepoziti”. Na stronie http://www.zamkipolskie.com/szymb/szymb.htmlznajdujemy takie tłumaczenie owej inskrypcji: „Brama wzniesiona została roku pańskiego 1386 za czasów brata Henryka ze Skarlina – prepozyta”.

Bardzo miła Pani, która oprowadzała nas po ruinach zamku w Szymbarku opowiadała, że warownię wzniesiono na miejscu pogańskiego grodziska. Tak więc w tym miejscu w czasach wcześniejszych, czyli w XIII wieku istniał drewniany pogański gród. Ciekawe prawda? A teraz przejdźmy do dalszego opisu. Zamek wzniesiono, aby był siedzibą proboszcza kapituły pomezańskiej ośrodka dóbr trzeciej części Pomezanii wydzielonej w traktacie dzierzgońskim dnia 7 lutego 1249 roku. Traktat dzierzgoński podpisali Krzyżacy z pogańskimi Prusami – dokument ten formalnie zakończył pierwsze powstanie pruskie. Jego treść znajdziecie na moim blogu w tym miejscu: http://ziemialubawska.blogspot.com/2016/01/w-xiii-wieku-doszo-do-kilku-powstan.html

Mury obronne zamku w Szymbarku miały wymiary 72 x 97 m. Od strony wschodniej do zamku można się było dostać przez most zwodzony. Warownię ochraniało dwanaście wież. W XIX wieku w miejscu mostu zwodzonego zbudowano obecny stały most arkadowy. Nie chcę szczegółowo opisywać poszczególnych etapów budowy, ponieważ wiem, że mógłbym taką drobiazgowością odstraszyć niektórych czytelników, a sam artykuł by był zbyt długi. Chciałbym jednak podać kilka ciekawostek. Otóż w pierwszych latach XV wieku drewniane dotąd budynki na zamkowym dziedzińcu zastąpiono ciągiem budynków murowanych, które umiejscowiono w zachodniej części dziedzińca. Walory ochronne w tym okresie zaczęły schodzić na dalszy plan, a zaczynała liczyć się wygoda i reprezentacyjna lokalizacja. Wszak powoli kończyła się epoka średniowieczna. Podczas wojny 13-letniej toczonej w latach 1454 - 1466 zamek przechodził z rąk do rąk. Zakon krzyżacki tracił go na rzecz króla polskiego Kazimierza IV Jagiellończyka. Później Krzyżacy odbijali zamek Polakom i tak kilka razy, co znaczy, że zdobycie go w tamtym okresie nie było takie trudne. Finał był taki, że w trakcie wojny 13-letniej zamek spłonął.

 Po zakończeniu wojny 13-letniej w 1466 roku zamek bez zmian pozostał pod panowaniem Zakonu krzyżackiego. Do kolejnych ciekawych wydarzeń w historii zamku doszło po sekularyzacji (zeświecczeniu) Zakonu krzyżackiego w 1525 roku. Doszło wówczas do rozbudowy zamku, który razem z pozostałymi ziemiami kapituły pomezańskiej stał się własnością księcia pruskiego Albrechta von Hohenzollerna. W kolejnych latach zamek przebudowywano i dostosowywano do architektonicznych wymogów epoki renesansu. Zmieniali się też jego właściciele aż w końcu pod koniec XVII wieku kupił go Ernest von Fickenstein. Rodzina Fickensteinów była tak bogata, że w latach 1699-1945 stworzyła ogromny majątek ziemski, który obejmował pięć zespołów folwarcznych: Szymbark, Gardyny, Szczepkowo, Segnowy oraz Kamionka.
W czasach Fickensteinów zamek w Szymbarku starano się dostosować do wymogów epoki baroku, dlatego dookoła założono obszerny park oraz zorganizowano klasycystyczną oranżerię. Podczas II wojny światowej zamek zajmowali naziści (Niemcy, hitlerowcy), a później przybyli Rosjanie (Armia Czerwona) i wszystko spalili.



Więcej informacji znajdziecie na tej stronie: http://www.zamkipolskie.com/szymb/szymb.html


Moje zdjęcia z Szymbarka:





































































































































































W Lubawie znaleziono bullę papieża Sykstusa IV

$
0
0

Nasza malownicza Ziemia Lubawska chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać, nie dość, że piękna, z górzystym krajobrazem utworzonym 10 tys., lat temu przez lodowiec, to jeszcze pełna fascynujących legend oraz bogata w udokumentowane wydarzenia historyczne. Dziś chciałbym zwrócić Waszą uwagę na badania archeologiczne przeprowadzone w ruinach zamku w Lubawie. Ruiny te odrestaurowano, oczyszczono nawet piwnice. Archeolodzy znaleźli w nich m.in. ołowianą pieczęć (bullę) papieża Sykstusa IV. 

Powinniście wiedzieć, że słowo "bulla" czasem odnosi się do pieczęci, które w kancelarii papieskiej umieszczano na różnych dokumentach, listach itp. Zdarza się też, że "bullą" nazywamy całe pismo, list, dokument. W przypadku znaleziska z Lubawy mamy do czynienia ze znalezieniem fragmentu samej pieczęci, co zresztą widać na powyższym zdjęciu z Kuriera Iławskiego.


Sykstus IV był jednym z barwniejszych papieży schyłku średniowiecza. Naprawdę nazywał się Francesso Della Rovere, był oczywiście Włochem. Urodził się 21 lipca 1414 r. Celle Ligure w północno-zachodnich Włoszech. Jest to miejscowość położona nad Morzem Liguryjskim – dokładnie w tym miejscu: Celle Ligure - mapa

Francesso pochodził z biednej rodziny, co nie przeszkodziło mu w awansowaniu na coraz wyższe urzędy w Kościele katolickim. Swoją edukację rozpoczął wcześnie. Już jako 9-cio latek zaczął naukę w konwencie franciszkańskim, później wstąpił do tego zakonu i dostał się na studia na uniwersytetach w Pawii, Bolonii i Padwie. Uzyskał nawet doktorat z filozofii i teologii. Ok. 1444 r. przyjął święcenia kapłańskie. 

Francesso został w późniejszym okresie generałem (przywódcą) zakonu franciszkanów. Następnie papież Paweł II mianował go kardynałem. Warto dodać, że Paweł II zmarł w roku 1471, a jego następcą został właśnie opisywany Francesso Della Rovere, który przybrał imię Sykstus IV.

Niestety nie był to dobry papież. Nie wiem jakie pisma przysyłał do biskupa, który mieszkał na zamku w Lubawie. Wiem natomiast, że Sykstus IV po wyborze na Tron Piotrowy rządził Kościołem tak jakby był renesansowym księciem. Z jednej strony sprawował mecenat nad różnego rodzaju naukowcami i artystami, a z drugiej doprowadził do dalszej sekularyzacji (zeświecczenia) Kościoła katolickiego. Niestety u schyłku średniowiecza było wielu papieży i duchownych, którzy dawali zły przykład, co w pierwszej połowie XVI wieku doprowadziło do narodzin reformacji i wielkiego kryzysu w Kościele katolickim. 

Sykstus IV wręcz przemienił papiestwo w monarchię świecką, a członków własnej rodziny obsypał urzędami kościelnymi. Tak więc nepotyzm i symonia nie były mu obce. Dwóch swoich krewnych, Pietra Riariego i Guliana della Rovere mianował kardynałami. Ten drugi został wiele lat później papieżem, który przybrał imię Juliusz II. 

Papież Sykstus IV podczas swego pontyfikatu dał się wciągnąć w konflikt między możnymi rodami bankierów florenckich. Ojciec Święty brał również udział w tzw, spisku Pazzich. Spisek ten był wymierzony w dwóch braci należących do  rodu Medyceuszy. Finał był taki, że jednego z braci zasztyletowano, co doprowadziło do wielu samosądów oraz wojny z Florencją, która trwała aż do pojawienia się zagrożenia ze strony muzułmańskiej Turcji. 

Sykstus IV bardzo chciał zorganizować wyprawę krzyżową przeciw Turcji. Ostatecznie jednak mu się to nie udało. Po wyniszczającej wojnie między miastami włoskimi papież zawarł wieczysty pokój z Neapolem, Florencją i Mediolanem, a Wenecję obłożył interdyktem, ekskomunikując Radę Wenecką z ich dożą (przywódcą; najwyższym urzędnikiem) na czele. 

Byli nawet tacy, którzy otwarcie ośmielili się postawić papieżowi Sykstusowi IV. Jeden z jego krytyków, chorwacki dominikanin Anders Zamometica, który był arcybiskupem Granci próbował zwołać Sobór Bazylejski i zdetronizować Sykstusa IV. Finał tego był taki, że krytyk ten popełnił samobójstwo. 


Warto wiedzieć, że to właśnie Sykstus IV ufundował w latach 1475-1483 przepełnioną pięknymi freskami Kaplicę Sykstyńską. W Kaplicy tej na sklepieniu znajduje się znana wszystkim scena stworzenia Adama. Freski namalował oczywiście włoski malarz Michał Anioł na zlecenie papieża Juliusza II , o którym już wspominałem w tym artykule. 
Freski na sklepieniu w Kaplicy Sykstyńskiej - namalowane przez Michała Anioła. 
Stworzenie Adama - fresk ze sklepienia w Kaplicy Sykstyńskiej
Kaplica Sykstyńska w Pałacu Watykańskim.

Ciekawostki:
- Papież Sysktus IV utworzył Gwardię Szwajcarską. Mundury dla gwardzistów zaprojektował Michał Anioł.

- Sykstus IV upowszechniał kult maryjny, był autorem konstytucji Cum praeexcelsa, w której ustanowił święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.

- Sykstus IV na prośbę Ferdynanda II Aragońskiego i Izabeli I Kastylijskiej ustanowił inkwizycję hiszpańską wymierzoną w Żydów i muzułmanów. 

- Sykstus IV zmarł 12 sierpnia 1484 r. Został pochowany w grotach watykańskich Bazyliki św. Piotra.




Bibliografia:
Michał Gryczyński, Leksykon papieży, Katowice 2007.






Masoneria - artykuł z 1938 roku

$
0
0
Poniższy artykuł pochodzi z Kalendarza Łąkowskiego, czyli gazetki, która była dodatkiem do Drwęcy na rok 1938. Drwęca to taka gazeta, którą wydawano w Nowym Mieście Lubawskim w okresie międzywojennym (oraz w latach 90-tych XX w.). 







Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 13. NOWE PRZYGODY)

$
0
0

[ Powyższa mapa stworzona na potrzeby powieści jest bardzo podobna do tej z końca rozdziału 12, dlatego nie mam zamiaru powielać historycznych informacji, które umieściłem w kwadratowych nawiasach w poprzednich rozdziałach. Jestem wam jednak winny kilka słów wyjaśnień, które pomogą zrozumieć problemowe kwestie. Po pierwsze w poprzednim rozdziale fabuła powieści mocno przyspieszyła, skoczyła na chwilę do roku 1225 i wielkiej uczty, na której Konrad mazowiecki podjął decyzję o poproszeniu o pomoc Krzyżaków. Potem akcja toczyła się już w roku 1227. Zrobiłem tak, ponieważ nie dysponujemy zbyt wieloma informacjami historycznymi z tego okresu. Z historycznego punktu widzenia dopiero w latach 30-tych XIII wieku coś znowu zacznie się dziać. Zwróćcie uwagą na lewą stronę powyższej mapy. W lewym dolnym roku znajduje się biała tarcza z czarnym krzyżem, która symbolizuje Zakon krzyżacki.
Warto wiedzieć, że dopiero w 1228 r. na Mazowsze przybyli dwaj Krzyżacy Filip von Halle i Henryk Böhme oraz rycerz nie należący do Zakonu o imieniu Konrad. Ciekawe jest to, że realne działania zbrojne Zakon krzyżacki rozpoczął dopiero ok roku 1230.  Najpierw (zgodnie z legendą) siedmiu rycerzy Zakonu osiedliło się w Nieszawie – po lewej stronie Drwęcy. Na powyższej mapie pokazałem kierunek ich początkowej ekspansji (wszystko zaczyna się przy białej tarczy z czarnym krzyżem w lewym dolnym rogu mapy).
W 1230 r. Krzyżacy musieli odbić z rąk pogan Ziemię Chełmińską, co oznacza, że chrześcijanie zostali z niej wyparci w poprzednich latach (1223-1230). Ziemia Lubawska też zapewne upadła, a biskup Chrystian musiał schronić się w Płocku lub Zantyrze.
Tak więc mamy krucjatę z 1223 r. którą wplotłem do fabuły powieści i potem jest okres upadku chrześcijaństwa na Ziemi Chełmińskiej i Ziemi Lubawskiej. Dopiero w 1230 r. chrześcijanie, a precyzyjniej Krzyżacy podejmują realne i skuteczne działania zbrojne. Najpierw z Nieszawy przeprawiają się przez Wisłę, zajmują pogański gród i nadają mu nazwę Toruń oraz prawa miejskie. To samo robią z Chełmnem, które odbijają z rąk pogan nadają prawa miejskie i budują silne fortyfikacje (tak jak pokazałem na mapce i opisałem w kwadratowych nawiasach w poprzednim rozdziale).


Musicie mieć to wszystko na uwadze czytając moją powieść. I nie zapominajcie, że lubię wplatać do fabuły elementy fantastyczne i magiczne w istnienie, których wierzyli zarówno Słowianie jak i Prusowie. ]


Rok 1227. Gdzieś na terenie Nadrowii.
(Kontynuacja fabuły przerwanej w poprzednim rozdziale)

