Quantcast
Channel: Ziemia Lubawska - Moja Mała Ojczyzna
Viewing all 195 articles
Browse latest View live

W poszukiwaniu Chyłka protoplasty rodziny Chełkowskich.

$
0
0

Historyk Marc Bloch zapisał kiedyś takie oto słowa: "Z nieznajomości czasów minionych wypływa nieuchronnie niezrozumienie teraźniejszości. Ale również daremne będą zapewne próby zrozumienia przeszłości, jeżeli się nie wie nic o dniu dzisiejszym".

            Historia jest bardzo ważna w naszym codziennym życiu. Historia kształtuje światopogląd, historia uczy o pewnych procesach, cyklach, które się powtarzają, co kilka pokoleń. Dobrym przykładem jest kryzys z roku 1929 oraz kryzys z 2008 roku. Każdy kto dysponuje wiedzą historyczną zauważy wiele podobieństw naszych czasów do lat 30-tych XX wieku. 

            Moim zdaniem historię powinno się dzielić na trzy podstawowe działy. Do pierwszego powinno się zaliczać historię powszechną, obejmującą również dzieje kraju, w którym się mieszka. Drugi dział, zawężony, obejmować winien losy Małej Ojczyzny, czyli w moim przypadku Ziemi Lubawskiej. Jeśli zaś chodzi o dział trzeci to jest on niezwykle ważny ponieważ obejmuje wszystko to co dotyczy przeszłości rodziny. Tak więc do trzeciego działu zaliczamy: genealogię, etymologię nazwiska, wszystko to co dotyczy przeszłości naszej i naszych bliskich. Niektórzy pomijają dział pierwszy i skupiają się na dwóch pozostałych. Osoby takie nazywamy regionalistami.

           
            Skąd się wzięły nazwiska?

            Na początku warto zaznaczyć, że dawno temu w Polsce nie było czegoś takiego jak "nazwiska". W średniowieczu osoby często identyfikowało się po imieniu oraz miejscu zamieszkania. Mówiło się np.: Clauko z Marzęcic, Niszko z Grabowa, Namir z Kulig, Janko z Targowiska, Piotr z Tylic itd. Taki sposób nazywania osób był najbardziej powszechny ale nie jedyny. Zdarzało się, że kogoś nazywano np. Janko, syn kowala, Clauko syn karczmarza, Piotr syn młynarza itd. Jeszcze innym popularnym sposobem było nadawanie przydomków. Przydomki nadawano wielu książętom, którzy wyróżniali się  np. okrucieństwem, odwagą, pobożnością, głupotą itp. Oto kilka przykładów:

  •       Żyjącego w XIII wieku męża świętej Kingi nazywano Bolesławem Wstydliwym.
  •      Stryj żyjącego w XIII wieku Przemysła II nosił przydomek Bolesław Pobożny.
  •      Żyjący w XIII wieku margrabia Brandenburgii z powodu swojego wzrostu był nazywanyOttonem Długim.
  •    Popularne były przydomki odnoszące się do cech fizycznych (np. wzrostu, urody, karnacji ciemnej lub jasnej). Jako przykład warto przytoczyć: Leszka Białego, Leszka Czarnego i Bolesława Kędzierzawego. Wszyscy należeli do dynastii Piastów. Bolesław Kędzierzawy był jednym z synów Kazimierza Krzywoustego. Natomiast Leszek Biały był ojcem Bolesława Wstydliwego.

           U schyłku średniowiecza, z wielu powodów, o których nie chcę się rozpisywać,  system ten zaczął się rozwijać i stopniowo w Polsce pojawiły się nazwiska.  Oczywiście najpierw u szlachty, a z biegiem czasu również u mieszczan i chłopów.Kogoś, kto był np. młynarzem z czasem zaczęto nazywać Młynarskim. Natomiast np. Janka z Jabłonowa ludzie z czasem zaczęli nazywać Jankiem Jabłońskim. Zdarzało się, że kogoś, kto był kowalem zaczęto nazywać Kowalskim, a piekarze doczekali się nazwiska Piekarski. Istnieje też teoria, która mówi, że etymologia nazwiska Wysocki wywodzi się od słowa wysoki.Analogicznie nazwisko Malec może pochodzić od kogoś kto był mały (niski). 

            Podsumowując nazwiska pochodzą od: przydomków, przezwisk, imion (np. nazwisko Andrzejewski pochodzi od imienia Andrzej), nazw zawodów, cech wyglądu, charakteru (np. od człowieka wesołego pochodzi nazwisko Wesołowski). Na koniec warto dodać, że wiele nazwisk wywodzi się od nazw miejscowości np. nazwisko Działyńscy od miasta Działyń, a nazwisko Lubawski od miasta Lubawa.  



              Co wiemy o nazwisku Chełkowski?    

            Najpopularniejsza teoria głosi, że nazwisko Chełkowski wywodzi się od nazwy miejscowości Chełkowo. Wieś Chełkowo jest położona w województwie wielkopolskim, w powiecie kościańskim, w gminie Śmigiel. W wydanym ponad sto lat temu "Słowniku Geograficznym Królestwa Polskiego i Innych Krajów Słowiańskich"[1] na temat wsi Chełkowo znalazłem informacje, z których wynika, że w języku niemieckim wieś nosiła nazwę Kelke i była zamieszkiwana przez 125 osób. We wsi w XIX wieku mieszkało 11 ewangelików i 114 katolików. Wśród mieszkańców było 43 analfabetów. We wsi funkcjonowała wówczas poczta oraz stacja kolejowa. Najstarsza wzmianka na temat wsi pochodzi ze średniowiecza, dokładnie z roku 1388[2]. Miejscowość ta nosiła wówczas nazwę Chelcowo[3]. W 1400 roku wieś nazywano Chilcowo, w roku 1401 Chelkowo, a w 1405 ponownie Chelcowo. Nazwa wsi Chełkowo wywodzi się osadnika Chyłek, Chyłko lub Chelco[4]. Pierwszym odnotowanym w źródłach właścicielem wsi był Szymon z rodu Wieniawitów. Po jego śmierci wieś podzielono na dwie części. Jedną z części władał "Dominik Bylińczyk z Popowa Wonieskiego, a po nim jego synowie: Bogusław z Wilkowa Polskiego i Jarota, który w 1407 roku był burgrabią kościańskim. Pierwszym z braci, który zmarł, był Bogusław. Wdowa po nim, Hanka Ubiszkiewiczówna, przez 5 lat, tj. od 1395 do 1400 roku wiodła z Jarotą spór o połowę Chełkowa. Druga część miejscowości należała w 1400 roku do Kachny Falkenhanowej i jej brata Piotra Zojberlicha, a następnie stała się własnością Leszczyńskich z Leszna, którzy wykupili też pozostałą część Chełkowa po Jarocie"[5]
            Wspomniana w powyżej wdowa Hanka Ubiszkiewiczówna wniosła swoją część wsi jako wiano swojemu nowemu mężowi Derslawowi, który żył w latach 1402 - 1432. Spadkobiercami Derslawa byli: jego syn Bartłomiej oraz wnuk Jan Kemblan Chełkowski, który w późniejszym czasie otrzymał dodatkowo część wsi należącą do Leszczyńskich. 
            W taki oto sposób Jan Kemblan Chełkowski stał się właścicielem całej wsi.  W 1501 roku sprzedał on Chełkowo swojemu bratankowi Mikołajowi, kasztelanowi krzywińskiemu. Wacław, syn Mikołaja, przejmując miejscowość przybrał nazwisko Chełkowski. 

            "Spadkobiercami po Wacławie zostali jego syn Stanisław i wnuk Jan Kambelan Chełkowski. Ten ostatni sprzedał w 1602 roku Chełkowo za 3 tys. florenów Janowi Katwiczowi Radomickiemu z Radomicka. Po nim Chełkowem władali Marcin i Kazimierz Radomiccy, a po nich Maciej – wojewoda poznański, Andrzej i Władysław (1709-1737). Syn Władysława, Józef Radomicki sprzedał Chełkowo staroście mosińskiemu Konstantemu Kwileckiemu, który w dokumentach z 1784 roku występuje jako właściciel Chełkowa. W następnych latach Chełkowo stało się własnością Antoniego Onufrego Bończy Skarżyńskiego. Po nim odziedziczył je syn Michał, który brał jako oficer udział w powstaniu listopadowym, gdzie wyróżnił się m.in. w bitwach pod Grochowem, Tykocinem i Ostrołęką. Zmarł w 1887 roku, a jego grób znajduje się na cmentarzu przy kościele w Wonieściu. Warto wspomnieć, że za udział w wydarzeniach w 1846 roku został aresztowany i był więziony w Moabicie. Jego córka Maria, wychodząc za mąż za Aleksandra Kruzensterna, wniosła mu w posagu m.in. Chełkowo”[6].

            Wiemy, że właścicielem wsi w XIX wieku był Michał Skarzyński. Jako ciekawostkę warto dodać, że w Chełkowie  przebiegała kiedyś linia kolejowa Rakoniewice Wąskotorowe - Krzywiń (przystanek kolejowy w Chełkowie). Linia należała do Śmigielskiej Kolei Dojazdowej, otwarto ją w 1900 roku, dokładnie dnia 17. września.

            Wieś Chełkowo w 2009 roku liczyła 104 mieszkańców. Z atrakcji turystycznych w miejscowości tej warto zwrócić uwagę na XIX wieczny zabytkowy zespól dworski składający się z klasycystycznego dworu, spichlerza, oficyny i stodoły z 1866 roku.

            Czy my Chełkowscy wywodzimy się ze wsi Chełkowo? Prawdopodobnie tak. Nasze nazwisko posiada kilka wersji: Chełek, Chechłowski, Chelkowski, Hełkowski, Chyłkowski, Chetkowski i Chełchowski. W Internecie znalazłem wzmiankę o Dersławie z Chełkowa, który żył w latach 1402-1432[7]. Na tej samej stronie widnieje też informacja z 1540 roku o Wincentym Chełkowskim, który zmarł przed 1549 rokiem.  Są to dwie cenne wzmianki, które pokazują nam, że w pierwszej połowie XV wieku jeszcze funkcjonowało określenie "z Chełkowa". Natomiast w XVI wieku pojawia się już nazwisko Chełkowski. Na tej samej stronie (http://www.genealogia.okiem.pl/chelkowski.htm) wyszukałem też cenną wzmiankę o Wacławie Chełkowskim, który w 1549 odsprzedał komuś udziały we wsiach Chełkowo, Chełkówko i Karmino.   W dalszej części tej znakomitej genealogicznej strony moją uwagę zwrócił Ildefons "Kembłan" Chełkowski z Chełkowa herbu Wczele. Żył on w latach 1833-1904, był działaczem gospodarczym, walczył w powstaniu styczniowym w 1863 roku. Wiemy, że był więziony w Moabicie.

            Na wspomnianej stronie odszukałem więcej ciekawych wzmianek na temat Chełkowskich. Jedna z nich dotyczy żyjącego w latach 1839-1893 Franciszka Chełkowskiego herbu Wczele, właściciela Starogrodu, posła na sejm pruski, działacza społeczno - gospodarczego, który w 1887 roku kupił pałac w Śmiełowie.

            Bardzo cennym i obszernym źródłem informacji jest wspomniany prędzej "Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i Innych Krajów Słowiańskich", w którym przy opisie miejscowości Targoszyce[8]natrafiłem na postać Idefonsa Chełkowskiego. Otóż w XIX wieku był on właścicielem Targoszyc i mieszkał na Kuklinowie. Targoszyce istnieją do dnia dzisiejszego. Jest to wieś w powiecie krotoszyńskim (województwo wielkopolskie, gmina Kobylin).

            Szukając informacji na temat swojego nazwiska, zauważyłem, że niektórzy Chełkowscy tytułują się herbem Wczele. Kilku takich już wymieniłem. Kolejnych znalazłem na tej stronie http://www.sejm-wielki.pl/b/dw.51979. Jeden z nich Józef Chełkowski z Chełkowa herbu Wczele żył w latach 1803-1877. Jego syn Franciszek Chełkowski z Chełkowa herbu Wczele, był bohaterem PSB, który urodził się w 1839, a zmarł 1893 roku. Czy są oni jakoś powiązani z moimi krewnymi? Nie wiem tego. W moim drzewku genealogicznym póki co w linii męskiej dotarłem do pradziadka, który nie szczycił się żadnym herbem (przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo). Choć z drugiej strony możliwe jest, że wszyscy Chełkowscy są ze sobą powiązani i wywodzą się od jakiegoś wspólnego przodka (protoplasty rodu). No bo przecież każde drzewo ma wspólne korzenie! Czy nie jest tak, że wszyscy Chełkowscy, gdzieś tam setki lat temu mieli jakiegoś wspólnego przodka (protoplastę)?

            Niestety moje powyższe rozważania o wspólnym protoplaście są ciężkie do obronienia. Fajnie by było stwierdzić, że wszyscy Chełkowscy wywodzą się od wspólnego protoplasty np. od osadnika Chyłka, który założył wieś Chełkowo. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. W Polsce żyje wiele osób o nazwisku takim jak moje, czyli Chełkowski. Nie oznacza to jednak, że wszyscy wywodzimy się od wspólnego przodka. Prawda jest taka, że takie same nazwisko może mieć różne herby oraz takie samo nazwisko wcale nie musi oznaczać, że jest się osobą "herbową". Bardzo często nazwisko powstawało od nazwy miejscowości, z której wywodzi się ród. Zdarzało się też, że chłopi otrzymywali nazwisko swojego pana, u którego odrabiali pańszczyznę. Przez setki lat, począwszy od średniowiecza rycerze, a potem szlachta oraz biskupi, kapituły, magnaci, królowie, książęta, wojewodowie byli właścicielami wsi i miast. Na przykład właścicielem Kurzętnika była kapituła chełmżyńska, a właścicielem Lubawy był biskup diecezji chełmińskiej. Ciężko nadać komuś nazwisko od kapituły albo od biskupa. Może dlatego podróżującym mieszkańcom Lubawy nadano nazwisko Lubawski? Przykładów i niewiadomych tego typu można podać wiele. Jeśli dodamy do tego to co pisałem na początku o pochodzeniu nazwisk musimy odrzucić tezę o wspólnym protoplaście dla każdego nazwiska.

            Herb Wczele....





            Tak właśnie wygląda herb Wczele, którym na przestrzeni wieków tytułowało się wiele osób o nazwisku Chełkowski. Tytułował się nim między innymi Jan Onufry Zagłoba bohater Trylogii Henryka Sienkiewicza pt.: Ogniem i Mieczem, Potop, Pan Wołodyjowski. Herbu tego używał również August Chełkowski marszałek senatu Rzeczypospolitej II kadencji oraz senator w latach 1989-1999.

            W dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów każdy ród miał swój herb. Wszystkie herby miały swoją wyjątkową historię, która była bardzo ważna dla rodzin tytułujących się danym herbem. Historia herbu była czymś, do czego lubiano się odwoływać i co lubiano podkreślać podczas rozmów towarzyskich.

            Historie herbów szlacheckich wywodziły się z pradawnych mitów i legend. Herb szlachecki Wczele nie jest tu wyjątkiem. Opowieść o nim zaczyna się od protoplasty rodu, który brał udział w pierwszej krucjacie do Ziemi Świętej, zorganizowanej w latach 1096-1099. Podczas oblężenia Jerozolimy saraceńska księżniczka wyzywała rycerzy na pojedynek szachowy. Zwycięzca miał prawo z całej siły zdzielić przeciwnika szachownicą w łeb - stąd nazwa herbu: ŁĘBNO. Analogicznie WCZELE pochodzi od uderzenia w czoło.

            Istnieje też druga wersja zgodnie, z którą protoplastą rodu był Ślązak Holub. Podróżował on po świecie aż nagle pewnego dnia trafił na dwór murzyńskiego króla. Córka monarchy wyzwała go na pojedynek szachowy, w którym zwycięzca mógł grzmotnąć pokonanego szachownicą w łeb. Holub przyłożył jej w głowę tak mocno, że połamał szachownicę, za co od ojca królewny otrzymał herb.
           
           
            My historycy wspomagamy się w swojej pracy wieloma naukami pomocniczymi. Jedną z nich jest heraldyka, czyli nauka zajmująca się herbami. Etymologia nazwy wywodzi się od słowa herold, określającego urzędnika dworskiego. W średniowieczu herold wywoływał nazwiska rycerzy biorących udział w turniejach. Najstarsze wzmianki dotyczące heroldów pochodzą z XII wieku[9]. Turnieje rycerskie są nieodłącznym elementem tamtej epoki. Heroldowie pojawiali się na nich w specjalnych barwnych strojach, spełniali funkcje gońców roznoszących zaproszenia, byli strażą porządkową, wywoływali imiona i nazwy rodów rycerzy biorących udział w turniejach i zabawach. Zdarzało się, ze heroldowie byli poetami. "Od XIV w. (...) do ich obowiązków należy badanie, czy znaki, których używają rycerze są poprawne. Szczególnie turnieje stworzyły do tego okazję, gdyż poprzedzał je przegląd hełmów, zaopatrzonych w znaki rycerskie, klejnoty, które stały się elementem składowym herbów"[10]. Heroldowie zaczęli zanikać wraz z turniejami i rycerzami w XVI i XVII wieku. W Rzeczypospolitej heroldowie nie przyjęli się mimo wysiłków jakie czynił w tej sprawie król Władysław Jagiełło.

           
            W tym miejscu warto zaznaczyć, że podczas turniejów rycerskich heroldowie tworzyli księgi turniejowe, w których nanosili barwne wizerunki znanych sobie herbów. Księgi te są dla nas wspaniałym źródłem historycznym z zakresu heraldyki.

            Za początek herbów możemy uznać bojowo taktyczny zespół rycerski, który nazywano chorągwią. Chorągiew należy rozumieć jako oddział wojskowy, skupiony wokół proporca. Z kolei proporzec był odpowiednio barwiony i opatrzony znakiem bojowo - rozpoznawczym. To właśnie proporzec, a dokładnie znak z proporca z czasem zaczął przechodzić na poszczególne części uzbrojenia rycerskiego, głownie na hełm i tarczę. Dzięki temu każdy wiedział do której chorągwi należy rycerz. Był to wiec znak rozpoznawczy rycerza. Z czasem w Polsce nastąpiły przemiany w ustroju lennym, które doprowadziły do rozdrobnienia feudalnego i zwiększenia liczby chorągwi rycerskich. Przemiany doprowadziły do ściślejszego związania rycerzy z suwerenem, od którego otrzymywali oni ziemie i wsie jako jego wasale. Wasal z kolei musiał posługiwać się znakiem swojego suzerena. Tłumacząc to na bardziej prosty język: każdy rycerz posługiwał się herbem swojego pana. Chociaż zdarzały się przypadki rycerzy posiadających swój własny herb. U schyłku średniowiecza herb zaczął oznaczać przynależność do rodziny szlacheckiej. Tylko rodziny szlacheckie miały prawo do posiadania swojego herbu. Z drugiej strony zdarzało się, że np. biskupi, którzy nie należeli do szlachty też posiadali własny herb. Swój herb miały miasta oraz niektórzy mieszczanie. Podobnie korporacje kościelne, czyli biskupstwa, kapituły, opactwa, zakony rycerskie miały swoje herby[11]. Mało tego zdarzało się, że nawet cechy rzemieślnicze posiadały swoje herby. Poza tym herb mógł nadawać monarcha.

            Jako ciekawostkę warto dodać, że w Polsce do końca XV wieku istniały tylko 274 herby, a np. w Niemczech było ich w tym okresie około 200 tys. Skąd tak znaczne różnice? Otóż w Polsce herbem, który pojawił się pod koniec XIII wieku, posługiwała się nie rodzina, ale ród. Istniało u nas zjawisko zamykania się stanu szlacheckiego w obrębie rodu. Każdy kto czytał powieść Elżbiety Cherezińskiej pt. "Korona śniegu i krwi" zauważył jak ogromne znaczenie miały rody Zarembów, Nałęczów, Gryfitów, Piastów z Mazowsza, Piastów Starszej Polski, Piastów Małej Polski, Sobiesławiców. Każdy z tych rodów czuł się odrębnym bytem dla którego historia rodu, herb rodowy, szacunek dla rodowych przodków oraz dbanie o prestiż rodu są bardzo ważne.

            A teraz powróćmy do szlacheckiego herbu Wczele. Wiemy, że występował on w kilku odmianach. Pierwszy znany nam przypadek jego użycia pochodzi z 1368 roku kiedy to pojawił się on na pieczęci starosty sieradzkiego. Wzmianki na temat tego herbu pojawiają się w  dokumentach sądowych z 1401 roku[12]

           

            Czy ja Tomasz Chełkowski z Nowego Miasta Lubawskiego mam prawo do herbu Wczele?

            Zdaniem Jacka Młochowskiego prawo do "używania herbu rodowego można dziedziczyć tylko po mieczu (w linii męskiej) tj. po ojcu, dziadku ojczystym itd."[13]Tak więc jeśli w linii prostej po ojcu, dziadku, pradziadku, prapradziadku itd. bym natrafił na kogoś, kto miał prawo do herbu to mógłbym również rościć sobie prawo do tytułowania się herbem Wczele. Do tej pory nie natrafiłem jednak na żadnego krewnego, który byłby "herbowy". Jednak nie zniechęcam się, będę się cofał w przeszłość i rozwijał swoje drzewko genealogiczne przez całe życie. Kto wie może kiedyś natrafię na przodka z herbem (w linii męskiej).



Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone. 


Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Boże Narodzenie dawniej i dziś

$
0
0



Święta Bożego Narodzenia, a szczególnie wieczór Wigilijny w historii naszego kraju zawsze zajmowały miejsce wyjątkowe. Szczególnie gorliwie obchodziliśmy je w okresach trudnych, kiedy nasza Ojczyzna przeżywała ciężkie chwile. Jedna z takich chwil nastała w roku 1792 - tuż przed drugim rozbiorem Rzeczypospolitej. To właśnie wtedy w Wigilię Bożego Narodzenia roku 1792 w Starym Kościele Farnym w Białymstoku zabrzmiała po raz pierwszy kolęda "Bóg się rodzi, moc truchleje..." napisana przez Franciszka Karpińskiego. Nazwano ją "Pieśnią o Narodzeniu Pańskim". W okresie rozbiorów i potem pod zaborami dla Polaków szczególne znaczenie miała ostatnia, czyli piąta zwrotka tej kolędy: 
"Podnieś rękę, Boże Dziecię,
błogosław Ojczyznę miłą,
w dobrych radach, w dobrym bycie,
wspieraj jej siłę swą siłą..."




Jaki wyglądały tradycyjne święta w dawnej Polsce?

Z czym Ci się kojarzy tradycyjne Boże Narodzenie? Gdybyśmy zadali to pytanie mieszkańcom naszego kraju to większość z nich zapewne by zaczęła opowiadać o prezentach, świętym Mikołaju w czerwonym stroju z długą brodą, przystrojonej choince i obfitej uczcie wigilijnej oraz syto zastawionych stołach podczas świąt. Takie wyobrażenie świąt Bożego Narodzenia dominuje wśród Polaków w XXI wieku. Ale ile wspólnego ma ono z dawnymitradycjami? 


Święty Mikołaj biskup Miry
Święty Mikołaj jako "dziadek z brodą" jest stosunkowo nowym tworem wymyślonym przez Koncern Coca Coli. Gdybyśmy cofnęli się w czasie np. do XVII wieku (czasy Trylogii Sienkiewicza) to byśmy nie zobaczyli nikogo w takim stroju roznoszącego prezenty. Zresztą to samo dotyczy czasu zaborów i Polski międzywojennej, czyli II RP (1918 - 1939). 

Dawniej gdybyśmy zapytali o św. Mikołaja to uzyskalibyśmy odpowiedź, że był on biskupem z Miry (obecnie miasto Demre w Turcji). Byśmy zapewne usłyszeli legendy związane z postacią tego wyjątkowego świętego, o tym jak rozdawał ludziom prezenty i czynił cuda. Z czasem zaczęto go nazywać Świętym Mikołajem Cudotwórcą. Dziś w XXI wieku niewiele osób potrafi opowiedzieć historię prawdziwego św. Mikołaja. Tymczasem jest to postać fascynująca. Według podań otrzymał on po rodzicach spory majątek, którym podzielił się z potrzebującymi.

Podania mówiące o tej postaci opowiadają, że Mikołaj, po bogatych rodzicach otrzymał w spadku duży majątek, którym chętnie dzielił się z potrzebującymi. Od dzieciństwa Mikołaj wyróżniał się pobożnością i miłosierdziem, a kiedy był starszy mieszkańcy Miry wybrali go na swojego biskupa. Po życiu gorliwym i pełnym dobrych czynów, zmarł w połowie IV wieku, spontanicznie czczony przez wiernych. Znamy też historię o trzech niesprawiedliwie uwięzionych oficerach uwolnionych za jego wstawiennictwem oraz opowieść o trzech ubogich pannach wydanych za mąż dzięki posagom, których Święty dyskretnie im dostarczył. Trzy panny widnieją na obrazie przedstawiającym świętego Mikołaja w Kolegiacie pw św. Tomasza Apostoła w Nowym Mieście Lubawskim. Istnieje też historia o trzech młodzieńcach uratowanych przez niego od wyroku śmierci i o żeglarzach wybawionych z katastrofy morskiej. Podobno jeden z utopców statku wiozącego świętego na pielgrzymkę do Jerozolimy został przez niego wskrzeszony z martwych. Święty Mikołaj wskrzesił też trzech młodzieńców zabitych za nieuregulowanie rachunku za nocleg w gospodzie.



Ołtarz św. Mikołaja w Kolegiacie w Nowym Mieście Lubawskim. XVII wieczny ołtarz św. Mikołaja. W ufundowanym przez Pawła i Jadwigę Działyńskich barokowym ołtarzu znajduje się obraz św. Mikołaja. Z prawej strony biskupa klęczą trzy dziewczyny. Obraz nawiązuje do legendy o świętym, który podarował posag w postaci trzech sakiewek złota trzem biednym pannom. Poza centralnym obrazem św. Mikołaja ołtarz zdobią obrazy: św. Franciszka z Asyżu, św. Antoniego Padewskiego i św. Jadwigi Śląskiej. Poza tym w tym późnorenesansowym ołtarzu są przedstawione figury dwóch świętych Męczenników.



Co jest ważne? Ważna jest świadomość, że do początków XX wieku jedynym św. Mikołajem jakiego znali ludzie był biskup z Miry żyjący na przełomie III i IV w. n.e.  W licznych legendach, które rodzice opowiadali swoim dzieciom utrwalił się on jako stary biskup z brodą, często w infule (mitrze) i z pastorałem

W tym miejscu warto zadać pytanie. Co sprawiło, że znana, utrwalona w tradycji wizja św. Mikołaja biskupa zaczęła zanikać na początku XX wieku? Otóż fakty są takie, że wizję tą zniszczył producent "odrdzawiacza", który niszczy zdrowie wielu polskich dzieci - mam oczywiście na myśli Koncern Coca Coli! W1930 roku Koncern ten stworzył reklamę, w której kreował konsumpcyjną wizję św. Mikołaja dla mas. Ludzie oczywiście "łyknęli" to i zaczęli powoli zapominać o tradycyjnym (jedynym i prawdziwym) Mikołaju, który był świętym, biskupem.


A co z choinką? W wielu artykułach znajdziecie informacje, że zwyczaj strojenia drzewka wywodzi się z wierzeń pogańskich. Fakty są jednak takie, że zwyczaj strojenia drzewka na Boże Narodzenie w Polsce pojawił się na przełomie XVIII i XIX wieku (nasza Ojczyzna była wówczas pod zaborami). Początkowo drzewka strojono tylko w miastach. Później ta "nowoczesna" praktyka rozpowszechniła się również na wsiach.

Zobacz starą reklamę Coca Coli:





A jak było na mojej rodzinnej Ziemi Lubawskiej?

Mieszkańcy Ziemi Lubawskiej przygotowywali się do świąt Bożego Narodzenia (25 grudnia) dwa, a czasem nawet trzy tygodnie wcześniej. Boże Narodzenie okoliczni mieszkańcy oraz sąsiedni Mazurzy nazywali Gwiazdką lub Godami. W tym miejscu należy podkreślić wyjątkowość tego święta i poprzedzającego je okresu zwanego adwentem. W kalendarzu liturgicznym pierwsza niedziela adwentu rozpoczyna rok liturgiczny (kościelny). Tak się składa, że pogańscy Prusowie również w tym okresie przygotowywali się do wejścia w swój nowy rok. Zbieżność praktyk chrześcijańskich i staro – pogańskich wynika z faktu, że Kościół nie znając prawdziwej daty narodzin Zbawiciela wyznaczył w IV w. n.e. obchód Bożego Narodzenia na dzień zimowego święta solarnego, które przypada 25 grudnia. W ten sposób pogańskie święto solarne zostało zastąpione świętem kościelnym.
Wigilia w lubawskim dialekcie jest Wilią izawsze obchodzi się ją w sposób uroczysty. Jeszcze w XIX i pierwszej połowie XX wieku było normalne, że tego dnia już od południa nikt nie pracował – wierzono, że w tym czasie grasują duchy i praca mogłaby je rozzłościć. Wieczerzę wigilijną podawano tradycyjnie wraz z pierwszą gwiazdką.
Przedchrześcijańscy mieszkańcy Ziemi Lubawskiej w okresie wprowadzonych tu w średniowieczu świąt Bożego Narodzenia (i innych) obchodzili uroczyście święto plonów związane z zaklinaniem urodzaju na rozpoczynający się nowy rok. Sama Wigilia również ma w sobie wiele pogańskich elementów, takich jak np.: liczba potraw na wigilijnym stole.
W wielu wsiach i miasteczkach wieczerzę tego dnia przyrządza się z siedmiu, dziewięciu, a czasami z dwunastu różnych potraw. Pierwsze zestawienie liczb wywodzi się z wierzeń pogańskich, w których liczby 9 i 7 przynosiły szczęście. Natomiast liczba 12 symbolizuje apostołów, siedzących obok Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy. Podobnie zwyczaj zostawiania jednego wolnego miejsca przy wigilijnym stole. Pierwotnie poganie podczas posiłku pozostawiali jedno wolne nakrycie dla zmarłego przodka. Kościół natomiast nadał temu zwyczajowi inne znaczenie, a dokładnie przekonał ludzi, że wolne miejsce czeka na żywą osobę, np. na wędrowca, który może niespodziewanie odwiedzić rodzinę radującą się podczas wigilijnej kolacji z narodzin Zbawiciela. Prusowie zamieszkujący Ziemią Lubawską byli ludem gościnnym, do którego przemawiało takie tłumaczenie. Ponad to przy wigilijnym stole kładziono siano na obrusie oraz praktykowano zwyczaj dzielenia się białym opłatkiem między sobą oraz ze zwierzętami. Prof. Jan Falkowski z UMK autor książki "Ziemia Lubawska" wspomina, że ze zwierzętami zawsze dzielono się specjalnym kolorowym opłatkiem.
Zgodnie ze starym zwyczajem lubawska młodzież o zmierzchu, tuż po wieczerzy wigilijnej, chodziła po wsi przebrana za babę i dziada, kominiarza, bociana z czerwonym dziobem i długimi szczypcami, często trzymając w ręku rózgi. Jeden z gwizdów (przebierańców) jeździł na sztucznym koniu zrobionym z drewna lub tektury i straszył dzieci, a bocian szczypał młode panny. Kominiarz smolił sadzą dziewczęta, a dziad z babą zbierali do koszy datki w postaci świątecznych wypieków i pieniędzy na wspólną kolację. We wsi Targowisko Dolne na Ziemi Lubawskiej tradycja przebierania się za gwizdów zamarła dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku. Teofil Ruczyński wspomina, że jeszcze w pierwszej połowie XX wieku, kiedy rodzina po wieczerzy wigilijnej siedząc przy choince śpiewała kolędy ktoś przebrany za gwizda potrafił im przerwać uderzając rózgami w szyby okien. Przerażający gwizd po wejściu do izby najczęściej żądał by dzieci zmówiły pacierz. 
W okresie zaborów oraz w odrodzonej Polsce nie było zwyczaju, który by nakazywał obdarowywanie dzieci przez rodziców lub kogoś przebranego za św. Mikołaja drogimi prezentami. Teofil Ruczyński wspomina, że „(…) prezenty takie jak łyżwy, narty, zegarki czy rowery były nie do pomyślenia, nawet koń na biegunach, czy „prawdziwa” fabryczna lalka były nieosiągalnym marzeniem. Dzieciom dawano przede wszystkim podarunki praktyczne (…)”. Najczęściej były to ubrania. 

Zgodnie z najstarszą i prawdziwą tradycją, której obcy jest święty Mikołaj w czerwonym kubraczku i z dużym brzuchem stworzony w XX wieku przez Coca – Colę dzieci stawiały na oknie talerz na „boże dary”, do którego jak wierzono o północy Pan Jezus kładzie świąteczne podarki. Wiara w cudowne podarunki od Niebios pozostawała w umyśle ówczesnych dzieci dość długo. We wsiach Ziemi Lubawskiej często dzieci w wieku 9 – 10 lat ciągle wierzyły, że prezenty przynosi Jezus. Po drugiej wojnie światowej postępujący konsumpcjonizm oraz laicyzacja społeczeństwa przekształciły tę piękną tradycję w puste przekazywanie prezentów, często bez pasterki i jakiejkolwiek namiastki sacrum.
Okres świąt Bożego Narodzenia trwał aż do dnia Trzech Króli. W rodzimym dialekcie ten wyjątkowy czas nazywano dwunastnicą lub dwunastką.

Kolędnicy na Ziemi Lubawskiej
W okresie świątecznym od niepamiętnych czasów, po miastach oraz wsiach chodzili kolędnicy z szopką lub z gwiazdą, własnoręcznie skonstruowaną z drewnianych listewek, które były oklejone kolorową bibułą. Całość była umocowana na długim drążku. 

W okresie zaborów kolędowanie miało ogromne znaczenie dla przetrwania języka polskiego, który był wyniszczany i znienawidzony przez Niemców.

  Dzięki tej pięknej tradycji, która w nieco zmienionej formie dotrwała do dnia dzisiejszego dzieci poprzez naukę i śpiewanie kolęd miały możliwość zetknięcia się z polską mową. Elementem tradycji, który nie dotrwał do naszych czasów  jest wygłaszanie wierszowanej oracji po odśpiewaniu kolędy, którą dzieci składały życzenia odwiedzanym osobom. Oto dwie z sześcio zwrotkowej oracji przytoczone z książki Teofila Ruczyńskiego:

My z kolędą przychodzimy
w wasze nikłe progi,
co najlepsze wam życzymy
Na ten roczek nowy.
Zdrowia, zdrowia najlepszego
dla całej rodziny,
ażebyście dnia każdego
Wszyscy zdrowi byli.



Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone. 


Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)


Bohaterowie z Ziemi Lubawskiej walczący w powstaniu styczniowym (1863-1864)

$
0
0
Kosynierzy z Powstania styczniowego 1863, foto: Wikipedia/PD-Art
Data 22 stycznia 1863 roku jest ważna dla każdego prawdziwego Polaka, któremu historia Ojczyzny nie jest obojętna. To właśnie w tym dniu wybuchło powstanie styczniowe podczas którego Polak, Litwin i Rusin po raz ostatni walczyli ramię w ramię z najeźdźcą. I choć rozbici i rozbrojeni wykazali się odwagą i poświęceniem. Dziś to może brzmieć dziwnie Polak, Litwin i Rusin? Razem? A jednak! Historia Polski i Litwy walczącej wspólnie z wrogami sięga czasów wielkiego księcia litewskiego Władysława Jagiełły, który w 1386 roku został królem Polski. 

Dalsza integracja naszych krajów nastąpiła 1 lipca 1569 roku na mocy unii lubelskiej, która połączyła Polskę, Litwę, Ukrainę i Białoruś w jeden kraj. Nazwę kraju zmieniono wówczas na Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Wysoki poziom ówczesnej Polski, w której od końca XIV wieku funkcjonowała demokracja szlachecka przyciągał do nas sąsiadów. O wyjątkowości przedrozbiorowej Polski można napisać wiele. Niewątpliwie ważny jest rok 1493 który stanowi początek polskiego parlamentaryzmu. W Piotrkowie odbyły się wówczas pierwsze obrady dwuizbowego sejmu walnego. 

Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że bez tej wiedzy nikt nie pojmie podstawowej przyczyny, która w 1863 roku doprowadziła do wybuchu powstania styczniowego, a ponad trzydzieści lat prędzej powstania listopadowego. Co z tego, że ktoś zna na pamięć daty, bitwy i nazwiska przywódców obu powstań , a nie rozumie o co oni walczyli? 


Godło powstania styczniowego


Powyżej widzimy godło powstania styczniowego. Przyjrzyjcie się mu uważnie. Orzeł Biały oznacza Polskę, Pogoń symbolizuje Litwę, a Michał Archanioł był patronem Rusi Kijowskiej, czyli (tak jakby) obecnej Ukrainy. Dostrzegacie to? Powstańcy walczyli o kraj katolicki, wielonarodowy, tolerancyjny dla innych religii, walczyli o istniejącą przed zaborami Rzeczpospolitą. Gdyby było inaczej to chwyciliby za broń tylko Polacy z samym Orłem.

Z lekcji historii wiele osób (niestety nie wszyscy) wie, że w XIX wieku podczas powstań narodowych Polacy walczyli o odrodzenie Ojczyzny, chcieli żeby Polska ponownie wróciła na mapy świata. No ok taka wiedza to już coś ale musicie mieć świadomość, że Polacy walczyli o taką Polskę jaka istniała w wiekach XVIII, XVII i wcześniejszych. Polacy pragnęli odzyskać Polskę w granicach istniejących przed I rozbiorem do którego doszło w 1772 roku kiedy to nasi "przyjaźni" sąsiedzi Rosja, Prusy (Niemcy) i Austria odebrali nam znaczną część kraju. Prusy zajęły wówczas między innymi całą Ziemię Lubawską z Nowym Miastem Lubawskim, Lubawą, Lidzbarkiem Welskim, Kurzętnikiem, Bratianem, Tylicami, Radomnem i innymi miejscowościami. Tereny te powróciły do Polski dopiero w styczniu 1920 roku.


Taki obszar zajmowała Rzeczpospolita przed rozbiorami


O bohaterach z Ziemi Lubawskiej...

Granica między Ziemią Lubawską, a zaborem rosyjskim (Kongresówką) przebiegała za Lidzbarkiem Welskim. Postępująca rusyfikacja w zaborze rosyjskim i narastające napięcia społeczne doprowadziły do wybuchu powstania styczniowego, które trwało od 22 stycznia 1863 do jesieni 1864 roku. Walki toczyły się m.in. na terenie Królestwa Polskiego, Litwy (Emilia Plater), Rusi i Żmudzi, a więc daleko od Ziemi Lubawskiej, co nie zmienia faktu, że wielu lokalnych patriotów ruszyło z pomocą rodakom walczącym w sąsiednim zaborze. Z opisywanych terenów szły na południe całe rzesze ochotników, kupców, duchownych, nauczycieli i urzędników, którzy przekradali się przez lidzbarskie lasy i rzekę Działdówkę, aby zasilić szeregi walczących powstańców. Jednym z takich bohaterów był Jan Fryderyk Wandel oficer o pseudonimie Ewald, który stanął na czele Czwartej Kompanii Lubawskiej składającej się z lokalnych patriotów, mieszkających na Ziemi Lubawskiej i Mazurach. Kompania dowodzona przez Ewalda składała się z ok. 400 ludzi wśród których byli strzelcy, kosynierzy i kilkudziesięciu jeźdźców. 

Najlepszym wyposażeniem mogli poszczycić się strzelcy uzbrojeni w nowoczesne belgijskie sztucery, w nieco gorszej sytuacji znajdowali się kosynierzy, którym brakowało kos. Z tego powodu w starej kuźni Sobocińskiego (weterana – kosyniera), stojącej na skraju wsi Rybno, przy wschodniej granicy Ziemi Lubawskiej, naprawiano stare kosy i oddawano je kosynierom z Czwartej Kompanii Lubawskiej.

W nocy z 30 na 31 marca 1864 roku mały oddział dowodzony przez Jana Fryderyka Wandela wyruszył w stronę południowej granicy Ziemi Lubawskiej. Ewald chciał przeprawić się przez rzekę Działdówkę i wkroczyć na tereny Królestwa Polskiego (Kongresówki, zaboru rosyjskiego). Liczył, że w mrokach nocy uda mu się ominąć wojska graniczne i dołączyć jednej z kilku armii partyzanckich. Niestety wkrótce po przekroczeniu granicy Czwarta Kompania Lubawska została zaatakowana przez rosyjską straż graniczną. Po dzielnej walce poległo 17 powstańców, 8 poniosło ciężkie rany, a 58 dostało się do rosyjskiej niewoli. Nielicznych uciekinierów złapano po jakimś czasie. Dowódca dzielnego oddziału z Ziemi Lubawskiej został stracony 2 kwietnia 1864 roku w Mławie. Teofil Ruczyński w następujący sposób opisuje śmierć Ewalda: „(…) wśród słonecznego kwietniowego poranka przed plutonem egzekucyjnym na rynku mławskim stanął Ewald. Nie pozwolił zawiązać sobie oczu. Nim rozbrzmiała salwa spojrzał wokoło, jak gdyby tym ostatnim spojrzeniem chciał pożegnać polską ziemię, o której wolność walczył. Tak zginął Ewald, ostatni dowódca ochotniczego oddziału lubawskiego. Wódz dzielny, ale niefortunny”.

Z obszaru Ziemi Lubawskiej wiele osób przedarło się przez granicę i ruszyło z pomocą walczącym powstańcom. Ewald był jednym z wielu bohaterów tamtych dni. Innym był doktor Teofil Rzepnikowski, założyciel Banku Ludowego w Lubawie i lokalny działacz niepodległościowy. Poza nim szeregi powstańców dowodzonych przez Romualda Traugutta (dyktatora powstania) zasilili m.in.: Antoni Kamiński, Antoni Miecznikowski oraz Władysław Wysakowski z Lubawy; Stanisław Skolmowski z Targowiska, Pierzyński ze Złotowa, Franciszek Stecki z Boleszyna, Teodor Dembiński oraz Władysław Somerau z Tylic i wielu innych. Ludzie ci należeli do różnych środowisk i wykonywali rozmaite zawody. Wśród nich byli zarówno biedni jak i bogaci, oczytani i nieoczytani, wykształceni oraz tacy, którzy nie potrafili pisać i czytać. 

Pierwszymi mieszkańcami Ziemi Lubawskiej, którzy wzięli udział w powstaniu byli prawdopodobnie uczniowie prywatnego progimnazjum księdza Hunta w Kurzętniku. Jednym z nich był Mieczysław Brzozowski z Wlewska, który 29 lipca 1863 roku zmarł w Dziwach koło Kuczborka z powodu odniesionych w powstaniu ran. Innym uczniem progimnazjum był Bonawentura Splettstosserow ze Słupa (koło Lidzbarka), któremu udało się wrócić po powstaniu do rodzinnej wsi.

Poza wyżej wymienionymi osobami w powstaniu styczniowym wzięli jeszcze udział mieszkańcy wsi Krzemieniewo (Ziemia Lubawska, klucz kurzętnicki). Byli to Bonawentura Splettstösser, syn nauczyciela z Krzemieniewa i uczeń progimnazjum w Kurzętniku. W powstaniu walczył również chłop z Krzemieniewa Franciszek Sadowski - urodzony w roku 1843, zmarł w roku 1935, był ostatnim żyjącym na Ziemi Lubawskiej uczestnikiem powstania styczniowego. W 1863 roku w wyniku poniesionych ran (w okolicach Płocka) stracił oko i ucho. Franciszek Sadowski po powstaniu przez dwa lata pracował przymusowo w rocie aresztanckiej przy budowie linii kolejowej Moskwa - Orzeł. Razem z nim pracowali też inni mieszkańcy Ziemi Lubawskiej, którzy prędzej walczyli o odrodzenie Ojczyzny podczas powstania styczniowego. Byli to m.in.: Teodor Dembiński z Tylic, Stanisław Skolmowski z Targowiska i Józef Otremba z Mikołajek. Po dwóch latach ciężkiej przymusowej pracy Franciszek Sadowski został przekazany władzom pruskim, które kazały mu się osiedlić w Sampławie (nie pozwolono mu wrócić do rodzinnego Krzemieniewa).

Rzeczpospolita odzyskała niepodległość dopiero po I wojnie światowej w roku 1918 ale tereny Ziemi Lubawskiej włączono do niej po uprawomocnieniu się postanowień traktatu wersalskiego w styczniu 1920 roku. Żyjący uczestnicy powstania styczniowego oraz ich rodziny zostali natychmiast otoczeni opieką państwa, była to jedna z pierwszych decyzji marszałka Józefa Piłsudskiego. Powstańcy styczniowi otrzymali stałą rentę oraz mieszkania państwowe. Byli stawiani za wzór, a mieszkańcy II Rzeczypospolitej traktowali ich z wielką czcią i szacunkiem. To byli prawdziwi bohaterowie. Bycie krewnym uczestnika powstania styczniowego stanowiło powód do dumy. Stanisław Sadowski w II RP otrzymał tytuł weterana powstania styczniowego i tak jak każdemu weteranowi przyznano mu stopień podporucznika Wojsk Polskich, specjalny ubiór składający się z surduta, spodni, płaszcza i czapki.

Poza Lubawą ważną rolę w powstaniu styczniowym odgrywał Lidzbark Welski, położony w południowej części Ziemi Lubawskiej, blisko granicznej rzeki – Działdówki. Falkowski Jan pisze, że miasto to miało strategiczne położenie i dlatego stanowiło punkt magazynowania i przerzucania broni. Z Lidzbarka i okolicy wielu lokalnych patriotów przedostawało się przez granicę, aby podobnie jak Ewald spróbować dołączyć do jednego z oddziałów partyzanckich i wziąć udział w powstaniu. Właśnie tak było 9 lutego 1863 roku we wsi Wlewsk położonej pod Lidzbarkiem Welskim. Władze pruskie ostrzelały wówczas, z karabinu maszynowego ochotników, którzy chcieli dostać się na teren Królestwa Polskiego. Raniono wielu niedoszłych powstańców, a ci którym nie udało się uciec zostali aresztowani i osadzeni w więzieniu w Brodnicy. Mimo tej wpadki szacuje się, że w marcu 1863 roku granicę na rzece Działdówce przekroczyło około dwustu ochotników z Ziemi Lubawskiej, Warmii i Mazur. Najczęściej byli to zwykli ludzie, rzemieślnicy, robotnicy zatrudnieni przy spławie drewna oraz inteligencja reprezentowana m.in. przez lekarzy i nauczycieli. Przez cały okres powstania władze pruskie przeprowadzały u podejrzanych osób rewizje i najczęściej je aresztowały. Taki los spotkał m.in. Władysława Różyckiego z Wlewska, który był członkiem Towarzystwa Rolniczego Ziemi Michałowskiej co wystarczyło by wzbudzić podejrzenia władz zaborczych.

W walkach powstańczych na terenie Królestwa Polskiego wzięło udział ponad 200 tys. patriotów z terenu Królestwa Polskiego, Ziemi Lubawskiej, Warmii oraz Mazur. Stoczono ok. 1200 bitw i potyczek. Oddziały powstańcze były słabo uzbrojone i miernie przeszkolone, w przeciwieństwie do 300 tysięcznej armii rosyjskiej. W powstaniu poległo ok. 20 tys. Polaków, a po jego upadku stracono na szubienicach ok. 1000 osób, kilkaset zmarło w więzieniach, ok. 30 – 40 tys. zesłano w głąb Rosji, pozostałych, czyli ok. 10 tys. osób zmuszono do emigracji.


"Idea narodowości jest tak potężną i czyni tak wielkie postępy w Europie, że jej nic nie pokona" - Romuald Traugutt



Bibliografia:

Grabowski Stanisław, Z dziejów Kurzętnika i okolic, Warszawa 2008.

Powstanie styczniowe [w:] Dzieje Polski – Atlas ilustrowany, wydawca Demart SA, Warszawa 2008.

Ruczyński Teofil, Ziemia Lubawska w powstaniu styczniowym, w setną rocznicę heroicznego zrywu narodu, Olsztyn 1973.

Ruczyński Teofil, Opowiadania z pogranicza, Łódź 1973.

Falkowski Jan, Ziemia lubawska, Toruń 2006.

Śliwiński Józef, Lubawa z dziejów miasta i okolic, Olsztyn 1983.

Klemens Edward, Lidzbark Welski. Dzieje miasta i gminy, Warszawa 1992.

O symbolach narodowych słów kilka





Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Ochotnicza Straż Pożarna w Gwiździnach, Marzęcicach i Krzemieniewie

$
0
0


Zabytkowa sikawka OSP Gwiździny.
O wszystkich wymienionych w tytule OSP napisałem książki, z których dwie (o OSP Gwiździny i OSP Krzemieniewo) ukazały się drukiem. Ochotnicze Straże Pożarne są jedną z najpopularniejszych organizacji społecznych. Wiele z nich powstało jeszcze w okresie zaborów i od początku swojego istnienia odwoływało się do swojej polskości. Druhowie z licznych OSP, we wszystkich zaborach organizowali życie kulturalne na wsi. Okoliczna ludność często mogła bawić się w remizach, które były najczęściej jedynym miejscem rozrywki, miejscem promowania polskiej kultury i polskich wartości. Organizacje takie jak OSP niewątpliwie przyczyniły się do odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1918.

            Wiele jednostek strażackich ma bardzo długi rodowód, długoletnie tradycje są w nich przekazywane z pokolenia na pokolenie. Tradycje te są bardzo ważne, szczególnie w obecnych czasach zdominowanych przez rozmaite prądy niszczące wartości takie jak rodzina, wiara i ojczyzna. Mimo tego druhowie z OSP dalej trwają przy swoich wartościach, nie boją się narażać życia kiedy bliźni jest w potrzebie, nie wstydzą się pokazywać swojego przywiązania do ojczyzny. 


Najstarsza miejska Ochotnicza Straż Pożarna (OSP) na Ziemi Lubawskiej powstała w 1885 roku w Nowym Mieście Lubawskim, kolejną utworzono w 1889 roku w Lidzbarku Welskim oraz w 1895 roku w Lubawie. Jeśli zaś chodzi o wiejskie straże na Ziemi Lubawskiej to bez wątpienia jedną z najstarszych jest założona w 1891 roku OSP w Kuligach (gmina Grodziczno).

Na chwilę obecną nie dysponujemy materiałem, który by pozwolił ustalić  dokładną datę powstania straży w Gwiździnach (wsi położonej w okolicy Nowego Miasta Lubawskiego), najbardziej odległa w czasie wzmianka dotycząca sikawki gaśniczej oraz remizy strażackiej zbudowanej w tej miejscowości pochodzi z lat 90 – tych XIX wieku. Oznacza to, że istniała już wówczas jakaś zorganizowana grupa ludzi odpowiedzialna za gaszenie pożarów. Gdyby udowodniono, że grupa ta była zarejestrowaną Ochotniczą Strażą Ogniową to wówczas OSP w Gwiździnach zaliczałaby się do najstarszych na Ziemi Lubawskiej. W pozostałych wsiach straże powstały w: Skarlin 1900 rok, Radomno 1902 rok, Nowy Dwór 1903 rok, Mroczno 1905 rok, Mroczenko 1906 rok, Jamielnik 1919 rok, Marzęcice 1912 rok, Łąkorz rok 1923, Tereszewo 1926 rok oraz w Bratianie w roku 1926.


Zarys historii
            Historia pożarnictwa na Ziemi Lubawskiej jest niezwykle bogata. Najstarsze ochotnicze straże powstały na tych terenach w drugiej połowie XIX wieku. Były to czasy, w których Polska, nasza Ojczyzna nie istniała, a Ziemia Lubawska w całości należała do pruskiego zaborcy. Niemcy mimo licznych prób nie dali rady Nas zgermanizować, nie udało się zniszczyć polskiej kultury, na próżno zakazywano Polakom w zaborze pruskim (i m.in. na Ziemi Lubawskiej) mówić, czytać i modlić się w języku polskim.

            Nie ulega wątpliwości, że gdyby w okresie zaborów udało się zniszczyć polską kulturę i religię to dziś polski by nie było, nie odrodziła by sie po I wojnie światowej w roku 1918. Powinniśmy więc pamiętać komu zawdzięczamy to, że odzyskaliśmy Niepodległość (11 listopada 1918 roku) oraz walczyliśmy w jej obronie w latach 1939 - 1945 (okres II wojny światowej). Musimy pamiętać o pokoleniach Polaków, które przez cały wiek XIX walczyły o odzyskanie wolności o przywrócenie Polski na mapie Europy.

            Powyższe słowa są potrzebne dla zrozumienia tematyki strażackiej. Ochotnicze Straże Pożarne (OSP), które licznie powstawały w drugiej połowie XIX wieku we wszystkich trzech zaborach, były ostoją polskości - szczególnie w małych miejscowościach i we wsiach. W zaborze pruskim we wsiach Ziemi Lubawskiej pierwsze OSP, zwane wówczas Strażami Ogniowymi bądź ochotniczymi Strażami Ogniowymi tworzyli okoliczni mieszkańcy. Druhowie aktywnie działali na rzecz polskiej kultury, edukowali mieszkańców jak powinni zabezpieczać swój dobytek przed pożarami, a w swoich remizach organizowali imprezy i spotkania kulturalne.

W XIX i na początku XX wieku na Pomorzu, do którego zaliczamy całą Ziemię Lubawską, Straże Ochotnicze były jednymi z nielicznych legalnych organizacji, które obok Towarzystw Czytelni Ludowych oraz Towarzystw Gimnastycznych „Sokół”[1] były ostoją polskości. Bardzo ciekawy tekst dotyczący pierwszych ochotniczych jednostek pożarniczych (w drugiej połowie XIX wieku) znajduje się w czasopiśmie Strażak, jego treść jest następująca: „Choć kierownictwo straży ogniowych najczęściej sprawowali osadnicy i koloniści niemieccy, to jednak podstawowy trzon oddziałów bojowych rekrutował się z Polaków i oni nadawali strażom w swej istocie charakter”. Możemy śmiało stwierdzić, że OSP tworzone pod zaborami były organizacjami służby publicznej. Szczególnie na wsi organizacje tego typu swoją działalnością dawały przykład mieszkańcom, kultywowały i rozwijały uczucie troski o dobro innych oraz zdjęły z mieszkańców obowiązek stawiania się w miejscu pożaru. Wiejscy oraz miejscy strażacy ochotnicy przyczynili się do rozwoju wiedzy o zwalczaniu pożarów, tłumaczyli mieszkańcom jak powinni się zachowywać w kryzysowych sytuacjach, stanowili coś w rodzaju elity ochraniającej wiejską gromadę oraz mieszkańców miast przed ogniem i klęskami żywiołowymi.

Sprzęt strażacki w okresie zaborów
W drugiej połowie XIX wieku, dzięki rozwojowi technicznemu zaczął pojawiać się coraz bardziej profesjonalny sprzęt przeznaczony do walki z ogniem. Członkowie państwowych i ochotniczych straży ogniowych w zaborze pruskim, w bogatszych wsiach i miastach mieli do dyspozycji m.in. sikawki pomostowe i kołowe, jedno- i dwuosiowe. Poza tym bardzo dużą popularnością w zaborze pruskim cieszyły się sikawki konne niemieckiej produkcji Gustava Evalda z Kostrzynia nad Odrą, które były wykorzystywane przez strażaków jeszcze po II wojnie światowej.






Górny rysunek przedstawia XIX wieczny beczkowóz dwukołowy, jednokonny o pojemności ok. 500 l. Na rysunku dolnym widzimy wyprodukowaną w drugiej połowie XIX wieku sikawka dwucylindrowa o podwoziu jednoosiowym doczepiana do wozu rekwizytowego (fot. Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 415)






Ochotnicza Straż Pożarna w Gwiździnach

Początki jednostki pożarniczej z Gwiździn są owiane nutką tajemnicy. Na chwilę obecną nie znamy dokładnej daty powstania jednostki. Najstarsza znana nam wzmianka zapisana w szkolnej kronice pochodzi z ostatnich lat XIX wieku. Ówczesny kierownik szkoły, Niemiec Franz Lahsmann, który prowadził kronikę od 20 IV 1894 do 1 VI 1899 roku zapisał, że „w ostatnim czasie została zbudowana przy wiejskiej kuźni remiza strażacka, żeby sikawka pożarna była w każdej chwili do dyspozycji mieszkańców w przypadku pożaru”. We wsi była więc sikawka, którą zakupiono jeszcze przed wybudowaniem remizy. Mało prawdopodobne jest to, że w razie pożaru gaszono ogień w myśl zasady „kto pierwszy dobiegnie do sikawki ten gasi”. Moim zdaniem sołtys oraz dziedzic z majątku (folwarku) w Gwiździnach wybrali kilka osób, które stworzyły pierwszą straż ogniową we wsi.

Prawdopodobnie twórcą pierwszej straży ogniowej, a później Ochotniczej Straży Pożarnej był dziedzic z majątku w Gwiździnach, którym od 1854 był kapitan Conrad, a po nim od 1886 do 1899 roku jego syn, porucznik Ernst Conrad. Zasługi pierwszego ze wspomnianych dziedziców są bardzo duże. Kapitan Conrad odbudował stary dwór na majątku we wsi, kazał rozebrać zniszczone upływem czasu budynki, a w ich miejsce wznieść nowe, powiększył majątek kupując 10 chat chłopskich (prędzej należących do wsi) i przyczynił się do rozwoju majątku, a później wsi – m.in. dzięki niemu powstał nowy trakt (droga) z Gwiździn do Nowego Miasta Lubawskiego. W Kronice Szkoły w Gwiździnach odnotowano, że za jego rządów ilość mieszkańców folwarku wzrosła do 160, a wsi do ok. 500. Dla porównania obecnie wieś, łącznie z terenami po dawnym majątku liczy ok. 800 mieszkańców. Jest wielce prawdopodobne, że dziedzic ten chcąc zadbać o dobrze prosperujący majątek oraz przylegającą do niego wieś w okresie swoich rządów (1854 – 1886) zakupił wzmiankowaną w kronice sikawkę pożarniczą.




Przedwojenne zdjęcie z członkami Ochotniczej Straży Ogniowej w Gwiździnach przy nieistniejącej już remizie, która znajdowała się obok kuźni za szkołą. Po wojnie oba budynki należały do kowala Władysława Jabłońskiego. Niestety tożsamość większości z tych osób pozostaje dla nas tajemnicą. Wiemy tylko, że w przedostatnim rzędzie od prawej stoi Dąbrowski, obok niego Konstanty Kopański (Kostek); czwarty od prawej w tym samym rzędzie to Leonard Domżalski, sołtys wsi, któremu w kwietniu 1939 roku spłonął dom kryty strzechą. W pierwszym siedzącym rzędzie (na krzesełkach)  po lewej stronie tajemniczej postaci w kapeluszu (nauczyciela? Wójta?) w czapce, bez munduru siedzi Jan Cegielski – w jego domu, w latach 1934 – 1937, znajdowała się opisana prędzej kaplica, w której odprawiano Mszę św. (fot. Krzysztof Kliniewski).


Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego.

Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego.
OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski)

OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski)

OSP Gwiździny po II wojnie światowej. Uroczyste wręczenie jednostce motopompy (fot. Krzysztof Kliniewski)

Ochotnicza Straż Pożarna w Marzęcicach

Działalność jednostki zapoczątkowały dwie osoby Antoni Rzemiński i Alojzy Kozłowski. Obaj byli mieszkańcami wsi, pierwszy posiadał własne gospodarstwo, a drugi był kowalem. Dzięki ich staraniom w 1910 roku w Marzęcicach powołano Oddział Samoobrony Przeciwpożarowej, który przez dwa lata ćwiczył i prowadził zbiórkę pieniędzy na profesjonalny sprzęt gaśniczy.

W Kronice OSP Marzęcice znajduje się informacja, że w pierwszych latach swojej działalności członkowie Oddziału nie dysponowali żadnym sprzętem, co nie oznacza, że w XIX wieku i prędzej takiego sprzętu tu nie było. Pewne jest to, że dopiero w 1912 roku dzięki działaniom podjętym ponownie przez Antoniego Rzemińskiego i Józefa Kozłowskiego rozpoczęto zbiórkę pieniędzy na zakup sprzętu. Zakupiono wówczas: sikawkę o ciągu konnym i dwa beczkowozy o pojemności 800 litrów. Rolę remizy na początku spełniało prywatne mieszkanie, w którym druhowie trzymali swój sprzęt. Dopiero po roku udało się wybudować oddzielny budynek, w którym przechowywano sikawkę i beczkowozy. Rok 1912, w którym udało się zakupić sprzęt umożliwiający profesjonalne gaszenie pożarów symbolicznie uznano za datę oznaczającą początek istnienia jednostki w Marzęcicach.

W okresie międzywojennym OSP w Marzęcicach brała udział w kilku akcjach gaśniczych. Jedną z większych było gaszenie zabudowań majątku w Nawrze w 1932 roku. Druhowie z Marzęcic przybyli na miejsce jako pierwsi i uratowali majątek dziedzica. Starosta nowomiejski nagrodził ich pochwałą oraz darami materialnymi w postaci: 6 hełmów bojowych, 6 toporów, 6 kompletów materiału na mundury, 2 linek ratowniczych i 2 tys. złotych.






Najstarsze zachowane zdjęcie Członków Ochotniczej Straży Pożarnej z Marzęcic. Zrobione w latach 1963 – 1967. Pierwszy rząd od lewej: Stanisław Morenc, Alojzy Kozłowski, Anastazy Płoski, ... Ochocki (prezes powiatowy Związku OSP), Jan Olszewski (naczelnik OSP w Marzęcicach), Józef Morenc, Józef Orzepowski. Drugi rząd od lewej: Władysław Kurkiewicz, Józef Zapolski, ... Tchorzewski, Franciszek Rau, Jan Płoski, Bernard Kowalski (fot. Kronika OSP Marzęcice).

W tym miejscu chciałbym się pochwalić książką o Ochotniczej Straży Pożarnej w Marzęcicach. Napisałem ją z okazji 100 lecia jednostki, które było obchodzone 28 września 2012 roku.



Książka napisana przez autora bloga (fot. Tomasz Chełkowski)

Kilka zdjęć z jednostki OSP w Marzecicach, zrobiłem je swoją lustrzanką cyfrową Canon 350D (więcej znajdziecie w książce):


Członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej w Marzęcicach


Zabytkowy sprzęt. Sikawka pochodzi z pierwszej połowy XX wieku. Druhowie z OSP w Marzęcicach korzystali ze sprzętu tego typu do 1957 roku. Później otrzymali swoje pierwsze auto i weszli w nową erę koni mechanicznych


























Ochotnicza Straż Pożarna w Krzemieniewie

Książka autora bloga, która ukazał się drukiem w 2013 roku
(fot. Tomasz Chełkowski)

             Wieś Krzemieniewo ma wiele powodów do dumy. Założona prawdopodobnie w XIV wieku mimo obecności Krzyżaków na tych terenach od samego początku była zamieszkiwana przez Polaków. Przez setki lat przeważał w niej język polski i przywiązanie do polskości. Nawet w okresie niemieckich zaborów wielu mieszkańców dało temu dowód. W roku 1906 dzieci ze szkoły w Krzemieniewie wzięły udział w fali szkolnych strajków ponieważ zaborcy zabronili prowadzenia lekcji religii w ich ojczystym języku. Patriotyczną postawą wykazali się też Bonawentura Splettstösser i Franciszek Sadowski. Obaj w 1863 roku wzięli udział w powstaniu styczniowym. Franciszek Sadowski zmarł w roku 1935, był najdłużej żyjącym uczestnikiem powstania styczniowego na Ziemi Lubawskiej.

            Nic dziwnego, że w miejscowości tej są tak silne tradycje strażackie. Przywiązanie do munduru, gotowość niesienia pomocy i ryzykowania własnym życiem oraz odwaga to wartości, które są tu przekazywane z ojca na syna. W miejscowości tej żyją wielopokoleniowe rody strażaków, wystarczy wspomnieć o rodzinie Śmiechowskich. Józef Bolesław Śmiechowski w 1923 roku założył jednostkę OSP w Krzemieniewie, a jego syn, weteran pożarniczy służył we Włoszech w armii Generała Andersa. Na uwagę zasługuje też pierwszy prezes OSP Leonard Guzowski oraz wielu innych druhów bez których ochotnicza straż by nie dotrwała do naszych czasów.
      
       Formalnie za datę powstania Ochotniczej Straży Pożarnej we wsi Krzemieniewo przyjmuje się rok 1923. W tym miejscu chciałbym wyjaśnić, że myli się ten kto sądzi, że dopiero od 1923 roku pojawili się we wsi ochotnicy interweniujący w razie zagrożenia pożarowego. Rok ten jest datą rejestracji jednostki, która funkcjonowała w Krzemieniewie i innych wsiach na Ziemi Lubawskiej od XIX wieku. Prędzej w każdej wsi i mieście funkcjonowały Ochotnicze Straże Ogniowe oraz tzw. straże przymusowe, a gaszenie pożarów było obowiązkiem od którego mieszkańcy nie mieli prawa się uchylać. Warto wyjaśnić, że straże przymusowe istniały na długo przed utworzeniem Ochotniczych Straży Ogniowych i w przeciwieństwie do nich nie były jednostkami zorganizowanymi. Pod pojęciem straż przymusowa powinno się więc rozumieć obowiązek mobilizacji osób w wieku od 16 do 60 lat, które podczas pożaru miały się stawić na miejscu i podjąć interwencję. W drugiej połowie XIX wieku w miejscowościach, w których utworzono Ochotnicze Straże Ogniowe straże przymusowe były likwidowane lub istniały dalej ale były podporządkowane strażakom ochotnikom, którzy wykorzystywali zmobilizowane osoby do donoszenia wody, pompowania dźwigniami drewnianej sikawki, czynienie przecinki dojazdowej itp

Strażacy z OSP Krzemieniewo (fot. Tomasz Chełkowski)














Józef Śmiechowski OSP Krzemieniewo (fot. Kronika OSP Krzemieniewo)


2001 rok ćwiczenia druhów z OSP Krzemieniewo (fot. Kronika OSP Krzemieniewo)





Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)






[1]Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Organizacja ta ma ogromne zasługi w obronie polskości na Ziemi Lubawskiej. W latach 1893 – 1939  „Sokół” wychowywał m.in. lubawską młodzież, „wpajał” jej hasła niepodległościowe oraz dbał o jej zdrowie i rozwój fizyczny. W czasach zaboru pruskiego był nie tylko organizacją gimnastyczną, ale także ogólnospołeczną, promującą wartości patriotyczne. Przez wiele lat była to jedyna pod zaborem pruskim i w Rzeszy Niemieckiej organizacja polska krzewiącą kulturę fizyczną. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” wypracowało własny system gimnastyczny oraz stworzyło podstawy ruchu sportowego na Pomorzu. Poza zajęciami sportowymi „Sokół” prowadził, wśród młodzieży, akcję oświatową w duchu narodowym, a w latach poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej rozpoczął szkolenia paramilitarne, które miały przygotować młodzież do walki o niepodległość Polski.  Poza tym członkowie „Sokoła” uczestniczyli czynnie w działaniach zbrojnych w latach 1918 – 1921, szkolili przyszłe kadry administracji państwowej, policji i wojska. Sokola idea, hasła i praca wychowawczo - sportowa w okresie międzywojennym przyciągnęła szerokie rzesze polskiej młodzieży. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” działało w zaborze pruskim i na ziemi lubawskiej do wybuchu drugiej wojny światowej w 1939 roku.

Legendarne dzieje Prusów

$
0
0

          Legendy dotyczące Prusów, naszych przodków, którzy kiedyś zamieszkiwali tereny na wschód od Wisły aż po obwód kaliningradzki i Litwę są bardzo ciekawe i warte opowiedzenia jak największej ilości osób. W granicach Prus znajdowała się cała Ziemia Lubawska, a szerzej obecne województwo warmińsko-mazurskie oraz część województwa kujawsko-pomorskiego (Toruń, ziemia chełmińska). Zasięg terytorium, które zamieszkiwali Prusowie przedstawiają poniższe mapy.





          Zgodnie z legendami opisanymi przez Romana Apolinarego Reglińskiego w książce pt. "W kręgu legend krzyżackich"ziemie pruskie tworzyły kiedyś jeden silny kraj. Początek "państwowości" pruskiej jest związany z dwoma tajemniczymi przybyszami Bruteno i Waidewutem, którzy przypłynęli do Prus w VI w. n.e. Ich pochodzenie jest dość tajemnicze. W legendach czytamy, że obaj przybyli z wyspy o nazwie Gottlandia na Morzu Bałtyckim. Podobno pochodzili ze Skandynawii. Jako dwaj królowie Gotlandii musieli razem ze swoimi poddanymi opuścić wyspę ponieważ nie byli w stanie obronić się przed władcami Danii i plemionami Gotów.

          Bruteno i Waidewut płynęli z Gotlandii przez Bałtyk aż w końcu dotarli do wybrzeży krainy, której później nadano nazwę Prusy. Okoliczna ludność na początku obawiała się obcych lecz z czasem przybysze i miejscowi znaleźli wspólny język. Okazało się, że obcy posiadają wiele ciekawych i przydatnych umiejętności. Jedną z nich była recepta Waidewuta na przyrządzanie odurzającego miodu pitnego, czyli napoju alkoholowego.

          W legendach opowiadających o Prusach w czasach pogańskich zainteresowało mnie kilka wątków. Jednym z nich są opisy trybutu jaki płacili okoliczni mieszkańcy książętom z Mazowsza. Oczywiście trybut ten Prusowie płacili Mazowszanom przed przybyciem Bruteno i Wajdewuta. Czy w VI w. n.e. Prusowie byli słabsi od mieszkańców pogańskiego Mazowsza i musieli być im podporządkowani? Czy w legendzie tej jest jakieś "ziarenko prawdy"? Nie znam odpowiedzi na postawione pytania ale wątek ten mnie zaciekawił. Poza tym ciekawa jest forma trybutu (daniny), który płacono książętom z Mazowsza w niewolnikach "najpiękniejszych dziewczętach i dorodnych młodzieńcach"[1]. Ciekawe prawda? Prusowie płacili władcom Mazowsza daninę w postaci niewolników i niewolnic.

          Bruteno i Wajdewut szybko zdobyli uznanie wśród tutejszych mieszkańców. Z czasem Prusowie Wajdewuta wybrali na swojego króla, a Bruteno uczynili najwyższym kapłanem, który otrzymał nazwę (przydomek) Kriwo, Kriwe lub Kriwaito. Przydomki te oznaczały: "Nasz pan najbliższy boga".

          Bruteno jako najwyższy pogański kapłan w miejscowości Romowe, w Nadrowi, na północ od Jeziora Mamry, założył Święty Gaj, w którym na najstarszym drzewie dębowym powiesił wizerunki trzech pruskich bogów: Perkuna, Potrimposa i Patollo. Bogów tych nazywano Trójcą z Romowe. Posiadamy ich wyobrażenia oraz rysunek Świętego Gaju w Romowe:

Ciekawy artykuł. Troszkę odbiega od przekazu płynącego z legend przytoczonych w moim artykule.

Święty dąb i świątynia pogańskich bogów. Święty Gaj z Trójcą z Romowe.
Trójca z Romowe - więcej informacji znajdziesz w tym artykule:
Duchowość pogańskiego Prusa


          Bogowie ci należeli do Trójcy najważniejszych bóstw w pruskim panteonie. Perkun (Perkunas)był bogiem grzmotu, władcą piorunów. Według legendy włosy na jego brodzie i głowie były czarne i kędzierzawe. Z jego głowy wydobywały się ogniste płomienie. Kolejny bóg należący do Trójcy o imieniu Potrimpos był panem rolnictwa i bogiem wojny o wyglądzie silnego, ciągle uśmiechniętego młodzieńca. Jego głowę ozdabiał wieniec z kłosów żyta. Ostatnim należącym do Trójcy z Romowe był bóg śmierci o imieniu Patollo. Przedstawiano go jako starszego mężczyznę z siwą brodą. Zgodnie z legendami prastary dąb w Świętym Gaju na którym wisiały wizerunki trzech bogów był okrążony wysokim ogrodzeniem aby postronne osoby nie mogły ujrzeć wizerunku bogów i świętego ognia. Bruteno jako najwyższy pogański kapłan odprawiał tam modły ku czci pruskich bogów. Pomagały mu w tym kapłanki niższego stopnia.
           


Opis ze Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich:







SKĄD WZIĘŁY SIĘ PRUSKIE PLEMIONA?

W książce "W kręgu legend krzyżackich" znajduje się legenda opowiadająca o pochodzeniu pruskich plemion. Autor zatytułował ją "Pierwotni mieszkańcy Prus". Legenda ta jest długa. Najpierw opowiada o przybyciu do Prus w VI w. n.e. Bruteno i Waidewuta, który wynalazł sposób na przyrządzanie odurzającego miodu pitnego. W dalszej części dowiadujemy się, że Waidewut został królem Prus, a Bruteno najwyższym kapłanem, czyli osobą, która poświęciła swoje życie służbie bogom. 

W legendzie znajdujemy opisy ofiar, które Bruteno składał bogom w Świętym Gaju: "Wysokie ogrodzenie ustawione wokół świętego dębu zasłaniało osobom niewtajemniczonym widok na pień dębu z wizerunkiem bogów. Bruteno jako najwyższy kapłan odprawiał rytualne modły ku czci bogów, przy pomocy kapłanek niższego stopnia. Bogom przynoszono różne dary. Tak na przykład bogowi rolnictwa i wojny Petrimposowi ofiarowano między innymi kadzidło z bursztynem. Gniew boga Patollo starano się uśmierzyć złożeniem ofiary ze zwierząt. Najmilszą ofiarą dla bogów była jednak krew nieprzyjaciół. Długo i szczęśliwie panował król Waidewut nad swoim narodem. Za święte uznano też wszystkie przepowiednie i przekazy ogłaszane przez najwyższego kapłana Bruteno w świętym gaju pogańskim. Po osiągnięciu przez Bruteno 132, a Waidewuta 116 lat życia, zwołali oni możnych  swego narodu i swoich synów na ostatnią wielką uroczystość ofiarną do świątyni Romove".


Ciekawe prawda? Dalej legenda jest jeszcze fajniejsza ponieważ opisuje jak doszło do podziału "narodu" pruskiego na plemiona. Pierwszym etapem wspomnianej uroczystości ofiarnej było zabicie przez Bruteno (najwyższego kapłana) kozła ofiarnego. Zwierzą zabijano przed świętym dębem co stanowiło zadośćuczynienie bogom za grzeszne życie. Następnie upieczone mięso kozła z dodatkiem ziół liści dębowych zostało następnie spożyte przez starszyznę plemienną. Wszyscy pili z rogów odurzający miód pitny.

Teraz przechodzimy do najlepszej części legendy. Rankiem, dnia następnego po opisanej uczcie ofiarnej Bruteno i Waidewut usiedli przed świętym dębowym drzewem i przywołali do siebie dwunastu synów Waidewuta. Imiona synów są bardzo charakterystyczne: Litwo, Samo, Sudo, Nadro, Schalau, Natango, Barto, Galindo, Warmio, Hoggo, Pomezo i Culmo. 

Każdy z synów otrzymał swoje ziemie:

Litwo: został władcą ziem nad Bugiem i Niemnem. "Od tego momentui Litwo przejął władzę nad przekazaną mu ziemią i wybudował na niej dla siebie silną twierdzę. nazwał ją imieniem swego syna GARTHO. Ziemia otrzymała jednak nazwę od jego własnego imienia - Litwa.


Samo: otrzymał ziemię położoną między Zalewem Wiślanym a Zalewem Kurońskim aż do rzeki Sakra. Jego ziemie nazwano Sambią. Jego żona miała na imię Pregolla i utopiła się w rzece o nazwie Skara. Z tego powodu nazwę rzeki zmieniono na Pregoła. 


Culmo - był ostatnim z dwunastu synów króla Waidewuta. Otrzymał ziemie między Wisłą, Osą i Drwęcą. Jego księstwo nazwano ziemią chełmińską (terra culmensis lub Culmerland). Culmo krótko po objęciu władzy wdał się w spór z sąsiednim plemieniem Słowian, które napadł i spustoszył. Zgodnie z legendą Culmo wziął do niewoli wielu Słowian, których osadził w różnych lauksach na swoich ziemiach. Z obawy przed najazdami odwetowymi Culmo zawarł pakt o przyjaźni z książętami sąsiedniego Mazowsza i wziął za żonę córkę księcia mazowieckiego. Nowa żona i kontakty z Mazowszanami sprawiły, że Culmo porzucił pruskich bogów i przyjął chrzest. Bogowie ukarali go za odejście od swojej wiary i doprowadzili do spustoszenia ziemi chełmińskiej. Rozgniewani bracia odwrócili się od niego, a książę z Mazowsza w zamian za pomoc wojskową i materialną  kazał mu płacić trybut. Jak podaje legenda: "Przy pomocy wojsk księcia mazowieckiego Culmo zdołał odzyskać większość zagrabionych dóbr, wziętych wcześniej do niewoli swoich mieszkańców, a także uprowadzić jako niewolników wielu Słowian i w ten sposób na nowo doprowadzić do zasiedlenia ziemi chełmińskiej".


Każdy z synów otrzymał własne ziemie, które nosiły nazwy: Litwa, Sambia, Sudowia, Nadrowia, Skalowia, natangia, Barcja, Galindia, Warmia, Hoggerland, Pomezania i ziemia chełmińska, której nazwa powstałą od ostatniego z synów o imieniu Culmo (terra culmensis).


"Po dokonaniu podziału swego kraju na poszczególne ziemie (krainy) bruteno i Waidewut wezwali grupę możnych Prusów do posłuszeństwa wobec bogów i trwania w jedności. "Wybierzcie teraz (tak zakończył Waidewut swoją ostatnią mowę do synów) nowego króla i nowego najwyższego kapłana, gdyż nas zaprosili bogowie na niebiańską ucztę. Wy natomiast mozecie liczyć na pomoc i błogosławieństwo bogów, jeśli będziecie oddawać im należną cześć!".


W dalszej części legendy Bruteno i Waidewut kazali przygotować dla siebie stos ofiarny. Po złożeniu ofiar najwyższy kapłan stojąc na stosie ofiarnym wygłosił swoją ostatnią modlitwę: "Bogowie morza i ziemi, wy bogowie nocy i ciemności, którzy macie w tym lesie i na tym świętym miejscu waszą świątynię i mieszkanie, wy którzy zsyłacie błyskawice z nieba i z hukiem grzmotu napełniacie serca ludzi przerażeniem, wy, którzy macie swoje siedziby wśród chmur i na księżycu oraz możliwość poruszania się w powietrzu na lotnych skrzydłach - spójrzcie na nas, którzy dla dobra swego narodu poniesiemy za chwilę na tym stosie śmierć w płomieniach, składając z siebie ofiarę całopalną. Przyjmijcie nas łaskawie do siebie, a na wrogów naszej wiary ześlijcie strach i bezsilność w walce, naszemu narodowi zapewnijcie zaś zwycięstwo".


Później legenda opowiada o tym jak Bruteno i Waidewut odśpiewali hymn pochwalny, a bóg Pekrunas zesłał uderzenie pioruna od którego zapalił się stos ofiarny. od tamtej pory Bruteno i Waidewut byli przez Prusów czczeni jako bogowie.




[1] Legenda pt. "Jak Bruteno i Wajdewut odmówili Mazowszanom płacenia trybutu" [w:] Roman Apolinary Regliński, W kręgu legend krzyżackich, wydanie II, Gdynia 2008, s. 22.



Ostatnia aktualizacja artykułu: 2015 - 07 - 29.


Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com



Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Halibo - tajemnicza wyspa na Zalewie Wiślanym

$
0
0
W ostatnim artykule rozpocząłem opisywanie legendarnych dziejów Prusów. Wspomniałem między innymi o tajemniczych przybyszach zwanych Bruteno i Wajdewut, którzy w VI w. n.e. przypłynęli do Prus. Bruteno został najwyższym pogańskim kapłanem, który oddawał cześć bogom w Świętym Gaju w Romowe. On oraz jego następcy są czasem przez zachodnich (chrześcijańskich) kronikarzy określani mianem "papieża Prusów". Jeśli zaś chodzi o Wajdewuta to podczas wiecu starszyzna mianowała go królem całych Prus. 

Legendy podają interesujące informacje dotyczące podziału Prus na plemiona i krainy przez nie zamieszkiwane. Tak wiele osób pisze o tym, że Prusowie byli podzieleni na plemiona. I tak np. plemię Warmów zamieszkiwało Warmię, a plemię Sasinów Ziemię Sasińską, plemię Pomezan domem nazywało Pomezanię itd. Skąd wzięły się te nazwy? Z odpowiedzią na zadane pytanie przychodzi do nas legenda zgodnie z którą król Waidewut miał dwunastu synów między których po jego śmierci podzielono całe Prusy. 

Imiona synów Waidewuta brzmiały następująco: Litwo, Samo, Sudo, Nadro, Schalau, Natango, Barto, Galindo, Warmio, Hoggo, Pomezo i Culmo. Ten ostatni odziedziczył ziemię położoną między Wisłą, Osą i Drwęcą. nazwał swoją krainę ziemią chełmińską (Culmerland, Terra Culmensis - Ziemia Chełmińska). Pierwszy z synów Litwo otrzymał w spadku Litwę, Pomezo zamieszkał w Pomezanii i tak dalej. Zastanawiający jest fakt, że żaden z synów nie nosił imienia związanego z Ziemią Sasinów bądź z Ziemią Lubawską.


Halibo tajemnicza wyspa...