Divan siedział pod drzewem i zapisywał swoje wspomnienia w dzienniku. Witra stał niedaleko i skubał trawę machając ogonem. To był chłodny wrześniowy dzień. Lenistwo pochłonęło go zupełnie, a słowa zapisywane w dzienniku skłoniły do rozmyślania nad przeszłością.
- To niesamowite jak szybko płynie czas, kiedy nie ma jej blisko mnie. Pamiętam jak dziś ten wyjątkowy dzień sprzed pięciu lat. To było lato 1222 r. to właśnie wówczas po zdobyciu Pikowej Góry poznałem Mojmirę.  Nasze relacje były różne, najpierw była moją niewolnicą, z czasem stała się jednak najważniejszą dla mnie osobą. Straciłem ją rok po naszym poznaniu, to był 17 lipca 1223 r. Została wówczas podstępem uprowadzona przez ludzi Wielkiego Kapłana Kriwe. W tym samym dniu zaatakowano Lubawę. Od tamtego dnia minęły cztery lata… Cholera cztery przeklęte lata od ataku na Lubawę, cztery cholerne lata od dnia, w którym ją straciłem! – Myśli wręcz buzowały w jego głowie.
Najbardziej bolała go bezsilność, fakt, że w ciągu czterech lat nie udało mu się odszukać siedziby Kriwe. Pamiętał ostrzeżenia starej kapłanki, która tłumaczyła mu, że Romowe jest chronione przez silną magię.
Były kasztelan nagle odłożył pióro zaniepokojony odgłosami pękających gałęzi. Chwycił za rękojeść swego miecza, którym dwa dni temu zabił kilku Prusów z plemienia Natangów i ruszył między drzewa. Instynkt podpowiadał mu, że ktoś się zbliża i na pewno nie jest to zwierzę. Było ich trzech, a raczej troje, dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Rozdzielili się, co było ich pierwszym błędem. Divan schował miecz z powrotem do pochwy i wyjął sztylet przywiązany do pasa pod płaszczem. Najpierw zaczaił się za mężczyzną z toporem, miał może ze trzydzieści lat, był więc jego rówieśnikiem.  Postanowił, że nie będzie ich zabijał. Pierwszego z mężczyzn podszedł od tyłu i bez problemu ogłuszył uderzając w tył głowy rękojeścią sztyletu. Później bez problemu pozbawił przytomności kolejnego z napastników, który miał jakieś czterdzieści lat i długą czarną brodę. Pozostała mu już tylko dziewczyna. Znalazł ją w miejscu, w którym jeszcze chwilę temu leżał i spisywał swoje wspomnienia w dzienniku. Postanowił przez chwilę obserwować ją z ukrycia. Zauważył, że dziewczyna tak jak Mojmira ma długie czarne włosy, nawet jest w podobnym wieku.
- Minęły cztery lata, więc Mojmira ma teraz dwadzieścia pięć lat. – Pomyślał ze smutkiem.
Szybko uświadomił sobie, że dziewczyna jest nieszkodliwa i raczej mało rozgarnięta. Zamiast trzymać gardę i szukać swojej ofiary podeszła do Witry i zaczęła przeszukiwać torbę przyczepioną do siodła. Witra się nie spłoszył, co oznaczało, że nie wyczuł od niej żadnego zagrożenia. Divan wiedział, że jego koń nigdy nie daje się dotykać złym ludziom.
- Ma na imię Witra, dziwię się, że dał ci się pogłaskać. – Powiedział wychodząc z krzaków kilka metrów za plecami dziewczyny.
Nieznajoma odwróciła się błyskawicznie wyjmując z pochwy swój miecz.
- Nie jestem tu sama, lepiej się poddaj - powiedziała robiąc groźną minę.
W jej oczach nie dostrzegł nienawiści, co tylko spotęgowało jego ciekawość.
- Kim oni są i dlaczego na mnie polują? – Pomyślał.
- Tak jak powiedzieli nam rolnicy w jednym z lauksów. Poszedłeś na południe, w poszukiwaniu jakiegoś nieistniejącego pogańskiego kapłana.
- Pogańskiego, powiadasz? Skoro Kriwe jest dla ciebie poganinem to oznacza, że ty jesteś chrześcijanką? – Zapytał z ciekawością.
- Takich jak ja nie interesuje żadna religia. Pracujemy dla tego, kto zapłaci więcej. – Wykrzyczała atakując go mieczem.
 Divan z łatwością uchylił się przed jej ciosem, miecz i sztylet cały czas miał schowane w pochwach przy pasie.
- Włosy i waleczność są podobne, ale kolor oczu ma inny. – Pomyślał z uśmiechem nie spuszczając z oczu atakującej go dziewczyny.
- Jesteś poszukiwany żywy lub martwy. Nagroda za twoją głowę na liście gończym jest ogromna. Już nie będę musiała żyć w biedzie! – Słowa, które wykrzyczała bardzo go zaskoczyły. Postanowił, że szybko zakończy potyczkę. Dziewczyna nie miała wprawy w posługiwaniu się mieczem. Dlatego kiedy nieporadnie szykowała się do zadania kolejnego ciosu Divan błyskawicznie dobył swój miecz z wygrawerowanym na rękojeści jednorożcem i wytrącił broń z ręki dziewczyny. Stała osłupiała i przerażona, strasznie się trzęsła. Divan również stał z wyciągniętą ręką, w której trzymał miecz z ostrzem przyłożonym do szyi dziewczyny.
- Nie licz na pomoc. Tamci dwaj leżą w krzakach. – Kiedy wypowiedział te słowa dziewczyna zbladła jeszcze bardziej, z trudem powstrzymywała łzy.
- Proszę zabij mnie szybko - powiedziała.
- Wspominałaś o liście gończym, o co ci dokładnie chodziło?
Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę.
- Listy gończe z twoim wizerunkiem wiszą we wszystkich nadmorskich osadach i lauksach w Sambii i w Nadrowii. Wyznaczono nagrodę za twoją głowę w denarach, ogromną nagrodę. Nie udawaj, że o tym nie wiesz. – Powiedziała patrząc mu prosto w oczy. Divan zauważył, że jest gotowa na śmierć, dlatego bardzo go rozbawiła jej zdziwiona mina, kiedy schował miecz do pochwy. 
- Masz przy sobie jeden z tych listów gończych? – Zapytał spokojnym głosem, z lekkim uśmiechem.
- Mam jeden w wewnętrznej kieszeni kaftana. – Odpowiedziała po chwili ze zdziwioną miną.
Kiedy Divan szedł w jej stronę czuł, że dziewczyna czegoś spróbuje, dlatego nie zdziwił się kiedy z wewnętrznej kieszeni zamiast listu gończego wyjęła sztylet, którym go zaatakowała. Była młoda, ładna i do tego tak bardzo podobna do Mojmiry, że nie chciał zrobić jej krzywdy. Ograniczył się do wykręcenia dziewczynie nadgarstka sprawiając tym samym, że wypuściła sztylet z ręki. Następnie gwizdnął w stronę konia. Witra podszedł natychmiast do swojego pana. Divan wyciągnął z torby powieszonej przy siodle sznurek, którym związał jej ręce za plecami oraz nogi tak żeby już nie była w stanie wywinąć mu żadnego numeru. Następnie przyciągnął w to samo miejsce dwóch jej nieprzytomnych towarzyszy. Każdego z nich związał tak samo jak ją. Obszukał dokładnie całą trójkę zabierając im całą broń. Okazało się, że dziewczyna mówiła prawdę, faktycznie miała w kieszeni kaftana złożony list gończy z narysowanym wizerunkiem Divana. Były kasztelan nie mógł się nadziwić jak bardzo rysunek jest podobny do jego wyglądu. Rysowanie tak dużej ilości listów gończych z jego podobizną i rozwieszanie ich w różnych karczmach i na tablicach z ogłoszeniami musiało być czasochłonne. Na pewno stała za tym więcej niż jedna osoba.
            - Faktycznie wysoka nagroda – stwierdził zerkając na siedzącą na ziemi związaną dziewczynę – nawet jak byście to podzielili na trzy osoby to by wam starczyło na długo, bardzo długo…
- Jest tu też napisane, że nagrodę dostanie ten, kto przyprowadzi mnie żywego z mieczem albo przyniesie moją głowę razem z moim mieczem do Świętego Gaju Rethow lub Cathow. Wiem, że oba gaje znajdują się tu w Nadrowii, to jedne z większych pogańskich miejsc kultu. – Powiedział.
- Dziewczyno, czy coś cię łączy z tymi dwoma? – Skinął głową na dwóch nieprzytomnych mężczyzn.
- Nie znam ich za dobrze. Spotkaliśmy się w jednej z karczm i postanowiliśmy, że połączymy siły w schwytaniu ciebie – Odrzekła zrezygnowanym głosem.
- Po co zadajesz mi tyle pytań skoro masz zamiar mnie zabić? – Dodała po chwili.
- Nie mam zamiaru nikogo wysyłać na tamten świat, te dwa głąby za klika godzin powinny się ocknąć, związałem ich słabo, jak szczęście im dopisze to w tym czasie żadne zwierzęta ich nie rozszarpią. Ty natomiast pojedziesz ze mną do Świętego Gaju Rethow i odbierzesz nagrodę za to, że schwytałaś mnie żywego.
Diwan rozwiązał nogi zdziwionej, nic nie rozumiejącej dziewczynie i ze skrępowanymi za plecami rękoma wsadził ją na grzbiet konia. Potem usiadł za nią i chwycił wodze obejmując dziewczynę rękoma. Następnie włożył nogi w strzemiona i ruszył w stronę Świętego Gaju.
Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że rozesłano za nim listy gończe. Jednego był pewny, że za tym wszystkim stoi Kriwe, tajemniczy przywódca pogańskich wajdelotów.
- Dziewczyno jak masz na imię?
- Jestem Żywia – odrzekła niepewnym i jeszcze wciąż wystraszonym głosem. Divan zauważył, że przynajmniej przestała się trząść ze strachu.
- Żywia, to imię, które pochodzi od Żywiisłowiańskiej bogini życia. – Powiedział jej szeptem do ucha obserwując z rozbawieniem jej reakcję.
- Pomyśleć, że ja ochrzczony Prus trafiłem na kogoś z takim imieniem – pomyślał – przypominając sobie słowa starej kapłanki o tym, że wszystko co dzieje się dookoła Mojmiry i Skarbmiry jest grą bogów. Może to, że dziś został zaatakowany i trafił na nowy trop też zostało zaplanowane przez pogańskich bogów? Jeśli tak jest to, czy bóg chrześcijan w imię którego zostałem ochrzczony też ma zamiar jakoś się wmieszać w tę grę? W tej samej chwili poczuł jakby dostąpił olśnienia, uświadomił sobie, że Chrystus od początku jest po jego stronie, a dowodem na to jest miecz z tajemniczymi zdobieniami i wygrawerowanym jednorożcem, który otrzymał w 1216 roku w Rzymie od ojca Tomasza. Miecz przepełniony mocą, dzięki któremu pięć lat temu na targu niewolników ocalił małą Skarbmirę. Dlatego na listach gończych jest napisane, że nagrodę otrzyma ten, kto przyprowadzi go żywego z mieczem albo przyniesie jego głowę razem z mieczem do Świętego Gaju Rethow lub Cathow.
- Więc Wielkiemu Kapłanowi Kriwe zależy nie tylko na mojej śmierci. On pragnie zdobyć miecz z jednorożcem. – Uświadomiwszy sobie ten fakt dostał gęsiej skórki.  


           
W tym samym czasie w Płocku:
           
            Liczący już czterdzieści wiosen rycerz Ścibor pił kolejne piwo w jednej z płockich karczm i rozmyślał o przeszłości. Wszystko zapowiadało się tak pięknie został kasztelanem na Ziemi Lubawskiej, zdobył uznanie biskupa Chrystiana i księcia Surwabuno, zaprzyjaźnił się z Divanem. Wszystko zmieniło się po feralnej nocy z 17 na 18 lipca cztery lata temu, czyli w roku 1223. Owszem dzięki czujności jego giermka, Izbora udało mu się odeprzeć buntowników z Lobnic, ba nawet biskup Chrystian zdążył powrócić z armią krzyżowców i ocalić Lubawę, a potem zgładzić buntowników. Sukces był jednak połowiczny. W kolejnych miesiącach ataki pogańskich Pomezan, Pogezan i innych pruskich plemion były tak częste, że chrześcijanie zostali wyparci z Ziemi Chełmińskiej i Ziemi Lubawskiej. Ledwo co udało się ocalić Cudowną Figurkę Matki Boskiej Lipskiej, która teraz stała w płockiej katedrze.
            - Wszystko przepadło, chłopi z mojej kasztelanii zostali pomordowani, a ci, którzy zdołali uciec rozbiegli się po świecie.
- Mistrzu robiłeś, co mogłeś, Peile i Lickte udało ci się uratować, nawet znalazłeś dla nich pracę w Płocku. Ja ocalałem, tak samo Drogis i Skarbmira… - Izbor dolewał rycerzowi piwo i pocieszał go jak tylko potrafił.
            - Boli mnie tylko los księżniczki Lulki, jej matka Iws zginęła podczas oblężenia grodu cztery lata temu. Losy księcia Surwabuno są nieznane. Czy wysyłanie jej do klasztoru było konieczne? – Izbor nie mógł się pogodzić z tym, że małą księżniczkę dwa dni temu musieli pożegnać, możliwe, że na zawsze.
Klasztory żeńskie są rzadkością w księstwach piastowskich, znalazłem jednak taki na Śląsku. Klasztor cysterek w Trzebnicy, tam mała Lulki będzie bezpieczna i zdobędzie odpowiednie wykształcenie. Ciężko było ją umieścić za murami klasztoru, musiałem pociągnąć za wiele sznurków, ale dzięki Bogu się udało. Książę Henryk zwany brodatym ufundował ten klasztor na swoich ziemiach, aby zostały mu odpuszczone wszystkie grzechy, dlatego nawet on, prawdopodobnie żaden z Piastów nie ośmieli się zamordować księżniczki Lulki w klasztornych murach.
- Mieliby ją zamordować, bo nie uznają jej jako księżniczki? – Zapytał Izbor.
- Zamachy organizowane między dworami to coś normalnego mój giermku – Ścibor roześmiał się, popił łyk piwa i mówił dalej – ziemie pogańskich Prusów są łakomym kąskiem dla wielu wpływowych osób. Biskup Chrystian, Konrad Mazowiecki, Henryk brodaty, Świętopełk II Wielki będący namiestnikiem Pomorza Gdańskiego, a nawet Ryga albo niektóre miasta niemieckie, te wszystkie siły pragną zdobyć władzę nad ziemiami zajmowanymi przez pogańskie plemiona Prusów. No i są jeszcze zupełnie nowi gracze na szachownicy. – Ścibor znowu zaczął pić z kufla złocisty trunek zerkając na swego giermka.
- Masz na myśli Krzyżaków, zakon sprowadzony przez księcia Mazowsza z Ziemi Świętej. – Powiedział Izbor, dumny z tego, że z informacjami jest na bieżąco.
- Jesteś bystry mój giermku, tak Krzyżacy są kolejną siłą, która będzie chciała opanować ziemie pogan. No i małą Lulki niestety te wszystkie siły traktują, jako wroga, który w przyszłości może stanąć im na drodze. Dlatego cały czas ją ochraniałem i starałem się umieścić w bezpiecznym miejscu. Dałem zresztą do zrozumienia wielu wpływowym ludziom, że jeśli jej włos z głowy spadnie to poświęcę resztę życia na znalezienie i zabicie zarówno tego, kto zabił, jak i tego, kto kazał ją zabić.
- No ale Zakon krzyżacki jest powołany tylko do walki z poganami. Mistrzu nie rozumiem.
- Nie tylko ty mój giermku tego nie pojmujesz. Książę Konrad mazowiecki też tego nie rozumie, on myśli, że wykorzysta Krzyżaków do pokonania pogan i potem wszystkie pogańskie ziemie będą tylko jego. Ten głupiec naiwnie wierzy, że Krzyżacy będą go słuchać i ochraniać tak samo jak Bracia dobrzyńscy [Pruscy Rycerze Chrystusowi] służą biskupowi Chrystianowi. Zobaczysz Izborze najbliższe lata będą bardzo ciekawe, mam już czterdzieści lat, ale chciałbym żyć jeszcze długo żeby zobaczyć to, co ten Zakon zacznie tu wyrabiać.

Było już późno, Izbor wypił kilka piw, ale to i tak było nic w porównaniu do ilości kufli opróżnionych przez jego mistrza. Mieli tej nocy wynajęte dwa pokoje, obok siebie na pierwszym piętrze karczmy. Giermek pomógł pijanemu mistrzowi wejść po schodach, a potem się rozstali każdy wszedł w swoje drzwi.  Dziewczyny, Drogis i Skarbmira już dawno spały w swoim pokoju. Obie trzymały się blisko nich niepewne swojej przyszłości, bardzo przeżyły rozstanie z małą Lulki, z płaczem ją żegnały jak odjeżdżała na Śląsk do klasztoru cysterek w Trzebnicy. Drogis cierpiała podwójnie do dnia dzisiejszego nie odnalazła swojej siostry uprowadzonej ponad cztery lata temu w niewolę i teraz dwa dni temu musiała rozstać się, może na zawsze, z Lulki.
Izbor wszedł do swego pokoju, zamknął drzwi na klucz i w ubraniach rzucił się na łóżko. Leżał na plecach i rozmyślał. Wiedział, że kolejny rozdział ich życia się zamyka. Kiedy cztery lata temu musieli uciekać z Ziemi Lubawskiej nawet przez myśl mu nie przeszło, że już nie dadzą rady tam powrócić. Potem tak długo starali się zapewnić bezpieczeństwo księżniczce Lulki, dopiero teraz mieli wolną rękę i mogli wyruszyć na poszukiwanie Divana. Każdemu na tym zależało, zwłaszcza Ścibor, jego mistrz był ciekawy, dlaczego Divan opuścił swoją kasztelanię tragicznego dnia 17 lipca, tuż przed atakiem. Posiadali śladowe informacje. Podobno tego dnia ktoś porwał Mojmirę, Divan był widziany jak pędzi w okolice Gdańska. Ostatecznie Ściborowi udało się ustalić, że popłynął w stronę Sambii. Dlaczego udał się z Gdańska na ziemie pruskiego plemienia Sambów? No i co się stało z Mojmirą? Wszyscy ich lubili, każdemu zależało na tym żeby odszukać oboje, no i Drogis jeszcze bardzo zależy na odnalezieniu Geniks, jej małej siostrzyczki, która w dniu uprowadzenia miała tylko dziewięć lat.
- Teraz Geniks ma czternaście lat. Czy Drogis ją rozpozna? Czy to możliwe, że ona żyje? Divan, Mojmira, Geniks, czy ktokolwiek z nich kroczy jeszcze po tym świecie? Czy mamy szansę ich odnaleźć? – Izbor zasnął z umysłem przepełnionym myślami i wątpliwościami.

Tymczasem w swoim pokoju pijany Ścibor przebierał się do snu, był sam, a przynajmniej tak pomyślałaby większość ludzi. Od kiedy zginął Surwabuno cztery lata temu Ścibor natychmiast wziął pod ochronę jego córkę. Szybko uświadomił sobie, że dziewczynka jest śledzona przez zabójców. Ich rządzę mordu wyczuwał z daleka. Byli dobrze wyszkoleni, jego giermek ani razu nie uświadomił sobie, że są w pobliżu, tak samo wszystkie inne osoby towarzyszące księżniczce Lulki.
- Może dziś spróbujecie mnie zabić? Okiennica jest otwarta, wiem, że tam stoicie. A raczej stoisz. Dziś przysłano tylko ciebie? – Powiedział przebierając się i patrząc w stronę otwartego okna.
- Wiem, że nosicie maski zwierząt, czułem waszą obecność na Ziemi Lubawskiej i wyczuwam ją tu. Ktokolwiek za wami stoi nie wybaczę mu jeśli skrzywdzi księżniczkę Lulki, albo kogokolwiek innego moich bliskich. Będę was mordował jednego po drugim aż dotrę na sam szczyt. Pewnie i tak mi nie odpowiesz. – Powiedział cicho i wszedł pod pierzynę.
Ścibor leżał na plecach z otwartymi oczami i nasłuchiwał.
- Kiedyś myślałam, że jestem najlepsza, aż do chwili, w której cię ujrzałam, to było pięć lat temu. Widziałam wówczas jak przy grodzie księcia Surwabuno ocaliłeś jego córkę przed zabójcami. Twój styl walki, był… jest niesamowity. – Postać w czarnym jak noc płaszczu i masce kruka, ptaka symbolizującego śmierć i wojnę siedziała na dachu, blisko otwartej okiennicy. To była najlepsza z członkiń Ludzi Mroku, zabójców służących Konradowi mazowieckiemu i jego żonie Agafii Światosławównie.
- Pamiętam, przypadkiem zawędrowałem wówczas pod gród i miałem okazję ją ocalić. Podejrzewam, że to nie twój Pan dał wtedy zlecenie zabójstwa księżniczki? – Ścibor zadał pytanie cały czas leżąc na łóżku.
- To był rijkas o imieniu Scillinga, który kiedyś dowodził obroną grodu na Jeziorze Skarlińskim, kazał swoim ludziom zamordować księżniczkę Lulki, aby ukarać jej ojca za odejście od wiary w starych bogów – mówiła siedząca cały czas na dachu zabójczyni – nie martw się zabiłam go i podpaliłam gród.
- Więc to dlatego gród już płonął kiedy nasza armia krzyżowców dotarła na miejsce. – Odparł Ścibor.
Rycerz leżący na łóżku zamknął oczy zupełnie lekceważąc w ten sposób zabójczynię.
Atak był błyskawiczny. Dziewczyna w płaszczu o kolorze nocy i masce kruka zaatakowała nie wydając żadnego dźwięku. Jeszcze nigdy nie starała się tak bardzo jak tej nocy, wiedziała, że jeśli jej się uda to jej Pan nagrodzi ją za to. Rycerz Ścibor był zbyt niebezpieczny, teraz osłabiony alkoholem będzie łatwym celem, tak przynajmniej myślała. Sztylet, który trzymała w prawej ręce opuściła na głowę leżącej postaci, ale ku jej zdziwieniu ostrze wbiło się w poduszkę. Kiedy uświadomiła sobie, w jakiej sytuacji się znalazła było już za późno. Cios, który otrzymała w tył głowy był potężny, straciła przytomność i padła na łóżko.
- Masz szczęście, że wyjawiłaś mi prawdę. Za to, że wtedy zabiłaś tego, kto wysłał zabójców na małą Lulki ja dziś oszczędzę twoje życie. – Powiedział rycerz patrząc na nieprzytomną morderczynię w masce wyglądem przypominającej kruka.
            Kiedy obudziła się nad ranem jego już nie było w mieście. Później dowiedziała się, że gdzieś wyruszył razem ze swoim giermkiem i pozostałymi towarzyszami. Najpierw ze zdziwieniem sprawdziła całe swoje ciało, nigdzie nie była ranna, nawet maska cały czas znajdowała się na swoim miejscu.
            - Nie rozebrał mnie, nie zgwałcił, nie zranił. On naprawdę jest potężny pokonał mnie bez użycia broni i okazał litość. Przecież mógł bez problemu odebrać mi życie! Co za upokorzenie, dobrze, że nikt tego nie widział. Gdyby książę Konrad się o tym dowiedział to pewnie kazałby mnie zabić za taką hańbę – pomyślała ze złością leżąc na łóżku Ścibora.

[ Zamaskowani zabójcy służący księciu Konradowi mazowieckiemu zwani Ludźmi Mroku pojawili się po raz pierwszy w rozdziale 6. W tym samym rozdziale opisałem próbę zabójstwa księżniczki Luli. Natomiast zabójstwo rijkasa o imieniu Scillinga z grodu na Jeziorze Skarlińskim znajdziecie w rozdziale 8 ]


            W Płocku w tym samym czasie przebywała też pogańska kapłanka Meldi i jej wierni towarzysze Asis oraz Arellis, który przez ostatnie cztery lata nie ustawał w próbach zdobycia serca Drogis. Jego konkurentem na tym polu był Izbor. Kapłanka i dwaj bracia pochodzili z Galindii, przed czterema laty brali udział w oblężeniu grodu księcia Surwabuno. Ich losy związały się wówczas z losami księżniczki Meldi, która powstrzymała chrześcijańskich rycerzy przed ich zabiciem. Meldi, Asis i Arellis w ramach wdzięczności ochraniali księżniczkę przez ostatnie burzliwe cztery lata. Teraz jednak Lulki pojechała na Śląsk, a oni zastanawiali się, co robić dalej. Właśnie siedzieli w jednej z płockich gospód, pili piwo i jedli podpłomyki. Był środek nocy, nawet nie podejrzewali, że w innej części miasta Ścibor właśnie obezwładnia groźną morderczynię.
            - Ja wracam do naszego lauksu w Galindii – mówił z przekonaniem Asis – nic mnie tu nie trzyma, a w domu wszyscy pewnie myślą, że zginęliśmy podczas walk z chrześcijanami.
            - Skoro tak ci podpowiada twoje serce Asisie to ja nie mam nic przeciwko – stwierdziła Meldi.
            - Arellis zapewne uda się tam gdzie Drogis – dodała po chwili obserwując rumieniec na twarzy młodego wojownika.
            - Masz rację, nie pozwolę żeby Izbor przebywał blisko niej – Arellis już nawet nie ukrywał swoich uczuć do Drogis.
            - Ja, Arellisie wyruszę razem z tobą, czuję, że twoja Drogis uda się tam gdzie Skarbmira.
            Arellis słysząc jak Meldi podkreśla słowo twoja zrobił zakłopotaną minę.
            - Skarbmira była wtedy w twojej wizji, prawda? – Zapytał Asis.
            - Skarbmira, Lulki i Mojmira, ta trzecia dziewczyna to musiała być ona. Nigdy nie poznałam Mojmiry, ale domyślam się, że to była ona. Lulki jest już poza moim zasięgiem, dlatego udam się za Drogis. Bogowie cztery lata temu musieli mieć powód umieszczając je w mojej wizji.
            Następnego dnia Asis ruszył szlakiem w stronę pogańskiej Ziemi Lubawskiej i dalej do Galindii, a Meldi i Arellis udali się razem ze Ściborem, Izborem, Drogis i Skarbmirą do Gdańska, a potem śladem Divana statkiem popłynęli w stronę Sambii.


Nadrowia – niezmiennie rok 1227:

            - Nie bój się, nie pozwolę ci zginąć. To dobry plan – stwierdził z dumą Divan.
            - Jesteś dziwny.
            - Dlaczego?
            - Próbowałam cię zabić dla nagrody, a ty mnie związałeś i porwałeś – powiedziała Żywia jedząc suszone mięso i ser.
            Siedzieli przy ognisku, dziewczyna miała związane nogi i ręce z przodu tak żeby mogła jeść.
            - Wielu próbowało wysłać mnie na tamten świat – roześmiał się -, ale list gończy to faktycznie dla mnie nowość. Posłuchaj dziewczyno ja nie żartuję. Pojedziemy do Świętego Gaju Rethow, przekażesz mnie im i weźmiesz swoją nagrodę. Dzięki temu będę mógł dowiedzieć się więcej o tym, który dał na mnie zlecenie. To prawdopodobnie ten sam człowiek, który…
            - Człowiek, który co ci zrobił? - Nagle obudziła się w niej ciekawość.
            - No cóż – chyba mogę jej powiedzieć – człowiek ten porwał moją ukochaną, dziewczynę, która posiada w sobie jakąś dziwną, magiczną moc, moc której nie pojmuję. Porwali ją cztery lata temu i wywieźli do Nadrowii. Podobno za jej uprowadzeniem stoi niejaki Kriwe zwany Wielkim Kapłanem Prusów (…) - Divan ku swemu zdziwieniu zupełnie się otworzył przed Żywią, wyrzucił z siebie to co w nim tkwiło, opowiedział jej wszystko od początku, od dnia w którym spotkał Mojmirę do dnia, w którym ją stracił.
            Dziewczyna siedziała z szeroko otwartą buzią zaszokowana niesamowitą historią, którą usłyszała.
            - To jeszcze nie koniec – mówił dalej – mój miecz nie jest zwyczajną bronią, też posiada w sobie moc, której do końca nie pojmuję. Zauważyłem, że ten, który chce mnie dopaść kazał zapisać na listach gończych, że mam być dostarczony razem z bronią. Mówiąc inaczej ten człowiek wie, że mój oręż jest wyjątkowy – w tym momencie wyjął z pochwy miecz z wygrawerowanym jednorożcem i trzymał przed sobą, tak żeby dziewczyna mogła mu się przyjrzeć.
            - Nigdy nie widziałam takiej broni, no z wyjątkiem tego momentu jak mnie obezwładniłeś, ale wówczas tak się bałam, że nie przyjrzałam się mu dokładnie. Jest piękny, nie tylko jednorożec wygrawerowany na rękojeści, ale też te ornamenty i dziwne znaczki. – Żywia była wyraźnie podekscytowana.
            - Dowiedziałem się, że te znaczki są nazywane runami.
            - Runami? A co to takiego?
            - Runy to pismo, którego w dawnych czasach używali Germanie, po przyjęciu chrześcijaństwa zaczęto ich uczyć łaciny, a pismo runiczne popadło w zapomnienie. Podobno za pomocą run można korzystać z magii.
            - W jaki sposób te znaczki mogą umożliwić korzystanie z magii? – Zapytała z nieukrywaną ciekawością i fascynacją.
            - Nie mam pojęcia, ale wiem, że tak jest – odparł prosto z mostu nie wstydząc się swojej niewiedzy.
            - Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ja nigdy nie uczyłem się korzystania z magii, jestem Prusem, który w 1216 roku nawrócił się na chrześcijaństwo – powiedział patrząc jej w oczy.
            - Dlaczego?
            - Co dlaczego?
            - Dlaczego mi o tym wszystkim powiedziałeś? Nie boisz się, że komuś zdradzę twoje sekrety? A może już spisałeś mnie na straty, bo wiesz, że zginę jak dojedziemy do Świętego Gaju?
            - Już ci mówiłem, że mój plan jest dobry. Cokolwiek się wydarzy obiecuję ci, że nic ci nie zrobią.
            - No ale ja jestem dla ciebie nikim! Nie znasz mnie i do tego próbowałam cię zabić dla pieniędzy!
            - Śpij i się nie przejmuj przeszłością. Jutro dotrzemy do Rethow i odbierzemy nagrodę za moją głowę – po wypowiedzeniu tych słów Divan położył się przy ognisku i zasnął. Żywia ze związanymi nogami i rękoma z przodu po chwili uczyniła to samo, długo leżała rozmyślając zanim udało jej się zapaść w sen.
            Obudziła się zlana potem, nie pamiętała co jej się śniło ale podejrzewała, że był to jakiś koszmar. Serce waliło jej jak szalone. Przetarła ręką pot z czoła i w tym momencie uświadomiła sobie, że jej kończyny są wolne.
- Więzy zniknęły. Dlaczego mnie rozwiązał? – To była jej pierwsza myśl.
Divan stał blisko Witry i zakładał mu siodło. Po chwili odezwał się, jakby odgadując jej myśli.
- Dziś dotrzemy do celu. W Rethow dostaniesz nagrodę za to, że mnie złapałaś, czyż nie taki był twój cel?
- Nie rozumiem cię człowieku! Przecież ty sam chcesz się oddać w ręce wroga!
- Jeśli moje przewidywania są słuszne to jeszcze dziś zrozumiesz. A jeśli się mylę to dostaniesz swoją nagrodę, a ja stracę głowę.
            Divan na prawej ręce umieścił mały wysuwany sztylet, który schował pod rękawem. Był to ciekawy przedmiot, który kupił jakiś rok temu od jednego z wędrownych kupców i woził w swojej torbie. Tym razem postanowił go założyć, był to ważny element jego planu. Całość sięgała prawie do łokcia i była zapinana na dwa skórzane pasy. Założył go tak żeby ostrze sztyletu wysunęło się od wewnętrznej strony dłoni. Problemem było tylko to, że aby sztylet się wysunął konieczne było naciśnięcie przycisku. Normalnie uczyniłby to drugą, wolną ręką jednak tym razem nie będzie miał takiej możliwości, dlatego na wszelki wypadek zacisnął w lewej pięści malutki nożyk wielkości palca. Teraz wszystko musiał postawić na jedną kartę, czyli na to jak zachowa się Żywia.
            - Musisz związać mi ręce za plecami – powiedział spokojnie jak już skończył siodłać konia.
            Dziewczyna patrzyła na niego nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
            - Inaczej mój plan się nie uda. Przecież masz udawać, że mnie złapałaś i przyjechałaś odebrać nagrodę – dodał po chwili, wiedział, że podejmuje duże ryzyko, ta dziewczyna nie była pewną kartą. Zapewne spróbuje go oszukać, a on chciał to rozegrać tak żeby przez niego nie zginęła.
            Żywia w końcu wstała i niepewnym krokiem podeszła do niego. Nie mogła uwierzyć kiedy sam złożył ręce za plecami, pięści miał zaciśnięte jednak zdziwiona dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Chwyciła niepewnie za sznur.
            - Nie za mocno - powiedział spokojnie. Divan czuł, że dziewczyna się boi i nie wie co powinna o tym wszystkim myśleć.
            Witra patrzył na nich zaniepokojonym wzrokiem, tak jakby w każdej chwili był gotowy strzelić kopytami dziewczynę zagrażającą jego panu.  Odpuścił dopiero kiedy Divan spojrzał na niego i powiedział kilka uspokajających słów.
            - Weź mój miecz razem z pochwą i przywiąż do swojego pasa. Następnie przewiąż mnie sznurkiem w pasie i przywiąż koniec do siodła. Będę szedł za koniem. Ty dosiądziesz Witrę.
            Dziewczyna wykonała wszystkie jego polecenia. Tak jak Divan podejrzewał Żywii zależało przede wszystkim na wzbogaceniu się. Zauważył, że dziewczyna stała się bardziej pewna siebie, wydawało się jej, że znalazła się w pozycji dominującej Teraz poczuła się pewniej, w końcu dosiadała konia i prowadziła za sobą osobę poszukiwaną, za którą otrzyma bardzo dużą nagrodę.
            - Tylko nie próbuj zmusić Witry do kłusu albo galopu. On nie zrobi nic, co mogłoby mi zaszkodzić. Tak na wszelki wypadek cię uprzedzam, gdyby ci przyszło do głowy pogalopować i mnie w ten sposób mnie zabić – specjalnie jej to powiedział, aby zbić jej pewność siebie, a po chwili dodał:
            - I jeszcze jedno. Mówiłem ci, że mój miecz jest nasycony magiczną mocą. Każdy, kto poza mną go dotknął choć raz zostaje obłożony klątwą, która go zabije po kilku dniach. Nie powinnaś się jednak martwić, jak już będzie po wszystkim to mi go oddasz, a ja pokażę ci jak się pozbyć klątwy.
            Divan wiedział, że ta dziewczyna nie jest zbyt rozgarnięta, nie wiedział jednak czy da się nabrać na tego typu kłamstwo. Nic nie odpowiedziała, ale zauważył, że z całych sił zacisnęła wodze i zmusiła Witrę do powolnego marszu. Divan szedł związany za koniem i przyglądał się plecom dziewczyny. Miała w sobie coś wyjątkowego, tak jak prędzej zauważył była podobna do Mojmiry, ale w przeciwieństwie do niej chodziła w spodniach. Pewnie ubierając się jak mężczyźni chciała sprawiać wrażenie groźnej łowczyni nagród.
            Po kilu godzinach podróży przez gęstą pruską puszczę, wąskim szlakiem, który jeśli wierzyć drewnianym znakom prowadził do grodu i lauksu Rethow zaczęli spotykać podróżujących rolników i kupców. Żywia włożyła kaptur na głowę, dzięki któremu każdy patrząc na nią i zwisający u jej pasa miecz myślał, że ma do czynienia z mężczyzną, który prowadzi za sobą jakiegoś jeńca bądź niewolnika. Taki widok nie należał do rzadkości. Im bliżej grodu byli, tym częściej spotykali kogoś, kto prowadził za sobą niewolnika lub niewolnicę. Divana to nie zdziwiło, wiedział, że Rethov jest dużym lauksem, wręcz osadą, której bezpieczeństwa strzeże ogromny gród. W takich miejscach na terenie wszystkich pruskich krain zawsze znajdowały się targi niewolników. Kobiety albo mężczyźni zakuci w łańcuchy lub związani sznurem i prowadzeni przez swoich nowych właścicieli byli widokiem absolutnie normalnym. Było to coś naturalnego.

            Mijali jedno ufortyfikowane gospodarstwo za drugim aż w końcu dotarli do otoczonego fosą grodu zbudowanego na wzniesieniu. U jego podnóża znajdowało się wiele domów oraz targ przepełniony ludźmi, na którym sprzedawano różne wyroby rzemieślnicze, broń oraz niewolników obu płci i w różnym wieku. Jedni byli zamknięci w klatkach, a inni stali lub siedzieli, jedni byli związani sznurem, a inni skuci łańcuchami. Po rysach twarzy dało się stwierdzić, że zarówno wśród niewolników jak i kupujących znajdują się mieszkańcy nie tylko Nadrowii i innych pruskich krain, ale też Litwini oraz ludzie przybyli z Jaćwieży, czyli krainy zamieszkiwanej przez bałtyjskie plemię Jaćwingów. Tu, w głębi pruskiej puszczy chrześcijanie znajdowali się tylko w gronie niewolników. Nawet jeśli wśród wędrowców lub kupców ktoś był wyznawcą Chrystusa to się z tym nie obnosił. W tych stronach pełnię władzy mieli pogańscy bogowie, w wielu miejscach stały większe i mniejsze posągi różnych bóstw, takich jak Kurche, Perkūns, Patrīmpus, Pergrūbris i wiele innych, wszystkich nie sposób wymienić.
            Kiedy podjechali pod opuszczony most zwodzony prowadzący do grodu Żywia zeskoczyła z grzbietu Witry i podeszła do jednego z uzbrojonych strażników stojących przy drewnianej bramie. Divan stał za daleko żeby słyszeć o czym rozmawiają, strażnik w pewnym momencie zrobił zdziwioną minę i spojrzał w jego stronę kiedy dziewczyna pokazała mu rysunek wykonany gęsim piórem na liście gończym. W każdym razie po wymianie zdań między nimi zbrojny kazał dziewczynie zabrać więźnia do lasu za grodem, lasu, który prowadził do tutejszego Świętego Gaju. Już sam ten fakt wydawał się być dla Divana podejrzany, niestety Żywia myślała tylko o tym, na co wyda denary, które otrzyma za schwytanego wojownika.
            - Strażnik powiedział, że w lesie za grodem znajduje się drewniana chata, w której mieszka wajdelota. On wypłaci mi za ciebie nagrodę. Wiesz nie sądziłam, że sam się oddasz w moje ręce, a te twoje straszenie klątwą to pewnie jakieś bajki – stwierdziła z szerokim uśmiechem na twarzy.