Na poniższej mapie zaznaczyłem Wam wyspę o którą chodzi. Zauważcie, że na innych mapach, które dodałem przy poprzednim artykule tej wyspy już nie ma. Czy zatonęła tak jak mityczna Atlantyda? Wiem wiem szaleję i puszczam "wodze fantazji" ale z drugiej strony, czy to niemożliwe, że w Zalewie Wiślanym istniała kiedyś wyspa, która zatonęła? A jeśli była to wyspa tak duża jak widzimy na poniższej mapie to czy nie możemy pokusić się o teorię zgodnie z którą mogły istnieć na niej grody, Święte Gaje i inne oznaki cywilizacji pogańskich Prusów?


Szymon Grunau, dominikanin z klasztoru gdańskiego w XVI wieku opisał dzieje pogańskich Prusów. Ciekawe w tym wszystkim jest to, że Grunau opierał się na książce, którą podobno napisał w XIII wieku biskup Chrystian. Przypomnę, że w 1216 roku dwaj pruscy władcy Surwabuno (z okolic obecnej Lubawy) i Warpoda (władca pruski z Lanzanii lub Ziemi Łążyńskiej) dzięki namowom Chrystiana przyjęli chrzest. 

Książka napisana przez biskupa Chrystiana nosiła tytuł: "Liber Filiorum Belial cum suis superstitionibus Brutice factionis incipit cum moestilia cordis"("Księga synów Beliala...") i opowiadała o Prusach, których nawracał on na chrześcijaństwo. Prusowie wierzący w wielu bogów i modlący się w Świętych Gajach byli dla misjonarzy sługami szatana, których dusze trzeba ratować za wszelką cenę. Bardzo wiele interesujących informacji na temat chrystianizacji Prusów oraz Słowian znalazłem w książce Erica Christiansena pt."Krucjaty północne". Jeśli zaś chodzi o tajemniczą książkę, której autorem był biskup Chrystian to zachęcam do zapoznania się z poniższymi fragmentami:




Powyższe fragmenty pochodzą z wydanej w 1846 r. kroniki pt."Kronika polska, litewska, żmódzka i wszystkiej Rusi" - darmowa wersja elektroniczna (kliknij)  Każdy, kto zna chociaż pobieżnie historię starożytną dostrzeże pewne nieścisłości - np. cesarz August i Płock nie bardzo do siebie pasują. W czasach cesarza Oktawiana Augusta (63 r.p.n.e. - 14 r.n.e.), czyli ponad 2 tys. lat temu Płock jeszcze nie istniał. Owszem Płock jako gród może się pochwalić bardzo starą historią, podobno został założony w X w. n.e. no ale w czasach cesarza Augusta raczej jeszcze go jeszcze nie było. Choć z drugiej strony dysponujemy informacjami, że od czasów starożytnych na naszej Ziemi Lubawskiej krzyżowały się szlaki bursztynowe wiodące w stronę Bałtyku. Podobno niedaleko Lubawy znajdowało się ogromne Targowisko utworzone jeszcze w czasach starożytnych (stąd nazwa wsi Targowisko). Poza tym cesarz Neron podobno wysyłał swoich ludzi do krainy Prusów po bursztyn, który mu się bardzo podobał. (W nawiasie warto dodać, że nazwy takie jak "Ziemia Lubawska", "Lubawa"pojawiły się dopiero w średniowieczu).

Wróćmy teraz do naszej wyspy na Zalewie Wiślanym (zwanym kiedyś Zatoką Fryską lub Zalewem Fryskim). W Internecie można znaleźć wiele ciekawych artykułów o tajemniczym królestwie, które istniało kiedyś na wyspie w Zalewie Wiślanym. Artykuły te często różnią się w szczegółach ale łączy je jedno. Owe tajemnicze królestwo znajdowało się na wyspie i nie należało do Słowian. Istnieje teoria zgodnie z którą legendarni Bruteno i Waidewut, którzy przypłynęli do Prus w VI w.n.e. byli Gotami, którzy dali początek królestwu Gotów na wyspie Halibo. 

Istnieją inne teorię, które mówią o wcześniejszych początkach panowania Gotów na wyspie Halibo. Znalazłem artykuł, w którym autor omawia historię panowania królów na wyspie Halibo i nawet niektórych z nich wymienia:  

1. Berig (ok. 200 r.n.e.)
2. nieznany
3. nieznany
4. nieznany
5. Gadareiks (ok. 320 r.n.e.)
6. Filimer (ok. 350 r.n.e.)

Inna wersja listy wg Olafa Magnusa (Historiae de gentibus septentrionalibus von Olaus Magnus)

1 Berico primus Gothorum rex exterus
2 Gaptus
3 Augis
4 Amalus
5 Baltus
6 Gadaricus dictus Magnus
7 Philmerus

Oto źródło powyższych rewelacji: www.merkuriusz.wieczorna.pl/historia-starozytna...





Podróżnik Wulfstan dokonujący w IX wieku podróży z Hedeby (w Szlezwiku- Holsztynie) do Truso (koło Elbląga) opisał wyspę o tej nazwie zlokalizowaną w Zalewie Wiślanym. Pisma Wulfstana opowiadają nie tylko o tajemniczej wyspie Halibo ale też dostarczają nam wielu informacji o Prusach.

Oto pochodzący z X w. n.e. fragment z pism Wulfstana: "Tacyt pisał, że byli bardziej karni i lepiej zorganizowani niż inne plemiona germańskie, bo podlegają władzy królewskiej. Goci jako pierwsi barbarzyńcy przyjęli chrześcijaństwo w wersji ariańskiej(z doktryną głoszącą, że Jezus nie jest częścią Trójcy Świętej, tylko został stworzony przez Boga), a gocki apostoł Wulfila przetłumaczył w IV w. Biblię na język gocki". Tyle jeśli chodzi o przekaz Wulfstana. Wielu upiera się, że dotyczy on Gotów, którzy kiedyś żyli na nie istniejącej w naszych czasach wyspie gdzieś na Zalewie Wiślanym. Jeszcze inni są zdania, że Wulfstan opisywał miasto Gotów na Półwyspie Helskim. To ciekawa teoria, którą zainteresował się Mirosław Kuklik dyrektor Muzeum Ziemi Puckiej. Jeśli kogoś interesują dzieje zaginionego miasta, które zostało zabrane przez morze na Mierzei Helskiej to niech koniecznie przeczyta ten artykuł: www...krolestwo-helibo-istnialo-na-baltyckiej-wyspie-u-ujscia-wisly Od siebie dodam, że artykuł ten jest bardzo ciekawy.



Zakończenie:
Czy wyspa na Zalewie Wiślanym naprawdę istniała? A jeśli tak to, czy znajdowała się na niej jakaś gocka, cymbryjska albo pruska cywilizacja? Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania ale sam temat bardzo mnie zaciekawił. Możliwe, że trop z Zalewem Wiślanym jest fałszywy, a królestwo (miasto) o nazwie Halibo (lub Helibo) znajdowało się u ujścia Wisły na Półwyspie Helskim.




Polecam powiązane artykuły:



Widewuto i Bruteno- twórcy Prus





Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Zbieram fundusze dla Rafała mojego ucznia. Proszę o finansowe wsparcie :)

$
0
0
Jestem wychowawcą kl. I Technikum Cyfrowych Procesów Graficznych w Zespole Szkół Zawodowych w Kurzętniku. Rafał Kłosowski jest uczniem mojej klasy. Proszę o wsparcie finansowe dla Rafała, który po operacji musi być poddany kosztownej rehabilitacji.



P.s. od siebie dodam, że Rafał świetnie się uczy z historii. Lekcje z nim to sama przyjemność. Chłopak jest bardzo zdolny.

Ślady po dawnych mieszkańcach pozostawione na chórze w kościele w Nowym Mieście Lubawskim

$
0
0
Prawdziwym arcydziełem rąk ludzkich umieszczonym w nawie głównej w Kolegiacie pw św. Tomasza Apostoła w Nowym Mieście Lubawskim jest późnorenesansowy chór – pochodzący z pierwszej połowy XVII wieku. Pośrodku widnieje postać Michała Archanioła trzymającego w prawej ręce błyskawice. Po bokach drewnianego chóru widnieją portrety czterech fundatorów. Na szczególną uwagę zasługują organy, ufundowane przez Pawła Działyńskiego na początku XVII wieku. Na ich szczycie stoją figury Dawida oraz dwóch trąbiących aniołów. 

Konserwacja malowideł z pierwszego przęsła. Widok z chóru.



Na chórze znajdują się ślady po dawnych mieszkańcach naszego miasta. Oto kilka ujęć (jest tam tego bardzo dużo. Postaram się zrobić w najbliższym czasie więcej zdjęć): 





















Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            

Pamiętajcie o tych, którzy ginęli za Ojczyznę

$
0
0


W piątek 13 marca 2015 roku w Mszanowie odbyło się spotkanie poświęcone pamięci Żołnierzy Wyklętych. Dzieci z Jamielnika zafundowały nam prawdziwe katharsis, za które im serdecznie dziękuję. Oby jak najwięcej tak utalentowanych i wspaniałych młodych ludzi kształciło się w polskich szkołach. Pani z Instytutu Pamięci Narodowej również zrobiła na mnie duże wrażenie opowiadając m.in. o pierwszych latach po zakończeniu II wojny światowej, które były bardzo trudne dla naszej ojczyzny. Jedną z głównych atrakcji spotkania była prezentacja nowej książki weterana Armii Krajowej, polskiego bohatera i patrioty Pana Józefa Zbigniewa Polaka pt.: "Impresje o Żołnierzach Wyklętych".

            W zaprezentowanej książce zamieszczono obok każdej impresji ciekawe i wartościowe z patriotycznego punktu widzenia opisy historyczne miejsc związanych z Żołnierzami Wyklętymi i ich tragicznym losem po II wojnie światowej. Znajdziecie tu pomniki, kaplice, budynki, zabytki itp. lokacje pamiętające ich chwałę i cierpienie, pot i łzy. Z naszego regionu  wybrano m.in. Siedzibę Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) na ul. Grunwaldzkiej w Nowym Mieście Lubawskim (obecnie PZU) oraz Dom Józefa Rydla we wsi Otręba, w którym znajdowała się baza Marcjana Sarnowskiego ps "Cichy". Z terenów położonych poza granicami Ziemi Lubawskiej warto zwrócić uwagę np. na celę Danuty Siedzikówny ps "Inka" w Gdańsku. "Inka" była sanitariuszką w 5 Wileńskiej Brygadzie AK, którą dowodził mjr Zygmunt Szendzielarz ps "Łupaszka".


Siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) na ul. Grunwaldzkiej w Nowym Mieście Lubawskim (obecnie PZU). W tym miejscu w sposób bestialski po II wojnie światowej torturowano polskich żołnierzy.


            Dlaczego powojenne lata w naszym kraju były tak trudne? Dlaczego mimo rozwiązania Armii Krajowej i zakończenia II wojny światowej w 1945 roku tak wielu polskich żołnierzy postanowiło walczyć dalej, tym razem z okupantem sowieckim (z ZSRR)? Postaram się wam to wyjaśnić. Otóż okupacja hitlerowska Ziemi Lubawskiej zakończyła się w styczniu 1945 roku, wraz z wkroczeniem wojsk sowieckich, które według oficjalnej propagandy wyzwalały Polskę, a naprawdę mordowały i kradły co się dało. No i oczywiście wprowadzały w naszym kraju komunizm niszcząc wszelkie przejawy demokracji. Oto kilka przykładów, które pokazują ogrom bestialstwa żołnierzy Armii Czerwonej:


·       sowieci po wkroczeniu na Ziemię Lubawską strzelali na oślep pociskami zapalającymi, wzniecając w ten sposób liczne pożary. W Lidzbarku Welskim okradli większość mieszkańców, dla zabawy podpalili wiele domów oraz zastrzelili kilkanaście osób. Wśród ofiar znaleźli się Ci którzy próbowali się buntować widząc poczynania „wyzwolicieli”. Najmniejszy ślad niezadowolenia najczęściej powodował wywleczenie na ulicę i rozstrzelanie na oczach mieszkańców. W taki sposób Rosjanie zamordowali rodzinę szewca, który mieszkał na lidzbarskim rynku. Ciała szewca, jego żony, córki i synka przez kilka dni leżały na podwórku za domem. Wszystkim zabrano buty, które Rosjanie traktowali jako najcenniejszą wojenną zdobycz. Tak wyglądało wyswobodzenie Lidzbarka Welskiego przez Armię Czerwoną.

·       w Nowym Mieście Lubawskim w wyniku działań żołnierzy ZSRR spłonęło 56 domów, co stanowiło 20% ówczesnych zabudowań. Żołnierze rosyjscy grabili prywatne i społeczne mienie oraz okradali ludzi ze wszystkiego, czego nie zdążyli zabrać im uciekający Niemcy. Pod koniec stycznia NKWD rozpoczęło aresztowania i wywózki w głąb Rosji osób zdolnych do pracy. Większość z 319 mieszkańców wywiezionych z terenów Ziemi Lubawskiej trafiła do łagrów w Donbasie i na Uralu.

·       Rosjanie tak samo jak Niemcy dopuszczali się mordów na okolicznych mieszkańcach. Dnia 21 stycznia 1945 roku z zimną krwią zamordowali we własnym gospodarstwie Bernarda i Walerię Bartkowskich z Marzęcic oraz nieznaną z nazwiska dziewczynę z Łąk Bratiańskich, która przebywała w tym czasie w Marzęcicach. Do jednego z najbardziej wstrząsających mordów doszło w wigilię Bożego Narodzenia, 24 grudnia 1945 roku. Dwóch rosyjskich żołnierzy napadło wówczas na dom rolnika Stanisława Ciołka ze wsi Szwarcenowo, którego zastrzelili na oczach dzieci ozdabiających choinkę.


               To tylko kilka z tysięcy przykładów obrazujących okrucieństwo żołnierzy Armii Czerwonej. Czy wiedząc to wszystko kogoś jeszcze dziwi, że w 1945 roku wielu naszych żołnierzy postanowiło chronić polskie społeczeństwo przed tymi bandytami? Propaganda komunistyczna z nich szydziła, przez cały okres PRL-u nazywano ich bandytami, ohydnymi karłami reakcji, zdrajcami. A oni tak naprawdę byli polskimi bohaterami, wiernymi rządowi polskiemu, a nie komunistom.

            W XXI wieku Polacy wydają się być coraz mniej zainteresowani historią. Często w towarzystwie osoby próbujące poruszyć jakieś zagadnienie np. z historii Polski spotykają się z dezaprobatą. Mamy wąskie grupy historyków i pasjonatów, które są świadome tego jak ważna jest wiedza o przeszłości oraz masy, które nierzadko wręcz podkreślają, że ich takie tematy nie interesują. Książki o bohaterach m.in. z Armii Krajowej i Ruchu Oporu Armii Krajowej (ROAK) walczących za Polskę wydają się przegrywać z tandetną i popularną dziś literaturą masową. Nieraz słyszałem opinie mówiące o tym, że patriotyzm, ojczyzna, honor, naród są hasłami nieaktualnymi, wręcz nie pasującymi do naszych czasów. Nawet w szkołach ogranicza się lekcje historii zapominając o tym, że "z nieznajomości czasów minionych wypływa nieuchronnie niezrozumienie teraźniejszości. Ale również daremne będą zapewne próby zrozumienia przeszłości, jeżeli się nie wie nic o dniu dzisiejszym" Marc Bloch wypowiedział te słowa jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Jakże aktualne one są w dniu dzisiejszym.
            W tych trudnych dla naszej ojczyzny czasach musimy jeszcze głośniej mówić o polskich bohaterach, którzy na stałe zapisali się na kartach historii. Może poniższy fragment wspomnień niemieckiego żołnierza z września 1939 roku uświadomi wam dlaczego Polaków walczących za swój kraj nazywamy bohaterami:



            "To był pierwszy polski żołnierz, którego ujrzały moje oczy. Na progu granicznej zagrody leżał we krwi z ziemistą twarzą, skurczony z bólu, kolana przy piersiach. Z jego zaciśniętych warg wyrwał się ledwo dosłyszalny szept. "Wody". Napojony skonał z uśmiechem. Spoczywa teraz na miejscu, na którym padł, pod prostym drewnianym krzyżem, ozdobionym jedynie polskim hełmem i napisem: "10 polskich żołnierzy".

            Ten polski piechur zginął jak prawdziwy żołnierz. Bronił nakazanego stanowiska do końca. Jego ładownice były puste, a w magazynku karabinu znajdowały się tylko dwa naboje w chwili, gdy trafił go śmiertelny strzał.

            Bronił swego stanowiska do ostatka, choć wiedział, że to śmierć. A obok przy oknach zagrody, zamienionych w strzelnice, we wnękach strzeleckich, wykopanych w ogrodzie, hen gdzieś na granicy, śniło w tym momencie już swój wieczny sen 9 jego towarzyszy piechurów. Drużyna, którą tworzyli, zajmowała stanowisko w zagrodzie, o kilkaset metrów od granicy. Tu 10 ludzi z jednym ręcznym karabinem maszynowym i 10 karabinami oczekiwało niemieckiego natarcia. Nie mieli za sobą innych silniejszych oddziałów. Wojska polskie koncentrowały się o kilkadziesiąt kilometrów w głąb. By spełnić swe zadanie straży granic Rzeczypospolitej i zasygnalizować ich przekroczenie przez wroga musieli decydować się na śmierć lub niewolę, albo gwałtowny odwrót po kilku strzałach, odwrót tak podobny w oczach nieprzyjaciela do ucieczki.

            Żołnierze ci rozumieli swój los, który musiał się spełnić, w chwili gdy armia niemiecka poważnymi siłami przekroczy granicę. Wiedzieli, że opór ich może zatrzymać, nieprzyjaciela tylko przez kilka godzin najwyżej, a może nawet minut. Jasnym było dla nich, że potem przewaga sił nieprzyjacielskich ich zmiażdży.

            Tych 10 nie myślało jednak o odwrocie. Nie przyszło im do głowy wsiąść na stojące w pogotowiu na tyłach zagrody rowery. Zostali w zagrodzie trwając w pogotowiu.
            A gdy o mglistym świcie dnia 1 września 1939 r. świsnęła od strony niemieckiej pierwsza kula, złożyli się ze swych karabinów, odpowiadając strzałem na strzał.
            Monotonnie terkotał karabin maszynowy i każdy pełnił swą służbę tak, jak na mustrze w koszarach.
            Ani jeden z nich nie opuścił żywy zagrody na granicy, powierzonej ich straży.

            Takim był żołnierz polski, wytrwały i rozjuszony, a jednocześnie skromny i niewymagający pod względem zaopatrzenia, gdziekolwiek spotykaliśmy go, choćby w najmniejszej jednostce, o ile ta zachowała swą spójnię wewnętrzną. Czy to były grupy rozbitków, które w rozległych lasach i błotach trzymały się jeszcze całymi dniami bez żywności i uzupełnienia amunicji, odcięte od swoich pułków, bez jednolitego dowództwa, które przyprawiały nas często o ciężkie straty, napadały na kolumny zaopatrzeniowe i jeszcze długo niepokoiły obszar leżący za naszym frontem. Czy to były oddziały kawalerii polskiej, przebijające się często z odwagą szaleńczą po otoczeniu, czy to byli prości piechurzy, którzy okopawszy się przed jakąś wsią, bronili stanowiska, aż każdy z kolei rażony kulą w swym wnęku strzeleckim kończył walkę wraz z życiem.

            Niezapomniany będzie dla mnie obraz takich okopów. Poprzez bastion z ciężkimi karabinami maszynowymi wysunięte w szachownicę rowy strzeleckie, głębokie na człowieka i w każdym z nich, jak we własnoręcznie wykopanym grobie, opadła ku ziemi postać strzelca o woskowym obliczu, skrwawionym mundurze i dłoniach, które częstokroć jeszcze po śmierci nie wypuściły karabinu...".



Powyższy zacytowany fragment pochodzi z książki pt: "Kampania wrześniowa w oświetleniu niemieckim", opracował płk Alojzy Horak, wydawnictwo "Polonia Militaris", Warszawa 2005, s. 5-6.







Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com



Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            

Drwęca i Wel (Wla) największe rzeki na Ziemi Lubawskiej

$
0
0
        
Drwęca (zdjęcie ŚP Pan Kopiczyński)
Pogoda coraz bardziej zachęca do spacerów, przejażdżek rowerowych oraz spływów kajakowych. Dziś chciałbym opisać Wam dwie największe rzeki na Ziemi Lubawskiej, które swym pięknem z roku na rok przyciągają coraz większe rzesze turystów lubujących się w kajakowych spływach. 

        Dwie największe rzeki Ziemi Lubawskiej Drwęcai Wel ukształtowały się po ostatnim zlodowaceniu, a kto nadał im obowiązujące do dziś nazwy – tego możemy się tylko domyślać. Nazwa Drwęca w źródłach pisanych pojawiła się po raz pierwszy w 1222 roku i brzmiała Dreuanza. Wiemy, że takim określeniem posługiwali się zarówno Słowianie, Prusowie jak i przedstawiciele innych ludów wielokrotnie odwiedzających te malownicze tereny. Mieczysław Łydziński twierdzi, że etymologia (pochodzenie) nazwy wiąże się z wedyjskim słowem dreva, łacińskim Dreuentia, germańskim druhen lub staropruskim dreoso– słowa te w tłumaczeniu na język polski znaczą: bieg rzeki[1].

        Drwęca to rzeka o długości 249,1 km, w tym ok. 50 km przepływa w granicach Ziemi Lubawskiej. Stanowi prawy dopływ dolnej Wisły. Wypływa spod pagórka o wysokości 191 m n.p.m.  należącego od Gór Dylewskich (mezoregion Grabu Lubawskiego) – skąd w różne strony świata oprócz niej wypływają rzeki takie jak: Marózka, Szkotówka, Łyna, Nida, Wel oraz Grabiczek. Drwęca stanowi wielką atrakcję dla kajakarzy, których przyciągają urozmaicone brzegi, urwiste zbocza, liczne meandry oraz gęste zadrzewienie linii brzegowej. Niezwykle zachęcające dla turystów, bogate w różnorodne imprezy wodniackie, sportowe i kulturalne są „Dni Drwęcy” (szczegółowe informacje znajdują się m.in. na stronie Miejskiego Centrum Kultury  w Nowym Mieście Lubawskim - www.mcknml.pl) organizowane w czerwcu we wszystkich miastach leżących nad rzeką. Poza tym w lipcu lub sierpniu jest organizowany Międzynarodowy Spływ Kajakowy „Drwęcą – Wisłą”, który może się poszczycić wielką renomą[2].   

Drwęca to łatwy i malowniczy szlak kajakowy, który każdego roku odwiedzają liczne rzesze turystów lubiących spędzać wakacje na wodzie. Rzeka na całej swej długości stanowi rezerwat przyrody o nazwie „Rzeka Drwęca”, na terenie którego podlegają ochronie m.in. pstrągi i łososie. W swoim górnym biegu, przez pierwsze 4 km rzeczka płynie na północ wśród lasów w głębokim wąwozie zwanym Czarcim Jarem. Następnie bogaci się w wodę i płynie na północ, pod Ostródą zmienia swój kierunek na zachodni, przepływa przez Jezioro Drwęckie, a następnie płynie Doliną Drwęcy w stronę Ziemi Lubawskiej, do której wpływa w okolicy najdalej wysuniętej na północ wsi Gierłoż Polska. Dalej płynie przez Ziemię Lubawską, przepływając obok wsi Rodzone i Biała Góra, przepływa przez Mszanowo oraz Nowe Miasto Lubawskie kierując się w stronę Brodnicy. Ostatecznie ok. 6 km na wschód od Torunia, Drwęca wpływa do Wisły[3].
       
        Kolejną, krótszą od Drwęcy i zarazem najdłuższą (90, 8 km na Ziemi Lubawskiej) rzeką jest Wel (Wla). Wypływa ona z łąk w pobliżu wsi Tułodziad, w okolicach Grunwaldu, gdzie w 1410 roku wojska polsko – litewskie rozgromiły armię Zakonu Krzyżackiego. Rzeka po przepłynięciu trzech jezior  od wschodu wpływa na teren Ziemi Lubawskiej przepływając przez Jezioro Rumian, Jezioro Zarybinek, Jezioro Tarczyńskie, Jezioro Grądy, Jezioro Zakrocz, Jezioro Lidzbarskie oraz Jezioro Tylickie. Ostatecznie wpływa do Drwęcy w miejscowości Bratian, gdzie u styku dwóch rzek stał niegdyś zamek komturów krzyżackich i starostów bratiańskach. Legenda mówi, że na zamku tym w XIII wieku mieszkał brat Jan, który zbudował kapliczkę dla „cudami słynącej” figurki Matki Boskiej Łąkowskiej[4].

        Wel jest jedną z najpopularniejszych rzek wśród kajakarzy, którzy chwalą jej szlaki kajakowe, gdyż składają się one z urozmaiconych krajobrazowo odcinków. Spływ Welą (Wlą, Wlem) jest idealny na długi weekend ponieważ można go „pokonać” w trzy lub cztery dni. Wytrwali mogą wpłynąć do Drwęcy, z którą rzeka łączy się we wsi Bratian i rozszerzyć swoją przygodę o szlaki Pojezierza Brodnickiego. Obszar doliny rzeki Wel obejmuje tereny gmin Nowe Miasto Lubawskie oraz Lidzbark. Dolina zachęcająca turystów pięknymi formami morfologicznymi i stanowi „korytarz ekologiczny” pomiędzy Górznieńsko – Lidzbarskim Parkiem Krajobrazowym, lasami okolic Iławy oraz Brodnickim Parkiem Krajobrazowym. Welski Park Krajobrazowy, który prawie w całości leży w granicach ziemi lubawskiej swoją nazwę wziął właśnie od przepływającej przez jego obszar rzeczki, która urzeka swym pięknem i z roku na rok przyciąga coraz większe rzesze kajakarzy oraz pieszych turystów[5].

Drwęca (zdjęcie ŚP Pan Kopiczyński)

Drwęca przepływająca przez Nowe Miasto Lubawskie. Zdjęcie otrzymałem od ŚP Pana Kopiczyńskiego, fotografa z mojego miasteczka. 


Poniżej prezentuję zdjęcia mojego autorstwa:

Drwęca między Nowym Miastem Lubawskim i Mszanowem.

Drwęca między Nowym Miastem Lubawskim i Mszanowem.

Drwęca między Nowym Miastem Lubawskim i Mszanowem.

Drwęca między Nowym Miastem Lubawskim i Mszanowem.

Drwęca przepływająca przez Nowe Miasto Lubawskie.

Drwęca przepływająca przez Nowe Miasto Lubawskie.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.

Rzeka Drwęca. Widok z zamkowej góry na Kurzętnik.






[1]Łydziński Mieczysław, Pochodzenie nazwy Drwęca, Drwęca, nr 3, 2000, s. 3.
[2]Drwęca [w:] Lityński Marek, Goleń Jan, Drwęca oraz Wel i Pojezierze Brodnickie, Warszawa 2003, s. 3; Grabowski Stanisław, W cieniu bratiańskiego zamku, s. 15; Sperski Eugeniusz, Drwęca i jej dorzecze, przewodnik kajakowy, Warszawa 1974, s. 15; Błachowski Aleksander, Z biegiem Drwęcy - przewodnik, Toruń 2008, s. 9; Falkowski Jan, Ziemia Lubawska,  s. 39.
[3] Lityński Marek, Goleń Jan, Drwęca oraz Wel i Pojezierze Brodnickie, Warszawa 2003, s. 3 – 4; Sperski Eugeniusz, op. cit., s. 16.
[4] Kopiczyński Adam, Wel – rzeka zapomniana, Drwęca, nr. 9, 1996, s. 6 – 7; Błachowski Aleksander, Z biegiem…, s. 9 – 10; Sperski Eugeniusz, Drwęca…,s. 15; Rzeka Wel - http://www.nowemiasto.com.pl/wel.htm, 1 III 2010.
[5]Wel [w:] Lityński Marek, Goleń Jan, op. cit., s. 29 – 30; Rzeka Wel - http://www.nowemiasto.com.pl/wel.htm, 1 III 2010.

Wizyta w Mortęgach u Pana Szynaki

$
0
0
Mortęgi są położone 4,5 km na południowy zachód od Lubawy (województwo warmińsko-mazurskie, powiat iławski).
Magdalena Mortęska:

Razem z Adamem Kopiczyńskim we wtorek udaliśmy się na spotkanie zorganizowane w Mortęgach przez pana Szynakę. Gospodarz z wielką pasją opowiedział nam historię Magdaleny Mortęskiej, kseni i reformatorki zakonu benedyktynek. Pomyśleć, że Ziemia Lubawska, która jest tak małą krainą historyczną może pochwalić się tyloma wielkimi postaciami, barwnymi legendami oraz piękną historią. Gdyby tylko szersze grono ludzi zechciało się bliżej zainteresować dziejami tych pięknych terenów, sięgnąć do swoich lokalnych korzeni i uświadomić sobie, że ich Mała Ojczyzna (Ziemia Lubawska) zapisała na kartach swojej historii wiele niesamowitych wydarzeń.

Jak podaje Marcin Michalski "dobra rycerskie Mortęgi od niepamiętnych czasów dziedziczyła zacna rodzina Mortęskich herbu Orlik, którzy byli pochodzenia staropruskiego"źródło: http://historiami.pl/staropruska-rodzina-z-morteg/


Mortęscy byli osiadłą pierwotnie w Pomezanii rodziną, która przeniosła się na Ziemię Lubawską po nadaniu im tu przez Wielkiego Mistrza Dietricha von Altenburga w 1338 roku dóbr Mortęgi rozciągających się na 66 łanów. 


Jedną z najwybitniejszych przedstawicielek tegoż rodu była żyjąca w latach 1554 - 1631 Magdalena Mortęska. "Pochodziła z rodziny senatorskiej. Ojciec jej, Melchior, był podkomorzym malborskim, matka, Elżbieta z Kostków, była siostrą biskupa chełmińskiego Piotra Kostki. Przez nią spokrewniona była z możnym rodem Kostków, w tym ze św. Stanisławem Kostką, choć było to dalsze pokrewieństwo" źródło: http://www.niedziela.pl/artykul/96650/nd/Sluzebnica-Boza-Magdalena-Morteska


Ta niezwykła kobieta żyła w ciekawych czasach, w których Kościół katolicki przeżywał kryzys, a w wielu europejskich krajach ludzie byli zafascynowani reformacją, zwłaszcza tezami głoszonymi przez Marcina Lutra i Jana Kalwina. Reformatorzy w XVI wieku mocno krytykowali Kościół katolicki, który popadł w kult pieniądza, czego najlepszym przykładem było zepsucie wielu księży przejawiające się np. sprzedażą odpustów i relikwii. Nawet nasz polski papież Jan Paweł II mówił kiedyś, że w pewnym sensie rozumie Marcina Lutra, który krytykował Kościół w XVI wieku.

Magdalena Mortęska, kobieta z Ziemi Lubawskiej, której mieszkańcy od setek lat są mocno związani z wiarą katolicką, dostrzegała problemy Kościoła katolickiego ale mimo tego nie zniechęciła się do wiary, nie dała się skusić reformatorom wypowiadającym posłuszeństwo papieżowi. Tylko tchórz widząc kryzys w swojej rodzinie (w Kościele katolickim) ucieka do innej rodziny (luteran, kalwinów, ewangelików itp.) i krytykuje swoją dawną rodzinę. Na szczęście mieszkańcy Ziemi Lubawskiej tchórzami nigdy nie byli. Magdalena wbrew woli ojca postanowiła w 1578 r. wstąpić do chełmińskiego klasztoru benedyktynek, który wówczas podobnie jak cały Kościół był w kryzysie. 

W klasztorze szybko dostrzeżono jej geniusz. Przedsiębiorczość, żarliwą wiarę i niezwykłą odwagę Magdaleny możemy śmiało porównać do innej wielkiej benedyktynki żyjącej w XII wieku św. Hildegardy z Bingen. Obie pozytywnie i trwale zapisały się na kartach historii Kościoła katolickiego. Magdalena Mortęska już w 1579 roku została ksienią (najwyższą przełożoną) konwentu benedyktynek w Chełmnie. Pochodząca z Ziemi Lubawskiej zakonnica zdołała zreformować regułę św. Benedykta i wyprowadzić z kryzysu cały zakon benedyktynek. Nowością wprowadzoną przez Magdalenę Mortęską było m.in.  dopełnienie komplementacyjnego charakteru klasztoru o nauczanie dziewcząt oraz położenie nacisku na wykształcenie mniszek (musiały uczyć się pisać i czytać w języku polskim i łacińskim). Kolejna zmiana na lepsze polegała na odejściu od wielu surowych ascetycznych zaleceń oraz na rozwijaniu duchowości (swego wnętrza), medytacji i rozmyślaniach. Każdy kto interesuje się fascynująca historią św. Hildegardy z Bingen dostrzeże w tym miejscu wiele podobieństw. Hildegarda również wysoko ceniła medytację i rozwój wewnętrzny. 


"Rok po wstąpieniu do zakonu, bezpośrednio po odbyciu nowicjatu i złożeniu ślubów, została wybrana na ksienię, czyli najwyższą przełożoną klasztoru. Miała wówczas zaledwie 25 lat. Zajęła się od razu gorliwie odbudową życia zakonnego, gdyż klasztor chełmiński był prawie opustoszały - było wówczas tylko kilka starszych zakonnic, zaś w klasztorze Benedyktynek w Toruniu, którym Magdalena także od razu się zajęła, pozostała tylko jedna zakonnica. Wydarzenia te odbiły się głośnym echem w Polsce i dotarły aż do Rzymu" - źródło: http://www.niedziela.pl/artykul/96650/nd/Sluzebnica-Boza-Magdalena-Morteska



Magdalenie Mortęskiej zawdzięczamy utworzenie szkół dla kobiet pochodzących z rodzin szlacheckich i mieszczańskich, w których uczono śpiewu, pisania, czytania, rachunków i robót ręcznych. 

Długo mógłbym pisać o tej niesamowitej zakonnicy pochodzącej z Ziemi Lubawskiej, która moim zdaniem powinna zostać beatyfikowana, a następnie kanonizowana.


"Zmarła w opinii świętości. Opinia ta szerzyła się nie tylko wśród zakonnic, gdyż podzielali ją także jezuici. Za życia cenili wysoko m. Mortęską biskupi i nuncjusze papiescy za wskrzeszenie obserwancji zakonnej. Kult zaczął się zaraz po jej śmierci. Jezuita o. Brzechwa napisał żywot przeznaczony wyraźnie do przygotowania procesu beatyfikacyjnego. Ciało zostało uroczyście przeniesione do osobnego grobu w krypcie przed wielkim ołtarzem przy udziale jezuitów" 


Zdjęcie Kaplicy Mortęskich ufundowanej w XVII wieku przez Magdalenę Mortęską przy farze w Lubawie (fot. Tomasz Chełkowski).


(fot. Tomasz Chełkowski)

(fot. Tomasz Chełkowski)

Fara w Lubawie (fot. Tomasz Chełkowski)





Pałac w Mortęgach:

W Mortęgach na Ziemi Lubawskiej znajduje się pałac datowany  na 4 ćw. XIX w. Do 1945 roku jego właścicielami była rodzina Geiger. Po II wojnie światowej należał on do Spółdzielni Produkcyjnej „Przyszłość”. Od połowy kwietnia 2013 roku pałac jest własnością firmy JS PPUH i E “Szynaka”. Nowy właściciel przeprowadza gruntowny remont na zewnątrz i wewnątrz pałacu oraz buduje za nim duży hotel. Marzeniem Pana Szynaki z jednej strony jest doprowadzenie do beatyfikacji Magdaleny Mortęskiej, a z drugiej odtworzenie historii posiadłości i przyciągnięcie turystów, których uda się zaciekawić historią Ziemi Lubawskiej, a zwłaszcza ksieni zakonu benedyktynek. Działania firmy zaczynają wchodzić w życie, czego pierwsze efekty można już zobaczyć. Zapraszam do odwiedzenia strony http://www.palacmortegi.pl/ gdzie można zapoznać się z aktualnymi informacjami dotyczącymi m.in. pałacu w Mortęgach.


Moje zdjęcia z wtorkowej wizyty w Mortęgach:













Po lewej w oddali widzimy fragment pałacu. Po prawej fragment hotelu budowanego przez pana Szynakę.














Budowany hotel.

















Polecam świetne artykuły:


Służebnica Boża Magdalena Mortęska



Staropruska rodzina z Mortęg


Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            

1263 rok.Bitwa pod Lubawą

$
0
0
Ziemia Lubawska do XIII wieku była zamieszkiwana przez pogan, a precyzyjniej przez pruskie plemię Sasinów (Zajęcy). Prusowie byli podzieleni na wiele plemion (np. Warmów, Natangów, Pomezan, Pogezan) i zamieszkiwali tereny obecnego województwa warmińsko-mazurskiego oraz obwodu kaliningradzkiego. 

Na początku XIII wieku jeszcze przed przybyciem na te tereny Zakonu krzyżackiego arcybiskup gnieźnieński Henryk Kietlicz postanowił zorganizować w Prusach misję chrystianizacyjną. Na jej czele postawił Chrystiana, mnicha z opactwa cystersów w Oliwie. Biskup Chrystian dzielnie nawracał Prusów, a w 1216 roku udało mu się namówić do przyjęcia Chrztu dwóch znacznych pruskich rijkasów (nobilów), Surwabunę z okolic obecnej Lubawy oraz Warpodę z Ziemi Łężańskiej (Lanzanii).


Mapa przedstawia Ziemię Lubawską w pierwszej połowie XIII i XIV wieku
Surwabuno za namową biskupa udał się razem z Warpodą do Rzymu, gdzie odbywały się obrady Soboru Laterańskiego IV. Ten sam papież, który przyjmował świętego Franciszka z Asyżu przyjął i ochrzcił też władcę z Ziemi Lubawskiej. Spróbujmy odtworzyć tamte chwile:
           

         Surwabuno i Warpoda, tak jak pozostali pruscy wojowie, byli dumnymi Prusami. Pierwszy z plemienia Sasinów, a drugi z ludu Warmów. Ziemie pierwszego na południu graniczyły z Mazowszem, a drugi władał terenami nad morzem położonymi - blisko jego ziem Elbląg i gród Zantyr zbudowano, osada Truso też tam kiedyś stała, a krainę do dziś dnia się Warmią nazywa. Obaj zapewne stanęli przed Innocentym III z włócznią i tarczą (słynnym pruskim pawężem). Z pewnością przybyli do Stolicy Apostolskiej razem ze swoimi drużynami, a więc grupą najmężniejszych wojowników. Obaj władcy oddali swe ziemie, grody i pola pod opiekę papieża, przyjęli sakrament chrztu i zdecydowali się odstąpić od religii przodków. Dawni poganie, dzielni pruscy wojownicy byli zapewne wstrząśnięci widząc bogactwo i poziom infrastruktury w Państwie Kościelnym. Wkraczając do Rzymu musieli być pełni podziwu i zarazem przerażenia, że stawiali kiedyś zbrojny opór cywilizacji stojącej od nich na o wiele wyższym poziomie. Utwierdzili się zapewne w tym, że przyjęcie chrześcijaństwa jest dla nich jedynym i najlepszym rozwiązaniem. Razem z chrześcijaństwem szedł wyższy poziom życia, pewna gwarancja bezpieczeństwa, edukacja - wszak przez setki lat duchowni kształcili prostych i możnych, budowali szkoły parafialne i tłumaczyli poganom, że natura, gwiazdy, drzewa, kamienie itp. nie są bogami.
            Jakże wielkie musiało być zdumienie papieża Innocentego III? Ciekawe czy tak jak na filmie pt. "Święty Franciszek z Asyżu" wstał on ze swego tronu i podszedł tak jak do św. Franciszka przywitać nowo nawróconych dumnych i dzielnych wojowników, których przodków nie dał rady pokonać nawet Bolesław Krzywousty podczas licznych wypraw wojennych. Wydarzenie to było zapewne wyjątkowe i przejmujące, a papież potwierdził je specjalną bullą wydaną 18 lutego 1216 roku, w której po raz pierwszy w historii użyto nazwy "terra Lubouia", czyli Ziemia Lubawska. Tak oto chrzest przyjęli i od ślepej wiary w pogańskich bogów odstąpili: Warpoda z Ziemi Łężańskiej - Lanzanią przez wielu nazywanej położonej w północnej części Wysoczyzny Elbląskiej - i Surwabuno, rijkas z grodu, który dziś Lubawą nazywamy.


Powyższa historia dotyczy wydarzenia historycznego, jednak sam opis jest stworzoną przeze mnie fikcją literacką. Faktem jest jednak, że nawrócenie obu władców przez Chrystiana było wydarzeniem tak znacznym i doniosłym, że w nagrodę w 1216 roku papież Innocenty III mianował Chrystiana biskupem całych Prus. Całe Prusy, a więc Ziemia Sasinów również stały się jego diecezją. Biskup Chrystian otrzymał wiele przywilejów: dysponował wyłącznym prawem do udzielania zezwoleń na wchodzenie zbrojnych oddziałów do Prus, był odpowiedzialny za prowadzenie misji chrystianizacyjnych, nadawanie odpustów uczestnikom krucjat oraz za karanie nieposłusznych karami kościelnymi. 

            W tym miejscu warto dodać, że biskup Chrystian nawracał Prusów w sposób pokojowy, w przeciwieństwie do Krzyżaków, którzy pojawili się na Ziemi Sasinów i w Lubawie ok. 1230 roku.

            Biskup Chrystian na terenie Ziemi Sasinów założył wiele szkół misyjnych, zbudował liczne kościoły oraz wykupywał dziewczynki pruskie, które poganie czasem mieli w zwyczaju zabijać. Dlaczego to robili? Ciężko jednoznacznie stwierdzić, zbyt duża ilość dziewczynek w okresie nieurodzaju, wojen, była dla nich zapewne problematyczna. Poza tym wierzyli, że każdy zabity Prus odrodzi się jako daleki krewny, a jego życie będzie bardziej dostatnie od obecnego. Na wiarę w życie pozagrobowe Prusów nieco światła rzuca (stronniczy i anty pruski) traktat dzierzgoński z 7 lutego 1249 roku. Oto jego fragment, w którym pokonani przez Krzyżaków Prusowie mieli obiecać odstąpienie od pogańskich praktyk: "Zaniechają dorocznych ofiar z owoców ziemi składanych bóstwu, które nazywają Kurche albo wszystkim innym bóstwom, bo te przecież nie są stworzycielami nieba i ziemi. Prusowie przyobiecali wytrwać w posłuszeństwie Kościołowi Katolickiemu. Obiecali też zrezygnować i nie korzystać z wyroczni wróżbitów nazywanych tulissones i ligossones, bo są to zwykli szarlatani i kłamcy. Oni zło nazywają dobrem, bo na pogrzebach sławią zmarłych za ich grzeszne czyny, takie jak napady i morderstwa. Ci wróżbici do góry wznoszą głownie i wołają, że widzą zmarłego na koniu pośrodku nieba, przy odzianego w lśniącą zbroję w orszaku innych rycerzy. Takimi to mamidłami karmią oni ludzi. Prusowie przyobiecali tych wieszczów ze swego środowiska wyeliminować".


Dokument papieża z 1216 roku jest pierwszym źródłem pisanym, w którym pada nazwa Ziemia Lubawska (Terra Lubouia lub terra lubawia). Misja cysterska prowadzona m.in. na terenie obszaru położonego na wschód od Drwęcy, zajętego wówczas przez ludność sasińską powinna pozbawić stronę polską (książąt mazowieckich) pretekstu do najazdów i wymuszania danin. Możliwe, że Prusowie z Ziemi Lubawskiej dostrzegli w nowej religii sprawniejszy od systemu wierzeń i kultów pogańskich instrument, wspierający ewolucję polityczną społeczeństwa. Papież Innocenty III docenił działalność misyjną biskupa Chrystiana  i w 1216 roku postawił go na czelne nowo utworzonego biskupstwa pruskiego (w granicach którego znajdowała się Ziemia Lubawska). Tym samym został on mianowany przez „głowę” Kościoła pierwszym biskupem misyjnym dla Prus. Była to nagroda za nawrócenie Sasinów z Ziemi Lubawskiej oraz innych plemion pruskich osiadłych na prawym brzegu Wisły i w Pomezanii.

Od początku XIII wieku na pograniczu polsko – pruskim mnożyły się starcia zbrojne. W latach dwudziestych plemiona pruskie stały się stroną atakująca i zaczęły coraz odważniej zapuszczać się na tereny kontrolowane przez chrześcijan. W tym samym czasie na nowo nawróconej Ziemi Lubawskiej trwały walki między ochrzczonymi Prusami, zwanymi neofitami, a pogańską ludnością, która nie chciała odejść od rodzimej wiary. Starcia były bardzo krwawe i ostatecznie doprowadziły do zniszczenia Lubawy oraz wielu okolicznych miejscowości. Wojna domowa na Ziemi Lubawskiej i coraz liczniejsze najazdy pogańskich Prusów coraz bardziej niepokoiły chrześcijańskich władców z Mazowsza. Rycerze Konrada mazowieckiego oraz zakon rycerski Braci Chrystusa nie potrafili podołać pruskim najazdom. Sytuację z tamtych lat jednostronnie przedstawia Kronika oliwska, w której czytamy: „W owym czasie Prusowie obelżywie napadali na ziemie chrześcijańskie (…), ogałacali je z ludności, niszczyli ogniem i zabijali mężczyzn, kobiety i dziewice bezcześcili oraz brali do wiecznej niewoli (…) ”. Piszę jednostronnie ponieważ powszechnie znany jest fakt, że chrześcijanie z Zachodniej Europy często zapuszczali się wgłąb Prus wracając z licznymi łupami.

Ziemia Lubawska w pierwszej połowie XIII wieku
(Źródło mapki: Okulicz - Kozaryn Łucja, Dzieje Prusów)

Ok 1230 roku książę Konrad Mazowiecki sprowadził na tereny Ziemi Chełmińskiej Zakon Niemiecki Najświętszej Maryi Panny – potocznie zwany Krzyżakami (Kreuzritter) lub Zakonem Krzyżackim, który miał pomóc w odparciu pruskich ataków i prowadzeniu akcji chrystianizacyjnej. Niestety przebiegli zakonnicy poza nawracaniem pogańskich Prusów rozpoczęli budowę własnego państwa oraz zagarnęli dobra biskupa Chrystiana.


Wielka bitwa w okolicy Lubawy

W XIII wieku doszło do kilku powstań ludności pruskiej, która zbuntowała się przeciwko krzyżackiemu panowaniu. Podczas krwawych walk kilkukrotnie spustoszono ziemie położone nad Drwęcą i Welem– dwiema największymi rzekami przepływającymi przez Ziemię Lubawską. Do największych zniszczeń na tych terenach doszło podczas drugiego powstania pruskiego, które trwało od 1260 do 1274 roku. W pierwszych latach powstania Prusowie z plemienia Sudatów zdobyli oraz doszczętnie zniszczyliLubawę i znajdujący się w niej drewniany wówczas zamek. W 1263 roku Herkus (Henryk) Monte, słynny wódz pruskiego plemienia Natangów, któremu poświęcono kilka książek najechał Ziemię Chełmińską, a kiedy wracał „szczęśliwy” z łupami i niewolnikami do Prus jego wojska zostały zaatakowane przez pościgowy oddział krzyżacki z mistrzem krajowym Helmerichem von Wurzburgiem na czele.

Obie armie stoczyły wówczas bitwę w dolinie między wzniesieniem Fiugajki a wsią Fijewo znajdującą się kilka kilometrów od Lubawy. Prusowie pod dowództwem Herkusa Monte pokonali krzyżaków, wciągając ich w zasadzkę. Poganie w krytycznej fazie bitwy uciekli w zarośla na wzgórzu Fiugajki. Krzyżacy rozpoczęli pościg podczas, którego rozproszyli się po okolicy. Prusowie wówczas ponownie zaatakowali i takim sposobem rozgromili chrześcijan. W bitwie tej poległo czterdzieścioro braci zakonnych w tym sam mistrz krajowy Helmeryk. W historiografii niemieckiej bitwę tą nazywa się największą klęską chrześcijan w walce z poganami. Krzyżacki kronikarz Piotr z Dusburga opisuje krzyżacką klęskę w następujący sposób: „(...) polegli w niej prawie wszyscy znakomici i doborowi mężowie, których mądrość i zapobiegliwość rządziła ziemią pruską i kierowała wojnami. W miejscu tej bitwy mieszkał później pewien pustelnik, który wiele razy widział nocą palące się świece; ich obecność najwyraźniej świadczyła o tym, że polegli tam mężowie otrzymali już koronę męczeńską od Króla Męczenników” . Krzyżaccy kronikarze opisując tą bitwę nigdy nie wspominają o Lubawie, co może sugerować, że 1263 roku osada ta cały czas leżała w gruzach po najeździe Sudawów sprzed czterech lat.








Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            


Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 1 PRASTARA KNIEJA)

$
0
0
Pisanie powieści to wielkie wyzwanie, któremu postaram się sprostać w miarę swoich możliwości. Pierwotnie planowałem sam dla siebie opisać historię, której akcja dzieje się w XIII wieku na Ziemi Lubawskiej. Nie chciałem tego nikomu pokazywać ponieważ uważam, że moja wizja się raczej nie spodoba innym ludziom. Chociaż z drugiej strony może ktoś to przeczyta i skomentuje, zainteresuje się bliżej historią mojej rodzinnej Ziemi Lubawskiej. Kto wie? W najgorszym wypadku zostanę skrytykowany i poprzestanę na opublikowaniu tylko pierwszego rozdziału. Obecnie mam na dysku ponad 20 rozdziałów. Postanowiłem na próbę upublicznić tylko pierwszy z nich. Zobaczymy co z tego wyjdzie :) Zrobiłem nawet okładkę :)





Krótkie wprowadzenie historyczne

            Wiele wieków temu, na terenie północnej Polski znajdowała się kraina zwana Ziemią Sasinów. Była to część ziem zamieszkiwanych od ponad tysiąca (lub nawet dwóch tysięcy) lat przez Prusów. Był to lud dzielny, waleczny, słynący z długowieczności, bogaty w bursztyn, wierzący w wielu bogów. Ich kultura, religia, sekret długiego życia oraz odporności przed chorobami są przedmiotem badań wielu uczonych. Część Polaków i Litwinów jest ich potomkami, co zresztą widać w rozmaitych obyczajach, nazwiskach, imionach, nazwach miejscowości. Prusowie zajmowali obszar mniej więcej ten sam na którym obecnie znajdują się województwo warmińsko-mazurskie i obwód kaliningradzki.
            W XIII wieku całe Prusy zostały podbite przez chrześcijan, których ekspansją od ok. 1230 roku kierował Zakon Krzyżacki. Zachodnią część Ziemi Sasinów nazwano Ziemią Lubawską. W czasach krzyżackich rodzimą religię Prusów gwałtownie zaczęło wypierać chrześcijaństwo. Ziemia Lubawska pokrywa się w całości z obecnym powiatem nowomiejskim, częścią powiatu iławskiego (gmina Lubawa) i fragmentem powiatu działdowskiego (gmina Lidzbark - Welski) Nasza historia rozpoczyna się przed przybyciem Krzyżaków w pierwszych dekadach XIII wieku.
            Z uwag technicznych warto wyjaśnić, że powieść jest wzbogacona o dopiski historyczne, czyli fakty, legendy, podania, które rozpoczynają się i kończą kwadratowymi nawiasami [ ].






ROZDZIAŁ 1
PRASTARA KNIEJA

            [Na kartach historii Polski odnotowano wiele burzliwych i tragicznych okresów. Jednym z nich jest rozbicie dzielnicowe, które trwało w latach 1138-1320. Były to czasy, w których Polska nie miała żadnego króla, kraj był podzielony na dzielnice zarządzane przez przedstawicieli dynastii Piastów. Piastowie byli różni, jedni okrutni, a inni wręcz fanatycznie religijni. Często ze sobą walczyli. Piastowie ze Śląskatworzyli sojusze z Czechami, a Piastowie ze Starej Polski (zwanej też Wielkopolskąalbo Większą Polską) wchodzili w układy z Węgrami, którzy z kolei byli wrogami króla czeskiego.
            Wielu Piastom marzyła się koronacja na króla Polski i ponowne scalenie wszystkich dzielnic w jeden kraj. Częściowo udało się to przedstawicielowi linii wielkopolskich Piastów, księciu Przemysłowi II, który w 1295 roku został koronowany w Gnieźnie na króla Polski przez arcybiskupa Jakuba Świnkę. Niestety król Przemysł II został zamordowany kilka miesięcy po koronacji. W większości podręczników historii przyjmuje się, że okres rozbicia Polski na dzielnice skończył się w 1320 roku kiedy arcybiskup Janisław w Krakowie na Wawelu koronował na króla Polski Władysława Łokietka pochodzącego z kujawskich Piastów.
            Akcja powieści toczy się w czasach księcia Konrada I Mazowieckiego (dziadka Władysława Łokietka), który od 1200 roku był księciem Mazowsza i Kujaw. W 1233 roku oddał Ziemię Kujawską swojemu synowi Kazimierzowi I Kujawskiemu ale ten fakt ma niewielkie znaczenie dla akcji powieści. O wiele ważniejsza jest wiedza o grodzie lub jak wolą niektórzy mieście zwanym Płock - podobno jego nazwa pochodzi od słowa płot i oznacza, że gród ten miał za zadanie zabezpieczać okoliczne ziemie przed najazdami pogan.
             Płock był pięknym miastem, stolicą chrześcijańskiego Mazowsza, położonym blisko prastarej Wielkiej Puszczy, oddzielającej kraj ochrzczonych w 966 roku Polan od pogańskich Prusów. Poganie często najeżdżali ziemie chrześcijan, dlatego książęta z Mazowsza, postanowili zbudować potężny gród na północ od Płocka. Gród otrzymał nazwę Michałowo i ochraniał mieszkańców chrześcijańskich wsi i miast, Płocka oraz położonego na zachodzie Dobrzynia.]

Zielony kolor na mapie pokazuje  Ziemię Lubawską (będącej zachodnią częścią pruskiej Ziemi Sasinów), razem z miejscowościami i obiektami, które istniały tam w pierwszej połowie XIII wieku. Nielbark, jako wieś oczywiście jeszcze nie istniał ponieważ Prusowie (przed przyjęciem chrześcijaństwa) nie budowali wsi i miast. W Nielbarku znajduje się jednak grodzisko, czyli pozostałość po wczesnośredniowiecznym grodzie. Grodów na Ziemi Lubawskiej było wiele, nie wszystkie udało się zaznaczyć na powyższej mapie. Wiemy o grodach w: Gutowie, Nielbarku, Grodzicznie, Tylicach, nad Jeziorem Zwiniarz, w Sampławie, w Nowym Dworze Bratiańskim (dwa grody: Góra Pikowa i jeszcze jeden gród między nią i Świętym Gajem - warto dodać, że gaj ten znajdował się na terenie obecnej wsi Łąki Bratiańskie). Archeolodzy potwierdzili obecność na Ziemi Lubawskiej dwóch tzw. palifatów, czyli pozostałości po osadach, wzniesionych na palach wbitych w dna jezior. Osady te znajdowały się na Jeziorze Łąkorz i Jeziorze Skarlińskim. Poza tym gród (zapewne o charakterze sakralnym) znajdował się na wyspie Jeziora Radomno. Warto jeszcze dodać, że archeolodzy znaleźli pozostałości dużej osady nad Jeziorem Tarczyńskim w okolicy wsi Tarczyn. Jest jeszcze gród Sassenpils (gród Sasinów na wschód od Lubawy - we wsi Zajączki).


Tak wyglądała pruska puszcza, oddzielająca Prusów od Słowian
(fot. Lech Z. Niekrasz, Gdzie jesteście Prusai?, s. 28)
            

            [Akcja powieści rozpoczyna się w 1222 roku właśnie w Płocku, który był stolicą kraju Polan od nieszczęsnego 1079 roku, kiedy to król Bolesław Śmiały poćwiartował św. Stanisława za co został wygnany. Do tego okrutnego czynu doszło w Krakowie, który już dalej nie mógł być stolicą kraju. Władysław Herman, brat króla "biskupobójcy", postanowił, że nową stolicą kraju będzie Płock. Był to wówczas gród otoczony drewniano-ziemnymi umocnieniami z dużym podgrodziem, które również z czasem doczekało się drewniano-ziemnych umocnień obronnych (ceglane mury dookoła Płocka zbudowano dopiero w XIV wieku). Mijały lata od tragicznej śmierci biskupa, zmarli naoczni świadkowie, czas częściowo wyleczył rany, a stolica kraju w roku 1138 powróciła do Krakowa. Nie smuć się drogi czytelniku w 1222 roku w Płocku pozostało po okresie świetności wiele wspaniałych budowli z cegły i kamienia. Tylko fortyfikacje obronne okalające gród i podgrodzie dalej były drewniane.]



            Letnia sobota Anno Domini 1222 zapowiadała się w Płocku na kolejny zwykły dzień targowy. Otoczone umocnieniami miasto po ciepłej nocy dopiero zaczynało budzić się ze snu. Rankiem, zaraz po otwarciu miejskich bram, po wąskich uliczkach przejechał duży wóz kupiecki, który swoim wyglądem pokazywał, że  jego właściciele - jechały na nim dwie osoby -  nie są zwykłymi kupcami. Wręcz przeciwnie wszystko wskazywało na to, że są to zamożni podróżnicy, którzy przybyli z daleka. Najpierw oczywiście przy bramach miejskich zapłacili myto, czyli opłatę, którą w średniowieczu często pobierano od kupców za wjazd z towarami do miasta, albo przejazd przez most. Niewielu mieszkańców widziało jak wóz z nieznajomymi wjeżdżał do Płocka. O tak wczesnej godzinie po kamiennych brukowych uliczkach kręciło się niewiele osób. Wóz zaprzęgnięty w dwa konie jako pierwszy pojawił się na pustym placu targowym. Siedziały w nim dwie osoby, których twarze zasłaniały kaptury szarych, bogato wyglądających, jedwabnych płaszczy spiętych z przodu srebrnymi fibulami.  Nagle jeden z nich zdjął z głowy kaptur. Nieliczni mieszkańcy, wśród których był Żyd, rzeźnik oraz piekarz przyglądali się nieznajomej kobiecej twarzy.
            Zielone oczy dziewczyny najpierw ze współczuciem skierowały się w stronę mężczyzny i kobiety zakutych w dyby we wschodniej części placu - ciekawe za co ich ukarano - pomyślała. Widząc, że na placu targowym jest niewiele osób postanowiła razem z ojcem zwiedzić wzgórze klasztorne, zwane przez tutejszych Wzgórzem Tumskim.
            Mojmira, bo tak miała na imię owa zakapturzona zielonooka nieznajoma, siedziała na wozie kupieckim swojego ojca i ze Wzgórza Tumskiego obserwowała piękną płocką Katedrę Wniebowzięcia NMP  oraz panoramę Płocka. Cóż za wspaniały gród, jakie ogromne budowle, a na podgrodziu stoi tyle domów - myśli takie królowały właśnie w jej głowie. Zwróciła szczególną uwagę na drzwi kamiennej katedry. Klasztor, wielka katedra zbudowana z kamieni granitowych i drewniany potężny gród umieszczone na wzgórzu górowały nad położonym w dolinie Wisły podgrodziem lub - jak kto woli - miastem.
            Mojmirę pozytywnie zaskoczyła obecność przy katedrze szkoły parafialnej, w której dzieci pobierały nauki o Bogu, uczyły się pisać i czytać, liczyć oraz śpiewać, nie tylko po polsku ale też po łacinie. W płockiej szkole parafialnej uczono też siedmiu sztuk wyzwolonych, które dzieliły się na dwie grupy: trivium (gramatykę, retorykę i dialektykę) oraz quadrivium (arytmetykę, geometrię, geografię, astronomię, muzykę).

             Zapełnione drewnianymi domami, warsztatami, magazynami, z kilkoma karczmami, browarem i innymi budynkami podgrodzie u podnóża góry było duże ale nie wystarczające dla wszystkich dlatego biedniejsza część mieszkańców musiała zamieszkać poza ochraniającym je ziemnym wałem i drewnianą palisadą. Obszar dla najbiedniejszych za podgrodziem nazywano przedmieściami. Zarówno przedmieścia jak i przylegające do grodu podgrodzie od samego brzegu rzeki Wisły wypełniała plątanina ulic krzyżujących się pod najrozmaitszymi kątami. Mojmira wiedziała od ojca, że kiedyś przy każdej bramie wiodącej do grodu znajdowały się wioski targowe, które z biegiem lat zlały się w jedną zbieraninę domów i utworzyły podgrodzie, które doczekało się z czasem własnych drewniano-ziemnych umocnień. Jednak czas upływał, a mieszkańców przybywało. Wielu szukało tu schronienia, sposobu na życie, inni uciekali z krain, w których toczyły się wojny. Było ich tak dużo, że podgrodzie z czasem nie było w stanie wszystkich pomieścić. Dlatego ludzie zaczęli się osiedlać za umocnieniami chroniącymi podgrodzie. Z czasem, gród i podgrodzie zaczęto nazywać miastem, a teren za podgrodziem przedmieściami. Oczywiście Płock nie był tu wyjątkiem. Podobnie działo się w całej Europie, gdzie większość miast powstało na tej samej zasadzie rozpoczynając swój żywot od drewnianego grodu, przy którym z czasem wyrastało podgrodzie, a później całość otrzymywała prawa miejskie i stawała się miastem.

            [Płock, a precyzyjniej osada - lub podgrodzie - przy grodzie otrzymał prawa miejskie w roku 1237, a więc piętnaście lat po opisywanych w powieści wydarzeniach]

            Mojmira, jako córka kupca podróżująca przez całe życie razem z ojcem po świecie, wiedziała dużo o dawnej polskiej stolicy ale dopiero stojąc na Wzgórzu Tumskim mogła po raz pierwszy zobaczyć na własne oczy panoramę Płocka. Widziała stąd wszystkie budynki łącznie z placem targowym na środku którego stał drewniany ratusz, domami Żydów, kamienicą cyrulika oraz zamtuzem, czyli domem publicznym. Widziała też Wisłę, szeroką rzekę na której unosiły się brzuchate statki i rozłożyste barki ze zbożem, wzdłuż brzegu stał szereg spichlerzy, a za nimi drewniane domy i magazyny. Przy samej rzece stały liczne młyny wodne oraz łaźnie, w których mieszkańcy myli się po ciężkim dniu pracy. Dziewczyna na Wiśle dostrzegła jeszcze kilkanaście tratw, które płynęły jedna za drugą w stronę rzecznej przystani. Osoby stojące na tratwach nazywano flisakami. Mojmira wiele razy w ciągu swojego krótkiego życia widziała flisaków, ludzie ci zawsze ją ciekawili ponieważ mieli w sobie coś tajemniczego. Każdy z nich transportował rzeką na swojej tratwie towary, najczęściej ze wsi do grodów i miast. Flisacy wpływali często na mniejsze rzeki będące dopływami Wisły, potrafili drogą wodną dotrzeć tam gdzie płycizna uniemożliwiała poruszanie się statkom.
            - Francuskie miasta w Szampanii, które widziałam z ojcem podczas jarmarków są większe ale tu za to jest mój dom, nareszcie wróciłam do kraju Polan - myśli takie krążyły w jej głowie -  Może Wenecja, Genua w Italii i Troyes oraz Provins w Szampanii są bardziej okazałe ale to tu się urodziłam, tu kiedyś mieszkała moja mama, to tu na starość po dwudziestu latach podróży zapragnął powrócić mój ojciec...
            Mojmira po krótkich rozmyślaniach zwróciła swoje zielone oczy ponownie w stronę drzwi stojącej na Wzgórzu Tumskim katedry - naliczyła na nich 48 płyt na których znajdowały się postacie świętych, apostołów, a może to sam Jezus? - zastanawiała się.

    
         Ojciec, który siedział obok niej na wozie odrzekł:
- reliefy na drzwiach przedstawiają historię zbawienia oraz samego Zbawiciela, jest tam pierwszy człowiek, który trafił do Raju oraz Chrystus jako sędzia decydujący o tym kto może dostąpić łaski życia wiecznego w Niebie.
             Dziewczyna słuchała uważnie słów ojca, którego podziwiała od dzieciństwa. Wiedziała od niego o tym, że zaraz po jej urodzeniu i po śmierci matki ojciec musiał zabrać ją kiedy była malutka i wyjechać z Płocka. Następnie zajął się handlem we Francji, na jarmarkach szampańskich oraz w miastach włoskich takich jak Genua, Wenecja, Florencja i wiele innych. Dziewczyna nauczyła się przy nim rachować, czyli liczyć, poznała tajniki handlu. W wielu miejscowościach ojciec kazał jej pobierać nauki w parafialnych szkołach oraz sam kiedy tylko miał czas starał się uczyć córkę pisać po łacinie i po polsku. Dopiero teraz dwudziestoletnia dziewczyna mogła zobaczyć na własne oczy Płock, o którym opowiadał jej ojciec. Tak wiele razy słyszała od niego historię o tym, że jest to stolica Mazowsza oraz dawna stolica kraju Polan, zwanego też Państwem Gnieźnieńskim.

              Mojmira była podekscytowana kiedy po ostatnim jarmarku szampańskim we francuskim mieście Lagny dowiedziała się od ojca, że nadszedł czas powrotu do Polski. Zielonooka Słowianka wiedziała, że w Polsce o której słyszała tak wiele opowieści, w której się urodziła panuje bezkrólewie. Ale w kraju pomimo rozbicia na dzielnice i braku króla mieszkańcy Małopolski, Wielkopolski, Mazowsza i Śląska i tak czują się Polakami.
            Z Francji poprzez Niemcy i Łużyce dotarli na Śląsk. Podróżowali razem przez krainę Ślężan, odwiedzili targ w grodzie króla Kraka, nazywanym przez wielu Krakowem. Jeździli szlakami handlowymi rozsianymi między krajem Ślężan, Małopolski, poprzez Kraków i Sandomierz, aż ostatecznie dotarli do Płocka. Niestety w krainach tych, które przed rozbiciem na dzielnice w 1138 roku tworzyły Polskę musieli często płacić myto za przejazd przez miasta, mosty, groble i drogi oczywiście w rozsianych po całym terenie komorach celnych płacili też cła za swoje towary. Podróżujący kupcy musieli często płacić, niezależnie czy przejeżdżali przez Francję, Cesarstwo Niemieckie, czy rozbitą na dzielnice Polskę. Dwudziestoletnia dziewczyna nie pamiętała innego życia, matki nie znała, a od kiedy sięgała pamięcią zawsze podróżowała po Francji i miastach włoskich razem z ojcem, sprzedając i kupując różne towary, wyroby rzemieślnicze, naczynia, biżuterię i wiele innych.   
            Wizyta, na targu w Płocku miała być wyjątkowa. Ojciec Mojmiry często powtarzał, że musi powrócić do Płocka na Mazowsze, raz nawet wspomniał, że kraina ta graniczy z puszczą oddzielającą chrześcijan od pogańskich Prusów. Córka często pytała go o tę puszczę i Prusów ale ojciec nie chciał rozmawiać na ten temat. Zbył ją słowami, że Prusowie są poganami mieszkającymi za puszczą na północ od Płocka. Nic więcej jej nie powiedział, z jakiegoś powodu do niedawna jak ognia unikał rozmowy na ten temat.

            Handel towarami na płockim targu miał wyglądać tak samo jak w innych polskich oraz zachodnich francuskich i włoskich miastach. Sprzedaż i kupno, targowanie się z tutejszymi i kmieciami przybyłymi ze wsi. Towary, które wymienili na inne towary lub kupili za srebrne denary w odległych krainach tu sprzedadzą drożej - albo wymienią na inne - a wyroby zakupione w Płocku sprzedadzą z zyskiem w kolejnym grodzie. Byle zarobić na pokój, piwo i jadło w gospodzie. Zdaniem ojca Mojmiry najlepiej jest posilać się i wypoczywać w karczmach na wsi, w okolicy Płocka takich nie brakuje. Karczmy na wsi zawsze oferują niższe ceny niż gospody w miastach, a i piwo warzone przez kmieci często ma lepszy smak.
            - Dziewczyna jednak tak jak zawsze próbowała przekonać ojca: może tym razem wynajmiemy pokój w miejskiej gospodzie?
            - Mojmiro, tyle razy rozmawialiśmy na ten temat. Za miastem będzie taniej, a wypoczynek przecież taki sam jak w mieście. Po co więc mamy przepłacać? Poza tym chciałbym jechać jeszcze do grodu Michałowo i sprzedać tam nasze towary.
            - Ale tu jest bezpieczniej - odpowiedziała - w nocy zamkną bramy w grodzie i na podgrodziu. Nikt nas nie napadnie.
            - Ojciec roześmiał się głośno i dodał: a kto ma nas napaść?
            - Ludzie powiadają, że na północy rozciąga się wielka puszcza, wspominałeś mi kiedyś o niej, za którą żyją poganie - odrzekła dziewczyna. Podobno potrafią wyłonić się z lasów niezauważeni i pojmać wielu w niewolę zanim z miasta nadciągną zbrojni z pomocą.
            - Ojciec roześmiał się głośno i dodał: Mojmiro, córko moja kochana, tak było dawno temu, teraz na północy stoi duży gród Michałowo, który ochrania wszystkich przed atakami pogan - tu ich nazywają Prusami - dodał po chwili. Bądź spokojna, nic nam się nie stanie. Z puszczy mogą się co najwyżej wyłonić pruscy kupcy, którzy przybędą na targ sprzedawać swoje towary, bursztyn, futra i broń. Prusowie słyną z wyrobu bursztynowej biżuterii więc jeśli dziś nasz utarg będzie wysoki to będziesz mogła coś sobie kupić.

              Dziewczyna grzecznie wysłuchała ojca i uśmiechnęła się na wieść o kupnie prezentu. Nie poruszała już więcej tematu związanego z noclegiem. Po zjechaniu z klasztornego wzgórza udała się z ojcem na plac targowy.
            -  Ostatnią noc w drodze do Płocka również spędziliśmy na wsi - myśli tego typu i pewien lęk przed nocowaniem na wsi kłębiły się w jej głowie.


            Mojmira razem z ojcem poszła na tył wozu. Razem zaczęli wynosić towary. Dziewczyna układała na stole targowym biżuterię, naczynia oraz inne drobne wyroby. Jej ojciec skupił się natomiast na skórzanych kaftanach, zwierzęcych skórach i futrach, które zakupili w ziemi Ślężan. Nagle oboje spojrzeli na siebie i z uśmiechem zaczęli wynosić z wozu trzy duże kufry, z drzewa dębowego zdobione ornamentami roślinnymi. Lokalni rzemieślnicy, kupcy i inni, nawet dzieci, zgromadzili się w pobliżu ich kupieckiego wozu z ciekawością oczekując na otwarcie kufrów. Ich zawartość zachwyciła wszystkich: indyjskie korzenie i przyprawy, angielska wełna, sukno, barwniki do sukna, hiszpańskie wyroby ze skóry, niemieckie futra, włoskie i francuskie butelki z winem, perły, a nawet jedwabne szaty. Jednakże to nie było wszystko. Zawartość ostatniego kufra wprawiła w zachwyt, co prawda nieliczne, ale za to najinteligentniejsze i najlepiej wykształcone osoby. Ludzie tacy w każdej społeczności należą do mniejszości, mniejszości wyróżniającej się swoją wiedzą i postrzeganiem świata. Bo tylko ktoś kto opanował umiejętność pisania i czytania potrafił docenić księgi - tzw. manuskrypty -  spisane na pergaminie. Wszystkie stronice oraz okładki ze skóry były pokryte kolorowymi ozdobami, motywami zwierzęcymi lub małymi kompozycjami o alegorycznej symbolice. Jednakże nie ozdoby ale treść były tu najważniejsze.

            Jedna z ksiąg nosiła tytuł "Historia Regnum Britaniae" jej autorem był Llandaff, Geoffrey z Monmouth. Na jej stronicach była opisana pasjonująca, mityczna historia Brytyjczyków. Autor twierdził, że początki Brytanii sięgają upadku Troi. Jednakże najwspanialsze w tej księdze są stronice opisujące historię o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu. Inna księga nieznanego autora opowiadała celtycką historię dwojga kochanków Tristana i Izoldy. Następne dwie księgi stanowiły o wiele wyższy poziom i były przeznaczone dla najbardziej wymagających myślicieli. Autorem obu był Jan z Salisbury, wybitny myśliciel szkoły we francuskim mieście Chartes. Pierwsza nosiła tytuł "Policraticus"("Rządca"), a druga "Metaloghicon"("W obronie logiki").
             Mojmira właśnie podziwiała jegomościa w jedwabnym płaszczu, który kupował książki - już nie będę mogła ich czytać, pomyślała ale z drugiej strony przepisałam tak liczne fragmenty i przeczytałam je tyle razy. Dziewczyna wiedziała, że w końcu będzie musiała się rozstać ze swoimi ukochanymi książkami.
            - Miałeś rację, czekając z otwarciem tych kufrów. Cieszę się, że towary zakupione na jarmarkach szampańskich możemy sprzedać w Płocku tu gdzie żyła mama. Mojmira z radością wypowiadała te słowa obserwując minę swojego ojca. Dziewczyna zauważyła na jego twarzy zamyślenie, już chciała zapytać dlaczego się nie cieszy ale jej uwagę odwrócili kolejni klienci.
            Pogoda im dopisała, letnie promienie słońca coraz bardziej oświetlały płocki plac targowy, wypełniony licznymi kupcami oraz rzemieślnikami specjalizującymi się w różnych profesjach.
            - Kto wie może dziś sprzedamy te duże, czworokątne tarcze? Jeśli nie te duże, zasłaniające prawie całego wojownika to może chociaż te mniejsze? - Zastanawiała się Mojmira. Ojciec zdobył je jeszcze przed moimi narodzinami nie powiedział skąd pochodzą, kto je wykonał. We Francji i we Włoszech wielu je oglądało ale nikt nigdy nie kupił żadnej z nich. Ojciec mówił tylko, że są dziełem ludzi z północy i, że większe nadają się do walki pieszej, a mniejsze są przeznaczone dla jeźdźców. Czy miał na myśli ludzi żyjących w Puszczy? Zastanawiała się...

            Mojmira prowadziła handel razem z ojcem, oboje, tak jak zawsze podzielili się towarami. Dziewczyna miała duży talent, ojciec często powtarzał, że urodzony z niej handlarz. Potrafiła długo wpatrywać się w klienta swoimi zielonymi oczyma, wabić go uśmiechem, a potem sprzedawać towar po bardzo wysokiej cenie. - Potrafiłabyś sprzedać maczugę młynarzowi albo sieci rybackie górnikowi i jeszcze byś ich przekonała, że te produkty są dla nich niezbędne do życia - ojciec często śmiał się i powtarzał te słowa obserwując z dumą talenty handlowe swojej córki.
               Kiedy letnie lipcowe słońce było już wysoko na niebie, co dla ludzi było znakiem, że jest środek dnia, tj. południe, na placu targowym pojawił się tajemniczy człowiek. Ubrany w długi wełniany płaszcz z kapturem, zarzuconym na ramiona i zapiętym z przodu szarą klamrą. Dziewczyna dostrzegła, że mężczyzna jest uzbrojony - mimo długiego płaszcza okrywającego całe ciało - jej wyostrzone oczy dostrzegły przez chwilę wystającą pochwę miecza przypiętą do pasa pod płaszczem.
            Mężczyzna rozglądał się przez chwilę po kupieckich straganach, tak jakby szukał jakiegoś konkretnego produktu. Płynnie poruszał się między długim rzędem kramów bogatych w jadło i towary, których właściciele nawoływali w języku Polan oraz gwarze mazowieckiej aby przechodnie zakupili ich wyroby. Nawoływania często odnosiły skutek, wielu mieszkańców Płocka oraz obcych zatrzymywało się przy jednym albo drugim kramie aby zakupić rybę, wędzone mięso, piwo, zioła, placki, leki, barwniki, broń, sukna, a nawet krowy, kozy i konie. Niektórzy kupcy oferowali nawet tak egzotyczne towary jak sól lub cukierki. Mimo tylu pokus nieznajomy w wełnianym płaszczu nie uległ namowom i nie zatrzymał się przy żadnym kramie. Dopiero gdy dostrzegł stragan i wóz kupiecki Mojmiry i jej ojca. Podszedł bliżej i zaczął się przyglądać towarom... Mojmira wpatrywała się w kaptur próbując dostrzec rysy jego twarzy.
            - Panie czy jakiś towar cię zainteresował? Zapytała grzecznie.
            - Tarcze, skąd je macie?
            - Pytanie zaskoczyło dziewczynę, która nie wiedziała zbyt wiele o tych tarczach - wykonali je ludzie z północy odpowiedziała.
            - Tak wy nazywacie ich ludźmi z północy, znacie też inne określenia poganie, barbarzyńcy. Uważacie, że są gorsi od was bo dalej trwają przy religii przodków i nie chcą się zmienić.
            - Dziewczyna zamarła, nie wiedziała co powiedzieć, jak się zachować. Nie miała pojęcia o czym mówi ten mężczyzna. My jednak nazywamy się Prusai, wy czasem nazywacie nas Prusami.
               Mojmira zastanawiała się przez chwilę, a następnie ogarnęło ją uczucie, które można nazwać mieszanką zdziwienia i przerażenia zarazem.         
            - Tarcze, które macie na sprzedaż my ludzie z północy nazywamy pawężami. Mężczyzna w kapturze wypowiedział te słowa i przeniósł swoje spojrzenie na jej twarz.
            - Panie, czy chcesz je kupić?
            - Zakapturzony mężczyzna po chwili odpowiedział: twoje oczy są zielone, a twoja aura inna niż twojego ojca. Dziewczyno kim była twoja matka?
            - Niespodziewane pytanie zupełnie zaskoczyło córkę kupca, która dopiero po chwili odrzekła: moja matka zmarła kiedy byłam dzieckiem, nie pamiętam jej. Ojciec opowiadał, że zmarła krótko po moich narodzinach.
            - A ja myślę, że twoja matka żyje i będzie żyła jeszcze przez długie lata. Ona jest u nas w kraju Prusów. Musisz przekroczyć puszczę aby ją spotkać. Tajemniczy człowiek wypowiedział te słowa i wmieszał się w tłum. Dziewczyna oszołomiona stała i patrzyła, przez chwilę w miejsce, w którym zniknął tajemniczy przybysz. Pot kapał jej z czoła, poczuła się słabo. Nie wiedziała co się dzieje, co powinna o tym myśleć. Pozostawiła handel na barkach ojca i na jakąś godzinę weszła do wozu odpocząć - ojcu powiedziała, że źle się poczuła.

            - Co to było? Pytała samą siebie siedząc na skrzyni w kupieckim wozie.
            - Kim on był? Czy ojciec mnie okłamał mówiąc, że mama nie żyje?
             Mojmira postanowiła się pomodlić. Zawsze w trudnych chwilach modliła się, prosiła o wstawiennictwo Matkę Boską, szukała też oparcia w Świętych. Dopiero po kilkudziesięciu minutach modlitwy do jej serca powrócił spokój, znalazła ukojenie, odprężyła się. Oddała Bogu wszystkie swoje troski, wiedziała, że razem z Nim da radę rozwiązać wszystkie życiowe problemy. Kiedy wyszła z wozu nie myślała już o tajemniczym, zakapturzonym człowieku. Postanowiła, że w odpowiedniej chwili delikatnie wypyta ojca o wszystko. Kolejne godziny handlu były owocne. Udało się sprzedać wiele luksusowych towarów.
               Mojmira obsługiwała osoby zainteresowane ich ofertą i zerkała w stronę ojca, który stał kilka metrów od niej i był pochłonięty rozmową z młynarzem - nawet nie dostrzegł nieznajomego, pomyślała.
              Po południu Mojmira razem z ojcem zaczęła zbierać produkty, których nie udało im się sprzedać. Czekała ich jeszcze podróż do wsi położonej na drodze prowadzącej do Michałowa, w której planowali wynająć pokój w gospodzie.
           
Niestety dziewczyna tego dnia musiała obserwować jeszcze jedno przykre wydarzenie. Działo się to kiedy już szykowali się do drogi. Nagle oczy Mojmiry powędrowały w stronę postawionego przed chwilą podwyższenia. Okazało się, że tego dnia ma być wykonana kara śmierci. Mojmira widziała wiele wydarzeń tego typu. We Francji oraz w miastach włoskich i niemieckich. Wszędzie wyglądało to podobnie: kat ścinał mieczem lub toporem głowę skazanemu albo skazanej. Bardzo często egzekucję oglądały całe rodziny, wielu cieszyło się z widowiska. Córka kupca zawsze ze współczuciem obserwowała kobiety i mężczyzn, których zabijano ku uciesze gawiedzi. Ona jednak nigdy się nie cieszyła obserwując czyjąś śmierć.
           