            Divan zagryzł wargę ze złości. Okazało się, że dziewczyna nie jest tak naiwna jak sądził. Minęli kilka chat i warsztatów w milczeniu, okrążyli gród i szli kilkadziesiąt metrów w głąb lasu, Żywia trzymała wodze Witry, za którym kroczył związany Divan. Po drodze natknęli się na kamień ofiarny, na którym jakaś staruszka spalała pokarmy dla jednego z pogańskich bóstw. Nie zwrócili jednak na to uwagi, ponieważ w tych stronach był to widok powszechny. W końcu dotarli do miejsca, o którym mówił strażnik. Była to mała drewniana chata kryta strzechą z kamiennym fundamentem. Przed wejściem stały dwa liczące półtorej metra kamienne posągi bóstw, przy których ustawiono naczynia wypełnione pokarmami ofiarnymi. Na drzwiach wisiała mała rzeźba przedstawiająca boga Perkūnsa. Dziewczyna podeszła i pociągnęła za kołatkę kilka razy. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich zakapturzony, stary, zgrabiony kapłan w szarym płaszczu.
            - Czego tu? Zajęty jestem! – Burknął nieprzyjemnym głosem.
            - Więźnia ci przyprowadziłam! Zapłać mi! – Odburknęła dziewczyna machając mu przed nosem płótnem z wizerunkiem Divana.
            - Kobieto! Jakiego więźnia?! Pokaż mi to!
            Popatrzył chwile na narysowaną podobiznę, a potem przeniósł wzrok na Divana wytrzeszczając ze zdziwienia oczy.
            - Pokaż mi jego miecz – powiedział już o wiele spokojniejszym głosem i z większym szacunkiem do dziewczyny. Musiał wszak uznać jej umiejętności walki skoro schwytała kogoś takiego. Dziewczyna nie wiedziała, że starzec, z którym rozmawia jest jednym z zaufanych ludzi Wielkiego Kapłana Kriwe z Romowe. To właśnie on z ukrycia pociągał za sznurki, i kazał swoim ludziom tworzyć na płótnach listy gończe z wizerunkiem Divana, następnie wysłał swych najbardziej zaufanych kapłanów i wojowników do Rethow i Cathow, aby oczekiwali aż ktoś skuszony nagrodą doprowadzi go w jedno z tych miejsc.
            Żywia nie wiedziała, w jakie bagno się wpakowała. Na listach gończych znajdowała się tylko informacja o nagrodzie i o tym żeby miecz oraz martwego lub żywego Divana dostarczyć do pruskich kapłanów w Rethow lub Cathow. Dziewczynie nawet przez myśl nie przeszło, że ten, kto za tym stoi może nie mieć zamiaru nagradzać kogokolwiek.
            Stary kapłan wezwał po chwili jednego ze swoich niewolników i coś mu powiedział na ucho. Młodzieniec pobiegł szybko ścieżką prowadzącą na zachód od chaty.
            - My Prusowie jesteśmy zwyczajni wymieniać towar za towar. W przeciwieństwie do chrześcijan nie posługujemy się za często pieniędzmi. Chłopiec pobiegł po tego, kto wypłaci ci nagrodę. Idź tą ścieżką to spotkasz  tego kto ci zapłaci. – Po tych słowach wszedł do chaty i zamknął za sobą drzwi.
            Żywia podeszła do Witry i chwyciła za wodze prowadząc za sobą konia i Divana. Szli tak kilka minut, las był w tym miejscu bardzo gęsty, nigdzie nie było żadnych chat.
            - Ta ścieżka pewnie prowadzi do Świętego Gaju. Niedługo będę bogata, koniec życia w biedzie i ciągłej walki o przetrwanie – pomyślała z nieukrywaną radością.
Divan w przeciwieństwie do niej czuł coraz większy niepokój. Były kasztelan podszedł bliżej konia i uderzył ręką o jego ciało dzięki czemu uruchomił się mechanizm, który prędzej założył na rękę. Ostrze wysunęło się z rękawa, ale nie przecięło od razu wszystkich więzów na nadgarstkach. Coraz bardziej niespokojnie poruszał nadgarstkami, skaleczył się kilka razy aż w końcu poczuł, że sznur spadł na ziemię, był wolny. Został tylko sznur, którego jeden koniec miał przewiązany w pasie, a drugi był przywiązany do siodła. Żywia idąca z przodu nawet nie zauważyła, że się uwolnił, a on nie miał zamiaru jej uświadamiać, dlatego cały czas szedł za koniem mając ręce założone za plecami. Po kilku kolejnych minutach zauważyli pięciu uzbrojonych mężczyzn, wszyscy mieli długie włosy i brody.  Trzech z nich było uzbrojonych w miecze, a dwóch w pawęże i włócznie. Po chwili nadszedł szósty mężczyzna ubrany w długi ciemny płaszcz. Jego twarz zakrywał głęboki kaptur.
- Nareszcie przyniosę twoją głowę i ten przeklęty miecz mojemu panu – jego głos sprawił, że Żywia dostała gęsiej skórki. Mimo strachu wypaliła patrząc na zakapturzonego:
- Najpierw zapłać, bez denarów ci go nie oddam!
Zakapturzony zaczął się śmiać.
- Zabijcie jego i tę głupią dziewuchę. Taka jest Wola Wielkiego Kapłana z Romowe.
Pięciu zbrojnych słysząc te słowa natychmiast ruszyło w stronę Żywii i Divana. Dziewczyna złapała za rękojeść miecza z wygrawerowanym jednorożcem i wyjęła go z pochwy. Ręce jej się trzęsły, a cały świat zawalił w jednej chwili. Była przerażona. Jeden z pruskich wojów wziął zamach i rzucił włócznią w stronę dziewczyny. Divan musiał myśleć szybko, ręce na szczęście miał już wolne.
- Żywia skacz w prawo, pod nogi konia! – Krzyknął głosem nie uznającym sprzeciwu, a dziewczyna – sama nie wiedziała dlaczego, zapewne był to odruch, impuls – go posłuchała i rzuciła się między nogi Witry upuszczając miecz.
Prus, który rzucił włócznią zagryzł wargi ze złości widząc, że chybił. Dwóch kolejnych z mieczami zaczęło biec w stronę leżącej dziewczyny. Divan natychmiast ruszył w stronę swojego miecza leżącego na ziemi, w tym samym czasie dał znak Witrze, który stanął na tylnych nogach i kopnął Prusa, który był najbliżej. Trafił go w głowę wybijając mu dwa zęby, dwie jedynki z przodu. Wojownik zaczął pluć krwią. Żywia cały czas leżała przerażona na ziemi.
- Rzucacie się na bezbronną kobietę jak tchórze. Czy tak walczą słudzy tego robaka z Romowe? Tchórze służący tchórzowi – Divan chciał ich sprowokować i udało mu się. Pięciu wojów wyglądało jakby wstąpił w nich czart, bies, licho albo jakiś inny demon. Jeden z nich podniósł swoją włócznię z ziemi, teraz cała piątka zaczynała go okrążać, koń i dziewczyna byli bezpieczni, a on skupił całą uwagę na sobie.
            Były kasztelan przyjął postawę obronną, a od ostrza jego miecza nagle zaczęły się odbijać promienie słoneczne. Widok ten bardzo zdziwił Żywię, która była pewna, że jeszcze chwilę temu niebo było pochmurne. Walczył jak w transie, tak jak przed laty z wikingiem, kiedy na targu niewolników w Lubawie ratował małą Skarbmirę.
            Dziewczyna i zakapturzona postać patrzyli nie wierząc własnym oczom. Po chwili obok Divana leżało pięć zmasakrowanych ciał. Jeden miał rozpłatane gardło, inny rozcięty brzuch i wnętrzności na zewnątrz, kolejny miał rozciętą twarz od ust do czoła. Śmiertelne rany pozostałej dwójki były równie straszne.
            - Teraz twoja kolej - powiedział Divan patrząc na zakapturzoną postać. Z ostrza jego miecza ściekała krew. Kroczył ostrożnie w stronę zakapturzonego, instynktownie wyczuł, że ma do czynienia z kimś potężnym.
            - Zaiste jesteś silny, tak jak mówił mój mistrz. Stanowisz zbyt duże zagrożenie, dlatego dziś odbiorę ci życie.
            Mężczyzna podniósł prawą rękę w powietrze wypowiadając niezrozumiałe dla Divana i Żywii słowa. Jego inkantacja była bardzo szybka, piorun uderzył z nieba niespodziewania i prawie trafił byłego kasztelana, który odskoczył w ostatniej chwili.
            - To magia – pomyślał cofając się.
            Zakapturzony cały czas ponawiał słowa inkantacji przysyłając z nieba kolejne pioruny. Wszystkie celowały w Divana, który cofał się, robił uniki, ledwo uchodził z życiem.
            - Zaufaj mocy miecza, nie bez powodu go otrzymałeś. Z nim oprzesz się mocy fałszywych bogów– męski głos, który usłyszał w swej głowie bardzo go zaskoczył. Nie potrafił wyjaśnić, kto wypowiedział te słowa. W każdym razie Divan postanowił mu zaufać. Nagle przestał uciekać przed błyskawicami ciskanymi z nieba za pomocą magii, ustał w miejscu zamykając oczy.
            - Widzę, że dostrzegłeś jak duża różnica mocy jest między nami – powiedział zakapturzony pogardliwym głosem ponawiając inkantację.
            Pioruny ciskały z nieba jeden, za drugim, Divan wiedziony wiarą podniósł miecz trzymany w prawej ręce do góry. Wszystkie błyskawice zaczęły lecieć ku ostrzu zatapiając się w nim zupełnie, tak jakby miecz pochłaniał całą magię.
            Zakapturzony sługa Wielkiego Kapłana z Romowe nie wierzył w to, co widzi, tak potężna magia została zniwelowana. Natychmiast zaczął wypowiadać słowa kolejnego zaklęcia, tym razem wyciągnął prawą rękę przed siebie kreśląc pentagram w powietrzu. Z miejsca, w którym zakreślił ów magiczny znak wystrzeliła ognista kula, która poleciała w stronę przeciwnika. Ten jednak przeciął kulę ognia swym mieczem na dwie części, które poleciały za jego plecy powodując potężną eksplozję. Wybuch wstrząsnął grodem położonym w pobliżu wywołując panikę, wajdelota wyszedł ze swej chaty przerażony wykrzykiwał, że to gniew bogów. Drzewa zaczęły płonąć, ogień szybko zbliżał się do grodu i innych drewnianych zabudowań.  Ludzie z przerażeniem biegali z wiadrami pobierając wodę ze studni i z okolicznego strumienia. Próbowali gasić swoje gospodarstwa oraz warsztaty. Wielu niewolników skutych łańcuchami nie mając możliwości ucieczki spłonęło żywcem, jeszcze inni wykorzystali okazję żeby uciec.
            Tymczasem Divan i zakapturzony walczyli dalej. Pogański czarodziej próbował różnych pruskich zaklęć jednak jego przeciwnik swoim mieczem niwelował lub odbijał je wszystkie. Były kasztelan starał się nie zranić Witry i dziewczyny. Teren dookoła walczących zmienił się nie do poznania, w wielu miejscach drzewa były połamane, dziury w ziemi po odbitych zaklęciach nie należały do rzadkości. Poza tym znaczna część puszczy łącznie z grodem była trawiona przez ciągle rozprzestrzeniający się ogień.
            - Od wielu lat nie walczyłem z tak silnym przeciwnikiem – krzyknął zakapturzony, który dobył swój miecz i zaatakował bezpośrednio.
            - Jesteś silny, przyznaję. Ale znam silniejszych od ciebie - odpowiedział z uśmiechem na twarzy Divan nie zdradzając przeciwnikowi, że ma na myśli rycerza Ścibora.
            Ich miecze ciągle zderzały się ze sobą. Wzrok przyglądającej się im Żywii nie nadążał na szybkością ich ruchów.
            - I pomyśleć, że ja głupia chciałam go pokonać – wymamrotała pod nosem obserwując walkę. 
            - Chrześcijaninie, zdrajco naszej wiary to niemożliwe żebyś miał taką moc. – Sługa Wielkiego Kapłana był coraz bardziej zirytowany przedłużającą się walką.
            - Im żarliwsza wiara w bogów tym większą mocą dysponuję. Tu w Nadrowii, sąsiedniej Sambii i w większości pruskich krain powinienem go pokonać bez problemu. Przecież nasi bogowie mają nieograniczoną moc tam gdzie przeważają ich wyznawcy. Więc dlaczego? Dlaczego moja magia nie może go dosięgnąć? – Zakapturzony nie potrafił zrozumieć skąd Divan czerpie swoją moc aż w końcu uświadomił sobie, że to nie tyle jego zasługa, co miecza z jednorożcem.
            - To miecz prawda? Bez niego byś się nie obronił przed magią moich bogów!
            - Prawdopodobnie masz rację – odparł Divan spokojnym głosem, po czym ruszył do przodu. Wziął zamach starając się trafić przeciwnika, ostrza ich mieczy ponownie wydawały dźwięki uderzeń. W końcu Divan chwycił swój miecz w jedną rękę i ponownie zaatakował. Przeciwnik zablokował cios, a on tymczasem trafił go w brzuch ostrzem z wysuwanego sztyletu, który miał cały czas przyczepiony do drugiej ręki.
            - Umrzesz od rany zadanej zwykłym sztyletem – odparł spokojnym głosem patrząc w oczy plującego krwią przeciwnika. Kiedy wyciągnął ostrze z jego brzucha ten osunął się na niego.
            - To była piękna walka. Jak cię zwą?
            Poganin spojrzał na Divana i plując krwią powiedział:
            - Wiesz, kiedy ją porwałem ona też w pewnym momencie zapytała mnie o imię. Odpowiedziałem wtedy Mojmirze, że moje imię od dawna jest martwe i zna je tylko Wielki Kapłan, ale mimo tego zdradziłem je jej, zdradzę je i tobie. Wūrs, tak mnie kiedyś nazywano, tak nazywała mnie Saūli, matka Mojmiry.
            Divan zrobił wielkie oczy ze zdziwienia.
            - To byłeś ty, porwałeś ją wtedy w Lubawie w dzień, przed nocnym atakiem! Gdzie ona jest? Powiedz mi!
            - W Romowe, tam ją trzyma w swoim grodzie. Ale nie dostaniesz się do Romowe bez jego woli. Tylko on potrafi otwierać magiczne przejścia. Nie tylko tamtejszy gród, ale cała osada są chronione przez magię Wielkiej Trójcy bogów Perkunsa, Patrīmpusa i Patollusa. Magia ta sprawia, ze zwykli podróżni nigdy nie docierają do Romowe, magia uniemożliwia też każdemu opuszczanie osady. Tylko Kriwe może kogoś wypuścić albo wpuścić do środka.
            - Jak więc mogę ją ocalić? Jak dostać się do Romowe? Jest jakiś sposób?!
            Diwan nie dawał za wygraną, choć widział, że mężczyzna już prawie umarł mu na rękach.
            - Jednym ze sposobów jest zabicie wszystkich Prusów i zniszczenie naszej religii, wtedy bogowie utracą swoją magiczną moc. Ale tego nie jesteś w stanie dokonać – mówił już ledwo słyszalnym głosem – a drugim sposobem jest pokonanie Żmija.
            - Żmija? – Powtórzył zdziwiony Divan.
            - Istnieje stara legenda, która mówi, że jeśli śmiałek zabije Żmija to bóg Weles spełni jedno jego życzenie, ale to tylko legenda… - powiedział i wyzionął ducha.
            Divan położył ciało na ziemi i zamknął mu oczy.
            - Dziękuję. Nie wiem dlaczego na łożu śmierci zdecydowałeś się pomóc mi w odnalezieniu Mojmiry, ale dziękuję – powiedział stojąc nad ciałem pokonanego przeciwnika. 











Nowy Dwór Bratiański mała wieś z ciekawą historią

$
0
0
                 
Grodzisko Pikowa Góra w Nowym Dworze Bratiańskim
(fot. Stanisław R. Ulatowski)
               Historia tej wsi jest naprawdę ciekawa. Niby mała miejscowość z Ziemi Lubawskiej, a w jej granicach znajduje się grodzisko zwane "Pikową Górą", która pojawiła się nawet w mojej powieści Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów. Według legendy dawno temu, pewnie w XIII w. albo jeszcze wcześniej, pojawiła się armia, która rozpoczęła oblężenie grodu. Zbrojni z Pikowej Góry bronili się dzielnie. Podobno oblężenie skończyło się dopiero jak w okolicznym jeziorku zabrakło wody. Konie i zbrojni z armii oblężniczej zaczęli padać wówczas z powodu pragnienia. Załoga broniąca grodu miała jeszcze zapasy wody ze studni, dlatego mogła się dalej bronić i ostrzeliwać z łuków wroga. W końcu wróg zaniechał oblężenia i się wycofał. Czy załoga grodu była pogańska, a wojowie oblegający gród byli wówczas chrześcijanami z Mazowsza? Tego nie wiemy, ale legenda o bitwie istnieje, a każdy wie, że każda legenda ma swoje ziarenko prawdy...

            Najstarsze wzmianki dotyczące wsi sięgają epoki średniowiecznej, a dokładnie roku 1402. Nowy Dwór Bratiański znajdował się wówczas w granicach państwa krzyżackiego, a dokładniej wójtostwa bratiańskiego. Wieś nosiła wtedy niemiecką nazwę Neuhof. Po wojnie 13-letniej toczonej w latach 1454-1466 wraz z innymi wsiami na Ziemi Lubawskiej Nowy Dwór Bratiański włączono w granice Polski (Prus Królewskich).

            W latach 1938-1954 w powiecie lubawskim istniała gmina wiejska Nowy Dwór Bratiański. W okresie międzywojennym siedziba władz gminy znajdowała się w opisywanej wsi, a po II wojnie światowej w Gryźlinach. Gminę Nowy Dwór Bratiański utworzono 1 kwietnia 1938 r. w powiecie lubawskim w województwie pomorskim. Dnia 12 marca 1948 r. zmieniono nazwę powiatu lubawskiegona nowomiejski. Według stanu z dnia 1 lipca 1952 roku gmina Nowy Dwór Bratiański składała się z 8 gromad: Bagno, Chrośle, Gryźliny, Jamielnik, Lekarty, Nowy Dwór Bratiański, Radomno i Skarlin.

            NowyDwór Bratiański, który od drugiej połowy XV w. znajdował się w granicach Polski był wsią lemańską. Wsie tego typu nadawano szlachcicowi, a dawniej w średniowieczu rycerzowi w posiadanie na zasadzie lenna. Właściciel takiej miejscowości był zobowiązany do pełnienia służby zbrojnej w zamian za nadane dobra ziemskie. W połowie XVIII w. właścicielem Nowego Dworu Bratiańskiego był niejaki Przanowski oraz jego żona Dorota z Krauzów.  Dnia 27 listopada 1752 r. król August III Sas podarował dwie włóki Przanowskiemu, który w zamian musiał świadczyć służbę wojskową i dostarczać drewno do starostwa bratiańskiego. Przanowski mógł na własne potrzeby pędzić gorzałkę, łowić ryby i rąbać drewno.

            Wiemy, że w okresie międzywojennym znajdował się we wsi wiekowy dokument (przywilej lemaństwa) wydany 27 listopada 1752 r. przez Augusta III Sasa, przedostatniego króla Polski w latach 1733-1763. Treść tegoż dokumentu była bardzo ciekawa:

„August III z Bożej łaski król Polski, W. Ks. Litewski etc. Oznajmujemy niniejszym listem Naszym, aby z tego Lemaństwa służba wojenna Nam i Rzeczypospolitej nie upadała, umyśliliśmy tegoż Szlachetnego Przanowskiego y Dorotę z Krauzów Małżonkę jego wraz z Sukcessorami ich oboi płci przy tymże Lemaństwie we wsi Nowydwór nazwanej zachować y zatrzymać, iakoż niniejszym Listem Przywilejem (sic) Naszym zachowujemy y zatrzymujemy, Mocą którego Listu Przywileju Naszego ciż Szlachetni Przanowscy Małżonkowie wraz z Sukcessorami Swemi przerzeczone Lemaństwo we wsi Nowydwór dwie włóki chełmińskiej miary w sobie mające ze wszystkiemi Budynkami, Polami, Rolami, Ogrodami, Łąkami, Zaroślami, Krzakami, Sadzawkami, z wszelkiemi pożytkami y przynależytościami z dawna y teraz do tegoż Lemaństwa należącemi, tudziesz z wolnym w Lasach i Borach Starostwa Bratyańskiego na opał y Budynek do tegoż Lemaństwa potrzebny drzewa y chrustu na ogrodzenie bez żadney dani y płacy rąbaniem, z wolnym we Młynach Starościńskich na domową potrzebę różnego zboża mełciem, z wolnym Piwa y Gorzałki na swoię potrzebę domową robieniem, chowaniem owiec y różnego Inwentarza, z Łowieniem Ryb w Jeziorku wsi Nowydwór będącym, y w rzekach Starostwa Bratyańskiego na domowę potrzebę y ze wszystkiemi innemi wolnościami, gdyż pomieniony Leman służbę wojenną odprawować powinien, przerzeczone Lemaństwo trzymać, dzierżeć i Onego spokojnie zażywać będą. Tak jednak aby z tego Lemaństwa co rok po złotych Trzydzieści Pruskich na Regiment łanowy dwiema Ratami płacili i oddawali, do żadney innej robocizny, kontrybucyi  ani podwód, ciężarów, stanowisk, Przechodów i noclegów żołnierskich należeć ani do Gromady przykładać się nie maią, ani powinni będą. Obiecujemy zaś po Nas y Nayiaśnieyszych Sukcessorach Następcach Naszych, iż tych Szlachetnych Adama Przanowskiego y Dorotę Małżonków y ich Sukcessorów oboiey płci od pomienionego Lemaństwa we wsi Nowydwór nazwaney, nie oddalemy ani mocy nikomu oddalenia onych nie damy, ale y ich wcale y nienaruszone przy tymże Lemaństwie dwóch włók zachowamy, co y Nayiaśnieysi Następcy Nasi Królowie Polscy uczynią, Prawa Nasze Królewskie Rzptey y Kościoła Rzymskiego Katolickiego w całości zachowując. Dan w Warszawie dnia XXVII miesiąca Listopada Roku Pańskiego MDCCLII”. 




Nowy Dwór Bratiański na google-map: Kliknij





            

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 14 SEKRETY WATYKANU I ŚWIĘTA TRÓJCA Z ROMOWE)

$
0
0




Rzym rok 1227
            Dzień 18 marca Anno Domino 1227 był tragiczny dla chrześcijańskiego świata. To właśnie tego dnia, po ponad dziesięciu latach pontyfikatu zmarł papież Honoriusz III. Rzym pogrążył się w żałobie, a Niebiosa się otwarły przyjmując go do Raju. Niektórzy powiadali, że duszę Honoriusza przy wejściu do Raju witał osobiście jego poprzednik papież Innocenty III, który w roku 1216 ochrzcił Surwabuno z Ziemi Lubawskiej.
            Bardzo szybko, bo już 19 marca 1227 r. wybrano kolejnego papieża, który przyjął imię Grzegorz IX. Nowy Ojciec Święty okazał się być doskonałym dyplomatą, który ma ogromną wiedzę i nie boi się walczyć za pomocą miecza. Tak był to papież wojownik, zwolennik wypraw krzyżowych i nawracania pogan nie tylko słowem, ale też siłą. Krótko po swoim wyborze na następcę św. Piotra, jeszcze w 1227 r. odważył się nałożyć klątwę na cesarza niemieckiego Fryderyka II za to, że nie ruszył na krucjatę, za to, że bał się iść na wojnę z poganami.

           
Rzym, noc z 19 na 20 marca 1227:
        Zbliżała się północ. Mężczyzna w białych szatach siedział przy swoim biurku i był pogrążony w rozmyślaniach. Kilkanaście godzin temu został jednym z najpotężniejszych ludzi na świecie. Po jego stronie stał Bóg ze swymi aniołami, a on miał do dyspozycji armię Państwa Kościelnego, był pierwszym po Bogu, żaden człowiek nie był ważniejszy od niego. Świadomość tego faktu bardzo go podniecała. Był zdecydowany walczyć ze złem, chciał odzyskać Ziemię Świętą oraz nawrócić na prawdziwą chrystusową wiarę pogan z północnej Europy, czyli przeklętych Prusów, Jaćwingów i Litwinów.
            Grzegorz IX miał właśnie wezwać swych służących żeby dorzucili drew do kominka i przebrali go w szaty nocne, kiedy niespodziewanie usłyszał pukanie do drzwi swej komnaty.
            - Wejdź – odrzekł stanowczym głosem cały czas siedząc przy biurku plecami do drzwi.
            - Kim jesteś – zapytał odwracając głowę i patrząc podejrzanym wzrokiem na mężczyznę, który właśnie przed nim klęknął na jedno kolano.
            - Jestem twym pokornym sługą Ojcze Święty – odrzekł nieznajomy odziany w prostą czarną szatę z kapturem. Nie miał na sobie żadnego herbu, żadnych znaków tylko zwykły drewniany krzyż na szyi.
            - Moim sługą powiadasz, nie jesteś żadnym ze znanych mi duchownych, nie należysz do mojej służby, pierwszy raz widzę cię na oczy. Podaj mi jeden powód, który powstrzyma mnie przed wezwaniem straży i wyrzuceniem cię stąd.
            - Podam ci wiele powodów – mówił cały czas klęcząc z głową spuszczoną w dół – o naszym istnieniu wie tylko urzędujący papież, jest nas wielu, jesteśmy oddani bezgranicznie każdemu z następców św. Piotra, zawsze stoimy w cieniu i robimy to, czego Ojciec Święty zrobić nie może.
            - Jesteście moimi szpiegami? Do tej pory nie wiedziałem o waszym istnieniu – powiedział z lekkim zdziwieniem papież.
            - Jesteśmy nie tylko szpiegami. Każdy nowo wybrany Ojciec Święty dowiaduje się o naszym istnieniu pierwszej nocy swego pontyfikatu – odparł uniżenie tajemniczy klęczący mężczyzna.
            Na zewnątrz właśnie zaczęło padać i grzmieć. Po chwili rozpętała się prawdziwa ulewa.
           - Jest już późno, jeśli to wszystko, co chciałeś mi powiedzieć to teraz wyjdź i pozwól mi odpocząć – odparł zmęczonym głosem Ojciec Święty.
            - Wybacz ekscelencjo, ale zanim udasz się na spoczynek powinieneś poznać największy z sekretów Państwa Kościelnego. Musisz ujrzeć to, co znajduje się w podziemiach tego pałacu.
         - O czym ty mówisz?! Wiem o tajnym archiwum umieszczonym w naszych watykańskich piwnicach! Mam świadomość istnienia apokryfów i ksiąg zakazanych, wiem nawet o kopii magicznej włóczni św. Maurycego ukrytej w podziemiach – powiedział zirytowanym głosem papież i kazał odejść swemu szpiegowi.
            - A wie Ojciec Święty cokolwiek o Włóczni Lucjana?
            Papież nagle otworzył szerzej oczy, wstał z krzesła i podszedł do klęczącego mężczyzny.
            - Łżesz! Włócznia Lucjana nie istnieje! To tylko legenda!
            - Ojcze Święty jest wiele legend i bajek, które opowiada się prostaczkom. Są też bardziej wyszukane historie, które opowiada się biskupom, kardynałom i uczonym. Ty jednak musisz poznać prawdę, której my twoi wierni słudzy strzeżemy. Musisz się dowiedzieć co jest faktem, a co tylko legendą. Nalegam Ojcze Święty abyś poszedł ze mną, musisz poznać wszystkie sekrety, które znał twój poprzednik – spokój, uniżenie i pewna tajemnicza aura, jaką roztaczał nad sobą rozmówca sprawiły, że nowy papież dał się przekonać.

            Grzegorz IX szedł pewnym krokiem za mężczyzną w czarnej szacie, który w lewej ręce trzymał pochodnię oświetlając drogę. Zdziwiło go to, że na krętych schodach prowadzących do piwnic nie spotkali ani jednego wartownika. W piwnicach szpieg podszedł do świecznika na ścianie i pociągnął go w dół. Otworzyło się tajne przejście, o którego istnieniu papież wiedział już od dawna, dlatego się nie zdziwił.
            - Wszyscy kardynałowie wiedzą o tym przejściu prowadzącym do sekretnych archiwów i skarbca. Mam nadzieję, że to nie to chciałeś mi pokazać – powiedział znudzonym głosem.
            Mężczyzna w czerni się nie odzywał. Sekretne archiwa znajdowały się kilkanaście metrów pod piwnicą. Grzegorz IX, jeszcze jako kardynał lubił tu przychodzić i czytać starożytne papirusy z ewangeliami, które nie znalazły się w Piśmie Świętym. Ewangelie napisane podobno przez Judasza, Jezusa i Maryję oraz Marię Magdalenę, apokalipsa Zacheusza, który dostąpił objawienia to tylko niektóre z tajemniczych pism ukrytych tu przed światem. W archiwach znajdowały się też pisma magiczne takie jak „ZbiórZaklęć Merseburskich” oraz Lemegeton”, czyli magiczna księga napisana przez króla Salomona.
            Obaj mijali dziesiątki pomieszczeń z papirusami i manuskryptami, a na samym końcu przeszli obok potężnych drzwi skarbca, w którym znajdowały zapasy złota zgromadzone przez Kościół. W końcu dotarli do małego regału z księgami. Szpieg podszedł do niego i wyjął dwie książki z półki położonej na wysokości jego oczu. Następnie włożył rękę w dziurę po książkach. Papież obserwował jego dziwne zachowanie, aż po chwili usłyszał pstryknięcie. Nie miał pojęcia, że za regałem znajduje się dźwignia.

            Ojciec Święty z wytrzeszczonymi oczami patrzył jak regał się przesuwa odsłaniając wiszący na ścianie gobelin, na którym widniała postać wojownika, uzbrojonego we włócznię i walczącego z potworem. Papież na początku myślał, ze to św. Jerzy walczący ze smokiem, szybko jednak zauważył, że bestia nie jest podobna do smoka. Potwór był większy od wojownika, miał duże czarne skrzydła, rogi oraz ręce i nogi jak u ludzi.
            - Kto to jest? – Zapytał papież niepewnym głosem.
            - Ojcze Święty to jest ten, kto dał początek naszemu istnieniu, on nas stworzył abyśmy z ukrycia wspierali Kościół. Jego imię brzmiało Kasjusz, był rzymskim legionistą, który… - nie mógł dokończyć, bo następca świętego Piotra wszedł mu w słowo.
            - …który swoją włócznią przebił bok wiszącego na krzyżu Chrystusa. Znam tę legendę – powiedział papież.
            - To nie jest legenda Ojcze Święty. Kasjusz po przebiciu boku Chrystusa się nawrócił, porzucił wiarę w pogańskich rzymskich bogów. Na chrzcie przyjął imiona Longin i Lucjan używając ich zamiennie. Powodem nawrócenia była jego włócznia, której ostrze zanurzyło się w krwi Mesjasza. Okazało się, że dzięki krwi zyskała ona moc uzdrawiania ludzi.
            - To tylko legendy – znowu wszedł mu w słowo Ojciec Święty.
- Nawet w legendach nie zachowały się informacje o tym, że Kasjusz miał żonę i córkę, obie były chore na trąd i zostały uzdrowione dzięki włóczni. Ich uzdrowienie spowodowało przemianę w sercu rzymskiego legionisty, który porzucił starych bogów i dał się ochrzcić. Z czasem Lucjan odkrył, że włócznia potrafi nie tylko uzdrawiać ludzi ze wszystkich chorób. Odkrył, że ma ona moc… - mężczyzna przerwał nagle i złapał za wiszący na ścianie gobelin odsłaniając wzmacniane żelazem drzwi.
Papież ponownie zrobił zaskoczoną minę, myślał, że to już wszystko. Szpieg złapał za wiszącą na drzwiach kołatkę w kształcie głowy jakiegoś stwora, którego papież nie potrafił zidentyfikować. Zapukał trzy razy. Drzwi po chwili się otworzyły i stanęło w nich dwóch kolejnych mężczyzn ubranych tak samo, czyli w proste czarne szaty z kapturem i z drewnianymi krzyżami na szyjach.
- Więc jest was więcej? – Zapytał następca św. Piotra.
- Jest nas wielu i wszyscy oddamy za ciebie życie Ojcze Święty. Proszę przejdź przez te drzwi i poznaj całą prawdę.
Szli dość długo w dół krętymi schodami. Na ścianie, co kilka metrów wisiały pochodnie oświetlające ciemności. Im niżej schodzili tym bardziej niepokojące dźwięki dochodziły do uszu papieża, szlochy, szyderczy śmiech, krzyki, płacz, odgłosy cierpienia i ciągłej agonni…
- Na Boga co tu się dzieje? Dlaczego mój Kościół skrywa coś takiego głęboko pod ziemią?– Zastanawiał się w myślach.
W końcu dotarli do korytarza, szli mijając zakratowane cele.
- Dlaczego tu są lochy, o których nie miałem pojęcia? Kogo w nich torturujecie? – Żądam wyjaśnień powiedział papież stanowczym głosem.
- Ojcze Święty to dopiero pierwszy poziom. Niedługo zejdziemy jeszcze niżej. Łącznie mamy tu pięć poziomów położonych jeden pod drugim, a na tym trzymamy najmniej groźnych więźniów.
- Kim oni są? – Zapytał następca św. Piotra.
- Czyż to nie oczywiste? To wrogowie Kościoła, przeciwnicy naszej prawdziwej wiary, wrogowie Chrystusa. Większość więźniów na tym poziomie to ludzie, byli członkowie sekt przyzywających demony, czarnoksiężnicy i czarownice.
- Mówisz, że większość to ludzie? Nie rozumiem, więc kim są pozostali? – Dopytywał zdziwiony Grzegorz IX
- Na tym poziomie poza ludźmi jest jeszcze jest kilka słabszych wampirów, niżej trzymamy groźniejsze demony, wszelkie plugastwa, które nie mają prawa chodzić po świecie i żyć między ludźmi – odparł mężczyzna.
Papież już więcej o nic nie pytał. W pewnym momencie zatrzymał się przy drzwiach jednego z lochów. Nie dochodziły z niego żadne dźwięki, więc w pierwszej chwili pomyślał, że cela jest pusta. Podszedł bliżej do zakratowanego okienka w drzwiach i zajrzał do środka. Widział podłogę i ściany wykonane z kamienia, zwisające kajdany, rowek do załatwiania potrzeb fizjologicznych i to wszystko. Cela była ciemna.
- W tej celi nikogo nie ma – powiedział dość głośno sam do siebie. Trzej mężczyźni idący z przodu dopiero teraz spostrzegli się, że Ojciec Święty nie idzie za nimi. Kiedy zauważyli gdzie stoi krzyknęli żeby się odsunął.
Wszystko działo się błyskawicznie. Więzień włożył rękę między kratami i złapał papieża za szyję. Jego pazury wbiły się w skórę zaskoczonej ofiary.
- Daj mi swojej krwi! Daj mi swoją krew klecho! Kres twej wiary jest już bliski! – Wampir był bardzo osłabiony, dlatego nie był w stanie zadać śmiertelnego ciosu. Trzej mężczyźni w czarnych szatach szybko sięgnęli po swe sztylety przypięte do pasów i zaczęli go dźgać w rękę, która trzymała za szyję Grzegorza IX. Więzień w końcu puścił, zapewne ostrza moczonych w wodzie święconej sztyletów zadawały mu zbyt duży ból.
Papież trzymał się za szyję, a jeden z mężczyzn polał jego rany wodą święconą, którą miał we flakoniku przy pasie. Rany zaczęły syczeć, czuł przez chwilę duży ból, a potem ogromną ulgę.
- To tylko zadrapania. Musisz być ostrożniejszy Ojcze Święty. W tym przypadku szczęśliwie trafiłeś na mizernego wampira, który siedzi tu ponad dwieście lat. On jest słaby, ale na drugim poziomie i niżej więźniowie są o wiele groźniejsi.
Po kilkunastu minutach zeszli niżej na drugi poziom i potem jeszcze niżej na kolejne poziomy. Wszędzie Grzegorz IX zastawał ten sam widok, czyli korytarz z celami. Z tą tylko różnicą, że im niżej schodzili tym więcej spotykali mężczyzn w czarnych szatach z drewnianymi krzyżami na szyjach, wszyscy wyglądali tak samo, tworzyli jakiś Zakon o istnieniu, którego Grzegorz IX aż do dziś nie miał pojęcia.

W końcu dotarli na sam dół. Najniższy poziom wyglądał zupełnie inaczej. Była to ogromna i okrągła sala, w której stało kilkudziesięciu mężczyzn w czerni, wszyscy mieli na głowach założone kaptury. To było niesamowite miejsce. Byli głęboko pod ziemią, a mimo tego sala była doskonale oświetlona przez dziesiątki pochodni i świec. Na podłodze i ścianach znajdowały się namalowane czerwonym kolorem pentagramy i pentakle. Papież dostrzegł też fragmenty psalmów zapisane po łacinie. Najbardziej tajemnicze były ogromne drzwi, wręcz wrota umieszczone po drugiej stronie pomieszczenia wysokiego na ponad dwa piętra. Wszyscy mężczyźni przyklękli na jedno kolano widząc Ojca Świętego.
- Co znajduje się za tymi wrotami? – Zapytał z ciekawością.
- To więzienie Ojcze Święty.
- Kto jest tam uwięziony? Otwórzcie te wrota i pokażcie mi!
            Zakapturzeni mężczyźni spojrzeli na siebie, sześciu z nich podeszło, aby otworzyć ogromne zbrojone wrota.    
            - Od ponad dziesięciu lat ich nie otwierano. Do dnia dzisiejszego mam koszmary, żałuję, że wówczas to ujrzałem – powiedział mężczyzna, który przyprowadził tu Ojca Świętego.
            - Dobry Boże, Maryjo i wszyscy święci - powiedział Grzegorz IX robiąc znak krzyża. Niepewnie podszedł bliżej otwartych wrót.
            - Czy to żyje?! Co to jest?! – Pytał z przerażoną miną.
            Ręce tego czegoś wisiały nad głową skute potężnymi łańcuchami, tak samo nogi. Skrzydła również spętane w łańcuchach.  Wyglądał podobnie do potwora na gobelinie, który oglądał przy wejściu. Skóra jego ciała była kolorem podobna do ludzkiej. Z miejsca, w którym człowiek by miał serce sterczała włócznia, wbita głęboko w ciało potwora. Oczy miał zamknięte, a głowę z dwoma skośnymi rogami spuszczoną, wisiał na łańcuchach. Papież najpierw się wystraszył, a potem patrzył z coraz większą ciekawością. Zauważył duże podobieństwa do ludzi. Tajemnicza istota wyglądała na martwą albo nieprzytomną, miała piersi takie jak ludzkie kobiety, ale skórę w tym miejscu pokrywały czarne łuski. Wydaje się, że łuski pokrywające w niektórych miejscach skórę tego stwora spełniały rolę ubrania bądź jakiegoś ochronnego pancerza.
            - Ojcze Święty nie podchodź tak blisko – krzyknął któryś z mężczyzn.
            Papież jednak podszedł i dotknął nogi istoty mającej jakieś trzy metry wzrostu. Od razu stwierdził, że skóra w dotyku przypomina ludzką, ale nie jest lodowata jak u osób martwych, wręcz przeciwnie była przyjemnie ciepła.
            - To coś żyje – powiedział sam do siebie.
            - Tak żyje, ale nie otworzy oczu. Jest zapieczętowane przez Włócznię Przeznaczenia. Kiedy Kasjusz, a potem Lucjan uzdrowił swoich najbliższych odkrył, że włócznia posiada jeszcze inną moc, moc zabijania demonów. Wówczas pojął czego chce od niego Bóg, miał walczyć ze złem, wysyłać z powrotem do Piekła demony przysyłane do naszego świata przez Lucyfera. Tylko tak mógł odkupić swój grzech, miał poświęcić swoje życie walce ze złem, aby Bóg przebaczył mu przebicie boku Zbawiciela i wpuścił jego duszę do Raju. W celu walki z demonami stworzył nasz Zakon, wspomagaliśmy go i chroniliśmy wszystkich następców Lucjana. Ja jestem sto sześćdziesiątym pierwszym z jego następców.
            Papież wysłuchawszy słów mężczyzny spojrzał w stronę serca demonicznej kobiety.
            - Przecież ta włócznia jest wbita w jej serce. Bo to kobieta, prawda? Wyjaśnij mi.
            - Zaiste Ojcze Święty słusznie zauważyłeś. To demonica, jedna z najstraszniejszych. Jej imię Lilith. Ona była pierwszym z wampirów dając początek istnieniu tych krwiopijczych bestii, ona była też pierwszą żoną Adama, a potem jedną z czterech żon Lucyfera.  Potężna, pradawna demonica, z którą stoczył walkę w 325 r. n.e. przywódca naszego Zakonu, czternasty z następców Lucjona. Lilith chciała powstrzymać sobór w Nicei, pragnęła zniszczyć rozwijający się Kościół Chrystusa, ale kosztem wielu istnień została powstrzymana. Włócznia wbita w jej serce ją zapieczętowała i póki tam tkwi Lilith nie może się poruszyć. Musi tak czekać na czasy Sądu Ostatecznego, kiedy Chrystus znowu przybędzie.
            - Dlaczego włócznia nie zadziałała na nią tak jak na inne demony? – Pytanie papieża nie zaskoczyło nikogo, a przynajmniej nikt nie dał po sobie poznać zaskoczenia.
            - Nawet Włócznia Przeznaczenie nie jest w stanie odesłać tych, którzy należą do Najwyższego Zła. Przynajmniej dała radę ją zapieczętować.
            - A co jeśli pojawi się kiedyś inny demon równie potężny jak ona? – Zapytał papież.
            - Niech Bóg ma nas wtedy w swojej opiece – odparł obecny przywódca Zakonu.