Nagle wiele osób zaczęło zachowywać się jak w jakimś amoku. Jedni biegli zobaczyć co się dzieje. Inni cieszyli się z tego co ma się odbyć. Dzieci biegły do przodu aby mogły lepiej widzieć całe widowisko.
              Nawet Mojmira na chwilę zostawiła wóz i podeszła bliżej. Kiedy przecisnęła się między ludźmi jej oczom ukazał się smutny widok: dwóch wojów z Płocka prowadziło kobietę, która miała skute łańcuchami ręce i nogi. Wprowadzili ją po drewnianych schodach, na zbudowane z desek podwyższenie. Tam już czekał pieniek i topór. Po chwili na miejscu zjawił się kat. Jego twarz była zasłonięta. Rozkazał jednemu ze zbrojnych wojów aby przytrzymał skazaną i położył jej głowę na palu. Kobieta płakała, jej długie włosy były rozpuszczone. Jednakże wyrok musiał być wykonany, a jej przestępstwa ukarane. Ludzie krzyczeli domagając się aby kat już rozpoczął.
            - To straszne - pomyślała Mojmira - patrząc na zapłakaną twarz kobiety. Próbowała się szarpać jednak łańcuchy i trzymający ją płocki zbrojny skutecznie krępowały jej ruchy. Po chwili kat opuścił topór, a głowa nieszczęśniczki potoczyła się po podwyższeniu i spadła między ludzi. Tak oto widowisko się zakończyło i wszyscy mieszkańcy Płocka, Żydzi, cyrulicy, pisarze, duchowni, kupcy, rzemieślnicy, chłopi, dorośli, dzieci i starcy powrócili do swoich spraw.
               Mojmira ze smutną miną wracała do swojego kupieckiego wozu. Jej ojciec był pogrążony w rozmowie, zapewne o wykonanej przed chwilą egzekucji. Dziewczyna wiele razy, w różnych miastach obserwowała płacz kobiet, którym kat ścinał głowę toporem albo chłopów wieszanych na gałęzi. Ludzie często się cieszyli obserwując egzekucje - ona jednak zawsze czuła smutek i niechęć.
             Dziewczyna wiedziała, że takie zachowanie jest dziwne ale nie potrafiła się zmienić. Oglądanie egzekucji popsuło jej humor do tego stopnia, że zapomniała o rozejrzeniu się za straganem z bursztynową biżuterią. Nawet nie zwróciła uwagi, czy poza dziwnym zakapturzonym jegomościem na ogromnym placu targowym kręcili się jacyś Prusowie.

            - Mówię ci tato, że to był Prus, jeden z tych mieszkających za wielką puszczą na północy - Mojmira podczas jazdy wozem opowiadała po raz kolejny o rozmowie z zakapturzonym wojownikiem.
              Ojciec dziewczyny pociągnął za lejce, aby koń ciągnący wóz trochę zwolnił. Następnie odpowiedział:         
            - To możliwe Prusowie są znani ze swoich dalekich wypraw handlowych, często pływają do odległych portów, wielu z nich z bursztynem jeździ aż do Italii i na Jutlandię, a nawet na Ruś. Inaczej jest z tymi, którzy chcą handlować w kraju Prusów. Takie osoby są skazane na rejs morski z Gdańska do jednej z pruskich nadmorskich osad. Próba dotarcia w głąb kraju Prusów jest bardzo ryzykowna. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie próbował się przeprawiać przez puszczę bez przewodnika. Osoba, którą widziałaś w Płocku mogła być pruskim kupcem, który przybył z wielkiej puszczy na północy.
            - A jeśli to nie był kupiec? Może to był szpieg, który przeszedł niepostrzeżenie z puszczy aż do miasta?
            - Mojmiro nasłuchałaś się zbyt wielu opowieści bardów i minstreli. Oni wędrują od miasta do miasta i opowiadają te wszystkie wymyślone historie o szpiegach, smokach, jednorożcach, księżniczkach, strzygach, utopcach, południcach, rusałkach...
            - W tym momencie zauważyła, że jej ojciec nagle przestał mówić.
            - Ojcze co się stało? Kim są rusałki?
            - Córeczko to istoty, które starożytni Rzymianie nazywali nimfami, my Polacy i Prusowie nazywamy je rusałkami, wiłami, czasem południcami ale nie rozmawiajmy już o nich. Kościół naucza, że są to złe, demoniczne stworzenia, które żyją w okolicy jezior albo w samych jeziorach.
            - W okolicy jezior? Dziewczyna dopytywała ojca ale ten milczał. Postanowiła więc zapytać o coś innego: Ten zakapturzony mężczyzna powiedział, że moja matka żyje w kraju Prusów za wielką puszczą.
            - Reakcja ojca bardzo ją zaskoczyła. Jego ręce zaczęły się trząść, pocił się strasznie i dopiero po kilku minutach zebrał się w sobie i był w stanie odpowiedzieć: Niee, nie Mojmiro to niemożliwee. Ja niggdy nie byłłem w kraju Prusów, a twoja matka była Słowianką i zmarła jak byłaś malutka. To bolesne wspomnienia nie rozmawiajmy już o nich.
            - Więc gdzie jest jej grób? Dlaczego w Płocku nie poszliśmy do jej grobu?
            - Bo ona jest pochowana za Michałowem, blisko puszczy...
            - Więc byłeś z matką w puszczy, może u Prusów też byliście?! Czy moja matka była Prusinką?!
              Ton głosu i treść pytania zaskoczyły nie tylko starego kupca. Mojmira sama się sobie dziwiła.
            - Ojcze ja przepraszam, nie wiem co dziś we mnie wstąpiło. To ten zakapturzony mężczyzna i ta kara śmierci.
             Ojcu jakby ulżyło, że córka zmieniła temat przyjął przeprosiny i powiedział:
            - tę kobietę skazano na śmierć za zabójstwo męża. To straszna zbrodnia, grzech, za który grzesznika czeka śmierć za życia i potępienie duszy po śmierci.
             Mojmira i tak współczuła kobiecie. Zawsze postrzegała Boga jako miłosiernego i dobrego. Nie rozumiała dlaczego Kościół pozwala zabijać katom ludzi.

            Dziewczyna się poddała i już nie ciągnęła dalej rozmowy z ojcem. Dalszą podróż spędziła w milczeniu. Jednakże nie potrafiła przestać myśleć o tym wszystkim co się dziś wydarzyło. Nagle do jej uporządkowanego świata wkradło się wiele niepewności. Siedziała dalej w ciszy, obserwując coraz gęściejsze drzewa po obu stronach drogi, którą właśnie jechali. Podróż była tu równie niebezpieczna jak we Francji, Italii i innych krainach. Mojmira zauważyła, że drogi w całej Europie łączy to, że zostały wydeptane przez ludzi chodzących pieszo oraz utwardzone kołami licznych kupieckich, miejskich, chłopskich i książęcych wozów. Tu, na północ od Płocka, podobnie jak we Francji nikt nie dbał o budowę dróg jak to robili starożytni Rzymianie. Szerokość dróg, które w życiu widziała bywała różna, uzależniona od fantazji woźniców i struktury terenu. Częstym zjawiskiem były wyrwy powybijane końskimi kopytami oraz koleiny wyżłobione przez koła wozów i doły, które deszcz pozamieniał w istne grzęzawiska bardzo trudne do przebycia. Podróże takimi wyjeżdżonymi szlakami nie były ani przyjemne, ani bezpieczne dla kupców takich jak ona i ojciec. Niebezpieczeństwo wynikało nie tylko ze złego stanu dróg, na których można było połamać koła na wybojach, ugrzęznąć w błocie albo utopić się w rzece podczas przeprawy brodem - za którą prędzej często trzeba było zapłacić myto. Z dróg korzystali przecież nie tylko godni szacunku podróżni i kupcy przewożący towary, ale również przeróżni opryszkowie, najemnicy i demoniczne istoty, które można było zobaczyć nocą, najczęściej na rozstajach.
            Gęstym drzewom po obu stronach drogi nagle miejsce ustąpiły pola uprawne na których rósł orkisz, odmiana zboża właśnie koszona za pomocą sierpów przez licznych chłopów i chłopskie kobiety. Wszak lato jest okresem żniw więc taki widok na niedaleko wsi był czymś normalnym.
            Po chwili oczom siedzącej na kupieckim wozie Mojmiry ukazał się drewniany młyn, i wiejskie chaty. Właśnie dojeżdżali do wsi, w której chcieli wynająć pokój w gospodzie. Wieś nie różniła się niczym od tych, które już widziała. Chaty stały blisko siebie, nie było żadnych umocnień, wałów, czy fosy. Jedna chata wyróżniała się swoimi rozmiarami, zapewne mieszkał w niej zasadźca - pan wsi. Mimo większych rozmiarów jego chata, tak samo jak inne wiejskie zabudowania, młyn i stodoły były drewniane i kryte strzechą. Najbardziej okazały był stojący niemalże w środku wsi drewniany kościół kryty dachówką. Kmiecie w każdej wsi uważali kościół za najważniejszy budynek, im większy i ładniejszy był tym wieśniacy byli bardziej dumni. Oczywiście była jeszcze piętrowa karczma do której właśnie zmierzali.

            Przybycie nieznajomych na wozie kupieckim wywołało we wsi duże zamieszanie. Dzieci od razu podbiegły blisko kiedy tylko wóz zatrzymał się przy budynku drewnianej karczmy. Mojmira uśmiechała się do nich, pokazała im nawet niektóre towary, a po zejściu z wozu już w budynku karczmy opowiedziała kilka historii o smokach i bohaterskich wojownikach. Prędzej czekający przed wejściem stajenny zabrał ich konia oraz wóz. W środku główna sala była do połowy wypełniona ludźmi, którzy siedzieli przy równo ustawionych drewnianych stołach. Klienci na widok obcych na chwile podnieśli wzrok, a następnie powrócili do rozmowy i picia piwa, ulubionego trunku mieszkańców kraju Polan.
            Mojmira kiedy już uwolniła się od ciekawych świata dzieci dołączyła do siedzącego samotnie przy stole ojca, z którym wypiła kufel piwa i zjadła robione z gruboziarnistej mąki podpłomyki. Udało im się nawet kupić trochę pieczonego, hodowlanego drobiu - wolę dziczyznę od hodowlanego drobiu i wieprzowiny, pomyślała - ale zjadła wszystko. Wiedziała, że chłopów nie stać na tak wykwintne dania. Kupcy i mieszczanie byli jednak bardziej zamożni dlatego karczmarze na wsi od razu oferowali im najdroższe potrawy mięsne i najlepsze piwo.
            - Ojcze idę na spoczynek, powiedziała i poszła w stronę schodów - całe szczęście, że wynajął dwa pokoje, nie obudzi mnie pijany hałasując w środku nocy, powiedziała szeptem po czym weszła po schodach i otworzyła trzecie drzwi po lewej stronie. Sen jednak nie nadchodził. Mojmira leżała, na twardym drewnianym łożu i rozmyślała o tajemniczym przybyszu. Czy był to wojownik z północy? Prus? On mówił, że powinniśmy ich nazywać Prusai. Czy ten jegomość przybył zza wielkiej puszczy? Czy moja matka żyje?
            Dziewczyna po spotkaniu "zakapturzonego" - postanowiła, że tak będzie go od tej pory nazywała - wypytywała klientów z którymi rozmawiała o lud żyjący za puszczą. Usłyszała wiele różnych, czasem przerażających, a innym razem ciekawych opowieści o demonicznych istotach, świętych drzewach i wielu bogach.
            Jednak ze wszystkich najciekawsze rzeczy mówił pewien zbrojny, w kolczudze, z długim mieczem przy pasie - wspominał, że kilka razy pełnił wartę w Michałowie i kiedyś był nawet świadkiem ataku Prusów na wieś położoną na północ od Płocka - opowiedział jej, że Prusowie nie wycinają drzew ponieważ są one dla nich święte, dlatego ich kraj pokrywają puszcze, święte są też dla nich jeziora i wszelka zwierzyna, podobno po upolowaniu zwierzęcia modlą się i przepraszają bogów, tłumaczą, że polowali z głodu, a nie dla przyjemności. Powiadają, że - opowiadał dalej żołnierz - kiedy Prus musi toporem ściąć drzewo, to najpierw modli się do dusz mieszkających w drzewie i prosi o wybaczenie. Na pytanie dziewczyny skąd to wszystko wie, żołnierz uśmiechnął się i powiedział, że eskortował raz kupca zmierzającego na targ położony za wielką puszczą.
            - Przedzieraliśmy się wiele dni, gdyby nie pruski przewodnik to byśmy pobłądzili w tej gęstwinie drzew i krzaków.
            - Pruski przewodnik? - podchwyciła dziewczyna.
            - Tak, kilka razy w roku, kiedy zbliża się okres targowy z puszczy wyłaniają się Prusowie oferujący swoją pomoc w dotarciu na targ. Chcą za to towary, najczęściej broń oraz narzędzia.
            - Czego się jeszcze dowiedziałeś będąc w wielkiej puszczy? - dopytywała Mojmira.
            - Wiem, że Prusowie nie budują kościołów, modlą się w ogrodzonych miejscach, które nazywają gajami. Są to dla nich miejsca święte, jeśli bym wszedł do takiego gaju to zabiliby mnie od razu. Święty Wojciech zginął dlatego, ze wszedł do pruskiego gaju.
            - A czy widziałeś u nich takie tarcze? - wskazała gestem ręki na tarcze, które mieli na sprzedaż. Żołnierz przyjrzał się im i odrzekł: skąd je macie? To pawęże! Bardzo solidne tarcze robione z drzewa sosnowego, widziałem kiedyś jak taka wytrzymała uderzenie włócznią rzuconą z bliskiej odległości. Metolowe ostrze nie dało rady jej przebić. Prusowie słyną z wyrabiania tych tarcz, używają ich w boju trzymając w jednej ręce, a w drugiej dzierżą włócznie, czasem miecze. Pawęże są pokryte surową skórą na całej wewnętrznej stronie.
            - Czy wiesz coś jeszcze?
            - O pawężach? Nic już nie wiem.
            - A o Prusach?
            - Jest jeszcze ta historia, którą opowiedział nam pruski przewodnik.
            - Jaka historia? Opowiedz to sprzedam ci tarczę za pół ceny!
            - Żołnierz roześmiał się i stwierdził, że tarcza mu się przyda, a potem dodał: była to historia o pruskim duchu, opiekunie lasu, przewodnik nazwał go Medinis. Podobno dzięki niemu w puszczy jest dużo zwierzyny, duch ten odstrasza każdego, kto wkracza do kniei mając wrogie zamiary.
             - Dziewczyna dalej naciskała na żołnierza, chciała wiedzieć więcej o tajemniczych Prusach, on jednak odszedł - przynajmniej kupił tarczę - pomyślała leżąc na łóżku w wynajętym pokoju.

              Nagle jej oczy zrobiły się senne, Mojmira już zasypiała kiedy do jej uszu zaczęły dobiegać dziwne odgłosy. Otworzyła drewnianą okiennicę i wyjrzała na zewnątrz. Mieszkańcy wsi przed karczmą biegali, panował chaos, tu pędziła kobieta z małym, płaczącym dzieckiem na rękach, a kawałek dalej dostrzegła konia, który galopował bez jeźdźca.
            - Po chwili za drzwiami swojego pokoju usłyszała odgłosy kroków, potem mocne uderzenia pięścią w drzwi.
            - Mojmira! Otwórz! Musimy uciekać! - usłyszawszy głos ojca dziewczyna pobiegła w stronę drzwi.
              Na zewnątrz gospody panował jeden wielki chaos, płonął młyn, spichlerz i wiele domów. Z kościoła szły największe płomienie. Na szczęście ich wóz kupiecki, znajdował się za gospodą, przy malej stajni, osłonięty kilkoma drzewami, stał jakby w ukryciu. Mojmira wyprowadziła z ojcem konie ze stajni, oboje w pośpiechu zaczęli zaprzęgać je do wozu. Po chwili wszystko było gotowe więc ruszyli, najszybciej jak tylko mogli.
             Mojmira obserwowała płonącą wieś, niektórzy ludzie też płonęli, wszędzie leżały ciała. Nagle usłyszała głośny syk, który po chwili ustał.
            - Co to było? Zapytała ojca
            - Nikt jednak nie odpowiadał.
             Spojrzała w bok i jej oczy zaszły łzami. W ramieniu ojca sterczała strzała, próbowała go złapać ale niestety spadł z wozu na ziemię. Mojmira chciała zatrzymać wóz, ale spłoszone konie galopowały prosto przed siebie, nie zwracając na nią uwagi. Nagle rozpędzony wóz najechał na duży kamień, lewe drewniane koło odpadło, koń wyrwał się z zaprzęgu, a Mojmira spadła na ziemię i straciła przytomność...

            Ból głowy był nie do wytrzymania - co się stało? Myśli nagle zaczęły wracać, otworzyła oczy i próbowała wstać. Ku jej zdziwieniu nogi i ręce nie chciały jej słuchać. Po chwili dotarło do niej, że jedne i drugie ma związane. Ręce miała skrępowane sznurem za plecami, co dodatkowo utrudniało jej podniesienie się. Inne kobiety razem z nią leżały na wozie, związane tak samo jak ona. Za wozem wlekli się mężczyźni z rękoma skrępowanymi z przodu i dodatkowo za pomocą solidnej liny przywiązanymi do wozu. Ci którzy nie byli w stanie iść byli ciągnięci za wozem. Mojmira dostrzegła wśród nich zbrojnych z Płocka
- To chyba jeden z wozów, które widziałam we wsi; gdzie my jesteśmy, co się dzieje? -  pytania krążyły w jej umyśle. Musiała być nieprzytomna kilka godzin ponieważ już świtało.
            Udało jej się usiąść. Za maszerującymi jeńcami konno jechało około dziesięciu jeźdźców, drugie tyle z przodu wozu. Przedzierali się przez mroczną gęstą puszczę jakimś wąskim przejściem między drzewami - nawet ciężko to nazwać ścieżką - pomyślała.
            Na wozie znajdowało się około dziesięciu kobiet, schwytanych mężczyzn było siedmiu. Nagle dotarli do małej polany, a jeździec jadący z przodu dał znak ręką aby wszyscy się zatrzymali.
             - To muszą być Prusowie - myśl taka zakwitła w głowie Mojmiry, kiedy zaczęła się przyglądać swoim oprawcom. Wszyscy byli ubrani w zwierzęce skóry, mieli włócznie i tarcze, te małe - takie jakie znajdowały się na naszym wozie kupieckim - wspomnienie tarczy i kupieckiego wozu przypomniało jej o ojcu, który prawdopodobnie zginął. Nagle łzy zaczęły jej lecieć po policzku, nie wiedziała, czy jej ojciec przeżył, powiedziała sobie jednak, że będzie dzielna.
            Wszyscy jeńcy szeptali i zarazem obserwowali Prusów.
            - Dlaczego się zatrzymali? Może chcą nas wypuścić?
            Prusowie byli wyraźnie podnieceni, zbierali chrust i zachowywali się tak jakby na coś, kogoś czekali. Nagle z lasu wyłonili się piesi wojownicy, wszyscy wyglądali podobnie, było ich około trzydziestu. Między nimi kroczyła tajemnicza zakapturzona postać, nie była to jednak ta sama osoba, którą widziała w Płocku - dziewczyna uświadomiła to sobie kiedy nowo przybyli Prusowie podeszli bliżej. Mężczyzna w kapturze okazał się starcem, z długą siwą brodą.
            - Nagle dziewczyna uświadomiła sobie co takiego robią ich porywacze. Oni budują stos! Kiedy uświadomiła sobie ten fakt ogarnęło ją przerażenie,             Tymczasem postać w kapturze, po dokładnemu przyjrzeniu się męskim jeńcom w kolczugach wskazała na jednego z nich.
             Mojmira pamiętała go z Płocka, to był jeden ze zbrojnych patrolujących targ. Inni zbrojni z miasta też zostali pojmani. Czy Prusowie spalili Płock? - zastanawiała się. Zbrojny miał jakieś pięćdziesiąt lat - kiedy podszedł do naszego stoiska z towarami opowiadał mi o żonie i dwóch synach, z których jeden wyruszył w świat kilka lat temu, a drugi pomagał mu w prowadzeniu gospodarstwa niedaleko Płocka. To miły pan, dlaczego oni prowadzą go w stronę stosu?
            To co wydarzyło się później wyglądało jak scena z najgorszego koszmaru. W środku stosu stał drewniany pal do którego przywiązano mężczyznę. Milczał, jakby pogodzony ze swoim losem. Czy jego najbliżsi przeżyli? Jeśli przeżyli to czy kiedykolwiek dowiedzą się jak potoczyły się losy ojca, męża?
            Mojmira z uwagą obserwowała zakapturzonego starca, który w lewej ręce trzymał pochodnię, a prawą wznosił ku niebu, potem kłaniał się do ziemi, wypowiadał głośno słowa w nieznanym jej języku. Po chwili podpalił stos. Zbrojny zaczął krzyczeć, próbował się uwolnić, ogień najpierw zapalił jego spodnie, płomienie pięły się coraz wyżej, paliły materiał pod kolczugą, po chwili płomienie pokryły całego wojownika. Jeszcze przez chwilę był w stanie krzyczeć, potem już nie wydawał żadnych dźwięków. Prusowie obserwowali rytuał na stojąco, a niewolnicy odmawiali chrześcijańskie modlitwy za duszę nieszczęśnika.
            - Dlaczego ci barbarzyńcy zrobili coś tak strasznego? Mojmira zapytała, bardziej siebie niż innych. Jednak za jej plecami odezwała się dziewczyna, młodsza od niej: słyszałam opowieści o tym, że ludzie z północy po każdej bitwie oraz po każdej łupieżczej wyprawie składają swoim bogom w ofierze jednego z jeńców.
            - Skąd tu się wzięli zbrojni z Płocka? Zapytała Mojmira.


            - Poganie mieli już zbrojnych w niewoli podczas ataku na naszą wieś. Kiedy byłaś nieprzytomna słyszałam jak mężczyźni idący za wozem opowiadali o niespodziewanym ataku na Płock, miasto podobno stoi w ogniu, tak samo gród w Michałowie...

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 2 SPOTKANIE)

$
0
0
Poniższa mapka stanowi wprowadzenie do rozdziału drugiego, który rozpoczyna się podczas oblężenia grodu zwanego Pikową Górą. Jest to gród, który istniał naprawdę. Jego pozostałości (zwane grodziskiem) znajdują się w Nowym Dworze Bratiańskim, małej wsi położonej w granicach historycznej Ziemi Lubawskiej (w czasach pogańskich zwanej Ziemią Sasinów).  Na początku tego rozdziału pada nazwa Dreuanza oczywiście dotyczy ona rzeki Drwęcy.

Jako ciekawostkę warto podać, że nazwa Drwęca w źródłach pisanych pojawiła się po raz pierwszy w 1222 roku i brzmiała właśnie Dreuanza. Wiemy, że takim określeniem posługiwali się zarówno Słowianie, Prusowie jak i przedstawiciele innych ludów wielokrotnie odwiedzających te malownicze tereny. Mieczysław Łydziński twierdzi, że etymologia (pochodzenie) nazwy wiąże się z wedyjskim słowem dreva, łacińskim Dreuentia, germańskim druhen lub staropruskim dreoso – słowa te w tłumaczeniu na język polski znaczą: bieg rzeki.

Święty Gaj, o którym jest mowa na początku rozdziału w XIII wieku znajdował się w Łąkach Bratiańskim (mniej więcej tam gdzie dziś są ruiny klasztoru).


P.s. tym którzy nie czytali rozdziału pierwszego przypominam, że powieść jest wzbogacona o dopiski historyczne, czyli fakty, legendy, podania, które rozpoczynają się i kończą kwadratowymi nawiasami: 
[ ].







ROZDZIAŁ 2
SPOTKANIE


            Oblężenie trwa już od siedmiu dni. Niedaleko przepływa rzeka Dreuanza, a przy niej znajduje się lipowy Święty Gaj, z dębem i wiecznym ogniem. Lokalni Prusowie, podobnie jak jeszcze niektórzy w okolicach Lubawy, cały czas oddają w nim cześć Pani Pergurbii zwanej też Majumą oraz bogini Kurke. Dusze matek i sióstr tutejszej ludności mieszkają tam w świętych lipach. Wiem to od naszych jeńców, których schwytaliśmy na początku oblężenia. Ludzie Ci dalej wierzą w starych bogów. Ja jednak jestem inny, tak jak Surwabuno, władca Lubawy, od siedmiu lat jestem chrześcijaninem. Surwabuno nawrócił się na nową wiarę w roku 1215, a rok później zabrał mnie, swojego wiernego sługę do Rzymu - tam nauczyłem się pisać i czytać. Te niesamowite budynki, większe od naszych grodów, zbudowane z kamienia i tworzywa twardszego niż drewno - zwanego cegłą. Uzbrojenie tamtejszych wojów i ogromne bogactwo. To co ujrzały moje oczy przekonało mnie, że Bóg chrześcijan jest silniejszy od naszych bogów. Oj gdyby ci jeńcy i załoga grodu widzieli to co ja. Wtedy by się tak kurczowo nie trzymali dawnej wiary, nie stawialiby oporu i nie atakowali nas dlatego, że odeszliśmy od wierzeń przodków. Dziś musimy to zakończyć i zdobyć gród. Ale co ze Świętym Gajem? Czy będziemy musieli tam wkroczyć i ściąć drzewa? Słyszałem takie plotki. Mimo przyjęcia nowej religii boję się gniewu starych bogów, mam nadzieję, że biskup Chrystian nie wyda nam takich rozkazów. Skoro Gaj przy Lubawie biskup oszczędził, z szacunku dla starych bóstw, albo ze strachu przed buntem, to zapewne oszczędzi też tutejsze święte miejsca, w których starzy bogowie objawiają swoją moc.
            Muszę przerwać pisanie i odłożyć pergamin, ponieważ rijkas Surwabuno, właśnie kazał nam wznowić oblężenie.
- Divan, członek drużyny rijkasa z Lubawy, siódmy dzień oblężenia Pikowej Góry. Rok 1222.



            Surwabuno tradycyjnie został wybrany na wodza wyprawy, której zadaniem było nawrócenie ostatnich w  tej części Ziemi Sasinów opierających się chrześcijaństwu niepokornych Prusów. Rijkas z Lubawy, był dzielnym wojownikiem, który właśnie próbował namówić obleganych do poddania grodu. Przemówił do nich w języku pruskim tymi oto słowami: "dzielni wojownicy, którzy nie chcecie odstąpić od religii przodków, przyjmijcie chrzest, a w zamian oszczędzimy wasze kamienie ofiarne i gaje. Nie skrzywdzimy wajdelotów i kapłanek, nie zgasimy świętego ognia w waszym gaju. Tylko przyjmijcie chrzest i nade wszystko przysięgnijcie, że nie będziecie najeżdżać ziem naszych, biskupa Chrystiana i chrześcijan z Mazowsza. Pan nasz Chrystian obiecał uszanować wasze tradycje jeśli przyjmiecie chrzest i oddacie swoje grody pod jego władanie. Czy liczne wyprawy chrześcijan z Mazowsza, które po moim chrzcie, przybywały, aby ochronić nas, nowo nawróconych neofitów niczego was nie nauczyły?".
            - Divanie, mój przyjacielu, powiedziałem to, tak jak mi doradziłeś, jednak czy nie byłoby lepiej gdybyśmy podpalili gród?
            - Panie, wiem, że oni twardo stoją przy wierze przodków, nie chcą nawet słyszeć o odejściu od swojej religii. W okolicy Pikowej Góry mieszka wiele kapłanek i kapłanów, wiara przodków zawsze była tu silna. Wierzę jednak, że z czasem nawet oni przyjmą chrzest. Lepiej jest ich przekonać, aby do nas dołączyli. Im więcej osób przyrzeka ci wierność, tym lepiej dla ciebie. Divan zbliżył się do rijkasa i szeptem dodał: lepiej niech przyrzekają wierność tobie, niż biskupowi. On i tak ma się za Pana tych ziem ale prawda jest taka, że gdyby nie twoje poparcie to nikt biskupa by nie słuchał. Gdybyś ty nie przyjął chrztu to nikt w okolicy Lubawy by tego nie zrobił, a przynajmniej większość z nich by się nie dała ochrzcić. Oni tak naprawdę idą za tobą Surwabuno. Jak myślisz dlaczego po twoim, naszym chrzcie, biskup Chrystian sprowadził do Lubawy tylu chrześcijańskich rycerzy? Zapytał Divan i po chwili sam odpowiedział: bo biskup bał się, że my nowo nawróceni poganie, neofici powrócimy do starych wierzeń i zaatakujemy chrześcijan.
            - Ale dlaczego mają mi przyrzekać wierność? Dopytywał Surwabuno. Przecież ja nie jestem żadnym księciem ani władcą.
            - Teraz musimy wybrać sobie władcę, czasy wolności, w których powoływaliśmy rijkasa tylko podczas wojen odeszły. Po przyjęciu chrześcijaństwa wielu się od nas odwróciło, oskarżyli nas o zdradę starych bogów. Biskup Chrystian został mianowany przez papieża biskupem całych Prus. Stał się władcą wszystkich pruskich plemion aż po Sambię i Nadrowię. Potrzebujemy kogoś kto byłby naszym pruskim księciem, za którym będziemy mogli iść. Widziałeś Rzym? Papież jest władcą Kościoła, biskupi są władcami w diecezjach, na ziemiach Polan są wojewodowie i książęta. A u nas? U nas każdy żyje jak chce i to nas zgubi. Plemiona Pomezan, Pogezan, Warmowie, Natangowie i pozostałe pruskie plemiona próbują żyć po staremu i zachowują się tak jakby chrześcijanie nie istnieli. U nas nie ma króla, który by mógł zjednoczyć przeciwko chrześcijanom wszystkich Prusów. Musimy żyć zgodnie z zasadami nowej wiary jeśli chcemy przetrwać. Potrzebujemy silnego przywódcy. Za biskupem Chrystianem do Prus zaczęło przybywać wielu chrześcijan, lokują tu swoje wsie, a my Prusowie tak jak dawniej mieszkamy w lasach i budujemy grody, w których chowamy się tylko w razie niespodziewanego ataku. Tak dalej być nie może, potrzebujemy władcy, który będzie nas reprezentował wobec biskupa i przybywających z Zachodu rycerzy. Nie zapominaj tego co biskup opowiedział o księciu Polan, Mieszkiem zwanym...
            - A wracając do pomysłu podpalenia grodu - Divan zmienił temat ponieważ wiedział, że to nie jest dobry moment na kolejną rozmowę o Mieszku -  masz waleczne serce ale czasem zapominasz o okazywaniu litości, którego uczy nowa religia.
            - Litości? Przyjacielu co masz na myśli?
            - Tak litości. Kiedy byliśmy w Rzymie Ty byłeś cały czas z biskupem Chrystianem, a ja pobierałem nauki od pewnego duchownego. Zrozumiałem wówczas, że warto okazywać litość, że zabijanie, czy składanie ofiar z ludzi nie jest niczym chwalebnym. Kiedyś po każdej wygranej bitwie składaliśmy w ofierze bogom jednego z jeńców, a w okresie wojen zabijaliśmy dziewczynki wierząc, że odrodzą się jako nasi krewni i będzie im lepiej. Ale czy mieliśmy do tego prawo? Albo, czy ma sens spalanie pokarmów i złowionych ryb na kamieniach jako ofiary dla bogów? Nowa wiara uwalnia nas od wielu zbędnych rytuałów, wystarczy tylko chodzić na mszę do kościoła i słuchać nauk duchownych, którzy przybyli z biskupem Chrystianem. Uczestnictwo we mszy jest jedyną ofiarą jaką każą nam składać. Dzięki nowej wierze zrozumiałem, że wolę zabijać tylko tych którzy mnie atakują, a jeśli sam muszę zaatakować to tylko w ostateczności, kiedy mam pewność, że atakuję w słusznej sprawie. Poza tym jeśli okażesz im litość to pozostali mogą to docenić i tak jak my przyjąć chrzest. Jeśli jednak będziesz bezlitosny to oni wszyscy utwierdzą się w starych wierzeniach i będą naszymi wrogami.
            Surwabuno chwilę zastanawiał się nad słowami swojego przyjaciela. Ostatecznie po raz kolejny utwierdził się w tym, że nowe wierzenia są lepsze. Rozmyślałby dalej, gdyby nie strzała wystrzelona z łuku i przelatująca tuż nad jego lewym uchem. Załoga grodu widocznie nie zgadzała się z wcześniejszymi słowami Surwabuno i postanowiła dziś pierwsza zaatakować.



[Rijkassłowo to było znane każdemu Prusowi. Oznaczało władcę, wodza, naczelnika. Rijkasa powoływano tylko podczas wojen, organizowania łupieżczej wyprawy na ziemie chrześcijan lub na ziemie innych plemion pruskich. W życiu codziennym, w okresie pokoju, Prusowie nie potrzebowali wodzów, władców, książąt i królów. Tak samo było u Słowian aż do przyjęcia w 966 roku chrześcijaństwa przez Mieszka I. Prusowie z Ziemi Sasinów na terenie, której zbudowano Lubawę również przez tysiące lat żyli jako ludzie wolni, bez władzy centralnej, bez podatków z rijkasami wybieranymi tylko w czasach wojen. Sprawa skomplikowała się dopiero w pierwszej połowie XIII wieku z powodu chrześcijaństwa zapuszczającego korzenie w Lubawie i okolicach. ]



            Dzień upłynął na wzajemnym ostrzale. Ostatecznie nie zdecydowano się na próbę podpalenia grodu i spalenia żywcem wszystkich obrońców oraz mieszkańców. Widocznie rijkas Surwabuno uwierzył, że uda mu się zdobyć gród i dołączyć go do ziem rządzonych przez chrześcijan. Pomiędzy Lubawą i Pikową Górą udało się pokonać wielu pruskich buntowników, niektórzy zginęli, a inni przysięgli wierność biskupowi Chrystianowi oraz księciu z Lubawy (coraz więcej osób tak nazywało Surwabunę, książę z Lubawy, książę Prusów albo władca Prusów tak brzmiały najpopularniejsze z tytułów, które zaczęto do niego "przyszywać" po przyjęciu w Rzymie chrztu). W każdym z podbitych miejsc zbudowano drewniany kościółek i uczono pruskich Sasinów o nowej religii. Oczywiście pospólstwo i niewolnicy musieli przyjąć chrzest i ustnie zobowiązać się, że odstąpią od religii przodków. Największy problem stanowili wajdeloci, pruscy kapłani dalej wyznający wiarę w wielu bogów oraz osoby najstarsze, które nawet nie chciały słyszeć o zmianie wyznawanej religii.
            Wzajemny ostrzał, podobnie jak podczas poprzednich dni oblężenia, nie odniósł większego skutku. Nikt się nie spodziewał tego, że tej nocy wszystko się zakończy w sposób o wiele bardziej krwawy niż by sobie tego życzył Divan.
            Tymczasem Surwabuno zauważył, że budowniczy sprowadzony przez biskupa Chrystiana właśnie się zbliża.
            - Panie dziś przed zmrokiem skończymy budowę, a jutro o świcie będziemy mogli zaatakować. Gdybym był na miejscu od pierwszych dni oblężenia to ten gród zamieszkiwany przez plugawych pogan już dawno byłby nasz.
            - Mistrzu Jarosławie, powiedz mi więcej o tych machinach, czy naprawdę są one tak skuteczne?
            - Książę Surwabuno, dwa duże trebusze, które zbudowaliśmy z okolicznych drzew w zupełności wystarczą. Wystarczy o świcie zmylić obrońców i podciągnąć je pod obwarowania grodu.
            - A jak one działają? Dopytywał Surwabuno, który nie mógł się nadziwić licznym wynalazkom sprowadzonym na jego ziemie przez chrześcijan.
            - Książę musisz...
            - Jestem pruskim rijkasem, nie musisz mnie nazywać księciem.
            - Wybacz książę ale Jego Świątobliwość, Chrystian biskup Prus twierdzi, że jesteś księciem z Lubawy. Poza tym właśnie tak nazywają Cię zachodni rycerze, mówią o Tobie książę Prusów nawrócony na chrześcijaństwo i pasowany na rycerza przez biskupa oraz ochrzczony przez samego papieża Innocentego III.
             Surwabuno chwilami miał problemy z zaakceptowaniem i przyzwyczajeniem się do tylu zmian, które nastąpiły po przyjęciu chrześcijaństwa. Mimo tego milczał i cierpliwie słuchał wywodu mistrza Jarosława.
            - musisz Panie wyznaczyć wojowników, którzy będą miotaczami. Ich zadaniem będzie uzbrajanie trebuszy w wielkie kamienie, które będą miotane w stronę grodu. W tym samym czasie łucznicy będą ostrzeliwali gród, a kolejna machina zwana taranem zostanie podepchnięta pod bramę. Zapewniam Cię, że drewniana brama długo nie wytrzyma uderzeń tarana.
            - Jutro zrobimy tak jak powiedziałeś mistrzu Jarosławie. Jeśli dzięki twoim machinom zdobędziemy Pikową Górę to nagroda cię nie ominie.
            - Mistrz Jarosław słysząc te słowa uśmiechnął się, a następnie pokłonił księciu i oddalił.


            Dzień chylił się ku końcowi. Słońce już zachodziło za nieboskłonem. Zakończono wzajemny ostrzał, więc Divan wrócił na swoje legowisko. Czekał tam na niego WÎTRA, tak miał na imięjego koń, który parsknął i zaczął machać ogonem widząc jak Prus się do niego zbliża. Samo słowo, Witra, w języku Sasinów oznaczało wiatr. Divan nadał mu je, ponieważ w chwili jego narodzin faktycznie wiało bardzo mocno.
            Pruski wojownik, chwycił za swoje płaty płótna, na których zapisywał wszystko to co się działo dookoła niego. Umiejętność pisania piórem gęsim na płótnie, czyli zwierzęcej skórze, nabył jeszcze w Rzymie. Pisanie było umiejętnością, która w Prusach podobnie jak u Polan była znana tylko wąskiemu gronu ludzi wykształconych. Przed przybyciem biskupa Chrystiana, tylko nieliczni kupcy docierali poprzez puszcze i bagna do Ziemi Sasinów. Divan pamięta jak niektórzy z nich piórem rysowali coś na pergaminach. Wówczas jednak nie miał pojęcia co oni robią, czym są litery, nie pojmował jak przydatne może być opanowanie sztuki pisania i czytania.
            - Cieszę się, że w Rzymie, kierowany ciekawością, pomyślał Divan, zapytałem jednego z duchownych: dlaczego rysujesz piórem po zwierzęcej skórze? Czy tworzysz jakieś znaki, takie jak my Prusowie rysujemy na kamieniach granicznych?
            - Duchowny, o imieniu Tomasz, odpowiedział: jesteś jednym z Prusów przyprowadzonych przez Chrystiana, którego nasz Ojciec Święty mianował biskupem całej ziemi pruskiej. Chodź ze mną, wyjaśnię ci co robię.
            - Przeszliśmy przez kilka rzymskich uliczek do małego kościółka, przy którym ojciec Tomasz miał swoją pracownię. Pierwszy raz w życiu widziałem tyle zwierzęcych skór pokrytych dziwnymi znakami! Było w tym coś magicznego, coś podobnego do znaków tworzonych na kamieniach przez wajdelotów, naszych pruskich kapłanów starej wiary. Obudziła się wówczas we mnie ciekawość. Bardzo chciałem zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi.
            - Widzę, że zaciekawiły cię te płótna. Wiesz co na nich jest?
            - Jakieś magiczne znaki? Odpowiedział Divan.
            -Tomasz roześmiał się głośno i odpowiedział, że nie ma w tym nic magicznego. Każdy może się tego nauczyć. Ty również, oczywiście jeśli tego chcesz?
            -  Chcę.
            - Więc słuchaj uważnie. Pismo jest systemem znaków dzięki którym utrwalamy na płótnach i drewnianych tabliczkach język mówiony. Przyjmujemy umownie, że dane znaki oznaczają to i to. Pojedynczy znak nazywamy literą, a kilka znaków połączonych razem tworzy wyraz...
            - Czułem jak jego słowa przeszywają mnie całego. To tak jakbym za życia doświadczył kontaktu z bogami. Czułem się niesamowicie, chciałem coraz więcej i więcej. Cieszyłem się, że mój Pan, Surwabuno zabrał mnie ze sobą do tego pięknego miasta. Każdego dnia odwiedzałem Tomasza, który uczył mnie pisać i czytać, czułem, wówczas, że coś się we mnie zmienia, że już nigdy nie będę taki jak kiedyś. Był to dla mnie kolejny znak, znak, który pchał mnie ku nowej, potężniejszej wierze. Mój kontakt ze starymi bogami był coraz słabszy...
            Nagle jego rozmyślanie o przeszłości przerwały odgłosy walki. Wyszedł zza drzewa przy którym leżał, było już ciemno, wszędzie biegali ludzie z pochodniami. Od razu uświadomił sobie co się stało. Zapasy jedzenia w grodzie musiały się skończyć dlatego oblegani postanowili zaatakować pod osłoną ciemności. Woleli honorową śmierć w walce od powolnego odchodzenia w zaświaty z powodu głodu.
            Surwabuno pospiesznie wydawał rozkazy. Walka była krwawa, jednak z góry było wiadomo, że liczniejsza armia oblężnicza ma przewagę nad tymi, którzy zdołali się schronić w grodzie. Przy boku rijkasa z Lubawy natychmiast pojawili się członkowie jego drużyny: potężny Graude władający ogromnym toporem, waleczny Gudicus ze swoim mieczem wykonanym, zgodnie ze sztuką przodków, przez starego pruskiego kowala. Po chwili obok Surwabuny stanął również wierny przyjaciel Divan, władający swoim tajemniczym mieczem oraz pozostali: Ruzgas, Wymój, Stenke, Wope, Gryźlin [bohater powieści mieszkający w laukssie na północ od Pikowej Góry - obecnie jezioro i wieś Gryźliny] oraz dzielny Rayde, który natychmiast zaatakował wojownika nacierającego na Surwabuno.

             Wszystko działo się szybko. Potężny Prus, należący do obrońców grodu, rzucił we władcę Lubawy swoją włócznią jednak metalowe ostrze napotkało przeszkodę w postaci pawęża Raydego. Włócznia wbiła się w tarczę nie dała jednak rady przejść przez nią na wylot. Rayde próbował ją wyjąć, co było błędem ponieważ wróg właśnie wyciągnął z pochwy przytwierdzonej do pasa miecz, którym błyskawicznie zaatakował. Surwabuno w ostatniej chwili ochronił głowę Raydego swoją migdałową tarczą. Po sparowaniu ciosu wymierzył uderzenie mieczem - rijkas zawsze w walce korzystał z miecza i tarczy - którym odciął napastnikowi rękę. Krew zaczęła tryskać, jednak z gardła Prusa z Pikowej Góry nie wydobył się żaden dźwięk. Próbował jeszcze zaatakować znienawidzonego Surwabuno lewą ręką kiedy Rayde podbiegłszy zadał mu śmiertelny cios włócznią wyjętą przed chwilą z tarczy. Włócznia przebiła dzielnemu obrońcy Pikowej Góry krtań, jego głowa praktycznie zwisała na strzępach mięśni, które pozostały z szyi.
            Po chwili zwłoki leżały już na ziemi, a obok kolejne. Teren był usłany dziesiątkami ciał obrońców drewnianej warowni. Jedne bez głowy, inne bez ręki, nogi i innych kończyn. Zdarzały się też ciała, których głowy były rozgniecione przez końskie kopyta. Byli tez tacy, którzy spłonęli żywcem.  Przy wejściu do grodu walczył jeszcze jakiś zamożny Prus mający przy boku kilku wojowników. Był to zapewne rijkas, czyli przywódca wyznaczony do obrony Pikowej Góry.
            - Odejdźcie od niego, nie atakujcie go! Słowa Surwabuna wywołały u wszystkich zdziwienie, jednak wojownicy natychmiast zaprzestali walki.
            - Surwabuno widząc go zadał pytanie: jak ci na imię dzielny wojowniku?
            - Jestem Wyndeko, zarządzam tym grodem i bronię dostępu do Świętego Gaju Pani Kurke.
            - Zaiste wojowniku dzielnie wywiązujesz się ze swoich obowiązków wobec rodu i bogów. Jednak rozejrzyj się dookoła. Zostałeś tylko ty i kilku twoich przybocznych, reszta odradza się już jako przodkowie, lub ich dusze znalazły się w drzewach świętych dębów. Możliwe, że kilku z nich się nie odrodzi ponieważ dostąpili zaszczytu przejścia przez dziewięć bram do podziemnego raju, którym władają bogowie.
            - Mówisz tak jak nasi kapłani, odparł Wyndeko. Tylko, że oni mówili o tobie rzeczy straszne. Odstąpiłeś od wiary przodków, w Świętym Gaju przy Lubawie kręci się wielu chrześcijan, zbudowałeś liczne drewniane kościoły, ścinając pod ich budowę drzewa. Dlaczego więc teraz opowiadasz mi o religii przodków, skoro od niej odstąpiłeś?
            - Mówię tak ponieważ misjonarze, których sprowadził Pan nasz Chrystian nikogo siłą nie zmuszają do odstąpienia od dawnych wierzeń. Jednak jeśli przyjmiesz chrzest i dowiesz się więcej o nowej religii sam dostrzeżesz, że starzy bogowie są słabsi, a moc Boga Jedynego chrześcijan jest potężniejsza.
            - Łżesz! Krzyknął ze złością Wyndeko i ruszył na Surwabuna. Ten gestem ręki nakazał aby inni się nie wtrącali do walki.
            Starcie było bardzo zacięte, okazało się, że Wyndego biegle włada mieczem i nie ustępuje kroku Prusowi z Lubawy.
            Nagle Wyndeko, powiedział:
            - wajdelota, zawsze po obrzędach w Świętym Gaju ostrzegał nas przed tobą. Pobierasz nauki u chrześcijan, przeciągasz wszystkich na swoją stronę, a potem powoli sprawiasz, że wszyscy zaczynają odchodzić od starych wierzeń. Powiadają, że Święty Gaj za Lubawą jest już zdominowany przez chrześcijan, że chcecie ściąć święty dąb i zgasić wieczny ogień. Nie składacie już ofiar i mówicie, że dusze się nie odradzają.
            - Wyndeko, dzielny z ciebie wojownik ale krótkowzroczny. Ci którzy nie przyjmą nowej religii zginą, a z czasem pamięć o nich zaniknie. Nie byłeś w Rzymie u papieża, tak chrześcijanie nazywają swojego króla, nie widziałeś tego co ja...
            Kolejny cios Surwabuna zakończył walkę.
            Nieruchome ciało Wyndeka osunęło się na ziemię, a krew wyleciała z rany na brzuchu. Obserwujący pojedynek, nieliczni żyjący jeszcze obrońcy grodu widząc to poddali się.
            Divan obserwował walkę, a kiedy było już po wszystkim powrócił do swoich notatek pozostawionych za drzewem. Pozostali członkowie drużyny oraz Surwabuno poszli szukać skarbów we wnętrzu grodu, jednak poza grupą niewolników wśród których były młode dziewczęta zapewne porwane podczas wyprawy na ziemie chrześcijan, nie znaleźli zbyt wiele. Trochę łuków, mieczy i tarcz. Pusty spichlerz w którym nie było jedzenia oraz narzędzia i rozbite gliniane naczynia. Nadzorca grodu nie posiadał płótna ani drewnianych tabliczek, zapewne nie potrafił pisać ani tym bardziej czytać. A co za tym idzie nie posiadał skarbów, które by mogły zainteresować Divana.


             Pochodnie płonęły dając wystarczające oświetlenie. Jak rozpocząć opisywanie tego co się właśnie stało? Zastanawiał się Divan. Gdyby poczekali jeszcze trochę aż wykorzystamy machiny oblężnicze. Wtedy opis byłby o wiele ciekawszy. Ani się obejrzał jak słonce zaczęło wschodzić pokonując noc i rozświetlając ciemności. Już zasypiał przy swoich notatkach, kiedy nagle usłyszał trzask pękających gałęzi. W jego stronę zbliżał się Rayde.
            - Dlaczego nie wszedłeś z nami do grodu?
            - Jakoś nie miałem ochoty.
            - Wiesz Divan, nie rozumiem Cię od kiedy wróciliśmy z Rzymu nie robisz nic innego tylko zapisujesz te dziwne znaki piórem na płótnie. Nasz Pan, biskup Chrystian wspominał, że to co robisz jest ważne, ja jednak nie rozumiem co w tym takiego wyjątkowego?
            - Wiesz, Rayde, pamiętasz jak krótko po moim powrocie z Rzymu walczyliśmy z Sasinami ze wschodu, którzy zaatakowali nas za to, że razem z Surwabuno przyjęliśmy nową wiarę? Pamiętasz to?
            - Stoczyliśmy tyle walk - odpowiadał Rayde -  odkąd przyjęliśmy chrzest atakowano nas dziesiątki razy, często my organizowaliśmy też wyprawy na Sasinów ze wschodu i na Pomezan z północy.
            - O widzisz! Nie pamiętasz tej jednej konkretnej bitwy. Zapamiętać je wszystkie jest ciężko ale nie musisz tego robić. Pokarzę ci:
            Divan wstał podszedł do swojego konia i wyjął z worka kilka zwierzęcych skór mających po lewej stronie dwie dziurki, przez które przechodził mały sznurek. Przekręcił kilka stronic i zaczął czytać:


"...przygotowywaliśmy się do święta plonów, kiedy nagle do grodu w Lubawie wpadł konno Wymój wysłany kilka tygodni wcześniej na wschód do grodu granicznego na Górze Dylewskiej. Wymój zaalarmował nas, że nasz gród Sassenpils jest oblegany przez Sasinów przybyłych ze wschodu. Natychmiast wyruszyliśmy z odsieczą i obroniliśmy wschodnie granice ziem Surwabuny i biskupa Chrystiana...".


            - Mam tu opisaną całą historię, nie muszę pamiętać szczegółów. Wystarczy, że wiem jakim słowom odpowiadają te znaki...
            - Dla mnie to zbyt skomplikowane, odparł Rayde. Może Surwabuno zechce się tego nauczyć?
            - Może. Coś mi się wydaje, że nie przyszedłeś do mnie rozmawiać o nauce pisania. Prawda, Rayde?
            - A no prawda! Podczas przeszukiwania grodu...
            - Rayde nie musisz się ze mną niczym dzielić - uciął rozmowę Divan -  moje ziemie, domostwo oraz możliwość walki u boku Surwabuno. To mi wystarczy.
            - Wiedziałem, że to powiesz. Jednak ta niewolnica jest wyjątkowa.
            - Jaka niewolnica? Mam już wielu niewolników.
            - Ta niewolnica jest wyjątkowa, odparł Rayde. Mówi w języku podobnym do mowy Polan i jest bardzo agresywna.
            - Do mowy Polan?
            - Tak, ale mówi bardziej jak kupcy, nie tak jak osadnicy z Mazowsza, których poznaliśmy w Lubawie.
            - Więc przyprowadź mi ją.
            - Ona już tu jest, dodał pospiesznie Rayde.
- Po tych słowach podniosłem głowę i przestałem patrzeć w swoje zapiski. Dopiero teraz spostrzegłem, że Rayde w prawej ręce trzyma sznurek na końcu którego stoi, przewiązana nim w pasie, młoda dziewczyna. Jej ręce były mocno związane za plecami innym, krótszym sznurkiem. W ustach miała knebel zrobiony ze skrawka materiału, zawiązany na supeł z tyłu głowy. Faktycznie musiała być agresywna - pomyślałem. Rayde pospiesznie dał mi długi sznurek i oddalił się. Sprawiał wrażenie człowieka uwolnionego od solidnego ciężaru. Dziewczyna miała długie, rozpuszczone, czarne włosy oraz zielone oczy, którymi się we mnie wpatrywała. Jej spojrzenie było pełne pewności siebie i agresji, jednak od razu zauważyłem, że jest to tylko maska, a dziewczyna jest po prostu przerażona.

            - Oni mnie zabiją, złożą swoim bogom w ofierze. Nie chcę tu zginąć. Najpierw nas napadli, spalili wieś, zabili ojca, a mnie pojmali. Teraz moich porywaczy zabili inni Prusowie. Co się ze mną stanie?
            - Kiedy w jej głowie myśli szalały Prus o większej posturze oddał sznurek którym była przewiązana w pasie mniejszemu towarzyszowi. Nie znała ich języka, nie rozumiała więc o czym rozmawiali. Teraz liczyło się tylko to, że została sama z jednym barbarzyńcą (tak w Płocku ludzie nazywali Prusów), który był tylko trochę od niej wyższy. Musiała szybko coś wymyślić.


            - Divan z ciekawością zbliżył się do dziewczyny. Ich pierwsze spotkanie rozpoczął od wyjęcia jej z ust knebla...
            Wszystko potoczyło się lotem błyskawicy. Jej ślina trafiająca w oczy Divana i cios kolanem w krocze. Już uciekała z rękoma związanymi na plecach, udałoby się jej, gdyby nie fakt, że zapomniała o sznurku, którym była przewiązana w pasie. Prus pociągnął za niego, a dziewczyna upadła na ziemię.
            - O bogowie, pomyślał Divan. Ogień, a nie kobieta! Po czym rozejrzał się dookoła, czy nikt nie widział całego zajścia. Gdyby rozniosła się plotka, że powaliła go kobieta, na dodatek ze związanymi rękoma, to inni wojowie nie dali by mu żyć przez wiele lat (bądź w ich rozumieniu przez wiele okresów od jednych plonów do drugich). Byłby długo pośmiewiskiem.


            - Była przerażona. Myślała, że uda jej się uciec.
            - Ten barbarzyńca teraz mnie zgwałci i zabije - pomyślała ze strachem. Leżąc słyszała jego kroki, po chwili stał tuż obok. Nagle zaczął coś do niej mówić w mowie Prusów, nic nie rozumiała - to była jej pierwsza "wizyta" na ziemiach pruskich. Wyciągnął ręce i zaczął ją dotykać, myślała, że to już koniec ale on tylko pomógł jej wstać. Nagle odezwała się do niego:
            - Daj mi spokój barbarzyńco! Odejdź!
            - Nagle ogarnęło ją wielkie zdziwienie. Prus odezwał się do niej w mowie, która nie była jej obca - zna naszą mowę, tak samo jak zakapturzony w Płocku, pomyślała.
            - Twój język. Pochodzisz z Mazowsza, czy z Małopolski? Twoja mowa jest podobna do mowy mieszkańców tych krain.
            - Na to zdumiona dziewczyna odparła: wiele razy podróżowałam do miasta założonego przez króla Kraka...
            - Masz na myśli Kraków? Dodał pospiesznie Prus, co tylko pogłębiło jej zdziwienie.
            - Tak Kraków, bywałam też w Sandomierzu, Gnieźnie i w Płocku. Mój ojciec był kupcem, od kiedy tylko sięgam pamięcią jeździłam z nim na wozie z towarami. W wielu miastach kraju Polan sprzedawaliśmy swoje produkty. Wszędzie mowa była różna, dlatego moje słowa mogą ci się wydawać niezrozumiałe, to przez...
            - Ależ ja to wszystko rozumiem! Odparł Prus. Podróżowałem z moim Panem Surwabuno aż do Rzymu. Byliśmy u papieża Innocentego. Mój Pan siedem lat temu przyjął wiarę w jednego Boga. W Rzymie przebywaliśmy przez wiele miesięcy, a w drodze powrotnej, razem z biskupem Chrystianem zatrzymywaliśmy się na kilka dni, a czasem tygodni w wielu polskich miastach. Znam waszą mowę, nawet poznałem w Rzymie trochę łaciny i nauczyłem się sztuki pisania oraz czytania.
            - Jestem jego niewolnicą, pobiłam go, a on rozmawia ze mną tak jakbym była jego siostrą. Człowiek znający naszą mowę, oraz potrafiący pisać. Może śmierć nie jest mi jeszcze pisana? Potok myśli w jej głowie był ogromny, a strach toczył wojnę ze zdziwieniem, a następnie oboje ustępowali miejsca fascynacji nad postacią tajemniczego Prusa. Później pierwsze skrzypce znów zaczynało odkrywać uczucie strachu i tak cały czas...
            - Nie bój się. powiedział nagle, tak jakby czytał w jej myślach.
            - Nic mi nie zrobisz?
            - Nie.
            - Więc wypuścisz mnie?
            - Nie wypuszczę. Sama zdana tylko na siebie zginiesz w puszczach Sasinii. Jest tu jeszcze wielu, którzy wyznają starą wiarę i mogliby Cię złożyć bogom w ofierze, wziąć w niewolę albo zgwałcić i zabić lub zgwałcić i skazać na los służącej. Jest wiele możliwości - mówił to uśmiechając się jakby do siebie. Zabiorę Cię ze sobą do mojego lauksu.
            - Co to jest lauks?
            - My Prusowie tak nazywamy pole, to taki obszar na którym jest rozsianych wiele domów ale nie tak jak u was jeden przy drugim. Wy budujecie domy blisko siebie i nazywacie takie miejsca wsiami. My Prusowie mamy pola i grody. Domy na polach stoją daleko od siebie, a w chwilach zagrożenia wszyscy szukamy schronienia w najbliższym grodzie. Mój gród posiada wieżę obserwacyjną i podgrodzie na którym mieszkam. Właśnie tam cię zabieram - skłamał, naprawdę miał zamiar sprzedać dziewczynę w Lubawie na targu niewolników, kłamstwo miało ją uspokoić.
            - Jak masz na imię, zapytała?
            - Divan, a ty?
            - Mnie nazywają Mojmirą.
            - Mojmira w języku Słowian oznacza "mój skarb" - dodał Divan, po czym się roześmiał i powiedział. Mojmiro teraz jesteś moim skarbem, zabieram cię ze sobą.
            - W jej umyśle ponownie zaczęło wygrywać uczucie strachu. Więc jednak mnie nie wypuści.

            Tak oto wyglądała ostatnia bitwa stoczona przez obrońców Pikowej Góry. Po zwycięskim oblężeniu spalono drewniany gród. Przez pierwsze miesiące pozostawały po nim zgliszcza, po latach były widoczne szczątkowe ślady. Kiedy upływały kolejne dziesiątki lat i pomarli ludzie biorący udział w bitwie pozostały już tylko opowieści, w których jedne twierdziły, że gród się obronił, a inne, że został zdobyty i spalony. Mijały setki lat, opowieści zmieniły się w legendę o oblężeniu Pikowej Góry w Nowym Dworze Bratiańskim.




[ Z czasem samo grodzisko zaczęto nazywać szwedzkim szańcem, myśląc, że jest to pozostałość po umocnieniach szwedzkich z XVII wieku. W drugiej połowie XX wieku znajomość legendy była tak mała, że grodzisko zaczęto dewastować i wydobywać z niego żwir. Dopiero w XXI wieku pojawił się archeolog z Brodnicy, który przerwał dewastację i zaczął badać historię Pikowej Góry ale to już inna historia.

            Czytelniku w tym miejscu chciałbym przerwać na chwilę naszą opowieść i przedstawić kilka faktów historycznych, które pomogą Ci zrozumieć przeszłe i przyszłe wydarzenia. Wiedz, że Prusowie poza religią zupełnie odmienną od chrześcijaństwa, mieli również zupełnie inny "podział administracyjny". Największym obszarem "administracyjnym" były opisane przez kronikarza Piotra z Dusburga tzw. terry - krainy (Sasinia, Galindia, Pomezania, Pogezania, Warmia, Natangia, Sambia, Barcja, Nadrowia, Skalowia, Jaćwingowie). Od ich nazw pochodzą też nazwy pruskich plemion.

            Nazwa każdej terry pochodzi od nazwy zamieszkującego ją pruskiego plemienia. Terry składały się z kilku mniejszych ziem zwanych terrulami, które z kolei dzieliły się na lauksy. Niestety nie wiemy na ile terulli i lauksów była podzielona Ziemia Sasinów. Wiemy natomiast, że terulle były tworami autonomicznymi. Mieszkańcy konkretnej terulli, wedle własnego uznania decydowali o wzięciu udziału w wojnie prowadzonej przez inną terrulę (mieli pełną swobodę decyzji). Czasem dochodziło do wojen między Prusami, np. Prusowie z plemienia Sasinów zamieszkujących jedną terrulę mogli walczyć z przedstawicielami tego samego plemienia zamieszkującymi sąsiednie terrule. Dochodziło też do starć między terrami, czyli plemionami. Oczywiście prowadzono też najazdy (tzw. rajdy) na ziemie nawróconych w 966 roku na chrześcijaństwo Polaków (Słowian, Polan). Słowianie, głównie z Mazowsza i Ziemi Chełmińskiej również urządzali liczne wyprawy wojenne na ziemie zamieszkiwane przez Prusów.

            W społeczeństwie pruskim funkcjonowały różne warstwy społeczne. Kiedyś niektórzy historycy (a wśród nich ja) uważali, że Prusowie byli ludem hierarchicznym. Mylnie twierdzono, że najwyżej hierarchii stał nobil niżej pospólstwo, a na samym końcu niewolnicy. Ponad to uważano, że nobil był władcą zarządzającym jednym lub kilkoma terrulami bądź lauksami. Za najbardziej znanych nobilów z Ziemi Sasinów uważano Surwabuno (władcę grodu Lubawa). Dziś wiemy, że Prusowie raczej nie mieli władców "nobilów", książąt, królów itp. Wśród Prusów i prawdopodobnie również u Słowian (Polan) w czasach pogańskich ludzie żyli bez władców. Jedynie podczas wojen wybierano rijkasów, którzy byli dowódcami danego lauksu albo terruli. Skoro wśród Prusów nie było władzy centralnej nie wykształtowała się potrzeba zbierania podatków. Nam ludziom XXI wieku to może wydawać się dziwne ale Prusowie faktycznie żyli bez podatków, nawet gdyby chcieli je płacić to i tak nie mieli komu ponieważ nie funkcjonowała u nich żadna zwierzchnia władza. Czyż to nie jest niesamowite?

            Oczywiście we wszystkich pruskich plemionach np. u Sasinów, Pomezan, Pogezan, Warmów i innych istnieli ludzie szanowani bardziej od innych. Niewątpliwie powszechnym szacunkiem cieszyli się kapłani (wajdeloci) i kapłanki oraz starszyzna. Kapłani potrafili czytać z ruchu gwiazd, organizowali wiec i prowadzili religijne obrzędy. Natomiast kapłanki były pośredniczkami między wiernymi i żeńskimi boginiami takimi jak np. bogini Kurke. Dużo ciekawych informacji na ten temat znajduje się w traktacie dzierzgońskim z 1249 roku, oto dwa ciekawe fragmenty: „składają doroczne ofiary z owoców ziemi składanych bóstwu, które nazywają Kurche albo wszystkim innym bóstwom (...)". Korzystają "z wyroczni wróżbitów nazywanych tulissones i ligossones (...) Oni zło nazywają dobrem, bo na pogrzebach sławią zmarłych za ich grzeszne czyny, takie jak napady i morderstwa. Ci wróżbici do góry wznoszą głownie i wołają, że widzą zmarłego na koniu pośrodku nieba, przy odzianego w lśniącą zbroję w orszaku innych rycerzy".

            Najważniejsze decyzje  najstarsi i najbardziej doświadczeni Prusowie podejmowali wspólnie na wiecach jako ludzie równi sobie. Tylko podczas wojen wybierali rijkasa, czyli kogoś kogo człowiek XXI wieku nazwałby dyktatorem powoływanym na czas wojny. Czy w starożytnej republice rzymskiej nie czyniono podobnie? Kto wie może Prusowie handlujący od czasów starożytnych z wieloma cywilizacjami przejęli od nich niektóre zwyczaje. A może tamte cywilizacje przejęły coś od Prusów? Pytania te pozostawiam otwarte.

            Warto zapamiętać jeden podstawowy fakt. W każdej terulli, a niekiedy w każdym lauksie znajdował się przynajmniej jeden warowny gród. Kiedyś myślano, że w takich grodach mieszkali lokalni władcy. Dziś panuje przekonanie, że grody Prusowie z okolicy utrzymywali wspólnie, budowali w nich spichlerze, kopali studnię i trzymali zwierzynę. W każdym grodzie znajdowała się wysoka wieża obserwacyjna, w której pełniono warty. W chwili zagrożenia wartownicy ogłaszali alarm. Jeśli ktoś nie zdążył w porę się schronić w grodzie pozostawała mu ucieczka do lasu albo próba obrony na swoim gospodarstwie. W tym miejscu warto dodać, ze gospodarstwo każdego Prusa było ufortyfikowane.  Gród nie był miastem, bardziej możemy go porównać do małego zamku z drewna.

            Samo pruskie słowo lauks oznacza pole. Wyobrażajcie je sobie jako kilku, kilkunasto kilometrowy obszar na którym są rozsiane pojedyncze drewniane, kryte słomianą strzechą chaty o kamiennych fundamentach. Lauks w niczym nie przypominał wsi,  budowanych w krainie Polan (Słowian) np. na sąsiednim Mazowszu. Chrześcijańskie wsie charakteryzowały się zwartą zabudową, a w pruskich lauksach zabudowa była rozproszona.

              Gospodarstwa pruskie stanowiły organizm autonomiczny, każdy Prus miał gospodarstwo i sam na siebie pracował. Poza tym były one rozsiane po całym lauksie. Najczęściej lokowano je na wzniesieniach, pośród jezior, rozlewisk oraz trudnych do przebycia bagien. Dzięki takiej lokalizacji, w razie odcięcia drogi do grodu, podczas niespodziewanego najazdu, rodzina zamieszkująca gospodarstwo miała większe szanse odparcia wrogich Prusów z innego lauksu albo z innej krainy np. Pomezanii lub odparcia ataków chrześcijan z np. z Mazowsza.

            Wiemy już, że najważniejsze były lauksy, słowo to w języku Prusów oznacza pole. Większe podziały o których wspomniałem, czyli na trerry i terulle miały mniejsze, wręcz marginalne znaczenie. Analizując najmniejsze obszary, lauksy, musimy wziąć pod uwagę przyrost demograficzny ludności pruskiej oraz spełnianie potrzeb codziennego życia. Ciężko jest uwierzyć, że na początku XIII wieku na każdym lauksie stał gród i w bardzo dużej odległości od siebie, pochowane między drzewami i bagnami były rozrzucone pojedyncze chatki. Samo określenie chatki jest nieprecyzyjne, to były raczej gospodarstwa (kaym) rozsiane po całym polu (lauksie).

            Na każdy kaym składało się kilka, a czasem kilkanaście mniejszych i większych drewnianych domów. Całość była ogrodzona drewniano-ziemnymi wałami i cały czas gotowa do obrony. Na takie gospodarstwo składały się: chata w której mieszkała głowa rodu razem z żonami (często wieloma) oraz ich dzieci, dom dla niewolników, spichlerz na ziarno, stodoła, stajnia, suszarnia na zboże, studnia i łaźnie. Gospodarstwa takie były rozsiane po całym lauksie.
            Puszcze zamieszkiwane przez Prusów były bogate w zwierzynę łowną (między innymi dzikie konie i tury), liczne jeziora obfitujące w ryby oraz roślinność nadającą się jako pokarm dla zwierząt hodowlanych takich jak: konie, bydło i trzoda.
            Warto odnotować jeszcze kilka słów o pruskich łaźniach, chociażby z tego powodu aby rozwiać jeden z mitów, który mówi, że ludzie w średniowieczu się nie myli. Otóż myli się, łaźnie stały we wsiach i miastach Polan oraz w pruskich gospodarstwach (kaym). U Prusów w każdej łaźni znajdował się piec z polnych kamieni, na które po podgrzaniu lano wodę. Było to coś w rodzaju sauny. Prusowie lubili dbać o swoją higienę i myli się często.


            Można powiedzieć, że puszcza była przyjaciółką Prusów, oni oddawali jej cześć, a ona karmiła hodowane przez nich zwierzęta, dawała im zwierzynę, z której mogli pozyskać mięso i futra, oferowała, pszczoły dające miód oraz dzikie rośliny służące za pokarm podczas nieurodzajów, srogich zim i wojen. Dziewicza puszcza dawała Prusom schronienie oraz torfowiska bogate w rudę darniową, z której w piecach dymarkowych (hutniczych) i warsztatach Prusowie wytwarzali swoją broń. Jako ciekawostkę warto przytoczyć, że ruda darniowa stanowiła naturalny piorunochron średniowiecznych budynków, działo się tak z powodu jej budowy - obiekty przy wznoszeniu których wykorzystywano rudę, były zawsze suche, budulec ten posiada właściwości wentylacyjne i estetyczne. ]

Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)

$
0
0








ROZDZIAŁ 3

DROGA DO LUBAWY

       
           Wschodzące słońce oświetlało usypaną z ziemi górę, tzw. ziemny nasyp, na którym z drewnianych zgliszczy unosił się dym. Nic nie ocalało z zabudowy grodu. Spłonęły drewniane umocnienia zwane palisadą, wieża obserwacyjna oraz magazyn na broń, spichlerz i pozostałe budynki. Nie tylko Pikowa Góra została spalona. Niewykorzystane maszyny oblężnicze oraz okoliczne gospodarstwa Surwabuno również kazał puścić z dymem. Poza tym w ramach kary za to, że okoliczna ludność się nie poddała i nie przeszła na chrześcijaństwo zniszczono znajdujące w okolicy posągi przedstawiające wizerunki pogańskich bogów [tzw. pruskie baby] oraz zabito lub wzięto do niewoli napotkanych wajdelotów i kapłanki. Wiele osób uciekło w stronę Świętego Gaju nad rzeką Dreuanzą [Drwęcą; dziś Łąki Bratiańskie]. Surwabuno nie kazał ich jednak ścigać i zabronił przedzierać się w pogoni przez puszczę w stronę gaju. Wiedział, że zbyt wielu z jego ludzi zginęło podczas oblężenia i rozumiał, że Święty Gaj znajduje się w granicach innego lauksu, w którym są kolejne grody i zapewne wielu wojowników gotowych walczyć aż do śmierci w obronie swoich rodzin i religii.
       Dla Mojmiry był to kolejny poranek na tych pogańskich ziemiach. Dziewczyna nie wiedziała co ją czeka. Z rąk jednych pogan przeszła w niewole kolejnej grupy barbarzyńców. Były co prawda pewne różnice, w grodzie niewolników wykorzystywano do pracy fizycznej, zakuwano w łańcuchy, a na noc zamykano w klatkach. Tych mniej pokornych zabijano lub chłostano albo zakuwano w dyby. Ich nowi właściciele wykorzystywali natomiast same liny, którymi związali wszystkich schwytanych niewolników i ustawili parami jedna za drugą. Mojmira siedziała ze związanymi za plecami rękoma oraz związanymi nogami przy drzewie, przy którym Divan dogaszał ognisko i obserwowała nieszczęśników oraz pruskich wojowników przygotowujących się do podróży. Nie miała jednak powodu do narzekania. Nowy właściciel jeszcze ani razu jej nie uderzył ani nie próbował zgwałcić, co w grodzie było dość częstym zjawiskiem. Sama co prawda nie została zgwałcona ale była za to świadkiem wielu gwałtów na kobietach schwytanych w Płocku. Dziewczyna zauważyła, że najeźdźcy poza końmi, których dosiadało tylko kilkunastu z nich, mieli ze sobą zaledwie kilka wozów wyładowanych nielicznymi łupami.
            Po chwili do Mojmiry podszedł jej nowy właściciel i rozwiązał jej ręce, a następnie skrępował je sznurem ponownie ale z przodu. Później wziął kolejny dłuższy sznurek i przywiązał jeden jego koniec do siodła, a drugi do jej skrępowanych rąk. Dziewczyna wiedziała już co ją czeka. Marsz za koniem swojego nowego pana.

            Divan włożył lewą nogę w strzemię i dosiadał grzbiet Witry. Następnie chwycił prawą ręką wodze i powoli ruszył. Nie miał ze sobą zbyt wiele, nie licząc kilku pergaminów umieszczonych w jednym z tobołków przytwierdzonych do siodła i kolejnego tobołka z jedzeniem.
            - Divanie, jak ci się podoba twoja nowa niewolnica? Prawda, że agresywna? Wiedzieliśmy, że ci się spodoba.
            - Mówiłem, że nie potrzebuję nowych niewolników. W moim lauksie i tak mam ich zbyt wielu.
            - Więc pewnie sprzedasz ją w Lubawie na targu niewolników?
            - A co mam z nią zrobić? Odrzekł Divan. Najlepiej ją sprzedać.
            - Młoda, ładna. Powinieneś dostać za niedobrą cenę. Odpowiedział Graude.
            Mojmira przysłuchiwała się dwóm Prusom ale nie znała ich języka więc nie potrafiła zrozumieć o czym rozmawiają.

            Był już dzień ale mimo tego w wielu miejscach między gąszczem drzew dominowały ciemności. Często było słychać dźwięki zwierząt i trzask gałęzi. Pruska puszcza była przerażająca. Ścieżka, którą właśnie szli była szeroka na dwa konie idące obok siebie. U Prusów nie było czegoś takiego jak szerokie drogi albo ogromne łąki. Wszędzie tylko drzewa i wrażenie, że ciągle ktoś cię obserwuje. Widok po lewej i prawej stronie ścieżki był taki sam, gdzieniegdzie przebijało się światło słoneczne ukazujące bagna i czającą się w oddali dziką zwierzynę. Kto wie jakie potwory i demony się tam znajdują? Dziewczyna wiedziała, że nie ma sensu próbować się uwolnić i uciekać. Próba ucieczki w głąb puszczy dla kogoś, kto nie zna tych terenów nie mogła się skończyć dobrze.
            Nagle pruski wojownik jadący z przodu na białym koniu uniósł dłoń,dając tym gestem znak aby wszyscy się zatrzymali. Mojmira coraz wyraźniej słyszała dobiegający z lewej strony dziwny dźwięk, jakby łoskot i pomrukiwanie. Coraz głośniejszy odgłos szeleszczących liści i pękających gałęzi niewątpliwie oznaczał, że coś dużego przedziera się przez gęstwinę drzew. Prusowie nagle stali się niespokojni, kilku ruszyło na zwiady między drzewa, a pozostali pilnowali łupów i niewolników.

Graude wziął do ręki swój topór i dał znak Gryźlinowi żeby chwycił za łuk i kołczan, które zawsze wozi ze sobą przytwierdzone do siodła. Po chwili obok nich stanął umięśniony Prus o imieniu Stenke, który trzymał swoją włócznię oraz pawęż i czekał na rozwój wydarzeń. Wszystko działo się niezwykle szybko. Zwierzę z ogromnymi rogami, o wiele większe od byka skoczyło na Stenke, który w ostatniej chwili zasłonił swoją klatkę piersiową ogromną tarczą. Pawęż pękła pod naporem ogromnego cielska i rogów, a pruski wojownik został odrzucony kilka metrów w tył. Jego masywne ciało z ogromną siłą uderzyło w drzewo przy którym pozostał leżąc w bezruchu cały we krwi.
Gryźlin widząc rozwój wydarzeń wystrzelił kilka strzał w stronę tura, bo tak zwało się to zwierzę, które wbiły się mocno w jego cielsko. Rozwścieczona, ranna bestia właśnie pędziła w stronę łucznika próbując go nadziać na swoje długie rogi. Nagle z zaskoczenia z krzaków wyskoczył Graude, który zamachnął się swoim toporem szyję tura. W tym samym czasie Gryźlin wpakował w niego jeszcze kilka strzał. Po kilku chwilach ogromna bestia, jedna z największych żyjących w pruskiej puszczy leżała na ziemi między drzewami.
            W tym samym czasie na przedzie pochodu z puszczy wyłoniły się kolejne dzikie bestie. Wszystko wyglądało tak jakby bogowie chcieli ukarać Surwabuno za spalenie Pikowej Góry i walkę z ludźmi starej krwi. Mojmira słyszała liczne opowieści o turach, ogromnych bestiach, z długimi rogami zdolnymi do staranowania każdej przeszkody. Pierwszy raz jednak mogła zobaczyć i to aż dwa okazy tych zwierząt na własne oczy. Wielu opowiadało, że ich ciała ważą tyle co pięciu tęgich mężczyzn.
            - Rozmyślania dziewczyny szybko zostały przerwane poprzez krzyki na tyłach pochodu. Okazało się, ze tam również bestie zaatakowały.
            - Divan natychmiast odciął sznur, którym była przywiązana do siodła, co nie zmieniło faktu, że jej ręce i tak były dalej związane. Miała jednak wolne nogi, a ręce skrępowane z przodu nie utrudniały poruszania się w takim stopniu jak nadgarstki spętane za plecami.
            - Co robimy? Krzyczał Divan jadąc konno w stronę Surwabuno przy którym zebrało się już kilku wojowników.
            - Musimy je wszystkie pozabijać. Coś je spłoszyło. Tury nigdy nie atakują uzbrojonych ludzi poruszających się w tak dużej grupie. Odrzekł przywódca siedzący na swoim białym koniu.
            Na szczęście mocne tarcze oraz liczne włócznie okazały się przydatne w walce. Nie obyło się jednak bez ofiar. Poza Stenke zginęło jeszcze pięciu Prusów oraz dwóch niewolników. Kiedy było już po wszystkim Divan podjechał w miejsce, w którym pozostawił Mojmirę, której nigdzie nie mógł dostrzec.
            -Gdzie ona się podziała? Zastanawiał się po czym dostrzegł świeże ślady wiodące w głąb puszczy.



            - Musisz biec, uciekaj, biegnij… Mojmira pędziła przez puszczę przerażona. Nie pojmowała skąd wzięły się w jej głowie te dziwne głosy. Wiedziała jednak, że musi uciekać. Przedzierała się przez krzaki, na obszarze bagnistym i pełnym dzikiej zwierzyny oraz jak wierzyła pogańskich demonów. Ciemność i jasność były nieodłącznymi elementami obserwowanego przez nią krajobrazu. Kilka razy upadła z powodu ciemności, z kolei w innym miejscu musiała przedzierać się przez gęste krzewy na obszarze, który był częściowo oświetlony przez słoneczne promienie. Głosy stawały się coraz silniejsze. Nagle potknęła się o wystający korzeń i stoczyła z kilkunastometrowego wzniesienia. Z trudem się podniosła i po chwili ponownie upadła z powodu bólu lewej kostki, którą  jak sądziła skręciła. Po chwili zauważyła, że znajduje się w dziwnym miejscu. Była to mała przestrzeń, między drzewami w centrum której znajdował się ogromny kamień swoimi rozmiarami dorównujący turom, które jakąś godzinę temu zaatakowały Prusów zmierzających z niewolnikami w stronę Lubawy.
            Kamień był otoczony przez kilkanaście mniejszych kamieni, które tworzyły krąg oddalony od centralnego kamienia jakieś dwa metry. Ponad to w miejscu tym znajdowały się liczne posągi pruskich bóstw, które Mojmira widziała często podczas niewoli w Pikowej Górze. Stały tam również posągi przedstawiające wizerunki wojowników trzymających miecz oraz takich z włócznią i pawężem. Dziewczyna była pod wrażeniem tego tajemniczego miejsca. Nie docierały tu odgłosy puszczy, tak jakby w pobliżu nie czaiły się żadne zwierzęta.
            - Gdzie ja jestem? W głowie jej szumiało, ręce dalej miała związane z przodu, jednak najgorszy był ból lewej nogi, którą zahaczyła o korzeń. Mimo tych trudności usłuchała głosów w swojej głowie i doczołgała się do stojącego w środku ogromnego kamienia. Po czym zemdlała.
            - Czy to sen? Mojmira niby znajdowała się w tym samym miejscu ale jakby na jawie, tak jakby obserwowała wydarzenia z przeszłości. Przy każdym z mniejszych kamieni znajdowały się kobiety w kapturach, a przy największym kamieniu dwóch zakapturzonych mężczyzn trzymających pochodnie. Obok nich znajdował się ołtarz, którego prędzej nie dostrzegła. Na ołtarzu płonął ogień, który zgromadzeni traktowali z wielką czcią.
Po chwili oczom Mojmiry ukazał się widok gospodarstw rozsianych po puszczy oraz drewniane grody. Widziała bawiące się dzieci oraz kapłanów modlących się przy starych drzewach. Widziała różne pruskie plemiona, które wyznają podobną religię i czczą tych samych bogów. Nagle ponownie usłyszała tajemnicze kobiece głosy:
            - Tak było dawniej dziecię starej krwi. Rzekł jeden głos.
            - Tak jest obecnie ale już nie wszędzie dziecię starej krwi. Powiedział drugi głos.
            - Kim jesteście? Co to jest dziecię starej krwi?
            - Ty jesteś dzieckiem starej krwi. Naszej krwi. Odrzekł trzeci głos.
            - Ja urodziłam się na ziemi Polan, jestem chrześcijanką odrzekła Mojmira.
            - Jesteś jedną z nas dziecię starej krwi. Twoja matka też była jedną z nas.
            - Moja matka pochodziła z Płocka była chrześcijanką. Mojmira krzyczała, wstrząśnięta i przerażona tym co się działo dookoła niej.
            - Chrześcijanie zabili twoją matkę. Dla nich tacy jak my są złem, demonami. Chrześcijanie odrzucają magię jako złą, każde bóstwo jest dla nich złym demonem. Chrześcijanie niszczą puszczę i zabijają tych, którzy nie chcą modlić się do ich boga.
- Chrześcijanie są dobrzy. Nasz bóg jest prawdziwy. Odrzekła Mojmira.
- Dziecię starej krwi my też jesteśmy prawdziwi, puszcza daje nam moc dlatego wyznawcy krzyża tak ją niszczą.
- Zabijają tych, którzy modlą się w Świętych Gajach. Rzekł jeden z głosów.
- Prześladują tych, którzy czczą wieczny ogień. Dodał drugi głos.
- Chrześcijanie są złem, wyznawcami boga z oddali, który sieje zniszczenie. Dodał kolejny głos.
- Chrześcijanie chcą żeby poganie przyjęli chrzest i zostali zbawieni. Dodała Mojmira.
- Dziecię co sądzisz o mieszkańcach miast Polan? Tych co odrzucili starych bogów i za sprawą zdrajcy o imieniu Dagome przyjęli nową religię. Dagome po chrzcie nazwali Mieszkiem. Oni to odeszli od swoich bogów i przyjęli chrzest. Dziecię, czy uważasz, że wyznawana przez nich religia jest sprawiedliwa?
- Myśli w głowie Mojmiry wirowały. Cierpienie, które widziała w tylu chrześcijańskich miastach we Francji, Włoszech i Polsce. Nawet to co widziała w Płocku kara śmierci i osoby zakute w dyby. Wszystko przelatywało jej przed oczyma. W duszy wiedziała, że w krajach chrześcijańskich religijność jest powierzchowna. Wszystko tam sprowadza się do chodzenia do kościoła, a moralnością i ewangelią niewielu się przejmuje. Niewolnictwo, tortury, kary śmierci i domy publiczne są tam czymś normalnym.
- Dziecko widzimy i słyszymy twoje myśli, widzimy twoje wspomnienia. Tyś jest dziecię starej krwi, jesteś nasza, nie ich. Czy pozwolisz im zniszczyć swój dom? Czy pozwolisz im zgładzić puszczę, a wraz z nią twoich pruskich braci?
- Ziarno niepewności zostało zasiane. Odrzekł pierwszy głos.
- Naiwność i chrześcijańskie kłamstwa zostały przełamane. Dodał drugi głos.
- Prawdę musisz odnaleźć sama. Dodał trzeci głos.
- A teraz obudź się dziecię starej krwi…


            - Ciesz się, że poszedłem w głąb puszczy za twoimi śladami i cię znalazłem. Gdyby nie ja już byś pewnie była martwa, rozszarpana przez wilki. Mojmira spojrzała na nogę, którą pokrywała jakaś ziołowa papka, a następnie zerknęła na Divana.
            - Dlaczego mnie szukałeś?
            - Niewolnicy są cenni - odrzekł, a zwłaszcza młode dziewczyny prezentują dużą wartość. Dodał. Po czym pomógł jej wsiąść na swojego konia, który na szczęście nie ucierpiał podczas niespodziewanego ataku.
            - Mojmira zrobiła smutną minę i już o nic nie pytała.
- Po chwili dosiadała grzbiet Witry, konia należącego do Divana. Ręce miała cały czas związane z przodu. Divan usiadł za nią, a następnie objął ją rękoma, aby uchwycić końskie wodze.
- Surwabuno kazał załadować ciała poległych Prusów na wozy, a ciała martwych niewolników rozkazał spalić. Następnie wszyscy ruszyli w dalszą drogę.
            - Divanie, dlaczego twoja niewolnica nie idzie pieszo, tak jak pozostali jeńcy?
            - Pytanie zadane przez Graudego w języku pruskim, wprawiło Divana w zakłopotanie. W duszy sam się zastanawiał dlaczego nie każe jej iść kulejącej pieszo. Nowo schwytani niewolnicy nie zasługiwali na wygody, kiedyś, kiedy jeszcze wyznawaliśmy starą wiarę składaliśmy po każdej bitwie jednego z jeńców bogom w ofierze. Divan po krótkim namyśle odpowiedział w pruskiej mowie: ta kobieta kuleje, została ranna podczas ataku, teraz ledwo chodzi. Boję się, że będzie nas spowalniała. Chciałbym ją jak najszybciej sprzedać.
            - No cóż opóźnienie podróży z powodu kobiety nie byłoby miłe. Chcę jak najprędzej dotrzeć do swojego lauksu i napić się kumysu.
            - O tak kumys, odparł Divan, ja też dziś się upiję. Po wypowiedzeniu tych słów zaczął ponownie się zastanawiać nad swoim zachowaniem. Dlaczego tak dbam o tę dziewczynę? Dlaczego jej tam nie zostawiłem? Przecież i tak sprzedam ją w Lubawie na targu niewolników. A może zostawię ją dla siebie? Wtedy czekałby ją los służącej, będzie musiała pracować w moich włościach. Po wielu latach prawdopodobnie tak jak inni niewolnicy przyzwyczai się do naszego stylu życia i stanie się jedną z nas. Tak najczęściej bywało. Choć zdarzały się sytuacje, które wymagały zabicia sprawiającego ciągłe problemy niewolnika, który nie chciał zaakceptować swojego losu, często uciekał albo gardził naszymi wierzeniami. Po chwili jego rozmyślania przeniosły się na bardziej miłe wspomnienia o domu, którego nie widział od kilku tygodni. Doszedł do wniosku, że zaraz po powrocie rozkaże przygotować dla siebie ucztę, na której będzie pił kumys i jadł zwierzynę upolowaną przez służbę.  

[          Średniowieczni Prusowie pili najczęściej dwa rodzaje trunków kumys i miód. Ten pierwszy był dostępny tylko dla nobilów, rijkasów, elity oraz najbardziej zamożnych wojowników. Miód był natomiast przeznaczony dla pospólstwa i niewolników. ]

            - Ta puszcza jest straszna. Drzew, jezior i bagien jest tu o wiele więcej niż na Mazowszu i w innych krainach Polan. Dlaczego ojciec uparł się na podróż w stronę Michałowa i nocleg w wiejskiej karczmie? Dlaczego mnie to wszystko spotyka? - rozmyślała Mojmira. Ludzie mówili nam, że puszcza Prusów jest opanowana przez złe duchy, że tylko nieliczni próbują się przez nią przedrzeć i wkroczyć na ziemie pogan. Nawet nie rozumiem ich języka! To takie irytujące! Ten Prus jest pierwszym, który zrozumiał moją mowę. Ciekawe, czy mnie zabije?
            Dziewczyna rozejrzała się dookoła, dwóch wojowników jechało za nimi konno w dość dużej odległości, na samym końcu konnej drużyny ciągnięto na linach związanych niewolników.
            - Dlaczego ja nie jestem razem z nimi, tylko jadę na koniu razem z tym Prusem? Dopiero teraz oszołomiona, zadała sobie to pytanie. Po chwili zaczęła się dalej rozglądać. Jeden z dwóch jadących za nimi, na czarnym koniu z ciemną grzywą, potężnie zbudowany wojownik uzbrojony we włócznię, na plecach miał przyczepioną tarczę - pawęż, pomyślała. Są takie same jak te, które sprzedawaliśmy. Poznała go od razu. To on schwytał ją w grodzie i obezwładnił kiedy się broniła, a potem przyprowadził do Divana. Obok niego jechał wyższy i o wiele lepiej zbudowany, ubrany w zwierzęcą skórę wojownik z ogromnym toporem przypiętym do pasa. Dziewczyna nie potrafiła sobie przypomnieć, czy widziała kogoś jeszcze kto by władał toporem pozostali mieli włócznie i tarcze z umbem lub bez. Niektórzy byli uzbrojeni w miecze. Najbardziej okazale wyglądał jednak wojownik jadący z przodu na białym koniu.
[ Mojmira nie wiedziała wówczas, że białe konie miały dla Prusów szczególne znaczenie i dosiadały je tylko osoby o wysokim statusie. ] Jeździec ten był trochę podobny do rycerzy, których poprzedniej wiosny widziała z ojcem podczas podróży po krainie Ślężan. Swoim uzbrojeniem wyróżniał się spośród wszystkich Prusów, których spotkała do tej pory. Największą zagadką było dla niej uzbrojenie wojownika.

            Tym jeźdźcem był oczywiście Surwabuno. Jako jedyny nosił on dużą tarczę o migdałowym kształcie, która w pozycji stojącej jest w stanie osłonić jego ciało od szyi do stóp. Obecnie tarcza założona na plecy była pokryta krwią. - Czy jest to krew obrońców Pikowej Góry, a może to krew tych dziwnych zwierząt, które nas zaatakowały? Zastanawiała się.

[Tarcze tego typu pochodziły z Normandii, wyrabiano je z drewna i obciągano utwardzaną skórą. Były one przeznaczone do walki na grzbiecie konia, choć wykorzystywała je też piechota. ]

Mojmira zauważyła, że umb na tarczy rijkasa jest pokryty tajemniczymi znakami. Duże wrażenie zrobił na niej jego ogromny miecz. Dziewczyna nie wiedziała, że miecz i tarcze Surwabuno kupił od wikingów na "Froum lubovie" (targu w Lubawie). Surwabuno był odziany w kolczugę z kapturem, która chroniła jego ciało przed uderzeniami mieczem i ataki sztyletem, jakich mogli ewentualnie próbować dokonać, skrytobójcy wysyłani przez jego wrogów pragnących pozostać przy starej religii. Dodatkowo jego głowę osłaniał stożkowaty szyszak.
            - Kim jest ten wojownik jadący przed nami? Zapytała bez zastanowienia Divana?
            - To Surwabuno, nasz przywódca, pan grodu Lubawa, pod jego rozkazami służy wielu sławnych Prusów, nawet tacy, którzy kiedyś byli jego wrogami.
            - Więc to jest przywódca - pomyślała.
            - Nasz pan przyjął chrzest z rąk biskupa Chrystiana i udał się kilka lat temu do papieża do Rzymu. Byłem tam razem z nim - dodał z dumą Divan.
            - Ostatnie słowa wywarły na dziewczynie ogromne wrażenie. Przecież to kraj barbarzyńców składających ofiary z ludzi! Nie wiedzą czym jest piwo i modlą się do drzew, zabili wielu misjonarzy próbujących ich nawrócić. barbarzyńcami nazywają ich w Płocku i na całym Mazowszu, nawet w Krakowie, mówią o nich barbarzyńcy z północy.  Papież, Rzym mierzenie czasu w latach? Przecież ojciec opowiadał mi, że Prusowie liczą czas od jednych plonów do drugich. Skąd oni wiedzą kim jest biskup i papież? Nagle uświadomiła sobie, że wypowiadała głośno te słowa i zrobiła się blada - zabiją mnie, za to co powiedziałam, pomyślała.
            - Divan, który cały czas obejmował ją rękoma trzymając lejce swojego gniadego konia milczał. Czy to już mój koniec? Ci dwaj jeźdźcy jadący za nami na pewno słyszeli moje słowa. Boże ja tu zginę! Negatywne myśli w jej głowie były tak intensywne, a jej skóra blada, związane z przodu ręce trzęsły się ze strachu. Nagle usłyszała głos Prusa, który do tej pory jechał za nimi. Był to ten duży wojownik, z toporem. Podjechał na swoim czarnym koniu, którego głowa zrównała się z grzywą karego konia, dosiadanego przez nią i tajemniczego Prusa, Divana.
            - Graude, czego chcesz?
            - Divan, co mówiła ta kobieta? Nie słyszałem zbyt dokładnie jej słów.

            Jej słowa, choć wypowiedziane na głos, nie były wyraźnie słyszane przez osoby jadące za nimi, odstęp między koniem dosiadanym przez Mojmirę i Divana, a jeźdźcami jadącymi z tyłu był dość znaczny. Co innego Surwabuno, który jechał dosłownie kilka łokci przed nimi. On musiał słyszeć wszystko, jednak mimo tego milczał.
             Divan jako przyjaciel rijkasa z Lubawy zawsze jechał zaraz za nim albo obok niego. Poza tym gęste puszcze i wąskie ścieżki uniemożliwiały, więcej niż dwóm jeźdźcom, jazdę obok siebie. Pozostali członkowie drużyny Surwabuno jechali najczęściej parami jeden za drugim. Za nimi na wąskiej ścieżce wiodącej przez gęstą puszczę, pieszo szli schwytani po bitwie pod Pikową Górą niewolnicy i zwyczajni wojownicy, ubrani w skóry zwierząt i uzbrojeni we włócznie, niektórzy mieli miecze, nieliczni miecz i drewnianą tarczę.
            - Ona się odwróciła - mówił Divan - spojrzała na ciebie i powiedziała w języku Polan, że ten duży wojownik z toporem musi być naszym przywódcą. Jest największy, ma największego konia i wygląda na najsilniejszego. Mówiąc to Divan nie ukrywał śmiechu, śmiał się bardzo głośno.
            - Graude również zaczął się śmiać, zerkając kontem oka na jeźdźca jadącego z przodu na białym koniu. On jednak się nie śmiał, nawet nie odwrócił głowy - choć było wiadomo, że wszystko słyszał.
            - Graude, jak ona mogła pomylić cię z naszym władcą? Dodał śmiejąc się Divan, pozostali, z wyjątkiem Surwabuno też się śmiali.
            - Po chwili Divan, delikatnie ścisnął piętami boki Witry, który podjechał do jeźdźca jadącego z przodu na białym koniu.
            - Następnie pierwszy przemówił: słyszałeś to co ona mówiła? Ukarzesz ją?

               Mojmira cały czas była przerażona. Dlaczego oni się śmiali? Nagle spostrzegła, że zbliżają się do jeźdźca, o którego prędzej pytała. Divan przemówił, a ona zamarła. Mówi w języku, który rozumiem - pomyślała - O co chodzi z karaniem mnie? Boże złożą mnie bogom w ofierze! Nagle, po raz kolejny uświadomiła sobie, że swoje myśli wypowiedziała głośno.

            Surwabuno po raz pierwszy odwrócił głowę, spojrzał w jej zielone oczy, patrzył długo zanim przemówił.
            - Dużo mówisz, odważna jesteś.
            - Dziewczyna znowu zbladła.
            - Minęło wiele wiosen odkąd ostatni raz kazałem złożyć ofiarę z człowieka. Wiesz?
- Ci, z którymi walczyliśmy przy Pikowej Górze wierzą, że bogowie cieszą się ze składanych im ofiar. A ty jak uważasz?
- Po ataku na Płock i okoliczne wsie widziałam jak żywcem spalili człowieka. Zapewne to była ofiara dla bogów.
- Masz rację. Odrzekł Surwabuno. Oni dalej wierzą, że takie ofiary mają sens. Ofiary z ludzi, zwierząt i pokarmów. Kościół to wszystko nazywa pogaństwem, za którym stoi szatan.
- Twoja mowa faktycznie jest podobna do tej z kraju Mieszka. Nagle Surwabuno zmienił temat co wyraźnie zaskoczyło Mojmirę.
- W ciągu tego samego dnia ponownie słyszę o Mieszku najpierw te dziwne głosy, a teraz on. Pomyślała.
- Mieszko nawrócił Słowian na chrześcijaństwo. Jako poganin miał na imię Dagome.
- Surwabuno i Divan byli wyraźnie zaskoczeni wiedzą schwytanej niewolnicy. Która mówiła dalej:
            -Ojciec opowiadał mi kiedyś, że Mieszko przyjął chrzest i nawrócił Słowian na wiarę w jednego Boga. Mówił, że teraz jest lepiej, że starzy bogowie wymagali krwawych ofiar. Ojciec często wspominał, że Mieszko był wielkim władcą i dzięki niemu zaczęli pojawiać się liczni kupcy, przybywający z kraju Czecha. Nasi kupcy też mogli tam podróżować i sprzedawać swoje towary. Poza tym dzięki nowej religii pojawili się liczni duchowni potrafiący czytać i pisać.
            - Divan słysząc wzmiankę o pisaniu i czytaniu, wyprostował się dumnie w siodle.
            - Divan też to umie. Potrafi czytać i pisać tak jak duchowni, zna też wiele języków Polan.
            - Słysząc te słowa Mojmira spojrzała na Divana tak jak jeszcze nigdy przedtem.
            - Czy w jej oczach to był podziw? Pomyślał Divan. Co ta kobieta sobie myśli! Przecież ona jest niewolnicą!
            - Surwabuno kontynuował swój wywód: jedne z twoich słów brzmią tak jak w kraju Ślężan, a inne są podobne do tych z Gniezna albo Płocka. Podczas podróży do Rzymu i w drodze powrotnej odwiedziłem wiele waszych miast, Kraków, Płock, Gniezno. Słyszałem waszą mowę, Polanie na południu mówią inaczej niż ci z północy. A Ty mówisz tak jak kupcy, którzy przez całe życie podróżują po różnych krainach i sprzedają swoje towary. U nas w Lubawie do niedawna ludzie nie wiedzieli czym są miasta, z osób tu obecnych tylko ja i Divan je widzieliśmy. Lubawa będzie pierwszym miastem w Prusach. Od kiedy przyjęliśmy chrzest do mojego grodu przybyło wielu kupców oraz osadników z kraju Polan. Chciałbym żeby Lubawa stała się tak duża jak Gniezno. 
            - Chrzest? - zapytała.
            - Tak kilka lat temu przybył do nas biskup Chrystian i przyniósł nam nową wiarę. Kiedy zobaczył naszą siłę stwierdził, że powinniśmy zostać ochrzczeni przez władcę chrześcijan zwanego papieżem. W 1216 roku biskup Chrystian udał się z nami do Rzymu, gdzie papież Innocenty III nadał mi imię Paweł, a Warpodzie, mojemu przyjacielowi, potężnemu rijkasowi, który również przyjął chrzest nadał imię Filip. Papież ochrzcił mnie i członków mojej drużyny. Po powrocie biskup Chrystian ochrzcił też innych rijkasów i wielu zwykłych Prusów. Kiedyś na Ziemi Sasinów było nas wielu, obecnie ja władam prawie całym terytorium.
            - Nagle Mojmira zapytała. Skoro przyjąłeś chrzest, czy to oznacza, że nie złożysz mnie w ofierze?
            - Surwabuno zaśmiał się głośno. I dodał po chwili: ja nie złożę cię w ofierze ale jesteś niewolnicą Divana, a on nie jest tak dobry jak ja.
            Surwabuno i Divan zaśmiali się głośno.
            - Mojmira, znowu zbladła ze strachu. Co się ze mną stanie? - pomyślała, tym razem już bez wypowiadania słów.
            - Przez dalsza drogę dziewczyna postanowiła, że już nie będzie nic mówiła.
            - Krótko po rozmowie do jej uszu zaczęły dolatywać dźwięki śpiewu. Słowa wydobywające się z ust Prusów były dla niej niezrozumiałe, jednak śpiewali wszyscy, łącznie z Divanem i Surwabuno.
            Dziewczyna wiedziała, że z czasem zrozumie pruską mowę. Zawsze tak było, w krainie Czechów, na Rusi, u Ślężan, gdziekolwiek nie pojechała z ojcem handlować towarami, zawsze po kilku tygodniach zaczynała rozumieć obcą mowę. Ojciec powiedział jej kiedyś, że to rzadki dar, którym Bóg obdarza tylko nielicznych. Najczęściej obdarzonymi są kupcy, którzy muszą podróżować, nie tylko między wsiami i miastami ale też między całymi krainami, księstwami, a czasem nawet królestwami.
            - SENDÎNGTWEI (...) KWAITÎSNA, EBWARÎTUN, GIRSNA. Pojedyncze słowa pieśni wpadały do jej uszu. Ciekawe co oznaczają?
            Długo tak jechali i śpiewali, w końcu Prusowie w wielu krainach, nawet u Wikingów, byli znani ze swojego zamiłowania do śpiewu. Wszyscy, którzy kiedykolwiek odwiedzili jakieś z pruskich plemion, Sasinów, Galindów, Pomezan, Pogezan, Warmów, Natangów, Sambów, plemiona zamieszkujące Barcję albo Nadrowię,  wiedzieli, że łączą ich wszystkich wspólne cechy: waleczność i gościnność. Wiedzieli również, że wszystkie pruskie plemiona są niezwykle rozśpiewane i roztańczone. Prusowie kochali śpiew, śpiewali przy każdej okazji, pracując, idąc na wojnę, śpiewali w domu, w polu, w lesie, w okresie wielkiej radości i w czasie wielkiego smutku. Można rzec, że śpiew był nieodłącznym towarzyszem życia każdego Prusa.
            - Mojmira dała się zaczarować słowom płynącym z pruskich gardeł. Poczuła jak ogarnia ją spokój, strach odszedł gdzieś, jej serce przestało bić jak szalone, uspokoiła się. Jechała z zamkniętymi oczyma, słuchając pruskich pieśni.

            Minęło już wiele godzin odkąd opuścili Pikową Górę. Podróż przez wąskie ścieżki ukryte w gąszczu puszczy nie należała do łatwych. Podróżnicy, którzy zapuszczali się bez przewodników do Prus często tonęli w bagnach bądź padali ofiarą dzikiej zwierzyny. Ci którzy mieli wrogie zamiary byli prześladowani i czasem zabijani przez Medinisa, pruskiego leśnego ducha. Medinis potrafił sprawić, że podróżnik gubił się lub ginął wśród prastarej kniei, wypełnionej sosnami, modrzewiami, świerkami, cisami, dębami, lipami, bukami i brzozami.

             Gród zwany Pikową Górą upadł w nocy, a o świcie wszyscy wyruszyli w stronę Lubawy oddalonej o jakieś 15 km w kierunku północno-wschodnim. Gdyby nie atak dzikich bestii oraz naturalne przeszkody w postaci puszczy, bagien oraz licznych jezior podróż trwałby o wiele krócej. Jednak trzeba było poruszać się krętymi ścieżkami, niektóre były wąskie. Puszcza wydawała się być gęsta i przepełniona niebezpieczeństwami czychajacymi na podróżników nie znających tutejszych szlaków. Wiele dróżek prowadziło do nikąd, niektóre mogły doprowadzić wprost do bagna, ruchomych piasków albo legowiska wilków.

            [Teren którym podróżują bohaterowie powieści w czasach nam współczesnych należy do południowo-zachodniej części województwa warmińsko-mazurskiego. Wyobraź sobie czytelniku, że przenosisz się w czasie do pierwszej połowy wieku XIII, do czasów Surwabuno, Divana i Mojmiry. Na próżno mógłbyś się rozglądać za asfaltowymi ulicami, droga krajowa nr 15 prowadząca do Lubawy nie istnieje, na jej miejscu znajduje się bujna roślinność, bagna, drzewa i jeziora, których kiedyś było o wiele więcej niż dziś. Ścieżki i skróty które znasz powstaną za kilkaset lat. Tam gdzie dziś są pola kiedyś znajdowały się drogi, w miejscu w którym dziś rośnie las kiedyś mogło stać potężne grodzisko, a w jego pobliżu pruskie chaty i pola uprawne. Dlatego warto rozglądać się chodząc po polu albo po lesie. Jeśli dostrzeżesz kamień z tajemniczymi wgłębieniami albo znakami, gdzieś w środku lasu, odkopiesz taki kamień na polu, to wiedz czytelniku, że może to być stary pogański kamień ofiarny (z wgłębieniem) albo kamień graniczny (tajemnicze znaki) oddzielający jeden pruski lauks (pole, "wieś") od drugiego. Mniej też świadomość, że akcja powieści rozgrywa się w czasach, w których Nowe Miasto Lubawskie, Kurzętnik i Lidzbark Welski nie istnieją, zostaną zbudowane dopiero w kolejnym wieku. W ich miejscu może mieszkali wówczas jacyś Prusowie, a może znajdowały się same bagna. Któż to wie?
            Gęsta prastara dziewicza puszcza pokrywała nie tylko Ziemię Sasinów, na której rozgrywa się akcja powieści, ale całe Prusai (Prusy) aż po rzekę Pregołę i Niemen (obwód kaliningradzki). Było to królestwo roślin, zwierząt, obszar na którym królowała natura i współżyjący z nią na dobre i złe Prusowie. Prastara dziewicza puszcza, warstwa torfowisk, moczarów, bagnisk i mokradeł. Kraina połyskująca lustrem niezliczonych rozlewisk i jezior, które znamy dzisiaj pod takimi nazwami jak: Jezioro Skarlińskie, Jezioro Partęczyny Wielkie, Jezioro Grądy, Jezioro Tarczyńskie, Jezioro Rubkowo, Jezioro Zwiniarz i wiele innych.
            Czytelniku powinieneś jeszcze mieć świadomość tego, czego współcześni mieszkańcy Ziemi Lubawskiej (zachodnia część dawnej Ziemi Sasinów) nie uważają za wyjątkowe ponieważ jest to ich codziennością i się do tego widoku przyzwyczaili. Otóż jadąc z Brodnicy, dawnej Ziemi Michałowskiej, drogą krajową nr 15 do Nowego Miasta Lubawskiego i Lubawy po chwili dostrzeżesz liczne wzniesienia, pagórki małe i całkiem wysokie góry. Tak czytelniku, twoje domysły są słuszne, nie dość, że opisywaną krainę pokrywała bujna roślinność i gęsta puszcza to jeszcze był (i dalej jest) to obszar górzysty, z licznymi dolinami. Tysiące polodowcowych wzniesień, charakterystycznych dla obszarów górskich, mnogość rzecznych dolin, musisz to wszystko uwzględnić czytając o przygodach Divana i Mojmiry.
            Niezwykle gęsta puszcza była dla Prusów naturalnym "murem" obronnym, była to naturalna zapora, która od południa i zachodu oddzielała Ziemię Sasinów od chrześcijan żyjących na Ziemi Chełmińskiej i Ziemi Dobrzyńskiej, w której od XI wieku głównym centrum był gród (potem osada i miasto) Dobrzyń. Puszcze i bagna ochraniały też przed niebezpieczeństwem płynącym z Mazowsza, na którym już od X wieku głównym ośrodkiem miejskim był Płock. Z tych trzech regionów od setek lat przybywali Polanie, dawniej Słowianie, którzy w 966 roku dzięki Mieszkowi, zwanemu też Dagome, przyjęli chrzest. Od tamtej pory chcieli oni zaszczepić swoją nową wiarę u Prusów. Ziemię Sasinów najeżdżali synowie i następcy Mieszka. Bolesław nazwany Chrobrym dotarł nawet do rzeki Osy, która stanowiła granicę za którą żyły pruskie (sasińskie) plemiona. Bardzo dotkliwe były najazdy Bolesława po śmierci nazwanego Krzywoustym, który władał Polanami w latach 1102-1138. Prusowie nie pozostawali dłużni i organizowali liczne ataki odwetowe na ziemie chrześcijan. Obie strony plądrowały domostwa nieprzyjaciela, gromadziły liczne skarby i brały w niewolę mężczyzn, kobiety oraz dzieci. Nie można jednych nazwać dobrymi, a drugich złymi. Obie strony chciały zdobyć liczne łupy, obie strony zabijały i brały w niewolę. ]

            - Śpiew nagle ustał, co natychmiast zwróciło uwagę Mojmiry. Nagle zauważyła, że puszcza się kończy. Po chwili stali już na otwartym polu. Spod Pikowej Góry wyruszyli o świcie, po kilku godzinach jazdy był środek dnia, a słońce na bezchmurnym letnim niebie oświetlało dolinę.
            - Co tu się dzieje? Pomyślała Mojmira. Jej oczom nagle ukazał się niespodziewany widok. Ogromny obszar, na którym wycięto drzewa. Ze wzgórza na którym stali dziewczyna wszystko widziała doskonale. Jedna mała rzeczka płynęła sobie spokojnie od zachodu. Od wschodu natomiast dostrzegła dwie kolejne rzeki. Widok zapierał dech w piersiach. Oni budują miasto! Ta myśl jako pierwsza przyszła jej do głowy. Wszędzie kręciło się wiele osób, stały rusztowania, można było dostrzec licznych budowlańców. Ze wzgórza dostrzegła gród, większy od tego w którym była więziona. Na wschód od niego, w widłach dwóch rzek [Sandeli i Jesionki] wznoszono duży, drewniany zamek. Jednak największe wrażenie robił ogromny plac budowy znajdujący się pomiędzy grodem i budowanym zamkiem.  Od razu domyśliła się, że jest tam budowane coś większego niż gród, czy zamek. Tam wznoszono miasto!
            Na niektórych z wydzielonych pod zabudowę działek ludzie wznosili drewniane budynki. Na innych działkach stały już w pełni ukończone, drewniane, kryte strzechą lub dachówką, karczmy, warsztaty rzemieślnicze, kramy kupieckie, domy mieszkalne. W centrum miasta kończono zakładanie dachówek na dachu drewnianego kościoła. Więcej szczęścia miał budynek ratusza i szkoły parafialnej, przy kościele, których budowa się już zakończyła. Naokoło miasta jacyś ludzie wznosili drewniane umocnienia, jeszcze inni kopali wzdłuż tych umocnień głęboki rów - to będzie fosa, pomyślała. Przy budowanym kościele znajdował targ, a na nim kramy kupieckie,  wielu kupców i rzemieślników sprzedawało tam swoje wyroby.
            - Mojmira ze wzgórza dostrzegła też liczne wozy kupieckie. Targ, gród, miasto i zamek w jednym miejscu. Nie spodziewała się, że w kraju Prusów, nazywanych barbarzyńcami zaskoczy ją taki widok!
            Jeździec siedzący za jej plecami popędził konia naprzód, tak aby inni nie usłyszeli jego słów. Następnie zapytał:
            - Dalej masz nas za barbarzyńców?
            - Nie, już tak nie uważam.
            - Kiedyś faktycznie mogliście nas tak postrzegać. Jednak teraz jesteśmy inni. Siedem lat temu znajdował się w tym miejscu tylko gród, który stąd widać. Poza tym wszędzie były drzewa i kilka gospodarstw, które my Prusowie nazywamy kaym. Wszystko zmieniło się w dniu, w którym pojawił się tu biskup Chrystian, wówczas jeszcze nie był biskupem, lecz zwykłym misjonarzem. Przybył do grodu Surwabuny - wskazał ręką na gród stojący w oddali - w bogato wyglądającym stroju, z licznymi sługami oraz uzbrojonymi wojownikami. Przybyli jak jacyś bogowie. Misjonarz Chrystian zrobił wrażenie na naszym władcy, który postanowił ugościć tajemniczego przybysza.
            - Chrystian znał naszą mowę, twierdził, że jesteśmy słabi. "Jest was za mało, żyjecie w trudnych warunkach, na brzegach morza, na północy jest wiele bogactw oraz bursztyn, którego wszyscy pragną. Na wasze nieszczęście tędy wiodą na północ stare rzymskie szlaki bursztynowe. Wasze ziemie leżą zbyt blisko Mazowsza i Ziemi Chełmińskiej. Puszcze nie będą was wiecznie chroniły.Lecz jeśli teraz przyjmiecie naszą wiarę i dacie się ochrzcić to Polanie przestaną was nękać i przybędą tu jeśli znajdziecie się w niebezpieczeństwie". Minęło wiele dni, odbyto dziesiątki rozmów. Surwabuno długo się zastanawiał, czy odstąpić od starych bogów. Wajdelota z lipowego Świętego Gaju, który jest niedaleko był oburzony i namawiał do wypędzenia przybyszów.
            - Divan dalej kontynuował swoją opowieść: Surwabuno chciał chyba posłuchać rad naszego wajdeloty, kiedy nagle biskup Chrystian powiedział: "Możesz zostać dla Sasinów tym, kim Mieszko był dla Polan".
            - I jak Surwabuno na to zareagował? Dopytała zaciekawiona Mojmira.
            - Najpierw zapytał kim był Mieszko. Na co Chrystian odpowiedział mu, że był to władca plemienia Polan, który pod znakiem krzyża zjednoczył pozostałe plemiona, stawił opór wielu wrogom, zbudował liczne miasta, sprawił, że Polanie stali się silni. Krzyż pokonał dawne słowiańskie bóstwa, a plemiona się zjednoczyły akceptując Mieszka jako jedynego przywódcę. Pamiętam, że Surwabuno słuchał opowieści z ciekawością. Później Chrystian dodał: "ty też możesz być taki jak Mieszko, zjednocz Sasinów wprowadzając naszą religię. Z Chrystusem dasz radę. Zostań władcą wszystkich grodów, od rzeki Osy, aż po wschodnie granice Sasini. Może nawet Twoja władza na wschodzie sięgnie aż po Galindię. Kto wie? Z krzyżem osiągniesz wiele. Będziesz jak książęta i królowie, na pewno słyszałeś o królach".
            - Mojmira, zafascynowana zapytała. I Surwabuno się zgodził, prawda? Pragnie opanować jak najwięcej grodów i nakłonić wszystkich do nowej wiary?
            - Jest tak jak mówisz Mojmiro. A ja go w tym wspieram i utwierdzam. Zobacz ile dobra przyszło razem z Chrystianem. Nie prowadzimy już krwawych bitw z chrześcijanami, oni nie atakują nas, a my nie atakujemy ich. Tylko nieliczni trwają przy dawnych wierzeniach i czasem prowokują Polan. Ale już niedługo ich wszystkich przekonamy, że lepiej jest żyć w zgodzie ze Słowianami i odejść od starych bogów.
            Nagle oboje spostrzegli, że Surwabuno i reszta ruszyli w stronę Lubawy.
            - Ruszajmy, powiedział Divan.
            - Co teraz ze mną zrobisz? Dopytywała Mojmira.
            - Divan nic nie odpowiedział.




Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)


            

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)

$
0
0
     
Na wstępie chciałbym podziękować wszystkim, którzy okazali zainteresowanie moją powieścią. Nie sądziłem, że spodoba się ona tak wielu osobom. Dziękują Wam za tak dużo fajnych maili. 

Pozdrawiam wszystkich czytelników oraz wszystkie czytelniczki :)
  



ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE

         Król ptaków rozpostarł swe skrzydła i wzbił się do lotu. Dumnie przeleciał nad Lubawą, a dokładniej nad wielkim placem budowy. Orzeł spojrzał w locie na krzątających się na dole ludzi. Obserwował narodziny nowego ładu, budowę miasta oraz lokowanie wsi kilka kilometrów dalej. Widział pruskie małe „krainki” zwane lauksami, które do niedawna były w pełni pogańskie. Lauksy, czyli obszary z rozsianymi ufortyfikowanymi gospodarstwami oraz warownym grodem obecnie przeżywały wielkie zmiany. W wielu z nich obok grodów wyrastały wsie zakładane przez chrześcijańskich osadników, Prusowie, z których wielu mimo przyjęcia chrztu modliło się do dawnych bogów w Świętych Gajach musieli żyć wspólnie z chrześcijanami dla których pogańskie wierzenia były czymś obcym i tajemniczym.
            Jakże spokojny był jego lot. Król latający po niebie w przeciwieństwie do ludzi stąpających po ziemi nie miał trosk, nie musiał się przejmować tyloma rzeczami. Jego powinnością było polowanie, najlepiej na ryby, których w licznych jeziorach obecnych w pruskiej puszczy było pod dostatkiem. Zdobycie pokarmu i dumne latanie po niebie wydawało się być dla niego sensem życia. Inaczej było z ludźmi, którzy borykali się z wieloma problemami. Dla orła to był tylko lot, przeleciał spokojnie nad Lubawą i popędził na wschód. Im dalej zmierzał tym bardziej krajobraz się zmieniał. Obszary, na których karczowano lasy, „zabijano” puszczę i lokowano wsie były coraz rzadsze. Ostatnie znajdowały się przy ogromnej górze zwanej Górą Dylewską. Dalej rozciągała się wschodnia część Ziemi Sasinów do której chrześcijaństwo jeszcze nie dotarło. Tam tak jak dawniej puszcza była gęsta, a drzewa wycinano tylko w ostateczności pozostawiając kawałek pnia z korzeniami z szacunku dla dusz mieszkających w drzewie. Tamtejsza ludność po staremu czciła naturę i wierzyła w bóstwa posiadające różne imiona. Ważnym bogiem był dla nich Patrīmpus władający magią oraz Pikuls lub Patollus będący bogiem śmierci. Ogromne znaczenie miał też bóg błyskawic Perkūnas oraz bogini Kurke (Kurche).
            My jednak nie będziemy dalej śledzić lotu niebiańskiego króla. Powrócimy teraz na ziemię, gdzie toczy się akcja naszej powieści.

            Brama przez którą wjeżdżali do miasta była już ukończona. Stały jeszcze przy niej co prawda  rusztowania jednak wydawało się, że wszystko jest już na swoim miejscu. Opuszczana krata była podniesiona, most zwodzony opuszczony nad, póki co jeszcze suchą fosą, a dokładniej fragmentem fosy, który w tej części miasta był już wykopany. Jednak droga do całkowitego zakończenia budowy miejskich fortyfikacji była jeszcze daleka. W wielu miejscach drewniana palisada nie została jeszcze wzniesiona, a rów, który w przyszłości zostanie wypełniony wodą okrążającą miasto nie był jeszcze wykopany we wschodniej i południowej części miasta. W Lubawie znajdowało się kilka studni oraz już w pełni zbudowany browar, który wykorzystywał z nich wodę. Dzięki temu Prusowie mogli poznać smak piwa trunku, który dla Słowian [Polaków] ma wyjątkowe znaczenie.
Kiedy Surwabuno razem ze swoimi wojami wjechał między błotniste ulice Lubawy nakazał kilku zbrojnym utorować ścieżkę przez ludzką ciżbę. Pokrzykiwali i poganiali konie, niemalże gotowi stratować każdego, kto w porę nie ustąpi z drogi. Tłumy schodziły na boki, niektórzy nieśmiało rzucali przelotne spojrzenia, nikogo nie dziwili konni jeźdźcy, piesi wojownicy oraz niewolnicy. Taki widok mieszkańcy średniowiecznych miejscowości obserwowali często i uznawali za coś naturalnego.
            Mojmira z uwagą obserwowała ludzi kłębiących się na targowisku. Osoby ubrane w zwykłe, najtańsze stroje i obuwie oraz bogato wyglądające kaftany i płaszcze chodziły od jednego kramu kupieckiego do drugiego. Wielu szczególnie na przedmieściach, czyli przed murami Lubawy oraz w samym mieście paradowało w obszarpanych ubraniach. Na drogie stroje mogli sobie pozwolić nieliczni. Ulice miasta tętniły jednak życiem, a stragany były wypełnione różnymi towarami. Liczni kupcy zachwalali swoje towary, właściciele kramów kupieckich namawiali przechodniów aby kupili wyroby ułożone na stołach. Mojmira dostrzegła wśród tłumu wielu sprzedawców owoców, ostrzycieli noży, rzeźników, bartników i wielu innych mężczyzn i kobiet oferujących swoje usługi albo towary. Lubawa podobnie jak inne średniowieczne miasta tętniła życiem. Na ulicach dało się dostrzec wędrownych artystów, bardów, minstreli, ludzi grających na harfach i fletach, którzy wykonywali akrobacje lub żonglowali.
            - Froum lubovie, tak przybysze z kraju Polan nazywają ten targ, powiedział nagle Divan. Znajdziesz tu handlarzy z całych Prus oraz z kraju Brytów, Wikingów, Mazowsza, a nawet z kraju Ślężan i z miasta króla Kraka. Kiedyś wielu z nich z nami walczyło, a dziś dzięki biskupowi Chrystianowi budują nam miasto i sprzedają u nas swoje rzemieślnicze wyroby. Niestety nad rzeką Drwęcą oraz na północy w Pomezanii i we wschodniej Sasinii oraz Galindii żyje jeszcze wielu Prusów, którzy trwają przy starych wierzeniach. Kto wie, może kiedy tu przybędą i ujrzą rozrastającą się Lubawę to wówczas sami zechcą się zmienić?
            - Myślę, że marzenie twojego władcy się spełni. Biskup Chrystian faktycznie buduje wam piękne miasto. Odpowiedziała Mojmira.
            - Oczy córki handlarza natychmiast zaczęły wędrować od jednego stoiska kupieckiego do drugiego. Niedaleko niej jakiś Prus sprzedawał biżuterię wykonaną z bursztynu. Miał też na sprzedaż sam bursztyn, który w kraju Polan uważano za jeden z największych skarbów ziem pruskich znajdujących się nad Morzem Bałtyckim - najwięcej można go było znaleźć na półwyspie Sambijskim [obecnie obwód kaliningradzki].

            [Jako autor chciałbym w tym miejscu dopowiedzieć ci szanowny czytelniku, że wyprawy do Prus po bursztyn organizowano od czasów starożytnego Rzymu, a może i jeszcze prędzej. Znawcy tematu znają historię o "bursztynowych igrzyskach" zorganizowanych przez cesarza Nerona w I w. n.e. Bursztyn bałtycki, czyli zastygłą w głębi morskiej przed milionami lat kopalną żywicę drzew iglastych znano i ceniono również w Helladzie, Arabii, Egipcie oraz Persji. Rzymianie kochający luksus i bogactwo często próbowali zdobyć ten "skarb Bałtyku". Z jego powodu Prusów często napadali Wikingowie oraz Brytowie i Polanie. Już w I w. n.e. na Ziemi Sasinów przecinały się dwa szlaki bursztynowe: rzymski i wołyński. Pierwszy wiódł do Italii, a drugi do Arabii, Egiptu, a od VII wieku do "świata Islamu". Pierwszym z nich zagraniczni kupcy podążali po bursztyn nad Bałtyk, a drugim od ujścia Wisły przez Wołyń nad Morze Czarne.
            Spośród licznych archeologicznych znalezisk (np.: naszyjnik z monet arabskich w Sambii; rzymskie naczynia z II i III wieku n.e.; srebrne perskie monety z VI i VII w. n.e. ; liczne kolie bursztynowe i naszyjniki) chciałbym przybliżyć kilka z Ziemi Lubawskiej dowodzących obecności Rzymian na tych terenach. Mam na myśli m.in. skarb składający się z 1134 monet rzymskich z lat 54 – 211 n.e. znaleziony w 1740 roku we wsi Gierłoż (gm. Lubawa) położonej nad rzeką Gizelą, która kiedyś przepływała przez jeden z pruskich lauksów. Innym dowodem dalekosiężnych kontaktów handlowych jest pierścień ze złota wykopany pod Byszwałdem (gm. Lubawa), srebrny naszyjnik znaleziony w Rybnie Lubawskim oraz dwie monety rzymskie znalezione w Łąkorzu, wsi położonej w powiecie nowomiejskim, w gminie Biskupiec. Monety przedstawiają Antoniusza Piusa władającego Imperium Rzymskim w latach 131 – 161 n.e. oraz jego żonę Faustynę, zmarłą w 141 roku. ]

            Mojmira długo wpatrywała się w stoisko z bursztynem, gdyby nie więzy to zapewne podeszła by bliżej pooglądać bursztynową biżuterię. Później dostrzegła kolejnego kupca sprzedającego futra oraz kaftany z upolowanej, w pruskiej puszczy zwierzyny, zauważyła, że jego oferta jest dość szeroka -niedźwiedź, lis, wilk, tur, żubr, łoś, bóbr, dziki koń  i wiele innych skór z większej i z drobnej zwierzyny. Na kolejnym stanowisku ktoś sprzedawał koninę - pruski przysmak, a na jeszcze innym chleby, z wypieków których Prusowie byli znani i cenieni.
            Kolejne stoisko było z bronią - miecze i włócznie oraz pruskie tarcze, które miejscowi nazywają pawężami. Hełmy stożkowe, sztylety i kolczugi. Tuż obok ktoś miał kolejne stanowisko ze zwierzęcymi skórami ale wyglądającymi inaczej - czy to skóry z Rusi? Zastanawiała się. Dalsze stoiska były już "typowo pruskie" ponieważ oferowały to czego tutejszym nigdy nie brakowało, czyli wyroby wełniane oraz lniane. Mojmira zauważyła, żewielu pruskich mężczyzn lubi nosić odzież wełnianą, a kobiety stroje lniane.

            [Ubraniami noszonymi przez Prusów były m.in. kaftany, płaszcze, koszule, futrzane czapki i spodnie zwane lagno.]

            Tak duże targi Mojmira widziała w Krakowie, Gnieźnie i Płocku. Nie spodziewała się jednak, że ujrzy na własne oczy targ i miasto w kraju Prusów. Stoisk, handlarzy i kupców było tu wiele. Nie brakowało jubilerów, krawców, szewców, kartografów, cieśli, garncarzy, tkaczek, wytwórców łuków, wapienników, piekarzy, piwowarów, kuśnierzy. Niedaleko targu stały dwie karczmy, w których Polanie oferowali piwo, a Prusowie jakiś swój mleczny alkoholowy trunek [kumys]. Miasto żyło, a ludzie, którzy jeszcze kilka lat temu byli wrogami teraz wspólnie budowali miejskie fortyfikacje, handlowali i wyglądali na zadowolonych. Mojmira wiedziała jednak, że są to tylko pozory. Wielu z nich zmuszono do zrezygnowania z religii przodków, inni żyli w Lubawie ale dalej trwali przy dawnych wierzeniach. Dziewczyna podejrzewała, że jest jeszcze wielu Prusów, którzy podobnie jak ci z Pikowej Góry pragną walczyć z chrześcijanami i wypędzić ich ze swoich ziem.
            Oczy Mojmiry wędrowały z podziwem po miejskich zabudowaniach. Teraz zatrzymały się na szkole parafialnej. Dziewczyna widziała już takie przy kościołach w innych miastach. Pruskie i Słowiańskie dzieci uczy się w nich śpiewu, łaciny, pisania, czytania, a czasem arytmetyki i stylistyki, czyli umiejętności pisania listów, testamentów, zleceń. Ona jako córka kupca również potrafiła rachować, czytać i pisać. Wielu kupców w kantorach uczyło swoje dzieci pisania i rachowania. Kupiec, który nie potrafił liczyć nie miał szans przetrwać w tej branży. Inaczej było z kupcami, którzy potrafili rachować (liczyć) ale nie posiedli umiejętności pisania i czytania. Musieli oni korzystać z pomocy osób, które pisały zamiast nich listy i inne wymagane w zawodzie kupca pisma - najczęściej usługi tłumaczy odpłatnie oferowali duchowni.

            - Nagle Divan spojrzał w jej zielone oczy jakby się nad czymś zastanawiał, ostatecznie jednak się do niej nie odezwał. W międzyczasie w mowie pruskiej przemówił do wszystkich Surwabuno:
            - Odnieśliśmy wielkie zwycięstwo nad Pikową Górą, coraz mniej grodów w zachodniej Sasinii wyznaje wiarę w starych bogów, jeszcze kilka zwycięskich wypraw i opanujemy wszystkie lauksy, aż po rzekę Osę. Poprzedniej wiosny dołączył do nas Gryźlin, którego biskup Chrystian ochrzcił osobiście - Surwabuno wypowiadając te słowa wskazał gestem na potężnie zbudowanego Prusa o imieniu Gryźlin -  niestety wojownicy z Góry Pikowej nie mieli tyle rozsądku i woleli zginąć w walce. Teraz powróćcie na swoje gospodarstwa, do swoich lauksów, sprzedajcie na targu niewolników, albo zabierzcie ich ze sobą, cieszcie się zdobytymi łupami i czekajcie na moje kolejne wezwanie.
            Po tych słowach wszyscy zaczęli się rozchodzić. Surwabuno z kilkoma przybocznymi ruszył w stronę grodu odpocząć po ciężkiej wyprawie. Inni, łącznie z Divanem i Mojmirą ruszyli w stronę stajni, w których prędzej zostawili konie. Zabudowania dla koni znajdowały się daleko od froum lubovie, przy bramie południowej.
            - Oczy Mojmiry zwróciły się w stronę związanych jeńców, były wśród nich płaczące kobiety i dzieci. Prusowie prowadzili wszystkich w jedno miejsce.
              - Gdzie oni ich prowadzą? Zapytała.
       - Tam, gdzie my też się udamy, na targ niewolników, znajdujący się za miastem odpowiedział Divan.
            - W oczach dziewczyny pojawiły się łzy, chciała uciec ale jej ręce cały czas były związane z przodu krótszym sznurkiem, a dłuższy Divan prędzej przewiązał dookoła jej pasa aby mógł ją za sobą prowadzić.
            - Mojmira po zapachu wiedziała, że zbliżają się do miejsca, w którym prędzej zostawili konie. Zbudowana kilka metrów na zachód od stajni garbarnia wytwarzała nieprzyjemny, wręcz ohydny smród.
            - Pewnie dlatego zbudowali te budynki z drugiej strony miasta, daleko od targu, kościoła i ratusza - Mojmira sama się zastanawiała dlaczego w takiej sytuacji w jej głowie rodzą się rozmyślania o tak błahych sprawach.
            - Kiedy zbliżali się na miejsce mężczyźni przy garbarni zaczęli patrzeć w ich stronę. Mojmira czuła, że wzbudziła ich ciekawość, może nawet współczucie?
            - Ona również ze łzami w oczach patrzyła w ich stronę. Warsztat garbarza znajdował się na podwórku obok obdrapanego domu i składu. Po podwórzu, między budynkami biegał pies.  Garbarz siedział i czyścił skórę - była to robota brudna i cuchnąca. Drugi mężczyzna z koszykiem i kosturem podróżnym siedział na pieńku obok rzemieślnika i pokazywał mu jakieś karciane sztuczki - o czym świadczyła rozsypana obok niego talia kart.
            - Może to jakiś podróżny minstrel albo bard? Mojmira doszła do wniosku, że to musi być jakiś wędrowny artysta, który robi sztuczki, opowiada historie, śpiewa i zabawia gawiedź oraz możnych. Nie miała zbyt wiele czasu na zastanawianie się kim jest ów wędrowiec ponieważ po chwili siedziała już z Divanem na koniu i jechała w nieznane.

            Targ niewolników, kilka kilometrów za miastem, wyglądał inaczej niż froum lubovie. Na środku stało drewniane podwyższenie, na którym przywiązywano do pala niewolnika albo niewolnicę. Zebrani Wikingowie, Brytowie, Polanie, Sasi, Normani, przybysze z dalekiej Italii i z Egiptu oraz członkowie różnych pruskich krain między innymi Natangowie i Warmowie, prześcigali się właśnie w licytowaniu młodej dziewczyny o skandynawskich rysach twarzy. Jej jasna cera, błękitne oczy oraz długie, jasne włosy zapewne urzekały większość zebranych. Dziewczyna stała jakby zamroczona. Musiała pochodzić z dobrego domu. Na pewno nie była to córka skandynawskiego chłopa lecz kogoś bardziej zamożnego. Poparciem tych domysłów był jej strój: nosiła suknię wykonaną z tkaniny wyglądającej na drogą, tkanina przylegająca w górnej części do bioder opadała poniżej luźno licznymi fałdami ku ziemi. Jej obuwie, pasek oraz nakrycie głowy również świadczyły o zamożności. Poza tym na prawym nadgarstku nosiła szeroką bransoletę, której jej zapewne nie zabrano bo chciano podkreślić jej wysokie pochodzenie i uzyskać wyższą cenę.
            Mojmira zawsze ze współczuciem obserwowała kobiety, mężczyzn i dzieci, którymi handlowano jak każdym innym towarem. Jedni, ze związanymi sznurem rękoma, inni zakuci w gąsior, dyby lub łańcuchy, a jeszcze inni przetrzymywani w stojących lub wiszących klatkach, wycieńczeni, ze spojrzeniem, w którym ciężko było dostrzec coś pozytywnego. Ich rysy twarzy były różne po jednych było widać, że pochodzą z dalekiej północy, Jutlandii albo nawet zza morza. Natomiast inni wręcz przeciwnie przypominali Polan albo Rusinów. Byli też tacy, którzy wyglądali tak dziwnie, tajemniczo. Mojmira nie potrafiła rozszyfrować ich pochodzenia. Potencjalni kupcy licytowali się kto da więcej, a właściciele opowiadali o walorach sprzedawanych niewolników - silny, pracowity, kobieta potrafi gotować, szyć i jest posłuszna. Towary, czyli ludzi kupowano za pieniądze bądź wymieniano je na inne towary. Tak wyglądały targi niewolników, które razem z ojcem spotykała - rzadziej w Europie Zachodniej i częściej w kraju Polan. Natomiast w kraju Prusów podobnie jak w krajach muzułmańskich niewolnictwo było bardzo powszechne, a targi niewolników liczne.

            - Mojmira obserwowała licytację dziewczyny o skandynawskich rysach twarzy ze współczuciem. To nie jest moja pierwsza wizyta na targu niewolników ale niewolnicą jestem po raz pierwszy, pomyślała ze strachem.
            Wrzaski nagle ustały, okazało się, że dziewczę kupił jakiś możny, ubrany w drogie obuwie oraz szaty, z których najbardziej rzucał się w oczy pourpointz wężowej skóry. Strój tego typu był rzadkością na tych terenach. Możny ten prawdopodobnie przybył tu z jednego z zamorskich krajów, wysiadł w jednej z nadmorskich pruskich albo wikińskich osad np. w Sambii i udał się w głąb lądu. Tak zapewne trafił na targ niewolników za Lubawą. Możliwe też, że dostał się tu poprzez Gdańsk i ziemie pruskich plemion Pomezan lub Pogezan.
            - Mojmira, przestała patrzeć na smutną dziewczynę, którą właśnie zabierał jej nowy właściciel. Dziewczyna postanowiła rozejrzeć się dokładniej po targu: jej oczy zatrzymały się chwilę na stojących w znacznej odległości od niej i Divana Prusach, z którymi przybyła do Lubawy. Pilnowali oni niewolników schwytanych przy Pikowej Górze - zapewne czekają na swoją kolej aby ich sprzedać - Pomyślała dziewczyna. Po chwili spojrzała na swoje więzy, a potem na stojącego po jej prawej stronie Divana - on patrzył na kolejnego niewolnika wprowadzonego właśnie na podwyższenie - i po raz kolejny uświadomiła sobie, że zapewne ją czeka taki sam los.
            - Po chwili jednak rozwiała negatywne myśli i zaczęła się przyglądać młodej dziewczynie zamkniętej w klatce, która stała na ziemi. Kilka razy widziała na targach niewolników ludzi zamkniętych w klatkach, które stały na ziemi albo nad nią wisiały. Mimo tego nie potrafiła oderwać oczu od tej dziewczyny. Tak jakby coś w niej ją przyciągało.

            - W umyśle Divana trwał prawdziwy spór - jest młoda, ma najwyżej 20 lat, i do tego jest ładna. Uzyskałbym za nią pokaźną sumę. Są tu kupcy z różnych krain, możliwe że zapłacą mi monetami, arabskimi albo weneckimi cekinami - z drugiej strony zapłata "po staremu" w towarze też by była miła, przydałby mi się nowy kaftan, może nawet ktoś zapłaci mi za dziewczynę przeszywanicą z kolczugą? Kolczuga wykonana z drobnych stalowych kółek oraz nowa przeszywanica, gdybym takie miał to nie musiałbym się obawiać ciosów zadawanych mieczem. Kto wie może nawet Rayde ze swoim toporem nie byłby w stanie mnie zranić! Te zwierzęce skóry są coraz mniej skuteczne i słabsze od pancerzy chrześcijańskich rycerzy z Mazowsza.
            - Divan nagle przerwał swoje rozmyślanie i skierował ponownie oczy na stojącą obok niego dziewczynę. Ona akurat nie zwracała na niego uwagi, on jednak, po raz kolejny, zaczął uważnie się jej przyglądać. Faktycznie jest ładna, te jej zielone oczy i długie czarne włosy. To jak zachowywała się od naszego pierwszego spotkania, na pewno bardzo się boi, a jednak stara się ukrywać ten strach. Jest ubrana jak zamożniejsi kupcy, a raczej była bo obecnie jej płaszcz jest podarty, brudny i do tego śmierdzi. Prusowie z Pikowej Góry jej go nie zabrali więc pewnie podarł się prędzej już podczas pojmania. Divan nagle uświadomił sobie, że wzrok dziewczyny jest skupiony na czymś, co znajduje się za jego plecami.
            - Na co tak patrzysz?  Zapytał nagle.
            - Mojmira aż drgnęła zaskoczona pytaniem. Patrzę na tamtą dziewczynkę, zamkniętą w klatce. Wygląda na przerażoną, jest młoda, ma najwyżej dziesięć lat. Co się z nią stanie?
            - Divan usłyszawszy jej słowa poczuł się dziwnie. Ta dziewczyna powinna martwić się o siebie. Jak ona może w takiej sytuacji myśleć o innych? Potem przypomniał sobie o naukach, które pobierał w Rzymie u ojca Tomasza, o Ewangelii, którą tłumaczył mu on ustnie z łaciny na zrozumiały dla niego język. Te wszystkie opowieści o byciu dobrym, przykazania, nauki. Zasady obowiązujące w nowej religii, które kłębiły się w jego głowie były bardzo dziwne, nowe, obce, tajemnicze i zupełnie inne od rodzimych wierzeń.
- Po chwili przypomniał sobie dokładnie ostatnią z lekcji jakie pobierał w 1216 roku w Rzymie u ojca Tomasza:


- Więc do niedawna wierzyliście w wielu bogów? Zapytał Tomasz.
- Tak, mamy Święte Gaje, w których składamy bogom ofiary.
- Czy ofiary z ludzi też składacie?
- Tak, takie ofiary również są wymagane przez bogów.
- Wasi bogowie są okrutni - mówił ojciec Tomasz - Jezus, Bóg Wszechmogący każe nam się wzajemnie szanować. Ofiary z ludzi by go tylko rozgniewały. Dla Niego najlepszą ofiarą jest bycie dobrym człowiekiem i wykonywanie Jego przykazań.
- Wierzycie w zbawienie? Co się z wami dzieje po śmierci, wiesz czym jest Piekło, Niebo, Raj?
- Wierzymy - mówił Divan - w wędrówkę dusz, nasze dusze po śmierci opuszczają ciało i wcielają się w drzewa, dusze męskie w dęby, a kobiece w lipy. Dusze mieszkają we wszystkich roślinach i  zwierzętach. Później dusza odradza się jako jeden z naszych dalekich krewnych. Końcem wędrówki duszy, którego doświadczają tylko najodważniejsi i najbardziej waleczni Prusowie jest podziemny raj bogini Kurke [Kurche], do którego wchodzi się przez dziewięć bram.
- Ojciec Tomasz po chwili namysłu odpowiedział. I do tego raju idą najodważniejsi i najbardziej waleczni? A co z tymi, którzy są słabi albo chorowici? A co z dziećmi, które giną za młodu? Co z kobietami, które umierają rodząc dzieci?
- Divan nie wiedząc co powinien odpowiedzieć stwierdził tylko, że na szacunek bogów zasługują najsilniejsi.
- A ja ci powiadam, że Bóg jest jeden i kocha wszystkich, a Raj jest w Niebie, a nie pod ziemią. I po śmierci dusza się nigdzie nie odradza albo idziesz do Piekła ponieważ byłeś złym człowiekiem albo byłeś dobry i pójdziesz do Nieba. Jeśli ktoś był bogaty i waleczny ale zabijał dla przyjemności, a nie w obronie własnej, walczył choć nie musiał, gwałcił i plądrował to taka osoba choćby była bardzo silna i budziła strach nie zostanie przez Boga wpuszczona do Raju. Bóg prędzej wpuści tam żebraka, który przez całe życie nikogo nie skrzywdził.
- Divan, wstrząśnięty odpowiedział: żebrak byłby dla Boga ważniejszy od wojownika?
- Dla Boga liczą się twoje uczynki, a nie wielkość miecza i zawartość sakiewki, Bóg patrzy na twoje serce, na to co myślisz, na to jak traktujesz innych.
- Pamiętaj o jednym. Skoro przyjąłeś chrzest i jesteś już jednym z nas to dam ci radę: będziesz oglądał w swoim życiu wiele okrucieństw, część z twojego ludu zapewne stawi zbrojny opór przeciwko nam chrześcijanom, zabili Wojciecha i innych misjonarzy, więc będą również prześladować ciebie, tobie podobnych i biskupa Chrystiana. Pamiętaj, że w chwili zwątpienia, powinieneś zawsze kierować się tym co czujesz w sercu. Jeśli serce podpowiada ci, że coś jest złe to nie rób tego, nawet jeśli będzie to niezgodne z tym co nakazują ci władcy. Zawsze kieruj się swoim wnętrzem. I pamiętaj, że jeśli kiedyś pojawią się ludzie, którzy będą  się uważać za ludzi wiary, za chrześcijan, a zamiast miłością będą nawracali Prusów mieczem i przemocą, pamiętaj wówczas żeby nigdy nie stawać po ich stronie. Przemocą nigdy nikogo szczerze nie nawrócisz.
- Po wypowiedzeniu tych słów ojciec Tomasz dał mi prezent, powiedział, że jest to nasze ostatnie spotkanie. Tym prezentem był miecz z tajemniczymi znakami i zdobieniami. Prosiłem go o dalsze nauki, tłumaczyłem, że jeszcze wielu rzeczy nie rozumiem. Lecz on odrzekł mi, że w przyszłości wszystko zrozumiem.
- Kiedy kolejnego dnia przyszedłem na miejsce naszych spotkań zastałem, tak jak każdego dnia, mały kościółek, jednak pomieszczenie w którym mieściła się pracownia ojca Tomasza było puste. Próbowałem o niego pytać jednak nikt go nie znał, nikt o nim nie słyszał...


            - Divan nagle się ocknął ze wspomnień, znowu był na targu niewolników. Po chwili zauważył wikinga zbliżającego się do klatki z dziewczyną.
         Wikingowie byli groźnymi wojownikami z ziem skandynawskich położonych za Morzem Bałtyckim. Budzili strach wśród wielu ludów, byli uzbrojeni w potężne miecze, często z dekoracjami, niektórzy z nich władali włócznią bądź toporem. Wiking zbliżający się do klatki z dziewczyną miał kolczugę i zdobiony miecz, co dowodziło jego wysokiego statusu. Otworzył klatkę i złapał dziewczynę za włosy. Dziewczyna płakała, próbowała bronić się swoimi drobnymi rękami jednak w starciu z potężnie zbudowanym wojownikiem nie miała żadnych szans. Takie sceny na targu niewolników były czymś normalnym, dlatego poza Mojmirą i Divanem, niewiele osób patrzyło w stronę klatki.
            - Nagle zirytowany wiking uderzył pięścią dziewczynę w brzuch. Krzyczał na nią w swoim języku, następnie złapał swoją ogromną ręką jej gardło i podniósł do góry.
            - On ją udusi pomyślała Mojmira, z jej oczu popłynęła mała łza, łza poświęcona tej młodziutkiej dziewczynie. Chciała chociaż w ten sposób okazać jej współczucie. Wiem, że nie jestem w stanie jej pomóc, sama zapewne jeszcze dziś zostanę sprzedana, może mnie też ktoś będzie bił.
            - Mojmira stała pogodzona już z tym, że za chwilę ujrzy, jak wiking na śmierć zatłucze nieszczęśniczkę. Postanowiła, że do końca będzie patrzyła, że przynajmniej ona nie będzie obojętna na to co się z nią dzieje. Uprowadzona, zapewne gdzieś w dalekiej krainie - z wyglądu nie przypominała ani Prusów ani tym bardziej Polan, stąd domysł, że jest z daleka -  i następnie przywieziona na targ niewolników. Mojmira kątem oka zauważyła, że Divan również spogląda na katowaną dziewczynkę. Ciekawe o czym on teraz myśli? Pozostałe osoby obecne na targu niewolników nie przejmowały się pospolitymi wydarzeniami tego typu do których często dochodziło.
         - Mojmira ponownie spojrzała w stronę klatki i nagle zobaczyła nie dwie ale trzy postacie: wikinga, duszoną - jedną ręką - dziesięciolatkę i Divana! Kiedy on tam dotarł? Przecież przed chwilą stał obok mnie pomyślała przerażona.
        - Po co on tam pobiegł? Czy chce kupić tę dziewczynkę od wikinga?
            - Zbliżywszy się Mojmira spostrzegła, że Divan próbuje się porozumieć z przybyszem, który dalej trzymał w powietrzu za szyję, jedną ręką, biedną przerażoną dziewczynkę.
            - Wiking spojrzał ze złością na Prusa.
         - Tak jednak chce ją kupić - stwierdziła - widząc jak Divan łapie za swoją sakiewkę z pieniędzmi, którą nosił przypiętą do pasa. Wiking bardzo się zdziwił, jednak gestem ręki odprawił Divana.
            - To już koniec pomyślała Mojmira.
            - Wiking wyciągnął mały sztylet.
          - On ją zabije, jednak wszędzie jest tak samo, słabi giną z ręki silnych. Mojmira po raz kolejny zdała sobie sprawę, że wypowiedziała swoje myśli głośno, poza tym podeszła tak blisko całego zajścia, że zapewne słyszała ją cała trójka - oczywiście jeśli dziewczyna była w stanie jeszcze coś słyszeć, a wiking rozumiał jej język.
            - "...jednak wszędzie jest tak samo, słabi giną z ręki silnych"Divan słysząc te słowa po raz kolejny poczuł wewnątrz siebie to dziwne uczucie.
            Ręka wikinga tymczasem razem ze sztyletem zmierzała w stronę jego własności, czyli duszonej dziewczyny. Nagle cały tłum spojrzał w stronę klatki, w jednej chwili wszyscy zaczęli się interesować tym co się tam dzieje.
            - Mojmira również patrzyła z przejęciem i nie wierzyła własnym oczom.
            Divan najpierw złapał wikinga za nadgarstek prawej ręki, ścisnął tak mocno, że ten wypuścił sztylet. Rozzłoszczony wiking rzucił dziewczyną w Prusa z całych sił. Divan się tego spodziewał i złapał ją. Jego ruchy zrobiły wrażenie na ludziach obserwujących całe zajście. Podszedł do Mojmiry, trzymając na rękach zapłakaną, pobitą, przerażoną i nie mającą pojęcia co się dzieje dziewczynkę. Następnie położył ją na ziemi - z bólu nie potrafiła ustać na nogach - i wyjął sztylet, którym przeciął więzy Mojmiry.
            - Pilnuj tej dziewczynki. Następnie wolnym krokiem szedł w stronę wikinga, który wyciągnął z pochwy swój ogromny ozdobiony rozmaitymi wzorami miecz.
            - Divan nie spodziewał się, że Wiking posunie się tak daleko. Wyjęcie sztyletu i próba zabicia niewolnika nie stanowiło naruszenia żadnego prawa, co innego wyciągnięcie miecza z pochwy i próba ataku kogoś o znacznym statusie. Nie mając wyboru Divan również wyjął swój miecz, ten sam który otrzymał od ojca Tomasza w Rzymie. Na jego rękojeści i pochwie był wygrawerowany jednorożec - Divan od dawna się zastanawiał nad znaczeniem tych tajemniczych zdobień.
            Wiking  Zaczął krzyczeć na Divana w niezrozumiałym języku. Później na jego ustach pojawił się uśmiech, górował nad Prusem wzrostem i muskulaturą.
            - Divan dobył swojego miecza, od którego odbiły się promienie słoneczne - obrona słabszych, walka w słusznej sprawie, słowa ojca Tomasza nagle mu się przypomniały - takiej stali zgromadzeni na targu musieli jeszcze nie widzieć ponieważ było słychać z ich ust różne pomruki i gesty niedowierzania. Prędzej wielu postawiło swoje denary, floreny lub inne monety na wikinga teraz coraz więcej osób zaczęło stawiać na zwycięstwo pruskiego wojownika.
            - Wydawało się że miecz, w ręce Divana, żyje własnym życiem, szybkość zadawanych przez niego ciosów, precyzyjne parowanie uderzeń chaotycznie zadawanych przez wikinga. Pozy przyjmowane przez pruskiego wojownika, precyzja z jaką zadawał ciosy sprawiły, że ludzie zamarli. Obaj walczący nie korzystali z tarcz, używali samych mieczy. Jednak wiking był ubrany w kolczugę ale bez kolczego kaptura, a Divan w zwykły skórzany kaftan. Mimo tego Prus atakował z niesamowitą szybkością. Jego uderzenie wymierzone z góry wiking sparował w ostatniej chwili ratując głowę. Pchnięcie stanowiące jego kontratak nie zaskoczyło Divana, który zablokował je  i zamachnął się na przeciwnika od lewej strony na wysokości ramienia. Wiking został zepchnięty do defensywy, ledwo blokował ciosy zadawane z niezwykłą szybkością. Po kilkunastu atakach Divanowi udało się płynnym ruchem, dowodzącym jego rycerskiego wręcz kunsztu, wytrącić miecz z ręki przeciwnika. Chciał na tym poprzestać, zrobił dwa kroki w tył, odwrócił plecami do pokonanego przeciwnika i ruszył w stronę Mojmiry, która znajdowała się jakieś dziesięć metrów od niego. Przeczucie mówiło mu jednak by nie chował miecza do pochwy dlatego szedł trzymając go w prawej ręce. W tym momencie wiking dobył sztyletu, którym prędzej chciał zabić dziewczynę i rzucił się na Divana. Jedyną szansą na zabicie kogoś kto nosił kolczugę było atakowanie głowy albo pchnięcie. Divan wybrał pierwszy wariant, nie chciał próbować przebić zbudowanej z małych metalowych krążków kolczugi więc zamachnął się z całych sił ścinając wikingowi głowę, która potoczyła się między osoby obserwujące walkę. Divan jako zwycięzca podszedł do ciała pokonanego przeciwnika, ściągnął z niego kolczugę oraz zabrał sakiewkę z pieniędzmi. Zgodnie z prawem mógł wziąć to co należało do osoby, która bezprawnie go zaatakowała na ziemiach biskupa Chrystiana. Tak więc niewolnicy wikinga również należeli do niego.
            Ludzie przyglądający się walce po chwili wrócili do swoich spraw, ciałem wikinga nikt się nie przejął. Licytowano kolejnych niewolników, powróciły wrzaski i śmiechy.
       - Divan podszedł do Mojmiry.    
- Zemdlała z bólu - powiedziała i pozwoliła mu wziąć dziewczynkę na ręce. Czy w Lubawie albo w grodzie za miastem jest jakiś cyrulik? Zapytała.
       -  W Lubawie jest jeden ale zawsze tłumy czekają do niego. Ona potrzebuje natychmiastowej opieki - odrzekł Divan. Poza tym ta dziewczynka ledwo żyje. Zwykły medyk może nie wystarczyć. Chodź za mną.
             

     - Drewniana chata, nie różniła się niczym od tych, które budowali Polanie. Jedynym wyjątkiem były charakterystyczne dla Prusów pale, na których stała cała konstrukcja. Prusowie, którzy od setek lat żyli w puszczy wiedzieli, że budowanie chat, albo grodów, na palach wbitych w ziemię lub w dno jeziora, stanowi wspaniałe zabezpieczenie przed atakami dzikich zwierząt. Niska, o owalnym kształcie, zwężającym się delikatnie od dołu do góry, kryta słomianą strzechą. Otwór w ścianie, zwany lanxto, był oknem i zarazem spełniał funkcje komina, czyli otworu na ujście dymu. Na środku izby znajdowało się ognisko przy którym na leżącym pniu drzewa siedziała stara, licząca jakieś osiemdziesiąt lat kobieta. Nad ogniskiem wisiał duży kocioł.
            - Kobieta śpiewała jedną z pruskich pieśni i przygotowywała jakąś ziołową miksturę. Nagle do jej uszu doleciał dźwięk szczekających psów, a potem tętent końskich kopyt. Po chwili drzwi chaty z hukiem otworzył Divan, wnosząc na rękach nieprzytomną i krwawiącą dziewczynkę. Za nim weszła Mojmira.
            - Stara kapłanko ona potrzebuje pomocy.
            - Czy twój nowy bóg nie potrafi jej pomóc? Odpowiedziała Divanowi nie wstając nawet od kociołka.
            - Cyrulik, który leczy ludzi w Lubawie jak zawsze jest oblegany, a jego wiedza na temat ziół nie jest tak duża jak twoja. Kobieto rusz się!
            - Stara kapłanka zawsze darzyła Divana sympatią, pamiętała jak w dzieciństwie z żarliwością oddawał cześć bogu magii Patrīmpusowi i Perkunasowi, który w pruskich wierzeniach był bogiem błyskawic. Nawet czasem powtarzał, że w przyszłości zostanie wajdelotą. Teraz jednak jego marzenia z dzieciństwa nie miały znaczenia, były to tylko wspomnienia starej kobiety.
            -  Połóż ją na łóżku. Divan posłusznie wykonał polecenie.
            - Kobieta podeszła i zaczęła badać pobitą dziewczynkę. Dotykała jej głowy, później przesuwała ręce nad jej biodrami, brzuchem i nogami.
- Jej życiowa energia jest ciągle silna, gdybyśmy zabrali ją do gaju, do miejsca mocy to może...
            - Wiesz, że chrześcijanie potępiają miejsca mocy. Biskup Chrystian mówił, że moc płynąca z kamieni i drzew jest mocą szatana, nawet jeśli czasem uzdrawia i leczy to jednak jest to złe.
            - Matka Ziemia nie jest zła – odpowiedziała staruszka – Przecież drzewa mają w sobie uzdrawiającą moc, dąb, buk, kiedy je przytulasz czujesz się lepiej. Tak samo zioła są darem Matki Ziemi.
            - Biskup mówił, że zioła są dobre ale korzystanie z energii płynącej z drzew, wód i kamieni biskup potępił.
            - Staruszka wiedziała, że nie ma sensu sprzeczać się z Divanem. Po chwili namysłu odrzekła: więc użyję ziół. Podeszła do stołu na którym leżały i nad którym wisiały różnego rodzaju zioła oraz specyfiki. Najpierw nałożę na rany dziewczyny ziołowy balsam; następnie podam jej wywar. 
            -  Divan i Mojmira z uwagą obserwowali staruszkę.
            - Kobieta nagle powiedziała głośno. Nie stójcie tak! Divan wiesz jak wyglądają zioła, uczyłam cię przecież. Biegnij do mojego ogródka za domem, a jak nie znajdziesz to pędź szukać w lesie. Potrzebuję: krwawnika pospolitego, czosnku niedźwiedziego i babkę lancetowatą, bez niej nie wyleczę płuc dziewczyny.
            - No idź już, a Ty zostań tu i mi pomóż.
            - Mojmira dopiero teraz zauważyła, że kobieta cały czas używała mowy Polan.
            - Divan właśnie wybiegł, a Mojmira wykonywała polecenia staruszki.
            - Obmyj jej rany, a ja przygotuję ziołowy balsam.
            - Myślałam, że nie masz wszystkich ziół.
            - Staruszka uśmiechnęła się i powiedziała: mam tu wszystko czego mi potrzeba. Zioła o które go prosiłam zostawię sobie na inną okazję, poza tym w moim ogródku nie ma ziół, które wymieniłam więc będzie musiał iść na poszukiwania do lasu. Zdążymy porozmawiać zanim wróci, nie za często miewam tu gości spoza Prus. Mój dom znajduje się spory kawałek od Lubawy, nie prowadzi tu żadna ze znanych ścieżek. Tylko Divan i kilku miejscowych o mnie pamięta. Przybysze raczej nigdy nie zapuszczą się tu sami. Poza tym duchy mnie ochraniają?
            - Mojmira właśnie skończyła obmywać rany dziewczynki - Jakie duchy?
            - Staruszka mówiła nakładając balsam na obitą głowę: duchy przodków mieszkają w pobliskich drzewach, a leśny duch, opiekun lasu, o imieniu Medinisochrania mnie, kapłankę wierzącą w starych bogów, wy tak ich nazywacie – starymi bogami. Poza tym pamiętaj, że licho nie śpi.
- Licho – zapytała Mojmira.
- Licho jest słowiańskim demonem, który od dawna mieszka w pruskiej puszczy. Teraz kiedy Słowianie są chrześcijanami i wycinają lasy wielu z ich demonów schroniło się u nas. Licho nigdy nie śpi, zawsze jest gotowy do walki o dobro puszczy.
- Przecież demony są dziełem szatana, podobnie jak pogańska religia. Powiedziała Mojmira.
- Mówisz jak radykalni chrześcijanie, wyznawcy martwego boga, jakiegoś Chrysta wiszącego na krzyżu ale tak do końca nie wyglądasz na jedną z nich. Powinnaś wiedzieć, że nikt nie ma prawa przekreślać całej religii i zmuszać ludzi do odejścia od wierzeń przodków. Ja wolę swoich bogów, drzewa, puszczę, zwierzęta. Bogowie są wszędzie, nawet teraz czuję ich obecność. Musisz być dobrym człowiekiem skoro Medinis, bóg lasu pozwolił ci odnaleźć moją chatę.
- Słyszałam o tym Medinisie, zbrojny w Płocku mi o nim opowiadał to duch lasu, który zabija każdego kto mając wrogie zamiary wchodzi do puszczy.
            - Tak było kiedyś jednak obecnie jego moc osłabła z powodu chrześcijan - odparła staruszka. Ale moja chata dalej jest pod jego ochroną nawet Surwabuno nie wie, że jeszcze tu żyję.
            - Mojmira, zdziwiona zapytała: a dlaczego mi o tym opowiadasz? Nie boisz się, że komuś powiem? Jestem przecież chrześcijanką.
            - Skoro Medinis ci zaufał to i ja ci ufam.
            -  Mówiłam ci, że słyszałam o tym bogu, wiem Mojmiro, że o nim słyszałaś. Powiedział mi o tym.
            - Skąd znasz moje imię? Rozmawiasz z tym bogiem? Dziewczyna zrobiła znak krzyża i zaczęła się rozglądać po chacie.
            - Nie musisz się go bać odrzekła staruszka, on krzywdzi tylko tych, którzy zagrażają naszym wierzeniom, tych którzy chcą mnie skrzywdzić.
            - Ale ja przecież jestem chrześcijanką, zawsze z ojcem w niedzielę uczestniczyłam we Mszy świętej.
            - Wasze msze, chrześcijaństwo, wasz krzyż, pod jego znakiem wprowadzacie swoją religię, niszczycie puszczę, która stała tu od tysięcy lat, niszczycie nasze wierzenia i zabijacie naszych bogów.
            - A wy składacie ofiary z ludzi! Odrzekła nagle Mojmira, czy płocki zbrojny, którego po naszym porwaniu spalono na stosie był czemuś winien? Kto dał wam prawo decydować o życiu i śmierci? Nasz Bóg nie wymaga krwawych ofiar, to Bóg miłości. A puszcza? Czy drzewa są ważniejsze od człowieka? Drzewa, rzeki, kamienie, zwierzęta są Bożym dziełem, dzieło to ma służyć człowiekowi. Wy modlicie się do tego co Bóg stworzył, a powinniście modlić się do Stworzyciela.
       - Ofiary z ludzi są konieczne, nasi bogowie ich od nas wymagają. Tak bardzo wierzysz w swojego Boga...
            - Divan nagle wszedł do środka, przerywając ich rozmowę.
            - Przyniosłem wszystkie zioła.
            - Połóż je na stole, odrzekła pogańska kapłanka.
            - Zostali w domu staruszki na noc, wszyscy spali na podłodze owinięci zwierzęcymi skórami, których kobieta miała dużo w swojej chacie.
            - Ranna dziewczynka w nocy jęczała, zapewne miała koszmarne sny. Starsza kobieta kilka razy wstawała i wkładała jej pod język jakiś dziwny specyfik. Za każdym razem najpierw upewniała się czy Divan śpi tak jakby robiła coś co on by od razu potępił. Później w ciszy staruszka recytowała nad swoją pacjentką jakieś słowa w języku Prusów. Mojmira udawała, że śpi jednak w rzeczywistości obserwowała dziwne zachowanie gospodyni chatki. Ku jej zdziwieniu nad ranem stan dziewczynki się poprawił. Rany przestały krwawić. Kolejna noc była już spokojniejsza, co nie zmienia faktu, że staruszka kontynuowała za plecami Divana swoje tajemnicze zabiegi medyczne.
Dwa dni później, kilka godzin po świcie nieznajoma się obudziła. Najpierw lekko podniosła powieki, następnie zaczęła z lękiem rozglądać się po chacie. Była wyraźnie zdezorientowana, nie wiedziała gdzie jest.          
- Dopiero teraz Divan i Mojmira uświadomili sobie, że jej wygląd jest typowo słowiański, niebieskie oczy, długie za pas włosy o słomianym kolorze, łagodne rysy twarzy, rumiane policzki.
            - Pochodzi z kraju Polan, Rusi albo z kraju Czechów, powiedziała Mojmira - nie odrywając wzroku od twarzy dziewczynki.
           
            Mówili coś do niej, lecz ona milczała.
            - Może nie rozumie naszej mowy? - Dopytywał Divan.
            - Rozumie ale boi się mówić, widziała śmierć swoich rodziców, napadli ich na statku piraci. Powiedziała staruszka, Divana w przeciwieństwie do Mojmiry nie zdziwiły jej słowa.
            - Skoro tak mówisz to zapewne tak właśnie było. Czy możemy ją zabrać ze sobą?
            - Możecie ale nie sadzajcie jej na koniu, zaprzęgnijcie swojego konia do wozu za domem i jedźcie do Lubawy, a potem zabierz dziewczynkę w miejsce w którym będzie mogła wypocząć i nakarm ją. Staruszka wypowiadała te słowa cały czas patrząc na Divana. I jeśli chcesz ją zabrać poza Lubawę to niech leży na wozie, pamiętaj niech nie jedzie konno, bo rany jej się otworzą.
            - Mojmira uśmiechnęła się do dziewczynki, wyciągnęła rękę i ucieszyła się widząc, że dziewczynka ją złapała. Obie wyszły z chaty. Divan miał już iść za nimi, kiedy staruszka nagle się do niego odezwała:
            - Ta dziewczyna, dlaczego nie sprzedałeś jej na targu niewolników? I czemu zaopiekowałeś się tą małą? Czy chrześcijaństwo cię tak zmieniło? Dawny Divan by sprzedał tę zielonooką Mojmirę na targu niewolników, a dziewczynkę pozwolił wikingowi zatłuc na śmierć.
            - Dawny Divan nie potrafił nawet czytać i pisać i jak sama powiedziałaś nie potrafił okazywać litości i współczucia. Czy nie uważasz, że teraz jako chrześcijanin jestem lepszym człowiekiem?
            - Staruszka milczała. Po chwili dodała: Divan puszcza płacze. Oni nie szanują drzew, wycinają je pod budowę ogromnych miast. Myślisz, że Kirwe z gaju w Romowe pozwoli im niszczyć puszczę i naszych bogów?
            -  Divan słysząc przydomek Kirwe poczuł uczucie strachu. Słyszał wiele razy o potężnym wajdelocie, który był dla Prusów kimś kogo chrześcijanie nazwaliby papieżem. Biskup Chrystian nie wierzył, że ktoś taki istnieje, niewielu było takich, którzy twierdzili, że widzieli pruskiego papieża.
            -  Stara kapłanko, czy on naprawdę istnieje?
            - Istnieje i jest potężny, starzy bogowie mu sprzyjają, nauczyli go magii, obdarzyli mocami. Stoi przy nim wielu potężnych rijkasów. Niedługo dojdzie do wojny, czuję, że w Świętym Gaju przy Lubawie wydarzy się coś, co wszystko zmieni. Divan bądź ostrożny lepiej wyjedź z Lubawy jak najszybciej. Udaj się do swojego lauksu. Gród nad Jeziorem Zwiniarz jest potężny w połowie położony na jeziorze. Tam będziecie bezpieczni. Słyszałam, że biskup Chrystian kazał lokować wieś na terenie twojego lauksu. Tak więc nawet u ciebie są już domy wyznawców nowej krwi, nowej wiary.
            - Taka jest cena naszego przejścia na chrześcijaństwo - odparł Divan. Biskup Chrystian otrzymał od papieża w Rzymie nasze ziemie. Nazwali te tereny Ziemią Lubawską. My teraz jesteśmy jego sługami. Biskup jednak skupia się na budowie miasta i sprowadzaniu osadników aby zakładali wsie. W moim lauksie stoi już drewniany kościół, a o świętych kamieniach w lesie nikomu nie powiedziałem. Obiecałem ci przecież, że nie powiem o nich nikomu. Jednak w moim grodzie pojawili się już kilka lat temu zbrojni chrześcijanie. Ale całością cały czas zarządzam osobiście.
            - Do czasu Divan, do czasu. Twój biskup teraz zapewnia ciebie i Surwabuno, że możecie pozostać w swoich grodach. Mówi wam, że wy rijkasi będziecie jak książęta u Polan.
            - Surwabuno jest księciem poprawił Divan. Ja służę jemu, a on biskupowi.
            - Twój biskup zapewne jest wściekły po tym jak Prusai czczący starych bogów spalili Płock i wiele wsi. Medinisdoniósł mi, że biskup wraca do Lubawy z wieloma chrześcijańskimi wojami. Zapewne wyruszą w głąb puszczy ale najpierw rozprawią się z tymi którzy przeżyli przy Pikowej Górze, w Świętym Gaju w Lobnic [obecnie Łąki Bratiańskie]. Później ruszą spalić Ciemnik i stojący na pobliskiej górze gród[obecnie ruiny zamku w Kurzętniku] w którym mieszka rijkas Doroth.
            - Zapewne tak właśnie będzie z czasem chrześcijanie opanują całą Sasinię - odparł Divan i dodał: dziękuję ci za pomoc kapłanko, masz w sobie dużo dobra. Po tych słowach wyszedł po schodach na zewnątrz.
            - Dużo dobra? Kapłanka po cichu powtórzyła te słowa - wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Po chwili spojrzała na krzesło stojące przy stole i zapytała jakby sama siebie: Medinisie czy te dwie są naprawdę tak ważne?Czy przeznaczenie ich obu splata się we wzorze bogów z przeznaczeniem Divana? Skoro tak twierdzisz to proszę ochraniaj tych troje. Chroń ich przed demonami oraz złymi i chciwymi ludźmi, których wielu przybyło razem z chrześcijanami. Medinisie ja już jestem stara, nie jestem tak ważna jak on proszę ochraniaj go. Po chwili krzesło się poruszyło, choć nikt na nim nie siedział. W chacie zrobiło się cicho kobieta powróciła do śpiewu, a szumiący wiatr poruszał drzewami tak jakby las chciał śpiewać razem z nią.