            Kiedy Grzegorz IX powrócił do swej komnaty już prawie świtało. Nie mógł zasnąć, cały czas leżał pogrążony w rozmyślaniu. Dopiero teraz, powoli uświadamiał sobie, co oznacza bycie następcą św. Piotra.


Rok 1227. Romowe w Nadrowi:

            Mojmira cztery lata temu została uprowadzona z Lubawy i siłą zaciągnięta do tego magicznego miejsca położonego w dalekiej Nadrowi, miejsca, którego pięknem zachwycała się każdego dnia. Bo faktycznie było się czym zachwycać. Romowe okazało się być ogromne, i w pewnym sensie przypominało bardziej europejskie miasta niż pruskie lauksy. Największe wrażenie zrobiło na niej drzewo wysokie na kilkadziesiąt metrów, które było tak szerokie, że kilka osób musiało się złapać za ręce, aby objąć jego pień. To było niemożliwe, nigdy nie widziała takiego drzewa, wręcz była przekonana, że drzewa tych rozmiarów nie istnieją. Pamięta pierwszy szok, kiedy tu przybyła, drzewo widziała już z daleka. Kiedy natomiast podjechali bliżej oczy z wrażenia wylazły jej na wierzch. Ogromne drzewo stało pośrodku osady, tam gdzie w miastach europejskich najczęściej znajduje się rynek. Obok niego było kilka mniejszych drzew i kamienie ofiarne. Całości czaru dodawał święty ogień, który płonął nieustannie, nigdy nie gasł nawet podczas deszczu.
- To Święty Gaj w środku miasta - taka była pierwsza myśl Mojmiry. Dookoła tego gaju znajdowały się drewniane domy, warsztaty i inne zabudowania gospodarcze. Większość z nich miała kamienne fundamenty. Niektóre były kryte strzechą, a inne drewnianą dachówką.
Jednym z największych podobieństw do europejskich miast była ogromna palisada otaczająca całą osadę i wzmocniona obronnymi wieżami z wartownikami. W północnej części, na wzniesieniu znajdował się pokaźnych rozmiarów gród z własną dodatkową palisadą, była to siedziba Krwie zwanego przez tutejszych Wielkim Kapłanem, wybrańcem bogów. Wiele miesięcy po swoim przybyciu do tego magicznego miejsca Mojmira miała okazję przeczytać wiele książek z biblioteki, znajdującej się w grodzie. Dowiedziała się z nich, że Wielki Kapłan Kriwe jest następcą legendarnego Bruteno (Prūtenisa), który setki lat temu został pierwszym Wielkim Kapłanem Prusów. Bruteno miał brata o imieniu Wajdewut (Wīdawut), którego bogowie wybrali na króla całych Prus. Dwaj bracia zbudowali dookoła świętego drzewa miasto i nazwali je Romowe. Była to stolica królestwa Prus. Niestety po śmierci Wajdewuta królestwo się rozpadło i Prusowie podzielili się na wiele plemion, które istnieją do dnia dzisiejszego.
Mojmira, kiedy się o tym dowiedziała z książek znalezionych w grodzie od razu pomyślała, że Wielki Kapłan Prusów pełni funkcję podobną do papieża u chrześcijan. Z tą tylko różnicą, że jeden z nich jest sługą bogów i następcą legendarnego Bruteno, a drugi sługą jednego Boga i następcą świętego Piotra.
            Tereny dookoła Romowe otaczały jeziora, łąki, pastwiska, pola uprawne oraz lasy składające się z setek wiekowych drzew. Mojmira trafiła do najważniejszego ze wszystkich pruskich świętych miejsc. To właśnie tu płonie wieczny, pradawny ogień, święty ogień rozpalony przed wiekami przez bogów, którzy wybrali Bruteno na pierwszego ze swych kapłanów.
Mojmira z czasem z książek i od ludzi dowiedziała się całkiem sporo o tym miejscu. Największe wrażenie, poza fascynującą historią, zrobiło na niej oczywiście stojące w centrum drzewo, zwane świętym dębem. Z jego pnia wyrastały trzy grube gałęzie o niesamowitym wijącym się kształcie. Do każdej z nich przyczepiono drewnianą rzeźbę z wizerunkiem jednego z trzech pruskich bogów: Pikulsa zwanego czasem Patollusem, którego uważano za boga śmierci, kapłanów i magii, Patrīmpusa, czyli boga walki, płodności, zdrowia i bogactwa oraz Perkūnsa, pana błyskawic. Miejscowi nazywają ich Trójcą z Romowe i otaczają wyjątkową czcią.

- Jak ja nienawidzę całej waszej trójki, a zwłaszcza ciebie Perkūnsie, za to, że uwięziłeś moją matkę, boginię Saūli w otchłani– pomyślała Mojmira, która właśnie z udawaną zadumą na twarzy modliła się przy drzewie z wizerunkami trzech bogów. Prędzej położyła na ziemi naczynia z pokarmami ofiarnymi.
Stojący w pobliżu Wielki Kapłan obserwował ją kątem oka. Do końca nie wierzył w to, że dziewczyna nawróciła się na prawdziwą wiarę i odrzuciła fałszywe chrześcijaństwo. Starzec był najbardziej zaniepokojony tym, że mimo swych mocy nie potrafił odczytać myśli Mojmiry. Tym samym nie wiedział co kryje się w jej wnętrzu, prawda, czy fałsz, obłuda, czy szczerość. Nawet jeśli dziewczyna ma w sobie jakąś moc to bransoleta powinna ją blokować w pełni, a on bez problemu odczytywać jej każdą myśl. Tymczasem mimo swych starań nigdy nie udało mu się usłyszeć tego, co Mojmira myśli, dlatego mimo upływu czterech lat nie zdecydował się na zdjęcie bransolety z jej lewej ręki. Obawiał się, że jeśli faktycznie jest ona dzieckiem z przepowiedni to jej moc może być zbyt trudna do opanowania. Obecnie nie miał jednak do dziewczyny żadnych zastrzeżeń, a przynajmniej takie starał się stwarzać wrażenie. Udawał do niej zaufanie i radość z tego, że po początkowych oporach jego niewolnica stała się pokorną służebnicą bogów.
            Mojmira była przekonana, że Kriwe nie ma pojęcia o tym, że wodzi go za nos, cały czas szukając sposobu na ucieczkę. Nie znała prawdy, nawet nie podejrzewała jak przebiegły jest to człowiek. Nie miała też pojęcia o przepowiedni, którą przed wiekami wygłosił Bruteno. Przepowiedni, która mówiła, że „(…) Narodzi się dziecię, w którym będzie krążyła stara i nowa krew. Dziecię dwóch religii to będzie (…)”

[ Całą treść przepowiedni z jednorożcem i dzieckiem znajdziecie w rozdziale 9 ]


Wielki Kapłan cały czas nie był pewien, czy to właśnie Mojmira jest dzieckiem, którego narodziny przepowiedziano. Ona tymczasem postawiła sobie za cel zrozumieć jak działa magia. Dzięki tej wiedzy chciała pozbyć się przeklętej bransolety z lewej ręki i pokonać magiczną barierę otaczającą obszar ponad dwudziestu kilometrów w każdą stronę od Romowe. Dziewczyna odkryła to już cztery lata temu, kiedy próbowała uciec, wydostała się wówczas za palisadę i biegła aż trafiła na niewidzialną ścianę, której nie była w stanie pokonać w żaden sposób. W końcu została złapana przez zbrojnych, którzy ruszyli za nią w pościg. Próby ucieczki ponawiała i za każdym razem kończyło się tak samo. Tylko wybrańcy Wielkiego Kapłana, tacy jak np. Wūrs mogli przekraczać magiczną barierę i opuszczać Romowe.
            Mojmira z czasem uświadomiła sobie, że nawet, jeśli ktoś ruszy jej na ratunek to z powodu bariery nigdy nie dotrze do tej osady i Świętego Gaju w jej centrum. Po kilku miesiącach nieudanych prób ucieczki, buntów i płaczu postanowiła, że zacznie udawać potulną i słuchać wszystkich rozkazów Wielkiego Kapłana. Kriwe na początku był wobec niej nieufny, kazał trzymać ją w lochach pod grodem, kilka razy została wychłostana za próby ucieczki i pobita przez zbrojnych. Została wypuszczona z lochów dopiero, kiedy patrząc Kriwe w oczy wyrzekła się wiary w chrześcijańskiego Boga. Fałszywe nawrócenie na pruską wiarę było konieczne, zielonooka wiedziała, że nie ma innego wyjścia jak tylko udawać, oszukiwać i zdobywać zaufanie. Najpierw przez prawie trzy lata mieszkała w jednej chacie z innymi niewolnicami Wielkiego Kapłana, tak jak one spała na sianie, jadła to, co one i usługiwała swemu panu we wszystkim, łącznie z zaspokajaniem jego uciech cielesnych w łożu. Niechęć do starca przezwyciężyła w sobie pragnieniem ucieczki i zemsty za to, co spotkało jej matkę. Poza tym chciała jeszcze ujrzeć Divana, o którym często myślała.
            Jej sytuacja uległa poprawie około rok temu. Wielki Kapłan awansował wówczas Mojmirę do funkcji głównej niewolnicy. Dziewczyna otrzymała własny pokój w grodzie, z prawdziwym łóżkiem i pościelą zamiast siana. Kriwe postanowił, że wykorzysta w pełni jej umiejętności, dał jej dostęp do swojej biblioteki i nakazał żeby uczyła jego ludzi sztuki pisania i czytania. Mojmira zauważyła, że niewolnice Wielkiego Kapłana w pewnym sensie spełniają taką samą rolę, co dwory książęce. Służba na dworze każdego piastowskiego księcia i księżnej ma za zadanie dbać o ubiór i zaspokajać wszelkie potrzeby swego pana albo pani, czyli księcia albo księżnej. Tu było podobnie niewolnice służyły Kriwe i cieszyły się z tego powodu specjalnymi względami, a Mojmira urosła do ranki osoby zarządzającej jego „dworem”, czyli niewolnicami.
            Nie wiedziała, dlaczego Wielki Kapłan obdarzył ją aż takim zaufaniem, ale postanowiła nie zmarnować tej szansy.

            Od porannej modlitwy w Świętym Gaju minęło już kilka godzin. Mojmira właśnie stała oparta o drzewo rosnące we wnętrzu osady, blisko kuźni. Słuchała odgłosu uderzeń kowalskiego młota o kowadło. Tutejszy kowal był człekiem prostym, który słynął z wyrobu wspaniałych mieczy. Jej długie czarne włosy były rozpuszczone, a w zielonych oczach dało się dostrzec zamyślenie. Właśnie patrzyła na bransoletę, którą od czterech lat miała założoną na lewej ręce. Wielki Kapłan wykonał na niej cztery lata temu jakieś zaklęcie i powiedział, że nie zdejmie jej póki dziewczyna nie odrzuci wiary w boga chrześcijan.
            - Teraz jesteś nasza, a nie ich. Wyczuwam w tobie wielką moc, moc, dzięki której będziesz mogła służyć Bogom i zabijać naszych wrogów. Przed tobą wielka sława, będziesz mogła walczyć w obronie pruskiej wiary, ale najpierw musisz uwierzyć. Dopiero jak uwierzysz zdejmę ci bransoletę i pozwolę korzystać z twej mocy– to były jedne z pierwszych słów jakie starzec jej powiedział krótko po uprowadzeniu. Pamiętała je tak jakby to było wczoraj.
            - Przecież tak dobrze udaję nawrócenie na wiarę w pruskich bogów. Zgodnie z obietnicą powinien zdjąć ze mnie tę bransoletę– głowiła się w myślach.
            - Ta bransoleta jest taka piękna. Dlaczego nigdy jej nie zdejmujesz? Powiesz mi w końcu, kto ci ją dał? To pewnie był twój kochanek! No zdradź mi ten sekret – słowa wypowiedziane przez Paute przerwały jej rozmyślania.
            Mojmira nigdy nikomu nie zdradziła, że ta piękna srebrna bransoleta jest tak naprawdę magiczna i ogranicza jej moce. To raczej przekleństwo, którym obdarował ją Kriwe.
            - Paute, to mój sekret, więc ci nie powiem! – Odpowiedziała z uśmiechem przyjaciółce pokazując język.
            - Jak ja lubię się z tobą droczyć – zripostowała Paute łaskocząc Mojmirę, która nie pozostawała jej dłużna. Przechodnie zerkali na dwie dziewczyny śmiejące się na całego pod drzewem, ale nikt im nie śmiał im zwrócić uwagi. Paute była zwykłą córką kowala, ale Mojmiry wielu się obawiało. Nie wiedzieć, czemu Wielki Kapłan uczynił z niej swoją główną niewolnicę i do tego surowo zakazał ją krzywdzić. Nikt nie wiedział, dlaczego tajemnicza zielonooka dziewczyna została obdarzona tak dużymi względami. Poza tym Mojmira zyskała na znaczeniu jeszcze bardziej, gdy okazało się, że potrafi czytać i pisać. Wówczas Kriwe kazał jej uczyć tej sztuki zarówno dzieci jak i dorosłych.
            Wielki Kapłan w swoim grodzie posiadał nawet pokaźną bibliotekę, w której zgromadził dziesiątki książek z całego świata. Wiedza i umiejętność czytania były dla niego wyjątkowo ważne.
            Mojmira dzięki swoim umiejętnościom szybko zaczęła zyskiwać na znaczeniu. Wielu zbrojnych z grodu i wartowników przy bramach ją polubiło. Wiedziała, że jeśli chce się stąd wydostać to musi zgłębić tajniki magii i dowiedzieć się jak najwięcej o pruskich bogach. Wiele przyjaźni, które nawiązała było podyktowanych czystą kalkulacją. Dzięki sympatii strażników grodowych mogła się łatwo wkradać do prywatnych komnat Wielkiego Kapłana pod pretekstem odłożenia na półkę jakiejś książki, znajomość z innymi kapłanami i kapłankami też dawała jej całkiem sporo. Całkiem niezłe relacje miała też z Wūrsem, który opowiedział jej podczas porwania o jej matce bogini Saūli.
Jeśli zaś chodzi o córkę kowala to zielonooka zaprzyjaźniła się z nią przypadkiem. To była prosta dziewczyna, nie potrafiła pisać i czytać. Mojmira jakiś rok temu spacerowała blisko kuźni i usłyszała jak Paute kłóci się ze swoim ojcem. Normalnie nie zwróciłaby na ich kłótnię uwagi, ale w pewnym momencie wykrzyczała mu prosto w oczy, że nie chce spędzić w Romowe całego życia, że pragnie przygód i chce wyruszyć w świat, marzy o zobaczeniu morza położonego na północy. Mojmira stwierdziła wówczas, że zaprzyjaźnienie się z tą żądną przygód dziewczyną nie zaszkodzi.
- Wiesz, dziś podczas porannej modlitwy w Świętym Gaju było tak pięknie. Czułam jak łaska bogów spływa na mnie, zwłaszcza, kiedy złożyłam pod świętym drzewem ofiarę z pokarmów dla bogini Kurke, poczułam jakby wypełniała mnie niesamowita moc – Paute zawsze z ekscytacją opowiadała o bogach i modlitwach w gaju.
- Patrzyłam też z podziwem jak ty Mojmirko żarliwie modliłaś się pod najświętszym z drzew. Trójca Bogów zapewne wysłuchuje wszystkich twoich próśb.
Mojmira spodziewała się, że jej przyjaciółka znowu zacznie gadać o bogach.
- Słyszałaś kiedyś o ludziach zwanych chrześcijanami? Oni podobno nie wierzą w bogów – Mojmira lubiła droczyć się z przyjaciółką, która nie miała pojęcia o zewnętrznym świecie.
- Mojmiro jak można nie wierzyć z bogów?!
- Tam skąd pochodzę ludzie wierzą w jednego boga – odpowiedziała szeptem i zasłoniła delikatnie usta przyjaciółce – Paute, zewnętrzny świat jest bardzo niesamowity, chciałbym ci go kiedyś pokazać – dodała cichutko.
Paute stała i patrzyła na nią z wytrzeszczonymi oczami.
- Wiesz kiedyś cię stąd zabiorę – stwierdziła nagle Mojmira, tym razem normalnym głosem.
Paute na początku myślała, że się przesłyszała, by po chwili zacząć się śmiać.
 - Widzę, że masz dziś dobry humor, Mojmiro! Przecież wiadomo, że jesteś niewolnicą Wielkiego Kapłana, co oznacza, że zostaniesz w Romowe na zawsze – odpowiedziała Paute patrząc przyjaciółce w oczy.
Mojmira przez chwilę milczała, tak jakby się nad czymś zastanawiała. 
- Chodźmy do łaźni – powiedziała po chwili łapiąc zaskoczoną córkę kowala za rękę i porywając w stronę budynku umieszczonego na terenie grodu.
- Do łaźni? Nie miałaś na myśli sauny? – Spytała zdziwiona Paute.
W Romowe znajdowało się kilkanaście mniejszych i większych budynków sauny. W każdej z nich był piec z polnych kamieni, na które po podgrzaniu lano wodę. Dzięki temu w całym pomieszczeniu uzyskiwano wysoką temperaturę. Mojmira, jako niewolnica Wielkiego Kapłana miała jednak dostęp do łaźni wewnątrz grodu, do której właśnie prowadziła przyjaciółkę. Gród miał bardzo korzystne położenie, znajdował się w północnej części osady, a dalej na północ była już tylko mała rzeczka, z której pobierano wodę do mycia i prania.
Mojmira po raz pierwszy postanowiła wprowadzić kogoś z zewnątrz na teren grodu. Normalnie ludzie, którzy nie są sługami lub niewolnikami albo wojownikami Wielkiego Kapłana nie przekraczali bramy wejściowej prowadzącej do wnętrza drewnianej warowni.
Paute była wystraszona jednak jej przyjaciółka trzymała ją mocno za rękę i przeszła pewna siebie obok zbrojnych i potem kolejnych patrolujących teren wewnątrz.
- Nikt nas nie zatrzymał. Tak jak myślałam, minęły cztery lata, wojownicy mi ufają, nikt nie traktuje mnie jak zagrożenia– pomyślała z radością Mojmira.
- Naprawdę mnie tu wprowadziłaś! Prostą córkę kowala! – Krzyknęła z radością, kiedy obie siedziały w wielkiej drewnianej kadzi z drewna, która była wypełniona wodą doprowadzaną z okolicznej rzeczki i podgrzewaną za pomocą umieszczonych pod kadziami żaroodpornych cegieł. Mojmira właśnie myła mydłem plecy przyjaciółce, która mówiła jak nakręcona:
- Pierwszy raz w życiu mogłam wejść na teren grodu. Dlaczego?
- Co dlaczego? - Zapytała Mojmira cały czas namydlając przyjaciółce plecy.