            - Słuchaj śpiewu lasu Mojmiro, wsłuchajcie się wszyscy w śpiew Matki Natury. Musicie zrozumieć, że bez puszczy życie nie ma sensu, życie w ogromnych, brudnych miastach kosztem puszczy nie ma sensu. Opamiętajcie się i powróćcie do starych bogów. Mówiła do siebie staruszka jednak już nikt jej nie usłyszał.


Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 7 LAUKS DIVANA NAD JEZIOREM ZWINIARZ POCZĄTEK KRUCJATY 1222 ROK)

$
0
0
[ Poniższą mapę stworzyłem na potrzeby mojej powieści. Na Mazowszu, Ziemi Dobrzyńskiej i wschodnich krańcach Ziemi Chełmińskiej starałem się odtworzyć kasztelanie, wsie, grody, które istniały lub mogły istnieć ok. 1222 roku, a więc kilka lat przed przybyciem Krzyżaków. Czarne, nie podpisane kropki oznaczają wsie, ich ilość jest fikcyjna. Stolica każdej kasztelani była grodem (chyba; w powieści w każdym razie jest grodem). Jeśli zaś chodzi o Ziemię Sasinów to sprawa wygląda tak: Grody na Jeziorze Skarlińskim i Jeziorze Łąkorz, w Nielbarku, na wyspie Jeziora Radomno, SASSENPILS (tzw. Góra Sasinów) istniały naprawdę; gród nad Jeziorem Zwiniarz również istniał; gród i osada nad Jeziorem Tarczyńskim też istniały; podobnie we wsi Gutowo też stał kiedyś gród. Święte Gaje: Ciemnik, Lobnic, czyli Łąki Bratiańskie oraz Lipy za Lubawą istniały naprawdę. Góra Dylewska również istnieje.Gród na wzgórzu fikcyjnego rijkasa o imieniu Doroth zapewne też istniał (oczywiście chodzi o wzgórze w Kurzętniku na którym dziś znajdują się ruiny zamku). W Bratianie, a dokładnie w miejscu, w którym rzeka Wel wpływa do Drwęcy kiedyś stał krzyżacki zamek. W powieści umieściłem w tym miejscu pogański gród nazywany w języku Prusów „BRATI” (brat). To bardzo możliwe, że w Bratianie (w widełkach rzeki Wel i Drwęcy) podobnie jak i w Kurzętniku (na górze) w czasach przedkrzyżackich stały pogańskie grody. Oba miejsca mają duże walory obronne więc bardzo bym się zdziwił gdyby Prusowie z plemienia Sasinów z nich nie skorzystali.]





 Poranek był spokojny, nic nie zapowiadało tego co miało wydarzyć się w tym dniu. Nikt nawet nie domyślał się, że w nocy dojdzie do objawień Matki Boskiej w lipowym pogańskim Świętym Gaju. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że dojdzie też do próby morderstwa córeczki księcia Surwabuno. Miasto zwyczajnie obudziło się do życia. Tego dnia, na kilkanaście godzin przed objawieniem Matki Boskiej, kiedy biskup Chrystian przyjechał do Lubawy i rozmawiał z książętami, a Surwabuno przebywał jeszcze z żoną i córeczką w swoim grodzie, dziesięciu zbrojnych siedziało na koniach niedaleko nowo zbudowanej bramy wjazdowej do Lubawy. Tylko Witra sam, bez jeźdźca rozglądał się nerwowo na wszystkie strony – parskając i przestępując z nogi na nogę. Koń nagle ożywił się na widok Divana kroczącego w jego stronę. Wszyscy zaczęli szeptać, dziwili się widząc Prusa, który szedł obok swojej niewolnicy. Dziewczyna niosła na głowie nałęczkę do kupna, której zmusiła na targu Divana. Tłumaczyła mu, że nie może dalej chodzić z odkrytą głową i rozpuszczonymi włosami bo tak wyglądają tylko ladacznice, prostytutki oferujące swe usługi w zamtuzach. Dziwne było, że on spełnił jej prośbę mimo tego, że niewolnice są przedmiotami, własnością pana i nie mają prawa nawet odzywać się do niego bez pytania. Tym większe zaistniała sytuacja zdziwienie u wszystkich budziła.

 [Zamtuzami nazywano domy publiczne, miejsca rozpusty; faktem jest to, że w średniowieczu, w krajach chrześcijańskich rozpuszczone włosy nosiły tylko prostytutki, ladacznice potocznie zwane „kurwami” – jednym słowem kobiety nieprzyzwoite. Kurwy można było rozpoznać właśnie po tym, że noszą rozpuszczone włosy i żółtą koszulę. Porządne niewiasty zakrywały ubiorem swe piersi, ramiona i nogi, na głowach nosiły chusty – tzw. nałęczki, które zasłaniały włosy oraz unikały żółtego koloru.] 

 Zdziwienie jeźdźców pogłębiło się jeszcze bardziej, kiedy pruski wojownik, obecnie kasztelan, dawniej rijkas, kazał niewolnicy jechać na wozie razem z dziewczynką. Divan siedział na grzbiecie Witry, który szedł obok zaprzęgniętego teraz w dwa konie wozu. Reszta jechała za nimi.
Minęli kupca, który jechał na swoim wozie z towarami. We wnętrzu można było dostrzec kilkoro związanych i zakneblowanych niewolników co świadczyło, że jest to raczej kupiec z obszarów, na których na niewolników dalej jest popyt. W księstwach piastowskich niewolnictwo, owszem też jeszcze występowało ale nie w takiej skali co u Prusów, Jaćwingów, Litwinów, Muzułmanów i Skandynawów. Tam podobnie jak za Lubawą targi niewolników były czymś normalnym i powszechnym. Chociaż należy dodać, że w krajach chrześcijańskich niewolnictwo dopiero zanikało, a proces zanikania wiadomo może trwać dziesiątki lat.
            Niedawno zbudowana Lubawa zyskiwała na znaczeniu dzięki dużym nakładom finansowym biskupa Chrystiana i licznym osadnikom chcącym rozpocząć nowe życie w mieście albo w jednej ze świeżo lokowanych wsi. Jeden z żydowskich kupców właśnie prowadził cztery młode niewolnice ponieważ tylko takie warto było kupować. Im młodsze tym droższe i bardziej wartościowe. Wszystkie miały założone na szyjach żelazne obroże, które były połączone łańcuchem z kajdanami na ich rękach. Kolejne kajdany miały na nogach. Kupiec miał zadowoloną minę, zapewne kupił towar na targu za Lubawą i teraz zmierzał do stajni, gdzie zostawił swe konie pod opieką jednego ze stajennych.
            - Biedactwa pewnie z tymi kajdanami będą musiały iść za jego koniem albo wozem. Jeśli będą miały szczęście to załatwi im jakiś wóz dla niewolników– myśli pełne współczucia dla obserwowanych niewolników krążyły w głowie Mojmiry.
            Współczucie okazywane przez dziewczynę było słuszne ponieważ losy niewolników, a zwłaszcza niewolnic bywały różne. Niewolnica, która trafiła na gospodarstwo jakiegoś Prusa miała szansę się zasymilować, przyjąć jego religię i z czasem mogła nawet zostać jedną z jego żon albo kochanek. Jednak żydowscy kupcy często sprzedawali niewolników do jednego z muzułmańskich krajów np. na Półwysep Iberyjski, który jeszcze był częściowo pod panowaniem wyznawców Islamu. Muzułmanie w dużych ilościach lubili kupować dziewczyny do swoich haremów, a mężczyzn potrzebowali do ciężkiej pracy, wiosłowania na galerach albo kastrowali ich i czynili eunuchami w haremach. Czesi i Polacy również zbudowali swoją potęgę dzięki niewolnictwu. Praga niegdyś słynęła z handlu niewolnikami. Niewolnictwo nawet dla Mieszka, który w 966 roku przyjął chrzest stanowiło ważny element gospodarki jego państwa.
            Mojmira siedziała na wozie, patrzyła na kupca i niewolnice, które za sobą prowadził, później skierowała wzrok w stronę dziewczyny, której spod płaszcza wystawał żółty skrawek materiału. Miała też rozpuszczone włosy co sugerowało, że jest prostytutką szukającą klienta. Niedaleko szedł też jakiś żebrak oraz kilku duchownych.
            - Wszystko wygląda tak jak w chrześcijańskich miastach– rozmyślała Mojmira – no może z wyjątkiem niewolników, których tu jest więcej. A tam to chyba idzie jakiś Żyd, za nim kowal i chyba cyrulik. Są tu ludzie różnych profesji. Do tego ten obóz krzyżowców, tylu zbrojnych i rycerzy. Nie dziwię się, że w mieście jest coraz więcej prostytutek i handlarzy.
            - Dlaczego oni tak na mnie patrzą? Mojmira zastanawiała się. I nagle to do niej dotarło, to było jak uderzenie błyskawicy. Kiedy byli już spory kawałek od miejskiej palisady w końcu, zamiast rozglądać się na boki, spojrzała za siebie. Za dziesięcioma jeźdźcami jadącymi za ich wozem konie ciągnęły dwa zakratowane wozy z niewolnikami. Były to same kobiety. Ich miny potrafiły przerazić, smutek, łzy, lęk dało się z nich wyczytać.
- Twarze niewolnic w jednym z wozów pamiętam z Pikowej Góry, kobiety z drugiego wozu musiały należeć prędzej do wikinga, którego pokonał Divan. Z Pikowej Góry Divan zabrał tylko mnie, więc tamte niewolnice muszą należeć do tych zbrojnych na koniach, a pozostałe są spadkiem po zabitym wikingu. Dlaczego same kobiety? A co się stało z mężczyznami? Wszystkich sprzedali na targu? – kurcze znowu zastanawiałam się głośno.
            - Z wikingem były tylko kobiety, a mężczyzn z Pikowej Góry woleliśmy sprzedać ponieważ prędzej by popełnili samobójstwo niż przyjęli chrzest. Słowa Divana zaskoczyły Mojmirę.
            - Znowu zastanawiałam się głośno - pomyślała. Obserwując kobiety w wozach zrobiło jej się smutno. Ich spojrzenia były pełne żalu, wręcz pytające: "dlaczego ty i ta dziewczynka jesteście traktowane lepiej?".
            - Co się z nimi stanie?
            - Głośne pytanie zaskoczyło Divana i Mojmirę. Oboje popatrzyli na małą dziewczynkę.
            - Znasz język Polan? Zapytała Mojmira.
            - Tatuś mnie nauczył. Napadli nas kiedy płynęliśmy z Gdańska.
            - A co tam robiliście? Gdzie płynęliście? Dopytywał Divan.
            - Tatuś mówił, że musimy płynąć, że chcą nas zabić i... zaczęła płakać. Ale po chwili ponownie zapytała: Co się z nimi stanie?
            - Kobiety w jednym z tych wozów należą do wojowników jadących za nami oni zrobią z nimi to co uznają za stosowne. W końcu każdy może swobodnie rozporządzać swoim majątkiem. Mogą zrobić z nich swoje żony, kochanki albo kazać im służyć na swych gospodarstwach. Jeśli będą posłuszne to przeżyją, a jeśli nie to mogą zostać zabite.
            - Ale kobiety w drugim wozie, które należą do ciebie czeka lepszy los? Znam je dobrze, one tak jak ja były jego niewolnicami.
Pytanie dziesięcioletniej dziewczynki wbiło Divana w siodło. Jej odwaga robiła wrażenie. Patrzyła na niego swoimi niebieskimi oczami, które lekko przymrużyła. Jej długie za pas włosy o słomianym kolorze zostały splecione w kok przez Mojmirę. Na policzkach można było dostrzec ślady po niedawno przelanych łzach – ale mimo tego potrafiła martwić się o innych.
Divan w duszy cieszył się, że zbrojni jadący za nimi oraz kmieć, którego wynajęli do powożenia wozu nie znają języka Polan i Czechów - dziewczynka mówiła trochę jak Polanie i trochę jak mieszkańcy kraju Czecha.
            - Martw się o siebie dziewczynko odparł Divan. Dlaczego nie pytasz o swój los? Skąd wiesz, że ciebie nie zabiję?
            - Skoro chcesz mnie zabić to dlaczego mnie ratowałeś i ryzykowałeś życie walcząc z wikingiem? A potem wiozłeś mnie do uzdrowicielki. Po co tyle trudu skoro chcesz mnie zabić?
             Pewna siebie odpowiedź i kolejne pytania dziewczynki najpierw ponownie wbiły Divana w siodło, a potem wzbudziły wiele uznania dla małego, odważnego dziecka.
- Musi pochodzić z zamożnej rodziny, jest inteligentna i pewna siebie, raczej przyzwyczajona do wydawania rozkazów - myśli kłębiły się w jego głowie. Doszedł jednak do wniosku, że nie jest to odpowiednia chwila na ponowne wypytywanie jej o rodziców i pochodzenie. Zamiast tego odpowiedział:   
- Odważne z ciebie dziecko przyda mi się taka mała służąca, która będzie pracowała w kuchni, gotowała, szyła płaszcze i doiła kobyły. Z kobylego mleka przyrządzamy kumys to taki kefir z alkoholem. Jest dla nas tym czym dla Polaków jest piwo.
            - Dziewczynka słysząc jego słowa zrobiła się czerwona ze złości ale nic nie odpowiedziała. Przez dalszą drogę już się do nikogo nie odzywała. Siedziała z naburmuszoną miną przewracając oczami na wszystkie strony. Po chwili obie z Mojmirą zasnęły na sianie, a Divan jechał dalej obok ich wozu na grzbiecie Witry i zastanawiał się co uczynić z tymi dwiema.

 
Rekonstrukcja średniowiecznych wozów dla niewolników.
Właśnie takimi wozami Divan i jego zbrojni przewozili niewolnice.

Obserwując otoczenie można było dostrzec, gdzie kończą się granice włości Surwabuno i biskupa Chrystiana. Był one charakterystyczne ponieważ dookoła Lubawy wycięto mnóstwo drzew, w wyniku czego w gęstej puszczy powstała duża przestrzeń na której budowano miasto i lokowano wsie. Jednak im dalej na południe tym więcej drzew mijali. Kiedy przejechali wieś o nazwie Fijewo założoną przez chrześcijańskich osadników z Mazowsza, znaleźli się w gęstej puszczy. Tak samo niebezpiecznej, ciemnej i przepełnionej zwierzyną jak puszcza, którą przedzierali się jadąc z Pikowej Góry. Gęstwina drzew, liczne bagna, brak prawdziwych dróg bardzo utrudniały i przedłużały podróż. Gdyby puszcza nie była tak gęsta, a trakty [drogi] były takie jak u Polaków to dotarliby na miejsce o wiele szybciej.

            To co się działo w ciągu ostatnich tygodni, a zwłaszcza trzy minione dni, które spędziła z Divanem bardzo wycieńczyły jej organizm. Sen na wozie z sianem przyszedł niespodziewanie. Obrazy ukazywały jej się jeden po drugim. Najpierw zakapturzony Prus z Płocka, który mówił, że jej mama żyje i będzie żyła jeszcze przez długie lata.„Ona jest u nas w kraju Prusów. Musisz przekroczyć puszczę aby ją spotkać”. Pamiętała wyraźnie słowa, które wypowiedział do niej na płockim targu. Nie potrafiła zapomnieć tego szoku i dziwnego zachowania ojca. Później jej oczom ukazał się atak na wieś, w której nocowali. Niewola w Pikowej Górze, to jak była bita i głodzona, zamykana w klatce, wiązana, zmuszana do ciężkiej pracy. Nienawiść z jaką patrzyli na nią poganie, nienawiść za to, że jest chrześcijanką. Następnie ujrzała to co wydarzyło się już po upadku Pikowej Góry, podczas ataku dzikich zwierząt kiedy uciekła w głąb puszczy i zemdlała. Wizje, których wówczas doświadczyła. Te dziwne głosy nazywały ją dzieckiem starej krwi… Mówiły, że chrześcijanie zabili jej matkę. A ten zakapturzony z Płocka z kolei twierdził, że jej matka żyje. Komu wierzyć? O co w tym wszystkim chodzi? Po wizjach z przeszłości nagle ukazały jej się nowe, nieznane:
            Najpierw ujrzała ogromne dębowe drzewo, na nim wisiały wizerunki trzech postaci. Przy drzewie jakiś zakapturzony mężczyzna i kobiety składali ofiary ze zwierząt swoim bogom.
            W kolejnej wizji zakapturzony kapłan stał sam przy tym samym drzewie i rozmawiał z Prusem, który tak ją wystraszył w Płocku.
            W trzeciej wizji ukazało jej się płonące miasto, to była Lubawa. Płonął zamek, płonął gród, ogień trawił wszystkie drewniane budynki. Widziała śmierć mieszkańców, którzy płonęli żywcem. Setki płonących strzał, które spadły na miasto, ludzie biegający w panice i potykający o zwęglone zwłoki. Płacz dzieci, biskup składany żywcem w ofierze pogańskim bogom, głowa Surwabuno nabita na pal przy zgliszczach, które pozostały z jego grodu. Wszędzie krew… jednorożec leżał martwy – wizja tego mitycznego stworzenia bardzo ją zdziwiła – Widziała Divana oraz jakiegoś rycerza, którzy walczyli z pogańskimi Prusami… widziała postaci w płaszczach i maskach z twarzami zwierząt… nagle usłyszała głos:
            - Będziesz musiała podjąć decyzję dziecię starej krwi, musisz wybrać my albo wyznawcy martwego Chrysta na krzyżu.
           Obudziła się przerażona, zlana potem, którego krople leciały jej z czoła po zielonych oczach i policzkach. Próbowała je przecierać rękoma ale to nic nie dało, pot, który naleciał jej do oczu strasznie szczypał. Zdjęła z głowy przepoconą nałęczkę i szukała suchego fragmentu materiału, znalazła i zaczęła przecierać nim oczy. Pomogło, trochę. Po chwili obudziła się dziewczynka:
            -    Miałaś zły sen? Dlaczego jesteś tak spocona?
            - Mojmira nic nie odpowiedziała, milczała, była przerażona. Choć próbowała, nic z tego wszystkiego nie potrafiła zrozumieć.
Dopiero widok, który ujrzała chwilę po przebudzeniu sprawił, że poczuła się trochę lepiej. Piękno przyrody było zachwycające. O taflę jeziora odbijały się promienie słońca, a lekki wiatr miał zbawienny wpływ dla skóry na jej spoconej twarzy. Po chwili uspokoiła się i zakryła włosy nałęczką.   
            - To Jezioro Zwiniarz - powiedział nagle Divan, który na grzbiecie Witry podjechał bliżej ich wozu. Przez wiele wieków uważaliśmy je za święte - wielu dalej je za takie uważa - pomyślał. Niedługo będziemy na miejscu. Gród jest z drugiej strony jeziora, zasłonięty przez drzewa.
            - Przed przyjęciem chrztu uważaliście jeziora za święte?
            - Pytanie zadane przez zawsze ciekawską Mojmirę już nawet go nie zdziwiło. Po chwili odpowiedział:
- Tak nauczali nasi przodkowie teraz też mimo przyjęcia chrztu wielu dalej wierzy w nauki dziadów. Nawet ci którzy dali się ochrzcić często potajemnie chodzą do gajów, kamieni, nad jeziora. Niektórzy dają ochrzcić swoje dzieci, a potem udają się do wajdelotów aby ci zmyli chrzest.
            - Mnie uczono, że jest tylko jeden Bóg, a poganie oddają cześć demonom i szatanowi - odrzekła Mojmira.
            - Wasz lud już dawno temu przyjął chrzest. W kraju Polaków pozostały nieliczne Święte Gaje. U nas te nauki są nowe, a wielu woli pozostać przy tym co stare. Surwabuno zrozumiał jednak, że trwanie przy dawnych wierzeniach przyniesie nam śmierć. Chrześcijanie są zbyt potężni i z czasem by nas wszystkich zniszczyli. On rozumiał to doskonale dlatego udał się do Rzymu aby wszyscy chrześcijańscy władcy i królowie dowiedzieli się, że jego ziemie będą od tej pory ochraniane przez papieża. Chrzest z rąk Ojca Świętego zapewnił nam bezpieczeństwo.
            - Ale nie wszyscy się z tym pogodzili? Dopytywała dziewczyna.
            - Wielu chwyciło za broń, niektórzy obwarowali się w swoich grodach. Ci którzy zaatakowali Płock i cię porwali dalej trwają przy wierzeniach przodków i nie chcą dać się ochrzcić. W samej Lubawie też mieszkają Prusowie, którzy nie ufają chrześcijanom. Jest ich całkiem sporo.
            -  A ty Divanie?
            - A ja jestem chrześcijaninem - słowa te wypowiedział od razu jednak dalej już nic nie mówił, tak jakby się nad czymś zastanawiał.
            - Mojmira natomiast czuła, że nie powinna go już o nic wypytywać.
            - Jakiś czas jechali w ciszy, którą nagle przerwał głos Divana dojeżdżamy do mojego lauksu, a dokładniej do mojejkasztelanii i grodu. Od teraz nazywajcie mnie kasztelanem i panem tych ziem.
            - Obie ze zdziwieniem popatrzyły na siebie.
            Wąska ścieżka, którą zmierzali z Lubawy miała wiele rozgałęzień. Często musieli wybierać, w którą stronę skręcić. Ktoś obcy by zapewne zabłądził w tej gęstej puszczy. Wszędzie znajdowało się królestwo lasu, wypełnione dziką zwierzyną, drzewami, jeziorami, strumykami oraz licznymi bagnami. Divan całą drogę starał się jechać obok wozu z Mojmirą i dziewczynką jednak bywało, że musiał udać się przodem ponieważ dróżka zwężała się jeszcze bardziej. Teraz jednak puszcza ustąpiła miejsca ogromnej polanie, na której znajdował się duży owalny gród z dobudowanym podgrodziem, w którym otoczony palisadą stał drewniany kościół oraz kilka budynków. Palisada i nasyp pierwotnej części grodu częściowo były położone na jeziorze i wsparte na wysokich palach wbitych w wodę.
            Mojmira i dziewczynka obserwowały wszystko z uwagą. Gród znajdował się na sztucznie usypanej górze. Przylegał do jeziora, którego wody wlewały się do fosy i otaczały całą warownię oraz dobudowaną część z kościołem. Była to prawdziwa obronna „forteca”, wysokie, kilkumetrowe bale otaczały ją dookoła i stanowiły solidny "mur" obronny nazywany palisadą. Z wnętrza wystawały dachy kilku budynków. Najbardziej w oczy rzucały się dwie wieże kościelna oraz wysoka obserwacyjna na której stali wartownicy. Jeden z nich właśnie podniósł krzykiem alarm widząc zbliżających się jeźdźców. Dopiero po chwili tutejsi zdali sobie sprawę, że nie mają do czynienia z wrogami. 
            Z grodu oraz okolicznych gospodarstw wybiegło im na spotkanie wiele osób. Ludzie podziwiali łupy wojenne oraz dwa zakratowane wozy z niewolnicami. Wszyscy coś mówili w języku Prusów dlatego Mojmira ich nie rozumiała. Dziewczyna ponownie poczuła strach, który towarzyszył jej na samym początku, z przerażeniem uświadomiła sobie, że pewnie już nigdy nie wróci do kraju Polan, już nigdy nie zobaczy Płocka, Gniezna, Krakowa i innych miast. Divan wydał jakieś rozkazy kmieciowi powożącemu ich wozem, na którym leżała dziewczynka oraz siedziała Mojmira.

Kobieta, około czterdziestoletnia obserwowała przyjazd kasztelana oraz zbrojnych, którzy mu towarzyszyli. Ukłoniła się Divanowi, a następnie kontynuowała wyciąganie ze studni wiadra przywiązanego na końcu liny. W jego wnętrzu znajdował się garnek z mlekiem, które dzięki wodzie ze studni było schłodzone. Był to jeden z wielu popularnych sposobów chłodzenia mleka i żywności w upalne dni. Oczywiście wiadro było zanurzone w wodzie ale nie całe. Chodziło o to żeby woda nie wlała się do środka i nie zmieszała z mlekiem w garnku. Innym sposobem chłodzenia żywności było umieszczenie ich w potoku albo w jeziorze. Oczywiście wiadro z żywnością lub mlekiem ustawione w potoku należało zabezpieczyć obkładając je dookoła kamieniami i dodatkowo kładąc ciężki kamień na przykrywkę garnka.
Kiedy trzymała już w rękach swój garnek ze schłodzonym mlekiem popatrzyła jeszcze chwilę w stronę nowoprzybyłych, a potem wróciła do swej chaty znajdującej się w jednej ze wsi niedaleko grodu.


            Tymczasem kasztelan nagle się oddalił, podjechał do zbrojnych, którzy towarzyszyli mu podczas podróży z Lubawy, coś do nich mówił.
             Mojmira obserwowała całą sytuację. Była tak zaabsorbowana tym co się dzieje, że nawet nie dostrzegła przyglądającej się im kobiety stojącej przy studni. Po chwili jeden wóz, z niewolnicami należącymi do ludzi Divana, został otwarty i każdy prowadził ze sobą swoją własność. Niektóre z tych kobiet musiały dźwigać ciężkie łupy swojego nowego pana. Natomiast drugi wóz z dziewczętami należącymi do Divana pojechał gdzieś dalej.
            Po chwili do wozu na którym siedziały Mojmira i dziewczynka podszedł jakiś człowiek znający mowę Polan.
- Chodźcie ze mną - powiedział patrząc na obie.
Nie okazywał żadnych emocji więc trudno było wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Oboje pomogli zsiąść z wozu osłabionej dziewczynce, a następnie cała trójka ruszyła w stronę grodu. W środku drewnianej warowni kręciło się kilku zbrojnych, dwóch siedziało na wieży obserwacyjnej, a w kuźni kowal wyrabiał jakieś narzędzia lub broń. Nieznajomy przyprowadził dwie przestraszone niewiasty do dużej chaty, jednej z największych w grodzie. Mojmira spodziewała się, że w środku będzie wyglądała tak jak przeważnie wyglądają wnętrza zwykłych chat. Pamiętała wizytę w domu starej kapłanki, widziała wiele wiejskich chat w kraju Polan. Jednak wnętrze, które ujrzała tym razem sprawiło, że przez pewien czas stała w osłupieniu. Budynek posiadał głębokie, kamienne fundamenty, dzielił się na kilka pomieszczeń. W jednym z nich dziewczyna dostrzegła coś co widywała się tylko w karczmach, pałacach i u ludzi zamożnych, mianowicie dostrzegła kuchnię. Pomieszczenie posiadało oddzielne wejście, a w piwnicy pod nim znajdowała się studnia. Kolejna studnia była na zewnątrz budynku.
            W kuchni znajdowało się duże palenisko, a w suficie coś czego nazwy nie znała.Dopiero później Mojmira dowiedziała się, że jest to komin, jeden z najnowszych wynalazków, które Divan widział podczas swoich podróży. Kominy stanowiły o wiele skuteczniejsze ujście dla dymu niż otwory w oknach. W kuchni cały czas kręciło się kilka kobiet, Słowianek, Prusinek i takich, które wyglądały na pochodzące z dalekich krain. Na dużym stole stojącym niedaleko paleniska leżały wędzone wędliny. Mojmira i głodna dziewczynka od pobytu w chacie starej kapłanki nic nie jadły dlatego obie patrzyły na pokarmy, których w kuchni było dużo.
            - Divan powiedział, że macie się najeść dlatego siądźcie za stołem i weźcie co tylko chcecie. Później zostańcie w tym domu, a jeśli już chcecie wyjść to nie opuszczajcie grodu. Po tych słowach wojski skierował się w stronę wyjścia jakby wielki ciężar spadł mu z pleców.

Divan i wojski oddalili się w stronę lasu na wschód od grodu. To było ich sekretne miejsce, które sami zbudowali w cieniu drzewa. Najpierw głęboko wkopali się w pagórek, tak, że tylko skośny dach i drzwi zamknięte na dużą kłódkę wystawały nad powierzchnię ziemi. Oczywiście całą wystającą nad ziemią konstrukcję zamaskowali gałęziami. To była ich tajna lodownia, wynalazek znany nie tylko Prusom ale też Polakom i Skandynawom. Ściany wykonali z kamieni, których w Sasinii było pod dostatkiem. Między nimi umieścili słomę. Na dnie lodowni leżała krata, na której poprzedniej zimy położyli lód, który z czasem się stopił i wsiąknął w ziemię. Oczywiście lodownia Divana i jego przyjaciela wojskiego była uszczelniona mchem i darnią. Aby dostać się do chłodnego pomieszczenia, które było sercem lodowni musieli przejść przez zamykane na kłódki zewnętrzne i potem wewnętrzne drzwi. Najpierw wchodziło się przez drzwi zewnętrzne, które należało za sobą zamknąć. Podwójne drzwi były konieczne  aby trunki i żywność nie miały bezpośredniego kontaktu z temperaturą panującą na zewnątrz. Aby nie wpuszczać do środka ciepłego powietrza do lodowni należało wchodzić wcześnie rano albo dopiero po zmierzchu.
- Bierzemy piwo, czy kumys?
- Weź to i to – odpowiedział Divan.
- Sfermentuje nam w bebechach!!! Sraczkę chcesz mieć?!
- Ostatnio tyle się wydarzyło, że sraczka jest dla mnie najmniejszym problemem – odrzekł Divan.
Podeszli nad brzeg Jeziora Zwiniarz i usiedli na ogromnym kamieniu, twarzami skierowani w stronę wody, w której odbijały się promienie słoneczne.
- Opowiadaj przyjacielu. Co się wydarzyło przy Pikowej Górze?
- To nawet nie chodzi o Pikową Górę, tam nie doszło do niczego, czego byśmy nie przewidzieli. Oblegaliśmy gród, nie chcieli przyjąć chrześcijaństwa doszło do walki, wielu zabiliśmy pozostałych spętaliśmy jak króliki i wzięliśmy do niewoli.
            - Więc chodzi o te dwie? Kim one są? – dopytywał przyjaciel pełniący w kasztelanii urząd wojskiego.
            - Zaprowadziłeś je do mojego domu w grodzie?
            - Tak, tak Divanie zaprowadziłem twoje dziewczynki i zostawiłem im klucze.
            - Nie nabijaj się! Sprawa jest krytyczna. Ta większa zielonooka, z długimi czarnymi włosami…
            - Więc już jej pod nałęczkę zajrzałeś i wiesz, że są długie i czarne… no, no kasztelanie.
            - Weź bo ci klucz do mojej lodowni zabiorę.
            - Oj kasztelanie to nasza lodownia – odpowiedział wojski. Więc o co chodzi z tymi dwiema? – nagle zrobił poważniejszą minę widząc, że jego żarty nie bawią Divana.
            - Obie są niewolnicami.
            Wojski słysząc to zakrztusił się piwem, potem zaczął kaszleć.
            - Starsza zielonooka ma na imię Mojmira. Po upadku grodu schwytał ją Rayde i mi przyprowadził. Chciałem ją sprzedać na targu niewolników.
            - I dlaczego jej nie opchnąłeś? Z taką ślicznotkę by ci dobrze zapłacili. Żydzi lubią kupować ładne niewiasty!
            - Zamiast ją zlicytować zacząłem walkę z wikingiem, który bił tę małą niebieskooką dziewczynkę zabiłem go i zadbałem o rany dziewczynki.
            Wojski słuchał opowieści przyjaciela z rozdziawioną gębą.
            - On by ją zaszlachtował, coś we mnie wstąpiło i zaczęliśmy walczyć. Najpierw próbowałem małą od niego odkupić ale on był agresywny. I się stało, zamiast sprzedać jedną zyskałem drugą i teraz mam dwie. Ta Mojmira umie pisać, czytać, zna język Polan. Kiedy wracaliśmy ze zgliszczy Pikowej Góry zaatakowały nas tury, dużo turów.
            - Tury? Te dzikie bestie zaatakowały tak dużą grupę uzbrojonych ludzi?
            - No właśnie zaatakowały i to jest kolejne dziwne wydarzenie. Kiedy było po wszystkim zauważyłem, że moja nowa niewolnica spierniczyła do puszczy.
            - Ta Mojmira? – dopytywał wojski.
            - No a kto? Dziewczynkę uratowałem dopiero na targu niewolników za Lubawą więc chyba logiczne, że Mojmira – zirytował się Divan, zirytował się jeszcze bardziej widząc uśmiech przyjaciela, który po raz kolejny się z nim droczył. Po chwili zaczął dalej opowiadać:
- Znalazłem ją nieprzytomną w głębi puszczy. Dookoła niej leżały zwierzęta, spalone zwierzęta! To wyglądało tak jakby wilki i tury próbowały ją zabić kiedy była nieprzytomna i spłonęły! Ich ciała, spalone leżały obok niej. Jakaś siła zabiła wszystkie bestie, które próbowały ją rozszarpać.
            - Czy ona coś mówiła? – wojski zadając pytanie miał przerażoną minę.
            - Musiałem nieść ją kiedy była nieprzytomną, potem opatrzyłem ranę na jej nodze. Kiedy się ocknęła nic nie mówiła, tak jakby pobiegła w głąb puszczy, potknęła się, zwichnęła nogę, zemdlała i nic nie pamiętała.
            - Może to czarownica?
            - Te twoje żarty, nie mów tak przy nikim bo jeszcze jej coś zrobią.
            - Dobrze Divanie. Ale i tak uważam, że mamy do czynienia z magią. A może to starzy bogowie maczali w tym palce?
Nagle obaj spojrzeli na siebie i zeszli z kamienia, na którym siedzieli.
- Divanie ty jesteś Prusem, ja przybyłem tu z Wielkopolski więc mam prawo nie wiedzieć. Ten kamień kiedyś miał jakiś związek z waszą pruską pogańską religią?
- To dawne dzieje, jeszcze przed przybyciem biskupa Chrystiana na tym kamieniu czasem składano ofiary. To był kamień poświęcony – opowiadał Divan - bogini o imieniu Lāima. To była taka bogini przeznaczenia, kiedyś wierzyliśmy, że nasze losy zależą od tego co dla nas zaplanowała. W jej mocy było zdecydowanie jak długo będziesz żył, czy pisane jest ci życie w biedzie, bogactwie, chorobie, zdrowiu. Taka bogini od długości i jakości życia. Wajdeloci mówili, że nawet gromowładny bóg Perkuns nie może podważyć decyzji tej bogini. Jak Lāima zaplanowała, że ktoś będzie żył osiemdziesiąt albo sto lat to tak miało być i koniec! Na tym głazie składano też ofiary jej pomocnicom, bogini śmierci Giltine i bogini losu o imieniu Dala.
- Jakie ofiary? Z ludzi? Dopytywał zaciekawiony wojski.
- Zawsze jak dziecko urodziło się zdrowe to kobiety przychodziły tu i składały bogini ofiarę z kury albo owcy. Teraz pewnie też po nocach przychodzą, nawet ci których ochrzczono. Wiesz jak jest?
- Wiem Divanie, wiem. Prosiłeś żebym przymykał oko więc się nie interesuję co Prusowie w lasach robią. Byle ludzi nie krzywdzili i w niedzielę do kościoła w grodzie przychodzili. Proboszcz wie jeszcze mniej niż ja o waszych pogańskich wierzeniach.
- To już nie są moje wierzenia – odpowiedział Divan. Mi wystarcza Chrystus, nie potrzebuję innych bogów, nie muszę już składać żadnych ofiar ze zwierząt. Ale powiem ci, ze wgłębienie w kamieniu, na którym dupę przed chwilą sadzałeś to misa ofiarna. Kładziono w niej ciała martwych zwierząt i podpalano w ofierze dla bogini.
- Już nigdy nie usiądę na tym kamieniu. Na żadnym. W tych lasach jest sporo takich kamieni ofiarnych. I pewnie każdy jest przeznaczony do składania ofiar innemu bogu?
- Hmm różnie. Jest wielu bogów ale faktycznie jak się nad tym zastanowić to każdemu składaliśmy ofiary na innym kamieniu. Jeden kamień był dla bogini Kurke, a inny np. dla boga o imieniu Pikuls, który jest władcą umarłych oraz bogiem magii.
- Więc co zrobisz z tą Mojmirą i małą dziewczynką? Jak ta mała ma na imię?
- Nie wiem, nie powiedziała nam. Chyba jest jeszcze w szoku.
- Więc co planujesz?
- W mojej chacie kazałeś przygotować dla nich kąpiel i dać suknie, które ubiorą zamiast tych łachmanów?
- Zrobiłem wszystko tak jak prosiłeś kasztelanie. Twoje dziewczynki pewnie się teraz kąpią.
- To dobrze. Nie mów nikomu na uczcie, że to są moje niewolnice.
- Niewolnice chcesz przyprowadzić na ucztę? Wojski znowu gębę rozdziawił aż komara połknął i się zakrztusił.
- Widzisz sama rozmowa o nich może wykończyć – mówił Divan śmiejąc się i klepiąc przyjaciela w plecy – w tych dziewczynach jest coś tajemniczego, coś co mnie przyciąga dlatego będą obie z nami ucztowały i mieszkały w grodzie.
            - O co chodzi? Widzę, że coś jeszcze cię trapi, przyjacielu obawiasz się czegoś?
            - Widziałem w Lubawie – mówił Divan – księcia Konrada mazowieckiego i innych. Po raz kolejny dotarło do mnie jak bardzo Surwabuno się od nich różni. Dla nich to zapewne poganin, barbarzyńca, który nie zna zwyczajów panujących na książęcych dworach. Boję się, że oni go nigdy nie zaakceptują jako księcia, a jeśli nie będziemy mieli księcia, kogoś kto włada Sasinią to oni zagarną nasze ziemie i przyłączą do swoich księstw.
            - Wtedy byśmy byli częścią księstwa Konrada mazowieckiego – powiedział wojski. Ten okrutnik i jego paskudna żona Agafia by władali Ziemią Sasinów. Straszna to wizja.
            - Potworna. Dlatego musimy zrobić z Surwabuny prawdziwego księcia ponieważ mało nam daje to, że był on szanowany w czasach pogańskich. Papież Innocenty III, który ochrzcił Surwabuno zmarł siedem lat temu więc nie możemy już liczyć na jego protekcję. Książęta piastowscy wiedzą o tym doskonale i widzą jak książę Sasinii od nich odstaje. On musi tak jak oni mieć drużynę z prawdziwego zdarzenia, nadawać przywileje, mieć swoich baronów, diadem nosić na głowie, musi otaczać go książęcy splendor. Do jasnej cholery on nawet nie ma tronu takiego jaki ma każdy piastowski książę!

Obie nie spodziewały się takiej gościnności. Po chwili gotujące kobiety obok wędlin postawiły talerze z zupą, w której były kawałki mięsa. Następnie pojawił się chleb i sery robione na mleku kobylim. Do picia obie dostały miód. Jadły, a kobiety przyglądały im się dziwnie.
            - Kim wy obie jesteście? Jedna z kucharek zapytała nagle patrząc w stronę Mojmiry. Mówiła w mowie Prusów więc, zielonooka córka kupca nic nie zrozumiała. Inaczej było w przypadku jej małej towarzyszki, która przełknęła kolejny łyk zupy i odpowiedziała: ten Prus z dziwnym mieczem, który jechał obok naszego wozu mówi, że jesteśmy jego niewolnicami. Potem ten drugi przyprowadził nas do tego budynku.
            Kucharki spojrzały na siebie wyraźnie zdziwione.
- Ten Prus ma na imię Divan, jest kasztelanem, panem tych ziem, a jego niewolnice zawieziono do budynków, które znajdują się daleko stąd odpowiedziała jedna z kucharek.
            - Pierwszy szok związany z tym, że dziewczyna zna mowę Prusów właśnie opuszczał Mojmirę. Mała dziewczynka tłumaczyła jej wszystko na język Polan.
            - Zapytaj je co się z nami stanie, co tu robią z niewolnicami.
            - Divan od dawna nie przywiózł żadnych niewolników. Nasz pleban, kapłan nowej wiary w Chrystusa nie pochwala niewolnictwa. Tamte kobiety pewno zabrano aby się umyły i najadały, a potem zapewne będą musiały pracować tak jak my harujemy w tej kuchni. Pracy nie zabraknie tu dla żadnej z nich. W granicach kasztelanii znajduje się aż dziesięć wsi, które ciągle się rozrastają. Puszcza jest wycinana pod nowe, wsie, pola, sady i grody. W okolicy budują nawet młyny wodne. Oj pracy jest tu dużo. Ale wy dwie… wątpię, że jesteście niewolnicami.
            - Dlaczego? Dopytywała dziewczynka.
            - Gdybyście nimi były to Divan by was tu nie zaprosił. Ten dom jest jego, wszystko tu należy do niego. Kasztelan dużo podróżuje i tylko nielicznym pozwala wchodzić do swego domu. Nam pozwala korzystać tylko z kuchni abyśmy mogły gotować strawę dla mieszkańców grodu. Nigdy nie wchodziłyśmy do innych pomieszczeń w tej chacie one są ciągle zamknięte. Zawsze kiedy wyjeżdża zostawia klucze swojemu zastępcy, który pełni tu urząd wojskiego, to ten, który przed chwilą wyszedł. Wprowadził was głównym wejściem i zostawił otwarte wszystkie pomieszczenia. Mówił nawet, że powinniście obie wypocząć w tej chacie. Kimkolwiek jesteście cieszcie się, że was tak dobrze potraktował.
            - Mojmira słuchała tłumaczenia i rozmyślała nad tym wszystkim. Dlaczego nie potraktował nas tak jak tamtych kobiet? Pytała samą siebie.
Po tym jak obie się najadły przeszły z kuchni do sąsiedniej komnaty i zamknęły za sobą drzwi. Dopiero teraz, kiedy były najedzone zaczęły się przyglądać całemu wyposażeniu. W kominku palił się ogień.
- Czy to ten przyjaciel go rozpalił kiedy jadłyśmy? – zastanawiała się Mojmira.
Dwie drewniane puste wanny stały na środku pomieszczenia, na ścianach wisiały mapy oraz okrągła tarcza z żelaznym umbem, a za nią dwa skrzyżowane miecze. Na licznych stolikach walały się zapisane płótna i pergaminy. Na podłodze leżało kilka zwierzęcych skór dzięki, którym nie było czuć bijącego od dołu chłodu. Po chwili głównym wejściem do chaty wkroczyły kobiety, którym obie zaczęły się bacznie przyglądać. Przyniosły one wiadra z gorącą wodą, którą wlewały do drewnianych wanien. Następnie podeszły do Mojmiry i dziewczynki:
-  Kazano nam przygotować dla was kąpiel, rozbierzcie się obie.
             Mojmira zastanawiała się, czy kobiety te są niewolnicami.
- A może to zwykłe służące? - siedząc w wannie zastanawiała się nad tym niezwykle ważnym dla świata zagadnieniem. Mówią różnymi językami, niektóre znają obie mowy Prusów i Polan.
Gorąca woda była taka przyjemna, po zetknięciu z nią skóra się rozluźniła, powróciły spokojne myśli, a strach gdzieś przepadł. Dziewczyna czuła się wspaniale nagle powrócił spokój, którego tak bardzo jej brakowało. Kąpiele od wieków uznawano za zbawienne dla ludzkiego ciała, jest to jeden z najwspanialszych sposobów na wszelkie zmartwienia. W drugiej wannie siedziała jej mała przyjaciółka, która wyglądała coraz lepiej. To cud, że ten wiking jej nie zabił pomyślała Mojmira.
            Obie nie chciały opuszczać wanien, kąpiel była tak miłym dla nich przeżyciem. Kilka razy prosiły, aby kobiety doniosły im gorącą wodę, a te - ku zdziwieniu Mojmiry i dziewczynki - ich słuchały. Kiedy wyszły grzecznie wypełnić polecenie z wanny, w której siedziała zielonooka, wysoka dziewczyna z długimi - teraz rozpuszczonymi - włosami padło pytanie:
- Powiesz mi w końcu jak masz na imię? A może mam wyjść i łaskotkami cię do tego zmusić?
            - Dziewczynka milczała. Atak był szybki i niespodziewany. Mojmira nago wyskoczyła ze swojej wanny najpierw atakując piersi dziewczynki o długich słomianych włosach. Później zaatakowała stopę, którą łaskotana dziewczynka wyciągnęła ponad taflę wody. Nagle z ust roześmianej, uroczej dziewczynki o niebieskich oczach i słomianych długich włosach padły pamiętne słowa:
-  Na imię mam Skrabmira, Skrabmira!!! Nie łaskocz mnie już!
            - Skarbmira, powtórzyła Mojmira. Twoje imię oznacza "troszcząca się o pokój", a moje ma dwa znaczenia "mój skarb" albo "mój pokój". Wolę to pierwsze.
            - Nagle do izby weszły dziewczęta z wiadrami pełnymi gorącej wody. Widząc nagą Mojmirę, która stała nad wanną Skarbmiry zaczęły się głośno śmiać.
            - Musicie się ubrać. Niedługo rozpocznie się uczta na cześć szczęśliwego powrotu Divana i pozostałych. Po chwili do chaty weszły kolejne dziewczęta dźwigające dużą skrzynię. Jej zawartość sprawiła, że oczy obu nagich "niewolnic" się zaświeciły. Okazało się, że w środku znajdują się suknie. Widząc to Skarbmira wyskoczyła z wanny. Obie stały i patrzyły na zawartość skrzyni. Jedna z sukien, które właśnie wyjmowały była koloru fioletowego o prostych rękawach z kwadratowymi klinami pod pachą, płytki dekolt z pionowym rozcięciem. Dół sukni poszerzały wszyte od bioder boczne kliny. Wszystkie suknie były kolorowe i bardzo ładne. Dziewczęta przeglądały je, śmiały się i przymierzały. W skrzyni były również różne rodzaje damskich trzewików.
            - Więc obie jesteście gośćmi Divana?
            - Mojmira i Skarbmira spojrzały na siebie i nie wiedziały co odpowiedzieć. Nagle mniejsza i młodsza odrzekła:
-   Tak jesteśmy u niego w gościnie.
            - Nasz rijkas, to znaczy kasztelan – zaczerwieniła się z powodu popełnionej gafy -  od wielu lat nikogo nie gościł. To miło, że będziecie dziś na uczcie.
            -  Na uczcie?
            - Tak cały czas trwają przygotowania do wielkiej biesiady z tańcami i jadłem. Obie jesteście w gościnie u kasztelana więc będziecie brały w niej udział. 
            - Obie, zaskoczone spojrzały na siebie z rozdziawionymi ustami i jeszcze bardziej świecącymi oczami.

Lauks Divana jest doskonałym przykładem ukazującym jak wyglądało lokowanie wsi na ziemiach pruskich Sasinów. Jak wyglądał proces odejścia od pogańskich lauksów, które zastępowano kasztelaniami, jak wyglądało przejście z gospodarstw rozproszonych na terenie całego lauksu w gospodarstwa stojące blisko siebie i tworzące wieś. Samo pojęcie „wieś” Prusowie rozumieli inaczej niż chrześcijanie. Dla Prusów wieś, a raczej gospodarstwo kaym było samowystarczalne. Gospodarz nie musiał nikomu płacić podatków. On nawet nie miał komu tych podatków zapłacić ponieważ u Prusów nie istniała żadna władza centralna. Podobnie gród obronny, który dla Prusów był tylko miejscem schronienia wykorzystywanym podczas wojen. Wszyscy mieszkańcy lauksu utrzymywali i zaopatrywali swój wspólny gród. Inaczej to wszystko pojmowali chrześcijanie, których przecież z powodu misji biskupa Chrystiana przybywało na Ziemię Sasinów coraz więcej. Dla chrześcijańskich chłopów gród był miejscem, w którym władzę sprawuje kasztelan, czyli urzędnik pobierający podatki [daniny, dziesięcinę], broniący okoliczną ludność i sprawujący władzę sądowniczą na terenie kasztelanii.
            Prusowie nie znali pojęcia kasztelania ale za to operowali pojęciem lauks. Lauks z kolei obejmował teren na którym znajdują się kaym (gospodarstwa). Na terenie każdego lauksu znajdował się co najmniej jeden gród obronny. Biskup Chrystian dobrze się przygotował planując lokowanie wsi i wprowadzanie polskiej administracji na pogańskich ziemiach. Mianowicie wymyślił on, że zgodnie ze swym zwyczajem w każdym lauksie pruska starszyzna powinna wybrać najbardziej szanowaną osobę, tzw. rijkasa, który będzie trwale pełnił urząd kasztelana i na stałe zamieszka w grodzie znajdującym się na terenie jej lauksu. Następnie biskup do każdego lauksu wysłał duchownego, który będzie sprawował opiekę religijną nad wszystkimi wsiami lokowanymi w granicach tegoż  lauksu/kasztelanii. Jeden proboszcz przypadał więc na jeden lauks.
            To jednak była kropla w morzu potrzeb. Pruscy rijkasi/kasztelani zamieszkali co prawda w grodach i nawet zbierali od wszystkich mieszkańcówlauksu/kasztelanii dziesięcinę w postaci płodów rolnych, hodowanej zwierzyny, miodu, wyrobionego kumysu, uwarzonego piwa itd., a następnie dziesięcinę z tego co uzbierali do grodowych spichlerzy przekazywali do Lubawy biskupowi i księciu Surwabuno. Z zebranych podatków książę, biskup i kasztelani mogli np. zwiększać swoją siłę militarną ale to wciąż było mało. Nawet jeśli Prus tytułował się kasztelanem, a Surwabuno księciem to i tak nie wiedzieli oni co to tak naprawdę oznacza. To wszystko było dla nich nowością dlatego budziło zdziwienie wśród osadników z Mazowsza i książąt przybyłych na krucjatę. Obcy podśmiewali się z księcia Surwabuno, który nawet nie ma dworu i służby oraz manier i majestatu jakie posiadali książęta na dworach piastowskich oraz dziwili się kasztelanom, którzy nie przypominali w niczym, poza nazwą, swoich odpowiedników z chrześcijańskiej Europy.
            W tym miejscu należy podkreślić, że lauks Divana był jednym z najbardziej rozwiniętych. Divan podczas swoich podróży nauczył się wiele o zwyczajach panujących na chrześcijańskich dworach książęcych oraz w kasztelaniach. Dlatego od kiedy został kasztelanem od razu przystąpił do dostosowywania pruskich zwyczajów do wymogów europejskich. Najpierw z szacunku dla starszyzny lauksu uczynił z nich swoich doradców i kazał wybudować dla nich domy w grodzie. Sam gród nad Jeziorem Zwiniarz kazał rozbudować i w dobudowanej części wznieść kościół oraz plebanię. Następnie utworzył urząd tzw. „wojskiego”, czyli swojego zastępcy odpowiedzialnego m.in. za sprawy wojskowe. Zawsze ochraniał on okolicznych mieszkańców kiedy Divan wyruszał na wyprawę wojenną. Jeśli zaś chodzi o sędziego grodzkiego to kasztelan wolał sam sprawować tę funkcję. Stwierdził, że sprowadzenie chrześcijańskiego urzędnika, który zostanie sędzią morze rozzłościć starszyznę oraz całą pogańską część mieszkańców kasztelanii.
            Kolejnym krokiem Divana było lokowanie wsi w granicach jego lauksu. Osadnicy masowo przybywali do Lubawy, gdzie podejmowano decyzję, w której kasztelanii powinni się osiedlić. Oczywiście każdemu zależało żeby zamieszkać we wsi znajdującej się blisko siedziby biskupa i miasta. Z chrześcijan, których do tej pory urzędnicy biskupa przydzielili do lauksu Divana udało się stworzyć aż dziesięć wsi. Co było fenomenem ponieważ tylko w okolicy Lubawy było ich więcej. Każda z tych wsi miała swojego zasadźcę, czyli osobę, która nią zarządzała i podlegała bezpośrednio kasztelanowi w grodzie - Divanowi.  Zasadźca z każdej wsi oraz Divan starali się sprowadzać do swojej kasztelanii jak najwięcej potrzebnych fachowców de diversis climatibus. Fachowcy ci najczęściej przybywali z całymi rodzinami. Dla każdej wsi najważniejszy był młynarz, kowal, specjalista od osuszania gruntów oraz rzemieślnicy różnych specjalności.
            Wsie w granicach kasztelani Divana były lokowane na różnych prawach. Pierwsze dwie założono na podstawie tzw. prawa pruskiego. Nazwa była naturalną koleją rzeczy ponieważ we wsi lokowanej na mocy prawa pruskiego mieszkali pogańscy oraz nawróceni na chrześcijaństwo Prusowie w swoich kaym. Divan miał z nimi ciężko ponieważ musiał zmusić wszystkich gospodarzy ze swojego lauksu żeby rozebrali swoje gospodarstwa i wznieśli je w jednym miejscu. Musieli zrezygnować z rozproszonej po całym lauksie zabudowy i przestawić się na zabudowę zwartą. Liczne dary i obietnice z jego strony oraz autorytet jakim się cieszył sprawiły, że pruscy mieszkańcy lauksu posłuchali swojego rijkasa/kasztelana i ze swoich gospodarstw utworzyli dwie wsie. Łącznie obie nowo założone wsie zamieszkiwało jakieś osiemdziesiąt rodzin. Kiedy już tego dokonali Divan w każdej z nich ustanowił zasadźcę oraz zaczął im tłumaczyć czym są podatki, a dokładnie dziesięcina, którą będą musieli mu płacić, a on dziesięcinę z tego co otrzyma od wszystkich dziesięciu wsi odda biskupowi oraz kolejną dziesięcinę przekaże księciu Surwabuno. Wytłumaczył im też, że wszystkie wsie muszą się opiekować parafią i dbać i proboszcza.
            Lokowanie kolejnych ośmiu wsi było dużo łatwiejsze ponieważ składały się na nie osoby z zewnątrz. Byli to najczęściej przybywający z księstw piastowskich polscy osadnicy, którzy tworzyli tzw. wsie służebne. Mieszkańcy takich wsi świadczyli wyspecjalizowane usługi na rzecz kasztelana. Tak przynajmniej było w chrześcijańskiej Europie. Podobnie, aczkolwiek skromniej wyglądało to w kraju świeżo nawróconych pogan. Wsie służebne były różne, w jednej szewcy - produkowali obuwie, które w postaci dziesięciny dostarczali kasztelanowi i jego urzędnikom w grodzie, a to co im zostało (czyli większość bo aż 90%) zostawiali na własne potrzeby, sprzedawali mieszkańcom innych wsi w swojej kasztelanii albo na targu w Lubawie. Zwyczajowo wieś produkującą obuwie nazywano „Szewce”. Kolejne wsie w kasztelanii Divana funkcjonowały na tych samych zasadach. Wieś „Sokolniki” zajmowała się hodowlą sokołów. We wsi „Mączniki” mieszkańcy specjalizowali się w produkcji mąki. „Chmielary” tak nazwano wieś, która w kasztelani Divana specjalizowała się w warzeniu piwa. Kolejne były „Piekary”, wieś służebna, w której dominował wypiek chleba. W „Miecznikach” produkowano miecze, a w „Tarczownikach” specjalizowano się w drewnianych okrągłych tarczach z umbem. Ostatnią wsią były „Bartniki”, której mieszkańcy posiadali wiele uli pszczelich.


            [Osoby, które są mediewistami, pasjonatami historii średniowiecza proszę o luźne traktowanie tego jak w swojej powieści opisuję lokacje wsi oraz lokację samej Lubawy. Wiem, że „zasadźca” i „sołtys” to nie jest to samo ale i tak w swojej powieści zdarza mi się używać nazw tych urzędów zamiennie. Dziesięć wsi lokowanych w fikcyjnym, stworzonym na potrzeby powieści lauksie/kasztelanii Divana, było lokowanych trochę tak jakby na prawie polskim i prawie pruskim. Tylko, że we wsiach i miastach lokowanych na prawie polskim (w przeciwieństwie do tych, które w czasach Zakonu krzyżackiego lokowano na prawie niemieckim) nie było zasadźcy, sołtysa, ławy miejskiej, ławy wiejskiej, a władzę sadowniczą sprawował pan feudalny. Znam różnice pomiędzy rozmaitymi prawami lokacyjnymi ale biorąc pod uwagę, że piszę powieść, a nie pracę naukową pozwalam sobie na pewne uproszczenia i nutkę fantazji. ]


            W kasztelanii Divanadzień chylił się ku końcowi dlatego na wieży obserwacyjnej, na palisadzie i przy moście zwodzonym zbrojni rozpalili pochodnie. Tak samo uczyniono w dziesięciu pobliskich wsiach. Zbrojni dodatkowo z pochodniami patrolowali teren dookoła granic kasztelanii. O północy się zmieniali, rano następowała kolejna zmiana. Środki ostrożności były konieczne w tych niebezpiecznych czasach. Zresztą nikt nie śmiał podważać rozkazów kasztelana, który cieszył się tak dużym szacunkiem oraz był przyjacielem księcia Surwabuno.
W kuchni trwały przygotowania do uczty. Jedna z kucharek chwyciła za solidny kawał mięsa zawinięty w lnianą szmatkę. Po rozwinięciu zdjęła pokrzywę, która je zakonserwowała. Mięso pokryte pokrzywą zawijano często w lnianą szmatkę, którą nasączano octem. Był to wspaniały krótkookresowy sposób konserwacji, z którego Prusowie chętnie korzystali ponieważ rośliny tej w puszczy nie brakowało.
Kucharka weszła do komory, czyli małego pomieszczenia sąsiadującego z kuchnią, w którym gromadzono zapasy nie wymagające przechowywania w niskiej temperaturze. Po lewej stronie na kamiennej podłodze leżały worki z ziarnem i suszonymi ziołami. Wysoko pod pułapem, w celu ochrony przed gryzoniami, wisiały wędzone wędliny po które przyszła.
- Czy otworzyć nową beczkę z kiszoną kapustą? Krzyknęła z wnętrza komory.
-  Ogórki już zaniosłam na stoły. Ale możesz otworzyć beczkę z kiszonymi burakami i beczkę z marchwią – odkrzyknęła jedna z kucharek w kuchni.

Największa sala w grodzie była rozświetlona świecami oraz ogniem z dwóch kominków. Na stołach stały gliniane naczynia, półmiski, garnki z potrawami. W grodzie krzątało się wiele osób. Niepokój części z nich budził czerwony zachód słońca, który może zapowiadać, że zostanie przelana krew albo wydarzy się coś niespodziewanego.
W sali jadalnej przy stołach siedzieli kasztelan, wojski, proboszcz jedynego w kasztelanii kościoła, który znajdował się w dobudowanej części grodu oraz kilku starców pełniących rolę doradców Divana. Na ucztę zaproszono również dziesięciu zasadźców, czyli zarządców wsi [sołtysów]. Nieco dalej od Divana i wymienionych dostojników siedziała Mojmira i Skarbmira. Wszyscy zebrani patrzyli na te dwie urocze damy, ubrane w odświętne suknie. Jedni plotkowali, że to niewolnice, z których kasztelan uczyni swoje żony. Jednak zamilkli widząc minę patrzącego na nich proboszcza, który podczas kazań wiele razy podkreślał, że chrześcijanin powinien mieć tylko jedną żonę. Wszyscy zastanawiali się kim są te młode dziewczęta. Sam Divan jakby się spocił, nie wiedział co im wszystkim powiedzieć.
- Przecież nie powiem im, że są to moje nowe niewolnice, które postanowiłem traktować lepiej od innych - myśli tego typu krążyły w jego głowie.
Nagle ktoś z tłumu zapytał: jak mają na imię?
             - Rodzice nadali mi imię Skarbmira to w języku Słowian oznacza "troszcząca się o pokój"– dziesięcioletnia dziewczynka odezwała się wśród mężczyzn choć nie powinna, zabrała nawet głos przed Divanem, który będąc gospodarzem powinien przemówić jako pierwszy. Dziewczynka jednak się tym nie przejmowała i mówiła dalej:
- Moja matka i mój ojciec zostali zabici, a statek, którym płynęliśmy zatopiony. Mnie i inne dzieci ze statku zabrano na wyspę znajdującą się na morzu. Musiałam usługiwać robotnikom budującym statki, często mnie bito i głodzono. Po wielu dniach wyspa została zaatakowana przez wojowników z północy, niektórzy nazywali ich wikingami inni Normanami. Próbowałam uciekać ale zostałam złapana przez jednego z nich. Długo jednak z nim nie byłam ponieważ sprzedał mnie pierwszemu kupcowi, który mnie chciał. Tak trafiłam do nadmorskiej osady, w której było wielu Prusów podobnych do was nazywali się Warmami. Kazano mi pracować przy wyrobie bursztynowej biżuterii oraz balsamów leczniczych z bursztynu. Uczono mnie jak ważny dla zdrowia jest bursztyn. To święty kamień, który nie służy tylko do ozdoby ale też uzdrawia. Długo tam przebywałam, nauczono mnie wielu przydatnych umiejętności. Wiem, że bursztyn nosi kilka nazw jantar, amber... wielu nazywa go kamieniem życia. Potrafię wyrabiać bursztynowe wisiorki i figurki w kształcie zwierzęcia, które przyciągają zwierzynę podczas łowów. Wiem też, że bursztyn noszony na szyi leczy bóle głowy i gardła, a sproszkowany  i pity z mlekiem leczy gorączkę, chorobę pęcherza, poprawia wzrok i...
            Dziesięcioletnia dziewczynka, opowiadała, a słuchacze zamilkli. Jej historia, to jak się otworzyła zrobiło wrażenie zarówno na proboszczu i osadnikach chrześcijańskich jak i na Prusach tkwiących dalej przy pogaństwie. Ludzi zadziwiło też to, że mówiła w języku Prusów, co prawda Warmów ale tutejsi dobrze rozumieli jej słowa. Nagle jej opowieść doszła do tego co działo się na targu niewolników przy Lubawie. Tu w głos weszła Mojmira, która zaczęła opowiadać w języku polskim o walce Divana z wikingiem.
            - W tym samym czasie Divan siedział, a myśli wręcz wirowały w jego głowie: nie planowałem tego, dlaczego one o wszystkim opowiedziały? A może tak będzie lepiej? - nagle wyrwał sie z zamyślenia ponieważ Mojmira w swojej opowieści doszła do momentu, w którym wojownik z północy zginął. Dziewczyna właśnie mówiła:
- Skarbmira była pobita i umierająca, myśleliśmy, że umrze dlatego zabraliśmy ją do... Tu nagle w słowo wszedł jej Divan, który odezwał się po raz pierwszy:
- Zabraliśmy ją do cyrulika w Lubawie. Ledwo udało nam sie uratować tego małego dzikuska.
Słowa rijkasa wyraźnie rozbawiły wszystkich. Tutejsi znali opowieści o naukach jakie pobierał on w Rzymie, wiedzieli skąd ma miecz z wizerunkiem jednorożca, znali jego umiejętności walki, byli dumni z tego, że ktoś tak uzdolniony, władający sztuką pisania i czytania został zaakceptowany przez biskupa jako ich rijkas. Chrześcijanie nie uznawali tego określenia i nazywali go kasztelanem. Natomiast o Surwabuno mówili, że jest księciem, któremu kasztelani muszą być posłuszni.
            - Divanie zachowałeś się jak prawdziwy chrześcijanin. Ocaliłeś niewinne dziecko, uratowałeś też kobietę, którą z kraju Polan uprowadzili poganie. Rozumiem, że obie są wolne i mogą zrobić co tylko zechcą?
Divan wiedział, że proboszcz jest podstępny. Wszyscy znali jego kazania podczas których potępiał niewolnictwo i nawoływał do zlikwidowania targu niewolników za Lubawą. Nie wszyscy duchowni tak uważali jednak ten proboszcz był nieugięty, podobny do ojca Tomasza u którego Divan pobierał nauki w Rzymie. Kasztelan po chwili przestał się zastanawiać i odpowiedział księdzu:
- Obie są gośćmi w moim domu, robią co chcą, mogą odejść kiedy będą chciały.
            - A co się stanie z kobietami, które wieźliście w zakratowanych wozach? Pytanie małej Skarbmiry uciszyło wszystkich. Biesiadnicy zdążyli polubić dziewczynkę, wielu jej współczuło jednak w tym momencie poczuli zakłopotanie. Niewolnictwo od setek lat było mocno zakorzenione nie tylko u Prusów ale również u schrystianizowanych w 966 roku Słowian/Polan/Polaków nie wspominając o Czechach i Muzułmanach. Niewolnik był towarem takim samym jak futra, broń, bursztyn. Każdy mógł zrobić ze swoim towarem co tylko chciał, dlatego wszyscy z zakłopotaniem kręcili głowami, nie wiedzieli co powinni podpowiedzieć, a nikt nie chciał urazić kobiet, które Divan uznał za swoich gości. W tym momencie do akcji wkroczył proboszcz, który cicho powiedział:
- Dziecko masz dobre serce i widzisz tam gdzie inni są ślepi ale wiedz, że Kościół istnieje już ponad tysiąc lat i nauczył się, że dobro czasem trzeba wprowadzać stopniowo, małymi krokami. Kiedy przygotowujesz naszyjnik z bursztynowych paciorków, to nawlekasz jeden po drugim i dzięki tej mozolnej pracy w końcu powstaje naszyjnik. Dziś już nawlekliśmy jeden paciorek - mówiąc te słowa popatrzył na Mojmirę  - z czasem uda się wyrobić cały naszyjnik. Skarbmira po usłyszeniu tych słów zaczęła się zastanawiać. Tematu kobiet już więcej jednak głośno nie poruszała.
            - Divan słyszał słowa proboszcza, które ten po cichu mówił do dziewczyn. Widząc, że duszpasterz skończył wstał i rzekł do wszystkich: radujmy się z wielkiego zwycięstwa i łupów. Cieszmy się, bawmy i jedzmy. Słysząc to wszyscy się rozradowali, kobiety cały czas donosiły im  jedzenie i trunki.
            Dziewczęta po raz kolejny poczuły co oznacza gościnność, z której słynęli Prusowie. Na stołach leżało mnóstwo jadła, którego wystarczyło dla wszystkich. Biesiadnicy mogli bawić się, tańczyć, śpiewać, jeść i pić ile tylko chcieli. Na uczcie nie brakowało kumysu, czyli trunku alkoholowego przyrządzanego z kobylego mleka oraz piwa ulubionego alkoholu Polaków. Pod dostatkiem było lubianego przez pruską oraz polską ludność mięsa. Stoły uginały się pod ciężarem uwielbianej przez Prusów koniny, owiec i kóz. Uczta była wspaniała nie zabrakło żadnych z pruskich potraw. Suris(sery) i auctan (masło), poadamynan (surowe mleko),  ructan-dadan(kwaśne mleko kobyle). Na stole pojawiła się nawet iuse, czyli zupa przyrządzana w glinianych garnkach, której głównym składnikiem były sproszkowane kawałki ususzonego mięsa.
            Mojmira najpierw skosztowała drewnianą łyżką polewki z suszonej lebiody, którą przelała z glinianego garnka do swojego talerza. Następnie skosztowała kaszy prażonej.
            Skarbmira natomiast od razu zaatakowała żeberka wołowe, a później pieczone kaczki. Kiedy już wygrała bitwę z tymi przysmakami rzuciła wyzwanie gulaszowi baraniemu w chlebie.
            Tak oto wyglądał pierwszy dzień Mojmiry i Skarbmiry w kasztelani Divana. Obie po uczcie nocowały w jego chacie co bardzo zdziwiło okoliczną ludność. Proboszcz nawet upomniał Divana, że powinien mieć tylko jedną żonę, z którą dodatkowo powinien wziąć ślub w kościele.

            W samym grodzie poza chatą Divana i wieżą obserwacyjną znajdowały się inne budynki mieszkalne, łaźnia, studnia, warsztaty rzemieślnicze, kuźnie, magazyny z bronią i spichlerz z zapasami jedzenia. Oczywiście były tam też domy starszyzny oraz urzędników.
Mojmira dowiedziała się od jednej ze starych dziewek, że w czasach pogańskich gród dla Prusów był tylko miejscem schronienia podczas ataków, na co dzień nikt w grodach nie mieszkał. Wyjątek stanowił okres wojen wówczas do grodu wprowadzał się rijkas [przywódca] wybrany przez starszyznę podczas wiecu. Wraz z pojawieniem się chrześcijan grody stały się centrum każdej kasztelani oraz miejscem, w którym na stałe mieszkał kasztelan i jego urzędnicy.            
            Do wnętrza grodu Divana nad Jeziorem Zwiniarz można się było dostać tylko przechodząc przez most zwodzony opuszczany na fosę. W okolicy drewnianej warowni znajdowały się wsie na które składały się drewniane chaty kryte strzechą stojące jedna przy drugiej. Z tą tylko różnicą, że wszystkie wsie były mniejsze od tych, które spotykała np. na Mazowszu. Poza tym w żadnej z nie było kościoła ponieważ biskup przydzielał jednego duchownego na każdą kasztelanię. Wyjątkiem były niektóre wsie przy Lubawie, które miały swoje kościoły. Tak więc wszyscy w kasztelanii Divana musieli zadowolić się jednym proboszczem i kościołem oraz plebanią wzniesionymi w dobudowanym do grodu podgrodziu. Poza domami w niektórych wsiach były karczmy, w każdej stodoła i inne budynki gospodarcze. We wsiach można było dostrzec młyny oraz szopy, stodoły i obory. Zabudowania tego typu wznosili zarówno chrześcijańscy osadnicy jak i Prusowie.
Sasini, rdzenni mieszkańcy tego dawniej lauksuobecnie kasztelanii pierwotnie mieszkali w ufortyfikowanych gospodarstwach tzw. kaym, które były położone daleko od siebie. Jeśli nieprzyjaciel pojawił się niespodziewanie to Prusowie bronili się w swoich kaym. Rozproszona zabudowa sprawiała, że ich gospodarstwa były często zbudowane w trudno dostępnych miejscach. Różnie bywało, jednak obrona w kaym była ostatecznością. Największe szanse przeżycia zawsze dawał gród do którego należało uciekać jeśli pojawił się wróg.
W sumie u tutejszych Sasinów prawie wszystko wyglądało tak jak kiedyś z tą tylko różnicą, że musieli wznieść od nowa swoje gospodarstwa tym razem blisko siebie tak aby ich zabudowa była zwarta, a nie rozproszona. Musieli rozebrać swoje kaym położone często w głębi lasu, nad bagnami, w trudno dostępnych miejscach i zbudować je na nowo blisko siebie zgodnie z chrześcijańskimi wymogami budowy wsi. Łącznie z pruskich gospodarstwDivanowi udało się lokować dwie wsie zamieszkiwane tylko przez rdzennych mieszkańców. Każde kaym było zamieszkiwane przez jedną rodzinę i jej niewolników co było czymś zaskakującym dla chrześcijańskich osadników. Mojmira razem ze Skarbmirą doszły do wniosku, że o każdym pruskim gospodarstwie można powiedzieć, że jest małą wsią. Pruskie kaym były często samowystarczalne, otoczone drewnianą palisadą, można je przyrównać też do małych grodów. Do grodów z powodu walorów obronnych, a do wsi ze względu na różnorodną zabudowę. Dlatego dwie wsie zamieszkiwane przez Prusów bardzo się różniły od ośmiu wsi zamieszkiwanych przez chrześcijańskich osadników. Chrześcijanie nie mieli niewolników, a ich wsie składały się z chat zamieszkiwanych przez chłopów [kmieci] i ich rodziny. Jeśli już budowali saunę to jedną na całą wieś. Natomiast u Prusów  sauna i domy dla niewolników znajdowały się w każdym kaym.
            Pruskie ufortyfikowane gospodarstwa były zamieszkiwane przez głowę rodziny, jego żonę albo wiele żon, z dziećmi i niewolnikami oraz niewolnicami. Każde takie gospodarstwo składało się z kilku, a czasem kilkunastu mniejszych i większych drewnianych budynków. Były to: chata lub kilka chat dla członków rodziny, chaty dla niewolników, spichlerze na ziarno, stodoły, stajnie, suszarnie na zboże, studnia i łaźnie. Te ostatnie były dla Prusów bardzo ważne. W każdej łaźni znajdował się piec z polnych kamieni, na które po podgrzaniu lano wodę. Było to coś w rodzaju sauny. Odkrycie tego wynalazku - który był również w grodzie i którego budowy nauczyli się od Prusów też osadnicy chrześcijańscy - było dla Mojmiry i małej Skarbmiry miłym zaskoczeniem. Obie z radością z niego korzystały.
            Mieszkańcy wsi w kasztelanii Divana  lubili dbać o swoją higienę i myli się często. Zwłaszcza Prusowie oni nawet jeśli prędzej pływali w jeziorze to i tak po powrocie na swoje gospodarstwo korzystali z łaźni, w których gorąca woda wylewana na kamienie tworzyła parę, umożliwiającą kąpiel parową, która - pruscy mieszkańcy często to powtarzali - wypędza z ciała chorobę ostatniego przepicia i przedłużała życie.

            Mimo tego nazajutrz po uczcie sauna niektórym nie pomogła. Biesiadnicy wypili po prostu za dużo, wielu z nich mieszało kumys z piwem co nie mogło skończyć się dobrze. Na szczęście we wsiach można było znaleźć niejedną staruszkę, znachorkę, która znała się na ziołach będących lekarstwem danym od Boga lub bogów - tu zdania były podzielone w zależności od wyznawanej religii. Napar z korzenia arcydzięgla, mięty lub ewentualnie macierzanki dawał ulgę tym, którzy mieli kaca i dolegliwości trawienne.
            Czerwony zachód słońca faktycznie przyniósł wiele zmian. Około południa, kiedy problemy z kacem u większości udało się dzięki ziołom już zażegnać, do kasztelanii dotarli zbrojni z Lubawy z wiadomością o objawieniach w lipowym gaju i próbie zamordowania córeczki księcia Surwabuno. Wieści powoli rozchodziły się po sąsiednich, nawróconych na chrześcijaństwo lauksach/kasztelaniach, dotarły też do pogańskiej części Ziemi Sasinów.

            - Więc wszyscy szykują się do ataku na Lobnic? Pytał Divan.
            Siedzieli w największym pomieszczeniu znajdującym się w grodzie. Divan jako kasztelan, proboszcz jako duchowy przywódca, starszyzna z lauksu Divana, z której część jeszcze nie przeszła na chrześcijaństwo, dziesięciu zarządców wsi [zasadźców] oraz zbrojni przysłani przez księcia Surwabuno. Jeden z nich właśnie udzielał odpowiedzi kasztelanowi:
            - Surwabuno, książę Surwabuno – poprawił się - jest wściekły, podejrzewa, że za atakiem na jego córkę stoi ktoś z pogańskiej części Sasinii. Zbrojny mówił to popijając kumys i jedząc pruską zupę zwaną iuse. Pozostali popijali ructan-dadan, czyli kwaśne mleko kobyle.
- Z drugiej strony – opowiadał dalej zbrojny - biskup powtarza ludziom podczas kazań, że Matka Boska dała wyraźny znak i kazała wszystkim przyjąć chrzest oraz odejść od starych bogów. Wielu tak też uczyniło. Dziesiątki dzieweczek, chłopów i nawet niewolników. W Lubawie od chwili objawień ludzie chrzczą i spowiadają się masowo. Tłumy przybywają w miejsce objawienia.
               Divan nie mógł uwierzyć w opowieść, która właśnie docierała do jego uszu.
            - Czego książę Surwabuno oczekuje po mnie? Mam wyruszyć razem z nim do Lobnic?
            - Nie, książę chce żebyś wziął w opiekę jego żonę i córkę.
            - Nie może ich zostawić pod strażą w swoim grodzie?
            - Książę obawia się, że to może nie wystarczyć. Wczorajszego wieczoru jego córeczka i żona też były pod strażą, a mimo tego zginęła niewolnica opiekująca się małą Lulki oraz kilku zbrojnych strzegących grodu. Wartownik na wieży i dwóch wojów przy moście zwodzonym nawet nie zdążyli wydać dźwięku i kogokolwiek ostrzec. Wszyscy zginęli trafieni strzałami w gardło. Niewolnicę w tym samym czasie uśmiercił jeden z napastników. Gdyby nie ten rycerz to mała Lulki – księżniczka Lulki, poprawił go Divan – tak księżniczka Lulki wybacz panie, ona by już nie żyła gdyby nie ten Ścibor.
            - Muszę sam porozmawiać z księciem. Wojski do mnie!
            - Jestem. Jakie rozkazy?
            - Dwudziestu zbrojnych pojedzie ze mną do Lubawy, tamte dwie o których rozmawialiśmy również. Jeśli plotki o objawieniu Matki Boskiej dotrą do tutejszych chłopów – już pewnie dotarły, pomyślał - to ty i zarządcy wsi wstrzymajcie ich przed pielgrzymkami do Lubawy. Wytłumaczcie im, że po krucjacie nadejdzie czas na modlitwy przy świętej figurce. Póki co niech się w naszym kościele modlą. Kiedy mnie nie będzie macie postawić pod bronią po kilku chłopów w każdej wsi. Powiedzcie im, że to na wszelki wypadek, że kasztelania może zostać zaatakowana. Zebrać do grodu zapasy jedzenia, podwoić warty, w razie dużego niebezpieczeństwa wszystkich zagnaj do grodu i podnieś most zwodzony, wyślijcie zwiadowcę do Lubawy i ostrzeliwujcie wroga czekając aż przybędzie pomoc.
            - Kasztelanie obawiasz się, że zaatakują twoje ziemie?
            - Jak krzyżowcy ruszą na Lobnic – mówił Divan - to zapewne przez bród na Drwęcy i potem przez ziemie Gryźlina przedostaną się pod zgliszcza Pikowej Góry. Stamtąd do Świętego Gaju Lobnic jest już blisko. Nie wiem jak zachowają się poganie z grodu Brati w widłach rzeki Wel i Drwęcy. Mogą w odwecie ruszyć na Lubawę albo na nas.


            Surwabuno siedział na swym książęcym tronie. Daleko mu jednak było do książąt piastowskich. Był to dla niego cały czas obcy świat do którego starał się przyzwyczaić. Biskup Chrystian wytłumaczył mu, że nie ma innej drogi jak tytułowanie się księciem Sasinni i dążenie do schrystianizowania całej Ziemi Sasinów. Ledwo pojmował skomplikowane sprawy takie jak lokacja miasta i licznych wsi. Divan był jego przyjacielem, mądrym – takim, który dużo wie. Często też tłumaczył on księciu Surwabuno jak funkcjonują dwory książęce u Polaków, że książęta i księżne tam noszą na głowach diademy jako symbol władzy, zarządzają dobrami w granicach swojego księstwa, pobierają podatki. Te ostatnie były dla pruskiego księcia największą nowością ponieważ u Prusów czegoś takiego jak podatki nigdy nie było. Surwabuno musiał więc  zrozumieć czym jest dziesięcina i wymagać aby wsie, które należą do niego się z niej wywiązywały. Stopniowo wprowadzał też na swoich ziemiach cła i komory celne aby zarobić na podróżujących kupcach.
 Książę podglądał jak sprawy te rozwiązuje biskup Chrystian i tak się uczył. Poza tym miał do dyspozycji doradcę nazywanego Magistrem. W dobrach biskupa stopniowo przyzwyczajano ludzi do czynszów pobieranych od osób mieszkających wewnątrz miasta, opłaty od kupców i Żydów przechodzących przez miejskie bramy, pobierania dziesięciny od każdej wsi należącej do biskupa. Surwabuno uczył się tego wszystkiego i w miarę swych możliwości starał wprowadzać w życie na swoich włościach.
            - Czy kasztelan, Divan już się pojawił? Surwabuno po raz kolejny pytał siedząc na swoim krześle, które odgrywało rolę książęcego tronu.
            - Nie książę jeszcze go nie ma. Odpowiedział jeden z polskich rycerzy. Chrześcijańscy rycerze, których przysłał do niego biskup po zamachu na Lulki bardzo mu się podobali ponieważ znali zachodnie zwyczaje. Jednym z nich były ukłony, a nawet przyklękanie na widok księcia.
            - Pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy zacząłem czuć się jak prawdziwy książę. Kiedy przybyli pierwsi osadnicy z krajów chrześcijańskich, wszyscy byli poinformowani przez biskupa i jego ludzi, że jestem tutejszym księciem. Na mój widok chłopi kłaniali się nisko, przychodzili do mnie ze skargami, i zanim zaczęli mówić klękali z szacunku dla majestatu księcia. Wówczas poczułem co w rozumieniu chrześcijan oznacza bycie księciem. Szacunek ale też dbanie o dobro poddanych. Tutejsi Prusowie nie wiedzieli jak się zachować kiedy widzieli jaki szacunek okazują mi obcy.
            Surwabuno mimo wszystko zdawał sobie sprawę, że bardzo odstaje od książąt piastowskich. Wczoraj na uczcie u biskupa to do niego dotarło – znowu! Już kilka lat temu w Rzymie był wstrząśnięty bogactwem i splendorem na dworze papieża. Czuł się taki malutki. Teraz znowu był zdołowany. Książęta piastowscy na skroniach nosili diademy jako symbol władzy książęcej, mieli przy sobie liczną służbę, a nawet drużyny rycerskie.
            - A ja? Ja zostałem pasowany na rycerza przez biskupa, a poza mną nikt – smucił się Surwabuno do końca nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że jako książę sam by mógł pasować na rycerzy tylu Prusów ilu by zechciał.
- Ja i Iws nie mamy żadnych diademów – rozmyślał dalej, a mój tron książęcy to zwykłe krzesło.
Nagle do jego sali książęcej, czyli największego pomieszczenia w grodzie, wszedł magister, który ukłonił się oddając księciu należną mu cześć. Magister, czyli doradca i nauczyciel, którego na jego „dwór” przysłał kilka lat temu biskup Chrystian. Uczył on Surwabuno zachodnich zwyczajów, książęcej etykiety i tłumaczył mu różne prawne zagadnienia. Problemem było jednak to, że uczeń nie był pojętny i w dodatku ciągle wojował ponieważ w ostatnich latach Prusowie trwający przy starych bogach atakowali neofitów nader często.
            Surwabuno wolał jednak mieć przy sobie Divana, którego darzył największym zaufaniem. Divan ostrzegał go, że biskupowi i jego wysłannikom nie można do końca ufać. Musimy nauczyć się jak najwięcej o zachodnich zwyczajach i zwiększać swoją władzę kosztem biskupa. On myśli, że uczyni z ciebie księcia, którego będzie mógł kontrolować. Niech żyje w takim przekonaniu. My tymczasem będziemy rośli w siłę i uniezależniali się od biskupa i książąt piastowskich– często mu to powtarzał. A Surwabuno się z nim w pełni zgadzał. Też przejrzał dwulicowość biskupa oraz fałsz książąt piastowskich zwłaszcza Konrada mazowieckiego, który gdyby mógł przejąłby całą Ziemę Sasinów i przyłączył do swojego Mazowsza.

            Nagle drzwi do wielkiej sali otworzyły się ukazując umięśnioną sylwetkę kasztelana, który był ubrany w kolczugę pokrywającą jego ciało od szyi prawie do kolan ale bez kolczego kaptura. Pod nią znajdowała się przeszywanica. Pozostali zbrojni, którzy wkroczyli za nim nosili tylko grube kaftany, które nie byłby w stanie ochronić ich przed atakiem bronią obuchową albo sieczną. Wszyscy mieli też pochwy mieczy przywiązane do zwyczajnych pasów oraz okrągłe tarcze z umbem założone na plecach. Divan wiedział, że jego ludzie w kwestii ubioru i zbroi w porównaniu do rycerzy chrześcijańskich prezentują się po prostu słabo. On do niedawna też nie miał kolczugi i chodził w samej przeszywanicy.  Cieszył się jednak, że ma w swojej kasztelanii wsie Mieczniki i Tarczowniki, których mieszkańcy produkują miecze i tarcze. Co prawda nie są to pawęże bo mieszkańcy Tarczowników przybyli z Mazowsza i produkują okrągłe tarcze. Z Drugiej strony Divan i wojski często osobiście dawali lekcje fechtunku swoim zbrojnym, których rekrutowali z chłopskich synów dlatego wojownicy z ich kasztelanii choć bez kolczug prezentowali wysokie umiejętności bojowe, szczególnie w walce mieczem.
            Dwudziestu zbrojnych, jedna dziewczyna i dziecko oraz on, kasztelan, chyba jedyny na Ziemi Sasinów, który rozumie na czym polega ten urząd.
            -   Nareszcie jesteś przyjacielu. Razem z magistrem czekaliśmy na ciebie.
            - Książę jak tylko usłyszałem jaka tragedia cię spotkała natychmiast kazałem konie siodłać. Dorwiemy i wypatroszymy tego kto wysłał tych morderców. Jego głowa wbita na pal będzie przestrogą dla każdego, kto ośmiela się wejść w spór z księciem Sasinii.
            Magister zadrżał słysząc słowa Divana, a książę Surwabuno przeciwnie uśmiechał się i był zadowolony.
            - Przywiozłem swoich zbrojnych – mówił kasztelan. Oni będą dodatkowo strzec grodu kiedy wyruszymy na krucjatę.
            - Divanie, porozmawiajmy w mniejszym gronie. Surwabuno – tak jak go uczył magister – gestem ręki niczym piastowski książę kazał opuścić salę wszystkim chłopom oraz mieszczanom, którzy przyszli do niego ze skargami. Kiedy na sali pozostał tylko Divan ze swoją świtą oraz magister Surwabuno zaczął się zachowywać bardziej swobodnie.
            - Prawie ją zabili. Wybrałem jedną z niewolnic aby była opiekunką mojej Lulki, chciałem żeby miała swoją służkę tak jak chrześcijańskie księżniczki, a oni poderżnęli jej gardło na oczach mojej córeczki. Żądam głowy tego bydlaka, zarżnę go jak prosiaka z całą jego rodziną. Pieprzeni poganie nie rozumieją, że czasy starych bogów przemijają. Biskup powiedział, że niedługo wyruszymy Matka Boska objawiła się w gaju dając nam znak. Ona widocznie chce żebyśmy wycięli te pogaństwo tak samo jak wycięliśmy święty dąb i pozostałe drzewa.
            - Więc to któryś z pogańskich rijkasów przysłał morderców?
            - Divanie, a kto to mógł być? To pewnie Doroth z grodu na wzgórzu albo Scillinga z grodu na Jeziorze Skarlińskim lub Berwe. Możliwe, że ktoś z grodu Brati. Ktokolwiek to był dopadnę go! Będziemy nawracać albo podbijać wszystkie pogańskie luksy więc w końcu go dopadniemy.
            - Nie wie kto to był i jest żądny krwi. Niepotrzebnie go podpuszczałem i mówiłem, że głowę sprawcy wbijemy na pal. Kurde trzeba go jakoś uspokoić. Ta cała próba zabójstwa Lulki wygląda bardzo dziwnie  – myśl, kasztelanie myśl jak załagodzić sytuację.
- Książę skoro księżniczka Lulki straciła opiekunkę to musimy znaleźć jej nową, zaufaną, taką, która by zarazem była jej nauczycielką. Mówił to w mowie Polan wiedząc, że Surwabuno, magister i one dwie znają ten język. Nagła zmiana tematu wyraźnie wszystkich zaskoczyła i zarazem okazała się być skuteczną metodą na uspokojenie księcia.
            - Mojmira i Skarbmira popatrzyły na siebie. Nagle starsza dwudziestolatka zrobiła przerażoną minę świadczącą o tym, że zaczyna się domyślać co Divan wymyślił na poczekaniu. Skarbmira przetłumaczyła jej prędzej wszystkie słowa w mowie Prusów, które padały na sali.
            -  Moja córeczka jest załamana i przerażona, siedzi z Iws i cały czas płacze. Nie wiem, czy wybieranie teraz kolejnej pruskiej niewolnicy na jej służkę będzie dobrym wyjściem. No i gdzie ja znajdę niewolnicę, która jest na tyle mądra żeby być nauczycielką mojej córeczki? No gdzie?
            -  Książę wśród pruskich niewolnic będzie ciężko znaleźć odpowiednią osobę ale ja mam dwie nadające się do tego dziewczyny. To co prawda nie są niewolnice – wskazał ręką na Mojmirę i Skarbmirę, które stały i patrzyły na nich z przerażonymi minami.
            -  Przecież ta starsza, jeszcze kilka dni temu wiozłeś ją związaną spod Pikowej Góry. To twoja niewolnica.
- No cóż tak było książę ale od tamtej pory dużo się wydarzyło i obie już nie są niewolnicami. Teraz są moimi służącymi – pięknie z tego wybrnąłem, pomyślał i mówił dalej – wiesz jak to jest kasztelan musi mieć służących oraz urzędników. Starsza ma na imię Mojmira i jest godna zaufania, zna mowę Polan dużo jeździła po świecie, zna chrześcijańskie zwyczaje, widziała wiele książęcych dworów, nie tylko piastowskich i do tego potrafi pisać i czytać w języku Polan i po łacinie.
            -  Kobieta, która pisze i czyta po łacinie? Dobre sobie odezwał się magister. Nie opowiadaj księciu takich bajek – powiedział magister.
            Divan wiedział, że Mojmira nie wytrzyma. Długo nie trzeba było czekać.
            -  Więc szanowny Pan myśli, że kobieta od mężczyzny głupsza? A czytał szanowny Pan może książki Jana z Salisbury? To taki angielski filozof. Człek kształcony jak Pan na pewno o nim słyszał – niestety jego książki sprzedaliśmy na targu w Płocku, przypomniała sobie poczym mówiła dalej – czytałam dwie jego książki, obie napisane po łacinie. Pierwsza nosiła tytuł "Policraticus"("Rządca"), a druga "Metaloghicon"("W obronie logiki"). W Policraticus filozof ten opisuje jak powinna funkcjonować władza publiczna, wyjaśnia czym jest praworządność i zastanawia się jakie są granice władzy książąt i królów.
             Magister był wstrząśnięty. Nagle okazało się, że ma do czynienia z kobietą światową, oczytaną niczym słynna Hildegarda z Bingen. Okazało się, że Mojmira zna doskonale łacinę i język polski w mowie i piśmie.
            Surwabuno był zachwycony Mojmirą. Po chwili powiedział:
            - Ale moja mała Lulki i żona Iws znają tylko język Prusów. Czy ta Mojmira zna naszą mowę?
            - Książę ona niestety nie zna naszego języka ale i o tym pomyślałem. Ta mała dziewczynka, Skarbmira ma dziesięć lat jest tylko trzy lata starsza od twojej córeczki. Ona zna język Polan i język Prusów ale w dialekcie plemiona Warmów. Była u nich jakiś czas w niewoli, w nadmorskiej osadzie i zdobyła wiele przydatnych umiejętności wykorzystywania bursztynu. Jeśli pozwolisz książę to obie będą od tej pory blisko twojej córeczki, księżniczki Lulki. Skarbmira będzie tłumaczyła jej to co mówi Mojmira, a z czasem jedna opanuje język pruski, a druga nauczy się mowy Polan. To będzie korzystne dla twojej córeczki.
            - Tak oto zaczynam tworzyć dwór co prawda jeszcze nie dla żony ale dla córeczki. Póki co to dwie niewiasty ale jakie mądre. Ich opieka będzie czymś wspaniałym dla Lulki, a i Iws z niej skorzysta – tak pomyślał Surwabuno. A tak powiedział: doceniam twoją propozycję kasztelanie muszę się jednak zastanowić.

           
            Zarówno Mojmira jak i Skarbmira nie potrafiły się sprzeciwić. Dziesięciolatka była wdzięczna kasztelanowi za ocalenie życia, a zielonooka córka kupca doszła do wniosku, że przecież w zachodniej Europie, na dworach francuskich, piastowskich, wszędzie, służba na dworze księcia jest marzeniem wielu dziewcząt. Córki rycerzy, mieszczan oraz chłopów marzą o tym, że zostaną dostrzeżone przez księcia, księżną, którzy dadzą im pracę na swoim dworze. Opieka nad dzieckiem książęcej pary albo codzienne usługiwanie, czesanie, mycie, ubieranie, rozbieranie księżnej było spełnieniem marzeń i szansą na dostatnie życie. Dwórki księżnej i służki księcia miały dostęp do plotek, nie raz musiały opiekować się monarchą na pijackiej biesiadzie podczas której towarzyszyły gościom podsłuchując o czym rozmawiają. Często na dworach piastowskich i innych niejeden książę zaspokajał potrzeby cielesne ze służącymi jeśli miał brzydką księżną. Niejeden Piast mógł się pochwalić wieloma bękartami, czyli nieślubnymi dziećmi. Mojmira wiedziała o tym wszystkim ale zauważyła, że na Ziemi Sasinów to wszystko dopiero się kształtuje, jest o wiele bardziej skromne, tak jakby w pośpiechu starano się zaszczepić zwyczaje, które np. u Polaków kształtowały się przez pokolenia.
            Poza tym Mojmirę i Skarbmirę wzruszyła smutna historia małej Lulki, która była jedynym żyjącym dzieckiem nawróconej na chrześcijaństwo kilka lat temu książęcej pary i do tego na własne oczy widziała śmierć swojej opiekunki, mało tego to właśnie ona była celem zabójców i została ocalona w ostatniej chwili przez rycerza zwanego Ściborem. Jednak wiedza o tych drastycznych wydarzeniach była przyćmiona przez objawienia Matki Boskiej.
Mojmira i Skarbmira od trzech dni przebywały w grodzie księcia ale jeszcze nie miały okazji widzieć małej drewnianej figurki. Było to spowodowane chaosem jaki zapanował w mieście. Z tego powodu biskup dwa razy odkładał moment ataku na Lobnic. Wielu krzyżowców zresztą uległo religijnemu uniesieniu i modliło się razem ze wszystkimi. To co się tam działo było nie do opisania, rycerze i zbrojni, którzy przybyli walczyć z poganami doszli do wniosku, że objawienie jest znakiem od Boga. Niektórzy twierdzili, że mają prorocze sny o Matce Boskiej nawracającej pokojowo wszystkich Prusów. Wszak Maryja była darzona u Polaków wyjątkową czcią, a większość krzyżowców stanowili właśnie Polacy z różnych piastowskich księstw. Najwięcej zamieszania sprawiały masy chłopskie, które wierzyły w każdą plotkę i powielały różne, nawet najbardziej szalone teorie. Jedni kmiecie twierdzili, że Maryjna pragnie śmierci wszystkich pogan, a inni przeciwnie uważali, że wystarczy wyruszyć z procesją ze świętą figurką aby poganie z Lobnic i Ciemnika się jej pokłonili. Jedni chłopi wyśmiewali drugich, każdy twierdził, że ma rację. Mnożyły się opowieści o cudach, w mieście pojawili się kupcy sprzedający kawałki pogańskiego drzewa na którym objawiła się figurka. Kupcy ci poganom tłumaczyli, że jest to święta pozostałość najstarszego dębu, a chrześcijanom wmawiali, że to kawałek uświęconego przez Maryję drewna, który leczy choroby i przynosi szczęście. Wśród jednych i drugich znajdowali kupców, a kawałków drewna sprzedali więcej niż mogłoby się uzyskać z porąbania jednego starego dębu.  

Plotki o tym wszystkim docierały do grodu księcia Surwabuno, który zabronił żonie i córce wychodzić na zewnątrz póki sytuacja się nie uspokoi.  Mojmira słyszała o tym, że figurka objawiła się w pogańskim gaju na najstarszym dębowym drzewie. Podobno biskup kazał ściąć to drzewo i cały lipowy gaj, a potem w jego miejscu zbudować drewnianą kapliczkę, w której osobiście umieścił figurkę. Przy kapliczce postawiono straż, która ochrania figurkę przed poganami, którzy chcieli ją zniszczyć oraz wiernymi chrześcijanami, którzy w przypływie religijnej ekstazy mogliby  niechcący wyrządzić jej szkodę.
- W Lubawie aż huczy od plotek – mówił Divan – właśnie wracam z miejsca, w którym znajdował się Święty Gaj. Straszne, co tam sie dzieje. Ludzie rzucają się na kapliczkę, próbują dotknąć figurki. Po Lubawie krążą plotki, że jeden dotyk drewnianego wizerunku Matki Boskiej leczy ze wszystkich chorób więc chłopi przybywają ze wsi i starają się dotknąć figurkę. Niektórzy twierdzą, że od samego patrzenia i modlitwy przy figurce można poczuć się lepiej.
- A gdzie jest tata? Zapytała mała Lulki.
Divan uśmiechnął się do małej księżniczki, wziął ją na ręce i powiedział: książę kazał przepędzić ludzi spod figurki ponieważ chciał się przy niej w ciszy pomodlić.Zbrojni siłą przepędzili chłopów, a biskup powiedział, że figurka zostanie przeniesiona do kościoła bo tam będzie bezpieczniejsza.

            - Od wizyty w Rzymie minęło sześć lat – modlił się tymi słowami książę Surwabuno. Ochrzciłem się, mam tylko jedną żonę. Matko Boska proszę Cię o znak, znak, który pomoże mi zrozumieć. Słowa biska sprzed lat rozbudziły moją wyobraźnię ale zarazem czuję pewien niepokój. Coraz częściej zadaję sobie pytania: Dlaczego? W jakim celu? Co on będzie z tego miał? Czy biskup chce uczynić ze mnie potężnego monarchę, który będzie stanowił przeciwwagę dla żądnych władzy i przebiegłych książąt piastowskich?
            -  Odpowiedz mi Matko co mam czynić?Surwabuno patrzył na małą figurkę Matki Boskiej Lipskiej, tak nazywali ją ludzie z racji tego, że objawiła się w pogańskim lipowym gaju. Matko trzymająca Dzieciątko proszę usłysz moją modlitwę.
            Surwabuno patrzył na małą, drewnianą figurkę, wierzył, że uzyska odpowiedź, czekał, czekał i nic. Figurka milczała, nie odpowiadała na jego modlitwę.
            - Biskup mówił, że mogę być dla Prusów tym kim Mieszko był dla Słowian, dla Polaków. On wielu mieczem wziął w niewolę, krwawo sobie wszystkich podporządkował. Wrogów swoich, niewolników sprzedawał do Hiszpanii i Bizancjum dzięki temu kraj Polaków, jego Państwo Gnieźnieńskie stało się potęgą. Ja Matko Boska też wrogów Chrystusa zwiążę, zniewolę, tych, którzy się nie nawrócą sprzedam na targu niewolników albo do pracy i chrztu zmuszę. Siłą i determinacją nie ustąpię Mieszkowi więc proszę Cię Matko czuwaj nade mną tak jak Syn Twój czuwał nad Mieszkiem. Matko Boska – kontynuował książę – kiedy Chrystian, jeszcze jako misjonarz powiedział mi o tym, że jest mi przeznaczone być księciem takim jak Mieszko, wówczas coś się we mnie obudziło. Poczułem, że mogę zjednoczyć wiele lauksów, całą Sasinię, a może i inne pruskie plemiona. Matko Boska, która w Świętym Gaju się objawiłaś, proszę odpowiedz mi. Od kilku lat jestem człowiekiem ochrzczonym. Przez większość swego życia, a mam już 45 lat, byłem poganinem. Czy dlatego nie jestem godzien abyś do mnie przemówiła?
            Po zakończeniu modlitwy dał znak zbrojnym aby podeszli pod kapliczkę i wznowili przy niej wartę. Tego samego dnia wieczorem biskup Chrystian w uroczystej procesji wraz z wrzaskami ludu, krzykiem i płaczem, protestami i radością, przeniósł figurkę do lubawskiego kościoła obiecując Jej, że raz w roku, dnia 1 lipca będzie Ją przynosił w to miejsce dawnych pogańskich praktyk i dzień ten uczyni odpustem w swej parafii.
Tej samej nocy przy pniu ściętego starego dębu i pustej kapliczce pojawili się ludzie, którzy zabili kury, dwa konie, pięć krów, wznosili modły do bogini Kurke, a następnie podpalili ciała martwych zwierząt i ofiarowali je bogu Perkunsowi. Niedaleko kapliczki znajdował się kamień ofiarny, którego z powodu ogromnych rozmiarów chrześcijanie nie dali rady usunąć ani zniszczyć. Na nim również poganie tej nocy składali ofiary ze zwierząt. Nad ranem znaleziono ślady krwi przy pniu dębu i ściętych drzew lipowych. Kamień ofiarny również był zakrwawiony. Biskup wówczas kazał postawić straże przy ściętych drzewach i chłostać każdego kto odważy się próbować składać ofiary pogańskim bogom. Winni tej zbrodni mieli być przywiązywani do pręgierza, czyli słupa stojącego niedaleko kościoła w Lubawie i chłostani. Następnie zamykano ich w lochach pod piwnicami biskupiego zamku. Jeśli przy pręgierzu brakowało miejsca to pogan spętanych jak niewolnicy prowadzono od razu do lochów pomijając chłostę.


            Mijały kolejne dni, a ekstaza religijna powoli się stabilizowała. W końcu biskup Chrystian wydał rozkaz chrystianizacji pogańskich lauksów. Krzyżowcy przed bród na Drwęcy wkroczyli do kasztelanii Gryźlina, który razem ze swymi zbrojnymi do nich dołączył. Książę Surwabuno, biskup i pozostali książęta jechali przodem. Plan był następujący. Ogromną armię krzyżowców podzielono na dwie mniejsze armie. Pierwszą dowodził biskup Chrystian do którego dołączyli między innymi książęta Konrad mazowiecki i Władysław Odonic. Oczywiście przy biskupie konno jechali bracia z jego rycerskiego zakonu zwanego Pruskimi Braćmi Chrystusowymi. Drugą armią dowodził książę Surwabuno przy boku którego jechali kasztelani Gryźlin, Stenke, Ruzgas, Wope, Rayde, Wymój oraz wojownik o imieniu Gudikus. Prawie wszyscy, którzy stali przy jego boku podczas oblężenia Pikowej Góry. Brakowało tylko Divana, któremu Surwabuno rozkazał pozostać w grodzie razem z Lulki i Iws. Oczywiście w armii księcia Ziemi Sasinów znajdowało się wielu chrześcijańskich rycerzy oraz templariusze. Ku zaskoczeniu wielu do jego armii dołączył też książę Henryk Brodaty razem ze swoimi zbrojnymi.
            Podzielenie krzyżowców na dwie armie spowodowało wiele zamieszania w szeregach pogan, którzy spodziewali się zmasowanego ataku na Święty Gaj Lobnic, ewentualnie na gród Brati. Tymczasem jedna armia chrześcijan wyruszyła przy ruinach Pikowej Góry w stronę pogańskiego grodu położonego na Jeziorze Skarlińskim, a druga miała za zadanie zdobyć Lobnic.


            Scillinga zdenerwowany chodził po swojej komnacie.
            - To już ponad tydzień. Czy to możliwe, że cała siódemka poległa próbując zabić jedną dziewczynkę? Pytał sam siebie. Mimo wszystko był z siebie zadowolony. Starszyzna dwa tygodnie temu na wiecu ponownie wybrała go na rijkasa. Znowu najmądrzejsi w lauksie wskazali właśnie na niego, Scillingę, dzielnego Prusa, który może się pochwalić ogromnym gospodarstwem. Posiadam siedem żon, czterdzieścioro niewolników, mam piętnaścioro dzieci, w tym dziesięciu synów. Kto w lauksie może się ze mną równać? No kto?
            Od lat w chwili zagrożenia to właśnie jego starszyzna wybierała na rijkasa [tymczasowego przywódcę, dyktatora], którego obowiązkiem jest objęcie absolutnej władzy nad całym lauksem i zażegnanie wszystkich niebezpieczeństw. Scillinga lubił kiedy wszyscy byli mu posłuszni. W okresie pokoju słuchali go tylko członkowie rodziny w kaym i oczywiście niewolnicy. A teraz kiedy jest rijkasem muszą wykonywać jego rozkazy wszyscy.
            Nagle usłyszał pukanie do drzwi w swej komnacie.
            - Wejdź.
            Dwie nagie niewolnice leżące na łożu Scillingi obudziły się i patrzyły na niewolnika, który właśnie wszedł do komnaty.
            - Panie właśnie wrócili.
            - Skrytobójcy? – Pytał niewolnika, gdy szybkim krokiem szli do komnaty przyjęć.
            - Nie panie. Ci, których wysłałeś do Pomezan i Pogezan trwających przy naszych bogach, naszej tradycji. Niewolnik biegł przy rijkasie i poprawiał mu naprędce narzucony płaszcz.
            Kiedy dotarł do ogromnej komnaty przy stole już siedzieli i pili kumys czterej potężnie zbudowani Prusowie.
            - Jak wygląda sytuacja?
            - Panie, rijkasie twój plan okazał się skuteczny. Widać bogowie nam sprzyjają. Potężny, dożywotni rijkas, którego zwą Kerse, a jego gród Kerseburg [Dzierzgoń] obiecał, że przybędzie nam z pomocą. Jego armia jest potężna, to zdecydowanie jeden z najsilniejszych lauksów w całej Pomezanii.
            - Tu wszedł w słowo drugi z przybyłych: równie potężny jest lauks rozciągający się na północ od Jeziora Płaskiego [Jerzwałd] tamtejsi również wystąpią zbrojnie. Kiedy od nich wyruszałem starszyzna na wiecu wybierała rijkasa i obiecywała mi, że on przybędzie nam z pomocą.
            - Teraz głos zabrał trzeci z przybyłych: tak jak rozkazałeś dokonałem zwiadu, nadstawiłem uszu i oczy miałem szeroko otwarte. W całej Pomezanii sytuacja jest napięta. Tam gdzie zdrajcy odeszli od starych bogów i dali się zwieść biskupowi panuje strach. Gród zdrajcy Warpody u Warmów oblężony przez wyznawców naszych bogów. Zantyr będący grodem biskupa Chrystiana płonie, wielu wyznawców naszej wiary ruszyło na zdrajców mordują ich i palą wsie chrześcijan. Z Pomezanii chrześcijanom nikt z pomocą nie przybędzie.
            Rijkas Scillinga zadowolony skierował teraz swój wzrok, na czwartego, ostatniego z wysłanych.
            - Szanowny rijkasie tak jak mi rozkazałeś udałem się do grodu na Jeziorze Łąkorz. Tam na wiecu wybrano Berwe na rijkasa. On odrzekł mi, że jego zbrojni wyruszą z pomocą do Świętego Gaju Lobnic lub do nas. To zależy od tego co mu szpiedzy doniosą.
            Scillinga wysłuchał tego co całą czwórka miała do powiedzenia, chodził po sali i podpierał brodę zgiętymi kciukiem i palcem wskazującym prawej ręki. Przez chwilę wydawał się być zły aż skóra na policzkach mu drgała jednak po kilku minutach się uspokoił.
            Nagle do sali wpadł z krzykiem kolejny z jego niewolników.
            -Panie armia chrześcijan na nas idzie, a druga zmierza na Święty Gaj Lobnic.
            - Zebrać wszystkich do grodu – nagle rijkas zaczął wydawać rozkazy - Ty wracaj nad Jezioro Łąkorz i powiedz im jak wygląda sytuacja i nie zapomnij dodać, że obiecali nas wesprzeć dwaj rijkasi z Pomezanii. Niech Berwe wie, że mamy silnych sojuszników wtedy chętniej przybędzie.
            - My tymczasem ufortyfikujemy się tu. Nasz gród w przeciwieństwie do Pikowej Góry jest położony prawie w całości na Jeziorze Skarlińskim. Możemy bronić się tu długo, bardzo długo – podkreślił Scillinga. Niewolników i zbrojnych z łukami i procami rozstawić na palisadzie, kiedy wszyscy będą w środku podnieście most zwodzony.
            W grodzie zawrzało, wszędzie biegali niewolnicy wykonujący rozkazy. Wszyscy mieszkańcy lausu na wezwanie rijkasa biegli w stronę grodu, w którym już wcześniej, spodziewając sie ataku chrześcijan, zgromadzono ogromne zapasy broni i jedzenia. Liczne piece dymarkowe, huty żelaza i kuźnie pracowały dzień i noc od kiedy Scillinga został wybrany na rijkasa. Niewolnicy wytwarzali w nich miecze, włócznie, tarcze, pałki, maczugi, dzidy, proce oraz popularne wśród Prusów małe pałki pociskowe, którymi miotano kamienie na dużą odległość. Proce oraz pałki pociskowe były idealną bronią, którą można było ostrzeliwać z palisady wrogów oblegających gród.
           
           
           
[ Ziemia Sasinów od północy, a precyzyjniej od strony północno-zachodniej graniczyła z Pomezanią, a od strony północno-wschodniej z Pogezanią, od wschodu z Galindią, a od zachodu z Ziemią Chełmińską, która od 5 sierpnia 1222 roku była własnością biskupa Chrystiana. Oczywiście pruskie plemiona nosiły takie same nazwy jak ich krainy (plemię Sasinów, Pomezan, Pogezan). W ostatnim czasie dzięki archeologom dowiadujemy się coraz więcej o czasach przedkrzyżackich, w których toczy się akcja mojej powieści. Poniżej podaję link do niesamowitych odkryć archeologicznych w Jerzwałdzie nad Jeziorem Płaskim (precyzyjniej w lesie na granicy gmin Zalewo i Susz; powiat iławski województwo warmińsko-mazurskie). W Jerzwałdzie, na terenie zajmowanym kiedyś przez pruskie plemię Pomezan archeolodzy odkryli wiele elementów uzbrojenia takich jak m.in. okucia pochwy do mieczy. W miejscu tym znajdowało się wczesnośredniowieczne cmentarzysko oraz budynki z piwnicami (zwykłe domy lub jakieś budynki sakralne?). Możliwe, że w tym miejscu znajdowała sie pruska osada handlowa.

Więcej informacji na temat odkryć w Jerzwałdzie znajdziecie w tym artykule: http://olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/1,48726,18449943,archeolodzy-przez-lata-beda-mieli-czego-szukac.html

Aby jeszcze bardziej wszystko skomplikować dodam, że lauks Prusów z Jetrzwałdu rozciągał się na północny wschód do wsi Koziny i Dobrzyki. W obu wsiach znajdują się grodziska. „Prusowie na polach jerzwałdzkich byli rolnikami i hodowcami. Uprawiali owies, jęczmień, żyto i pszenicę, trudnili się też bartnictwem, myślistwem i rybołówstwem. Każda rodzina pruska miała własne bydło, owce i kozy, najliczniejsze były konie. Dobrze znali ciesielkę, tradycyjne były wyroby z kości i rogu”– źródło cytatu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzwa%C5%82d


Poza osadą handlową w Jerzwałdzie postanowiłem dać życie w swojej powieści rijkasowi (zamożnemu Prusowi) o imieniu „Kerse” z Dzierzgonia. W mojej powieści używam średniowiecznej, starszej niż „Dzierzgoń”, nazwy „Kerseburg”. Wiecie, że ja tego nie wymyśliłem? Już w XIX wieku Max Toeppen pisał, że nazwa „Dzierzgoń” wywodzi się od nazwy „Christburg”, a ta z kolei pochodzi od zamożnego Prusa o imieniu „Kerse”. Najpierw gród i lauks Prusa Kerse nazywano od jego imienia „Kerseburg” lub „Kirsburg”. Z czasem, zapewne po jego śmierci, nazwa ewoluowała w „Christburg”. Nazwę „Dzierzgoń” wymyślili dopiero w czasach późniejszych Niemcy (Krzyżacy albo niemieccy osadnicy). ]


Spis Treści. Moja powieść i przerywniki z nią związane:

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 1 PRASTARA KNIEJA)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 2 SPOTKANIE)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)

Ziemia Lubawska. Kilka faktów przydatnych dla czytelników powieści.

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 5 RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU)

Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską







Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 8 POŁOWICZNY „SUKCES” KRUCJATY PAŹDZIERNIK 1222 ROK)

$
0
0
ROZDZIAŁ 8
POŁOWICZNY „SUKCES” KRUCJATY PAŹDZIERNIK 1222 ROK




[ Opis mapy:

Pomezania:

Jak widzicie zaktualizowałem i rozbudowałem mapę, którą dodałem w rozdziale siódmym. Aby nie powstał chaos umieszczę w tym miejscu nowe informacje oraz powielę niektóre opisy z poprzedniego rozdziału. Dzięki temu będziecie mieli w jednym miejscu zgromadzony mój aktualny stan wiedzy na temat miejscowości, grodów, ziem itp. przedstawionych na mapie. A więc zacznijmy od tego, co nowe, czyli od Pomezanii.
     Pomezanię oczywiście zamieszkiwało pruskie plemię Pomezan, które w 1222 roku było raczej pogańskie. Choć podobno biskup Chrystian jakieś luksy u Pomezan dał radę nawrócić. Żadna z miejscowości, którą umieściłem w południowej części Pomezanii nie jest zmyślona na potrzeby powieści. (Całą Pomezanię planuję przedstawić na kolejnych mapach). Tak więc: Prezla, Rudencz, Geria, Resia, Pobuz, Kwedis, Kerseburg i Jerzwałd są prawdziwe, istniały lub istnieją do dnia dzisiejszego. Część z nich widnieje na mapie Toeppena, którą możecie obejrzeć tu: https://lh3.googleusercontent.com/-e62rddLm4ZQ/VEqOZKEAa8I/AAAAAAAAH7Y/x9BGWTzQLlA/w1080-h839-no/m4.jpg

            Poza tym ziemie (luksy, grody) Resia, Geria, Prezla i Rudencz są omówione szczegółowo i merytorycznie przez Seweryna Szczepańskiego na tej stronie: http://www.academia.edu/1025753/Granice_pruskich_ziem_Prezla_i_Rudencz


Jerzwałd nie jest nazwą pruską, ale skoro nie znam nazwy pogańskiej postanowiłem umieścić na mapie nazwę współczesną. W Jerzwałdzie archeolodzy odkryli wiele elementów uzbrojenia takich jak m.in. okucia pochwy do mieczy. W miejscu tym znajdowało się wczesnośredniowieczne cmentarzysko oraz budynki z piwnicami (zwykłe domy lub jakieś budynki sakralne?). Możliwe, że w tym miejscu znajdowała sie pruska osada handlowa.

Więcej informacji na temat odkryć w Jerzwałdzie znajdziecie w tym artykule: http://olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/1,48726,18449943,archeolodzy-przez-lata-beda-mieli-czego-szukac.html

Aby jeszcze bardziej wszystko skomplikować dodam, że lauks Prusów z Jetrzwałdu rozciągał się na północny wschód do wsi Koziny i Dobrzyki. W obu tych wsiach znajdują się grodziska. „Prusowie na polach jerzwałdzkich byli rolnikami i hodowcami. Uprawiali owies, jęczmień, żyto i pszenicę, trudnili się też bartnictwem, myślistwem i rybołówstwem. Każda rodzina pruska miała własne bydło, owce i kozy, najliczniejsze były konie. Dobrze znali ciesielkę, tradycyjne były wyroby z kości i rogu”– źródło cytatu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzwa%C5%82d


Poza osadą handlową w Jerzwałdzie postanowiłem dać życie w swojej powieści rijkasowi (zamożnemu Prusowi) o imieniu „Kerse” z Dzierzgonia. W mojej powieści używam średniowiecznej, starszej niż „Dzierzgoń”, nazwy „Kerseburg”. Wiecie, że ja tego nie wymyśliłem? Już w XIX wieku Max Toeppen pisał, że nazwa „Dzierzgoń” wywodzi się od nazwy „Christburg”, a ta z kolei pochodzi od zamożnego Prusa o imieniu „Kerse”.Najpierw gród i lauks Prusa Kerse nazywano od jego imienia „Kerseburg” lub „Kirsburg”. Z czasem, zapewne po jego śmierci, nazwa ewoluowała w „Christburg”. Nazwę „Dzierzgoń” wymyślili dopiero w czasach późniejszych Niemcy (Krzyżacy albo niemieccy osadnicy).
            Tak więc „Kerseburg” to dzisiejszy Dzierzgoń. Natomiast nazwa „Kwedis”odnosi się do dzisiejszego Kwidzynia. Kwidzyn w pierwszej połowie XIII wieku był pogańskim grodem nazywanym właśnie Kwedis, który został zniszczony podczas walk z chrześcijanami.
Dopiero w 1233 roku Zakon krzyżacki odbudował i nadał prawa miejskie Kwidzyniowi oraz Toruniowi, Chełmnu na Ziemi Chełmińskiej.


Ziemia Chełmińska:

Łoza– tak do 1251 roku nazywano dzisiejszą Chełmżę. Poniżej wklejam ciekawy tekst ks. Stanisława Kujota, który wyjaśnia jak Łoza stała się Chełmżą:

"Powyżej dowiedliśmy, że już przed wystawieniem przywileju dla Chełmna i Torunia (czyli przed 1233 rokiem – mój przypis)porozumieli się Krzyżacy z Chrystyanem (biskupem Chrystianem – mój przypis) o zamianę dziesięcin biskupich z ziemi chełmińskiej na daninę zbożową. Nadto przyznali Krzyżacy biskupowi 600 włók ziemi, które mu pod Łozą czyli późniejszą Chełmżą, w Wąbrzeźnie, Bobrowie i nad Drwęcą, w późniejszem Mszanie – in Loża . .. et in Wambrez et in Boberow et super Drivanciam – wymierzyli. Może już Chrystian założył w swojej Łozie jakąś siedzibę duchowieństwa misyjnego, Heidenrych (Hidenryk był biskupem diecezji chełmińskiej w latach 1246-1263 – mój przypis) osiadł w niej od samego początku i wyniósł ją na stolicę dyecezyi, albowiem r. 1248 mówi o miarach zboża, które kościołowi chełmżyńskiemu dawane bywają – que ecclesie Culmseensi solvuntur – Niezawodnie on nadał też jako Niemiec swej siedzibie nazwę Culmsee, przypominającą nazwę dyecezyi od głównego miasta Chełmna wziętą. Obok nowej nazwy pierwotna poszła prędko w zapomnienie, choć jeszcze r. 1246 mistrz w. tylko Łozę – Loża – znał. Lud okoliczny przerobił nazwę Culmsee na Chełmżę”.

Radzyń Chełmiński– na mapie celowo dopisałem „gród”, ponieważ murowany zamek w Radzyniu zbudowali Krzyżacy dopiero po 1310 roku. Warto jednak wiedzieć, że Zakon krzyżacki opanował (spalił, przejął?) gród Radzyń po 1231 roku. Możliwe, że Krzyżacy odnowili gród albo zbudowali najpierw drewniany zamek.

Gród słowiański– na mapie w taki sposób oznaczyłem obecny Toruń, który otrzymał prawa miejskie 28 grudnia 1233 roku. Kiedy dzieje się akcja powieści, czyli w 1222 roku w okolicy obecnego Torunia znajdował się gród, który strzegł przeprawy przez Wisłę.

Kowalewo– nazwa wsi (grodu?) pojawia się w przywileju łowickim z 5 sierpnia 1222 roku. Dziś jest to miasto, które nosi nazwę Kowalewo Pomorskie. Ok 1231 roku zostało przejęte przez Krzyżaków, którzy zbudowali kamienno-ceglany zamek.

Jabłonowo– dziś Jabłonowo Pomorskie.

Pozostałe wsie i grody na Ziemi Chełmińskiej, które umieściłem na mapie są wymienione w przywileju łowickim z 5 sierpnia 1222 roku. Treść owego przywileju znajdziecie tu: http://ziemialubawska.blogspot.com/2015/08/5-sierpnia-roku-panskiego-1222-biskup.html


Gród na Jeziorze Strazym oraz Żmijewo Gród
         
            Podczas zwiedzania Muzeum Regionalnego w Brodnicy (w ruinach zamku) natrafiłem na makiety dwóch grodów. Jeden z nich znajdował się we wsi Żmijewo (niedaleko jezior Niskie Brodno i Wysokie Brodno), a drugi nad Jeziorem Strazym w Bachotku. Oznaczyłem je na mapie kolorem żółtym i czerwonym blisko kasztelanii Michałowo. Poniżej wklejam zdjęcia makiet z muzeum w Brodnicy:

Rekonstrukcja grodu we wsi Żmijewo.

Rekonstrukcja grodu nad Jeziorem Strazym.

Pozostałe informacje dotyczące grodów na Ziemi Sasinów znajdują się w poprzednim rozdziale.
Na mapie w trzech miejscach kolorem jasnozielonym oznaczyłem „brody”, czyli miejsca, w których można było przejść przez rzekę Drwęcę. Bród przy Michałowie istniał naprawdę, a w późniejszym okresie powstało tam miasto Brodnica. Prawdopodobnie nazwa „Brodnica” wywodzi się od słowa „bród”.
Kolejny bród, przy grodzie na wzgórzu, czyli w obecnym Kurzętniku również istniał. Trzeci bród między ziemiami kasztelana Gryźlina i Lubawą zmyśliłem na potrzeby powieści.

A teraz przejdźmy do akcji toczącej się w rozdziale ósmym: ]


Gród rijkasa, któremu bogowie przy narodzinach nadali imię Scillinga był trudny do zdobycia. Zbudowany na palach wbitych w dno, z trzech stron okrążony wodami Jeziora Skarlińskiego. Tylko z półwyspu zwanego Kuchnią, który wchodzi głęboko w głąb jeziora można było po moście zwodzonym dostać się do wnętrza. W przeszłości Prusowie z okolicznego lauksu zawsze, kiedy zwiadowcy donieśli im o zbliżającym się wrogu zabierali zapasy, broń, jedzenie, rodziny, niewolników i wszyscy uciekali do grodu. To była ich forteca, w której mogli bronić się przez wiele miesięcy. Rolę fosy spełniało całe jezioro, a po podniesieniu długiego mostu zwodzonego wykorzystywanie machin oblężniczych było trudne albo wręcz niemożliwe. Ogromne trebusze miotające dużymi głazami dało się wykorzystać na odległość, ale podjechanie taranem, który by wyważył bramę grodu było już niemożliwe.
            Scilinnga wiedział o tym doskonale, dlatego po rozmowie ze swoimi czterema zwiadowcami i wydaniu niezbędnych rozkazów postanowił powrócić do swej komnaty. Chciał się zrelaksować ze swoimi dwiema niewolnicami, które cały czas czekały na niego w łożu.
            - Chrześcijanie dotrą tu za kilka godzin. Do tego czasu most zwodzony będzie już podniesiony. Zresztą i tak najpierw będą musieli ściąć drzewa i zbudować machiny oblężnicze albo łodzie, z których będą atakować. To wszystko wymaga czasu.  W ciągu kilku dni zapewne przybędą nam z pomocą zbrojni z Pomezanii oraz Berwe znad Jeziora Łąkorz. Zaatakują chrześcijan z zaskoczenia, kiedy ci będą nas oblegali, zresztą zanim to nastąpi będziemy z palisady ostrzeliwać ich wojska. To będzie prawdziwy pogrom – ekscytował się rijkas Scillinga. - Zniszczymy wrogów naszej wiary!
            Pchnął ręką grube, wzmacniane żelaznymi sztabami drzwi, które otworzyły się z chrzęstem.
            - Obudźcie się. Moje ciało potrzebuje relaksu przed nadchodzącym oblężeniem.
            Rijkasa zdziwiło, że żadna z jego nagich, leżących na łożu niewolnic mu nie odpowiedziała. Podszedł bliżej i dotknął jedną z nich. Nagle przerażony dostrzegł, że obie są martwe, zadźgane sztyletem we śnie. Ich nagie zakrwawione ciała leżały wykręcone na zwierzęcych skórach. Już chciał ogłosić alarm, wezwać straż, już chwytał za rękojeść miecza wystającą z pochwy przyczepionej do pasa. Daremne jednak to były próby. Żyłka, którą od tyłu ktoś owinął dookoła jego szyi zaskoczyła go. Próbował krzyczeć jednak z jego gardła wydobywało się tylko ciche charczenie, po kilku minutach jego ręce opadły, a zamachowiec puścił żyłkę i położył na podłodze martwe ciało rijkasa.
            Morderca był ubrany w czarny płaszcz, a jego twarz zasłaniała maska swoim wyglądem przypominająca kruka, ptaka symbolizującego wojnę i śmierć. To była „ona” kobieta, która zabiła wojewodę Krystyna, najgroźniejsza z Ludzi Mroku, tajnych zabójców oddanych bezwarunkowo księciu Konradowi mazowieckiemu i jego okrutnej żonie księżnej Agafii. Ta sama, która z ukrycia przyglądała się walce Ścibora z mordercami próbującymi uśmiercić córkę księcia Surwabuno.
            - Książę Konrad na pewno mnie nagrodzi– jej policzki pod maską kruka się zaczerwieniły – muszę teraz podpalić gród.
Wzięła jedną z wiszących pochodni i położyła na łóżku z martwymi ciałami niewolnic. Kolejną pochodnię rzuciła na ciało martwego Scillingi. Jego ubiór szybko zaczął płonąć. Podpaliła skrzynie z sukniami jego żon i niewolnic, a następnie zablokowała od środka drzwi wejściowe do komnaty. Niezauważona wyszła oknem i po dachu przedostała się do jednej ze stajni stojących w grodzie. Z dachu wieży mieszkalnej widziała ludzi, którzy z wozami po półwyspie zmierzali w stronę mostu zwodzonego.
- Niedługo podniosą most zwodzony i będą czekać na armię chrześcijan. Muszę wydostać się z grodu zanim to nastąpi – pomyślała.
W stajni było dwóch niewolników, których zabiła. Następnie podpaliła słomę. Ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko. Konie uwięzione w swoich kojcach wpadły w szał. Po chwili w stronę płonącego budynku zaczęli biec ludzie, którzy ze studni i jeziora pobierali wodę do wiader starając się ugasić pożar. Nagle rozległy się krzyki, że płonie również wieża mieszkalna, a dokładniej komnata rijkasa Scillingi umieszczona w jej najwyższej części. Po chwili zaczął też płonąć jeden ze spichlerzy z jedzeniem.  W grodzie wybuchła panika, ogień się rozprzestrzeniał na inne drewniane budynki. Niektórzy myśleli, że nastąpił niespodziewany atak chrześcijan.
W tym całym chaosie nikt z biegających Prusów nie zwrócił uwagi na postać w czarnym płaszczu, która zdjęła maskę i wtopiła się w tłum. Niosła w ręce puste wiadro, niby szła przez most zwodzony w stronę półwyspu, aby napełnić wiadro wodą potrzebną do gaszenia ognia. Zgodnie z planem kilka razy krzyknęła w języku pruskim:
- To gniew chrześcijańskiej bogini, która się objawiła w Świętym Gaju na ziemiach rijkasa Surwabuno. Nasi bogowie nas opuścili i zostawili na pastwę chrześcijan, To kara za to, że składaliśmy bogom zbyt mało ofiar – to powinno wystarczyć, pomyślała.
Po chwili członkini Ludzi Mroku zauważyła, że u pogan podobnie jak u chrześcijan prosty lud jest tak samo głupi jak ciemny. Niektórzy zaczęli wykrzykiwać, że chrześcijańska bogini musi być silniejsza od ich bogów skoro podpaliła gród, a inni twierdzili, że pożar wybuchł z powodu gniewu boga Perkunsa. Ludzie byli dodatkowo przerażeni, ponieważ poza stajnią i innymi budynkami płonęła wieża, w której znajdował się ich przywódca, rijkas.
Kiedy „ona” była już na zewnątrz założyła swoją maskę, wyrzuciła puste wiadro i ukryła się w głębi puszczy. Przez chwilę z zarośli obserwowała płonący gród. Krzyki ludzi, których żywcem trawiły płomienie, odgłosy paniki, płacz dzieci napełniały jej serce radością. To byli wrogowie jej pana księcia Konrada mazowieckiego, dlatego ich śmierć była wspaniała.
- Książę Konrad mazowiecki na pewno mnie nagrodzi– znowu jej twarz się zarumieniła – wykonałam wszystkie jego rozkazy. Dobrze zrobiłam, że schwytałam zamachowca, który próbował zamordować córkę księcia Surwabuno. Tylko on jeden zdołał uciec. Dorwałam go w puszczy, troszkę przypaliłam, pomęczyłam i powiedział mi o wszystkim, o tym, że rijkas Scillinga kazał im zamordować księżniczkę Lulki aby ukarać jej ojca za odejście od wiary w starych bogów. Kiedy zaczęłam go obdzierać ze skóry przyznał nawet o czterech wysłannikach, których Scillinga wysłał z różnymi misjami. Mój Pan Konrad mazowiecki ucieszył się, kiedy usłyszał, że przechwyciłam jedynego mordercę, który uciekł. Poza tym mój pan się zaniepokoił, kiedy dotarli do niego członkowie Ludzi Mroku przysłani z Mazowsza przez księżną Agafię, żonę mego pana. Wieści o tym, że poganie za namową Dorotha z grodu na wzgórzu planują zaatakować Lubawę, a rijkas Scillinga oczekuje na wsparcie Pomezan i rijkasa z luksu nad Jeziorem Łąkorz rozzłościły mojego pana. Mój pan powiedział wówczas, że rijkasi Scillinga i Doroth są naszymi największymi wrogami.  
- Jednego z największych wrogów mego pana właśnie zgładziłam, pora wracać– pomyślała i ruszyła gęstą puszczą z dala o znanych szlaków w stronę drugiej armii chrześcijan, w której ze swoimi zbrojnymi maszerował Konrad mazowiecki.
 – Książę Surwabuno, książę śląski Henryku [Brodaty]zostawiłam wam jeszcze jeden prezent. Zabiłam dwóch zwiadowców zaczajonych w puszczy. Oni mieli przed wami ostrzec gród, aby wiedzieli, że się zbliżacie i w porę podnieśli most zwodzony. Ciekawe, czy kiedyś się dowiecie, że to memu panu księciu Konradowi mazowieckiemu zawdzięczacie te prezenty– zabójczyni w masce kruka uśmiechnęła się rozmyślając o tym, co przed chwilą zrobiła i jak sowicie zostanie nagrodzona.


- Mistrzu Ściborze boję się.
- Giermku strach nie jest niczym złym. Jednak musisz wiedzieć, że walka w tej puszczy nie jest odpowiednia dla kogoś, kto niedawno rozpoczął szkolenie na rycerza.
- Dlaczego mistrzu?– zapytał zdziwiony Izbor.
- Co ci mówiłem o podstawowych zasadach panujących na polu bitwy?
- Mistrzu mówiłeś, że jak dwóch rycerzy pojedynkuje się na kopie konno lub pieszo na miecze to nikt nie ma prawa wtrącać się do ich walki.
- Bardzo dobrze giermku. Ale my jesteśmy w puszczy pełnej pogan. Poganie nie znają naszych praw, nie przestrzegają naszych zasad. W Ziemi Świętej, w Palestynie, w Egipcie podczas wypraw krzyżowych wielu europejskich rycerzy popełnia ten błąd. Myślą, że Saraceni będą z nimi walczyć jeden na jednego. Poganie tymczasem niczym bandyci czający się przy traktach na kupców potrafią w kilku rzucić się na jednego rycerza. Powiedz mi, kiedy ratowałem Lulki, córeczkę księcia, co wówczas zrobili pogańscy skrytobójcy?
- Mistrzu wszyscy na raz cię zaatakowali – odrzekł giermek.
- Dokładnie tak było uczniu. Prawdziwą walkę, zgodną z kodeksem rycerskim możesz zobaczyć tylko, kiedy chrześcijanie walczą między sobą. Książęta piastowscy często ze sobą wojują, szukają stronników na dworze węgierskim, czeskim i na dworach niemieckich np. w Brandenburgii. Ale nawet tam rycerz musi być ostrożny bo na polu bitwy często zdarzają się zwykli niepasowani zbrojni, a czasem nawet zbóje, którym obcy jest kodeks rycerski. Poza tym prawdziwi rycerze walczą konno, dwie konne armie stają sobie naprzeciw i z kopiami na siebie nacierają.
- Ale mistrzu tu w tej puszczy musimy się poruszać wąskimi szlakami, przy samym grodzie też pewnie nie będzie zbyt wiele przestrzeni, a już na pewno nie będzie tam tak dużego pola żeby rycerze mogli z kopiami stanąć jeden przy drugim i ruszyć na armię pogan.
- Giermku poganie zapewne ukryją się w grodzie, zmuszą do budowy taranów i trebuszy, to takie machiny oblężnicze i będziemy tak przez wiele dni albo nawet tygodni musieli oblegać ich gród. Zapamiętaj uczniu, że cały ten kodeks, o którym cię uczę jest rzadko przestrzegany. Tak samo do otwartych bitw, w których rycerze walczą na kopie z innymi rycerzami nie dochodzi za często. Bitwy to najczęściej oblężenia grodów, zamków, a jeszcze częściej polityka i układy.
- Panie skoro tak to wygląda to, po co ten cały rycerski kodeks? Dlaczego mnie tego uczysz? Po co honor i te całe gadanie, że rycerz musi pomagać damom, chronić dzieci, chronić niewinnych? Po co mnie uczysz, że rycerz walczy honorowo jeden na jednego skoro takie walki są rzadkością?
- Kiedyś to wszystko zrozumiesz Izborze. Żyjesz dzięki temu, że jestem rycerzem przestrzegającym kodeksu, kobieta z Płocka też dzięki temu przeżyła. Podobnie córka księcia, rzuciłem się sam na siedmiu zabójców, aby ratować dziecko, ja wówczas nawet nie wiedziałem, że to córka księcia.
- Panie, a gdybyś widział siedmiu rycerzy, którzy próbują zabić dziecko i wiedziałbyś, że to pogańskie dziecko, takie zwykłe, biedne, mała córeczka pogańskiego chłopa to, co byś zrobił?
- Ścibora pytanie giermka zaskoczyło. Nie spodziewał się, że ten chłopiec będzie się tak szybko uczył i wykazywał wysoki poziom inteligencji. Rycerze atakujący pogańskie dziecko? Chrześcijanie atakujący pogańskie dziecko? – co mam mu odpowiedzieć.
- Panie skoro poganie są gorsi od chrześcijan, a papieże organizują krucjaty aby ich nawrócić, czy to znaczy, że pogan można zabijać? Mówiłeś, że wszyscy, nawet ja, biorący udział w krucjacie i zabijający pogańskich Prusów zyskają odpuszczenie grzechów. Czy w takiej sytuacji tych siedmiu rycerzy zabijając pogańskie dziecko zyskałoby odpuszczenie grzechów i zbawienie duszy po śmierci?
- Nad czym ja się zastanawiam? – pomyślał Ścibor – i odpowiedział: Gdybym dostrzegł mężczyzn znęcających się nad dzieckiem, chrześcijańskim, pruskim, a nawet dzieckiem Saracenów. Gdybym dostrzegł mężczyzn znęcających się nad księżniczką, mieszczką albo żoną chłopa. Nawet gdybym dostrzegł mężczyzn znęcających się nad staruszką, a nawet nad zwykłą prostytutką, zawsze zareagowałbym tak samo mój uczniu. Niezależnie od tego jaki pas by oni nosili i kim by byli.W Płocku ocaliłem ciebie i obcą kobietę. W Lubawie stanąłem w obronie małej dziewczynki. Chociaż rycerzy takich jak jest niewielu ja taki właśnie jestem.
Chyba trafiłem na wyjątkowego rycerza– pomyślał Izbor – naprawdę wyjątkowego.

Ścibor i Izbor nie zauważyli, że ich rozmowie przysłuchuje się jadący za nimi mężczyzna. Miał ok. pięćdziesiąt lat oraz długą brodę. Na jego kolczudze zwisała tunika herbowa z czarnym orłem na złotej tarczy przez jego skrzydła przechodził odwrócony półksiężyc z krzyżem pośrodku.
- Ciekawy człek – pomyślał mężczyzna z brodą – bardzo ciekawy. 

Nagle wyłonili się z gęstej puszczy. Ich oczom ukazało się ogromne jezioro, z dużym półwyspem. Kilka metrów od brzegu półwyspu znajdował się gród z cały czas opuszczonym mostem zwodzonym. Drewniane zabudowania płonęły. Największe płomienie buchały z wysokiej wieży, ludzie biegali w panice.
Pierwotnie po wyłonieniu się z puszczy w okolicy jeziora i grodu planowali rozlokować w miarę możliwości na małej przestrzeni swoje hufce. Surwabuno ze swoimi kasztelanami miał zająć pozycje na lewym skrzydle. Na prawym miał stanąć książę Henryk śląski ze swoim rycerskim hufcem oraz Ścibor z chorągwią składającą się z pruskich wojów, którą dowodził. Za nimi mieli się ustawić templariusze, zwani rycerzami świątyni, którzy podczas krucjat w Palestynie wsławili się swym męstwem. Ich czerwone krzyże na piersi i tarczach w Ziemi Świętej budziły strach w szeregach Saracenów. Prusowie ich jednak nie znali i co najwyżej dziwili się patrząc na ich dziwne płaszcze i herby.
Teraz jednak plany te nie miały znaczenia. Nagle ktoś w okolicy grodu dostrzegł wyłaniających się z puszczy chrześcijan. Surwabuno widząc, co się dzieje kazał natychmiast zaatakować zanim poganie opuszczą most zwodzony. Do ataku ruszyli również bandyci, zbóje, ludzie niewiadomego pochodzenia, których setki przybyły, aby wziąć udział w krucjacie i zyskać odpuszczenie grzechów. Oni najmocniej siekali pogańskich chłopów i mordowali ich kobiety. Kierowali się prostym myśleniem zgodnie, z którym dostąpią zbawienia, jeśli będą walczyć z poganami.
Wszyscy spodziewali się długiego oblężenia, a doświadczyli prawdziwej, błyskawicznej rzezi. Ścibor patrzył na widok, którego się nie spodziewał kazał się wstrzymać małemu oddziałowi pruskich zbrojnych, który dostał pod dowództwo od księcia Surwabuno w nagrodę za uratowanie jego córki.
Nagle za swoimi plecami usłyszał rozkazy wydawane przez księcia Henryka Brodatego, mężczyznę z długą brodą z czarnym orłem na żółtej tarczy, który prędzej podsłuchiwał rozmowę jego i giermka Izbora.
- Nie odbierajcie życia kobietom i dzieciom, w miarę możliwości bierzcie do niewoli, nie dajcie się zabić. Ruszajcie za mną– takie rozkazy wydał książę śląski swojej czterystuosobowej chorągwi po czym popędził na jej czele w stronę grodu siekając mieczem uzbrojonych Prusów próbujących go zatrzymać. Niestety ludzie Surwabuno, jego kasztelani nie przestrzegali rycerskich zasad, wielu nawet ich nie znało i siekali wszystkich. Niektóre ofiary zamiast broni trzymały w rękach wiadra, którymi próbowali gasić ogień. Ścibor również ruszył do walki, ale zaskoczył swój oddział Prusów, ponieważ kazał im kategorycznie wykonywać takie same rozkazy, jakie książę Henryk Brodaty wydał swoim rycerzom. Dzięki temu Ściborowi i księciu ze Śląska udało się wziąć do niewoli wiele kobiet, mężczyzn i dzieci.
Kiedy było po wszystkim Surwabuno kazał ustawić spętanych mężczyzn z jednej strony, a kobiety i dzieci z drugiej. Najbardziej drażniło go zachowanie motłochu, który włóczył się z krzyżowcami i liczył raczej na łupy niż odpuszczenie grzechów. Prości ludzie, zbóje i chłopi, których wielu było w armii chrześcijan różnie się zachowywali na polu bitwy. Jedni gwałcili pruskie kobiety i byli powstrzymywani oraz karani za ten czyn przez rycerzy, a inni szukali łupów. Jeszcze inni przybywali w nadziei odszukania swoich krewnych, których uprowadzono do niewoli podczas licznych ataków na chrześcijańskie wsie i grody na Mazowszu, Ziemi Chełmińskiej i w innych częściach Polski.
Książę Ziemi Sasinów nie spodziewał się, że uda im się tylu żywcem wziąć do niewoli. Wydał rozkazy swoim kasztelanom i zbrojnym, aby dogasili gród i uratowali jak najwięcej zapasów. Część zabudowy oraz palisada i most zwodzony przetrwały. Spłonęła wieża, w której znajdowały się komnaty mieszkalne, stajnia i jeden ze spichlerzy. Ogromne zwycięstwo prawie bez strat wśród własnych ludzi. Wielu mieszkańców lauksu było zdezorientowanych, ponieważ zastali wrogą armię w drodze do grodu, który miał im posłużyć za schronienie. Chrześcijanie szybko wyłapywali pogan ukrywających się w okolicy. Niektórzy bezskutecznie próbowali się bronić na swoich ufortyfikowanych kaym [gospodarstwach]. Niektórym wyznawcom starych bogów udało się zbiec w stronę Pomezanii i Jeziora Łąkorz. Dzięki nim rijkas Berwe oraz nadciągające wsparcie dowiedziało się o gniewie chrześcijańskiej bogini i błyskawicznym niczym spadające z nieba gromy boga Perkunsa upadku grodu.
Rijkas Berwe po naradzie ze starszyzną w swoim lauksie wysłał posłów do księcia Surwabuno, który rozbił obóz przy zdobytym grodzie nad Jeziorem Skarlińskim. Wstępnie zgodził się na przyjęcie chrześcijaństwa oraz lokowanie przez chrześcijan kilku wsi w granicach swojego lauksu. Pomezanie, którzy mieli nadciągnąć rijkasowi Scillindze ze wsparciem dowiedziawszy się że chrześcijanie w ciągu jednego dnia zdobyli potężny gród zdecydowali się pozostać w swoich lauksach.
Dla Surwabuno to było za mało. Miał tak dużą armię, że mógł bez problemów oblegać przez kilka tygodni gród rijkasa Berwe. Wykorzystując plotki i histerię motłochu powiedział posłom, że gniew chrześcijańskiej bogini jest ogromny, a jej moc przewyższa boga Perkunsa, dlatego starszyzna i rijkas muszą wpuścić część wojsk chrześcijańskich w granice lauksu, a zwłaszcza do grodu nad Jeziorem Łąkorz.
- Jeśli się nie zgodzą wymordujemy wszystkich pogan, nikogo nie weźmiemy do niewoli – przekażcie te słowa waszemu rijkasowi i starszyźnie. Jeśli Berwe się nie zgodzi wszyscy spotkacie się ze swoimi bogami, a wasze ciała będą wisiały na drzewach, wszyscy zawiśniecie, kobiety i dzieci też.
Przysłani posłowie zadrżeli i powrócili do swego lauksu aby przekazać wiadomość. W ciągu trzech dni połowa armii księcia Surwabuno była już na ich ziemiach nad Jeziorem Łąkorz. Surwabuno natychmiast obsadził tamtejszy gród swoimi ludźmi i wziął do niewoli córki oraz synów tutejszej starszyzny i rijkasa Berwe. Wiedział, że trzymanie ich bliskich w niewoli w grodzie przy Lubawie będzie stanowiło doskonałą gwarancję posłuszeństwa i pokornego nawracania się na wiarę w Chrystusa. Będzie miał też pewność, że poganie nie zabiją duchownych i osadników, którzy zostaną do nich przysłani.

- To już czwarty dzień od zdobycia grodu – powiedział Izbor – mistrzu jak myślisz, dlaczego on płonął? Czy to naprawdę Matka Boska, która się w Lipach objawiła zesłała ogień, aby nam pomóc? Tak ludzie gadają.
- Nie wiem giermku, naprawdę to wszystko wygląda dziwnie. W ciągu czterech dni przejęliśmy dwa grody i praktycznie możemy próbować zdobyć bród na Drwęcy i zaatakować lauks położony po tamtej stronie rzeki.
- Ludzie powiadają, że z poganami za rzeką nie będzie tak łatwo, a gród na wzgórzu jest potężny – powiedział giermek.
- Też tak słyszałem. Teraz jednak wykonujmy rozkazy księcia i pilnujmy niewolników. Dobrze, że palisada w grodzie nie spłonęła mamy gdzie ich wszystkich trzymać. Najwięcej ludzi żywcem wziąłem ja i książę śląski. Książę Surwabuno ma ich tylko kilkunastu.
- Mistrzu, czy nie powinieneś zażądać więcej od księcia Surwabuno? Wiem, że oddał ci pod rozkazy kilkunastoosobowy oddział zbrojnych i nawet dał mi kolczugę i miecz tak jak go prosiłeś. Ale mistrzu ty przecież ocaliłeś jego córkę. Nie powinieneś otrzymać większej nagrody? Jakiejś wsi, albo nawet dwóch?
- Izborze tutejszy książę jeszcze kilka lat temu był zwykłym poganinem, on jest nieobliczalny i okrutny. Gdybym ocalił córkę prawdziwego księcia, jednego z Piastów albo Gryfitów to zapewne bym otrzymał w nagrodę kilka bogatych wsi z żyznymi polami. Jednak tu w Ziemi Sasinów nie liczę na taką hojność.
- Panie, co zrobisz z tymi niewolnikami? Łącznie naliczyłem czterdzieści osób. Sprzedasz ich?
- Tak chyba będzie najlepiej. Będziemy mogli podróżować dalej z pełnymi sakiewkami. Giermku przejmujesz się losem niewolników? Tak już jest świat urządzony, że niewolnikami handluje się jak innymi przedmiotami. Jednego dnia ktoś może być chłopem, kupcem, żoną, córką, a następnego dostać się w niewolę u Prusów albo muzułmanów.
- A co na to kodeks rycerski, o którym mi tyle opowiadałeś?! Czy prawy rycerz nie powinien brzydzić się handlem ludźmi?! – Ścibora zaskoczyło nagłe wzburzenie giermka, który po wypowiedzeniu tych słów uciekł zawstydzony wiedząc, że obraził swojego mistrza.
- Czy prawy rycerz nie powinien brzydzić się handlem ludźmi?– Powtarzał sam do siebie Ścibor siedząc nad brzegiem Jeziora Skarlińskiego i ciskając w wodę kamieniami - Czy go jakiś czart opętał? Powinien się cieszyć, że wziąłem tylu żywcem. Gdyby widział, co się dzieje w Ziemi Świętej. Tak wielu rycerzy, którzy mienią się prawymi i szczycą rycerskim pasem morduje Saracenów z całymi rodzinami. Podczas pierwszej wyprawy krzyżowej chrześcijanie podobno wymordowali prawie wszystkich mieszkańców Jerozolimy. Sam, jako giermek widziałem rzeź chrześcijan w Konstantynopolu. Świat jest tak urządzony, że chrześcijanie muszą nawracać pogan, a zwycięscy biorą pokonanych w niewolę. Czy kiedyś było inaczej? Czy w przyszłości może być inaczej? – Ciskał kamienie w wodę i pytał sam siebie.

W namiocie książęcym zgromadzili się wszyscy dowódcy. Surwabuno po powrocie z lauksu nad Jeziorem Łąkorz kazał się wszystkim zebrać na naradę. Tu przy spalonym grodzie znajdował się obóz i główne siły jego armii. Poza księciem śląskim Henrykiem, Ściborem byli obecni kasztelani Gryźlin, Stenke, Ruzgas, Wope, Rayde, Wymój oraz zaufany wojownik księcia Surwabuno o imieniu Gudicus. Nagle głos zabrał książę Sasinii:
- Nad Jeziorem Łąkorz zgodzili się przyjąć księży oraz braci cystersów. Wziąłem w niewolę dzieci i kobiety ich starszyzny oraz rijkasa. To gwarancja posłuszeństwa. Pytanie brzmi, co powinniśmy teraz zrobić? Ruszyć i pomóc biskupowi podczas oblężenia Świętego Gaju Lobnic [obecnie Łąki Bratiańskie], czy może przekroczyć bród na Drwęcy i rozpocząć oblężenie grodu na wzgórzu?
- Poganie, którzy mieszkają za rzeką wspierają Święty Gaj. Jeśli zgładzimy pogan za brodem to i Lobnic upadnie – powiedział kasztelan Ruzgas.
- Nie zapominaj, że tam jest więcej lauksów, grodów i jeszcze jeden Święty Gaj w Ciemniku. Jeśli przekroczymy rzekę to zapewne będziemy musieli walczyć z nimi wszystkimi – dodał Gryźlin.
- Musimy podjąć decyzję. Zostać tu nie możemy – powiedział książę Surwabuno, a pozostali pokiwali głowami okazując mu aprobatę. Tylko głowy Ścibora i księcia Henryka nie drgnęły.
- Dlaczego nie możemy tu zostać? Nie rozumiem waszych poczynań. Zdobywacie grody tak jak prędzej ten zwany Pikową Górą, palicie je bierzecie łupy, niewolników i wracacie do Lubawy. Teraz tu nad tym jeziorem chcecie zostawić na wpół spalony gród i tak po prostu stąd odejść? – Słowa Ścibora wywołały szmer w książęcym namiocie.
Henryk, książę śląski patrzył na niego z zamyśloną miną. Kasztelani byli oburzeni, tym jak się odezwał do księcia Surwabuno.
- Rycerzu Ściborze, co według ciebie powinniśmy uczynić? – zapytał książę Ziemi Sasinów.
- Czyż to nie jest oczywiste książę? Na podbitych terenach należy wznieść strażnice, odbudować grody. Najlepsze by były zamki z kamieni i cegieł, ale z tego, co widziałem to nawet książęta piastowscy takich nie mają. Jak wy chcecie opanować całe Prusy takimi metodami? Nawet jak wyruszycie za rzekę i spalicie gród na wzgórzu to ostatecznie i tak wrócicie do Lubawy z łupami.
- A co według ciebie mamy wrogom grody odbudowywać? – zapytał Rayde, a zgromadzeni łącznie z księciem Surwabuno zaczęli się śmiać.
Tylko książę Henryk śląski zwany brodatym oraz stojący z boku templariusze się nie śmiali. Wręcz przeciwnie z coraz większą ciekawością spoglądali na Ścibora.
- Więc to jest ten rycerz, Ścibor, który ocalił córeczkę Surwabuny. Te dzikusy kilka lat temu nawrócone na chrześcijaństwo nawet nie są w stanie pojąć, co on do nich mówi. No, ale ten cały Surwabuno podobno był ochrzczony w Rzymie przez papieża Innocentego III, czy nie widział zamków z kamienia i cegieł?– Zastanawiał się w myślach książę śląski Henryk.
- Rycerzu fortece, zamki z kamienia budują w Ziemi Świętej, tam są ogromne miasta. Krzyżowcy zawsze umacniają tereny, które wyrwali z rąk pogan. To właśnie taka strategia podczas pierwszej wyprawy krzyżowej w XI wieku pozwoliła na utworzenie Królestwa Jerozolimskiego. Ci Prusowie nie pojmują tego, co do nich mówisz – słowa księcia śląskiego sprawiły, że Ścibor zamilkł, a książę Surwabuno siedział zamyślony.
- Tak jak sądziłem dalej nie rozumiem zwyczajów chrześcijan. Widziałem w drodze do Rzymu ogromne grody z kamieni i czegoś twardszego od drewna. To jak mniemam cegły? No, ale dlaczego on uważa, że nie powinniśmy opuszczać tych terenów, kiedy już zebraliśmy łupy i niewolników? – zastanawiał się w myślach książę Ziemi Sasinów, nagle jego rozmyślanie przerwało pytanie.
- Książę pozwól, że cię o coś zapytam.
- Pytaj rycerzu Ściborze – odrzekł Surwabuno.
- Co zrobisz jak za rok albo dwa poganie tu wrócą i odbudują gród w Pikowej Górze albo tu nad Jeziorem Skarlińskim? Albo, co uczynisz, kiedy powrócisz do Lubawy, a nad Jeziorem Łąkorz Prusowie i tak powrócą do pogaństwa.
- To proste Ściborze wówczas znowu zbierzemy zbrojnych, biskup ogłosi wyprawę krzyżową i ponownie ich wybijemy oraz spalimy grody.
- Wybacz mi książę, ale w taki sposób nic nie zdziałacie, w nieskończoność będziecie wojować. Taka strategia nie ma sensu.
Nagle przemówił jeden templariuszy:
            - Rycerzu Ściborze wszyscy słyszeliśmy o twoim bohaterstwie, uratowałeś córkę księcia przed niechybną śmiercią. Lecz teraz poruszasz sprawy, które cię przerastają. Jesteś zwykłym rycerzem, a tu są książęta. Rycerzu lepiej zamilcz dla swojego dobra.
Wszyscy zebrani w namiocie księcia Surwabuno zamilkli. Atmosfera była napięta. Nagle głos zabrał książę Henryk brodatym zwany:
- Rycerzu, kto jest twoim panem? Kto jest twym seniorem? Dlaczego nie nosisz tuniki herbowej?  Odpowiedz nam nalegał książę śląski.
Niektórzy zaczęli szeptać, że ten Ścibor jest oszustem, że nie jest prawdziwym rycerzem.
            Ścibor nie potrafił się dłużej powstrzymywać. Tak bardzo chciał być rycerzem bez herbu idącym przez życie i starającym się żyć zgodnie z rycerskim kodeksem, który jest przestrzegany przez tak nielicznych. Nie miał jednak wyjścia, musiał im powiedzieć:
            - Ja jestem Ścibor, pan ziem na wschodzie Księstwa Achai należącego do Cesarstwa Łacińskiego. Jako giermek brałem udział w IV wyprawie krzyżowej w wyniku, której złupiono Konstantynopol i utworzono Cesarstwo Łacińskie. Na rycerza pasował mnie w roku 1205 Baldwin pierwszy cesarz Cesarstwa Łacińskiego. Cesarstwo to utworzyliśmy my krzyżowcy w 1204 roku. Cesarz ten niestety już nie żyje, a moje ziemie zostały zniszczone podczas najazdu Bułgarów. Zostawiłem za sobą Cesarstwo Łacińskie, które powstało, ponieważ my chrześcijanie, my krzyżowcy, zamiast na pogan ruszyliśmy na Konstantynopol. To z naszej winy w roku 1204 upadło Cesarstwo Bizantyjskie, a w jego miejscu utworzono Cesarstwo Łacińskie, Cesarstwo Nicejskie, Despotat Epiru oraz inne państwa. Państwa te powstały w wyniku grzechu, z winy naszej słabości, ponieważ podnieśliśmy rękę na chrześcijan z Bizancjum. Papież Innocenty III pragnął żebyśmy my krzyżowcy ruszyli na pomoc Palestynie. Niestety zawiedliśmy Ojca Świętego i podnieśliśmy oręż skuszeni bogactwami Konstantynopola. Dlatego nie mam herbu. Podróżuję jako zwykły rycerz, który walką z poganami pragnie odkupić swoje grzechy.
            Pruscy kasztelani patrzyli na niego, na wpół osłupieni, żaden z nich nie pojmował w pełni tego, co usłyszał. Henryk śląski jeszcze się nie pozbierał, a templariusze zamilkli z głowami wpatrzonymi w ziemię już nie zabierali głosu.
            - Papież Innocenty III, o którym mówisz ochrzcił mnie i przyjął mój lauks do rodziny chrześcijan. – Słowa księcia Surwabuno przerwały ciszę, jaka zapanowała wśród zgromadzonych. -  Poznałem osobiście Ojca Świętego, ale on już nie żyje, zmarł w tym samym roku, w którym mnie ochrzcił.
            Ścibor był zaskoczony słowami księcia Surwabuno. Nie sądził, że nawrócony kilka lat temu na chrześcijaństwo pogański książę mógł osobiście dostąpić zaszczytu wizyty u papieża Innocentego III.
            - Kiedy upadł Konstantynopol byłeś jeszcze giermkiem. Wykonywałeś rozkazy swego pana, dlatego nie ponosisz winy za to, co się wydarzyło podczas krucjaty. – Słowa księcia Henryka Brodatego wyraźnie rozładowały atmosferę.
            - Wybacz nam rycerzu nie wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia. Jakie jest, więc twoje zdanie? Co powinniśmy uczynić w zaistniałej sytuacji?
            - Książę uczyń mnie kasztelanem, pozwól odbudować nie tylko ten w połowie spalony gród, ale również Pikową Górę. Uczynię z tych grodów fortece, jakich tu nie widzieliście, zabezpieczę te tereny, będę lokował wsie, sprowadzę osadników, którzy znają nowoczesne techniki uprawy roli tzw. trójpolówkę. Zresztą bracia cystersi, z których wywodzi się biskup Chrystian również znają te techniki. Klasztor cystersów jest niedaleko gdańska w Oliwie. Nie zamieszkam w żadnym z tych grodów, zbuduję sobie dwór rycerski w pierwszej lokowanej wsi. Jako, że będzie to kasztelania graniczna liczę, że część krzyżowców zostanie i pomoże mi obsadzić grody. Poza tym liczę, że chrześcijańscy książęta i biskupi również przyślą wraz z misjonarzami osadników, którzy potrafią osuszać bagna i znają się na zachodnim prawie lokowania wsi. Więc książę, co o tym myślisz?
            - Książę Surwabuno się zamyślił i odpowiedział…

Biskup Chrystian był wstrząśnięty. Po trzech tygodniach oblegania grodu i umocnień strzegących dostępu do Świętego Gaju zwanego Lobnic nagle nadeszły straszne wieści. Prusowie z Pomezanii zaatakowali Ziemię Chełmińską, spalili wiele wsi, puścili z dymem Grudziądz, oblegali Chełmno, Radzyń Chełmiński i Łozę. Zapuścili się aż pod grody i wsie przy Drwęcy. Na Mazowszu i Kujawach wybuchła panika. Książę Konrad mazowiecki usłyszawszy o tym co się dzieje udał się do granicznego Michałowa razem ze swoimi zbrojnymi, aby przygotować obronę. Biskup Chrystian, Surwabuno, Henryk śląski i Władysław Odonic oraz inni krzyżowcy z obu armii wyruszyli na ratunek chrześcijanom.Wieść o ataku na Ziemię Chełmińską zaskoczyła wszystkich. Czymże było zdobycie dwóch lauksów z grodami nad jeziorami przy świadomości, że biskup Chrystian właśnie traci grody i wsie otrzymane w sierpniu.

[ Chodzi o przywilej łowicki z 5 sierpnia 1222 roku na mocy którego Konrad mazowiecki przekazał biskupowi Chrystianowi Ziemię Chełmińską - http://www.ziemialubawska.blogspot.com/2015/08/5-sierpnia-roku-panskiego-1222-biskup.html ]



            Dopiero, co odbudowane grody Chełmno i Grudziądz poważnie ucierpiały, a chłopi z pobliskich wsi zostali pomordowani, kobiety i dzieci wzięto do niewoli i wywieziono w głąb Pomezanii, Pogezanii aż po Półwysep Sambijski. Niewolnice i dzieci uprowadzone przez Prusów nie miały, co liczyć na ratunek. Nikt nie odważyłby się ruszyć na plemiona Warmów, Natangów, Sambów, ba nawet walka z Pomezanami, którzy dalej trwali przy pogaństwie stanowiła wyzwanie, a co tu dopiero mówić o próbie wyprawy na północny-wschód i walce z innymi pruskimi plemionami? Chrześcijanie z dworów piastowskich nie dysponowali aż tak dużą siłą militarną. Tak, więc uprowadzonych w niewolę czekała praca i życie na pruskich gospodarstwach lub sprzedaż na targu niewolników i wywiezienie do krajów muzułmańskich. Niewolnicy mieli szczęście, ponieważ dalej żyli, choć ich wiara i poglądy już do końca ich dni nie będą mogły być takie jak dawniej.


Biskup Chrystian:
Lubawa, styczeń 1223 r.

            - Odnowiłem lokacje kilkudziesięciu wsi! Sprowadziłem setki osadników! I co?! Chłopi martwi, kobiety i dzieci poganie wywieźli w głąb puszczy! W Pomezanii tak samo mi wsie popalili i prawie Zantyr zdobyli, u Warmów tak samo tylko gród Warpody się obronił. Ledwo! – Wściekał się biskup Chrystian. - Musimy zorganizować kolejną krucjatę, zaraz jak zima ustąpi. Tym razem musi przybyć więcej rycerzy. Najgorsze jest to, że Surwabuno stał się zbyt potężny, ten jego nowy kasztelan. Jak mu było?
            - Ścibor ekscelencjo.
            - Tak Ścibior. Jakim prawem on mianował go kasztelanem bez pytania mnie o zgodę?!
            - Sam ekscelencjo z niego księcia zrobiłeś.
            - Nie przypominaj mi! Jeszcze kilka lat temu to była farsa, potrzebowałem tego poganina, aby poszerzyć swoje wpływy i przeciwstawić się Konradowi mazowieckiemu. Przecież to są dzikusy!
            - Ekscelencjo to były dzikusy, a przynajmniej część z nich zaczęła nam dorównywać. Niektórzy kasztelani zrozumieli, na czym to wszystko polega. Ten Ścibor i Divan są dla księcia Surwabuno największą podporą, a pozostali kasztelani, dawni rijkasi ich naśladują i uczą się od nich. I do tego sami zaczęli ściągać na swoje ziemie duchownych i fundować kościoły, więc nie możemy im nic zarzucić. A jeśli się od nich odwrócimy to, kto nas ochroni przed okrutnikiem z Mazowsza?
            - Nie przypominaj mi w jak trudnej sytuacji się znaleźliśmy! Zdaję sobie z tego doskonale sprawę! – Krzyczał na jednego ze swoich doradców czerwony ze złości biskup Prus.