[Mydła w średniowieczu uzyskiwano z wymieszania oleju, łoju i popiołu. Rolę ręcznika natomiast często pełnił kawałek płótna. ] 

- Dlaczego się ze mną przyjaźnisz? Pojawiłaś się tu cztery lata temu i stałaś się kimś ważnym, ulubienicą Wielkiego Kapłana. Wielu ci zazdrości i dziwi się, czemu Wielki Kapłan tak dba o kogoś, kto nawet nie jest prawdziwym Prusem.
            - Bo on zna tylko część prawdy, myśli, że moja matka była zwykłą istotą nadprzyrodzoną, demonem albo rusałką, nie wie, że tak naprawdę jestem córką bogini Saūlii, którą bóg Perkūns uwięził w otchłani za to, że pokochała mojego ojca, śmiertelnika.  Mało tego on myśli, że mam w sobie jakąś wielką moc. I będę mogła korzystać z tej mocy jak zdejmie ze mnie tę magiczną bransoletę. On chce mnie wykorzystać do walki z chrześcijanami, a ja udaję jego wiernego pieska, żeby wodzić go za nos. On nie wie, że potajemnie wykradam mu z komnaty książki o czarnej magii, nie zdaje sobie sprawy ile już się nauczyłam. Nie ma pojęcia, że jestem jego wrogiem. Gdyby tylko wiedział czyją jestem córką… – pomyślała Mojmira uśmiechając się pod nosem. Tak właśnie myślała, ale nie mogła powiedzieć prawdy prostej córce kowala, która nie była na nią gotowa. Po chwili namysłu odpowiedziała:
            - Wiesz ja cię naprawdę lubię, jesteś szczera i wierzę, że nasza przyjaźń jest prawdziwa, kiedyś powiem ci całą prawdę, ale jeszcze nie teraz.
            - Słyszałam kiedyś jak kłóciłaś się z ojcem. Pragniesz opuścić Romowe? – Pytanie zadane przez Mojmirę bardzo ją zaskoczyło.
            - Nie sądziłam, że ktoś słyszał naszą kłótnię.
- Nie martw się, nie powiedziałam o niej nikomu – stwierdziła Mojmira. – Więc, marzą ci się przygody? – Dodała po chwili.
- Ja, po prostu nie chcę spędzić całego życia w jednym miejscu, ale…
-…ale się boisz, że nigdy nie przekroczysz bariery, która uniemożliwia wszystkim opuszczenie Romowe? – Dopowiedziała Mojmira.
- Zupełnie jakbyś czytała mi w myślach – stwierdziła z uśmiechem Paute.
- Ojciec mi mówił, że nigdy nie przekroczył bariery. Tak samo jego rodzice. Ludzie tu się rodzą i tu umierają służąc bogom i Wielkiemu Kapłanowi.
- Tylko wybrańcy Wielkiego Kapłana mogą przekraczać magiczną barierę. Zbrojni, myśliwi, zaufani kupcy. Prawda jest taka, że Wielki Kapłan ma wielu podwładnych, którzy przekraczają barierę. Zauważyłam też, że zwierzęta swobodnie przez nią przechodzą, dlatego ciągle mamy pod dostatkiem zwierzyny, na którą można polować. Bariera blokuje tylko ludzi. Poza tym jest tu dużo wyrobów bursztynowych i towarów z innych pruskich krain, a nie ma zewnętrznych kupców. Kriwe w jakiś sposób to wszystko organizuje mimo bariery – Mojmira wypowiedziała te słowa głośno i dopiero po chwili sobie uświadomiła ten błąd.
- O czym ty mówisz? Te wszystkie towary są darem Bogów. Dzięki Bogom możemy spokojnie żyć tu w Romowe chronieni przez ich barierę. Musimy wierzyć w Wielkiego Kapłana i ufać mu bezgranicznie – powiedziała Paute stanowczym głosem.
- Tak, tak masz rację – stwierdziła Mojmira ostrożnie dobierając słowa i uważając, żeby nie wypowiadać głośno swoich myśli.
- No, ale mimo wiary w bogów marzysz o wyruszeniu w świat i przeżywaniu przygód. Jak chcesz to osiągnąć? – Zapytała z rozwagą Mojmira.
- Tu pojawia się problem. Nie mam pojęcia. Wielki Kapłan sam wybiera tych, którzy mogą przekraczać barierę. Bogowie wskazują mu odpowiednie osoby. Jeśli mnie nigdy nie wskażą to umrę w Romowe ze starości i nigdy nie zobaczę zewnętrznego świata, pozostałych pruskich krain i wielkiego morza na północy.
- Nie martw się. Może bogowie cię wybiorą – powiedziała Mojmira próbując pocieszyć przyjaciółkę.
- Wiesz mam pewien pomysł. Od jutra zacznę cię uczyć pisać i czytać, nauczę cię języka Polan i łaciny.
- A kim są Polanie i co to jest łacina? A na co mi to?
- Polanie mieszkają na południe i zachód od Prus i piszą oraz czytają w dwóch językach polskim i po łacinie. Postaram się też nauczyć cię pisać w języku Prusów. Tylko, że każde pruskie plemię posługuje się trochę innym dialektem, ale to nic, tak cię wyszkolę, że się dogadasz ze wszystkimi. 
- Wiesz, ja nic nie rozumiem. To mi się do czegoś przyda?
- Jeśli marzysz o dalekich podróżach to jest to dla ciebie konieczne! Bez tego ani rusz!
Mojmira nachyliła się do ucha dziewczyny i powiedziała szeptem:
- Powiem ci w tajemnicy, że Wielki Kapłan Kriwe woli ludzi, którzy potrafią pisać i czytać. Chcesz zyskać jego uznanie, czy nie?
Paute zrobiła się czerwona na twarzy i powiedziała cichutko: - Chcę żeby mnie lubił.
- Więc załatwione. Każdego dnia po porannych modlitwach uczę tu w grodzie inne niewolnice, niektórych kapłanów, kapłanki, strażników i ich żony oraz dzieci. Po południu będę uczyła ciebie w twoim domu – powiedziała z radością Mojmira.

Kiedy już się pożegnała z Paute postanowiła wrócić do siebie. Posiadanie własnego pokoju było jednym z przywilejów głównej niewolnicy. Mojmira umeblowała go w swoim stylu. Najbardziej cieszyło ją łóżko z prawdziwą pościelą. Prędzej, jeszcze jako zwykła niewolnica musiała spać przez trzy lata razem z innymi na sennikach z siana. Dziewczyna nie lubiła sprzątać, dlatego jej kominek był przybrudzony sadzą, a na biurku i łóżku walały się zapisane pergaminy i książki. Po wejściu do pokoju przeczesała dłonią swoje rozpuszczone długie włosy i wygładziła niebieską tunikę. Pikuś, mały piesek z brązową sierścią i krótkim ogonkiem, którego przygarnęła przed trzema miesiącami właśnie zeskoczył z łóżka i ruszył w jej stronę. Dziewczyna zdjęła płaszcz i rzuciła go na krzesło, a następnie wzięła na ręce pieska, który zaczął lizać ją po twarzy.
- Wiem, ja też tęskniłam za tobą – powiedziała do Pikusia i po chwili pieszczot postawiła go na drewnianej podłodze. Dorzuciła drew do kominka i rzuciła się w ubraniu na łóżko. Chwyciła za książkę, której czytanie przerwała wczoraj, lewą ręką musiała cały czas drapać za uchem psa, który nie dawał jej spokoju. To była pasjonująca lektura. Księga spisana ludzką ręką pochodziła zapewne z zachodniej Europy. Nie wiedziała jak Wielki Kapłan ją zdobył, była jednak pewna, że tak skomplikowaną łacinę potrafi tu odczytać niewiele osób, albo i nikt. Znalazła ją przypadkiem w bibliotece, była bardzo zakurzona, co znaczyło, że od dawna nikt jej nie dotykał. Już sam tytuł sprawił, że po plecach przeszły jej ciarki „Grymuar spisany dla tych, którzy nie lękają się przywoływać demonów”. W księdze opisano dziesiątki demonów znanych nie tylko w chrześcijaństwie, ale też w religiach starożytnego Rzymu, a nawet pogańskich Germanów. Był nawet podany szczegółowy opis wymogów, które trzeba spełnić, aby przywołać demona. Księga była przerażająca i fascynująca zarazem.
Mojmira miała swoje przypuszczenia. Nasiliły się one po przeczytaniu grymuaru. Po pierwsze, kiedy podróżowała z ojcem po Francji i Italii nigdy nie doświadczyła magii, nawet nie wierzyła w jej istnienie. Dlaczego? Skoro jest córką bogini Saūli to powinna mieć w sobie moc cały czas. Odpowiedzi wymyśliła kilka. W Zachodniej Europie i nawet w księstwach Polan dominowało chrześcijaństwo, a moc płynąca od starych bogów zanikła lub była malutka. Dopiero po przybyciu do pruskiej puszczy coś zaczęło się w niej budzić. Po dostaniu się w niewolę wywieziono ją na ziemie zdominowane przez Prusów, tu gdzie bogowie mają pełnię władzy. Magiczna moc jednak się w niej nie zdążyła obudzić z powodu blokującej ją bransolety.
- Jeśli to wszystko jest prawdą to tu w Romowe powinnam dysponować potężną magiczną mocą dlatego, że jestem półboginią. Nie powinnam się więc skupiać na szukaniu sposobu zniszczenia magicznej bariery, powinnam raczej znaleźć sposób na zdjęcie tej przeklętej bransolety! Potem dzięki swojej sile rozwalę barierę! A potem ją ocalę… – dziewczyna właśnie zdobyła się na najbardziej szaloną myśl w swoim życiu:
- Jestem wierzącą chrześcijanką, córką pogańskiej bogini i do tego chcę ją ocalić z czeluści otchłani, w której uwięził ją pogański bóg Perkūns. Moje życie okazało się być bardziej szalone od przygód bohaterówLegend Arturiańskich– pomyślała i z tą myślą zasnęła.

Sen przyszedł nagle. Słyszała cichy szept powtarzający nieustanie jej imię. Mojmira, Mojmira, Mojmira… ciągle tylko to jedno słowo. Wszędzie panowały ciemności, słyszała tylko ten szept i dźwięk kajdan uderzających o ścianę. Obudziła się w środku nocy zlana potem. Podeszła do otwartej okiennicy i wyjrzała na zewnątrz, serce waliło jej jak szalone.
- Czy to byłaś ty Saūli? Czy to ty mamo wypowiadasz moje imię uwięziona w otchłani? – Zapytała samą siebie. Nagle usłyszała, że ktoś się za nią skrada, odwróciła się błyskawicznie i ujrzała Wielkiego Kapłana. Kriwe trzymał w ręku sztylet, który wbił jej w brzuch. Nawet nie zdążyła krzyknąć. Mojmira czuła, że umiera, jej ciało nagle straciło wszystkie siły, a krew szybko pokryła jej tunikę, życie ją opuszczało.
- Skoro jesteś jej córką to musisz umrzeć – powiedział jej szeptem do ucha.
- Po chwili usłyszała znowu kobiecy głos, który prędzej we śnie ciągle powtarzał jej imię:
- Oni wiedzą, Trójca z Romowe już wie. Uciekaj Mojmiro. Zrobiłam dla ciebie co tylko mogłam, proszę przetrwaj– Obudziła się na swoim łóżku nie rozumiejąc co się stało. Na brzuchu nie miała żadnej rany. Na zewnątrz było jeszcze ciemno. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to był „sen we śnie”, to jak Kriwe ją zabił też było snem. Leżała przerażona, a kiedy chciała otrzeć lewą ręką pot z czoła zauważyła, że przeklęta bransoleta leży na pierzynie, sama się odczepiła.

- „Oni wiedzą… uciekaj. Zrobiłam dla ciebie co tylko mogłam” - a więc to miałaś na myśli – powiedziała sama do siebie i zerwała się z łóżka słysząc odgłosy kroków zbliżające się do drzwi jej komnaty. 





[ Aby zrozumieć dlaczego pruskich i słowiańskich bogów nazywam upadłymi aniołami należy dla przypomnienia jeszcze raz przeczytać początek rozdziału 10. Jeśli zaś chodzi o to, że Mojmira jest córką bogini Saūli to pisałem już o tym w rozdziale 11.

Nazwy słowiańskich i pruskich demonów oraz bogów pojawiające się w mojej powieści są autentyczne. Poniżej umieściłem podstawowe informacje o nadprzyrodzonych istotach (występujących w powieści) w istnienie, których wierzyli nasi przodkowie.

Grad– (dopiero się pojawi) jest demonem słowiańskim, który potrafi przywoływać groźne zjawiska pogodowe. Nasi przodkowie wyobrażali go sobie jako mężczyznę, który sprowadza grodobicie.

Wampir– o tych istotach pisać nie muszę, warto jednak mieć świadomość, że Słowianie i Prusowie zamieszkujący m.in. tereny obecnej Polski wierzyli w istnienie wampirów.

Lilith– jest chyba najbardziej znanym demonem kobiecym. Niektórzy twierdzą, że w jej istnienie wierzono nawet w czasach starożytnego Sumeru. Są też tacy, którzy piszą, że była pierwszym z wampirów.
           
Żmij– w Internecie możecie znaleźć sporo informacji o tej istocie. Żmij był podobny do smoka, również ział ogniem i posiadał kilka głów. Oczywiście miał też skrzydła. Bardzo ciekawy opis tego potwora znajduje się na tej stronie: https://wiaraprzyrodzona.wordpress.com/2015/11/24/zmij-slowianski-smok/

Utopce– podstępne demony wywodzące się z wierzeń słowiańskich i pruskich.

Rusałki– są to demonice z mitologii słowiańskiej i pruskiej, czasem nazywano je boginkami. Starożytni Grecy nazywali je nimfami. Mieszkały w świętych jeziorach i gajach.





Ciekawostki historyczne:


Trójca z Romowe - ta wersja najbardziej mi się podoba :)




Romowe

Trójca z Romowe









Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (Niektórzy z licznych bohaterów powieści)

$
0
0


Surwabuno– postać historyczna, pruski rijkas z okolic dzisiejszej Lubawy, który w 1216 roku udał się do Rzymu i został ochrzczony przez papieża Innocentego III. Prędzej do jego lauksu przybył misjonarz Chrystian z Oliwy, który nawrócił na chrześcijaństwo wielu Prusów. Jego skuteczność w nawracaniu pogan musiała być duża skoro w 1216 roku papież Innocenty III w nagrodę mianował go biskupem całych Prus. Surwabuno w chwili rozpoczęcia powieści, czyli latem 1222 roku ma 45 lat. Jego fikcyjna żona ma na imię Iws(Cis), a siedmioletnia córka Lulki.


Biskup Chrystian z Oliwy– postać historyczna. Urodził się w 1180 roku, a zmarł w drodze powrotnej z soboru powszechnego w Lyonie (4 grudnia 1245 roku). Jego śmierć jest niezwykle tajemnicza. Zawał z powodu stresu? A może ktoś pomógł mu odejść z tego świata aby odebrał szybciej nagrodę za nawracanie pogańskich Prusów? Jedno jest pewne w chwili jego śmierci trwał ostry konflikt. Zarzewiem tego konfliktu była oczywiście polityka. Najpierw biskup Chrystian w tajemniczych okolicznościach dostał się do niewoli u pruskiego plemienia Sambów (obecnie obwód kaliningradzki). W niewoli tej był od 1233 do 1239 roku. Zakon krzyżacki w tym czasie rozegrał wszystko perfekcyjnie do tego stopnia, że biskup Chrystian praktycznie nie miał do czego wracać, równie dobrze mógł on umrzeć w pogańskiej niewoli. Najpierw zlekceważono decyzję papieża Innocentego III, który w roku 1216 (w tym samym roku papież ten zmarł) uczynił Chrystiana biskupem całych Prus. Piszę zlekceważono, bo w czasie, w którym biskup był w niewoli u pogan ówczesny papież zamiast ratować swojego biskupa w 1238 roku zdecydował, że Prusy zostaną podzielone na trzy diecezje. Prędzej w 1235 roku Bracia dobrzyńscy (Pruscy Rycerze Chrystusowi), którzy powstali dzięki biskupi Chrystianowi zamiast ruszyć mu z pomocą połączyli się z Zakonem krzyżackim. Mało tego w 1235 roku Zakon krzyżacki wymyślił tzw. „Złotą Bullę z Rimini”, na której sfałszowali datę wystawienia na 1226 rok. W polityce międzynarodowej zaakceptowano dokument jako autentyczny wydany 26 marca 1226 roku w mieście Rimini przez cesarza rzymsko-niemieckiego Fryderyka II. W bulli tej cesarz ubzdurał sobie, że jest uniwersalnym władcą chrześcijańskiej Europy, a w tym i Prus. Czujecie to? Cesarz niemiecki w Złotej Bulli z Rimini uznawał za legalne wszystkie krzyżackie podboje w Prusach, to co Krzyżacy zdobyli było ich, a Polacy mają się odczepić. Nagle okazało się, że biskup Chrystian nie ma prawa do niczego, wszystko należy się krzyżakom bo tak powiedział Fryderyk II. Niestety Polska była wówczas rozbita na dzielnice, nie mieliśmy swojego króla, który by zebrał piastowskie rycerstwo i przejechał się do Niemiec, aby spalić cesarzowi kilka miast i przekonać mieczem, żeby się odwalił od tego co się u nas dzieje. Solidny król by zrobił porządek zarówno z Prusami, jak i okrutnikiem Konradem mazowieckim i jego żoną Agafią oraz z Zakonem krzyżackim. No, ale króla w Polsce nie było, a biskup Chrystian w 1239 roku po wyjściu z sambijskiej niewoli musiał się nieźle zdziwić. Oczywiście ten wytrawny polityk, który nawrócił Surwabuno i Warpodę się nie poddał. Słał pisma do papieża, jeździł na sobory, protestował przeciwko polityce Zakonu krzyżackiego. Mimo protestów biskupa Chrystiana legat papieski Wilhelm z Modeny w 1243 roku podzielił diecezję pruską na cztery mniejsze diecezje należące do metropolii ryskiej. Były to: diecezja chełmińska, warmińska, pomezańska i sambijska. Zaproponowano żeby biskup Chrystian objął zwierzchnictwo nad diecezją chełmińską. On jednak nie zgadzał się z decyzją papieskiego legata i do końca życia uważał się za biskupa całych Prus. Ziemię Lubawską włączono do diecezji chełmińskiej, której biskupi zbudowali sobie kamienno-ceglany zamek w Lubawie.