Kasztelania Ścibora:
Wieś Chrośle, marzec 1223 r.

            Ścibor wiedział, że lokowanie wsi i utworzenie kasztelani graniczącej z poganami nie będzie proste. Wsiom i miastom położonym blisko granicy zawsze groziło niebezpieczeństwo niespodziewanego ataku. Z drugiej strony pogańscy Prusowie, Jaćwingowie, a nawet Litwini niczym jakaś szatańska trójca nie raz zapuszczali się w głąb Mazowsza aż po Płock albo Dobrzyń nad Wisłą. Łącznie w samym 1222 roku poganie najeżdżali tereny chrześcijan kilkanaście razy, ale na szczęście dla Ścibora ich łupieżcze rajdy skupiały się głównie na Ziemi Chełmińskiej, Dobrzyńskiej, Kujawach i Mazowszu. Na takich atakach najczęściej straty ponosili chłopi, ponieważ poganie atakowali niespodziewanie, z zaskoczenia i raczej nie oblegali umocnionych miast i grodów. Woleli palić i grabić wsie oraz łapać niewolników.
            Zapoznawszy się z tutejszymi realiami oraz mając doświadczenie z wypraw krzyżowych na Bliskim Wschodzie Ścibor doszedł do wniosku, że jego kasztelania musi być bezpieczna, pewna, aby osadnicy nie bali się osiedlić w jej granicach. Objawienia Matki Boskiej w lipowym gaju przy Lubawie oraz nawrócenie się pogan z lauksu nad Jeziorem Łąkorz były dla niego bardzo korzystne, ponieważ sprowadziły licznych pielgrzymów oraz wielu nowych osadników. Poza tym wysłał swoich przedstawicieli do Świętego Gaju w Lobnic oraz do grodu na wzgórzu za rzeką Drwęcą, aby zapewnić tutejszych pogan, że nie stanowi dla nich zagrożenia i liczy na dobre relacje. Jako dowód pokojowego nastawienia zapewnił, że nie będzie zabraniał odbywać mieszkańcom swojej kasztelanii pielgrzymek do pogańskich miejsc kultu oraz składać ofiar bogom z pokarmów. Zastrzegł jednak, że nie pozwoli zabijać zwierząt w celach ofiarnych oraz, że zbuduje w swej kasztelanii kościół i pokojowo będzie zachęcał tutejszych do przyjęcia chrztu.
            Pierwszymi wsiami, które lokował były Chrośle, Ruda i Skarlin. Ta ostatnia została zbudowana niedaleko jeziora o tej samej nazwie. Ponad to Ścibor kazał odbudować Pikową Górę oraz gród na półwyspie Jeziora Skarlińskiego. Oba grody strzegły dostępu do jego kasztelanii i stanowiły miejsce schronienia dla okolicznej ludności. Kasztelan dla siebie kazał wznieść solidne dworzysko rycerskie we wsi Chrośle, które w razie niebezpieczeństwa było w stanie wytrzymać oblężenie wroga. To była prawdziwa twierdza położona blisko ścieżki, którą przybyła z Lubawy, poprzez kasztelanię Gryźlina armia chrześcijan. To właśnie w miejscu, w którym lokowano Chrośle krzyżowcy podzielili się na dwie armie, z których jedna ruszyła na Lobnic, a druga na jezioro Skarlińskie. Osadnicy specjalizujący się w osuszaniu bagien oraz drwale od tamtej pory znacznie ją poszerzyli tak, że obecnie spełniała ona rolę traktu, drogi, którą podróżowali pielgrzymi chrześcijańscy do Lubawy, a pogańscy do Świętego Gaju. Kupcy oraz inni handlarze również często tędy przechodzili. Powoli rozkwitał handel z poganami z lauksów Nielbark, Krzemieniewo, Gwiździny. Obie kultury chrześcijańska i pogańska dzięki zaangażowaniu Ścibora i rijkasów takich jak Doroth i Cropolin zaczęły sobie wzajemnie ufać, a przynajmniej tak to wyglądało na zewnątrz.
            Rycerskie dworzysko Ścibora w Chroślu było w jakimś sensie podobne do kaym, czyli gospodarstw pruskich. Ścibor jednak chciał zrobić wrażenie na tutejszych i pokazać swoją siłę, dlatego wzniósł ogromną fortecę. Mógł tego dokonać dzięki rzemieślnikom z Lubawy, niewolnikom, których zdobył podczas ataku na płonący gród i oczywiście dzięki przybywającym osadnikom. Najcenniejsze było jednak jego doświadczenie rycerza i zarządcy ziem w Księstwie Achai. Wiedział, że dwa grody i kilka wsi to mało. W grodach mieszkać nie chciał, ponieważ wymyślił, że będą spełniały one rolę fortec wykorzystywanych tylko podczas ataku wrogich wojsk. Poza tym chciał mieszkać blisko traktu, którym wszyscy podróżowali. Jego dworzysko we wsi Chrośle składało się z kilkunastu drewnianych budynków. Całość kazał otoczyć podwójną palisadą zbudowaną z ostro zaostrzonych pali. Naturalnie dookoła palisady kazał wykopać głęboką fosę. Do dworzyska można się było dostać tylko po moście zwodzonym. We wnętrzu kazał wznieść dla siebie rycerski dwór, ogromną stodołę oraz bardzo dużą stajnię zdolną pomieścić kilkadziesiąt koni. Były tam też chaty mieszkalne dla niewolników, sauny, kilka studni, zbrojownia, kilka ziemianek, lodowni oraz spichlerze. Jedyna brama wjazdowa przy moście zwodzonym była cały czas strzeżona przez czterech zbrojnych, którzy zmieniali się co kilka godzin.  Jeśli wróg zaatakowałby niespodziewanie od strony Drwęcy to część mieszkańców mogła schronić się w jego dworzysku i nocować w ogromnej stodole. Inni mogli uciekać w stronę Lubawy, kasztelani Gryźlina albo w stronę jednego z dwóch grodów Pikowej Góry bądź grodu na półwyspie Jeziora Skarlińskiego.
            - Panie tu za częstokołem jesteśmy bezpieczni – mówił giermek Izbor. Poganie nie będą w stanie zdobyć twojego dworu.
            - Dworzyska i grodów może nie, ale i tak by nam wsie popalili, wielu chłopów pomordowali i zniechęcili osadników. Teraz jest dobry moment na atak, zima, mróz, fosy nam przy dworzysku i Pikowej Górze pozamarzały.
            - No, ale przy grodzie, który masz nad jeziorem, jak się ono nazywało? – Zapytał Wojsław.
            - Jezioro Skarlińskie Panie. – Odpowiedział Izbor i dolał piwa rycerzowi.
            - Tak Skarlińskie tam ci fosa nie zamarzła, bo woda z jeziora tak szybko nie zamarza. Zresztą w tym roku zima jest łagodna i lód by popękał gdyby na niego weszli.
            - I to mnie cieszy – odrzekł Ścibor. Z każdym miesiącem stajemy się silniejsi, a pogaństwo słabnie. Jeszcze kilka miesięcy temu był tu pogański lauks, a teraz proszę, jaką ładną kasztelanię utworzyłem, już osiem wsi na niej lokowałem i z poganami pokój zawarłem.
            - Masz ty łeb do takich spraw. – mówił Miłosław - Ja zostałem tu po ostatniej krucjacie i biskup pozwolił mi lokować trzy wsie przy Lubawie. To jednak za mało. W samej Wielkopolsce mam ponad dziesięć wsi i pięć na Kujawach.
            - A ja z kolei – mówi Wojsław - jedną ze swoich wsi lokowałem nad Jeziorem Łąkorz. Nazwałem ją: Łąkorek, drugiej bliżej granic twojej kasztelanii Ściborze dałem nazwę Lynker [Łąkorz]. Trzecią wieś Tuszewo mam pod Lubawą. Niedaleko Jezior Wielki Staw, Kakaj i Dębno  jest takie ładne miejsce, miejscowi poganie często się tam modlą do drzew. Są pokojowo nastawieni. Już odbyłem pierwsze rozmowy z ich starszyzną i mam zamiar lokować tam małą wieś o nazwie Gaj.
            - Jezioro Dębno powiadasz? To już na granicy mojej kasztelanii – odrzekł Ścibor – dziesięcinę byś mógł mi z tej wsi płacić.
            - Kasztelanie Ściborze żarty się ciebie trzymają. Przecież wiesz, że nowo lokowane wsie, co najmniej przez rok powinny być zwolnione z podatków.
            - Widzisz Izborze, giermku mój nie zarobię. Nawet jak lokują wsie w granicach mojej kasztelanii to muszę ich z podatków zwolnić.
            - Panie przecież twoim najważniejszym obowiązkiem jest dbanie o dobro Kościoła i ochranianie księży oraz braci cystersów, aby mogli bezpiecznie nawracać pogan na wiarę w Chrystusa – giermek się roześmiał, a za nim zaczęli piać ze śmiechu Wojsław i Miłosław. Aż im piwo się z kufli powylewało na skórę zwierzęcą pokrywającą podłogę komnaty w dworzysku Ścibora.
            - Twój giermek ma dobry dowcip! Że niby liczy się wiara, a podatki i łupy są nieważne. Nawet biskup Chrystian najbardziej ceni sobie pieniądze i wpływy – mówił Wojsław.
           - Zapamiętaj giermku – teraz głos zabrał Miłosław – książęta piastowscy przybywają do Prus na krucjatę dla zysków. Zresztą Konrad mazowiecki jest księciem okrutnym, raczej niezbyt religijnym, a mimo tego obok biskupa Chrystiana najgłośniej nawołuje do kolejnej wyprawy krzyżowej przeciwko pogańskim Prusom. Wiesz dlaczego?
            - Powiedz mi Panie. – Odpowiedział Izbor.
        - Bo księciu Konradowi marzy się, że zostanie panem Prus. Chciałby dotrzeć aż do Bałtyku, tam gdzie jest najwięcej bursztynu i nadmorskie osady. Dostęp do morza oznacza bogactwo. Nie wierz w bajki giermku Ścibora, że Konradowi mazowieckiemu zależy na nawracaniu pogan na chrześcijaństwo.
            - A inni książęta? Dopytywał Izbor.
      - Hmm każdy Piast jest inny. Henryk, książę śląski zwany przez lud brodatym jest podobno religijny i tak jak my, a zwłaszcza Ścibor, stara się przestrzegać rycerskiego kodeksu.
            - A biskup Chrystian? On naprawdę myśli tylko o władzy? – Izbor nie dawał za wygraną. Ścibor lubił w swoim giermku tę jego ciekawość i dociekliwość.
            - Biskupa Chrystiana ciężko rozgryźć – odrzekł tym razem Wojsław – moim zdaniem jego wiara jest prawdziwa, ale widać, że zależy mu na objęciu siecią parafii całych Prus aż po bogaty w bursztyn Półwysep Sambijski. Z drugiej strony ma on na karku biskupa płockiego Gedko Powało, którego zmuszono, aby 5 sierpnia 1222 roku w Łowiczu oddał biskupowi Chrystianowi swoje dobra kościelne w Ziemi Chełmińskiej i odstąpił pretensje do zwierzchności religijnej na terenach pogańskich Prus. W 1216 roku papież Innocenty III mianował Chrystiana biskupem całych Prus, więc przywilej łowicki nie wydaje się być czymś zaskakującym.
            - Z drugiej strony papież Innocenty III zmarł, a obecny Ojciec Święty Honoriusz III nie darzy biskupa Chrystiana tak dużą sympatią. – Powiedział Ścibor.
            - Sugerujesz, że Chrystian może stracić Ziemię Chełmińską oraz swoje posiadłości tu na Ziemi Sasinów? – Zapytał Wojsław.
            - Nic nie sugeruję. Mówię tylko, że pozycja biskupa nie jest już tak mocna jak kiedyś. Polityka bywa brudna, a na opanowaniu Prus zależy wielu, nie tylko Konradowi mazowieckiemu i biskupowi Chrystianowi, ale też potęgom takim jak Lubeka, Magdeburg i Ryga.
            - No, ale pogan trzeba nawracać na chrześcijaństwo. Chrzest jest dla nich jedynym ratunkiem przed wiecznym, piekielnym potępieniem – dodał Wojski – my, jako rycerze w to wierzymy, ale wielu krzyżowców tu przybywających, w sumie to pewnie większość – poprawił się – myśli raczej o dobrach materialnych, sławie, bogactwie, poprawie swego codziennego bytu.
            - Zmieńmy temat. Dziewczyny donieście jeszcze piwa moi goście mają puste kufle.
            - Mówiłeś, że te kobiety są niewolnicami. Dlaczego nie wziąłeś sobie na służbę kogoś z chrześcijan? Córki i synowie chłopów byliby szczęśliwi gdyby mogli żyć i pracować na dworzysku kasztelana i rycerza – stwierdził Wojsław.
           - One mają imiona. Ta wyższa, blondynka to Peile, co z języka pruskiego na nasz tłumaczy się jako „Nóż”, a ta niższa ruda ma na imię Lickte – po polsku Świeca. Są niewolnicami i służącymi w jednym. Mówcie do nich po imieniu.
            - Tak się troszczysz o swoje niewolnice? – Zapytał Miłosław.
            - Mój pan troszczy się o wszystkich mieszkańców swojej kasztelanii – wszedł im w słowo Izbor - niewolnicy, służący, chrześcijanie i poganie. Każdy, kto mieszka w granicach kasztelanii jest ważny i chroniony przez kasztelana.
            - Jest tak jak powiedział mój giermek – dodał Ścibor – poza tym niewolnictwo powoli staje się nieopłacalne. Wieś, którą zamieszkują wolni chłopi jest bardziej wydajna.
            - No, ale wolni chłopi mogą zawsze się wyprowadzić z twojej wsi gdzieś na Mazowsze albo jeszcze dalej. Nie obawiasz się tego? – Zapytał Wojsław.
            - To fakt, że niewolnicy, którym każę mieszkać i pracować w swoich wsiach muszą to robić do końca życia chyba, że się rozmyślę i ich sprzedam. – Mówił Ścibor, – ale z drugiej strony wolni chłopi wydają się być bardziej szczęśliwi. W mojej kasztelanii niewolników, których schwytałem osadziłem blisko siebie tu w Chroślu. Skarlin i Ruda oraz kolejne wsie są już zamieszkiwane przez wolnych chłopów, którzy przybyli tu z Mazowsza i Wielkopolski. Wszyscy szukali lepszego życia usłyszeli o żyznych ziemiach, które można zagospodarować, o objawieniach Matki Boskiej, więc przybyli. Co prawda wiele budynków we wsiach nie jest jeszcze ukończonych, lokacje wciąż trwają, zima nam przeszkodziła, ale mimo tego kasztelania się rozwija.
            - Najgorszy był listopad i grudzień mrozy były coraz większe. Ledwo udało się odbudować palisadę Pikowej Góry i wznieść chaty mieszkalne dla chłopów. W styczniu i lutym udało się ukończyć budowę mojego dworzyska, w którym teraz tyłki grzejemy. Na wiosnę planuję we wsi Ruda wznieść młyn no, a potem ścinamy drzewa w puszczy, osuszamy bagna i przygotowujemy pola zgodnie z najnowszymi metodami uprawy, które propagują bracia cystersi.
            - Najnowsze metody uprawy roli panie? – Zapytał giermek Izbor.
       - No przecież mówię, że najnowsze! Polej mi jeszcze piwa. Generalnie chodzi o to, że dzielimy pole na trzy części. I w każdym roku będziemy uprawiać tylko dwie z nich, a trzecią zostawiamy, jako pastwisko. Jedno pole obsiewamy jesienią zbożem ozimym, a drugie na wiosnę zbożem jarym. Potem, co roku trzeba zmieniać kolejność. Cystersi moich chłopów wszystkiego nauczą. Może poganie widząc gospodarność chrześcijańskich misjonarzy bardziej chętnie będą się nawracać?
            - Ja w swoich wsiach też będą tak robił!
            - I ja również!
         Powiedzieli rycerze i wszyscy razem z Izborem stuknęli się kuflami z piwem. Niespełna trzynastoletni giermek ledwo trzymał się na nogach. Piwo szybciej działało na młody organizm.
            - Ściborze żałuj, że nie widziałeś popłochu, jaki zapanował w armii oblegającej Lobnic – stwierdził Miłosław – ja i Wojsław byliśmy wówczas przy biskupie Chrystianie. Pamiętam zaskoczenie, kiedy dotarły do nas wieści o waszym szybkim zdobyciu grodu i licznych łupach, a potem kolejni poganie znad Jeziora Łąkorz się nawrócili.
            - Biskup podobno był wściekły, bo nie zdołał zdobyć Świętego Gaju i do tego Pomezanie złupili mu północne rejony Ziemi Chełmińskiej – powiedział Wojsław.
            - Nie wiem, co myślał biskup i szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to. Zależy mi tylko na tym żeby moja kasztelania się rozwijała. Surwabuno zaoferował nam zapasy zboża z lubawskich spichlerzy póki sami nie zbierzemy swoich pierwszych zbiorów. Pola, które uprawiają tutejsi poganie są zbyt małe, dlatego musimy ściąć wiele drzew i stworzyć nowe ziemie uprawne. Każda wieś musi mieć też swoje spichlerze. Ważne jest również tworzenie parafii i działalność misyjna cystersów.
            - Wydaje się, że znasz się na tym. W końcu zarządzałeś kiedyś tyloma dobrami. – Powiedział Wojsław.
            - To były dawne czasy, nie mówmy o tym – odpowiedział kasztelan Ścibor.
            - Więc te dwie wziąłeś na służbę spośród schwytanych niewolników? – Zmienił temat Miłosław.
- Tak Peile i Lickte razem ze swoimi mężami i dziećmi po upadku grodu dostały się do mojej niewoli. Ich rodziny mieszkają i pracują tu na moim dworze.
            - Tych niewolników musiało być wielu. Z tego, co słyszałem książę śląski Henryk, ten zwany brodatym swoich niewolników wywiózł na Śląsk, książę Surwabuno większość swoich sprzedał, a ty kasztelanie?
            - Miłosławie a ja nie sprzedałem żadnego.
          - Dlaczego ich nie sprzedałeś? I czemu trzymasz wszystkich zniewolonych pogan blisko siebie w Chroślu i w dworzysku?
            - A gdzie mam ich trzymać? – Odpowiedział Ścibor. – Osadnicy, którzy przybyli na moje ziemie prędzej mieli swoje wsie na Mazowszu, Ziemi Chełmińskiej i na Ziemi Dobrzyńskiej. Widzieli śmierć swoich bliskich, większość z nich szczerze nienawidzi pogan. Wśród chrześcijańskich osadników ciężko jest znaleźć kogoś, kto w wyniku jednego z pruskich najazdów nie stracił matki, ojca, dziecka bądź innego członka rodziny. Niektórzy sprowadzają się tu na Ziemię Sasinów wierząc, że odszukają swoich bliskich uprowadzonych przez pogan w głąb puszczy. Dlatego też moi pogańscy niewolnicy stali się mieszkańcami Chrośla oraz mojego dworu. W razie niepokojów zdążę szybko zareagować. Zmieszałem ich w tej wsi z chrześcijańskimi osadnikami i postawiłem drewniany kościół. Dodatkowo ściągnąłem tu cystersów, aby pokojowo nawracali na chrześcijaństwo. Staram się o kolejny kościół w Skarlinie i wsi Ruda, gdzie osadziłem samych chrześcijan. Mam tu wielu zbrojnych, książę Surwabuno i ekscelencja biskup Chrystian wiedzą, że moja kasztelania ma strategiczne położenie, dlatego nie żałują mi ludzi. Samemu też wybieram chłopów ze wsi i szkolę na zbrojnych ponieważ chcę mieć też swoich zaufanych pod bronią, a nie tylko przysłanych przez księcia i biskupa. To wszystko oraz dwa grody i potężne dworzysko, w którym jesteśmy sprawia, że moja kasztelania trzyma się w kupie. A teraz wypijmy panowie. Toast za wasze zdrowie.
            Cała czwórka stuknęła się kuflami, a dziewczyny starały się żeby cały czas mieli, co pić.



Lisia polityka Henryka I Brodatego i jego syna Henryka II Pobożnego:
Wrocław, grudzień 1222 rok:

            - Tylko jedna wieś? Książę Henryku nie ukrywam, że wielki mistrz naszego Zakonu, Herman von Salza liczył na więcej.
            - I twój mistrz dostanie więcej – odrzekł Henryk śląski zwany brodatym – ten głupiec z Mazowsza będzie myślał, że jesteście jak joannici i templariusze– pomyślał, a potem mówił dalej: - książę Konrad mazowiecki nie będzie miał wyjścia i zaproponuje wam abyście ochronili jego księstwo przed atakami pogan. Zapewniam cię, że tak będzie.  
            - Książę Henryku wiedz, że pełna nazwa naszego zakonu brzmi Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Ludzie często potocznie zwą nas Krzyżakami. To przez czarne krzyże, które nosimy na białych płaszczach. Naszemu wielkiemu mistrzowi Hermanowi von Salza sprzyja zarówno papież Honoriusz III jak i cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego Fryderyk II Hohenstauf. Nigdy nie zapominaj, że każdy, kto z nami zadziera naraża się Ojcu Świętemu i cesarzowi Niemiec. Zawsze o tym pamiętaj, szczególnie sobie o tym przypominaj, kiedy przez myśli ci przejdzie, że może lepiej będzie nas zdradzić.
            - Bracie Krzyżaku – syn księcia śląskiego Henryk II zwany przez lud pobożnym, który dotąd milczał i przysłuchiwał się rozmowie ojca z butnym gościem postanowił teraz zabrać głos: - Bracie Krzyżaku nie strasz mojego ojca papieżem i cesarzem. Nie zapominaj, że mamy po swojej stronie króla Czech Przemysła Ottokara. Moja żona Anna jest jego córką. Poza tym – dał znak ręką, aby cała służba wyszła z izby i zostawiła ich samych – poza tym szpiedzy donieśli nam, że król Węgier Andrzej II chce wygnać was Krzyżaków ze swego kraju.
            - Nie może być! Skąd o tym wiesz?!
            - Książę Henryk zwany brodatym uśmiechnął się widząc reakcję jeszcze przed chwilą pewnego siebie i wymądrzającego się gościa. Był dumny z syna, który potrafił zgasić go wieściami przyniesionymi przez szpiegów.
            - Zaufani ludzie donieśli – kontynuował młodszy książę – a szczegółów ci nie zdradzę, ponieważ bym musiał wsypać informatorów naszych szpiegów. Wiedz jednak, że na Węgrzech posiedzicie jeszcze rok, może dwa, ale nie martwcie się Konrad mazowiecki, kiedy już was poprosi o pomoc na pewno nie będzie w stanie potraktować waszego Zakonu tak jak planuje to zrobić król Węgier. Dlatego, że z jednej strony jest od niego głupszy, a z drugiej słabszy, ponieważ jest tylko księciem. My Polacy nie mamy króla.
            - Nie mamy króla, ale planujemy go mieć – powiedział Henryk Brodaty.
     - Wy Polacy planujecie mieć króla? – gość zapytał kpiąco cały czas wstrząśnięty tym, co usłyszał.
            - Tak chcemy mieć króla i wy Krzyżacy w zamian za pogańskie Prusy nam w tym pomożecie. Przekażesz swojemu wielkiemu mistrzowi Hermanowi von Salza, że w zamian za wykiwanie Konrada mazowieckiego i osadzenie was w Ziemi Chełmińskiej oraz za ciche wspieranie i pomaganie wam w budowie własnego państwa żądam tronu seniora. Żądam abyście wykorzystali swoje wpływy i wsparli mnie Henryka śląskiego w walce o Kraków, w walce o tron krakowski. Kiedy dołączę Małą Polskę [Małopolskę] do swojego Śląska żaden z Piastów nie będzie mógł się ze mną równać. Podbój kolejnych księstw piastowskich i koronacja na króla będą już tylko kwestią czasu. Wasz Zakon w zamian otrzyma dostęp do morza wraz z całymi Prusami oraz bogatym w bursztyn Półwyspem Sambijskim.
            - Nie sądziłem, że książę Śląska jest taki przebiegły. Słusznie nasz wielki mistrz nazywa cię pobożnym lisem – Krzyżak uśmiechnął się i skinął na służące, które już powróciły do izby, aby dolały mu wina.
            - Naprawdę Herman von Salza tak mnie nazywa? Pobożny lis, co? No nic wypijmy za naszą owocną współpracę. Współpracę Śląska i Zakonu krzyżackiego – powiedział książę Henryk i cała trójka stuknęła się pucharami pijąc wszystko do dna.
            - Zmieńmy temat. Widzę książę Henryku, że masz nowe służące – rycerz Zakonu krzyżackiego wypowiadając te słowa zerkał na dziewczęta donoszące im wino do pucharów.
            - To właśnie są pruskie niewolnice. Zdobyłem je podczas ostatniej wyprawy krzyżowej na Ziemi Sasinów.
            - Słyszałem, że to była katastrofa. Poganie złupili temu nieszczęsnemu biskupowi Chrystianowi większość wsi na Ziemi Chełmińskiej.
            - To prawda odrzekł Henryk śląski. Dotarli aż do twierdzy Michałowo, ale tym razem nie zapuścili się w głąb Mazowsza. Tylko, że i tak łącznie w mijającym 1222 roku łupili ziemie Konrada mazowieckiego kilka razy. Oni potrafią z zaskoczenia wyłonić się z puszczy, spalić wsie, wziąć niewolników i uciec z powrotem do puszczy zanim chrześcijańscy zbrojni zdążą zareagować.
            - Więc ci poganie są sprytni i groźni – stwierdził Krzyżak cały czas zerkając na dziewczęta – uroda ich kobiet też jest wyjątkowa i niespotykana.
            Nagle dostojnik zdziwił się, ponieważ w jego pucharze zamiast czerwonego wina pływał jakiś biały trunek.
            - Książę śląski, co to jest?
            - Skosztuj bracie z czarnym krzyżem na piersi. Prusowie nazywają ten alkoholowy napój kumysem. To taki kefir mocny jak wino.
            Brat Zakonu krzyżackiego skosztował, zrobił zadowoloną minę i stwierdził:
            - Urodziwe kobiety, bursztyn i kumys. Trzy powody, dla których warto wszelkimi możliwymi metodami nawrócić na prawdziwą wiarę w Chrystusa tych pogan.
            Cała trójka się uśmiechnęła i wzniosła kolejny toast tym razem kumysem.  


            [Fakty historyczne: W 1222 roku Henryk Brodaty nadał Krzyżakom wieś Lasocice koło Namysłowa na Dolnym Śląsku. To on, jako pierwszy sprowadził ten Zakon na ziemie polskie.
Moim zdaniem mogło być tak jak to planuję przedstawić w powieści. Wiemy, że Konrad mazowiecki był okrutnikiem, który nie przepadał za religijnym księciem Henrykiem Brodatym. Wśród historyków dominują dwa głosy jedni mówią, że to właśnie książę śląski namówił Konrada mazowieckiego do sprowadzenia Zakonu krzyżackiego, który pomoże mu w chrystianizacji pogańskich Prusów. Druga wersja mówi, że namówiła go żona Henryka Brodatego Jadwiga Śląska (późniejsza święta Kościoła katolickiego). Henryk Brodaty, czy jego żona Jawdiga? Pytanie pozostaje otwarte. Ja uważam, że oboje.
            Moim zdaniem książę ze Śląska wraz z małżonką sprytnie „zagrali” podpuszczając Konrada mazowieckiego, aby sprowadził na Mazowsze Krzyżaków. Postarajcie się spojrzeć szerzej na ówczesną politykę. Pogańskie Prusy były łakomym kąskiem dla wielu potęg takich jak Lubeka, Ryga, biskup Chrystian, Konrad mazowiecki, Ojciec Święty oraz Święty Cesarz Rzymski Fryderyk II Hohenstauf. Powiem więcej wszystkie bałtyckie miasta należące do Hanzy chciały zdominować Prusy. Warto mieć takie szersze spojrzenie, aby zrozumieć kulisy polityki dotyczącej Prus w pierwszej połowie XIII wieku.
            A teraz wyjaśnię, o co mi chodzi, kiedy piszę, że Henryk Brodaty z żoną sprytnie namówili Konrada mazowieckiego do sprowadzenia Krzyżaków. Otóż wydaje mi się, że na Mazowszu zrównywano Zakon krzyżacki z templariuszami i joannitami. Oba zakony miały swoje komandorie (siedziby) m.in. na Śląsku i w Wielkopolsce. Konrad mazowiecki zapewne naiwnie myślał, że Krzyżacy będą postępować tak samo, zbudują na Ziemi Chełmińskiej kilka komandorii i będą nawracać na chrześcijaństwo Prusów. To właśnie, dlatego w latach 1225-1226 książę Mazowsza zwrócił się do Zakonu krzyżackiego z propozycją nadania im Ziemi Chełmińskiej w zamian za przyjęcie przez nich obowiązku obrony pogranicza Mazowsza i pogańskich Prus. Konrad mazowiecki zapewne łudził się, że za pomocą Krzyżaków podbije Prusy, zmarginalizuje znaczenie biskupa Chrystiana i stanie się najpotężniejszym z książąt piastowskich.
W praktyce okazało się, że to Zakon krzyżacki wspierany przez Fryderyka II Hohenstaufa podbił Prusy, zbudował tam swoje państwo i zmarginalizował całą konkurencję. Mówiąc prostszym językiem: Krzyżacy wykiwali wszystkich.]



Wincenty z Niałka arcybiskup gnieźnieński:
Gniezno, koniec zimy 1223 r.

            - Jak on śmie mi się przeciwstawiać? Jest tylko biskupem i to, jakiej diecezji?! Prus, kraju, który prawie w całości jest pogański! Tylko w Ziemi Sasinów ma jakieś tam sukcesy, u Pomezan ledwo, co kilka kościołów postawił, trochę wsi lokował, z czego połowę mu poganie popalili. U Warmów tylko jeden gród tego Warpody nawrócił. A poza tym nic! Pogezania, Galindia, Warmia, Barcja, Natangia, bogaty w bursztyn Półwysep Sambijski wszędzie tam dalej królują pogańscy bogowie, którymi brzydzi się Chrystus. Też mi diecezja! Dziesięć, no może dwadzieścia procent chrześcijan, a reszta wrogo nastawieni poganie.
            - Arcybiskupie, ale musimy pamiętać, że Chrystiana z misją nawracania pogan w Prusiech wysłał Henryk Kietlicz, twój poprzednik na stolcu arcybiskupim.
            - Zapamiętaj raz na zawsze! Henryk Kietlicz zmarł w 1219 roku! Teraz ja Wincenty z Niałka jestem arcybiskupem gnieźnieńskim! Ja i tylko ja! A ty Gedko Powało jesteś tylko biskupem diecezji płockiej. Nigdy nie zapominaj, kto stoi wyżej w hierarchii. Biskup Chrystian o tym zapomniał i obiecuje, że pożałuje. Oj pożałuje, że odmówił mi praw do włączenia jego diecezji pruskiej do mojej archidiecezji gnieźnieńskiej.
            - Ale ekscelencjo o takich sprawach przecież decyduje Ojciec Święty – odważył się zauważyć Gedko biskup płocki.
            -  Obecny papież tak samo jak ja jest zaniepokojony rosnąca potęgą biskupa Chrystiana. Powiadają, że jego prawdziwym celem jest przekształcenie pogańskich Prus w samodzielne chrześcijańskie państwo, które by miało oddzielną metropolię.
            - Ekscelencjo to niedorzeczne! Od 1000 roku, kiedy to cesarz Otton III odbył pielgrzymkę do grobu św. Wojciecha Polska ma tylko jedną archidiecezję, której muszą być podporządkowane wszystkie polskie diecezje. Diecezja pruska jest polską diecezją, która należy do metropolii gnieźnieńskiej. Nie może być inaczej.
            - I inaczej nie będzie – odrzekł arcybiskup gnieźnieński Wincenty z Niałka – zapewniam cię, że rosnące ambicje biskupa Chrystiana zostaną w porę powstrzymane.


            [ Wincenty z Niałka jest postacią historyczną. Studiował za granicą, w młodości miał żonę i dwóch synów. Ok. 1211 roku został wdowcem. W 1220 roku kapituła gnieźnieńska wybrała go na arcybiskupa, a jej decyzję potwierdził papież. ]



Biskup Albert von Buxhövden założyciel Rygi:
Ryga, koniec zimy 1223 r.

          - Więc biskup Chrystian dla zwiększenia swego bezpieczeństwa utworzył własny Zakon?
          - Tak ekscelencjo biskupie. Zwą ich braćmi dobrzyńskimi, ale ich pełna nazwa brzmi Pruscy Rycerze Chrystusowi. Można ich z nami pomylić, bo noszą białe płaszcze z czerwonym mieczem i gwiazdą. No a my twój wierny Zakon kawalerów mieczowych odziewamy się w białe płaszcze z czerwonym krzyżem nad czerwonym mieczem, który ma rękojeść skierowaną do góry. U braci Dobrzyńców też rękojeść patrzy ku górze. Różni nas tylko to, co nad rękojeścią. U nich jest to gwiazda, a u nas krzyż.
            - Możliwe, że biskup Prus chciał mnie naśladować. W Europie wszyscy doskonale wiedzą, że to ja utworzyłem wasz Zakon kawalerów mieczowych w 1202 roku, czyli rok po założeniu Rygi i dzięki temu udało mi się podbić i schrystianizować całą pogańską Liwonię [Łotwę]. Biskup Chrystian pewnie myśli, że dzięki zakonowi Dobrzyńców, który utworzył uda mu się zawojować całe pogańskie Prusy. Kto wie? Kto wie? Może i się nie myli. Poczekamy, zobaczymy jak będzie.
            - Ekscelencjo biskupie naszym największym zmartwieniem nie są Prusowie, ale pogańska Litwa, z którą graniczymy. Ona oddziela nas od pogańskiego Półwyspu Sambijskiego, który jest bogaty w bursztyn.
            - Wcale nie musimy podbijać dzikich Litwinów. Już i tak z pruskim plemieniem Sambów nawiązaliśmy kontakty handlowe. Handel mojej Rygi z nadmorskimi pogańskimi osadami na Półwyspie Sambijskim oraz z chrześcijańskim Gdańskiem i Lubeką jest korzystniejszy od wojny. Poza tym Prusowie i Litwini wiedzą, że mamy pokojowe nastawienie, dlatego nie prześladują naszych misjonarzy, których na Półwyspie Sambijskim z roku na rok jest coraz więcej.



Świętopełk II Wielki namiestnik Pomorza Gdańskiego:
Gdańsk, koniec zimy 1223 r.

            - Gdańsk po nawiązaniu stosunków handlowych z Lubeką i Rygą wyrasta na nadmorską potęgę. Cieszę się, że moi mieszczanie mają coraz większe brzuchy i coraz droższą odzież. Jednakże nie mogę dłużej tolerować takiego zagrożenia dla Gdańska i innych moich miast. Podczas ostatniego ataku poganie przepłynęli przez Nogat i zaatakowali Zantyr. Co prawda ten gród przekazałem dożywotnio biskupowi Chrystianowi, co nie zmienia faktu, że dalej znajduje się on w granicach mojego Pomorza Gdańskiego. Kiedy latem tego roku zorganizują kolejną wyprawę krzyżową to weźmiemy w niej udział. Przygotuj gród w Świeciu. Tamtejszym brodem przeprawimy się przez Wisłę do Ziemi Chełmińskiej i wesprzemy chrześcijan w walce z pogańskimi Prusami – namiestnik Pomorza Gdańskiego był zaniepokojony, kiedy dowiedział się o ataku Pomezan na Ziemię Chełmińską oraz oblężeniu przez nich Zantyru.
            - Bracie, czy to, aby rozsądne wspierać biskupa Chrystiana? – Zapytał Warcisław, brat Świętopełka II zwanego wielkim.
            - Rozsądnie jest osłabić Prusów, a zwłaszcza plemię Pomezan, od którego oddziela nas tylko Wisła i Nogat. Nie martw się nie dopuszczę do tego żeby biskup Prus stał się zbyt potężny. Kontroluję go teraz i mam zamiar go kontrolować w przyszłości. A jeśli nie? No cóż wypadki chodzą po ludziach – stwierdził namiestnik Świętopełk II.
           -  Bracie skoro ty weźmiesz udział w krucjacie to zapewne przybędzie też książę krakowski Leszek Biały, brat Konrada mazowieckiego.
            - Zapewne masz rację. Leszek Biały przed dwoma laty uczynił mnie namiestnikiem Pomorza Gdańskiego. To jemu zawdzięczam swoją obecną pozycję. Jeśli do nas wszystkich przyłączy się Henryk śląski i inni piastowscy książęta to zmiażdżymy plemię Pomezan.



[Biskup Albert von Buxhövden jest postacią historyczną. W 1201 roku założył miasto Ryga, a w 1202 roku w oparciu o regułę templariuszy utworzył Zakon kawalerów mieczowych. Albert von Buxhövden przy pomocy tego zakonu w ciągu 27 lat podbił i schrystianizował Łotwę, w średniowieczu nazywaną Liwonią.
W tym rozdziale podczas rozmowy z fikcyjnym kasztelanem Ściborem Wojsław wspomina i rycerskiej wsi Tuszewo, którą lokował niedaleko Lubawy. Wieś o takiej nazwie istnieje naprawdę, podobnie istnieją w okolicy grodziska Pikowa Góra wsie Ruda i Chrośle. Nie sprawdziłem tego dokładnie, ale podobno najstarsza historyczna wzmianka o rycerskiej wsi Tuszewo (gmina Lubawa)pochodzi z 1223 roku. A przynajmniej tak tu jest napisane:


          [ Konrad mazowiecki i jego żona Agafia słynęli z okrucieństwa. Wystarczy o nich poczytać, aby dowiedzieć się, do czego byli zdolni, ba nawet książę Konrad został ekskomunikowany za swe okrucieństwo.Trzeba jednak przyznać, że nie wszyscy książęta piastowscy traktowali religię przedmiotowo, jako przedłużenie polityki.W XIII w. na dworach piastowskich dało się znaleźć ludzi, których religijność wydaje sie być prawdziwa np. św. Kinga i jej mąż Bolesław V Wstydliwy. Oboje wzięli ślub, ale zostali tzw. białym małżeństwem, czyli żyli bez seksu, w czystości do końca życia. Podobno Bolesław V chodził z włosiennicą, która codziennie zadawała mu ból. Chciał cierpieć tak jak cierpiał Chrystus.Święta Kinga miała 12 lat, kiedy brała ślub z Bolesławem V Wstydliwym, co w tamtych czasach było czymś absolutnie normalnym.
Świętą została również Jadwiga Śląska żona księcia Henryka Brodatego.Jadwiga urodziła się w 1178 roku.Wzięła ślub z Henrykiem, kiedy miała zaledwie 12 lat. Oboje małżonkowie byli bardzo pobożni, w 1209 roku złożyli śluby czystości. Zanim to uczynili spłodzili siedmioro dzieci.
            Czytelników powieści na pewno zainteresuje fakt, że w 1229 roku Konrad mazowiecki uprowadził do Płocka księcia Henryka Brodatego, który modlił się podczas Mszy świętej w miejscowości Spytkowice. Ta sytuacja pokazuje różnicę między księciem religijnym, który modli się w kościele i księciem z Mazowsza, który potrafi porwać kogoś przemocą podczas Mszy świętej. ]


Spis Treści. Moja powieść i przerywniki z nią związane:

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 1 PRASTARA KNIEJA)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 2 SPOTKANIE)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)

Ziemia Lubawska. Kilka faktów przydatnych dla czytelników powieści.

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 5 RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU)

Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską






Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 9 OWOCE KRUCJATY W 1222 ROKU)

$
0
0
Grudzień Roku Pańskiego 1222:

Chrześcijańscy niewolnicy schwytani w okolicy Grudziądza. Prusowie prowadzą ich do swoich lauksów w Pomezanii.
(Autor: Tomasz Chełkowski; amatorski rysunek, który wykonałem w programie GIMP).


Wieść o ataku pogańskiego plemienia Pomezan na Ziemię Chełmińską szybko dotarła do uszu biskupa, który kazał przerwać oblężenie Świętego Gaju Lobnic, zjednoczył swoją armię z wojskami księcia Surwabuno i wyruszył na ratunek chrześcijańskich grodów i wsi. Niestety krzyżowcy po dotarciu w granice Ziemi Chełmińskiej zastali zgliszcza, ciała setek pomordowanych chłopów oraz dzieci płaczące przy leżących bez ruchu martwych rodzicach. Ciała rozszarpywane przez kruki i wilki były widokiem powszechnym. Niektórzy mieszkańcy zdołali w porę uciec do grodów takich jak Łoza, Kowalewo i Chełmno. Najtrudniejsza sytuacja panowała w północnej części Ziemi Chełmińskiej, gdzie poganie cały czas starali się zdobyć gród Grudziądz. Kiedy jednak usłyszeli o zbliżającej się armii chrześcijan natychmiast uciekli przez rzekę Osę z powrotem do Pomezanii razem ze zdobytymi w okolicznych wsiach łupami i niewolnikami.
            Kasztelani z Ziemi Chełmińskiej obiecali zemstę. Wielu z nich ogarnęła furia, co było w pełni zrozumiałe, ponieważ ponieśli duże straty. Kiedy oni razem z biskupem Chrystianem i księciem Surwabuno walczyli w Ziemi Sasinów ich dobra były plądrowane przez pogan z Pomezanii. Biskup nie czekał długo i póki miał jeszcze pod rozkazami oddziały krzyżowców rozkazał przekroczyć rzekę Osę i zaatakować Pomezan. Rycerze palili wszystkie napotkane pruskie gospodarstwa, pozostawili za sobą setki trupów, zbezcześcili wiele Świętych Gajów, mordowali wajdelotów, a kapłanki brali do niewoli, dotarli aż w okolicę pogańskich grodów Kwedis i Kerseburg, których co prawda nie zdołali zdobyć, ale za to udało im się zabić lub wziąć w niewolę wielu Pomezan, którzy nie zdążyli w porę znaleźć w nich schronienia.
Były to mroczne czasy, w których ciężko było stwierdzić, kto jest dobry, a kto zły. Po obu stronach występowała szczera nienawiść i pragnienie zemsty za śmierć lub zniewolenie najbliższych.
            Tak oto zakończyła się wyprawa krzyżowa do Prus zorganizowana latem i jesienią Roku Pańskiego 1222. W Ziemi Sasinów rycerz Ścibor utworzył kasztelanię, udało się też brutalnie nawrócić pogan znad Jeziora Łąkorz. Wsie biskupa Chrystiana na Ziemi Chełmińskiej zostały spalone przez pogan zza rzeki Osy. W odwecie chrześcijanie pozostawili za sobą morze krwi i cierpienia w południowej Pomezanii.

            Krzyki zabijanego ojca, płacz siostry, której rycerze krępowali sznurem ręce oraz leżące ciało matki przebitej mieczem. To były jej ostatnie wspomnienia zanim uderzyła głową o kamień i straciła przytomność. Leżała w błocie między zakrwawionymi ciałami swoich krewnych, znajomych, sąsiadów. Wyglądała na martwą, dlatego żaden z rycerzy i zbrojnych się nią nie zainteresował. Pierwsze, co ujrzała po przebudzeniu to zgliszcza jej gospodarstwa oraz ciała rodziców i braci, którzy stanęli do walki z chrześcijanami. Podobny widok zastała w większości gospodarstw w lauksie. Na szczęście niektórym mieszkańcom udało się w porę znaleźć schronienie w grodzie. Drogis wiedziała, że jej życie już nigdy nie będzie takie same. Jak przez mgłę pamiętała o swojej młodszej siostrze, której krępowano ręce, co oznacza, że została wzięta do niewoli. Najbardziej bolało ją to, że nikt z jej bliskich nigdy nie brał udziału w atakach na chrześcijan z Ziemi Chełmińskiej położonej na południu, za rzeką Osą. Mieszkańcy jej lauksu byli pokojowo nastawieni, zawsze przyjmowali kupców przybywających z południa. Sami często zapuszczali się w celach handlowych na Ziemię Chełmińską. Ich lauks znajdował się blisko granicznej rzeki Osy, dlatego tutejsi mieszkańcy dobrze znali język polski. Mimo tego chrześcijańska wyprawa odwetowa ich nie oszczędziła. Słyszała, że wojska z biskupem Chrystianem na czele dotarły aż do Kerseburga.


Kwiecień 1223 rok:

Ci, którzy ocaleli musieli pochować ciała swoich bliskich i sobie wzajemnie pomagać, aby przetrwać nadchodzącą semo [zimę]. Kiedy po kilku miesiącach śniegi ustąpiły osiemnastoletnia Drogis podjęła decyzję, że wyruszy na ziemie chrześcijan w poszukiwaniu siostry wziętej do niewoli. Była sama, nic jej tu nie trzymało. Nie lubiła zakładać chust na głowę, dlatego zawsze chodziła w szarym płaszczu z kapturem, który zakrywał jej włosy. Do pasa, skrytego pod płaszczem, przypięła pochwę ze sztyletem, który był jej jedyną bronią. Wzięła kilka wędlin oraz dwa bochenki chleba i udała się do dużego kamienia ofiarnego położonego przy południowej granicy jej lauksu. Włożyła część przyniesionych ofiar do wgłębienia na kamieniu, który nazywano misą ofiarną, a następnie podpaliła je i odmówiła modlitwę do bogini Kurke oraz boga Perkunsa. Później udała się do tego, co pozostało po jej gospodarstwie [kaym]. Po chacie mieszkalnej zachowała się tylko północna i wschodnia ściana. Budynki gospodarcze oraz sauna i spichlerz spłonęły doszczętnie. Kilka metrów za budynkiem mieszkalnym znajdował się kopiec, który usypała na urnach z prochami swoich rodziców i braci. Jesienią po pogrzebie na jego szczycie położyła wyrzeźbiony z drewna sosnowego wizerunek boga śmierci i magii Pikulsa, a teraz przy tym wizerunku ułożyła dla tego bóstwa pozostałą część ofiar. Tym razem zostawiła je niespalone, jako dar, dla Pikulsa, który będąc władcą śmierci miał zaopiekować się duszami jej bliskich.
Po modlitwie udała się w stronę Grudziądza razem z jednym z pruskich kupców, który swoim wozem jechał na tamtejszy targ. Wiedziała, że siostrę uprowadzono przed nastaniem zimy i prawdopodobieństwo jej odnalezienia jest niewielkie, ale wierzyła w moc modlitwy i ofiary złożonej bogom. Kupcy pogańscy i chrześcijańscy zachowywali się tak jakby wojny ich nie dotyczyły. Jedni i drudzy jeździli na targi, aby sprzedać swoje towary. Trzeba było z czegoś żyć, a szlaki handlowe wiodące z Wielkopolski, Kujaw i Mazowsza nad Bałtyk szły przez pogańską Pomezanię i chrześcijańskie Pomorze Gdańskie. Poza tym na terenach zajmowanych przez plemię Pomezan można było kupić biżuterię oraz wiele wspaniałych przedmiotów wykonanych z bursztynu, tarcze zwane pawężami i inne wyroby rzemieślnicze oraz kulinarne.
Spodziewała się, że po przekroczeniu rzeki Osy zastanie opuszczone pozostałości spalonych chrześcijańskich wsi. Jakże wielkie było jej zaskoczenie, kiedy okazało się, że nowi osadnicy już odbudowali kościoły, karczmy i inne równie ważne z wiejskich zabudowań. Okazało się, że Ziemia Chełmińska szybko pozbierała się po najazdach z poprzedniego 1222 roku. Zapewne odbudowę rozpoczęto jeszcze jesienią, zaraz po przepędzeniu pogan z powrotem za rzekę Osę do Pomezanii. Drogis z jednej strony obserwowała piękno wiosennej przyrody, którą nazywała początkiem dagis, a z drugiej przyglądała się mijanym wsiom, które były pełne życia.
Pierwszy napotkany gród, zwany Grudziądzem, również był pełen ludzi. Wszędzie kręcili się zbrojni. Wóz kupiecki, którym podróżowali po zapłaceniu podatku został wpuszczony na podgrodzie. Targ był wypełniony kramami, stoiskami, na których kupcy zachwalali swoje towary. Drogis nie była nimi jednak zainteresowana. Zresztą i tak nie miała przy sobie żadnych pieniędzy. Podziękowała grzecznie kupcowi, który przywiózł ją na miejsce i zaczęła szukać miejsca, w którym handlowano niewolnikami. W końcu je znalazła. Kilkoro dzieci i dziewcząt było zamkniętych w stojących na ziemi klatkach. Akurat licytowano mężczyznę przywiązanego do pala na podwyższeniu. Zaraz za nim czekał już kupiec z młodą, około szesnastoletnią pruską niewolnicą, która na rękach i nogach miała założone kajdany. Rozglądała się dookoła, ale wśród kupowanych i sprzedawanych niewolników nie dostrzegła swojej małej siostrzyczki. Po kilku godzinach udała się w stronę Chełmna kolejnego grodu, w którym handlowano niewolnikami.

- Więc w Chełmnie też cię nie było siostrzyczko – Drogis czuła się jak trzcina złamana na wietrze, była wystraszona i bezbronna. - Czy jeszcze kiedyś się zobaczymy? Gdzie teraz jesteś? Czy dobrze cię traktują? – Pytała samą siebie.
Właśnie szła ścieżką przez las w stronę grodu Radzyń. Minęły już trzy dni, od kiedy wyruszyła na poszukiwania. Spała najczęściej w lesie wdrapując się na drzewa, żywiła się tym, co znalazła lub upolowała. Myła się w rzekach i jeziorach. Niestety na targu niewolników w Radzyniu [Chełmińskim] również nie było jej siostry. Kiedy już wyszła z grodu szła kilometr traktem, a potem skręciła w las, usiadła na jednym z kamieni leżących przy płynącym strumyku i zaczęła płakać.
- Bogowie, co mam zrobić? Rodzice i bracia nie żyją, siostra uprowadzona w niewolę. Boże mój Perkunsie, bogini Kurke, boże Patrīmpusie.
Ze łzami w oczach patrzyła na wodę płynącą w strumyku.
- Boże Patrīmpusie, czyż twoim symbolem nie jest woda płynąca w rzekach i strumieniach? Ty jesteś bogiem zdrowia i bogactwa. Jednak nie o zdrowie, nie o bogactwo, nie o urodę, ale o odnalezienie siostry chcę Cię boże prosić. Nie mam nic, co mogłabym Ci złożyć w ofierze.
Kiedy modliła się do swojego boga siedząc nad strumieniem usłyszała szelest dochodzący z pobliskich zarośli. Wyjęła z pochwy sztylet i podeszła bliżej. To była owca, która zaplątała się w zaroślach. Aż dziw, że nie zjadł jej żaden wilk. Drogis wnet pojęła, że jest to znak od boga Patrīmpusa, dlatego zabiła owcę i ułożyła nad brzegiem strumienia. Z głodu burczało jej w brzuchu, ale wiedziała, że nie może jej zjeść, ponieważ jest to ofiara przeznaczona dla boga. Długo męczyła się z rozpaleniem ognia, ale w końcu jej się udało. Spalając owcę wznosiła modły do Patrīmpusa, a potem zasnęła.
Obudził ją dziwny dźwięk. To były słowa wypowiadanej głośno modlitwy. Jednak nie były to modły wznoszone do żadnego z pruskich bogów. Drogis po chwili uświadomiła sobie, że są to modlitwy, które słyszała z ust chrześcijańskich misjonarzy, którzy często razem z kupcami przybywali do jej lauksu.
- Grzechy nasze i całego świata odpuść Panie. Grzechy tych, którzy mieczem wojują odpuść Panie. Przebacz panie nam grzesznym. Przebacz tym, którzy do pogańskich bogów się modlą. Przebacz tym, którzy zamiast do Ciebie Stwórcy do Twego stworzenia drzew, rzek i kamieni się modlą. Przebacz nam nasze grzechy…
Drogis ruszyła w stronę traktu, z którego do jej uszu dolatywały słowa modlitwy. Ostrożnie wychyliła swoją śliczną buzię z krzaków i spojrzała piwnymi oczami w kierunku kilkunastoosobowej grupki osób. Postanowiła, że będzie obserwowała ich z ukrycia póki nie upewni się, że są dla niej niegroźni.
- O bogowie! O Mateczko Ziemio! Cóż to za cudaki po Tobie boso stąpają? – Zastanawiała się w myślach. – Czy to są biczownicy, o których opowiadali mi kiedyś kupcy? Są w połowie nadzy i okładają się nawzajem biczami, wykrzykują przy tym ekstatyczne modlitwy. Ich włosy są splątane i przetłuszczone, a skóra na plecach i piersi poraniona od ciosów, które sobie cały czas zadają. Idą, modlą się i zadają ból swemu ciału przepraszając chrześcijańskiego boga za grzechy swoje i innych ludzi.
Osiemnastoletnia poganka była tak bardzo zapatrzona na biczowników, za którymi się skradała, że przestała zwracać uwagę na to, co dzieje się dookoła niej. Po kilku minutach przypłaciła to siniakiem. Lekkie uderzenie ręką w głowę było zaskakujące. Odwróciła się i spojrzała w górę na twarz wysokiego staruszka w białym habicie, z czarnym i szerokim płatem materiału, który miał otwór na głowę i zakrywał pierś oraz barki i plecy staruszka.
- Dziecko zainteresowali cię biczownicy? Nie musisz się za nimi skradać, ponieważ oni brzydzą się walki i nikomu nie robią krzywdy.  
- Jesteś cystersem? – Zapytała.
- Dziecko widzę, że już miałaś do czynienia z braćmi z mojego zakonu.
- Kilka razy was widziałam. Wiem, że jesteście kapłanami Chrystusa, którzy zawsze są przyodziani w biel i czerń.
Staruszek się roześmiał.
- Owszem kapłani też są wśród nas, ale ja jestem zwykłym zakonnikiem. Pochodzę z klasztoru cystersów w Oliwie. To w okolicy Gdańska.
- A dlaczego idziesz razem z biczownikami? I czemu oni sobie robią taką krzywdę? Ranią swoją skórę, krew cały czas leci z ich pleców. Jaki jest sens w takim zadawaniu sobie bólu?
- Wiem, że oni wyglądają strasznie. Ludzie, którzy ich widzą często patrzą na nich z obrzydzeniem. Ich wygląd może przyprawić o dreszcze. To fakt. Jednak wiedz dziecko, że biczownicy są ludźmi wielkiej wiary. Oni całymi dniami biczują się w pokucie za grzechy swoje i świata.
- Nie rozumiem. – Odpowiedziała Drogis. -  Czy bogów nie powinno się przebłagać za grzechy ofiarami z pokarmów?
- Bogów powiadasz? Więc jesteś poganką?
- Pochodzę z Pomezanii rycerze wierzący w twojego Boga jesienią zabili całą moją rodzinę.
- Więc jesteś poganką, która wiele przeszła – staruszek się uśmiechnął. – Teraz pewnie nienawidzisz nas chrześcijan?
- Ja nie potrafię nienawidzić ojczulku. Pomezanie wiele razy najeżdżali wasze ziemie. Co prawda nikt z mojej rodziny, nawet powiem więcej, żaden z mieszkańców całego naszego lauksu, nigdy nie brał udziału w najazdach na Ziemię Chełmińską. No, ale jak chrześcijańscy rycerze wpadli do Pomezanii to każdego traktowali jak wroga. Ja nawet to rozumiem ojczulku. Tak już jest świat urządzony. Mogę was nienawidzić, ale ta nienawiść zniszczy mnie, a nie was.
- Taka młoda, wierzy w fałszywych bogów, a mimo tego zbliżyła się bliżej Prawdy niż niejeden ochrzczony.– Pomyślał cysters, a potem odpowiedział: - Dziecko, jakie masz plany? Chcesz iść z nami? Prowadzę biczowników do Lubawy, na ziemie księcia Surwabuno i biskupa Chrystiana. Idziemy z pielgrzymką do miejsca objawień.
- Objawień?
- Tak dziecko. Matka naszego Pana Jezusa Chrystusa. My Ją nazywamy Matką Boską, objawiła się w gaju za Lubawą. Dała nam tym samym pozwolenie na zniszczenie pogańskiego miejsca kultu. Nie godzi się, aby Maryja była czczona obok pogańskich ogni, kamieni, i drzew.
- Więc nawet nasze Święte Gaje są dla was niczym? Chcecie zniszczyć wszystkie nasze święte miejsca. Pragniecie, aby każdy został ochrzczony i oddawał cześć waszym bogom?
- Dziecko, my mamy tylko jednego Boga. Z czasem zrozumiesz, że błądzisz i modlisz się do demonów. Prawdziwa religia jest tylko jedna i jest nią chrześcijaństwo. To, co mówi Kościół katolicki ustami Ojca Świętego jest prawdą. Reszta to pogaństwo i fałsz. Chodź z nami dziecko. Może w Lubawie otworzą się twoje oczy.
- Ojczulku, czy w Lubawie jest targ niewolników?
- W samym mieście jest zwykły targ. Niewolników sprzedają za miastem. Szukasz kogoś, kogo uprowadzono w niewolę?
- Siostry. Rycerze zamordowali moich rodziców i braci. Zanim zemdlałam pamiętam, że brali w niewolę moją małą siostrzyczkę. Ona ma dopiero dziewięć lat, takie dzieci podczas licytacji zyskują wysoką cenę na targach.
- Dziecko podziwiam twój zapał, ale lepiej daj sobie spokój. Twoja siostrzyczka może już być daleko na Półwyspie Sambijskim, na pogańskiej Litwie albo gdzieś jeszcze dalej. Ludzie uprowadzeni w niewolę rzadko wracają do swoich bliskich.
- Dziękuję ci ojczulku za troskę, ale ja wierzę, że moi bogowie pozwolą mi odszukać siostrzyczkę.
- Musisz mieć przy sobie dużo pieniędzy skoro chcesz wykupić siostrę z niewoli.
Dziewczyna zrobiła smutną minę.
- Niestety nie mam przy sobie ani grosza ojczulku.
- Więc jak chcesz uwolnić swoją siostrę?
- Z pomocą bogów dam radę, coś wymyślę, jakoś ją uratuję. Nie martw się ojczulku, przecież dla ciebie i tak jestem robakiem, poganką niewartą uwagi.
- Masz cięty język, ale ta cecha nie pomoże ci w uratowaniu siostry. – Stwierdził cysters.
            - Nie tylko język ojczulku. Pod płaszczem noszę dość duży sztylet, którym całkiem zgrabnie władam.
            - Jedna młoda dziewczyna, choćby nawet była mistrzynią w walce sztyletem, nie da rady uwolnić żadnego niewolnika. Świat, w którym żyjemy jest bardzo brutalny. Dziecko, jeśli będziesz podróżowała sama to prędzej, czy później natrafisz na bandytów, których jest wielu w tej puszczy. Nie masz pieniędzy, więc zadowolą się twoim ciałem, a potem i tak cię zabiją.
            - A gdybym miała pieniądze?
            - Wówczas najpierw by cię okradli, a dopiero później zgwałcili i zabili.
            - Tak czyś jak bym marnie skończyła.
            - Dlatego, powinnaś odpuścić. Znajdź schronienie w Lubawie i…
            - Nie! Ja nigdy nie przestanę jej szukać! Siostrzyczka jest jedyną, która mi pozostała! Straciłam rodziców i braci, ale jej nie stracę!  
            - Już ją straciłaś!
            - Nie! Nie! Nie!
- Jesteś uparta. To paskudna cecha, która może zaprowadzić cię na tamten świat. Jak ma na imię twoja siostrzyczka?
- Geniks.
- Drogis i Geniks. Trzcina i Dzięcioł tak brzmią wasze imiona w języku polskim.
- Znasz język Prusów ojczulku?
- Często podróżowałem po północnej Pomezanii, pływałem z kupcami z Gdańska na ziemie plemiona Sambów, wiele razy byłem też tam, gdzie właśnie zmierzamy, czyli w Lubawie na Ziemi Sasinów. Życie zmusiło mnie do nauczenia się waszej mowy.
            - Tak samo jak mieszkańcy naszego, przygranicznego lauksu, musieli nauczyć się mowy Polan. - Stwierdziła - A ty ojczulku jak masz na imię?
            - Grzegorz, ojciec Grzegorz z zakonu cystersów w Oliwie.
            - Więc tam, gdzie zmierzamy nie ma już Świętych Gajów? Chrześcijanie opanowali wszystkie luksy?
            - Są tam jeszcze, co najmniej dwa takie gaje. Jeden zwany Lobnic blisko chrześcijańskiej kasztelanii.
            - A drugi?
            - Trzeba brodem przekroczyć rzekę Drwęcę, aby do niego trafić. Sasini nazywają go Ciemnikiem. Zresztą niedługo sama się przekonasz. Już widać puszczę, od tej strony jest mocno przetrzebiona. Kiedy jesienią udało się schrystianizować lauks nad Jeziorem Łąkorz od razu przystąpiono do wycinki drzew, aby jak najszybciej stworzyć trakt [ścieżką/drogę handlową] do Ziemi Chełmińskiej. Trakt ten prowadzi w stronę ziem kasztelana Ścibora, a potem przez ziemie kasztelana Gryźlina dotrzemy do Lubawy. 

Kwiecień Anno Domini 1223. Drogis i ojciec Grzegorz z zakonu cystersów w Oliwie, idą za biczownikami przez puszczę traktem do Lubawy. Po drodze muszą przejść przez kasztelanię Ścibora i wieś Chrośle. Po lewej widzimy kamienny posąg z wizerunkiem pogańskiego bóstwa (tzw. pruską babę). Natomiast po prawej narysowałem kamień ofiarny z wgłębieniem (tzw. misą ofiarną), na którym składano bogom ofiary z pokarmów i zwierząt.
(Autor: Tomasz Chełkowski; amatorski rysunek, który wykonałem w programie GIMP).


Izbor tak jak każdego ranka biegał traktem od wsi Chrośle w stronę kasztelanii Gryźlina. To był jeden z porannych treningów, które mu nakazał mistrz Ścibor. Bieganie, walka na miecze oraz praca przy zwierzętach. To wszystko było częścią jego treningów. Kiedy zawrócił i biegł w stronę Chrośla zatrzymał się obserwując grupę dziwnych ludzi. Półnagich, odmawiających ekstatyczne modlitwy i – to było najbardziej szokujące – biczami okładających swoje zakrwawione i pełne strupów plecy i piersi. Nagle biczownik, który szedł z przodu zbliżył się do niego i zapytał:
- Chłopcze, czy do Lubawy prowadzi ta wąska ścieżka?
- Nie dobry panie – tamtędy nie idźcie, bo dojdziecie do Lobnic pogańskiego gaju. Udajcie się dalej drogą, którą przybiegłem. – Wskazał im rękę właściwy kierunek.
Kiedy giermek wspomniał o pogańskim gaju biczownicy zaczęli jeszcze głośniej się modlić i mocniej biczami okładać. Krzyczeli przy tym:
- Boże odpuść tym poganom, bo nie wiedzą, co czynią.
Izbor przyglądał się im przez chwilę z ciekawością. Widywał już różnych odmieńców, na przykład trędowatych, którzy mieli zabandażowane ciała i dźwiękiem dzwoneczków ostrzegali wszystkich, że się zbliżają. Po objawieniach maryjnych wielu z nich pielgrzymowało do Lubawy wierząc, że Matka Boska ich z trądu wyleczy. Jednak po raz pierwszy miał do czynienia z biczownikami, ludźmi, którzy zadają sobie ból i czerpią z tego radość. Po chwili biczownicy ruszyli dalej traktem, a Izbor dostrzegł idącego za nimi cystersa z jakąś zakapturzoną osobą.
- Bracie cystersie podróżujecie razem z biczownikami?
Ojciec Grzegorz spojrzał w dół na giermka i się do niego uśmiechnął.  
- Pielgrzymujemy do Lubawy, chłopcze. Biczownicy pragną się pomodlić przy cudownej figurce. Synku, kim jesteś?
- Oj wybacz mi ojcze. Mam na imię Izbor i jestem giermkiem rycerza Ścibora. Znajdujecie się w granicach jego kasztelanii.
- Jesteś, więc giermkiem kasztelana? – Zapytał ojciec Grzegorz.
- Tak, mój pan jest kasztelanem i mieszka na swoim dworzysku we wsi Chrośle. Będziecie ją zaraz mijać. Później idźcie dalej traktem na ziemie Gryźlina. Kręci się tam sporo pielgrzymów, kupcy i chłopi z wozami ciągniętymi przez woły lub konie. Z powodu objawień do Lubawy ściągają całe rzesze pielgrzymów i osadników.
Izbor wpatrywał się w kaptur osoby stojącej przy cystersie.
- Ojcze, kto to jest?
Giermek wskazał ręką na Drogis, której twarz była ukryta pod kapturem płaszcza.
Drogis już chciała się odezwać, ale cysters ją uprzedził.
- To chrześcijanka, która razem z nami pielgrzymuje do Lubawy. Jest pierwszy raz w tej puszczy, właśnie się dowiedziała, że w pobliżu znajduje się pogański gaj, więc ze strachu skryła twarz pod kapturem.
- Niby taki pobożny, a kłamie– pomyślała i zarazem cieszyła się, że nie zaczął opowiadać o tym, że jest poganką i szuka siostry wziętej do niewoli.
- Nie bójcie się, pani. – Odpowiedział giermek. – Tutejsi poganie są pokojowo nastawieni. Jeszcze po tamtej stronie Drwęcy zostało kilka pogańskich lauksów, których mieszkańcy z nami handlują i utrzymują przyjazne stosunki. My w zamian trzymamy się z daleka od ich gajów i innych świętych miejsc. Jeśli pani pójdziesz tym traktem to trafisz do Lubawy. Tu w granicach kasztelanii kręci się wielu zbrojnych, więc jest bezpiecznie.
- Giermku Ściborze. Dziękuję ci. – Odpowiedziała.
- Musi być młoda. W każdym razie nie ma głosu staruszki.– Pomyślał.
Nagle do uszu giermka dotarł głos burczenia w brzuchu.
- Od wczoraj nic nie jadłam.– Pomyślała zawstydzona i szczęśliwa, że nikt nie widzi jej czerwonych ze wstydu policzków skrytych głęboko pod kapturem.
- Pani oraz ty ojcze cystersie, jeśli jesteście głodni to zapraszam do dworzyska, posilicie się, odpoczniecie, weźmiecie kąpiel i ruszycie w dalszą drogę.
- Dziękuję za zaproszenie, giermku Izborze. Zaiste po chrześcijańsku postąpiłeś podróżnikom strawę i odpoczynek proponując. Muszę jednak odmówić. Kazano mi odprowadzić jak najszybciej biczowników do Lubawy i nie mogę odpocząć póki nie wypełnię swego zadania. Jednak uważam, że ta dziewczyna powinna przyjąć twoje zaproszenie.
Drogis zrobiła duże oczy, w jej spojrzeniu cysters szybko dostrzegł niepewność, dlatego przeprosił Izbora i wziął dziewczyną na bok, aby z nią porozmawiać w cztery oczy.
- O co chodzi ojczulku?
- Drogis posłuchaj…
- Po raz pierwszy powiedział do mnie po imieniu.– Pomyślała.
- W Lubawie dużo się o nich mówi. Kiedy byłem tu ostatni raz, krótko przed nastaniem zimy, plotki o rycerzu Ściborze, który został kasztelanem lotem błyskawicy obiegły całe miasto i okoliczne wsie. To dzielny rycerz, który przywędrował tu z daleka, a ten chłopiec jest jego giermkiem. Skorzystaj z zaproszenia, jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć o swojej siostrze to wiedz, że w ich dworzysku, w Chroślu, znajduje się wielu niewolników. Tak Przynajmniej ludzie powiadają.
- Ojczulku przerażasz mnie. Jeszcze przed chwilą mówiłeś, że mam sobie odpuścić, a teraz mi pomagasz. Skąd taka zmiana?
- Widzę, że jesteś uparta i nie zrezygnujesz, więc wolę ci pomóc żebyś miała jakieś szanse. Dzięki temu będę miał czyste sumienie.
- Przynajmniej jesteś szczery.
Cysters nagle sięgnął za swój pas i wyjął z kieszonki kilka monet.
- Weź je i schowaj.
- Ojczulku nie mogę wziąć od ciebie pieniędzy. Nie będę miała ci, z czego oddać.
Nie słuchając wcisnął monety w jej dłonie i powiedział:
- Udaj się z tym giermkiem na rycerskie dworzysko. Tam cię nakarmią. Postaraj się dowiedzieć jak najwięcej, a później wyrusz w stronę Lubawy. Wejdź do miasta przez wschodnią bramę. Powiedz do strażnika miejskiego, że przysyła cię ojciec Grzegorz, cysters z Oliwy do pomocy przy chorych. Strażnik powinien cię przepuścić bez płacenia. Następnie przejdź przez bramę i idź prosto uliczką. Miniesz miejskie dyby, dwa gąsiory i browar, za którym skręcisz w lewo. Następnie, po prawej stronie będzie kuźnia, a za nią kramy kupieckie. Musisz przejść obok nich, idź prosto póki nie dojdziesz do gospody zwanej „Lubawska”. Taka nazwa widnieje na szyldzie w języku polskim. Umiesz pisać i czytać po polsku?
- Słabo, ale wiem jak się wygląda „L” i „a”. Znam jeszcze kilka innych liter, więc powinnam sobie poradzić. Zawsze mogę kogoś zapytać.
- Tylko bądź ostrożna, nie przyznawaj się, że jesteś poganką. Najlepiej w ogóle nie wspominaj o religii.
- Dlaczego?
- To proste. W Lubawie mieszkają zarówno chrześcijanie, jak i poganie. Od czasu objawień sytuacja jest bardzo napięta. Choć przed objawieniami też dochodziło do konfliktów. Poganie czasem atakują chrześcijan, a wyznawcy Chrystusa nie pozostają im dłużni. Spory i kłótnie dotyczące religii są dość częstym zjawiskiem. Monety, które ci dałem powinny wystarczyć, co najmniej na siedem dni. Kiedy tam wjedziesz podejdź do grubego karczmarza z brodą i szerokim skórzanym pasem. Łatwo go rozpoznasz. Powiedz mu coś w stylu: „ojciec Grzegorz, cysters mówił mi, że można u was wypić lokalne piwo zwane Lubawskie. Podobno jest doskonałe”. Karczmarz zrozumie, że mnie znasz. Wynajmij pokój, jedz tylko w tej gospodzie i nasłuchuj. Wieczorami schodzą się tam handlarze niewolników, kasztelani, rycerze, mieszczanie, kmiecie i wielu innych. Nie wypytuj ich o swoją siostrę, bo ściągniesz na siebie podejrzenia. Wystarczy, że będziesz słuchała. Ludzie, którzy piją wieczorami w karczmach często mówią rzeczy, których na trzeźwo nigdy by nie zdradzili. To już wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. Ruszaj dziecko.
- Dziękuję ojczulku Grzegorze. Jeszcze żaden chrześcijanin nie był dla mnie tak miły.
Cysters uśmiechnął się do niej, zrobił znak krzyża i ruszył za biczownikami w dalszą drogę. Dziewczyna natomiast dała się porwać Izborowi do dworzyska.

            - Peile, Lickte podajcie piwo i jakieś żarełko. Mamy gościa. Gdzie jest kasztelan?
            - Pojechał do Lubawy. Mówił, że wróci późno. – Odpowiedziała Peile.
            - Wziął kogoś ze sobą?
            - Sam pognał na swoim rumaku. – Tym razem na jego pytanie odpowiedzi udzieliła Lickte.
            - Pewnie znowu pije w jednej z lubawskich karczm?
            - A jak myślisz?
            - Myślę, że pewnie teraz umila sobie czas w Gęsiej Szyi albo w karczmie Rozbrykany Kogucik. – Słowa Peile wywołały u wszystkich śmiech.
            Drogis przyglądała się z ciekawością uśmiechniętym twarzom giermka i dwóch dziewcząt. Jedna z nich nagle do niej podeszła i z uśmiechem na twarzy zdjęła jej z głowy kaptur. Dziewczyna nie zdążyła zareagować. Nie spodziewała się takiego zachowania.
            - Ładna. Ma piwne oczy. Gdzie ją znalazłeś?
            - Peile wystraszyłaś mojego gościa. No już uśmiechnij się do niej ładnie, bo dziewczyna ma minę jakby ją miał za chwilę kat toporem ściąć.
            - Przepraszam cię nieznajoma podróżniczko. Tu zawsze jest tak wesoło, więc się nie bój, siadaj i jedz. Mam na imię Peile, a ta mała ruda piękność to Lickte. Jeśli zaś chodzi o tego giermka to on zawsze się tu rządzi jak nie ma kasztelana. Jego imię brzmi Izbor, co Polacy tłumaczą, jako walczący, sławny, czy jakoś tak.
            - Peile takie piękne zaprezentowanie mojej skromnej osoby mogłaś sobie darować.
            Drogis myślała, że Izbor się obrazi na służącą. On jednak mówi to wszystko z uśmiechem na twarzy.
            - Wyglądasz na głodną. Kiedy ostatni raz jadłaś? – Zapytała Lickte.
            - No już nie wstydź się. Nikt ci tu krzywdy nie zrobi. – Powiedziała Peile delikatnie łapiąc ją za ramiona i pchając w stronę krzesła przy zastawionym stole.
             - Dlaczego to dla mnie robicie? Przecież mnie nie znacie.
            - Wyglądasz na głodną. Izbor cię tu przyprowadził. Dlaczego mamy nie być dla ciebie miłe?
            - Poza tym tak głośno burczy ci w brzuchu, że nakarmienie cię wydaje się być jedynym sposobem, aby uciszyć ten hałas. – Stwierdziła Lickte rozbawiając wszystkich. Drogis nie wytrzymała i również zaczęła się śmiać.
            - Najpierw ten cysters, a teraz Izbor, Peile i Lickte. Dobrzy ludzie jednak jeszcze są na świecie.– Pomyślała.
            Dziewczyny poznosiły na stół wiele dań. To była pora obiadu. Drogis już nie pamiętała, kiedy ostatni raz jadła normalny posiłek. Takich rarytasów jak na dworze kasztelana nie jadła chyba nigdy. Izbor zastrzegł, że jej nie puści póki nie będzie pełna.
            - Więc pielgrzymujesz do Lubawy? – Nagle zapytał.
            - Tak. Słyszałam o objawieniach i chcę zobaczyć to na własne oczy. – Skłamała, chociaż nie do końca, bo nawet ją, pogankę, zainteresowała opowieść ojca Grzegorza o objawieniach chrześcijańskiej bogini.
            - Skąd pochodzisz? – Zapytała Lickte, która mówiła z pełnymi ustami. Właśnie jadła udko kacze, które zapijała piwem.
            - Pochodzę z małej wsi pod Grudziądzem. – Ponownie skłamała.
            - A teraz najważniejsze pytanie. – Izbor wypowiadał te słowa patrząc jej prosto w oczy. W sali nastała cisza. – Powiesz nam w końcu jak masz na imię?
            Dziewczyna popatrzyła na niego, potem spojrzała na Lickte i Peile. Jej twarz zrobiła się czerwona – Faktycznie do tej pory się im nie przedstawiłam.– Wiecie, mam na imię Drogis. To pruskie imię. W języku polskim tłumaczy się je, jako Trzcina.
            - Bardzo ładne imię. Więc jesteś Prusinką, która mieszkała w jednej z chrześcijańskich wsi w okolicy Grudziądza? – Zapytał Izbor.
            - Nie pochodzisz czasem z Pomezanii? – Zapytała Peile.
            - No, ale skoro nie jesteś Polką to, dlaczego mieszkałaś po chrześcijańskiej stronie rzeki Osy? Cała twoja rodzina mieszkała w tej wsi na Ziemi Chełmińskiej? – Zapytała z kolei Lickte.
            - Kurcze spaliłam to. Teraz moja historia nie brzmi prawdziwie. Mogłam im podać jakieś zmyślone, polskie imię. – W myślach zastanawiała się jak z tego wybrnąć.
            - Nie przejmuj się tak, Drogis. Nie musisz nam zdradzać swoich sekretów.
            Słowa Izbora ją uspokoiły. W trakcie dalszej rozmowy dowiedziała się, że giermek jest od niej młodszy o cztery lata. Nie mogła uwierzyć, że ten młodzieniec ma dopiero czternaście lat i przez całe życie był bezdomnym żebrakiem w Płocku. Dopiero kilka miesięcy temu został giermkiem rycerza Ścibora, którego książę Surwabuno mianował kasztelanem.

            Było już późne popołudnie, więc Drogis postanowiła się pożegnać ze swoimi nowymi znajomymi. Giermek odprowadził ją do bramy strzeżonej przez zbrojnych.
            - Zawsze możesz tu przenocować i ruszyć nad ranem.
            - Nie. Jak wróci kasztelan to może być zły, że pozwalasz obcym nocować w jego dworzysku.
            - Nie przejmuj się tak. Ścibor to dobry człowiek, prawy rycerz.
            - Mimo wszystko, grzecznie odmawiam. Izborze długo stąd idzie się do Lubawy?
            - Teraz, kiedy wycięto spory kawałek puszczy i utworzono szeroką drogę dotrzesz tam zanim zrobi się zupełnie ciemno. Tylko nie kręć się sama, w nocy po mieście.
            - Dlaczego?
            - Nocą miasto bywa bardziej niebezpieczne niż puszcza. Kręcą się tam różne rodzaje handlarzy niewolników, w tym Żydzi. Ci są najgorsi, bo lubią sprzedawać ludzi muzułmanom. Tu i tam czają się też żebracy i bandyci, którzy po zmroku pozwalają sobie na więcej niż za dnia. Drogis, uważaj na siebie.
            Izbor przyglądał się odchodzącej dziewczynie, która już zdążyła założyć na siebie kaptur. Nie dało jej się nie lubić.
            - Po jej oczach było widać, że wiele w życiu wycierpiała. Ręce miała poranione, była wygłodzona. Dobrze, że pozwoliłem jej wziąć kąpiel i się najeść.– Pomyślał. – Poza tym skrywa jakąś tajemnicę. Jestem też pewny, że kilka razy nas okłamała.
            Nagle gestem ręki przywołał do siebie jednego ze zbrojnych.
            - Weź dwóch ludzi, osiodłajcie konie i dyskretnie jedźcie za nią. Dopilnujcie żeby szczęśliwie dotarła do Lubawy. Chcę wiedzieć, gdzie się zatrzymała na noc. Kiedy już się upewnicie, że jest bezpieczna przeszukajcie karczmy i odnajdźcie naszego kasztelana. Lepiej żeby po nocy nie wracał sam.
            Kiedy trzech zbrojnych wyruszyło Izbor wrócił do dworu.
            - Co o niej myślisz? – Pytanie zadane przez Peile wyrwało go z zamyślenia.
            - Miła, prawda? – Teraz z kolei pytała rudowłosa Lickte.
            - Miła, ładna i tajemnicza. – Odpowiedział.
            Obie się uśmiechnęły.
            - Więc potwierdzasz, że jest ładna. Giermku naszego kasztelana, mimo, że jest starsza by się nadawała na twoją żonę.
            - Czternastoletni Izbor się zaczerwienił. O czym wy obie mówicie? Jaką żonę?
            - No taką zwyczajną, która by ci dzieci rodziła. – Odpowiedziała Peile, a Lickte potakująco kiwała głową.
            - Przecież niektóre dziewczynki, zwłaszcza na dworach książęcych, już w wieku dwunastu lat biorą ślub. Ludzie powiadają, że najlepszy wiek do żeniaczki dla dziewczyny to piętnaście lat.  Drogis mówiła, że ma już osiemnaście wiosen. To, moim zdaniem, idealny wiek na założenie rodziny. – Stwierdziła Peile.
            - Poza tym na początku była taka smutna. Wyglądała jakby dźwigała jakiś wielki ciężar. – Dodała Lickte.
            - Lickte, też się o nią martwię, dlatego kazałem twojemu mężowi zabrać dwóch zbrojnych i ją śledzić aż do Lubawy. Przy okazji przypilnują żeby nasz kasztelan bezpiecznie wrócił do domu.
            Lickte zrobiła duże oczy.
- Wysłałeś za nią mojego męża? Chociaż, z drugiej strony, to nie był zły pomysł. Będziemy wiedzieli, czy bezpiecznie doszła do Lubawy.
            - Otóż to moje piękne Panie. Otóż to.


            Nie spodziewałam się, że Lubawa jest taka duża. Słyszałam plotki o tym, że biskup na Ziemi Sasinów buduje miasto, jednak to, co ludzie gadają, a rzeczywistość to dwa różne światy.
            - Dobra jak to było? – Drapała się pod nosem i próbowała przypomnieć to, co jej mówił staruszek z zakonu cystersów.  Już się ściemnia, przy bramach płoną pochodnie. Najpierw powinnam wejść przez wschodnią bramę.
            Szła i z zaciekawieniem rozglądała się dookoła. Przed miejską fosą i palisadą znajdowały się dość duże przedmieścia składające się z wielu drewnianych chat. Na szczycie palisady okalającej miasto było widać zbrojnych z pochodniami, którzy obserwowali teren. Poza tym kilkanaście osób uzbrojonych w miecze patrolowało przedmieścia. Żaden z nich jednak nie zwracał na nią uwagi. Dopiero, kiedy dotarła w okolice wschodniej bramy i weszła na opuszczony most zwodzony strażnicy miejscy zaczęli się jej przyglądać. Szła po drewnianych deskach, które trzeszczały, kiedy na nie stawała, co stanowiło swojego rodzaju ostrzeżenie, że ktoś właśnie przechodzi nad fosą.
            - Zdejmij ten kaptur i gadaj, kim jesteś? Dlaczego chcesz wejść do miasta?
            Słowa te wypowiedział jeden ze strażników, był uzbrojony w miecz i okrągłą drewnianą tarczę wiszącą na plecach. Ustał przed nią uniemożliwiając wejście do Lubawy. Kiedy dziewczyna zdjęła z głowy kaptur i pokazała swoją młodą twarz zbrojny wyraźnie spuścił z tonu i się wyluzował.
            - Widocznie stwierdził, że taka drobna dziewczyna nie stanowi dla niego zagrożenia.– Pomyślała.
            - Dziewczynko, jeśli chcesz wejść do miasta to musisz zapłacić podatek tak jak wszyscy.
            Drogis podniosła głowę w górę, aby spojrzeć mu w oczy. W jej oczach zaczęły pojawiać się małe łezki.
            - Tylko mi tu nie zaczynaj ryczeć! Każdy musi zapłacić, aby wejść do miasta. No już nie rycz.
            - No, ale ojciec Grzegorz, cysters kazał mi pomóc w opiece nad chorymi. Nic nie wspominał o podatku. Co ja mam teraz zrobić? Tam ludzie umierają, bo jest za mało rąk do opieki nad nimi. Strażniku Boga w sercu nie macie?
            - Ojciec Grzegorz powiadasz? Ta niska chłopina z łysą głową?
            - Nie strażniku! Wysoki staruszek z brodą i włosami! Chyba ma włosy, bo ciągle w kapturze chodzi! Dziś przybył tu razem z biczownikami. Ja zostałam w tyle.
            - No dobra skoro chodzi o opiekę nad chorymi to możesz wejść. Idź, bo się rozmyślę.
            Dziewczyna pobiegła szczęśliwa i wmieszała się między ludzi chodzących po miejskich ulicach.
            Drugi ze strażników stał oparty o ścianę. Miał czapkę nasuniętą na oczy i się śmiał.
            - Stajesz się miękki. Zobaczyłeś ładną buzię i ją przepuściłeś.
            - Wiesz jak to jest z Grzegorzem. Musiał mieć jakiś powód skoro zdradził jej jak dostać się do miasta. Gdyby próbowała wejść przez główną, albo zachodnią bramę to łzy i powoływanie się na cystersa by nic nie dały. A jednak wiedziała, że ma przyjść do nas pod małą wschodnią bramę i zacząć gadać o tym staruszku.
            - Jeszcze rok temu każdy, bez podatków mógł wchodzić i wychodzić. No, ale to dawne czasy, zanim biskup wprowadził nowe zasady. Zresztą ta dziewczynka nie była skrytobójcą. Mordercę wyczułbym od razu. Nie przejmuj się kimkolwiek ona jest nie stanowi zagrożenia dla miasta i ekscelencji Chrystiana.

Drogis w końcu znalazła szyld z napisem „Karczma Lubawska”. Bez wahania złapała za klamkę i weszła do środka.  Przy większości stołów siedzieli ludzie należący do różnych stanów i profesji, byli to między innymi zbrojni, rycerze, mieszczanie, Żydzi i duchowni. Przez chwilę przyglądała się wszystkim uważnie. Stojący za barem, około czterdziestoletni karczmarz z dużym brzuchem i blizną na twarzy również skierował swój wzrok na nieznajomą postać w kapturze. Przyjrzał się jej dokładnie, a następnie przeniósł swoje spojrzenie na kolejne osoby wchodzące do karczmy. Było to dwóch mężczyzn z mieczami w pochwach przypiętych do pasów, którzy zajęli jeden z wolnych stolików zamawiając piwo i golonkę.  Dziewczyny chodziły po sali przyjmując zamówienia. W rogu jakiś grajek usiłował nieskutecznie zainteresować kogoś swoim śpiewem, piwo, miód i kumys lały się strumieniami. Drogis póki co, nie zdejmowała z głowy kaptura, niewiele osób zwracało na nią uwagę, każdy był pogrążony rozmową, piciem i jadłem. W końcu dotarła do baru, za którym stał gruby karczmarz.
- Głośno tu, panie.
- A no głośno. Moja karczma popularna jest. Czego panienka sobie życzy?
- Znajomy. Ojciec Grzegorz powiadał mi kiedyś, że warzycie w piwniczce własne piwo. Podobno jego smak jest ceniony w całym mieście.
- A no ten stary benedyktyn dobrze panience opowiadał. Ceniony owszem ceniony i przez wielu chwalony jest to trunek.
- Cysters karczmarzu. Grzegorz należy do zakonu cystersów.
- Widzę, że panienka naprawdę go zna.
- Sprawdzał mnie, skubany! Myślał, że kłamię!– Pomyślała.
- Co jeszcze powiadał on o mojej karczmie?
- A no, że nocleg u was pewny i piwo dobre. Pierwszy raz jestem w Lubawie, doradził mi, że „Karczma Lubawska” jest najlepsza.
- A no dobrze doradził. Bardzo dobrze. Zakonnicy tacy jak on wiedzą, gdzie można wypić najlepszy alkohol i skosztować innych atrakcji…
Mówiąc to lekko się uśmiechnął i zapytał:
- Rozumiem, że mam podać kufel Lubawskiego?
- Obowiązkowo karczmarzu! Nie mogę się doczekać skosztowania piwa, którego smak chwalą nawet cystersi z Oliwy.
Karczmarz zrobił szeroki uśmiech i odkręcił kranik w drewnianej beczce, z którego do kufla poleciał złocisty trunek.
- Piwo dobrze mi zrobi. – Pomyślała i zaczęła się dyskretnie rozglądać. Osiem krzeseł przy barze, w tym jedno, na którym siedziała, było zajętych. Dwa krzesła z jej lewej strony zajmowały grube kobiety z chustami na głowach, które wyglądały na mieszczanki, piły piwo i były pogrążone w rozmowie przeplatanej głośnymi wybuchami śmiechu. Po prawej stronie siedział, a właściwie spał przechylony na barze jakiś pijany mężczyzna. Przynajmniej wyglądał jakby spał.
Drogis zdjęła z głowy kaptur, długie brązowe włosy miała rozpuszczone i schowane pod płaszczem, ale nikt raczej nie zwracał na to uwagi. Tylko karczmarz przez chwilę zapatrzył się na jej jasną cerę i oczy koloru piwnego. Pierwszy kontakt z piwem Lubawskie był dla niej niezwykle miłym doświadczeniem. Delikatny smak goryczki, chmiel, jak zapewnił ją karczmarz, uprawiany na polach pod Lubawą oraz fakt, że jest warzone osobiście przez niego i jego żonę oraz córki sprawiały, że ten złocisty trunek piło się z niezwykłą radością. Piwa w gospodach, zwłaszcza wiejskich, bywały straszne. Jednak smak Lubawskiego można było zaliczyć w poczet trunków godnych książąt.
Wyprostowała się próbując usłyszeć, o czym rozmawiają mężczyźni siedzący przy stoliku około półtorej metra za jej plecami. Niestety w karczmie panował duży gwar. Śmiechy i słowa przeplatały się ze sobą. Nagle uwagę dziewczyny przykuła rozmowa karczmarza z mężczyzną siedzącym przy barze z jej prawej strony, ale nie obok niej, lecz dalej za tym jegomościem, który spał pijany.
- Powiadam ci karczmarzu nie jest wesoło. Wczoraj za wszczynanie burd przeciwko chrześcijanom jakiegoś Prusa przykuto do pręgierza i skazano na dwadzieścia batów. Poza tym w mieście pojawili się biczownicy, którzy budzą podziw wśród chrześcijan i obrzydzenie między poganami. Musimy wytępić pogaństwo! Wtedy napięcie opadnie i wszyscy się uspokoją! Nikt nie będzie nikogo atakował. Wszyscy będą się modlić do prawdziwego Boga.
- No, ale żeby ich zaraz zabijać? – Odpowiedział karczmarz. – Można ich przecież wyłapać i sprzedać na targu niewolników. Niech ich wywiozą gdzieś daleko za morze i będzie spokój.
- Karczmarzu można i tak! Dolej mi jeszcze miodu.
- A może jednak skusisz się na nasze piwo?
- Nie. Ja jestem wierny winu.
- Już się robi. Zaraz naleję ci winka.
- Straszne.– Pomyślała Drogis. – Czy wszystkich wyznawców naszej religii czeka zagłada?

- Mówię ci Divan w Ponętnym Jabłuszku są ładne dziewczyny i dobry miód.
- Ścibor! Już zapomniałeś, że w Ponętnym Jabłuszku ostatnio tak się nawaliłeś, że zacząłeś się dostawiać do żony karczmarza? Do teraz tam na nas krzywo patrzą!
- A Gęsia Szyja?
- Piwo tam mają paskudne, zamawiane z miejskiego browaru.
- No to znowu do Lubawskiej?
- Do Lubawskiej, przyjacielu. Tam mają swój wyszynk, własnoręcznie robione piwo. My kasztelani powinniśmy się trzymać razem, wojować razem i upijać się razem!
- Otóż to Ściborze, otóż to.
Gwar było słychać już z oddali, co oznaczało, że karczma Lubawska jest pełna. Im bardziej się do niej zbliżali, tym głośniejsze śmiechy i śpiewy docierały do ich uszu. W środku tak jak się spodziewali było wesoło. Obaj zaczęli się rozglądać za wolnym stolikiem. W końcu zdecydowali się podejść do baru.
- Karczmarzu nie masz wolnych stolików?
- Panowie kasztelani, Ściborze i Divanie zaraz coś znajdziemy. Nie godzi się żeby tacy szacowni goście stali albo siedzieli przy barze.
Divan nagle spostrzegł, że młoda dziewczyna siedząca przy barze się w niego wpatruje. To była Drogis, która usłyszawszy imię Ścibor spojrzała w ich stronę zastanawiając się, który z nich jest kasztelanem Ściborem, mistrzem Izbora, który ją tak mile ugościł na dworzysku w Chroślu. Divan się do niej uśmiechnął, a dziewczyna zrobiła się czerwona na twarzy i natychmiast odwróciła głowę. On tymczasem dalej rozglądał się za wolnym stolikiem. Nagle ktoś od tyłu zarzucił mu się na szyję. Na początku Divan myślał, że to atak jakiegoś pijaczka jednak szybko spostrzegł, że to kobiece dłonie.
- Długo się nie widzieliśmy, Divanie.
Głos wydawał mu się znajomy. Gdy się odwrócił spojrzał w jej zielone oczy. To była Mojmira, dziewczyna prawie tak wysoka jak on.
- Mojmiro to ty. Nie sądziłem, że cię tu spotkam.
- Myślałeś, że cały czas siedzę w grodzie i przebywam z księżniczką Lulki? Surwabuno od pewnego czasu daje nam dużą swobodę. W wolnym czasie możemy robić, co tylko chcemy. Często tu przychodzę. To moja ulubiona karczma.
- Jesteś tu sama?
- Dwie służące z grodu i zarazem moje przyjaciółki są ze mną. Jeśli ze Ściborem szukacie wolnego stolika to się do nas dosiądźcie. Towarzystwo dwóch kasztelanów będzie dla nas zaszczytem. Dziewczyny będą zachwycone.

- Jest taka ładna. Zarzuciła się na szyję jednemu z kasztelanów. Ciekawe, czy coś ich łączy? – Drogis zastanawiała się w myślach i zerkała w stronę stolika, do którego dosiedli się obaj kasztelani. Tylko dalej nic mi to nie daje. Piję już czwarte piwo i nie usłyszałam jeszcze żadnych wartościowych plotek dotyczących niewolników z Pomezanii. W takim tempie nigdy nie odnajdę swojej siostrzyczki. Geniks, gdzie teraz jesteś? – Zastanawiała się i popijała piwo ze smutną miną.
- Barman proszę kufelek Lubawskiego. – Głos nieznajomego mężczyzny, który dosiadł się do baru na krześle po jej lewej stronie wyrwał ją z zamyślenia. Prędzej zerkała na kasztelanów, a potem się zamyśliła. Nawet nie zauważyła, kiedy dwie kobiety, które prędzej siedziały po jej lewej stronie sobie poszły. Teraz zaczęła zerkać na nieznajomego mężczyznę, ubranego w skórzane czarne spodnie oraz czarny skórzany kaftan. Jego strój wyglądał na drogi, a sam mężczyzna swoim wyglądem budził zaufanie.
- Panienko, dlaczego się tak smucisz? Piwo ci nie smakuje?
- Piwo jest doskonałe. Smucę się z innego powodu, ale to prywatna sprawa.
- Nie warto dusić w sobie problemów. Czasem rozmowa potrafi uleczyć bolącą duszę.
- Panie, mówisz jak jakiś duchowny albo inny uczony. Ja jestem tylko prostą dziewczyną, która szuka swojej siostrzyczki.
- Siostrzyczki?
- Kurcze to przez alkohol gadam za dużo. – W myślach zastanawiała się jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji. Po chwili mówiła dalej:
- To długa i nudna historia. Nie będę ci panie zawracała głowy moimi rodzinnymi sprawami. Zresztą jest już późno, a ja robię się senna.
- Mówiłaś o siostrzyczce. Widziałem małe dziewczynki w stajni za karczmą. Jakiś handlarz niewolników zostawił je tam związane pod strażą. Tak mi się skojarzyło, biedactwa. Przepraszam, że ci czymś tak okrutnym psuję humor.
- Panie, czy są tam dziewczynki wyglądające na dziesięcio, dziewięcio-letnie? – Zapytała Drogis, którą zaciekawiły słowa nieznajomego.
- O tak są takie, młodsze i starsze. Jest ich tam dość dużo.
- A czy można podejść i się im z bliska przyjrzeć?
- Można, ale straż, co zrozumiałe, nie pozwala ich dotykać. Panienko masz zamiar kupić niewolnika? Jeśli chcesz to zaprowadzę cię do tej stajni.
- Byłabym wdzięczna. – Odpowiedziała. – Siostrzyczko nareszcie bogowie odpowiedzieli na moje modlitwy. Czuję, że tam cię znajdę. Wiedziałam, że ta podróż nie pójdzie na marne. – Myśli o tym jak odnajduje swoją małą siostrzyczkę Geniks właśnie wypełniały jej głowę.

- Ścibor, ej Ścibor! Kim jest ten facet?
- Który?
- No tamten. Siedzi przy barze obok tej młodej dziewczyny. Widzisz?
- Nie wiem Divanie. Poważnie, nigdy go nie widziałem. Ale wygląda na paskudnego typa.
- Paskudnego typa? – Zapytała zdziwiona Mojmira. Jest przecież elegancko ubrany, nosi drogie stroje…
- Mojmiro podczas wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej nauczyłem się odróżniać szumowiny od prawych ludzi.  Zaufaj mi. Dla tego mężczyzny zabić kobietę z dzieckiem, albo staruszkę nie stanowi żadnego problemu. Czuć od niego krew, chęć mordu i zysku. – Powiedział Ścibor, którego Divan kiedyś już poznał z Mojmirą.
- To łowca niewolników. – Odpowiedziała jedna z siedzących przy ich stoliku dziewcząt, które towarzyszyły Mojmirze.
- Powiedz wszystko, co o nim wiesz. – Powiedział Divan.
- Nikt nie zna jego imienia. Wszyscy zawsze nazywają go handlarzem niewolników. Tylko tyle wiem. Trudni się handlem ludźmi.
- Wychodzą. Wychodzi gdzieś razem z dziewczyną, która na ciebie zerkała Divanie.
- Mojmiro, więc zauważyłaś? -  Divan mówiąc to się lekko uśmiechnął.
- Oczywiście, że zauważyłam.
- Co teraz zrobimy? – Zapytał Divan.
- A co według ciebie powinniśmy zrobić? – Zapytał Ścibor.
Do ich stolika właśnie podeszło trzech zbrojnych, których kasztelan Ścibor od razu rozpoznał.
- Co tu robicie? Mówcie. Przed przyjaciółmi nie mam tajemnic.
- Twój giermek, Izbor nas przysłał. Szliśmy za tamtą dziewczyną, mieliśmy dopilnować żeby bezpiecznie dotarła do Lubawy i dowiedzieć się, gdzie będzie nocowała.
- A po jaką cholerę Izbor kazał wam łazić za obcą dziewczyną?
Wszyscy przy stoliku zamilkli i z ciekawością słuchali wymiany zdań kasztelana i jego trzech zbrojnych.
- Izbor przyprowadził ją do dworzyska, kazał przygotować kąpiel i nakarmić. Dziewczyna była głodna i brudna, ponieważ pielgrzymowała z daleka razem z jakimś cystersem i biczownikami. Zaprzyjaźniła się z twoim giermkiem oraz z Peile i Lickte. Dyskretnie pilnowaliśmy jej aż do tej chwili.
- Więc pilnujcie jej dalej. Ona właśnie wychodzi, z jakim podejrzanym handlarzem niewolnikami. Idźcie za nimi.
Zbrojni spojrzeli na siebie i wykonali polecenie kasztelana. Ścibor po chwili wstał i powiedział:
- Też muszę tam iść. Jeśli temu zbrojnemu coś się stanie to Lickte mnie zabije. Wstał od stolika i poszedł za nimi.
- Divanie, kim jest Lickte? – Zapytała Mojmira.
- Lickte jest jedną z jego służących, a ten wysoki zbrojny to jej mąż.
- I kasztelan tak się martwi o zwykłego zbrojnego i służącą?
- On martwi się o wszystkich mieszkańców swojej kasztelanii. A ja martwię się, że jak po tylu piwach chwyci za miecz to nic go nie powstrzyma. Kiedy Ścibor walczy pod wpływem alkoholu to nawet ja się go boję. Dlatego też pójdę. Dziewczyny zostańcie tu. Po chwili już go nie było. Mojmira i jej dwie przyjaciółki siedziały same przy stoliku.
- Mojmiro, co robimy?
- Ty jeszcze pytasz? Idziemy za nimi.
Tak oto stolik został zwolniony i czekał na kolejnych gości.

Drogis była podekscytowana. Kiedy wyszli z karczmy skierowali się do pierwszej bocznej uliczki prowadzącej na jej tyły. Po chwili dotarli do znajdującej się tam stajni.
- To tam.
Nieznajomy wskazał ręką na duże drewniane drzwi stajni. W środku Drogis dostrzegła cztery dziewczyny, które miały związane nogi oraz ręce za plecami. Wszystkie były zakneblowane i leżały na słomie. Trzy spały, a jedna miała otwarte oczy i na widok Drogis wchodzącej do stajni z nieznajomym zaczęła się dziwnie zachowywać, próbowała krzyczeć jednak knebel jej to uniemożliwiał.
- Mówiłeś, że tu będą dziewczynki wzięte w niewolę. Tymczasem te dziewczyny są w moim wieku. O co tu chodzi?
Nieznajomy się uśmiechną. Obok nich po chwili pojawiło się więcej obcych osób. Drogis naliczyła dziesięciu mężczyzn.
- Kim oni są?
Nieznajomy patrzył na nią i śmiał się z jej naiwności. Dziewczyna próbowała się wydostać ze stajni jednak jeden z obcych zastawił jej drogę.
- I pomyśleć, że w tym mieście jest tak wiele głupiutkich dziewczyn. – Powiedział jeden ze zbójów.
- Ta będzie piąta. Na targu niewolników dużo monet za nie dostaniemy. – Stwierdził kolejny śmiejąc się szeroko.
- Tę ślicznotkę przyprowadziłem tu z karczmy Lubawska.
Drogis wyjęła sztylet schowany pod płaszczem i zaatakowała mężczyznę, który stał najbliżej niej. Ten jednak szybko się uchylił przed jej ciosem. Pozostali zaczęli się śmiać jeszcze głośniej, szybko ją obezwładnili, odebrali sztylet oraz zabrali pieniądze, które otrzymała od ojca Grzegorza.
- Noc jeszcze długa panowie. Zanim je sprzedamy proponuję się zabawić.
Bandyci zaakceptowali słowa swojego przywódcy ze śmiechem. Jeden z nich trzymał od tyłu Drogis, która próbowała się wyrwać z jego uścisku. Drugi podszedł i ściągnął niej płaszcz, skurzane spodnie oraz koszulę. Po chwili dziewczyna była naga. Związali sznurem jej ręce za plecami i zakneblowali usta. Dziewczyna była przerażona i bezbronna, płakała, próbowała krzyczeć, ale to nic nie dawało. Knebel i więzy były solidne.
- No panowie, który pierwszy ją bierze?
Próbowała się szarpać, więc bandyta, który podszedł pierwszy, aby ją zgwałcić najpierw uderzył pięścią w jej w brzuch. Dziewczyna upadła, zaczęła się krztusić.
- Tak lepiej. Leż i nie próbuj się opierać. Teraz jesteś naszą niewolnicą, żyjesz po to, aby zaspokajać nasze potrzeby.
Mężczyzna zaczął rozpinać sprzączkę swojego pasa.

- To już koniec. Zgwałcą mnie wszyscy, a potem sprzedadzą na targu niewolników. Bogowie, dlaczego mnie opuściliście?– To była jej ostatnia myśl, powieki jej się zamykały, powoli traciła przytomność. Ostatnie, co zapamiętała to krzyki mężczyzn, odgłosy walki, potem… - zemdlała.

- Muszę się pospieszyć. Gdzie oni poszli? – Divan pędził, co sił w nogach na tyły karczmy – to stamtąd dochodziły krzyki i odgłosy walki.
Kiedy wpadł do stodoły nie wierzył własnym oczom. U stóp Ścibora leżała naga, związana dziewczyna, którą widział w karczmie. Dalej na słomie leżały cztery zakneblowane dziewczyny ze związanymi za plecami rękoma i skrępowanymi sznurami nogami. Wszystkie miały szeroko otwarte oczy, patrzyły ze strachem tak jakby właśnie ujrzały potwora wyłaniającego się z puszczy. Ścibor był cały we krwi, podobnie jego miecz ociekał krwią. Obok niego stało trzech zbrojnych z jego kasztelanii. Dookoła nich leżało siedem ciał bandytów. Wszystkie mocno zmasakrowane, niektóre z odciętymi kończynami. Trzech bandytów, którzy pozostali przy życiu leżało rozbrojonych. Byli tak przerażeni, że się nie ruszali ze strachu przed Ściborem. Wśród tych, którzy przeżyli znajdował się też ich przywódca, ten, który podstępem wybawił Drogis z karczmy.
- Nie potrafiłem się powstrzymać Divanie. To nie byli ludzie, to były raczej zwierzęta. Rozebrali ją, bili i próbowali zgwałcić. Kiedy tu wpadłem trzech moich zbrojnych odważnie próbowało walczyć z całą dziesiątką w obronie tej biednej dziewczyny. Aż się boję pomyśleć, co prędzej musieli robić z tamtymi czterema biedactwami. Czułem się jak w transie. Siekałem jednego po drugim.
Nagle do stodoły wpadła Mojmira razem z dwiema przyjaciółkami.
- Co tak stoicie?! Trzeba rozwiązać te biedne dziewczyny i opatrzyć ich rany. Divan wezwij strażników miejskich. Ty – spojrzała na jednego z ludzi Ścibora -  ruszaj po cyrulika!
- Ściborze jak ja się cieszę, że mam cię po swojej stronie. Swoją drogą Mojmira stała się bardzo pewna siebie. Coraz bardziej mi się podoba. - Pomyślał Divan biegnąc po miejskich strażników.
Mojmira rozwiązała ręce nieprzytomnej Drogis, wyjęła knebel z jej ust i szukała oznak życia. Dziewczyna miała słaby oddech.
- Ma siny, obity brzuch, to ślad po mocnym uderzeniu, było tak silne, że straciła przytomność. – Powiedziała sama do siebie.
Po chwili do stajni wpadli zbrojni razem z cyrulikiem i jego uczniem.
- Cyruliku tamte dziewczyny są przytomne, najpierw zajmij się nią.
Mojmira wskazała gestem ręki na nieprzytomną Drogis.
- Jest źle, bardzo źle. Natychmiast musimy ją zabrać do łóżka. Co z tamtymi dziewczynami?
Uczeń cyrulika podszedł do swojego nauczyciela, Mojmiry i nieprzytomnej dziewczyny.
- Mistrzu cała czwórka ma krwawe ślady na kostkach i nadgarstkach po linach oraz jest mocno pobita, mają sińce na całym ciele, ale oddychają normalnie, nie krwawią są przytomne. Po wszystkich widać, że gwałcili je i bili wiele razy.
- Wszystkie musimy zabrać do łóżek. Pozostaje nam tylko przytułek dla chorych przy kościele. – Stwierdził cyrulik.
- Najlepiej by było zabrać je do grodu. Tam mamy dużo łóżek i własnego cyrulika. Ale co na to powie książę Surwabuno? – Mojmira pytała samą siebie.
- Nie martw się Mojmiro my kasztelani mu to wszystko wyjaśnimy. – Powiedział Divan.

Surwabuno, książę Ziemi Sasinów był wściekły, ale nie na Divana, nie gniewał się też na Ścibora i Mojmirę. Ich obu szanował i się z nimi przyjaźnił, a jej z kolei był wdzięczny za naukę i opiekę nad córeczką, księżniczką Lulki. Lubił ją do tego stopnia, że nigdy się na nią nie gniewał, nawet jak znosiła do grodu różne zwierzęta albo przyprowadzała obce osoby. Wściekał się na to, że mimo tak solidnej ochrony w mieście i w grodzie do Lubawy udało się przeniknąć grupie tak niebezpiecznych zbójów.
- Żeby porywać mieszkańców mojego księstwa, z karczmy podstępem dziewczyny wywabiać i je do niewoli brać! To niewybaczalne! Strażnik do mnie!
- Słucham cię książę.
- Czy tych trzech bandytów, którzy przeżyli powiedziało coś na swoją obronę?
- Nic konkretnego książę chcieli się zabawić z dziewczynami i je sprzedać na targu niewolników.
- Jutro, o świcie całej trójce kat ma ściąć głowy na środku lubawskiego rynku. Wszystkich skazuję na śmierć. Ich głowy i ciała wrzucić do bagien. Takie robaki nie zasługują na chrześcijańskich pochówek.
- Książę wszyscy się z tobą zgadzamy. Sam z radością mogę ich zabić. Wydaj tylko rozkaz.
- Nie. Niech ich zetnie kat ku uciesze gawiedzi. Chcę żeby wszyscy widzieli jak w moim księstwie kończą porywacze i gwałciciele.


W Świętym Gaju Lobnic,
kwiecień 1223 rok:

Rysunek przedstawiający wajdelotę podczas obrzędów w Świętym Gaju Lobnic. Dziś miejscowość ta nazywa się Łąki Bratiańskie. W programie gimp 2.8 narysowałem pruskich wiernych, zbrojnych oraz kapłana (wajdelotę), który trzyma miseczkę. Po lewej stronie widzimy bardzo stare, święte drzewo umazane krwią ofiar zwierzęcych składanych bogom. Po prawej kamień ofiarny z wgłębieniem (tzw. misą ofiarną), w którym bogom również składano ofiary ze zwierząt i pokarmów roślinnych. Pomiędzy nimi, obok wajdeloty stoi posąg pruskiego bóstwa (tzw. baba pruska). (Autor: Tomasz Chełkowski)

Ten sam rysunek przepuszczony w Gimie 2.8 przez filtr o nazwie „film rysunkowy” (filtry – artystyczne - film rysunkowy).

Kiedy ustąpiły mrozy zimy, roztopiły się pokrywy lodowe na wodnych akwenach, kiedy Matka Ziemia, bóstwo nad bóstwami, noszące wiele imion Żeminele, Kurche, Zeminna została zapłodniona promieniami słonecznymi przez bóstwo nieba zwane Pergrūbria(Pergrūbris)powstało nowe życie, otworzyły się pączki brzozy i ukazały pierwsze rośliny. Były to znaki świadczące o zakończeniu zimy - nazywanej przez Prusów semo. Początek wiosny, czyli zapłodnienie panny młodej, którą była Matka Ziemia przez boga Pergrūbrisanazywano niebiańskim ślubem. Pan młody był wiosenną inkarnacją Dēiwsa Ukapirmasa (stworzyciela świata, boga czasu, ojca Saūli i Perkūnsa).
            Prusowie rozróżniali tylko dwie pory roku dagis (lato) i semo (zimę). Lato rozpoczynało się w chwili odejścia mrozów, roztopienia śniegu oraz pokryw lodowych na jeziorach. Prusowie z wytęsknieniem oczekiwali końca mroźnej, srogiej zimy i nadejścia ciepłego lata, w którym przyroda budzi się do życia. Lato było sezonem religijnych, tradycyjnych i ludowych obrzędów, które często odprawiano nocą.
            Jednakże najważniejszy był pierwszy z letnich obrzędów. Radosny obchodzony z okazji odejścia zimy i niebiańskich zaślubin Ziemi z Niebem. Zaślubiny takie odbywały się, co roku wraz z końcem zimy i początkiem lata. Cykl obrzędów trwał nieustannie, poczucie czasu było cykliczne, ściśle związane z rytmem przyrody.
            O świcie, w Świętym Gaju w Lobnic nad rzeką Dreuanzą, nazywaną przez niektórych Drwęcą, stawili się wszyscy wojownicy, którzy pragnęli pozostać przy religii przodków. Obecni byli między innymi wojownicy tacy jak: Nags z Krzemieniewa, Gwizd z Gwiździn oraz Doroth, rijkas z grodu znajdującego na wysokiej górze przy innym Świętym Gaju zwanym Ciemnikiem [dziś Kurzętnik]. Przybył on z całą swoją drużyną, byli to dzielni wojownicy, znani z licznych wypraw na chrześcijan. Bogactwo ich i łupy były znaczne, a w społeczeństwie pruskim nie ziemia, nie uroda, a właśnie bogactwo i ilość posiadanych łupów oraz niewolników było wyznacznikiem wysokiej pozycji. Im większy wojownik, tym większą sławą się cieszył. Poza nimi licznie przybyli zarządcy okolicznych grodów oraz wielu z pospólstwa. Niewolnicy, którzy od lat mieszkali wśród tutejszych i już właściwie byli Prusami też zjawili się na uroczystości. Obecne były również kobiety, nie tylko pruskie kapłanki, ale też zwykłe żony, córki i niewolnice.
            Święty Gaj nad Drwęcą był miejscem wyjątkowym, ponieważ odwiedzali go czasem Słowianie, którzy dawno temu, za księcia Mieszka przyjęli chrześcijaństwo. Było wśród nich wielu odczuwających tęsknotę za dawnymi wierzeniami, dlatego przybywali, co jakiś czas z kupcami i prosili wajdelotę o możliwość złożenia ofiary. Pruską Pergrūbrięnazywali oni Majumą. Często opowiadali o tym, że w kraju Polan, na Mazowszu i dalej zostało niewiele Świętych Gajów, przetrwali nieliczni z dawnych kapłanów. Ci, którzy przybywali tu pierwszy raz byli pod wrażeniem wysokiego ogrodzenia oddzielającego miejsce święte od pozostałych terenów. Nikt obcy, bez pozwolenia wajdeloty, opiekuna wiecznego ognia i świętego drzewa nie miał tu prawa wstępu. Kiedyś do Świętego Gaju daleko poza granicami Ziemi Sasinów wszedł jeden misjonarz, chrześcijanie nazywali go Wojciechem. Uczynił to bez pozwolenia, zhańbił swoją obecnością święte miejsce, więc tamtejszy wajdelota kazał go zabić.
            Gaj był miejscem najświętszym dla okolicznych mieszkańców. Ani jedna roślina, drzewo, żadem kamień położony w jego granicach, strumyk przez niego przepływający nie mogły zostać w żaden sposób naruszone. Bezprawne wejście na jego teren, polowanie, łowienie ryb było karane śmiercią. Prusowie wierzyli, że duch znajdujący się w drzewie (w lipach żyły dusze kobiet, a w dębach dusze mężczyzn) po ułamaniu gałęzi lub nacięciu kory odczuwa ten sam ból, co człowiek i każda rana drzewa może doprowadzić do śmierci duszy, która nie zdąży się odrodzić, jako jeden z przodków.
            Każdy ze Świętych Gajów miał swojego opiekuna, wybieranego spośród najmądrzejszych starców. Były to osoby darzone wielkim szacunkiem, podobnie jak biskupi u chrześcijan. Opiekun tutejszego gaju zwanego Lobnic właśnie się zbliża...
            - Rozmowy wśród zebranych w gaju nagle ustały. Oczy wszystkich skierowały się w stronę wejściowej bramy, w której stanęła postać ubrana w skórzany płaszcz.
            Był to kapłan, wajdelotą zwany - w języku pruskim słowo wajdelota brzmiało: KRIWAÎTIS.
            - Nagle odezwał się on do licznych zebranych: widzę, że wielu z was odpowiedziało na moje wezwanie. Chodźmy, zatem pod święte drzewo.
            Staruszek, z długą siwą brodą przeszedł obok nich i zaprowadził na miejsce. Nikt nie śmiał iść szybciej od niego. Po dotarciu do palącego się cały czas ognia staruszek rozpoczął rytuał. Najpierw napełnił tajemniczym płynem drewnianą miseczkę. Następnie chwycił ją lewą ręką, wzniósł w górę, w stronę niebios i rozpoczął modły: O Panie Boże nasz Pergrūbrio! Dziękuję ci za odwrócenie zimy, a sprowadzenie miłej wiosny, bo przez ciebie i pola i osady się zielenią, przez ciebie gaje i lasy się odświeżają (...)bogini naszaŻeminele, ty precz zimę przykrą odganiasz, a raczysz zioła, kwiatki i trawy po wszystkiej ziemi rozmnażać, my teraz ciebie prosimy, żebyś zboże nasze zasiane i które siać mamy raczyła hojnie rozmnożyć, aby kłosisto rosło, a wszystek kąkol racz sama podeptać.
            Wyrecytowawszy wszystkie słowa modlitwy, odmówionej przy świętym drzewie, kamieniu i posągu bóstwa wajdelota wziął w zęby talerzyk i bez dotykania go rękoma wypił całą jego zawartość. Następnie nie dotykając talerzyka rękami rzucił go przez głowę za siebie.
            Wszyscy zebrani oglądali religijne obrzędy w absolutnej ciszy i skupieniu. Po ich zakończeniu wajdelota przemówił do zebranych:
- Spotykałem się z wami w tym Świętym Gaju wiele razy, stoi tu nasze święte drzewo, w którym mieszkają dusze zmarłych. Jest tu też posąg przedstawiający Najwyższego i kamień ofiarny, na którym składamy Mu ofiary. Nasz gaj, jak dobrze wiecie, cały jest ogrodzony, ogrodzenie to podkreśla, że ten obszar jest dla nas wyjątkowy. Tu płonie nasz wieczny ogień, tu się modlimy. To właśnie tu bogowie do nas przemawiają. Niestety pojawili się ludzie, którzy chcą zniszczyć nasze święte miejsce, ścinają oni drzewa, nie boją się gniewu bogów i budują duże skupiska domów, które nazywają wsiami i miastami. Zanim bogowie zesłali ochłodzenie i śnieg ledwo się obroniliśmy przed oblężeniem chrześcijan. Strach pomyśleć, do jakiego świętokradztwa mogłoby dojść, gdyby nasi bracia z Pomezanii ich nie odciągnęli.
             Ostatnie słowa wywołały szmery, zebrani patrzyli na siebie pamiętając krwawe oblężenie, którym dowodził ich wróg biskup Chrystian. Niektórzy uważali, że powinno się przyjąć chrzest, aby ratować życie swoje i rodziny. Inni opowiadali plotki o tym jak w gaju nieopodal Lubawy nie oddaje się już czci bogom, inni mówili, że każdy, kto odważył się ściąć drzewo w gaju zostanie ukarany przez bogów.
            - Cisza! - Krzyknął wajdelota, a zebrani od razu przestali szemrać.
- Jak dobrze wiecie chrześcijanie rozpowiadają plotki, że niby w okolicy Lubawy objawiła się ich bogini. Jednak nasze kapłanki dzięki mocy magicznej dowiedziały się, że jest to kłamstwo wymyślone przez biskupa Chrystiana. Objawienie było pretekstem do ścięcia świętego drzewa! Mało tego Surwabuno rozkazał zgasić wieczny ogień palony ku czci Perkunsa i wypędził naszych kapłanów oraz kapłanki. Na teren gaju weszli obcy, niezwiązani z naszą religią, którzy zbudowali tam kapliczkę dla figurki z wizerunkiem chrześcijańskiej bogini. Obcy z krzyżami na szyjach, licznie przybywają do Lubawy, miasto się rozrasta, dookoła powstają dziesiątki wsi. Poza tym… - wajdelota na chwilę przestał mówić podsycając w ten sposób emocje zebranych – poza tym zamordowano Dangsa, który był kapłanem w lipowym Świętym Gaju za Lubawą. Jego ciało znaleźliśmy, jeszcze przed nastaniem zimy, wiszące na drzewie. Pochowałem go godnie, mimo że ciało jego zostało zbezczeszczone przez chrześcijan. Ci, którzy giną przez powieszenie nie znajdują uznania wśród bogów.
            - Doroth, słysząc to wszystko zabrał głos: o wielki wajdeloto kasztelan Ścibor zapewnił mnie, że weźmie w obronę nasze luksy i Lobnic. On twierdzi, że chce żyć z nami w pokoju i powstrzyma radykalne odłamy chrześcijan, które dążą do naszego wymordowania.
            - Nie ufam mu. Nawet, jeśli on jest człekiem prawym to i tak musi słuchać rozkazów Surwabuno i biskupa, a oni nie spoczną póki wszystkich nas nie nawrócą na wiarę w tego Chrysta wiszącego na krzyżu – stwierdził wajdelota - nasz Święty Gaj oraz Ciemnik i grody po tamtej stronie Drwęcy są zagrożone. Wszystkie lauksy, których mieszkańcy, tak jak my, nie przyjęli nowej wiary są w niebezpieczeństwie.
- Musimy się zjednoczyć i walczyć, w przeciwnym razie, co z nami będzie? – Stwierdził Gwizd z Gwiździn.
            - Odbijmy lauks nad Jeziorem Łąkorz, a potem zaatakujmy kasztelanię Ścibora. Ratujmy naszą wiarę i puszczę! - Zawołał ktoś z tłumu.
            - Dobrze prawi! Zaatakujmy chrześcijan! – Krzyczeli zebrani.
            - Słysząc zapał wiernych serce wajdeloty się rozradowało. Z wiarą i miłością do bogów przemawiacie. - Odrzekł. - Lecz otwarty atak na kasztelanię Ścibora zapewne sprawi, że ruszą na nas w odwecie chrześcijanie z Lubawy, Ziemi Chełmińskiej, a może i z Mazowsza. Podczas uczty wytłumaczę wam dokładnie, jakie kroki należy podjąć, aby ochronić wiarę naszą i naszych przodków. Jednak zanim zaczniemy ucztę udajmy się jeszcze do Lelum-Polelum.
            Wajdelota wiedział, że mimo ciężkiego okresu zwyczaje trzeba podtrzymać. Dlatego, jak co roku przygotowano przy Lelum-Polelum mnóstwo jadła, aby wszyscy mogli bawić się, tańczyć, śpiewać, jeść i pić do świtu. A potem udać się do pracy w polu. Narodziny lata wiązały się z rozpoczęciem wielu prac polowych. Na uczcie nie brakowało kumysu, czyli trunku alkoholowego przyrządzanego z kobylego mleka. Pod dostatkiem było lubianego przez tutejszą ludność mięsa. Stoły przyniesione do Świętego Gaju uginały się pod ciężarem koniny, owiec i kóz. Uczta była wspaniała nie zabrakło żadnych z pruskich potraw. Suris (sery) i auctan (masło), poadamynan(surowe mleko), ructan-dadan (kwaśne mleko kobyle). Na stole pojawiła się nawet iuse, czyli zupa przyrządzana w glinianych garnkach, której głównym składnikiem były sproszkowane kawałki ususzonego mięsa.

            - Radość przenika moje serce słysząc z tylu gardeł głosy pragnące bronić religii naszych przodków. -  Powiedział do zgromadzonych wajdelota.
Wszyscy zebrali się przy Lelum-Polelum, wzniesieniu, na którym stał posąg Deiws.
            - Odprawmy nabożeństwo - mówił kapłan - aby bogowie sprzyjali nam podczas nadchodzących dni.
            - Doroth, rijkas z grodu położonego na wzgórzu przy dolinie Drwęcy [obecnie w tej dolinie u podnóża góry zwanej zamkową znajduje się wieś Kurzętnik], blisko innego Świętego Gaju zwanego Ciemnikiem z uwagą słuchał przemowy wajdeloty stojącego na wzniesieniu przy posągu Deiws.
            - Czy to faktycznie jest możliwe? Czy chrześcijanie zniszczą nas i naszą religię? - Myśli kłębiły się w jego głowie.
Doroth sam nie wiedział, co ma o tym myśleć, przecież jego drewniany gród jest potężny, zbudowany na wysokim wzgórzu, do którego dostęp jest tylko od południa.
            - Mogę sam wystawić trzystu uzbrojonych wojowników. - Powiedział głośno, sprawiając, że wszyscy, razem z wajdelotą zamilkli.
            - Doroth, dzielny z ciebie wojownik, wsławiłeś się wieloma zwycięskimi wyprawami na ziemie chrześcijan, napadałeś na nich i przyprowadzałeś ze sobą wielu niewolników oraz liczne skarby. Po każdej wyprawie, tak jak nakazują bogowie, składałeś w ofierze jednego z niewolników.
            Doroth, stał dumnie słysząc pochwały od świętego mędrca.
            - Jednak to za mało. - Dodał wajdelota.
             Twarz rijkasa spochmurniała.
            - Pruski kapłan kontynuował swój wywód: sam Surwabuno może zmobilizować wielu dzielnych wojowników, poza tym jego kasztelani mają pod rozkazami wielu zbrojnych. Niektórzy są bardzo potężni i potrafią zgromadzić setki wojowników.
            - Co więc nam pozostaje? Czy mamy szanse na zwycięstwo? – Zapytał rijkas Doroth.
            - Doroth, to, co nam wydaje się niemożliwe dla bogów jest wykonalne. – Mówił wajdelota. – Oni ochronią nasze święte miejsca i rodziny. Zanim pozwolę wam usiąść za stołami i ucztować nakazuję, aby wszyscy dokładnie mnie wysłuchali: zabraniam wam od tej pory organizowania jakichkolwiek ataków na chrześcijan…
            Zebrani zaczęli szemrać.
            - CISZA! – Krzyknął wajdelota. – Dobrze mnie słyszeliście macie przestrzegać traktatu pokojowego, który zawarliśmy z kasztelanem Ściborem. Jeśli chrześcijanie w granicach naszych lauksów będą chcieli budować swoje kościoły macie się zgodzić. Byleby nie wchodzili do naszych świętych miejsc. Wszyscy musicie być dla nich mili, niech sam biskup uwierzy, że zaczynamy się skłaniać ku chrześcijaństwu. Tylko dzięki tak podstępnej strategii nasza religia ma szansę przetrwać.
- Zanim zasiądziemy za stołami – kontynuował swój wywód wajdelota - i omówimy szczegóły tego jak macie postępować wobec chrześcijan powiem wam o rzeczy podstawowej. Otóż musicie wiedzieć, że dla wyznawców Chrystusa najważniejszy jest chrzest, na który od tej pory macie się zgadzać. Później nakazuję wam potajemnie przybywać do mnie tu, do Świętego Gaju, a ja, razem z naszymi kapłankami, mocą naszych bogów będę dokonywał na was i na waszych dzieciach obrzędu zmycia chrztu. Dzięki temu wy będziecie potajemnie wierzyli dalej w naszych bogów, a chrześcijanie będą myśleli, że jesteście po stronie ich Chrystusa. A teraz bracia i siostry zasiądźmy za stołami… a to, co kim ty jesteś!
Niespodziewane słowa wajdeloty zaskoczyły wszystkich zgromadzonych w Lobnic.
            - Zbrojni chwycili za swoje włócznie, miecze i proce. Wielu stojących w oddali podbiegło bliżej. Natychmiast zasłonięto pawężami wajdelotę oraz kapłanki. Wszyscy patrzyli na zakapturzonego przybysza, który po chwili przemówił: Przysyła mnie do was Kriwe, wielki wajdelota z Romowe. Ten, który jest uznawany za największego kapłana, ten, który strzeże Świętego Dębu, na którym spoczywają wizerunki naszych bogów:Pikulsa[lub Patollusa]boga śmierci, Patrīmpusaboga magii i Perkūnsa boga błyskawic.Kriwe miał wizję, bogowie objawili mu, że chrześcijanie zagrażają nie tylko wam, ale wszystkim plemionom pruskim.Dlatego Kriwe kazał wam przekazać, że w tej walce wasze lauksy nie będą osamotnione. W głębi Prus wiele plemion niedługo rozpocznie przygotowania do ataku na chrześcijan. Jednak na razie postępujcie tak jak nakazał wam przed chwilą wasz wajdelota. Zwódźcie i oszukujcie chrześcijan. Niech myślą, że jesteście ich przyjaciółmi, a kiedy nadejdzie czas wbijecie im nóż w plecy i w niewolę weźmiecie ich kobiety. Kiedy bogowie dadzą Kriwe znak w stronę Lubawy wyruszą setki wojowników z Sambii, Nadrowii, Natangii, Warmii i Pomezanii oraz Pogezanii. Wszyscy się sprzymierzą, aby pokonać chrześcijan.
            - Jak długo będziemy musieli czekać na znak, który bogowie dadzą Kriwe, najwyższemu z kapłanów? – Zapytał zakapturzonego przybysza tutejszy wajdelota.
            - Szlachetny starcze, odpowiedź na twoje pytanie znają tylko bogowie. Kiedy to nastąpi zostaniecie poinformowani, a teraz czekajcie i nie ważcie się atakować chrześcijan póki Kriwe, wielki wajdelota z Romowe wam nie pozwoli.
            Zakapturzony zniknął tak samo niespodziewanie jak się pojawił. Niektórzy myśleli, że to była zjawa, nikt jednak nie ważył się podważyć jego słów.           

            Wajdelota z Lobnic stał oszołomiony. Po chwili jednak ogarnęła go euforia. Wszak Kriwe jest najwyższym z pruskich kapłanów i właśnie się dowiedzieli, że pomoże im pokonać chrześcijan.
- Bogowie są po naszej stronie, najwyższy kapłan jest po naszej stronie. Bracia i siostry ucztujmy, chwalmy bogów i dziękujmy Im za Ich łaski! - Powiedział do wszystkich wiernych.
            Słysząc te słowa wierni siedli za stołami jedli, pili, a kiedy alkohol zaczął uderzać im do głowy ruszyli do tańca z żonami, córkami i niewolnicami. Tańczyli i pili aż do świtu. A potem ruszyli pracować na swoich polach, gotowi w każdej chwili pozostawić pracę na barkach kobiet i ruszyć do walki.

            Kiedy kolejnego dnia, po uczcie wszyscy opuścili Święty Gaj wajdelota podszedł, do wiecznego ognia. Blisko niego stało święte drzewo, posąg najwyższego i kamień ofiarny. Wajdelota patrzył na ogień i zastanawiał się, czy zbliża się koniec?
            - Ogień, który palił się przed moim urodzeniem i przed narodzinami mojego ojca. Nikt nie pamięta, kiedy po raz pierwszy zapłonął w Świętym Gaju tu w Lobnic. Czy teraz zostanie zgaszony? Czy nadchodzi zmierzch bogów i upadek naszych wierzeń? Czy po mnie nie będzie już nikogo, kto by dbał o ogień i drzewa? Co nam przyniesie przyszłość? Musimy wygrać dla nas, naszej religii i przyszłości naszych dzieci.


            [Jego obawy były uzasadnione. Gdyby tylko wiedział to, co my, ludzie żyjący w XXI wieku. Nawet mieszkańcy wsi Łąki Bratiańskie często nie mają pojęcia o istniejącym tu kiedyś Świętym Gaju. Widzą tylko ruiny, lecz nie są to pozostałości po gaju, ale resztki murów chrześcijańskiego klasztoru zbudowanego w XVII wieku, mniej więcej w tym samym miejscu, w którym znajdował się pogański Święty Gaj.
            Wajdelota zapewne nie zdawał sobie sprawy, że jego najgorsze sny już wkrótce się spełnią. Wiedział, co prawda, o objawieniach "chrześcijańskiej bogini" w Lipach za Lubawą. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że w przyszłości w jego Świętym Gaju nad Drwęcą (w Łąkach Bratiańskich zwanych w średniowieczu Lobnic) również dojdzie do objawień Matki Boskiej Łąkowskiej. W XVII wieku legendę o objawieniach wykorzystał Jan Paweł Działyński i sprowadził do Łąk Bratiańskich ojców Franciszkanów, którym zbudował murowany klasztor. Klasztor spłonął w 1882 roku i pozostały po nim resztki murów. O historii klasztoru wiemy wiele, o objawieniach maryjnych w Łąkach Bratiańskich bardzo dużo mówią legendy oraz źródła historyczne. Natomiast o Świętym Gaju Sasinów zwanym Lobnic, na miejscu, którego zbudowano w XVII wieku klasztor nie wiemy za dużo, co jednak nie oznacza, że nie wiemy nic.
            Więc co wiemy? Wiemy, że gaj i Lelum-Polelum istniały naprawdę! A to już coś. Dobrym dowodem jest między innymi sprawozdanie z wizytacji biskupa chełmińskiego A. Olszewskiego z lat 1667 – 1672, w którym duchowny zanotował, że w Łąkach, koło Bratiana znajdował się kiedyś Święty Gaj. Sasini oddawali w nim cześć bogini Pergrūbrii (przez Słowian nazywanej Majumą). W dalszej części biskup pisze o drugim Świętym Gaju w Lipach koło Lubawy.
            Sprawozdanie biskupa pochodzi z drugiej połowy XVII wieku, co oznacza, że niektórzy mieszkańcy mimo przyjęcia chrztu nadal czcili skrycie swych dawnych bogów. Było to zjawiskiem powszechnym na chrystianizowanych terenach. Gaj zwany Lobnic w Łąkach Bratiańskich zniszczono prawdopodobnie w pierwszej połowie XIII wieku – podobno został on „(…) ścięty i zniszczony na zarządzenie biskupa Chrystiana”. 
            Poza tym do naszych czasów zachowało się trochę informacji dotyczących wzniesienia zwanego Lelum-Polelum. Otóż najstarsi mieszkańcy opowiadają, że jeszcze w latach 90-tych XX wieku, za resztkami murów zakonu braci franciszkanów w Łąkach Bratiańskich, był usypany pagórek, na którym kiedyś stał posąg pruskiego boga. Według podań ustnych miejscowa ludność nazywała go „Lelum – Polelum”. Jest nawet legenda, która następująco opisuje zniszczenie tego miejsca: „(…) Tu zbierali się potajemnie jeszcze w pierwszych wiekach chrześcijaństwa starzy zagorzali poganie, aby odprawić w skrytości swoje nabożeństwa. Opowiadają, że po zburzeniu bóstwa pogańskiego przez chrześcijan oraz po skasowaniu nabożeństw na jego cześć, które były raczej igrzyskami i dzikiemi orgiami, połączonemi z pijaństwem, z obżarstwem i z rozpustą, zagościły na owym pagórku złe duchy, które pod osłoną ciemnych nocy wyprawiały harce piekielne, podobne do tych, jakie tu niegdyś czynili poganie. Owe złe duchy stały się postrachem dla ówczesnych okolicznych mieszkańców. Aby się ich pozbyć, wybudowano na tym pagórku kapliczkę. Od tego czasu złe duchy Lelum – Polelum opuściły”.]



WAJDELOTA KRIWE Z ROMOWE
Kwiecień 1223 rok


            [ Istnieją u Długosza i Piotra z Dusburga wzmianki o pewnym wajdelocie, który zyskał szacunek wśród wszystkich pruskich plemion. Niektórzy nazywają go papieżem Prusów. Zakapturzony wysłannik, który przybył do Świętego Gaju w Lobnic mówił właśnie o nim. Jego Święty Gaj znajdował się w Nadrowi, w miejscowości Romowe, na północ od Jeziora Mamry. Wszyscy nazywali go Kriwe, czy było to jego imię? A może przezwisko od używanej przez niego wysokiej laski zwanej kriwule? Tego nie wiemy. Wajdelota z Romowe słynął z mocy nadprzyrodzonych, widział dusze zmarłych, przepowiadał przyszłość i potrafił władać magią, której bogiem był Patrīmpus. Jogo Święty Gaj, tak jak wszystkie takie miejsca, był otoczony wysokim ogrodzeniem. W jego centrum stał ogromny dąb, a z jego pnia wyrastały trzy ogromne gałęzie o niesamowitym kształcie. Do każdej gałęzi było przyczepione wyobrażenie jednego z trzech pruskich bogów: Pikulsa lub Patollusa(boga śmierci, kapłanów i magii), Patrīmpusa(boga walki, płodności, zdrowia i bogactwa) i Perkūnsa(boga błyskawic). Była to tzw. trójca z Romowe.
            Pod tym świętym dębem Kriwe wypełniał swoje kapłańskie obowiązki, przyjmował ofiary w postaci jednej trzeciej łupów wojennych i rzucał je w płonący stos. Kriwe składał też bogom ofiary z pojmanych jeńców. ]

             -Pewnego razu w Romowe papież Prusów szedł właśnie do swojego Świętego Gaju, kiedy nagle podszedł do niego zakapturzony mężczyzna.
            - Więc powróciłeś. - Raczej stwierdził, niż zadał pytanie.
            - Tak wielki kapłanie, Kriwe powróciłem z ziem chrześcijan.
            - I jak się sprawy mają?
            - Gród położony na wschód od rzeki Dreuanzy [Drwęcy], miejscowi nazywają go Lubawą, rozrasta się. Powstaje tam miasto, podobne do tych, które widziałem na ziemiach chrześcijan zwanych Mazowszem. W Świętym Gaju położonym niedaleko Lubawy wycięto wszystkie drzewa, powiadają, że objawiła się tam chrześcijańska bogini.
            - Bogini?
            - Tak, Kirwe. Powiadają, że bogini. Po jej objawieniu Chrystian, wielki kapłan chrześcijan nazywany przez nich biskupem rozkazał w gaju zniszczyć wszelkie przejawy naszej religii. Zgasił też wieczny ogień. Widziałem jak budowali drewniany kościół w miejscu świętego dębu.
            - Ilu rijkasów na Ziemi Sasinów dalej trwa przy starych bogach? - Zapytał nagle najwyższy z wajdelotów.
            - Zakapturzony odparł: Doroth, którego gród znajduje się na wysokim wzgórzu niedaleko Ciemnika wraz z całym lauksem, Cropolin z Nielbarka, Nags z Krzemieniewa i Gwizd z Gwiździn. Jeszcze niedaleko Świętej Góry Dylewskiej mieszkają kapłanki naszej wiary.
            - Cztery grody, czterech rijkasów, cztery luksy. - Odparł Kriwe. Czy skontaktowałeś się z nimi?
            - Tak kapłanie. Powiedziałem im żeby utrzymywali pokojowe stosunki z chrześcijanami póki nie damy im znaku.
- Słusznie uczyniłeś. Jak bogowie do mnie przemówią to wymordujemy chrześcijan, a ich biskupa Chrystiana oraz Surwabuno złożymy w ofierze naszej trójcy z Romowe.
- A teraz odejdź.
            Kriwe uderzył w ziemię swoją laską i juz się odwracał, kiedy nagle "zakapturzony" dodał:
- W mieście chrześcijan zwanym Płock widziałem dziewczynę z ludu Polan.
            - A jakie znaczenie ma jedna dziewczyna? - Odparł Kriwe.
            - Jej oczy były zielone, czułem jak emanuje od niej moc, podobna do tej, jaką masz ty o wielki kapłanie.
            -Ja jestem wybrańcem bogów! Nikt nie włada mocami takimi jak ja! Opowiedz mi więcej o tej dziewczynie!
            - Widziałem ją tylko przez chwilę. Ona chyba nie zdaje sobie z niczego sprawy, jest chrześcijanką. Kiedy na targu w Płocku z nią rozmawiałem wizje jeszcze jej nie nawiedzały. Jednak jej aura aż tryskała mocą, nieuporządkowaną, chaotyczną mocą.
            - Kapłanki i kapłani władający mocą, potrafią uzdrawiać przy świętych kamieniach, rozmawiają też z bogami.
            - Wybacz mi śmiałość, o wielki wajdeloto, ale jej moc była ogromna, o wiele większa od magii, którą władają zwykłe kapłanki i kapłani.
- Skoro jest tak potężna to musimy ją przeciągnąć na naszą stronę albo zgładzić. Nie można pozwolić żeby ktoś taki chodził po świecie i mi nie służył. Ona powinna oddawać cześć bogini Kurche, zgłębiać nauki magiczne najmłodszego boga z naszej Trójcy, boga wojny i magii Patrīmpusa, a nie jakiemuś chrześcijańskiemu demonicznemu pomiotowi, jakiemuś martwemu Chrystowi na krzyżu. Wypowiadając te słowa Kriwe splunął z obrzydzeniem. Nawróci się na naszą religię lub zginie. – Dodał po chwili.
            - Ona jest w Lubawie, widziałem ją. – Powiedział zakapturzony.
            Jego słowa wyraźnie zainteresowały najwyższego kapłana.
- Mów! Niczego przede mną nie ukrywaj!
            - W Lubawie widziałem jak przyjechała z jeźdźcem. Razem z Surwabuno wracali spod Pikowej Góry.
            - Była niewolnicą? - Dopytywał Kriwe.
            - Nie prowadzono jej za końmi tak jak innych niewolników. Jakiś Prus jechał razem z nią na swoim koniu, ale na jej nadgarstkach dostrzegłem więzy.
            - Kriwe zamyśli się: może on chcę ją mieć dla siebie? Zrobi z niej swoją żonę.
            - Widziałem coś jeszcze czcigodny kapłanie.
            - Słucham cię, mów wszystko.
            - Zabrał ją na targ niewolników. Na początku myślałem, że chce ją sprzedać. Już byłem gotowy, aby kupić dla ciebie zielonooką. Ale wydarzyło się coś, czego się nie spodziewałem. Ta dziewczyna, zielonooka obserwowała inną niewolnicę zamkniętą w klatce, nad którą po chwili zaczął się znęcać jej właściciel, wiking z północy. Ten sam Prus ruszył i ocalił dziewczynkę. Pokonał wikinga swoim mieczem, a potem zabrał gdzieś zielonooką i dziewczynkę. Kapłanie gdybyś widział jak on walczy. Pochwę i rękojeść jego miecza pokrywał wygrawerowany jednorożec i...
            - Na wzmiankę o jednorożcu Kriwe się wyraźnie ożywił. Po czym rzekł: Wieki temu na nasze pruskie ziemie przybyli, Bruteno i Waidewut. Ten drugi został wybrany na króla całych Prus, wówczas nie było podziału na plemiona, wszyscy byliśmy zjednoczeni. Bruteno natomiast został wybrany na wielkiego kapłana, który otrzymał przydomek Kriwe, co znaczy „Nasz Pan najbliższy Bogów”. Ja jestem jego bezpośrednim następcą, najważniejszym wajdelotą w całych Prusach. Święty Gaj, w którym się znajdujemy jest najważniejszym ze wszystkich, tu w Romowe znajdują się wizerunki naszej boskiej trójcy. Gaj ten i wizerunki powstały dzięki wizji Bruteno. Jego wizje zawsze się sprawdzały, bogowie przez całe życie byli mu przychylni. 
- Kriwe kontynuował swój wywód: Bruteno często miał prorocze sny. Jeden z tych snów był wyjątkowy, ponieważ przedstawiał krzyż i idącego przed nim jednorożca, zwierzę mityczne, które ukazuje się tylko ludziom o czystych sercach. Jednorożec ma moc uzdrawiania, potrafi oczyścić ciało z choroby i duszę z grzechów. Dotknięcie jego rogu daje nieśmiertelność. Jednorożec jest podobny do konia, ale ma jeden róg na czole. Zastanawiam się, dlaczego on ma miecz z jednorożcem?
Kriwe nie potrafił tego pojąć. Po chwili mówił dalej:
- W tym śnie jednorożec walczył z bogiemPerkūnsem. Bóg Perkūns zaatakował go błyskawicą jednak jednorożec szedł dalej.
            - Bóg Perkūnsnie potrafił pokonać jednorożca? - Dopytywał zakapturzony.
            - Kriwe uśmiechną się i rzekł. Najwyższemu i pierwszemu kapłanowi Bruteno śnił się ten sen wiele razy i często miał inne zakończenie. Jednak dwa zakończenia powtarzały się najczęściej. W jednym bóg Perkūnspokonuje jednorożca, a na świecie zapanowuje pokój. Drzewa i puszcze pokrywają ziemie nasze i ziemie Polan. Ludzie żyją w zgodzie z bogami i naturą, nie chorują i są szczęśliwi. Niebo i wody są czyste, a miejsca mocy w lasach emanują uzdrawiającą energią.
            - A drugie zakończenie? Wielki kapłanie.
            - Kriwe zasmucił się i odrzekł. Faktycznie jest jeszcze inne często się powtarzające zakończenie, w którym bogowie Perkūns, Patrīmpus, Pikuls, bogini Kurche, nawet Medinis i Święte Gaje zostają zniszczeni, a znaczenie miejsc mocy i świętych kamieni zostają zapomniane. Nigdzie już nie płonie wieczny i święty ogień. Zamiast tego wszędzie stoją świątynie chrześcijan z krzyżami. Puszcze zniknęły. Ludzie zaczęli chorować, zapomnieli o leczniczej mocy ziół, stali się głupi, nie potrafiący dostrzec mocy Matki Ziemi. Reszta snu wydaje się być zamazana, nie potrafiliśmy jej w pełni zrozumieć. Bruteno opowiadał o chorobach wyniszczających chrześcijan, o tym, że wody i niebo były brudne, zanieczyszczone, a ludzie chorowali. Opowiadał, że jest to odległa przyszłość, ale mimo zwycięstwa nie było w niej jednorożca. Kapłani chrześcijan głosili jego nauki, ale później, po wyjściu z kościołów sami często tych nauk nie przestrzegali.
            - Chrześcijańscy kapłani lekceważyli nauki swego boga? - Dopytywał zakapturzony.
            - Nauki chrześcijan, a ich zachowanie to często dwa różne światy. Zarówno kapłani, jak i wierni często nie stosują się do nauk swego Chrystusa. Dlatego ich religia jest fałszywa i musi upaść. Poza tym dla chrześcijan przyroda, puszcze, jeziora wydają się nie mieć żadnego znaczenia. Zamiast tego interesują ich tylko nasze skarby, bursztyn, broń i nasze kobiety. Okrutni są to ludzie.
- Jest jeszcze coś, co nie daje mi spokoju.
- Co takiego wielki kapłanie?
- Powiem ci, ale nie możesz tego nikomu powtórzyć. Jeśli to uczynisz to ześlesz na siebie gniew bogów. Istnieje przepowiednia, którą Bruteno opowiedział swojemu następcy na krótko przed śmiercią na ofiarnym stosie.
- Obiecuję, że dochowam tajemnicy wielki kapłanie. Przyrzekam na swe życie oraz życie moich dzieci.
- Skoro przyrzekłeś to teraz zamilcz i słuchaj uważnie słów swego kapłana:
Narodzi się dziecię, w którym będzie krążyła stara i nowa krew.
Dziecię dwóch religii to będzie.
Zrodzona w pruskiej puszczy.
Ojcem jej mężczyzna z daleka, nad którym krzyż widnieje.
Dziecię to będzie mocą przepełnione, przez puszczę kochane i przez krzyż chronione.
Od dziecięcia tego losy pruskiej puszczy zależeć będą.
Dziecię podejmie decyzję do zagłady krzyż doprowadzi i puszczę ocali albo furię krzyża podsyci i stare wierzenia zniszczy.

- To już koniec odrzekł Krwie. Ni mniej, ni więcej, tylko tyle, bądź aż tyle, wiemy. Jeśli teraz jeszcze raz pomyślę o tym, co mi mówiłeś to dochodzę do wniosku, że powinieneś odszukać zielonooką dziewczynę, o której mówiłeś i przyprowadzić przed me oblicze. Nie możemy jej zabić póki się nie upewnimy, że nie jest dzieckiem z przepowiedni. Jak ta dziewczyna ma na imię? Co jeszcze o niej wiesz?
- O wielki wajdeloto jej imię jest słowiańskie i brzmi Mojmira. W Płocku sprzedawała towary swego ojca na targu. Jest, więc córką kupca. Potem dostała się do niewoli i trafiła do Lubawy. To, co wiem ci powiedziałem.
- Ruszaj natychmiast. Musisz ją odszukać, od tej chwili ta Mojmira jest najważniejsza. Po tych słowach Kriwe kazał odejść zakapturzonemu i pogrążył się w rozmyślaniach.

            [Bruteno i Waidewut są postaciami legendarnymi. Pisałem o nich oraz o ich śmierci na stosie ofiarnym w artykule pt.: „Legendarne dzieje Prusów” - http://www.ziemialubawska.blogspot.com/2015/01/legendarne-dzieje-prusow-czesc-i.html]


MAPY - 1223 ROK:






Spis Treści. Moja powieść i przerywniki z nią związane:

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 1 PRASTARA KNIEJA)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 2 SPOTKANIE)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)

Ziemia Lubawska. Kilka faktów przydatnych dla czytelników powieści.

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 5 RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU)

Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską






Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)


Barokowe kościoły w granicach Ziemi Lubawskiej

$
0
0
Zanim opublikuję kolejny rozdział powieści chciałbym Wam przybliżyć historię drewnianych kościołów, które od dzieciństwa zachwycały mnie swym pięknem. Są to nasze drewniane „perełki, stanowiące dla turystów zwiedzających Ziemię Lubawską łakomy kąsek. Posiadam wiele zdjęć ze swoich wycieczek po mojej Małej Ojczyźnie, dlatego poza opisami mogę Wam pokazać jak ładne są te kościoły. Zbudowano je między XVI – XVIII wiekiem. Jeden z nich znajduje się w Lubawie, a pozostałe w okolicznych wsiach: w Rożentalu, Radoszkach, Tylicach, Szwarcenowie, Boleszynie, Złotowie i we wsi Rumian. Świątynie te stanowią tutejszą reprezentację sakralnej architektury barokowej.



Kościół filialny pw. św. Barbary w Lubawie


Kościół filialny pw. św. Barbary 
Na szczególną uwagę zasługuje kościół filialny pw. św. Barbary w Lubawie, przez miejscową ludność zwany szpitalnym. Wzniesiono go w latach 1770 – 1779 na miejscu dawnego kościoła i szpitala pw św. Jerzego. Jest to kościół drewniany o konstrukcji zrębowej z późnobarokowym pięknym ołtarzem głównym, który tworzy zwartą całość wraz z otaczającymi go ołtarzami bocznymi. Budowla stoi na kamiennej podmurówce i jest jednonawowa. W tym jednonawowym korpusie wydzielone jest prezbiterium do boków, którego przylegają zakrystia oraz skarbiec. Od strony wschodniej przylega do świątyni prostokątna wieża o konstrukcji zrębowej, a na jej hełmie wisi chorągiewka z datą 1811 r. Kościół stanowi przykład wysokiego poziomu miejscowych rzemieślników. Duże wrażenie robi sześć cynowych świeczników oraz ambona z XVIII wieku, olbrzymia ręcznie wykonana kłódka oraz wisząca pod stropem finezyjna późnobarokowa tęczowa belka, na której widnieje Grupa Ukrzyżowania. Poza tym na konsolach w nawie znajdują się rzeźby św. Jana Nepomucena i św. Jerzego. Na drewnianej wieży znajduje się, lany w Gdańsku zabytkowy dzwon z 1716 roku. Całość upiększają organy o zewnętrznej oprawie neorenesansowej. Wystrój kościoła bez wątpienia zalicza się do najpiękniejszych wnętrz barokowych na terenie województwa warmińsko – mazurskiego. Niestety nie udało mi się wejść do środka.



Kościół filialny pw. św. Barbary w Lubawie

Kościół filialny pw. św. Barbary w Lubawie, przez miejscową ludność zwany szpitalnym. Wzniesiono go w latach 1770 – 1779 na miejscu dawnego kościoła i szpitala pw św. Jerzego












Kościół pw. św. Wawrzyńca we wsi Rożental


Kolejna świątynia znajduje się we wsi Rożental, kilka km na północny – wschód od Lubawy. Zbudowany w 1761 roku kościół jest drewniany, wzniesiony w konstrukcji zrębowej, odeskowany i olistwowany. Jest to prawdopodobnie jeden z najpiękniejszych przykładów drewnianego budownictwa sakralnego w całej Polsce. W XIX wieku jednonawową świątynię z wieżą frontową poszerzono o kaplice boczne. We wnętrzu znajduje się pięć gotyckich rzeźb z końca XV w. oraz dwa późnogotyckie kielichy z początku XVI w. Przepiękne organy o późnobarokowej zewnętrznej oprawie, rozbudowanej na początku XX w oraz późniejsze wyposażenie instrumentu zwiększają atrakcyjność barokowego kościółka. Kolejną atrakcję stanowią dwa konfesjonały z końca XVIII wieku, dwa barokowe feretrony z obrazami św. Jana Nepomucena i św. Franciszka zdejmującego ciało ukrzyżowanego Jezusa oraz św. Wawrzyńca i Matki Boskiej Różańcowej.


Kościół pw. św. Wawrzyńca we wsi Rożental na Ziemi Lubawskiej.



Zbudowany w 1761 roku kościół we wsi Rożental, kilka km na północny - wschód od Lubawy. Moim zdaniem jest to jeden z najpiękniejszych okazów drewnianego budownictwa sakralnego w całej Polsce.
















Kościół pw. Św. Barbary we wsi Złotowo

Na wschód od Lubawy znajduje się wieś Złotowo, w której stoi przepiękny barokowy kościółek pw. Św. Barbary datowany na rok 1725. Świątynię wzniesiono na planie wydłużonego ośmioboku, od strony południowo – wschodniej zbudowano zakrystię, a od zachodniej kruchtę. Na terenie przykościelnym od wschodu znajduje się wzniesiona w 1896 roku murowana dzwonnica. Wnętrze świątyni zdobią barokowe zabytki takie jak ołtarz główny z początków XVIII wieku, z dwoma XIX wiecznymi obrazami w retabulum, ołtarz boczny, w którym wiszą datowane na 1618 rok obrazy przedstawiające św. Sebastiana, św. Mikołaja, św. Anny Samotrzeć oraz obraz Zmartwychwstania.

Na wschód od Lubawy znajduje się wieś Złotowo, w której stoi przepiękny barokowy kościółek pw. Św. Barbary zbudowany w roku 1725.





 Zdjęcia kościoła we wsi Złotowo.







 Próba zrobienia zdjęcia wnętrza kościoła w Złotowie.











Kościół pw. św. Barbary w Rumianie

Kolejny drewniany kościół pw. św. Barbary znajduje się w Rumianie, wsi lokowanej nad jeziorem o tej samej nazwie, na południowy – wschód od Złotowa. Jest to zarazem najdalej wysunięte na wschód jezioro i wieś Ziemi Lubawskiej. Tutejsza parafia powstała w XVI wieku. Na początku wierni modlili się w kamiennej kaplicy, którą w XVII wieku ks. Miecznikowski poszerzył o ściany z drzewa. W 1647 roku w Rumianie zbudowano pierwszą szkołę z drzewa, w której na posadzie nauczyciela zatrudniono miejscowego organistę. Do dramatycznych wydarzeń doszło na początku XVIII wieku, a dokładnie w roku 1710, kiedy wybuchła morowa zaraza. Zmarł wówczas ks. proboszcz Samuel Lniski oraz 85 parafian. Kościół widoczny na zdjęciu wzniesiono w latach 1713 – 1714. Wnętrze wyposażył ks. Franciszek Nietzlichowski, który ufundował wspaniałe polichromie oraz ołtarze. Drewniany kościół o konstrukcji zrębowej wzniesiono na kamiennym cokole. Do korpusu od południa przylega kruchta boczna oraz zakrystia. Od zachodu kościółek ozdabia kwadratowa wieża zwieńczona blaszanym hełmem z sześcioboczną latarnią. We wnętrzu znajduje się barokowy oraz renesansowy wystrój, z którego na pierwsze miejsce wysuwa się późnorenesansowy ołtarz Św. Krzyża, barokowy ołtarz św. Rocha oraz XVIII wieczny ołtarz główny. Poza tym o wyjątkowości tej świątyni świadczy krypta grobowa, w której znajdują się zmumifikowane zwłoki duchownego udostępniona dla wiernych.




Drewniany kościół pw św. Barbary w Rumianie


Drewniany kościół pw św. Barbary w Rumianie

































Ostatnie zdjęcie kościoła we wsi Rumian.



Kościół pw. św. Marcina w Boleszynie


Niezwykle urokliwa świątynia znajduje się w Boleszynie, wsi leżącej między Nowym Miastem Lubawskim i Lidzbarkiem Welskim. Tamtejszy drewniany kościół pw. św. Marcina wzniesiono w latach 1721 – 1722 w miejscu poprzedniego, który spłonął – prawdopodobnie podczas wojny polsko – szwedzkiej z lat 1655 – 1660 (Potop szwedzki). W 1739 roku dokonano gruntownej przebudowy. W ołtarzu głównym znajduje się uznawany za cudowny obraz Matki Bożej Bolesnej namalowany przez nieznanego autora. Obraz jest zasłaniany obrazem Matki Bożej Różańcowej. Temu cudownemu obrazowi wieś prawdopodobnie zawdzięcza swoją obecną nazwę. Według legendy ochronił On okolicznych mieszkańców przed epidemią cholery, która wybuchła na przełomie XVII i XVIII wieku. Parafianie żarliwie modlili się wówczas przed cudownym obrazem, dzięki czemu epidemia ominęła ich miejscowość. Od tamtej pory kult Matki Bożej Bolesnej zaczął się szybko rozszerzać, a wierni złożyli śluby, że co roku w drugą niedzielę października będzie odprawiana msza święta dziękczynna za cudowne ocalenie wsi.


Drewniany kościół pw. Św. Marcina w Boleszynie jest jednonawowy, wzniesiony z drewna sosnowego, na planie prostokąta z trójbocznie zamkniętym prezbiterium. W XIX w. do nawy głównej dobudowano skarbczyk oraz zakrystię. Kościół jest przykryty dachem dwuspadowym, a prezbiterium dachem pięciospadowym. Ok. stu metrów na północ od świątyni znajduje się drewniana kapliczka św. Huberta. Zbudowana w połowie XVIII w, na kamiennej podmurówce w konstrukcji zrębowej. Kaplicę pokrywa dach namiotowy, a w jej wnętrzu znajduje się obraz św. Huberta z 1901 roku.



We wnętrzu kościoła w Boleszynie znajduje się wiele wspaniałych, głównie barokowych zabytków, które są niezwykle urokliwe. Na pierwsze miejsce wysuwa się umieszczony w ołtarzu głównym piękny obraz Matki Boskiej Bolesnej. Jest to jeden z nielicznych zabytków uratowanych podczas pożaru pierwszego kościoła. Przedstawia Matkę Boską z rękami wzniesionymi ku Niebiosom. Na Golanach cierpiącej dziewicy spoczywa bezwładnie jej ukochany Syn. Obraz zdobią bogate korony, srebrna sukienka, sznury, perły oraz korale. Dookoła obrazu wisi ok. 70 wotywnych plakiet. Parafianie wierzą w cudowną moc tego obrazu i przypisują mu liczne cuda, które za przyczyną miejscowego proboszcza ks. Ludwika Łęgowskiego zaczęto spisywać na początku XVIII w. Udokumentowało około czterdzieści cudownych łask, których doznano w Boleszynie. Wszystkie spisano pod przysięgą. W tym miejscu należy podkreślić, że w XVIII wieku ludzie poważnie podchodzili do takich spraw przysięga przed Bogiem. Tak, więc każdy, kto próbuje podważyć prawdziwość cudów z Boleszyna, Lip lub Łąk Bratiańskich powinien się zastanowić dwa razy zanim zaatakuje wiarę, która dla wielu okolicznych mieszkańców wciąż odgrywa kluczowe znaczenie w codziennym życiu.

Ks. Łęgowski spisywał wszystkie cuda w obecności kilku, czasem kilkunastu kapłanów w specjalnej księdze. Wszyscy świadkowie składali swoje podpisy pod opisem każdej łaski. Księga ta przetrwała w aktach parafialnych do naszych czasów. Jednym z kilkudziesięciu spisanych w niej cudów uzdrowienie Wincentego Koperka w 1747 roku. Koperek był biednym sługą, który chodził o kulach z powodu jakiejś choroby nóg. Pewnego razu wybrał się do Boleszyna, wlókł się cały tydzień z okolicznej wsi, a po dotarciu na miejsce wrócił do domu o własnych nogach.

Poza obrazem Matki Boskiej Bolesnej we wnętrzu kościoła pw. Św. Marcina w Boleszynie znajduje się: XVIII wieczna srebrna monstrancja w kształcie słońca, obraz św. Walentego z przełomu XVII – XVIII w. oraz drewniana rzeźba gotycka Matki Boskiej z Dzieciątkiem z XV w. Maryja na obrazie jest ustawiona frontalnie, ubrana w obcisłą suknię oraz spływający z ramion płaszcz. Na głowie ma welon, a na lewej ręce trzyma nagie Dzieciątko o szeroko rozłożonych rączkach. Kolejnym zabytkiem ozdabiającym wnętrze kościoła jest kielich rokokowy wykonany przez Karola Magierskiego w drugiej połowie XVIII wieku w Toruniu, stara chrzcielnica oraz regencyjny krzyż relikwiarzowy z drugiej połowy XVIII wieku.





Kościół pw św. Marcina w Boleszynie, wsi leżącej między Nowym Miastem Lubawskim i Lidzbarkiem Welskim. Drewnianą świątynię wzniesiono w latach 1721 – 1722 w miejscu poprzedniej, która spłonęła – prawdopodobnie podczas wojny polsko – szwedzkiej z lat 1655 – 1660 (Potop szwedzki).

Boleszyn. Ołtarz główny z opuszczonym obrazem Matki Boskiej Różańcowej.

Boleszyn. Ołtarz główny z odsłoniętą Matką Boską Bolesną.





















Niestety nie mam ładnych zdjęć kościołów w Tylicach, Szwarcenowie i Radoszkach. Teraz dodam opis, a w przyszłości wzbogacę go o urokliwe kadry...


Na północny – zachód od Nowego Miasta Lubawskiego nad Jeziorem Trupel, do którego wpływa rzeka Osa znajduje się wieś Szwarcenowo, a w niej drewniany barokowy kościół pw. św. Mikołaja. Obecną świątynie zbudowano w 1721 roku na miejscu dawnej, również drewnianej, która niestety spłonęła w roku 1414. Obecny kościół o konstrukcji zrębowej w całości zbudowano z drewna, na kamiennej podmurówce. W przeciwieństwie do pozostałych tu znajdują się trzy nawy oraz zamknięte trójbocznie prezbiterium ze składzikiem od strony północnej i zakrystią od strony południowej. Wieża wraz ze schodami prowadzącymi na chór znajduje się od strony zachodniej. We wnętrzu świątyni znajdują się dwie krypty – jedna pod prezbiterium, a druga pod wieżą. Ołtarz główny (regencyjny) oraz dwa ołtarze boczne są datowane na XVIII wiek. W prawym ołtarzu bocznym znajduje się barokowy obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem (XVII w.). Kolejnym arcydziełem zdobiącym kościół jest późnobarokowa ambona oraz renesansowy dzwon odlany w 1599 roku. W ołtarzu bocznym widnieje obraz Matki Boskiej Szkaplerznej, fundacji Marii Sybilli z Wilczewskich Kleszczyńskiej w 1744 roku. Obraz zdobi rokokowa sukienka.

W Tylicach lokowanych na wschód od Nowego Miasta Lubawskiego stoi kolejny drewniany kościół pw. św. Michała Archanioła. Świątynia jest trójnawowa, wzniesiona na kamiennej podmurówce z trójbocznie zamkniętym prezbiterium. Do ściany korpusu przylega kruchta boczna oraz wieża od strony zachodniej. We wnętrzu tego urokliwego kościółka znajduje się wiele – przeważnie późnobarokowych – zabytków. Ołtarz główny datuje się na pierwszą połowę XVIII wieku. Ponad to kościół zdobi barokowa ambona, regencyjna chrzcielnica, ołtarz boczny oraz dwie kropielnice granitowe. Kolejną atrakcję stanowi obraz przedstawiający Szymona apostoła namalowany w drugiej połowie XVIII wieku oraz obraz św. Ignacego Loyoli i św. Antoniego Padewskiego namalowane w pierwszej połowie XVIII wieku. Dodatkowego uroku nadają barokowo – ludowe figury przedstawiające m.in. Marka Ewangelistę i dwóch nierozpoznanych apostołów wyrzeźbione w XVIII wieku.

Kościół parafialny pw. św. Wawrzyńca i Mikołaja w Radoszkach jest ostatnią drewnianą świątynią na Ziemi Lubawskiej. Wzniesiony w 1717 roku może poszczycić się wspaniałą XVIII wieczną dzwonnicą, ołtarzem głównym z 1730 roku oraz barokowymi rzeźbami św. Stanisława, św. Wojciecha i dwóch aniołów. W ołtarzu bocznym (lewym) znajduje się późnorenesansowy obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem oraz św. Mikołaj i św. Wawrzyniec. Natomiast w ołtarzu bocznym prawym widnieje owalny obraz Pokłonu Trzech Króli, Hołdu pasterzy oraz dwa kartusze z herbem Sroka. Poza tym w świątyni znajduje się rokokowa ambona z drugiej połowy XVIII wieku z płaskorzeźbami symbolizującymi Stary i Nowy Testament, rokokowa chrzcielnica z drugiej połowy wieku XVIII, średniowieczna granitowa kropielnica oraz liczne barokowe rzeźby, krucyfiksy, lichtarze i inne.


Autor: Tomasz Chełkowski
ziemialubawska885@gmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

Viewing all 195 articles
Browse latest View live