Kriwe z Romowe– postać na wpół legendarna. Długosz pisał, że Kriwe był kimś w rodzaju pogańskiego papieża Prusów. Czy istniał naprawdę? Trudno powiedzieć. W każdym razie warto wiedzieć, że istnieją u Długosza i Piotra z Dusburga wzmianki o pewnym wajdelocie, który zyskał szacunek wśród wszystkich pruskich plemion. Niektórzy nazywają go papieżem Prusów. Zakapturzony wysłannik, który w mojej powieści przybył do Świętego Gaju w Lobnic mówił właśnie o nim. Jego Święty Gaj znajdował się w Nadrowii, w miejscowości Romowe, na północ od Jeziora Mamry. Wszyscy nazywali go Kriwe, czy było to jego imię? A może przezwisko od używanej przez niego wysokiej laski zwanej kriwule? Tego nie wiemy. Wajdelota z Romowe słynął z mocy nadprzyrodzonych, widział dusze zmarłych, przepowiadał przyszłość i potrafił władać magią, której bogiem był Patrīmpus. Jego Święty Gaj, tak jak wszystkie takie miejsca, był otoczony wysokim ogrodzeniem. W jego centrum stał ogromny dąb, a z jego pnia wyrastały trzy gałęzie o niesamowitym kształcie. Do każdej gałęzi było przyczepione wyobrażenie jednego z trzech pruskich bogów: Pikulsa lub Patollusa(boga śmierci, kapłanów i magii), Patrīmpusa(boga walki, płodności, zdrowia i bogactwa) i Perkūnsa(boga błyskawic). Była to tzw. trójca z Romowe.
            Pod tym świętym dębem Kriwe wypełniał swoje kapłańskie obowiązki, przyjmował ofiary w postaci jednej trzeciej łupów wojennych i rzucał je w płonący stos. Kriwe składał też bogom ofiary z pojmanych jeńców.


Divan– postać fikcyjna. Niezwykle inteligentny pruski kasztelan, przez pogańskich Prusów często nazywany rijkasem. W chwili rozpoczęcia powieści ma 25 lat i jest przyjacielem księcia Surwabuno. Bardzo mu zależy na tym, aby Surwabuno był postrzegany przez chrześcijan jako książę Ziemi Sasinów. Stara się ze wszystkich sił wspierać przyjaciela i przekazywać mu swoją wiedzę o chrześcijańskich zwyczajach.

Wojski– urzędnik w kasztelanii Divana. Postać fikcyjna.

Mojmira– postać fikcyjna. Dwudziestoletnia córka kupca o zielonych oczach, długich czarnych włosach. Wysoka. Jest jedną z głównych bohaterek powieści. Nie chcę pisać o niej za dużo aby nie zdradzić szczegółów fabuły i nie zepsuć nikomu czytania.

Skarbmira– postać fikcyjna. Dziesięcioletnia dziewczynka uratowana przez Divana na targu niewolników. Wygląd typowo słowiański, niebieskie oczy, długie za pas włosy o słomianym kolorze, łagodne rysy twarzy, rumiane policzki.


Drogis i Geniks– Trzcina i Dzięcioł. Dwie fikcyjne siostry z pogańskiej Pomezanii. Drogis pojawia się na kartach powieści (w rozdziale 9) w grudniu 1222 r. i ma wówczas 18 lat, a Geniks 9. Młodsza z sióstr została uprowadzona w niewolę przez chrześcijańskich rycerzy. Obie siostry mieszkały z rodzicami w małym lauksie na południu Pomezanii, blisko rzeki Osy, co narażało je na ataki chrześcijan z Ziemi Chełmińskiej. Pewnego dnia chrześcijanie zamordowali całą ich pogańską rodzinę, a nieprzytomną Drogis uznali za martwą. Kiedy dziewczyna ocknęła się w zgliszczach swego gospodarstwa i przy ciałach rodziców wiedziała tylko to, że jej mała siostrę uprowadzono w niewolę. Drogis ma piwne oczy, jasną cerę i brązowe włosy. Izbor i Arellis są w niej zakochani. Dziewczyna wyrusza w podróż w poszukiwaniu uprowadzonej siostrzyczki, tak rozpoczynają się jej przygody.


Ścibor– postać fikcyjna. W Roku Pańskim 1222, w którym rozpoczyna się powieść ma 35 lat. Jest rycerzem, który jeszcze, jako giermek widział rzeź mieszkańców Konstantynopola podczas IV wyprawy krzyżowej w latach 1202-1204. W przeciwieństwie do wielu rycerzy Ścibor stara się żyć zgodnie z rycerskim kodeksem. Jest prawym, oddanym Bogu chrześcijaninem. Zawsze mówi prawdę. Stara się być szlachetny i jak przystało na rycerza jest żądny przygód. Szanuje kobiety, jest godny zaufania, nigdy nie ucieka z pola bitwy.
Ścibor był panem ziem na wschodzie Księstwa Achai należącego do Cesarstwa Łacińskiego. Jako giermek brał udział w IV wyprawie krzyżowej w wyniku, której złupiono Konstantynopol i utworzono Cesarstwo Łacińskie. Na rycerza pasował go w roku 1205 Baldwin pierwszy cesarz Cesarstwa Łacińskiego. Cesarstwo to utworzyli krzyżowcy (nie mylić z Krzyżakami!) w 1204 roku. W momencie rozpoczęcia powieści cesarz ten już nie żyje, a ziemie Ścibora zostały zniszczone podczas najazdu Bułgarów. Ścibor zostawił za sobą Cesarstwo Łacińskie, które powstało, ponieważ chrześcijanie, krzyżowcy, zamiast na pogan ruszyli na Konstantynopol. To winy chrześcijan w roku 1204 upadło Cesarstwo Bizantyjskie, a w jego miejscu utworzono Cesarstwo Łacińskie, Cesarstwo Nicejskie, Despotat Epiru oraz inne państwa. Państwa te powstały w wyniku grzechu, z winy słabości krzyżowców, ponieważ podnieśli oni rękę na chrześcijan z Bizancjum. Papież Innocenty III pragnął żeby krzyżowcy ruszyli na pomoc Palestynie. Niestety zawiedli oni Ojca Świętego i podnieśli oręż na swoich braci chrześcijan skuszeni bogactwami Konstantynopola.
Ścibor chce zapomnieć o swojej przeszłości, dlatego podróżuje bez herbu. Wędruje, jako zwykły rycerz, który walką z poganami pragnie odkupić swoje grzechy. W końcu trafia do pogańskich Prus, gdzie zyskuje zaufanie księcia Surwabuno, walczy z poganami i zostaje mianowany kasztelanem. Jego kasztelania, a szerzej cała Ziemia Sasinów i Ziemia Chełmińska w latach 1223-1227 zostaje ponownie opanowana przez pogańskich Prusów, którzy zmusili chrześcijan do wycofania się na Mazowsze.


Izbor – postać fikcyjna, żebrak z Płocka, który został giermkiem rycerza Ścibora. W chwili rozpoczęcia powieści ma 14 lat.


Zakon Świętych Rycerzy – nazwa tego tajemniczego i fikcyjnego Zakonu pojawiła się po raz pierwszy w rozdziale 11.Za młodych lat jego członkiem był ojciec Mojmiry, jednej z głównych bohaterek powieści.Członkowie tego Zakonu byli chrześcijanami, którzy poprzysięgli zniszczyć każdą pogańską religię.


Ludzie Mroku– fikcyjna grupa elitarnych zabójców i szpiegów wykonująca rozkazy Agafii Swiatosławówny i jej męża Konrada mazowieckiego. Po raz pierwszy na kartach powieści pojawili się w rozdziale 6. Każdy członek Ludzi Mroku ukrywa swój wygląd pod zwierzęcą maską. Najlepsza z członkiń nosi maskę swym wyglądem przypominającą kruka. Trening opanowania, mordowania z zaskoczenia, wiedza o truciznach, wykrywanie wrogich szpiegów przysyłanych ze wszystkich piastowskich i zagranicznych dworów oraz infiltracja innych dworów oraz terenów pogańskich (puszcza sprawiała tu dość duży problem) należały do ich podstawowych obowiązków. Każdy członek Ludzi Mroku posiadał wiedzę na temat tortur i medycyny porównywalną, a niekiedy większą od umiejętności katów i cyrulików. O ich istnieniu wiedzieli tylko książę i księżna. Członków wybierano starannie, spośród dzieci porzuconych w lasach przez rodziców, niebędących w stanie utrzymać kolejnego brzdąca. Niektórzy porzucali dzieci nocą przed jedną z bram wjazdowych do Płocka. Inni oddawali swe pociechy do cyrulika, który był poinstruowany, aby o każdym takim przypadku informować księcia lub księżną. Innym znakomitym sposobem było pójście w ślady biskupa Chrystiana i wykupywanie dziewczynek od pogańskich Prusów. Dziewczynki urodzone z pruskimi rysami twarzy po odpowiednim treningu stawały się niezwykle skutecznymi zabójczyniami.
Miłosław– postać fikcyjna, rycerz, który zamieszkał na Ziemi Sasinów po krucjacie w 1222 roku. Został przyjacielem Ścibora oraz jego giermka o imieniu Izbor. Lokował trzy wsie w okolicy Lubawy. Jest właścicielem kilkunastu wsi w Wielkopolsce oraz pięciu wsi na Kujawach. Stracił swoje dobra na Ziemi Sasinów po 1223 r.


Wojsław– postać fikcyjna, rycerz, który tak samo jak Miłosław brał udział w krucjacie do pogańskich Prus w 1222 roku. Jedną ze swoich wsi lokował nad Jeziorem Łąkorz. Nazwał ją: Łąkorek, drugą wieś o nazwie Lynker (Łąkorz) kazał zbudować blisko granic kasztelanii Ścibora. Trzecią wieś Tuszewo lokował pod Lubawą. Poza tym Wojsław niedaleko Jeziora Dębno w malowniczo położonym miejscu, gdzie miejscowi poganie często składają bogom ofiary i są pokojowo nastawieni lokował małą wieś o nazwie Gaj. Wszystko przepadło w latach 1223-1227.


Gryźlin– pruski wojownik nawrócony na chrześcijaństwo. Później kasztelan. Postać fikcyjna i poboczna.


Doroth - jest fikcyjnym pruskim rijkasem z grodu położonego na wzgórzu przy dolinie Drwęcy. Obecnie w tej dolinie u podnóża góry zwanej zamkową znajduje się wieś Kurzętnik. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zbudowany na przełomie XIII i XIV wieku zamek w Kurzętniku wzniesiono w miejscu pogańskiego grodu. Dziś po kamiennym zamku kapituły chełmżyńskiej pozostały tylko ruiny, więc tym bardziej ciężko jest ustalić coś o budowlach, które znajdowały się w tym miejscu w czasach pogańskich (zanim chrześcijanie przejęli te tereny). Mroki historii rozświetlają, co nieco wzmianki o znajdującym się kiedyś w Kurzętniku (przy zamkowej górze) pogańskim Świętym Gaju zwanym Ciemnikiem. Skoro znajdował się tu gaj to jest bardzo prawdopodobne, że pogańscy Prusowie z plemienia Sasinów (Zajęcy) zbudowali na zamkowym wzgórzu (mającym niezwykłe walory militarne) swój drewniany gród. Chrześcijanie często po zdobyciu drewnianego pogańskiego grodu w jego miejscu wznosili zamek - dobrym przykładem jest Szymbark niedaleko Iławy.

Cropolin, Scillinga i Berwe– niektórzy z rijkasów występujących w powieści.

Dangswajdelota (pogański kapłan) z okolic Lubawy. Słowo Dangs w pruskiej mowie oznacza "niebo", a samo imię nadano mu z powodu błękitnych przypominających niebo oczu. Służył starym bogom w lipowym Świętym Gaju za Lubawą. Po objawieniach chrześcijańskiej bogini (Matki Boskiej) Dangs został powieszony.


Vidgautr– fikcyjna postać, z której jestem dumny. Po raz pierwszy czytelnik ma przyjemność poznać go oraz jego celtyckie towarzyszki w rozdziale 10. Vidgautr był potomkiem postaci historycznej, czyli takiej, która istniała naprawdę. Mam na myśli słynnego sambijskiego kupca o tym samym imieniu, co bohater mojej powieści. Mój fikcyjny Vidgautr jako człek światowy poznał różne kultury i z dumą lubi opowiadać o swoim (historycznym) przodku, np.: o tym jak wymknął się on piratom kurońskim i wpłynął niespodziewanie swoim statkiem do portu Hedeby - miasta w duńskiej Jutlandii. Vidgautr - przodek - spotkał się tam z wielką gościnnością, za którą zapłacił królowi Kanutowi skarbem w postaci ośmiu tysięcy białych skórek futrzanych.  


Trzy celtyckie towarzyszki Vidgautra:

            Hilde - (walcząca, dziewczyna z pola bitwy - takie znaczenia ma w języku Irlandzkim jej celtyckie imię). Zielone oczy, jasna piegowata cera, rude włosy i czarne stroje są cechami, które ją wyróżniają. Jest wysoka, najwyższa z trójki dziewcząt, prawie tak wysoka jak Vidgautr. Preferuje walkę długim mieczem. Hilde nosi okrągły wisor przedstawiający triskel (znak z trzech złączonych spiral roślinnych). Wisior jest wykonany z brązu i emalii. Dziewczyna jest do niego bardzo przywiązana. Poza tym na prawej dłoni nosi szeroką bransoletę ze skóry, na której są wypalone przeplatające się (wijące się jak pnącza) ornamenty roślinne. Jako miłośniczka walki mieczem zawsze chodzi w spodniach i ma krótkie, sięgające zaledwie do szyi włosy.
            Kobieta nosząca spodnie w średniowiecznej Europie stanowiła ewenement. Należy pamiętać, że feministki dopiero w XIX wieku rozpoczęły "walkę" o prawo kobiet do noszenia spodni, ale ciężko im było uzyskać akceptację społeczeństwa. Spodnie na kobiecych nogach świat zaakceptował dopiero w XX wieku, a stroje bardziej wyzywające (np. bikini) uznano za normalne dopiero po rewolucji seksualnej w roku 1968.
            Należy mieć też na uwadze, że akcja powieści toczy się w Prusach w pierwszej połowie XIII wieku, kiedy od kobiet najczęściej wymagano chodzenia w spódnicach i dbania o sprawy domowe. Jednak jest to w pewnym sensie stereotyp, nie wszędzie i nie zawsze kobiety traktowano tak samo. (w mojej powieści m.in. Hilde i Żywia chodzą w spodniach). W praktyce bywało różnie, w pierwszych wiekach naszej ery np.: u Celtów kobiety były często wojowniczkami, które walczyły u boku mężczyzn. Znamy też średniowieczne opowieści o amazonkach, czyli kobietach wojowniczkach. Niektórzy uważają nawet, że w X-XI wieku amazonki mieszkały na Mazowszu. Nawet jeśli jest to fikcja to i tak już sam fakt, że ktoś w tamtych czasach był w stanie taką fikcję wymyślić (kobiet jako wojowniczych amazonek) oznacza, że potrafiono wyobrazić sobie kobietę w innej roli niż "kura domowa" gotująca strawę i rodząca dzieci.

            Wróćmy jednak do opisu Hilde. Dziewczyna nie odstępuje Vidgautra na krok i razem z Schannon i Mearą ochrania go i wspiera jak tylko potrafi. Jest przy sambijskim kupcu podczas oblężenia Lubawy 17 lipca 1223 r. Nawet po przeskoku czasowym (rozdział 12 i 13) dziewczyny są zawsze razem, zawsze blisko Vidgautra.


Znak: Triskel (triskelion) celtycki znak, który widnieje na okrągłym wisiorze noszonym przez Hilde. 

Schannon - (jej imię oznacza "mądra"). Niebieskie oczy, kasztanowe włosy. Jest niska, niższa od Vidgautra i pozostałych dwóch dziewcząt. Mistrzyni w strzelaniu z łuku. Nosi na szyi srebrny naszyjnik wielkości dłoni z krzyżem celtyckim, który swoim wyglądem przypomina krzyże chrześcijan. Z tą tylko różnicą, że czteroramienny celtycki krzyż jest umieszczony w okręgu.

            Meara- (imię oznacza "radosna"). Czarne, długie, sięgające prawie do pasa włosy, oczy błękitne, częsty uśmiech, niebieskie stroje, fascynacja motywami roślinnymi, wstręt przed walką i przemocą, duża wiedza medyczna to cechy wyróżniające Mearę. Tak jak Vidguatr potrafi czytać i pisać, kocha książki. Miłośniczka bursztynowej biżuterii, nosi duży bursztynowy naszyjnik oraz szerokie bursztynowe bransolety na obu nadgarstkach. Dzięki ciągłemu kontaktowi z tym pruskim skarbem cieszy się dobrym zdrowiem, nigdy nie choruje, co w kraju Prusów jest częstym zjawiskiem. Prusowie byli w końcu ludem słynącym z długowieczności, a długie życie lud ten zawdzięczał nie tylko kumysowi i jedzeniu, ale też (lub przede wszystkim) ciągłemu kontaktowi z bursztynem.

           
Asis, Timens, Arellis - synowie rijkasa o imieniu Rams z lauksu położonego nad wielkimi jeziorami, w głębi Puszczy Galindzkiej. Timens ginie podczas polowania, a jego bracia wyruszają razem z kapłanką Meldi walczyć ze złymi chrześcijanami w Lubawie.


Żywia pojawiła się po raz pierwszy w rozdziale 13. Fabuła powieści toczyła się wówczas w roku 1227, a Żywia miała 25 lat. Jej imię pochodzi od Żywii, pogańskiej (słowiańskiej) bogini życia. Dziewczyna ta spotkała Divana w Nadrowii i pomogła mu w…






Viewing all 195 articles
Browse latest View live